środa, 29 lipca 2015

OS/ Ruggcedes/ Ponad niebem


Tytuł: Ponad niebem
Para: Ruggcedes
Gatunek: Dramat
Ograniczenia wiekowe: K/T

- Powiedz mi jak cierpisz.
- Powiem.
- Więc?
- Cierpię, chodząc, cierpię leżąc i wylewając łzy, cierpię, myśląc. Myśląc o życiu, o tym co miałam i co straciłam. Cierpię oddychając, chciałabym to zatrzymać. Przykładam dłoń do klatki piersiowej i czuje rytmiczne uderzenia. Po co one są? Cierpię, słysząc jak bije moje serce.


- Jak sądzisz, ile osób dostaje drugą szansę?
- Niewiele.
- Każdy. Ale nie wszyscy umieją ją wykorzystać.
- Mi się uda.
- Zobaczymy.
- Będę strzegł jej duszy, serduszka i sprawię, by była szczęśliwa. Będę jej bronił przed złem, przed pokusą, przed strachem i bólem. Pomogę jej, wnosząc radość do życia, rozświetlając twarz uśmiechem, stanę obok, gdy zajdzie taka potrzeba.

Za życia nie byłem dobrą osobą. Nie dziwię się, że zginąłem. Ktoś, kto mnie zabił, zrobił dobrze. Teraz przynajmniej ja nikogo nie krzywdzę. Staram się zapomnieć o ziemskim bycie, ale to wszystko co się tam stało nie daje mi porzucić przeszłości.
Dostałem szansę, stałem się aniołem.
Chcę odkupić winy i naprawić błędy, które popełniłem. Muszę stanąć w obronie szczęścia ślicznej blondynki, jakiej do tej pory nie znałem. Żałuję, że nie było okazji by spotkać ją przedtem, bo jestem pewien, że gdybym dostrzegł jej serce wcześniej, ona odmieniłaby mnie. Mógłbym pokochać ją i stać się jej księciem, rycerzem, kimś, kto mógłby wnieść światło do mroku jej umysłu.
- Nie zakochaj się w niej – Bóg ukazuje mi obraz tajemniczej złotowłosej, wypowiadając słowa przestrogi.- Nie wolno ci jej uwieść, ani oddać swojego serca. A teraz idź. Wrócisz, gdy Mercedes pozna smak spełnienia.
Kiwam głową, zdanie nie wydaje się trudne. Do tej pory byłem niezdolny do uczuć, więc jestem przekonany, że nie będę w stanie zatopić się w jej oczach.
Stało się.
Zostałem zesłany na ziemię, gdzie powiew delikatnego wiatru przyniósł za sobą zapach uczuć...
Mogłem przybrać ludzką postać w obliczu konieczności.
Zjawiam się w małym pokoju, wokół panuje półmrok, w powietrzu unosi się nieprzyjemny zapach stęchlizny, a do uszu dobiega dźwięk czyjegoś szlochu. Wysilam wzrok i dostrzegam drobną postać skuloną w koncie.
Przyklękam przy niej.
- Mechi – szepcę, choć wiem, że nie może mnie usłyszeć. Jestem tylko duszą. - Mer...
- Po co ja w ogóle żyję? - mówi do siebie przez łzy. - Nie powinnam tu być. To nie jest mój czas. Nikt mnie nie potrzebuje, nikogo nie obchodzę, jestem beznadziejna. Tylko jedna marna dziewczyna w tą czy w tamtą, to w zasadzie żadna różnica – w dłoni trzyma żyletkę. - Bez sensu...
Nie zastanawiając się nawet sekundy wytrącam przedmiot z jej dłoni.

-Nie będziesz się okaleczać – patrzę na nią, mimo iż wiem, że nie ma pojęcia o mojej obecności.
Na widok jej zapłakanych, bursztynowych oczek boli mnie coś w okolicy klatki piersiowej. Znikam szybko, nie mogąc patrzeć na to, jak jest jej źle. Brak mi pomysłu na pomoc, na jakiekolwiek działanie w kierunku lepszej przyszłości.
- Pomóż mi – mówię wyraźnie, wznosząc wzrok ku górze. - wiesz, że chcę dla niej dobrze. Daj mi jakąś podpowiedź. Błagam cię. 
- Pokaż jej piękno, daj szansę zerknąć w gwiazdy, poznać tajemnice księżyca, skosztować promieni słońca, naucz ją rozróżniać kolory. Dasz sobie radę, Ruggero – słyszę Jego głos w mojej głowie.
To takie oczywiste, takie banalne, a piękne. 

Dziwnie czuję się, będąc jak człowiek. Dusza jest wolna, niezależna, ciało to cząsteczki, to kształt, to ograniczenia, odczucia bólu, zimna i gorąca... to zło. 
- Mercedes – pukam w drzwi jej mieszkanka, królestwa, osobistej krainy zapomnienia, ucieczki, wyimaginowanej rzeczywistości. - Otwórz, proszę. 
Blondynka staje w progu, opiera się o framugę i patrzy na mnie swoimi dużymi oczami, zdziwiona.
- Cześć – odzywam się cicho, nie chcę zburzyć jej idealnego świata, w którym zamyka się ilekroć coś idzie nie tak, za każdym razem, gdy ktoś ją rani, kiedy rzeczywistość zwycięża nad marzeniami.
-Kim pan jest? - pyta zdezorientowana. Mglistym wzrokiem studiuje moją twarz, jakby chciała odnaleźć odpowiedź.
- Twoim aniołem – unoszę kąciki ust prawie niewidocznie, widzę po jej minie, że nie ma pojęcia, o co chodzi. 
- Proszę sobie nie żartować, jeżeli nie przychodzi pan z konkretną sprawą, to proszę mnie nie nachodzić, dobrze? - próbuje zamknąć drzwi, ale ja w porę zatrzymuję je.
- Mercedes. Tak masz na imię. Mechi – staram się mówić szybko, żeby zająć jej myśli, by przekonać do swoich racji. - Twoi rodzice zginęli w wypadku dwa miesiące temu. Tydzień później zostawił cię chłopak, a siostra poroniła. Trzy dni temu straciłaś też pracę. Jednym słowem, sypie ci się świat. Ale przecież nie zawsze było tak źle, prawda? Miałaś dobre dzieciństwo, byłaś wesołą dziewczynką ze złotymi warkoczami i zawsze w niebieskich sukienkach i pantofelkami z kokardką. Nie stroniłaś od przyjaciół, a rodzina była niemalże idealna. No ale nic co piękne nie trwa wiecznie, nie sądzisz? Ojciec zaczął pić, bił ciebie, mamę i bliźniaczkę.
- Skąd ty to wiesz? - zagryza wargę, a w oczach pojawiają się małe kropelki.
- Mówiłem już, jestem aniołem – delikatnie zamykam jej dłoń w uścisku. - To nie był żart, ani tym bardziej głupi podryw. 
- Wejdź. 

- Dlaczego akurat ja? - pyta, patrząc w kubek gorącej herbaty. - Czemu Bóg kazał ci pilnować właśnie mnie?
Chwytam jej nadgarstek. Opuszkami palców przejeżdżam po bliznach. Nowych, świeżych ranach i tych już dawno wygojonych.
- Bo nie znasz nadziei, zapomniałaś o marzeniach, powołaniach, utraciłaś umiejętność uśmiechu, a przecież jest on taki niezwykły... Masz wielką siłę, a ja jestem po to, by zmienić zło w dobro, żeby pomóc ci odszukać zagubioną miłość... do świata, do ludzi, do życia. 
- A ty? Akurat ty? 
- Bo gdybym do tej pory chodził po ziemi, zabijałbym. Byłem mordercą, niszczycielem, sadystą, kimś, kto nie zasługuje na niebo. 
Widzę jak drży, najprawdopodobniej ze strachu, jej i tak blada twarzyczka przybiera kolor marmuru, staje się biała jak śnieg, a usta krwawią, od nadmiernego zagryzania ich. 
- Nie bój się – lekko przejeżdżam dłonią po jej policzku, ścierając z niego słone łzy. - Nie zrobię ci nic złego, jestem dla ciebie, uwierz mi. 
Mechi tylko delikatnie kiwa głową, a ja uśmiecham się do niej.
- Obiecaj mi coś – patrzę w jej źrenice. - Nie zakochaj się w mnie.
Przez chwile milczy, potem odwraca wzrok w stronę okna, które wreszcie odsłoniła, a ja już zaczynam uznawać to za zły sygnał. Mruga, otwiera usta by coś powiedzieć, jednak rezygnuje z tego zamiaru, bo nie mówi nic jeszcze przez dłuższą chwilę.
- Postaram się – wypowiada w końcu słowa, które przepełniają mnie niepokojem. 


- Gdzie mnie zabierasz, Rugge? - owe pytanie, ubrane w melodyjny ton wypływa z ust Mercedes chyba po raz setny w przeciągu dwudziestu minut. 
Uśmiecham się do siebie, zakrywam oczy dziewczyny rękami, by mieć pewność, że nie podgląda. Nie wie dokąd idziemy, ani po co.
- Zobaczysz – muskam jej policzek, trzymając jeszcze chwilę w niecierpliwości – Mogę zabrać cię dokąd tylko zechcesz, gdzie tylko mi lub tobie się zamarzy. Mogę powieść cię w najskrytsze zakątki planety, pokazać miejsca, o których ci się nawet nie śniło. Ale wiesz co? Ty tego nie potrzebujesz. Tobie nie trzeba rubinów, byś uwierzyła w kaszmir, ani złota, żeby ujrzeć blask. 
- To takie niezwykłe, co mówisz – w jej głosie słyszę wzruszenie. 
Nie potrafię dłużej trzymać jej w niepewności. Zabieram dłonie z twarzy Mer. Przed nią rozpościera się piękny krajobraz. Linia horyzontu sięga gór w dali, nocne niebo styka się z ziemią. Czarna płachta przeszyta lśniącą nicią – gwiazdami. 
- Pamiętaj, że nawet gdy odejdę, będę stamtąd patrzył na ciebie – stoję za nią, obserwując uważnie każdy gest. 
- Jak mam się w tobie nie zakochać, gdy robisz się dla mnie kimś więcej, gdy wskazujesz mi drogę, rozgarniasz mgłę, stajesz ze mną twarzą w twarz, a ja czuję jak szybko bije moje kruche serduszko. Nie znam cię zbyt długo, nie chcę tego czuć, ale to zbyt trudne, bym umiała powstrzymać miłość, jaką cię darzę. Przepraszam, przepraszam cię, zawiodłam...
Próbuje uciec, ale nie pozwalam na to. Łapie ją w swoje ramiona i trzymam jej ciałko w uścisku, przyciskam do siebie, pozwalam wypłakać się w ramie. 
- Jestem słaba, wybacz mi, że nie umiem skrywać uczuć. One zalegają we mnie, zabijają mnie od środka.
Nie potrafię odpowiedzieć nawet jednym słowem. Widzę w jej tęczówkach coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegałem w niczyich oczach, radość kryje się pod powłoką otrzymywanej nienawiści.
Unoszę, niemal niewidocznie, jej podbródek.
- To ja miałem nauczyć cię pokonać strach, a tymczasem ty pokazałaś mi jak kochać – szepcę, równocześnie składając na jej wargach delikatny pocałunek, wyrażający wszystko, mówiący więcej niż tysiąc słów.
- To złe, to bardzo złe, co robimy – płacze. 
Nie lubię, gdy się smuci. Wycieram jej zaróżowione poliki 
- Cichutko. Będzie dobrze, uśmiechnij się. Powiedz, czy teraz jesteś szczęśliwa? 
- Ty dajesz mi radość. Chcę żyć tylko dla ciebie i wyłącznie ty możesz pozbyć się mojego smutku, jesteś moim światłem, uśmiechem, słońcem i księżycem, jesteś drogowskazem, krwią płynącą w żyłach. Jesteś moimi myślami i mym snem. Jesteś wszystkim co mam. 

- Złamałeś jedyną zasadę, którą ci dałem. Zakochałeś się w niej, a ona kocha ciebie – słyszę głos w mojej głowie. 
Unoszę wzrok, widzę postawną sylwetkę mężczyzny. Ma łagodny wyraz twarzy. To Bóg. 
- Ale tylko tak mogła pozbyć się depresji. Tylko w ten sposób, bo miłość jako jedyna może uczynić człowieka szczęśliwym, jest najlepszym lekarstwem, daje siłę. Jako jedyna łamie wszelkie przeszkody. 
- Dobrze, Ruggero, chyba jednak czegoś się nauczyłeś. Masz rację, poznałeś sens istnienia, prawdę bytu, gratuluję. Wydaje mi się, że pozbyłeś się grzechu... a jednak, przekroczyłeś pewną granicę – tłumaczy wolno, zastanawiając się nad każdym wypowiedzianym słowem. 
- Za błędy się płaci – spuszczam głowę. - Tyle, że Mercedes nie była błędem. Za jeden dzień u boku mojej księżniczki, mogę wytrwać i rok w piekle, byleby jeszcze kiedyś ją zobaczyć. 
- Rozumiem – przytakuje. - W takim razie przebędziesz pięć lat z diabłem, a wtedy pozwolę ci wrócić do raju.

Kolejne 1826 dni 'żyłem' pod ziemią, gdzie nie dochodził nawet promyk światła, a jedynym zajęciem było odliczanie czasu do spotkania się z Mechi. Każda godzina dłużyła się, zamieniała w miliardy lat świetlnych, a w ryzach trzymało mnie jedynie wyobrażenie złotowłosej. Marzyłem o jej oczach, o loczkach i malinowych usteczkach. O jej zapachu, smaku, dotyku.
1822...1821...1820...1819...
438...437...436...435...
29...28...27...26...
4...3...2...1..
Aż wreszcie wybiła godzina mojego odejścia, sekunda, w której nastał nowy początek, moment końca męczarni.
Tak inaczej jest nagle stąpać po miękkich obłokach, niezwykle, móc patrzeć na nią, na to, jak leży na łące i liczy gwiazdy.
- Czekam na ciebie, kochanie, czuwam nad tobą – szepcę do niej. Dzieli nas odległość, stan, rodzaj i wszystko inne, a mimo to, ona uśmiecha się, jakby słyszała. 
- Wiem, aniołku.

~
Witam Was w tą piękną środę! 
Przychodzę do Was z OneShotem, który wysłałam na konkurs do Dodo Comello ♥ Nie wiem jakim cudem, ale wygrałam ^^ 
Chciałam zapytać, co Wy o nim myślicie? ^^ 
Przesyłam Wam wielkie, wielkie całusy, do soboty, myszeczki. 
Kocham Was bardzo ♥

Ps. Jestem teraz nad morzem, dokładnie w Rewalu i będę tutaj przez najbliższy miesiąc. Więc, jeśli ktoś byłby w okolicach (tj. Niechorze, Rewal, Trzęsać, ew. Pobierowo) a miałby chęci i czas się ze mną spotkać, spędzić te kilka godzin swojego życia, to piszcie ^^ 

sobota, 25 lipca 2015

Mi Amor - EPILOG

*Ludmiła*
- Zapukaj.
- Nie, ty zapukaj.
- A dlaczego ja mam pukać?! To twoja siostra.
- A twoja przyjaciółka. Weź zapukaj.
- Nie ma opcji.
- Przecież ona mnie zabije - westchnęłam, uderzając pięścią o drzwi domu Fran.
Minął już tydzień. Nasze życie bardzo się uspokoiło. Wypisałam się ze Studia i zaczęłam karierę medyczną, tak, wiem, lekarz, który nie znosi krwi... Ale to nic, bo jako ginekolog nie mam z nią większych styczności. Federico porzucił zamiar trasy koncertowej i podjął się nauki młodzieży w On Beat, dzięki czemu ja też czasem mogę tam zawitać. Wybraliśmy już datę ślubu. To będzie za równe dwa miesiące. Nie sądzę, żebyśmy się spieszyli. Będziemy ze sobą tak, czy siak, a ślub to tylko papierki. Jednak...to też przeżycie, wielkie, niezapomniane.
- Już idę! - Głos Fran dobiegł mnie z wnętrza domu. Uścisnęłam dłoń narzeczonego. Ściskało mnie w żołądku, z nerwów. Pomijając pojawiające się powoli poranne mdłości.
Usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka, a po chwili siostra otworzyła drzwi. Wypuściła z rąk miskę, którą w nich trzymała. Na jej twarzy rozkwitł szeroki uśmiech. Rzuciła mi się na szyję, nie miałam wątpliwości, że płakała.
- Przez ciebie kiedyś zwariuję, przez ciebie dostanę nerwicy, albo ewentualnie depresji. Przez was obojga! - krzyczała na nas, tuląc się te do Federico.
Dopiero po chwili przyjrzałam się jej uważniej.
- Fran, zostawiam cię samą na kilka miesięcy, a ty witasz mnie z brzuszkiem. - Złożyłam ręce na piersi i popatrzyłam na nią, hamując śmiech. - Który to miesiąc? Siódmy?
- Bingo - szepnęła, rumieniąc się i uśmiechając pod nosem.
- Nie można zostawić cię samej nawet na rok, bo narozrabiasz - prychnęłam, tuląc się do niej.
- Kochanie, nie chcę nic mówić, ale ty wcale nie jesteś lepsza - zaśmiał się Feder.
- Tylko to już twoja wina. - Pstryknęłam go w nos, sięgając przez ramię czarnowłosej.
- O Boże.. - jęknęła. - Zapłodniłeś ją?
- Jak zawsze bezpośrednia - Włoch przewrócił oczami i skinął głową. - Moja śliczna narzeczona urodzi mi piękną córeczkę.
- Narzeczona? - Fran popatrzyła na nas, zdziwiona, ale ja zupełnie zignorowałam ją.
- Mówiłam już, że to będzie chłopczyk.
- Dziewczynka.
- Chłopczyk.
- Dziewczynka.
- Chłopczyk.
- Ej, stop - zaśmiała się Francesca. - Wejdźcie do środka. Lusia, w ogóle to co stało ci się w policzek? I cieszę się, że widzę cię całą... ponad całą i zdrową.
- Oj kochanie, to bardzo, ale to na prawdę baaardzo długa historia i raczej nie będzie ci się chciało tego słuchać - powiedziałam, wchodząc do salonu. - Zresztą, niedługo będziesz miała gości. Mogę cię prosić o kawę?
Dziewczyna wyszła do kuchni, a Fede i ja usiedliśmy na jednej z białych kanap. Cała ta sytuacja, mimo swojego komizmu, miała w sobie coś wzruszającego.
- Cześć Ludmiła.
Uniosłam wzrok, a moim oczom ukazał się Marco. Wstałam i podeszłam do niego. Dobrze było dowiedzieć się, że spotyka się z Fran już od trzech lat. Na serio, myślałam, że mnie szlag trafi, że nic nie wiedziałam przez tyle czasu.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, więc poszłam otworzyć, przy okazji potykając się o coś, co kiedyś było naczyniem, ale jako, że moja siostrzyczka nie należy do nadmiernie ostrożnych, czy też delikatnych...
- Zrób ktoś coś z tym! - krzyknęłam, kierując się dalej w stronę wejścia. Wpuściłam do środka Violę z Leonem, Cami z Broadwayem i Diego. Maxi też pewnie chętnie by wpadł, ale kilka dni temu wyjechał do Londynu. Jednak zdecydował się na propozycję Vilu. To dobrze, popieram to, może uda mu się zapomnieć o tym całym złu, które go tutaj dosięgło...
Nigdy nie zapomnę miny Francescy, kiedy zobaczyła swoje dawne przyjaciółki. To były piękne chwile, móc patrzeć, jak odnajdują się na nowo.
Potem, kiedy razem z Cami opowiadałyśmy jej o wszystkim... Dobrze, że ma w domu stół, pod który mogłam się schować, oraz był przy mnie mój rycerz, który dzielnie mnie bronił.

- Mamusiuuuu... - Paolo wspiął się na moje kolana. - A co ci się tutaj stało? - swoją malutką rączką pojechał po bliźnie na moim policzku.
- Mialasz nam powiedziec - Sara dołączyła się do brata.
Ani ja ani Federico nie spodziewaliśmy się, że urodzę bliźniaki, ale tak się stało. Nasz maleństwa mają już ponad rok. Nie tak dawno organizowaliśmy im pierwsze urodziny. Dzieciaczek mojej siostry jest te pół roku starszy, nazywa się Simone, a ja jestem jego chrzestną. Stanowimy wielką, szczęśliwą rodzinę. Kto by pomyślał...
- Nic takiego, misiaczki - przytuliłam dzieci do siebie.
- Waszej mamie nic by się nie stało, gdyby nie... - Federico przysiadł się do nas, ale nie dałam mu dokończyć, zatykając mu buzię dłonią.
- Wiesz, że nie lubię, kiedy bierzesz na siebie winę - szepnęłam.
-  A ty wiesz, że wolałbym, żebyś uciszyła mnie w inny sposób. - Z uśmiechem wskazał na swoje usta.
Przekręciłam lekko głowę, składając na jego ustach delikatnego całusa. Jednocześnie, ciągle trzymałam na kolanach maluchy, zapatrzone w jakąś bajkę w telewizorze.
Feduś wziął Sar na ręce i utulił do snu, ja sama podobnie zrobiłam z Pa.  Ułożyłam głowę na ramieniu męża, usypiając.
- Kocham cię - wymruczałam, po czym już całkowicie oddałam się w objęcia Morfeusza.

~
Hej misiaki ♥
Ostatnio oglądałam finał Violetty. Nie miałam okazji oglądać go na żywo, bo jak pewnie część z Was wie, byłam wtedy we Włoszech. Potem strasznie z tym odwlekałam, aż w końcu się zebrałam i włączyłam...
Przyznam się, że nie płakałam. Chciałam płakać, czułam, że tego potrzebuję, bo było mi strasznie przykro, ale nie umiałam uronić łzy, a wręcz przeciwnie, uśmiechałam się. Serduszko rwało mi się na myśl, że to już koniec, że nie zobaczę nigdy więcej żadnego nowego odcinka. Że nie będę przyglądać się kłótnią Bromi, problemikom Leonetty, miłości Fedemili, uroczym chwilą Diecescy, nie będę mogła śmiać się debilizmów Andreasa, albo roztargnienia Beto, czy małym kłótniom Ramallo i Olgi. Nie będę więcej widzieć rodzeństwa La Fontain, którzy na początku bardzo mnie irytowali, ani zaborczemu Germanowi, czy niezdecydowanej Angie, zawsze poukładanemu Pablo i wreszcie scenom odstawianym przez Gregorio.
Jest mi na serio mega przykro, a piszę to tera, o drugiej zero cztery w nocy, świeżo po maratonie Violetty. Mimo wszystko uśmiecham się, bo właśnie zdałam sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy sobie potrzebni.
My - osobę, które piszą własne historie, kreatywni ludzie, którzy próbują robić coś więcej.
Zdałam sobie właśnie sprawę, że to jest dobry moment na coś nowego, coś, z czym już mieliście styczność, a równocześnie na coś, co pozwoli mi powrócić do szczęścia. Wiem, że będę mogła stworzyć własne zakończenie, myśląc o tym czuję się szczęśliwa.
Jeśli jeszcze tutaj jesteście, to zapraszam dalej, koniec mojej paplaniny.
~
Kocham Was, razem przeżyliśmy całe 25 rozdziałów jedno z najgorszych opowiadań, dziękuję, że byliście ze mną, wspieraliście mnie w ciężkich chwilach.
Teraz powracam do tego, co zbudowało moją osobowość, chociaż może się nie wydawać, opowiadanie Es Posible zrobiło ze mnie lepszą osobę. Pisząc je wiele się działo, a w tej chwili wiem, że nie oddałabym tego za nic innego, i nawet jeśli mogłabym cofnąć czas i zacząć wszystko od początku, zupełnie inaczej, każdą literkę chciałabym postawić tak samo.
Dobrze, miałam skończyć gadać o niczym...
~
Jak już zapewne zauważyliście, mam zamiar wrócić do opowiadania Es Posible - na czym to będzie polegać zobaczycie już za tydzień, kiedy to opublikuję prolog.
~
Kocham Was mocno. Nieraz myślę, że popełniłam błąd zjawiając się tutaj, ale teraz widzę, że to mój świat i kocham to co robię, bo kocham ludzi, którzy pomagają mi wierzyć, a tymi ludźmi jesteście Wy  ♥
~
O jeny, ale przynudzam, hah <3
Już kończę, serio, serio, hah <3
Mam tylko dwie maleńkie prośby.
Uno: Zostaw po sobie ślad, proooszę (śliczne oczka kota w butach, tak, tego ze Shreka)
Due: Otwórz playlistę, wybierz piosenkę z numerem 31. Zamknij oczy i pomyśl przez tą minutkę i szesnaście sekund, jak wiele osiągnąłeś w życiu, pomyśl o tym, co sprawia Ci największą radość, tak, proszę, zrób to dla mnie.
Kocham Was bardzo, bardzo mocno ♥

środa, 22 lipca 2015

Mi Amor - 25.

*Ludmiła*
- Fede, musisz uciekać - szepnęłam, zaczesując jego włosy. - Pomogę ci, dobrze?
- A..ty? - zapytał cicho, marszcząc brwi. Przyglądał mi się i przeszywał mnie wzrokiem na wskroś. - Nie zostawię cię tutaj, aniołku.
- Federico, nie denerwuj mnie. - Wywróciłam oczami, równocześnie łapiąc jego dłoń. - Wiesz, że jesteś dla mnie cholernie ważny. Nie po to pchałam się tutaj, nie po to Natai przepłaciła życiem, nie po to opuściłam Fran, żebyś ty teraz pierdolił mi, że nigdzie się nie wybierasz. Kocham cię, dlatego, błagam, odejdź. Błagam. - Patrzyłam mu prosto w oczy, te piękne, duże, czekoladowe oczy, w których tonęłam za każdym razem, w których mogłabym zakochiwać się co dzień na nowo.
- Ale, Lu...
- Zamknij się - zaśmiałam się cicho. - Za dużo czasu spędziłam z Camilą, żeby się teraz cackać. Kocham cię.
Wpiłam się w jego usta, ujmując twarz w dłonie.
- Idziemy - szepnęłam i pociągnęłam go za rękę.
Znałam ten teren jak nikt inny, wiedziałam gdzie co jest i jak się tam dostać. Kiedyś, te kilkanaście lat temu, zaraz za bramką było drzewo, a za jego pniem dziura w siatce otaczającej teren. Wtedy byłam mała, więc z łatwością się tędy przeciskałam. Teraz może być gorzej, ale to nic, mam scyzoryk i ostre paznokcie, jakoś sobie poradzę.
Wyszliśmy tylnym wejściem, o którym mało kto wiedział, podejrzewam, że nawet Angie nie miała pojęcia. Otworzyłam delikatnie drzwi na końcu korytarza, gdzie nie było już żadnych pokoi, a wiórowa płyta z klamką zlała się ze ścianą. Razem z Federico weszliśmy na klatkę schodową, o której zapewne nikt nie miał pojęcia. Już jako dzieci chowaliśmy się tutaj przed całym światem.
Zapaliłam latarkę z telefonie, bo było zupełnie ciemno. Stopnie biegły w dół. Ewidentnie nikt nie przychodził tu od lat, bo warstwa kurzu sięgała spokojnie dziesięciu centymetrów. Wzdrygnęłam się z odrazą. Kurz i krew to dwie rzeczy, których szczerze nie cierpię.
Starając się niczego nie dotknąć, zeszłam wolno po drewnianych schodach, które skrzypiały mi pod nogami. Co chwilę odwracałam się w kierunku Federico, który szedł tak blisko mnie, że czułam jego oddech na swoim karku.
W końcu doszliśmy do wyjścia. Ostrożnie uchyliłam metalowe drzwi, upewniając się, że nikt nie patrzy.
- Nie mogę uwierzyć, że nie próbowałeś uciec - szepnęłam, zła na niego.
- Uciekłem, ale mnie złapali, nie pamiętasz?
Westchnęłam, miał rację. Nie wiem co teraz...No nie, właściwie to wiem. Jadnak, gdyby nie Camila i Violette, pewnie nic by się nie udało. Zamrugałam latarką dwa razy, po czym wyłączyłam światło i schowałam komórkę do tylnej kieszeni dżinsów.
Szybko przebiegłam do dużego klonu, trzymając rękę Fede. Przykucnęłam i zaczęłam rozplątywać siatkę. Federico przedostał się na drugą stronę, a już chwilę potem widziałam go z Cami.
Odwróciłam się i odeszłam kilka kroków, by zadzwonić po policję.
Nie pozwolę, żeby to wszystko ciągnęło się wiekami. To, że Fede na chwilę jest wolny, nie znaczy, że zaraz ta blond małpa czegoś nie wymyśli, byleby tylko uprzykrzyć nam życie.
- Ludmiła! - krzyknął ktoś za mną.
Uniosłam głowę i zobaczyłam wściekłą Angie zmierzającą w moją stronę. Szybko rzuciłam telefon Vilu, a sam byłam gotowa na starcie z kobietą.
- Co? - warknęłam, gdy była już całkiem blisko. - Postanowiłaś zniszczyć mi życie, tak? No widzisz, rozgryzłam cię. Nie uda ci się zrobić krzywdy już nikomu więcej. Oszalałaś. Jesteś nienormalna.
- Nie, jestem twoją matką - syknęła, a ja poczułam, że moje serce przyspiesza. Łzy cisnęły mi się do oczu.
- Co? To nie możliwe, moi rodzice zginęli w wypadku.... - zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że zbielały mi kłykcie.
- Nie. Nie jesteś chyba aż taka mądra za jaką się uważałaś, co? Rozgryzłaś wszystko, ale nie najważniejszy element. - Uśmiechnęła się złowieszczo.
I tak nagle wszystko stało się całkiem jasne i zrozumiałe.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam. Już płakałam. Miałam ochotę rzucić się na nią z pięściami, ale powstrzymałam się. Patrzyłam jej w oczy.
- Jesteś potworem - szepnęłam dokładnie wtedy, gdy do ogrodu wparowali policjanci, a wraz z nimi Cami, Viola i Feduś.

*Camila*
Luśka stała jak posąg, płakała. Podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno.
- Już dobrze - szepnęłam do niej.
Policja podbiegła do Angels, ale ona zdążyła wyciągnąć broń i wcelować w Ludmiłę.
Pociągnęłam ją tak, że pocisk tylko drasnął jej policzek.
Oszołomiona podbiegła do Federico i wtuliła się w niego. Spojrzałam na przestraszoną Violę. Nie wyglądała najlepiej. Przypatrywałam się też całemu zajściu, wyprowadzaniu tej psychopatki i jej wspólników.
Przytuliłam się do Lusi, a Viola do mnie. W ten sposób cała nasza czwórka tuliła się do siebie.
- Dziękuję - szlochała blondynka. - Dziękuję za wszystko.
- Już dobrze - pogłaskałam ją po głowie. - Chodź, trzeba opatrzyć ci ranę, a najlepiej pojechać do szpitala. Przydałoby się zrobić ogólne badania, siostrzyczko - posłałam jej ciepły uśmiech.
Cieszę się, że ją mam. Nauczyła mnie wielu rzeczy, pokazała, że nie wszystko jest tylko czarne albo białe, choć takie właśnie może się wydawać. Jest coś pomiędzy, a granica między dobrem a złem nie zawsze jest tak oczywista.
Zabraliśmy się do pobliskiego szpitala. Nie było to daleko. Zrobili Lusi i Federowi wszystkie potrzebne badania, pobrali krew i opatrzyli ranę Lud.
Nie zajęło to dużo czasu, ale miałam chwilę czasu, by pogadać z Violą.
- Chciałam was chronić - szepnęłam, żeby jakoś zacząć rozmowę. Szatynka popatrzyła na mnie wyczekująco, a ja tylko przełknęłam ślinę. - Fran podobał się Diego... a Diego pracował wtedy dla Angie. - Spuściłam wzrok na czubki swoich butów. - Wiedziałam, że może być niebezpieczny, dlatego nie chciałam pozwolić, żeby byli razem. Nie chciałam, żebyśmy się raniły, więc postanowiłam się od was odsunąć, wiem, że się zmieniłam, wiem, że nie było mnie we mnie, wiem. - Zaczęłam się rozklejać. - Stałam się zimną, obojętną na was osobą, ale to wszystko po to, żebyście były bezpieczne, bo kochałam was bardzo, tak jak siostry...
Dziewczyna bez słowa przytuliła się do mnie. Szlochała cichutko.
- Ej, a wy co w takich grobowych nastrojach? - zaśmiał się Włoch, który w międzyczasie zdążył ułożyć sobie swoją cud grzywkę.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. To wspaniały facet, a Ludmi stanowczo na niego zasługuje. Pasują do siebie. Są jak dwie połówki serca, albo kawa i mleko - osobno dobre, ale razem bez porównania.

- Wiecie, nadal tego nie rozumiem - westchnął, kiedy wracaliśmy moim samochodem do Buenos Aires.
- To proste, Fede - odezwała się Lu, która tuliła się do niego na tylnej kanapie. - Angie porzuciła mnie kiedy byłam małą dziewczynką. Ze względu na problemy finansowe przyjęła pracę w śierocińcu, gdzie poznała mnie - niezwykle problemistyczną osobą.
- Problematyczną - przerwał jej.
- Cicho bądź, wiesz, że zawsze miałam problem z tym słowem. - Dziewczyna poczochrała mu włosy ze śmiechem, po czym zdecydowała się kontynuować. - W każdym bądź razie nie byłam łatwym dzieckiem, a ona nie umiała sobie ze mną poradzić. Wzbudzałam w niej wyrzuty sumienia. Kiedy pojawił się Feduń...
- Nie mów tak, błagam. - Ponownie przerwał jej wypowiedź, co ona jednak kompletnie zignorowała. - Jak już mówiłam, była zazdrosna, że jemu udało się do mnie dotrzeć. Potem, kiedy dowiedziała się o naszym spotkaniu postanowiła nie dopuścić do następnego. Więcej, chciała mnie. Chciała, żebym była jej idealną, perfekcyjną córeczką, którą nigdy nie byłam. Za bardzo przypominałam jej ojca...
- Nie chcę wiedzieć co ta wariatka mogłaby ci zrobić - powiedział cicho, tuląc ją do siebie.
Wymieniłam z Violettą porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęłam się do lusterka. Wyglądali razem uroczo.
Odwiozłam ich pod mieszkanie Lu, które Viola podarowała jej za odnalezienie Laury i pomoc w pogodzeniu się ze mną, a potem wróciłam do domu, przy okazji wysadzając Vils przed domem.

*Ludmiła*
Otuliłam się kocem. Wtulona w chłopaka popijałam ciepłe kakao i razem oglądaliśmy jakąś idiotyczną komedię.
- Fede... - zaczęłam niepewnie. - Bo pamiętasz tę noc, kiedy uciekłeś i nocowałeś u mnie?
Włoch popatrzył na mnie z szarmanckim uśmieszkiem, a w jego oczach zaiskrzyły małe iskierki.
- No i widzisz - mówiłam dalej, błądząc wzrokiem po jego twarzy, unikając spojrzenia. - Nie mogę, jeju, to trudniejsze niż mi się wydawało...- Wolno wypuściłam powietrze nosem. - Jestem w ciąży.
Włoch momentalnie przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie. Oplotłam ręce wokół jego szyi.
- Lusia, kochanie - szepnął mi wprost do ucha. - Nawet nie masz pojęcia jak ja się bardzo cieszę. Damy jej dom, którego sami nie mieliśmy, miłość i ciepło. Prawdziwą rodzinę.
- Ale to będzie chłopiec. - Pstryknęłam Federa w nosek i zaśmiałam się uroczo.
- Dziewczynka. - Cmoknął mnie w policzek.
- Chłopiec.
- Dziewczynka.
- Wiem lepiej, ja tu jestem mamusią - prychnęłam, udając oburzoną.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie, aż sama nie wiem kiedy, zwyczajnie usnęłam.
Śniło mi się coś innego niż zawsze. Nie przeszłość, nie chcę już do niej wracać.
Ty razem widziałam siebie  całą moją rodziną, z dwójką dzieci, które trzymałam za ręce i Federico, obejmującym mnie czule...

Kiedy się obudziłam, leżałam na łóżku, w sypialni. Mojego chłopaka nie było obok. Wstałam i otuliłam się swetrem. Było mi dziwnie ciepło, zazwyczaj, kiedy wstawałam przeszywało mnie mroźne powietrze, a wszystko przez to cholerne, otwarte okno
Weszłam do salonu, a z niego do kuchni. Mój ukochany właśnie robił nam śniadanko.
Zaszłam go od tyłu i przytuliłam.
On tylko obrócił się i złączył nasze usta w cudownym pocałunku.
- Nie mam brylantów, ani rubinów. Nie mam nawet pierścionka, ale muszę cię o to zapytać... Ludmiło Ferro, czy zostaniesz moją żoną?
- O Boże, mówisz poważnie? - pisnęłam, rzucając mu się na szyję. - Oczywiście, że tak, oczywiście!

~
Pam pam paaam!
Ta dam.
Oto ostatni rozdział Mi Amor. Jeszcze tylko prolog... i coś nowego. Chociaż. Czy aby na pewno nowego?
Nie, nic już nie mówię :)
Jak się Wam podoba? Moim zdaniem jest nawet nawet ^^
Ej, wiecie, że Was mocno kocham?? ♥
To do soboty ♥

sobota, 18 lipca 2015

Mi Amor - 24.

Cześć perełki! Jest sprawa, dlatego piszę jeszcze przed rozdziałem. 
W A Ż N A .
Widzicie, jest pewna dziewczynka, z domu dziecka, która marzy, żeby pojechać na VL. Niestety nie ma możliwości. Wzięłam udział w konkursie eventim, gdzie można wygrać bilety na dowolne wydarzenie z ich strony. Jeśli wygram, spełni się jej marzenie. W dodatku, mogłabym zrobić Wam kolejny konkurs ;) Proszę, zagłosujcie na komentarz Wercik Weronka Weruś, pod tym linkiem ---> [klik]
Dobrze, a teraz nie przedłużając, zapraszam do rozdziału :))



*Ludmiła*
Obudziłam się wcześnie rano. Bolała mnie głowa, a łzy same ciekły po policzkach. Byłam cholernie smutna i nawet nie umiem wytłumaczyć czemu. Miałam wrażenie, że cały świat stał się szary, że kolory zniknęły, nic już nie jest takie same. Włączyłam telewizor na poranne wiadomości, nie wychodząc z łóżka. Wlepiłam wzrok w idealnie biały sufit i słuchałam zimnego tony prezenterki.
W przeciągu pięciu minut zdążyła już powiadomić o śmierci dziecka, które ostatnim czasem walczyło i życie w szpitalu, upadku samolotu, lecącego do Europy oraz spłonięciu jednego z domów opieki w Argentynie. Była przy tym tak chłodna. Ludzie są jak roboty. Dwudziesty pierwszy wiek to czasy, w których już nikt nie potrafi współczuć ani smucić się z powodu nieosobistej tragedii. Wszyscy widzą tylko czubek własnego nosa.
Wstałam i wolno powlekłam nogami do parapetu. Przysiadłam na nim, podkulając kolana pod brodę. Znów padało. Małe kropelki z brzdękiem odbijały się od czarnej, asfaltowej tafli.
Były jak łzy, jak gorzki płacz.
A co jeśli jedna kropla deszczu, to jedna ludzka łza? A jeden przebłysk słońca, to uśmiech? Co jeśli każdy płatek śniegu zwiastuje czyjąś śmierć, a gwiazda narodziny? Czy jest możliwe, żeby życie było aż tak przewidywalne, a każdy mały gest ważył się z trwaniem świata?
Oparłam głowę o szybę. Palcem goniłam jedną ze stróżek deszczu.
- Świat umiera - szepnęłam do siebie z lekkim, smutnym uśmiechem, malującym się poprzez łzy.
Już na nic nie miałam siły, czułam, jakby to wszystko, o co tak walczyłam, nagle zawaliło mi się na głowę, jakby wszystko, co zbudowałam, osunęło się pod nogami.
Byłam małą dziewczynką, kiedy już miałam własne przekonania i poglądy. Co o życiu może wiedzieć ośmiolatka? Nic. I właśnie w tym tkwi cała idea.
Dzieci. Wszyscy oceniają po wyglądzie, wieku. A wiek, to tylko liczba.
Każdy może dorosnąć. Zbyt szybko. Może poznać zło za wcześnie, poczuć ból w sercu.
Każdy poznaje się na ludziach w innym czasie. Niektórzy wciąż nie widzą tego, co ja umiałam dostrzec już czternaście lat temu...
Przymknęłam powieki. Przeszłość sprawia mi jeszcze większy ból. Nie potrafię go odpędzić, ani z nim walczyć. Jest jak arszenik, który powoli mnie wykańcza.
Cichutki dźwięk rozniósł się po mieszkaniu. Nieśmiałe uderzenia o drzwi wyrwały mnie z zamyśleń. Wstałam i zarzuciłam na siebie sweter, bo wraz z momentem uchylenia drzwi do sypialni, do środka wdarło się mroźne powietrze. Spojrzałam na otwarte okno w salonie, prze który musiałam przejść, by dotrzeć do wejścia.
Na korytarzu stał chłopak, którego widziałam z Francescą. Otworzyłam mu, zaniepokojona i trochę przestraszona.
- Dzień dobry... - odezwałam się cicho, wpuszczając go do środka. Otuliłam się swetrem jeszcze bardziej.
Brunet wszedł do środka i wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja uścisnęłam ją.
- Cześć, jestem Marco - oznajmił.
- Ludmiła - szepnęłam - mogę w czymś pomóc?
- Nie, to ja raczej pomogę tobie.
Popatrzyłam na niego, zdziwiona. Jak to? W czym? Czemu miałby mi pomagać? To wszystko robi się coraz dziwniejsze.
- Widzę, że nie rozumiesz - westchnął, rozbawiony. - Widziałem cię przez okno. Jesteś siostrą Fran. Czekaj, wyjaśnię. Wczoraj widziałem cię w Studiu i widziałem też jak chowasz się przed Francescą. Chciałem ci to ułatwić, więc zabrałem ją stamtąd. Kiedy byliśmy u niej w domu zobaczyłem twoje zdjęcie, a ona powiedziała mi, ze jesteś jej siostrą. Nie martw się, nie wydałem cię. Dzisiaj to przypadek. Nie wpadłbym tu, gdyby nie to, że płakałaś siedząc na oknie, Lud - wyjaśnił i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie wiem o co chodzi, ale nie płacz. Fran tęskni za tobą bardzo i podejrzewa, że uciekłaś szukać swojego chłopaka. Trochę boi się, że nie żyjesz, ale z drugiej strony wierzy, że jesteś silna i go odnajdziesz. Ja ci powiem tylko tyle, że w ciebie wierzę. Dasz radę, Ludmiła, bo patrząc na to, jak wiele miesięcy nie było cię w domu, a jeszcze żyjesz... jesteś już blisko, na pewno. Pospiesz się, bo siostra ma dla ciebie niespodziankę. Albo nawet dwie. I nie smuć, bo to tylko strata czasu. Tak?
Pokiwałam głową z uśmiechem. Nie wiem co ten chłopak ma w sobie, ale wywołuje na mojej twarzy uśmiech.
- O, popatrz, słońce wyszło - zawołał radośnie, po czym wskazał na widok za szybą. - A tak swoją drogą, to powinnaś chyba zamknąć to okno. Wiesz co, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, a teraz to ja muszę już iść, bo nie zdążę do pracy. Powodzenia, Luśka.
Marco przytulił mnie na pożegnanie.
Kurcze, to może dziwne, ale ta jego gadka porządnie mnie zmotywowała.
Ubrałam się szybko, uczesałam i pomalowałam lekko. Nie ma opcji, żebym zmarnowała chociażby minutę więcej.
Szłam ulicą, grzebiąc w swojej torebce. Musiałam znaleźć telefon i zadzwonić do Violetty.
Mam chyba wrodzony talent do wpadania na różne osoby...Tym razem znów prawie się przewróciłam, ale dziewczyna złapała mnie za rękę w ostatniej chwili.
Uniosłam na nią wzrok.
Najpierw zaniemówiłam, a już chwilę potem skakałam i piszczałam, równocześnie płacząc.
- Ludmiła, ludzie patrzą - zaśmiała się moja przyjaciółka.
Rzuciłam się jej na szyję.
- Camila, Camila, Camila - powtarzałam ciągle - Nie rozumiem jak. Masz dziewięć żyć, czy co?
- Wszystko ci wyjaśnię, a teraz chodź do tej Violetty, wiem, że chciałaś się z nią spotkać.
- O super, w dodatku czytasz mi w myślach - prychnęłam. - Jaki kol....
- Niebieski - przerwała mi. Otworzyłam szerzej oczy. JAK? - No więc to było tak... Kiedy skoczyliście, pozastrzelałam tych idiotów, którzy próbowali rozbić samolot. W kabinie pilota znalazłam zapasowy spadochron, o którym nie wiedzieli. Skoczyłam, ale wybuch poniósł mnie trochę w inną stronę. The end.. Wiem, piękna, poruszając historia. Nie, nawet nic nie mów, jesteśmy pod mieszkaniem Vils. Marsz na górę.

*Violetta*
Czekałam na Cam i Luśkę. Cami skontaktowała się ze mną z samego rana. Byłam zaskoczona telefonem od niej, zwłaszcza po tym, jak Ludmiła stwierdziła, że ruda nie żyje.
Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami. Ja i Camila, razem z taką jedną Francescą...Nierozłączne trio. Niestety wystarczyła jedna głupia kłótnia, by wszystko się zepsuło.
Siedziałam w Studiu do późnego wieczora. Pracowałam nad nową piosenką dla Marottiego, gdy nagle do sali wpadły moje przyjaciółki. Kłóciły się. Francesca płakała, krzyczała coś o Diego, Camila warczała o jakimś kłamstwie, popatrzyłam na nie, przerażona. Jeszcze nigdy nie widziałam ich w takim stanie...
- Starczy! - krzyknęłam. - Przestańcie, co się dzieje?!
Obie milczały, spoglądając na mnie wrogo. Odwrócił się do siebie plecami.
- Nie chcę znać więcej żadnej z was! - wydarła się Włoszka, a chwilę potem wybiegła z sali.
Rudowłosa spojrzała na mnie i wyszła bez słowa. Od tamtej chwili nie miałyśmy kontaktu. 
Tak na prawdę do tej pory nie mam pojęcia co się wtedy wydarzyło.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja podniosłam się szybko, ścierając łzy z policzków. To wspomnienie za każdym razem wywołuje u mnie ból.
Otworzyłam dziewczyną ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Blondynka przytuliła mnie na powitanie. Cam stała w progu, spoglądają niepewnie w moje oczy... Przełknęłam tylko ślinę, oblizała usta, które spierzchły i przełknęłam ślinę.
- Cześć - szepnęłam nieśmiało.
- Hej - dziewczyna unikała mojego wzroku.
Lud odsunęła się kilka kroków i przymknęła oczy. Wzięła głęboki wdech.
- Gadać, o co chodzi - rozkazała, wypuszczając wolno powietrze.
- Nie wiem - wyznałam, spuszczając głowę. - Nigdy nikt mi tego nie wyjaśnił.
Camila niespodziewanie przytula mnie mocno, tak jak kiedyś. Zaczęłam płakać, ściskając ją.
- Tęskniłam przyjaciółko - szepnęłam przez łzy.
Trzęsły mi się ręce, a głos drżał. Czułam się tak...dziwnie. Jakbym odzyskała coś niezwykle ważnego. Zresztą, przecież tak się właśnie stało...
- To wszystko moja wina, przepraszam - płakała. - Ale ja tylko chciałam was chronić...
- Dobra, dziewczyny, piękna scena i w ogóle, ale możecie ją sobie urządzić jak mnie nie będzie?
No tak, Ludmiła. Właściwie, to powinnam być jej wdzięczna. Przecież gdyby nie ona, zapewne nigdy nie odzyskałabym kontaktu z Cam.
- Mam pomysł... - zaczęła z uśmiechem. - Muszą mnie porwać. To banalnie proste, ale wiem, że nie ogarniacie - zaśmiała się cicho. - Mnie mało kto rozumie. Muszą mnie porwać, żebym trafiła do Federico. Kiedy już tam będę, Federico ucieknie, a ja zostanę. Przecież ja poradzę sobie, no nie? Poza tym, jeśli mi pomożecie, wyjdzie lepiej niż można sobie wyobrazić...
- Mów.
Obie usiadłyśmy naprzeciw niej, zaciekawione. Ta dziewczyna chyba jest zbyt mądra...


*Federico*
Wiązka światła wpadła do pokoju, w którym się znajdowałem. Nie wychodziłem pod kołdry już od kilku dni. Byłem zupełnie zdołowany i straciłem nadzieję na cokolwiek. Okna były zasłonięte, a światło zgaszone nawet gdy robiło się ciemno.
Tylko gdy Gery albo ktoś inny przynosił mi jedzenie na chwile robiło się jaśniej.
Tym razem nawet nie wychyliłem nosa spod pierzyny, byłem pewien, że to ktoś z kolacją.
- Federico? - usłyszałem JEJ głos. Jej delikatny, lekki głos, który był jak muzyka dla uszu, lekarstwo na każdą ranę. - Kochanie?
- Ludmi... - usiadłem, zrzucając z siebie
Siedziała na skraju materaca, uśmiechając się do mnie lekko.
Nie wiedziałam, czy to sen....
- Masz genialne włosy, kochanie - zaśmiewała się cicho, a ja właśnie zdałem sobie sprawę z tego jak muszę wyglądać.
Jednak nie obeszło mnie to aż tak bardzo. Przytulam ją i całuję delikatnie.
Kocham ją, kocham najbardziej na świecie, jest moim aniołkiem.
~
Hi!
Tak szczerze, to mi się podoba. Woho, cud, nie? xd
Przepraszam za błędy - bo zapewne są - poprawię to wieczorem..
Czekam na komentarze, perełki, wiecie jak liczy się dla mnie Wasze zdanie ♥
Kocham Was mooocno, mocno ♥
Spojlerek z 25?
- Uwolnienie Federico
- Schwytanie panny X i wyjaśnienie wszystkiego
- Piękny wieczór Fedemili ♥ Asfghjghfdklhjuym ♥
Buziaaaki ♥ Do środy ^^

środa, 15 lipca 2015

Mi Amor - 23.



*Ludmiła*
Weszłam do Studia, rozmawiając z Maxim o Laurze. W środku było pełno ludzi, przypuszczam, że pewnie trafiliśmy na przerwę.
Czułam się dziwnie, pusto, bez Natalii i Camili, Diego... Wszyscy byli dla mnie mega ważni, kochałam ich, przez ten krótki czas zdążyliśmy stać się rodziną. Nauczyli mnie inaczej patrzeć na świat, kochać drobiazgi i walczyć ze słabościami. Nigdy ich nie zapomnę, na zawsze zostaną w moim małym serduszku.
Nagle mą uwagę przykuła czarnowłosa dziewczyna. Stała do mnie tyłem, kilka metrów przede mną i rozmawiała z jakimś chłopakiem. On - wyższy od niej brunet z wielką czupryną - uśmiechał się przyjaźnie. Ona miała na sobie sukienkę w granatowe i jasno różowe, poprzeczne pasy. Wykonywała ruchy, gestykulowała w bardzo dobrze mi znany sposób.
- Ludmiła, coś się stało? - odezwał się Maxi, tym samym dając mi do zrozumienia, że stoję w miejscu wlepiając swój wzrok w....
- Francesca - szepnęłam.
Ona niespodziewanie odwróciła się się, a ja szybko schowałam się za chłopakiem.
Zza jego ramienia obserwowałam Włoszkę. Szła wolno w naszą stronę. Pociągnęłam przyjaciela do tyłu, do jednej z sali. Zamknęłam szybko drzwi i obserwowałam korytarz przez dziurkę od klucza...
- Ludmiła, co się dzieje? - zapytał zdezorientowany Maxi.
- Chowam się, nie widzisz? - szepnęłam. - Cicho, błagam...
- Przed kim?
- Przed Fran.
- Po co?
- Żeby mnie nie zjadła.
- Jest kanibalką?
- Nie idioto, moją siostrą.
- Masz siostrą?
- Maxi, błagam cię - zaśmiałam się, wiedziałam, że robił to specjalnie, jest kochanym niby bratem, który zawsze stara się mnie rozśmieszyć.
Zobaczyłam, że Francesca wychodzi, ciągle idąc ramie w ramię z brunetem.
Wstałam z klenczek i wolno otworzyłam drzwi.
- A teraz wszystko mi ładnie wyjaśnij - raper objął mnie ramieniem.
Westchnęłam cicho, było mi trudno. Kiedy zobaczyłam ją dzisiaj, powróciły wyrzuty sumienia, że zostawiłam ją bez słowa porzegnania, że nie dałam jej szansy na kontakt ze mną...ale to wszystko po to, żeby ją chronić. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś stało się jej przez to, co robię i czego się podjęłam. Fran jest moją siostrą, przyjaciółką, jedną z najważniejszych osób w życiu, to dzięki niej tyle lat temu wydostałam się z tego piekła...
- Nie, przepraszam, ale nie mam na to siły - odwróciłam wzrok, a w moich oczach zalśniły łzy. - Pójdę do toalety... Poczekaj tu na mnie.
Przyspieszyłam kroku. Potrzebowałam chwilki samotności, żeby móc się w spokoju wypłakać, a potem przepłukać twarz wodą i udawać, że nic się nie stało.
Spuściłam głowę i szłam przed siebie szybko. Już nie umiałam powstrzymać łez. Płynęły po moich polikach, całkowicie zamazywały obraz. Były gęste, piekły niemiłosiernie, a najgorsze było to, że nie mogłam z tym nic zrobić, byłam całkowicie bezsilna.
Niespodziewanie ktoś złapał mnie za łokieć i przyciągnął do siebie. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, znałam ten zapach, to ciepło bijące od jego serca...
- Diego? - zmarszczyłam brwi i szybko starłam kropelki, by móc zobaczyć tą osobę. 
Nie myliłam się, stał przede mną, jak żywy. Zaniemówiłam, nie mogłam nic zrobić, nie wierzyłam własnym oczom. 
- Diego! - pisnęłam. Zawiesiłam się na jego szyi, a na mojej twarzy wymalował się wielki uśmiech. 
- No widzisz księżniczko, jednak żyję - przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie. 
Odsunęłam się od niego. Uniosłam lekko końciki ust i smutnym wzrokiem patrzyłam mu w oczy.
- Nie Diego, przepraszam, ale nie mogę - pociągnęłam nosem. - Kocham  cię, bardzo cię kocham, ale nie w ten sposób, w który chciałbyś, żebym cię kochała. Jesteś dla mnie bardzo ważny, ale nie będę w stanie darzyć cię tą miłością, której potrzebujesz. Proszę, wybacz mi - spuściłam głowę.  - Nigdy nie chciałam cię zranić. 
- Dobrze, już dobrze - przytulił mnie i głaskał po głowie. - Rozumiem, kochasz Federico, to z nim chcesz zbudować dom, nie mam ci tego za złe. 

*Maxi*
Kiedy Lud zniknęła mi z pola widzenia, przysiadłem na jednym z foteli, ustawionych na korytarzu. Martwiłem się o nią bardzo, wyglądała naprawdę źle, była blada i ewidentnie chciało się jej płakać.
Myślałem też o propozycji Violetty... Nie chcę zostawiać Luśki, ale może to dobry pomysł, żeby wyjechać? Odciąć się od przeszłości i zacząć całkiem nowe życie...
- Nie waż się...- do moich uszu dobiegł głos jednej z nauczycielek. - Nikt nie może się dowiedzieć.
- To co mam zrobić? - tym razem odezwał się mężczyzna.
Wstałem i , mimo iż wiem, że nie ładnie jest podsłuchiwać, przystawiłem ucho do zamkniętych drzwi.
Usłyszałem cichy, stłumiony płacz dziecka i powarkiwania Leny na męża, Andreasa. Nie musiało minąć długo, żebym zrozumiał co się dzieje.
Nie zastanawiając się nawet chwili wysłałem esemesa do blondynki, z prośbą o wezwanie policji, a sam wszedłem do środka. Bałem się jak cholera, nie miałem broni, ani nawet głupiego noża.
- Lena, odsuń się od niej - warknąłem.
Na podłodze siedziała skulona dziewczynka, brunetka, uderzająco podobna do Violetty.
Kobieta zaśmiała się tylko i przyłożyła nóż do twarzy dziecka.
Byłem przerażony, kompletnie nie wiedziałem co mam zrobić. W głowie przewijało mi się tysiąc myśli na minutę, ukazywało chyba ze sto różnych, czarnych scenariuszy.
Błagam cię Ludmiła, rusz się!
- Leno, odsuń się - za mną rozbrzmiał gruby, męski głos.
Odwróciłem się niepewnie i dzięki Bogu zobaczyłem policjanta, a zaraz za nim Ludmiłę i Diego. Chwila, że Diego? To on żyje? Czy może ja już mam zwidy?
Odsunąłem się na bok, w stronę przyjaciół. Objąłem dziewczynę w talii. Widać było po niej, że płakała, tak jak sądziłem.
- Diego, jakim cudem...? - zacząłem.
- Postrzelili mnie, ale przeżyłem - przerwał mi.
W momencie, gdy policja wyprowadziła Andreasa i Lenę, podbiegłem na dziewczynki.
Wziąłem ją na ręce.
- Już dobrze, nic ci nie grozi - szepnąłem. - Nazywasz się Laura? Laura Verdas, tak?
Brunetka pokiwała znacząco głową, a ja spojrzałem na Ludmi. Jej twarz wyrażała ulgę. I radość.

*Ludmiła*
We trójkę zabraliśmy Laurę do domu. Violetta naprawdę wychwalała nas pod niebiosa. Płakała ze szczęścia i tuliła dziewczynkę, zasypując ją pocałunkami. Płakała i śmiała się równocześnie.
Było mi cieplutko na sercu, gdy patrzyłam na tą nieopisaną radość. Rozumiałam ją w pełni, domyślam się, że wcale nie zachowywałabym się inaczej...

- Jedna rzecz mnie niepokoi - przyznałam, kiedy wracaliśmy do Studia.
Chłopcy spojrzeli na mnie pytająco.
- Wydaje mi się, że to było zaplanowane - szepnęłam. Nie odpowiadali, więc kontynuowałam. - No bo popatrzcie, Lena od początku wydawała mi się dziwna. Fede ją znał, prawda? Teoretycznie to ona mogłaby być panią X. Ale nią nie jest.
- Ludmiła, mów jaśniej, nic z tego nie rozumiem - Diego wlepiał we mnie wzrok.
- A ja tak - odezwał się drugi. - Już wystarczająco dużo czasu z tobą spędziłem, żeby móc zrozumieć o czym mówisz - uśmiechnął się.
Miałam ochotę go przytulić, ale nie miałam jak tego zrobić, ze względu chociażby na to, że prowadziłam samochód. Spojrzałam na niego tylko wzrokiem pełnym rozbawienia i przyjacielskiej miłości.
- Więc może mi ktoś to wszystko łaskawie wyjaśnić? - westchnął zrezygnowany Hiszpan, na co zaśmiałam się cicho.
- Ludmi wytypowała kilka osób, które mogłoby być za to wszystko odpowiedzialne i najprawdopodobniej właśnie domyśliła się, kto za tym wszystkim stoi. Tak, Lu?
- Tak - skinęłam głową. - Ale nie muszę ci tego mówić, prawda Diego? - popatrzyłam na niego. Ty wiesz.
- Nie - spuścił głowę.
- Teraz to ja nic nie rozumiem - zaśmiał się cicho Maxi.
- Pozwólcie, że zacznę od samego początku. Stawiałam wszystko na Lenę, Violettę, Broadwaya, Sebe, Clemą, albo Angie. Ewentualnie Gery. W tym momencie jestem już pewna, że to nie Violetta, widzę to po niej, po jej zachowaniu, takich łez nie da się wymusić. Może oszukała nas co do swojego wieku, czy chociażby pochodzenia, ale wiem, że chciała chronić swoją rodzinę. Broadway odpada, w momencie śmierci Camili zrozumiałam, że Brod nie miał pojęcia o jej zdradzie, Cam cały czas próbowała dać mi to do zrozumienia. Zresztą, Sebastian też nie ma z tym nic wspólnego. Wczoraj w nocy przeglądałam zdjęcia dokumentów, które mi pokazał. W momencie, w którym to wszystko się zaczęło, on sam nie promował już Federico. Nie miał powodów, dla których miałby mu zaszkodzić, nie był już wtedy z Camilą, a wręcz przeciwnie, poukładał życie z Larą. Lena... Teoretycznie, to mogła być jej sprawka, wnioskując po dzisiejszym zajściu. Doszłam jednak do wniosku, że całe to porwanie było zaplanowane. Upozorowane. Lena i Andreas zostali wykożystani przez ludzi wyżej. To, tak samo jak rzekoma strzelanina nie miało ponieść za sobą ofiar. Dlatego Diego żyje. A właściwie to właśnie on został postrzelony, ślepymi nabojami, bo również wie więcej. Clemą i Gery, razem pracują dla tej całej panny X. Wasze trio dobrze działało. Ty nie chciałeś dalej w tym uczestniczyć, po spotkaniu mnie. Jednak nie miałeś wyjścia. Camila próbowała mnie ostrzec. A Naty... To była zapowiedź. Ona dowiedziała się czegoś, co zniszczyło ją całkowicie, ale nie mogła o tym mówić. W tej chorej grze zginęły już dwie osoby, ja jestem coraz bliżej rozwiązanie zagadki i wiem, co mi grozi, ale musisz wiedzieć, Diego, że nie pozwolę pokrzyżować mi planów. Angie już wystarczająco dużo żyć zniszczyła. Tak, Angie. To ona zaplanowała to wszystko.
- Boże drogi, Ludmiła - szepnął Hiszpan - Jesteś genialna... Ale popełniłaś jeden błąd.
- Słucham cię, mój drogi przyjacielu? - kątem oka popatrzyłam na niego, a moja twarz nie mogła wyrażać nawet najmniejszej emocji.
- Skończyłem z tym jeszcze zanim cię poznałem, to prawda, że ciągle mnie szantarzują, ale nie martw się, nie popełnię żadnego błędu - dotknął delikatnie mojej dłoni, która ułożona była na skrzyni biegów.
- Camila nauczyła mnie, żeby nie ufać ludziom - odparłam wymijająco.

Wieczorem położyłam się na łóżku. Po raz pierwszy od dawna byłam sama z tak wieloma myślami.
Nie rozumiałam tylko jednego.
Dlaczego ona to robi? Przecież zawsze była dobrą osobą, stała się moim wzorem. Udawała przyjaciółkę... Nie, ale to nic z tego nie pojmuję. Jak mogła tak nas wszystkich oszukać, pogrążyć.
Leżałam, zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego. Dlaczego? Po co? Jaki jest sens?

 "Gdzieś w wiecznośći znów zatańczymy"
-Wiesz, że jeśli miłość jest wieczna, to w gwiazdach da się przeczytać wszystko to, co chce przekazać serce?
- Co? Nie rozumiem.
- Na przykład tam - chłopak wskazuje na jeden w gwiazdozbiorów. - To gwiazdozbiór jednorożca. Każdy widzi go inaczej. Dla jednych to tylko kilka gwiazd na nocnym niebie, a dla innych wzór szczęścia, wolności i marzeń.
Dziewczyna odwraca się na bok i przygląda mu się uważnie.
- A miłość? - szepce.
Spogląda na nią i uśmiecha się.
- Miłość to coś innego, Lusia... To... To nie gwiazdy, Nie słońce, wiatr, a nawet nie piękne słowa. Miłość jest w sercu, bardzo głęboko, prawdziwa, objawia się w czynach, możesz zobaczyć ją w oczach, a nie na obrazku.
"Nawet, gdybyśmy próbowali zapomnieć, miłość będzie pamiętać ciebie i miłość będzie pamiętać mnie"
- Słowa są zbędne, Federico. Niszczą to, co człowiek zbuduje. To źródło nieporozumień.
- Od kiedy to ty uczysz mnie życia?
- A jak długo pokazujesz mi szczęście?
Tuli ją do siebie, z uśmiechem. Zamyka jej drobne ciałko w uścisku, nie pozwala dopuścić zła.
"Wyburzyliśmy ściany, wpuśćmy tam niebo"
- O czym myślisz? - przysiada się do niej, siedzącej na łóżku.
- O przyszłości, o ludziach, których kiedyś nie będzie, o tym, co jeszcze stracę, a co zyskam.
- I?
- I wiem, że cię stracę, wiem, że odejdziesz, a ja nie będę mogła już nigdy więcej się uśmiechnąć, bo jako jedyny potrafisz mi pomóc.
- Nie, bo miłość nigdy nie ginie.
"Wiem głęboko w sercu, że miłość będzie na zawsze nasza" 

~
HEJO!
Szczerze mówiąc, to jestem zadowolona z tego rozdziału. Podoba mi się, Oczywiście - mogłaby być lepiej, ale nie jest najgorzej.
A Wy?
Bardzo zależy mi na Waszych opiniach ♥
Dziękuję za miłe komentarze pod ostatnim postem ^^
Przypominam o konkursie :)
Mam do Was jedno pytanko:
Czy chcielibyście jakiś OneShot po epilogu, do którego się zbliżamy?
Już przechodzę do spojlera :)
- Rozmowa Ludmi z Marco
- Plan Violetty
- Kłótnia z Federico.

Kocham Was bardzo ♥

Ps1. Cytaty we śnie Lu są z piosenki Seleny Gomez "Love will remember"
Ps2. Jak podoba się Wam nowy szablon? Robiłam go sama, więc nie jest zbyt perfekcyjny... 

sobota, 11 lipca 2015

Mi Amor - 22.


*Ludmiła*
- Ludmi, wszystko dobrze?- Maxi delikatnie dotknął mojego ramienia, a ja otrząsnęłam się.
Pokręciłam przecząco głową. Popatrzyłam na niego załzawionymi oczami.
Jak ma być dobrze?! Jak?
On tak wiele przyżył, tyle cierpiał, a ja zachowałam się pusta, rozpieszczona paniusia, nie widząca nic poza czubkiem własnego nosa. Ale byłam tylko dzieckiem...
- Przepaszam... - szepnęłam.
- Za co? - kobieta popatrzyła na mnie badawczo.
Czułam na sobie jej zdziwienie, jej strach, obawę. To dziwne, wiedzieć, co czują inni, człowiek jest tak nauczony do ukrywania uczuć przez wszystkich, że gdy ktoś nie zamyka w sobie prawdy, nie może poczuć się swobodnie.
- Nie wiem - zaśmiałam się gorzko. - Nawet nie wiem. Czuję się okropnie, egoistycznie i podle - starłam łzy. Dziękuję pani bardzo, dziękuję - wstałam.
Wolno skierowałam się w stronę drzwi. Dlaczego ludzie są tak strasznymi egoistami? Dlaczego ciągle myślimy tylko o sobie.
Przeszłam przez próg, a gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, usiadłam na schodach i rozpłakałam się jak malutka dziewczynka.
- Ej, Lu, nie płacz - chłopak przykucnął przy mnie i popatrzył w oczka. Ułożył palce w kącikach moich ust i uniósł je w górę. - Życie jest zbyt krótkie, by tracić je na wypłakiwanie pięknych patrzałek, księżniczko. To już było, nie wróci. Zrobiło z niego silnego człowieka, nauczyło czegoś.
Objął mnie ramieniem. Uwielbiałam jego bliskość. Jest dla mnie jak brat, starszy, bardzo opiekuńczy i wyrozumiały brat.
Niespodziewanie dźwięk dzwonka telefonu rozniósł się po klatce schodowej. Raper spojrzał na wyświetlasz i zdziwiony, co mogłam wywnioskować po jego minie, przyłożył słuchawkę do ucha.
Ustawił rozmowę na głośnik, więc raczej nie było to nic zanadto prywatnego.
- Halo?
- Witaj, Maxymilianie - usłyszałam głos po drugiej stronie połączenia. Tak bardzo znajomy głos....
- Leon? - szepnęłam, dopasowując ton do osoby, a przyjaciel znacząco skinął głową.
- Ach, słyszę, że jesteś z Ludmiłą, Maxymilianie.
- Nie mów tak do mnie, wiesz, że tego nie znoszę - westchnął, poirytowany.
Moim zdaniem ta forma jego imienia brzmi nawet uroczo. Maxymilian. Maxymiliano... Ładnie.
- Potrzebuję waszej pomocy - ponownie dotarł do mnie ton Verdasa. - Moja córka, Laura została porwana. Czy możemy się spotkać?
- Tak - odezwałam się szybko, zanim mój towarzysz zdążył otworzyć buzię...

*Violetta*
Po Maxymiliana i Ludmię wysłaliśmy prywatny samolot, po usłyszeniu co im się przytrafiło. Czekałam na nich w swoim mieszkaniu. Leoś musiał zostać w biurze, chodziło o jakieś ważne przelewy. Nie wiem, nie znam się na tym, nie mam głowy do interesu, tym bardziej od dziś rana, kiedy zaginęła moja córeczka.
Siedziałam na kanapie w luźnym dresie i rozciągniętej bluzce, cała zapłakana, z toną zużytych chusteczek.
Zadzwonił dzwonek, a ja ociągałam się z podejściem do drzwi. W końcu otworzyłam. Blondyna od razu przytuliła mnie do siebie, a ja rozpłakałam się jeszcze bardziej, czując, że mam komu się wyżalić.
- Uspokój się  Viola, dostaniesz nerwicy, spokojnie, znajdziemy Laurę, obiecuję. Zrobie wszystko, żeby była cała i zdrowa. Wszystko, jasne? - patrzyła mi w oczy.
Nie potrafiłam wydusić z sibie nawet słowa, więc tylko pokiwałam głową. Wierzyłam jej, ufałam, chociaż nie znałam zbyt dobrze.
- Już dobrze, usiądź i powiedz, co się stało - po plecach poklepał mnie lekko Maxi, jego za to kojarzyłam, kilkukrotnie widziałam go w towarzystwie męża.
Posłusznie przysiadłam na kanapie i ręką zaczesałam włosy do tyłu, bo ciągle spadały mi na czoło i oczy, nieułożone. Starałam się opanować, żeby móc porozmawiać z nimi normalnie.
Byli moją ostatnią deską ratunku.
Powiedzmy sobie szczerze, muszę zaufać im w stu procentach, a jeśli nie oni, nikt nie znojdzie Laury.
- No wiec... - zaczęłam cicho, zamykając oczy, a w dłoni zagniatając chusteczkę, która przesiąkła łzami. - Wysłałam ją tylko do sklepu...I z niego nie wróciła- mój głos już zaczął się łamać.
- Nie płacz, nie płacz, tylko nie płacz - Ludmiła złapała moją rękę i popatrzyła w oczy, jakby karcąco, ale za razem z pełnym zrozumieniem... No tak, Federico. - Musisz być silna, nie ty jedna kogoś straciłaś, ale obiecuję, że odnajdziemy twoją córkę, tak Maxi?
- Tak - brunet skinął głową.
Przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał inaczej niż zawsze, był spokojny, wyglądał sympatycznie, tak pogodnie.
- Maxymilianie? - zmarszczyłam czoło, myślałam intensywnie. - W Londynie, w wydziale naszej firmy jest miejsce... które mógłbyś zająć. Marketing w terenie, coś takiego. Zastanów się, dobrze?
Oczy przejaciela Leona powiększyły się bardzo, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się.
Telefon blondynki zadzwonił, więc odeszła od nas kawałek, jednak nie na tyle, byśmy nie mogli słyszeć jej słów. Przypuszczam, że zrobiła to specjalnie.
- A-ale jak to Camila? - szepnęłą dziewczyna. - Pablo, Cami...ona nie żyje. Yhym....Nie... Dobrze, jutro....Tak, jutro, obiecuję.
Rozłączyła się i przełknęła ślinę. Widać było, że się czymś denerwuje, ale nie pytałam o co chodzi, przecież mogła sobie tego nie życzyć.
- To... my już pójdziemy. Do zobaczenia - pociągnęła go za rękaw bluzki i wyszli szybko znów zostawiając mnie samą.

*Maxi*
- Pablo dzwonił, ma jakąś ważną wiadomość dla nas, którą powinna otrzymać Cam, mamy się z nim jutro spotkać, a najlepiej będzie, jeśli do tego czasu znajdziemy Laurę - mówiła szybko Luśka, kiedy wsiadaliśmy do srebrnego Jeepa, pożyczonego od Leona.
Domyślałem się, o co mogło chodzić, ale nie chciałem zaprzątać tym jej ślicznej główki. W chwili obecnej powinniśmy skupić się na poszukiwaniach tej małej, a nie, na tym co mogłby się stać...
- W lewo - odezwałem się nagle.
Znak wskazywał na centrum, a tam chyba najlepiej byłoby rozejrzeć się na początek.
Obesziśmy całe centrum miasta, ale nie było jej nigdie.
Do późnej nocy jeździliśmy po całym Buenos Aires, szukając jej. Niestety, nigdzie nie mogliśmy jej dostrzec. Całkiem jakby...
- Zapadła się pod ziemię - Ludmiła westchnięciem dokończyła moje myśli.
Zatrzymaliśmy się pod apartamentowcem, w którym ona obecnie mieszkała. Bezsilny, oparłem głowę o zagłówek. Około dwie doby bez snu, to chyba nie do końca dobry pomysł...
- A co jeśli kroś ją porwał? - wymamrotałem, przymykając oczy.
Blondynka spojrzała na mnie, co udało mi się dostrzec. Jej twarz wyrażała zaaferowanie i przerażenie. Wiedziała, że mogę mieć rację, a wtedy Laura jest w dużym niebezpieczeństwie.
- Cholera, Maxi a co jeśli ta cała X... - odezwała się drżącym głosem. - Musimy ją znaleźć!
- Jutro, Ludmi, dzisiaj oboje jesteśmy padnięci i nie zrobimy zbyt wiele - ziewnąłem. - Jutro, zaraz po spotkaniu z Pablo, tak?
- Dobrze - przytaknęła. Po raz kolejny była świadoma tego, jak bardzo sama siebie wykańcza. Trzy kubki kawy z bylejakiej stacji paliw, raczej nie zastąpią dawki potrzebnego snu. - Rozłożę ci sofę, dobrze? Tak będzie lepiej i szybciej, niż jeśli zawiozę cię teraz do domu...
Przytaknąłem, po czym wysiadłem z samochodu i skierowałem się w stronę jej obecnego lokum.

Następnego dnia obudziłem się koło dziewiątej rano, Ludmi jeszcze spała, więc postanowiłem zrobić nam śniadanie. Wyjąłem patelnię i wszystkie potrzebne składniki do zrobienia naleśników.
- Co tak pachnie? - usłyszałem jej zaspany głosik, kiedy nakładałem jedzenie na talerze.
- Śniadanko, siostrzyczko - posłałem jej promienny uśmiech. - Masz ochotę?
- No jasne - przytuliła mnie i dała całusa w policzek. - Jesteś najlepszym niby bratem - zachichotała cicho.
Popatrzyłem na nią rozbawiony. Miała na sobie getry, czy tam legginsy - nigdy nie rozumiałem, czy to się różni - imitujące dżinsy i pomarańczowy top na ramiączkach, idealnie podkreślający jej kształty.
- Mam piękną siostrę - poczochrałem jej włosy, splecione w warkocz, tym samy trochę niszcząc jej fryzrę, za co skarciła mnie wzrokiem.
Pstryknęła mnie w nos i usiadła przy stole. Postawiłem przed nią jedną z porcji, a sam zacząłem jeść drugą.
- Jesteś świetnym kucharzem, ale brakuje mi tu bitej śmietany... - podeszła do lodówki, wyjęła puszkę ze słodkim kremem, wstrząsnęła i zamiast na naleśniki, śmietana trafiła na mnie, a Ludmiła uśmiechnęła się szyderczo. - To za rozwalenie mi włosów - zaśmiała się.
 Nie potrafię się na nią złościć, zamiast jakoś się zemścić, wybuchnąłem śmiechem, a zaraz po sniadaniu wziąłem prysznic.
Koło dwunastej byliśmy już pod Studiem. Można powiedzieć, że wróciliśmy do punktu wyjścia, bez punktu zwrotu.

~
Hejo!
Przybywam dziś do Was z rozdziałem 22-gim, który długością nie grzeszy, tak samo jak i pewnie jakością.
Nie wiem czy mi się podoba, ciężko mi to stwierdzić.
Jak wiecie czekam na Wasze opinie ♥

Przypominam o konkursie, w którym można wygrać bilet na Violetta Live w Warszawie.

Mam dla Was spojlerek:
- Spotkanie Fran;
- Odnalezienie Laury;
- Straszny sen Ludmiły.

Kocham Was wszystkich bardzo mocno ♥

środa, 8 lipca 2015

KONKURS - Wygraj bilet na ViolettaLiveWarszawa


Witajcie!
Dziś taki oto nietypowy post zamiast rozdziału.
Już wyjaśniam o co chodzi.
Organizuję konkurs, gdzie możecie wygrać bilet na Violetta Live w Warszawie.
Koncert odbędzie się 22.08 na Stadionie Narodowym o godzinie dziewiętnastej.
Niestety nie mam jeszcze tego biletu, żeby pokazać Wam o które miejsca możecie walczyć.
W konkursie INEI organizowanym na facebooku wygrałam potrujną wejściówkę. Bilety nawet nie zostały wysłane, gdyż dopiero wyniki ogłoszono dziś.
Nie mam co zrobić z jednym z biletów. Nie chcę go sprzedać ani oddać bylekomu.
Od razu pomyślałam o Was. Przypuszczam, że co do miejsc, będą to trybuny tył, ale lepsze takie niż żadne. Prawda?
Zadanie konkursowe nie jest trudne, napewno nie dla osób, które czytają mojego bloga. Czasu na moje oko jest dość sporo.
A więc do rzeczy....

STARTOWAĆ MOŻNA W DWÓCH KATEGORIACH.

Kategoria pierwsza: Zadanie konkursowe:
Zadaniem konkursowym jest odpowiedzieć na kilka poniższych pytań w postaci wiadomości mailowej, przesłanej na adres: weronika.a.d@wp.p
(Po ludzku: Piszemy maila na mój adres z odpowiedziami na pytania podane niżej.)

1. Które z moich opowiadań/ OneShotów najbardziej zapadło Ci w pamięci?
2. Kogo z obsady lubisz najbardziej i dlaczego? (chodzi o obsadę biorącą udział w OBECNEJ części koncertu - tj. Tini, Mechi, Alba, Cande, Facu, Jorge, Diego i Samu)
3. Dlaczego to akurat Ty powinieneś jechać na ten koncert?

Kategoria druga: Zadanie konkursowe:
Zadaniem konkursowym jest napisanie PROLOGU drugiego sezonu Es Posible na bazie EPILOGU pierwszego sezonu (link---> [KLIK]  ) i wysłanie go drogą mailową razem z odpowiedzią na pytanie: 
Dlaczego to akurat Ty powinieneś jechać na ten koncert. 

Z obu kategorii wybiorę po jednej pracy, która przejdzie do kolejnego etapu. 

Dwie osoby, których prace najbardziej przypadną do gustu mi oraz LilDevil i zdobędą najwięcej punktów otrzymają następujące zadanie: 

Pochwal się swoim talentem w dowolny sposób. Wykonaj pracę ukazującą Twoją miłość do serialu.
( po naszemu: Zaśpiewaj, zatańcz, napisz coś, namaluj lub zrób to co kochasz. Uwzględnij w tym to, jak kochasz nasz fjoooletowy serial)
Na nadsyłanie prac macie czas do 26.07 do godziny 23.59.

Wyniki pierwszego etapu pojawią się 29.07 razem z rozdziałem.

W TYTULE MAILA WPISZ: KONKURS VL - Kategoria 1/2


Czyli podsumujmy:

Wybieracie jedno z zadań konkursowych i swoją pracę wysyłacie na mój mail ( weronika.a.d@wp.pl) o tytule "KONKURS VL - Kategoria 1/2". Macie czas do 26.07, godziny 23.59.
Ja razem z LilDevil wybierzemy po jednej pracy z każdej kategorii. 
Wyniki pojawią się na blogu dnia 29.07 pod rozdziałem. 
 Co do kolejnej części konkursu napiszę 29.07.

PROSZĘ WZIĄĆ POD UWAGĘ MOŻLIWOŚĆ DOJAZDU!!
NIE ZABIERAJCIE INNYM SZANSY!!


W razie wszelkich wątpliwości piszcie proszę na e-mail, gg lub ask (jeśli nie znacie, sprawdźcie w zakładce "KONTAKT")

Mam nadzieję, że dostanę trochę prac!
Zachęcam do wzięcia udziału i życzę powodzenia ♥ 

Ps. Proszę, napiszcie w komentarzu, że startujecie, a pracę podpiszcie swoim nickiem.


btw. Polecam bloga Lagusi - only-case.blogspot.com i jeśli ktoś chce szczere komentarze z radami, zwracajcie się do niej. - Obiecałam Ci Martuś? Jest? Jest :D 

niedziela, 5 lipca 2015

Mi Amor 21 &... What?



*Ludmiła*
I nagle z nieba runął deszcz, mokra ściana. Całkiem, jakby świat zapragnął zapłakać po jej śmierci. Nie mogłam odpędzić łez. Szłam szybko przed siebie, nawet nie wiedząc gdzie idę. Łzy całkowicie zasłoniły mi obraz na świat, były gęste, duże jak groch, a kiedy spływały po mojej twarzy zostawiały po sobie piekące ślady.
Nagle poczułam mocne uderzenie. Zachwiałam się, straciłam równowagę, zamknęłam oczy, bojąc się zderzenia z twardym betonem. Jednak, nie upadłam, a zamiast tego poczułam na sobie dotyk silnych ramion. Odemknęłam lekko powieki i zobaczyłam Maxiego.Wtuliłam się w niego, po czym zaczęłam płakać jeszcze bardziej.
Tak dawno go nie widziałam, nie mieliśmy kontaktu, a teraz spotkaliśmy się przez tak okropne wydarzenie. Moje biedne serce łamało się na tysiące kawałeczków,
- Ej, słoneczko, uśmiechnij się - chłopak delikatnie uszczypnął nie w policzek, a ja mimowolnie uniosłam kąciki ust, co z tego, że niemal niezauważalnie.
- M-Maxi... - zaczęłam drżącym głosem, zerkając na jego zaniepokojoną twarz. - Nat-ta, ona...
- Wiem - szepnął, a ja odniosłam wrażenie, że pod powiekami zebrały mu się małe kropelki.
Wyrwałam mu się, oszołomiona. Wie....On wie i nie reaguje? Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w niego intensywnie, tak jakbym chciała znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
- Chciał tego, Ludmi - szepnął, spuszczając głowę. - Powiedziała mi, że chce się zabić, a ja nie próbowałem jej powstrzymać. Kiedy cię nie było... Ona targnęła się na swoje życie już trzy razy. Do tej pory ją ratowałem, ale dzisiaj zrozumiałem, że cierpiała. Ci ludzie ją zniszczyli, z takiej depresji już nie da się wyjść, żadne antydepresanty nie mogą pomóc, ani nic, po prostu nic. Teraz będzie jej lepiej, kocham ją, więc chcę, żeby była szczęśliwa, a tu... Na ziemi nie będzie, nie mogłaby być - jego głos się załamał, więc urwał.
Wzięłam głęboki wdech. Miał rację... Miał całkowitą rację. Są ludzie, którym nie da się pomóc, tacy, którzy są daleko, chociaż blisko i... i tyle.
- Wiem - przełknęłam ślinę. - Wiem... Pójdziesz ze mną? Do Studia?
Maxi tylko skinął głową i ruszył przed siebie. Dogoniłam go szybko. Jak się okazało, nie byliśmy wcale tak daleko od szkoły.
Przy wejściu pałętało się mnóstwo ludzi. Zobaczyłam też policję, która ogradzała teren typową żółtą taśmą. Na moje szczęście Cami dopiero wychodziła z budynku.
Chciałam szybko do niej podejść, ale jakiś mężczyzna zastąpił mi drogę. By odwrócony do mnie tyłem i pisał coś w notesie. Po jego wyglądzie mogłam wywnioskować, że jest policjantem.
- Przepraszam? - odezwałam się trochę nieśmiało.
Odwrócił się do mnie, a ja mogłam przeczytać plakietkę z jego nazwiskiem, która ogłaszała wszystkim, że mają do czynienia z detektywem Germanem Lisandro.
- Słucham? - zapytał, uśmiechając się nieco sztucznie. - Jesteś kimś dla ofiary?
- Byłam przyjaciółką - zmieszałam się trochę, nie spodziewałam się, że może pytać mnie o cokolwiek związane z Natalią. Zajrzałam mu przez ramię, Camila kierowała się w stronę Maxymiliana. - Mogę pana prosić o radę?
- Jasne.
- Mam przyjaciela, z którym straciłam kontakt... On jest daleko...A ja chcę zrobić mu niespodziankę i go odwiedzić, ale.... Nie wiem gdzie jest... Bo się przeprowadził i... - zważałam na każde słowo, które wypowiadałam, w głowie ciągle dudniły mi słowa rudej, mówiące o bezpieczeństwie i o tym, że nie powinnam ufać każdemu, bo może podawać się za kogoś zupełnie innego. - I...nie powiedział mi dokąd... Poza tym... On ma przede mną tajemnice... A ja muszę dowiedzieć się o co w niej chodzi... Bo... bo... bo po prostu muszę.
- Rozumiem - skinął głową. - Jeśli chcesz go znaleźć, przeanalizuj wszystkie miejsca, w których mógłby być, pomyśl, dlaczego akurat tam, co słyszałaś w tle, kiedy ostatnio rozmawialiście, albo zastanów się z kim może być, możliwe, że inna osoba doprowadzi cię do przyjaciela. Co do tej tajemnicy... - włożył długopis do kieszeni w marynarce - powinnaś pokopać u źródeł, u samego początku, powrócić do dnia, w którym dowiedziałaś się, co przed tobą skrywa, zastanowić się jaki może mieć powód i znaleźć kogoś, co może coś wiedzieć.
- Dobrze, rozumiem - pokiwałam lekko głową. - A czy sądzi pan, że ta tajemnica może mieć coś wspólnego z tym, gdzie jest?
- Możliwe.
- Dziękuję bardzo... - powiedziałam lekko nieobecnie po czym wolno wróciłam do przyjaciół.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, ostrzeżenie. Coraz więcej puzzli zaczęło pasować do tej chorej układanki...

*Camila*
Rozmawiałam z Maxim na temat śmierci Nati. Była kochaną dziewczyną, którą bardzo lubiłam, ale faktycznie, od pewnego czasu się zmieniła...
- Camila, muszę szybko namierzyć Jade LaFointain - Ludmiła nagle wyłoniła się jak spod ziemi.
Miała mętny wzrok, była całkowicie nieobecna, pochłonięta własnymi myślami. Patrzyła tępo w jakiś martwy punkt przed sobą, oddychała głęboko, ale nie równo, jak po dość długim biegu, zagryzała dolną wargę.
- Po co? - zapytał chłopak, patrząc na nią dziwnie. Pewnie zobaczył to samo co ja.
- Co? - blondyna jakby wybudziła się z dziwnego transu spojrzała na nas trzeźwo.
- Po co chcesz się spotkać z jakąś Jade LaFontain? - uściśliłam.
Zignorowała moje pytanie i wyjęła z tylnej kieszeni swoich białych dżinsów komórkę. Połączyła się z internetem po czym wpisała coś w wyszukiwarce. Błądziła wzrokiem po zbiorze literek na ekranie swojego telefonu.
- Musisz zorganizować lot do Kalifornii - zwróciła się do mnie. - Jakoś mnie to nie dziwi - mruknęła pod nosem.
Naprawdę nie miałam bladego pojęcia o co chodzi tej dziewczynie, co znów wymyśliła... Ufam jej, dlatego załatwię wszystko, ale, na litość boską, chcę wiedzieć po co.
- Dobrze, ale powinnaś domyślić się, że czekam na wyjaśnienia - westchnęłam, układając dłoń na biodrze i potupując moim wysoki obcasem o ziemię.
- Jade LaFontain była główną opiekunką sierocińca, w którym dorastałam. Federico też. On nigdy nie mówił o swojej przeszłości, a to może mieć związek z tym, co teraz się dzieje. Wszystkie osoby, którym coś się dzieje z powodu tej całej X chodziły do Studia? Nie, właśnie nie. To nie jest zbieg okoliczności, Camila. Każdy, kto miał bliższy kontakt z Federico jest zagrożony, rozumiesz? On, przede wszystkim, ja, ty, Diego, Lara, Sebastian, Gery, czy Angeles. Nie wiem, o co chodzi tej kobiecie, która to wszystko zorganizowała, ale czuję, że znajdziemy rozwiązanie właśnie u Jade. Nigdy nie była zbyt rozgarniętą osobą, ale na pew no wie cokolwiek o dzieciństwie Fede, rozumiesz? - mówiła szybko.
Cholera, gadała z sensem. Może to właśnie wcale nie chodzi o to, o czym cały czas myślałam. Może to, że Federico jest przynętą, to tylko przykrywka, by podążyć do czegoś większego, by... NIE.
- Szybko - ponagliłam. - Maxi, lecisz z nami - zarządziłam. Wyciągnęłam iPhonea i napisałam parę maili do zaprzyjaźnionych lotników.
Właśnie spełniał się jeden z najgorszych scenariuszy w całym moim życiu, nie myślałam nawet, że ta mała złotowłosa istotka pomoże mi w porę zapobiec katastrofie... O ile w ogóle da się jej zapobiec.

*Maxi*
- Czyli masz podejrzanych? - zapytałem Ludmi, już całkiem zdezorientowany.
Od ponad pół godziny mówiła o Federico, jego porwaniu i wszystkim, co tylko ma z tym jakikolwiek związek. Od tego nadmiaru informacji, naprawdę zaczęło kręcić mi się w głowie.
Możliwe, że było to spowodowane zmianą ciśnienia w powietrzu, kiedy wzbiliśmy się w powietrze, ale ja wolę sądzić, że to przez Lu.
Nie tak dawno wylecieliśmy prywatnym samolotem z Buenos Aires. Wnętrze jest naprawdę zachwycające. Prawie jak z jakiegoś widowiskowego filmu. Siedzimy na białej kanapie, obitej eko skórą, przez okna widać miasta, maleńkie jak zawieszka w naszyjniku Ludmiły.
Camila przed chwilą wyszła po coś do kabiny pilota, zostawiając mnie samego z jazgotem Luśki.
- Tak - skinęła głową. - Stawiam na Lenę, Violettę, Broadwaya, Sebastiana, Clemą, albo Angie.
- Przecież porywacz jest kobietą - popatrzyłem na nią, zaintrygowany.
- Skąd wiesz? Widziałeś ją kiedyś? Czy ktokolwiek widział? Federico ponoć słyszał głos kobiety, która z nim rozmawiała, owszem, ja też, ale skąd pewność, że to ona była organizatorką całego przedstawienia? Może to kolejna marionetka?
- Ale ty masz łeb... Czemu oni?
- To proste. Bardzo.. Każdy z nich miał motyw - przeniosła wzrok na mnie i wywróciła oczami, widząc, że nie pojmuję zbyt bardzo tego co mówi. Była nabuzowana, wręcz podniecona swoją dedukcją godną Holmesa. - Popatrz, Clemą, jest złą osobą, skrzywdził Natalię, dobierał się do mnie, wdał się w bójkę z Diego, słyszałam jak rozmawiali. Brat Cam mówić, że powinien odpuścić, oskarżał go o coś, potem mocno się pokłócili, a Clemą krzyczał, że nie ma już wyboru, bo to zaszło za daleko. Gery, jak większość dziewczyn była zauroczona Federico, mógł być zazdrosny. Sebastian podobnie. Wszyscy wiedzieli o tym, że Lara, jego żona, ślini się do Federico, niby chciał pomóc mu w karierze, prawda? On najlepiej znał obiekt, w którym miał odbyć się koncert, wiedział kiedy Fede ma wejść na scenę, co ma zrobić, w którą stronę iść. Brod mógł mieć podobną intencję. Camila spotykała się z Pasquarellim, zanim poznała jego. Potem, nawet po rozstaniu spędzali ze sobą mega dużo czasu przez pracę w wytwórni... Lena... Ona jakoś mi nie pasuje. Jest podejrzana, dziwnie się zachowuje. Patrzy spod wilka... Kiedyś zaczepiła mnie na korytarzu i groziła, dziś nad Natalią nie uroniła nawet łzy. I tan jej dziwny mąż, Andreas. Tacy niepozorni, a razem mogliby być parą naprawdę dobrych kryminalistów. W złym znaczeniu tego słowa. Violetta.... Nie znam jej zbyt dobrze, ale wiem, że coś ukrywa. Kiedy spotkałam ją pierwszy raz mówiła o programie ochrony świadków, nie chciała powiedzieć kim byli porywacze, choć przyznała, że ich widziała. Kłamała też co do swojego wieku. Wcale nie ma te trzydzieści parę lat, jest wiele młodsza, tak jak i Leon. On też jest dość tajemniczy. Odradzał mi mieszania się w to wszystko. Co jeśli oboje mają coś na sumieniu? A Angi... Angie. Kurczę, trudno jest mi ją oskarżać. Była dla mnie jak matka, ale wiem, że miała swoje humorki. Wychowywała mnie i Federa, miała z nami niemało problemów, zwłaszcza, gdy podrośilśmy. Nie wiem, czy może być tak mściwą osobą, ale wiesz, ta jej córka, Gery i... - nie udało jej się dokńczyć, bo do pomieszczenia weszła Camila.
Ludmiła mówiła z sensem. Jest mądrą dziewczyną, którą na początku trzeba było tylko trochę przycisnąć.
Spojrzałem na rudą przyjaciółkę. Była bledsza niż zwykle, znam ją dobrze, nawet bardzo, wiem, kiedy dzieje się coś złego. To była właśnie taka chwila.
- Cami, co jest? - wstałem i odszedłem z nią trochę na bok.
- Słucha, uprowadzili samolot. Właśnie przelatujemy nad Temescal Valley, nie tak daleko od Los Angeles, dokąd zmierzamy. Oni myślą, że ich nie wykryłam, ale mylą się, za jakieś dziesięć minut zmienią tor lotu i najprawdopodobniej wysadzą nas w powietrze. Jest jeden spadochron, ty i Ludmiła musicie skoczyć. Uważaj na nią. To co ustaliliśmy wcale nie jest prawdą ona wie dużo za dużo, a ty nie możesz pozwolić, by ktoś to odkrył, Maxi.
- Nie pozwolę ci umrzeć - złapałem ją za ramię.
- Nie dyskutuj ze mną - warknęłam. - Nie mogą zorientować się, że was nie ma - podeszła do schowka i wyjęła z niego duży plecak, który rzuciła mi. - Już, wynocha.
- Camila, ale... - otępiały patrzyłem na nią.
- Mój drogi przyjacielu, ja już dużo zrobiłam, mam wprawę. Jeśli mam umrzeć, to umrę tak czy siak, jeśli nie, to nie, rozumiesz? A teraz już, zakładać to i wynocha.
Zarzuciłem to cholerstwo na plecy, podszedłem do blondyny.
Nagle rozległ się dźwięk kroków.
- Cholera, już! - krzyknęła ruda i otworzyła drzwi w momencie, gdy do środka wpadli dwaj mężczyźni.
Wziąłem Ludmi na ręce i wyskoczyłem.
Zdążyłem zauważyć tylko tyle, że Cam wyciągnęła broń.
Pociągnąłem za sznurek, a już po chwili zaczęliśmy wolno opadać...

*Ludmiła*
Zamknęłam oczy, przerażona tym wszystkim. Czułam ciarki na całym ciele. Oplotłam mocno ramionami tors Maxiego, który również przyciskał mnie do siebie, żebym nie wypadła mu z rąk.
Kiedy znaleźliśmy się na ziemi, miałam ochotę paść na kolana i zacząć ją całować. Jeszcze nigdy w życiu nie trzęsłam się tak bardzo, nigdy, naprawdę, nigdy.
Niebo było szarawe, nie miałam pojęcia, która jest godzina, gdzie jesteśmy, ani nawet co się tak na serio wydarzyło.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu dziewczyny, która wyjaśni mi to wszystko, ale jej nie było.
- Gdzie Cam? - szepnęłam.
Nagle rozrywający huk mnie ogłuszył, a ogromny błysk rozdarł niebo. Doszło do wybuchu, samolot, którym lecieliśmy spłonął w powietrzu. Chłopak spuścił głowę, a ja właśnie wtedy zrozumiałam, że Camila była tam, w środku. Oddała własne życie, by ratować nas.
Straciłam dwie ważne osoby, prawie siostry, tego samego dnia. Opadłam na glebę i po raz kolejny rozpłakałam się. Pięścią biłam w mokrą trawę, najprawdopodobniej wcześniej padało nie tylko w Buenos Aires.
- Już dobrze, Ludmiła - raper uklęknął przy mnie i gładził moje plecy, podczas gdy ja zanosiłam się od płaczu.
- To się nie musiało tak skończyć! - krzyknęłam.
- Uspokój się, proszę... - mówił miękko, jakby bał się jeszcze bardziej wyprowadzić mnie z równowagi, zrujnować mój stan psychiczny. - Ona była na to gotowa. Tak miało być, tak miało być... a...A teraz wstań, podnieś głowę i kontynuuj to, co zaczęłaś. Dla Federico, dla Camili, dla Natalci, dla Diego. Zrób to dla nich, kochali, lub kochają cię bardzo, dałaś im szczęście, pomogłaś, więc nie zawiedź ich teraz.
Zagryzłam wargi mocno, miał rację, miał, cholera, znowu, rację.
Starłam łzy z twarzy. Oni wszyscy zginęli po coś, a ja muszę ich pomścić, bo nie ma takiej opcji, żeby ta suka, która wykańcza moich przyjaciół wygrała.
- Idziemy - stwierdziłam stanowczo, idąc drogą w kierunku miasta, które widniało na horyzoncie.
Po dwóch godzinach pieszo, trzech pociągiem, nocy spędzonej w jakimś tanim hotelu na przedmieściach i czterech godzinach błąkania się po Los Angeles udało nam się odnaleźć mieszkanie Jade.
Stałam przed jej drzwiami z wielkimi obawami, ale pewna tego, co chcę zrobić. Bałam się odpowiedzi na pytania, które miałam jej zadać, ale potrzebowałam ich...
Bladą dłonią nacisnęłam dzwonek umieszczony przy dębowych drzwiach na ósmym piętrze wysokiego, strzelistego apartamentowca.
- Witam, w czym mogę pomóc? - w progu pojawiła się ona.
Nic nie zmieniła się przez te wszystkie lata. Jak widać, botoks dobrze jej zrobił. Uśmiechnęłam się mimowolnie na własne myśli.
- Dzień dobry pani, panno LaFontain - przywitałam się grzecznie. - Jestem Ludmiła Ferro, pani dawna podopieczna.
Kobieta otworzyła buzię ze zdziwienia, a jej oczy powiększyły się maksymalnie. Mój przyjaciel ewidentnie powstrzymywał się od śmiechu, zresztą, wcale nie robiłam inaczej.
- Potrzebuję pani pomocy. Chodzi o Federico. Pasquarelli. Pewnie pani kojarzy, ten chłopak, z którym wymykałam się w nocy do ogrodu, albo chowałam pani klucze do sekretariatu, wiązałam buty wszystkim dzieciakom na supełki, soliłam kawę Angeli, zamiast ją słodzić...- zaczęłam wymieniać kilka z naszych licznych wybryków.
- Pamiętam, zdecydowanie - zaśmiała się i muszę przyznać, że pierwszy raz słyszałam i widziałam jej śmiech. Do tej pory zawsze była zimną, zdystansowaną sztywniarą...
- Muszę zapytać o jego przeszłość. Dlaczego trafił do domu dziecka - wyjaśniłam szybko, a ona momentalnie spoważniała.
Zaprosiła nas do środka i podała latte oraz ciastka. Jako że od ponad czterdziestu ośmiu godzin nie jadłam nic, a piłam tylko wodę z kranu w tym marnym hoteliku, był to dla mnie największy rarytas.
- Ludmiło, obiecałam mu, że nie powiem nikomu o tym, co było przedtem - westchnęła. - Ale wiem, że jesteś jego bliską przyjaciółką i musisz mieć powód, by łamać dane mu słowo.
Mówiła o przysiędze, którą złożyłam wiele lat temu... Miałam nigdy nie dociekać, nie próbować nawet zastanawiać się, ani wyobrażać przeszłości mojego kochanego...
Niestety, tak wyszło, że muszę.
- Rodzice Federico zginęli, gdy miał dziesięć lat - patrzyła mi prosto w oczy, co sprawiało, że czułam się niesamowicie nieswojo. - Wtedy zamieszkał u wujostwa, w Urugwaju. Mieli oni ośmioro własnych dzieci, w dodatku sytuacja finansowa nie była zbyt kożysta. Jego ciotka zmarła, gdy miał jedenaście lat, a wujek zaczął pić. Dzieci głodowały, nie dostawały jedzenia prawie wcale, były zmuszone kraść, chodź akurat Fede nigdy tego nie robił. Wujek znęcał się nad dziećmi, zwłaszcza nad Federico bo nie był jego biologicznym dzieckiem, bił go, przypalał papierosami, podduszał, zamykał na całe dnie w ciemnej piwnicy bez picia i jedzenia, kiedy trafił do szpitala, bo ktoś znalazł go na ulicy pobitego do nieprzytomności, opieka społeczna zainteresowała się sprawą.
Moje usta drgały, w gardle uwięzło coś, co sprawiało, że nie mogłam wydusić z siebie najmniejszego słowa, a samo oddychanie sprawiało mi trudności.
I pomyśleć że ten chłopiec, dwunastolatek, który zaznał tak wiele zła, właśnie on postanowił pokazać głupiej blondynce, że ten świat jednak może być piękny. On, na którego miejscu większość ludzi straciłoby jakąkolwiek nadzieję.


- Mówiłam jej - mruknęła do siebie Ludmiła w pewnej chwili.
- Hm? - zdziwił się chłopak.
- Mówiłam  Angeli. Mówiłam, że świat umiera.


~
Witajcie!
Kurcze... Nie mam bladego pojęcia od czego zacząć....
Najlepiej od początku, tak...
Nie, ja jestem inna, ja zacznę od końca.
No wię dziękuję.
D Z I Ę K U J Ę.
Przyznam szczerze, że popłakałam się czytając komentarze pod ostatnim postem.
Nie musicie komentować wszystkich moich wypocin, nie o to mi chodziło.Chciałam tylko wiedzieć, czy ktoś mnie tu jeszcze chce, czy jestem mile widziana...
Kurcze, to wszystko co pisaliście... popłakałam się, naprawdę.
Wiecie co?
KOCHAM WAS NAJMOCNIEJ JAK MOŻNA. Daliście mi tak wiele, wiarę, nadzieję, siłę,.. i nawet teraz, pisząc to, ciągle łezki płyną mi po twarzy. Ale nie jestem smutna. Nie.
Dziękuję Wam z całego mojego małego serduszka.
I... odnalazłam źródlo całego problemu.
Mam tak wiele własnych spraw, tak dużo smutku, że pisząc smutne historie, dobijam się jeszcze bardziej.
Koniec Es Posible mnie męczył, bo był zbyt długi, obecne opowiadanie mnie boli, bo jest smutne i nudne, trzeba to przyznać.
Postanowiłam zawiązać akcię, zawrzeć rozwiązanie wontków w ten sam sposób, ale nie tak rozwlekać...
Nowe opowiadanie będzie dla mnie nową nadzieją, ułoże je według własnego planu, zbuduję nieprzewidywalnie, tak jak dawniej. Mi Amor było inne. Ułożyła cały plan wydarzeń wcześniej. To tak jakby czytać książkę, którą zna się na pamięć.
W każdym bądź razie chcę wrócić do Was, ja, osoba pełna energii, pomysłów, z uśmiechem na twarzy.
Leżąc w nocy w łóżku odkryłam coś.
W zwyczajną noc w czasie roku szkolnego, płaczę. Z bezsilności, żalu, smutku..
W wakacyjną noc również płaczę. Ale ze szczęścia, z  radości i rozbawienia.
Przez ostatnie kilka nocy prawie wcale nie spałam, oglądając komedie, kładłam się, kiedy na dworze było już jasno, ale czułam się, może zmęczona, ale zainspirowana, radosna, pełna weny.
Dobrze... napisałam, co chciałam napisać.
Wróćmy do rozdziału.
Właściwie, to...
A Wy, myszeczki moje najukochańsze, co myślicie? Pamiętajcie, że bardzo liczy się dla mnie Wasze zdanie.
~
Mam dla Was spojlerek z następnego rozdziału.
- poszukiwania Laury
- oferta pomocy Maxiemu
- szokujące wieści ze Studia.
~
Ale się rozpisałam...
Mam jeszcze tylko jedną (albo 3) sprawę... Dodałam nową sondę, chciałabym, żebyście zagłosowali ♥
Jak widzicie zmieniłam wygląd bloga. Tamten mi się znudził, a jak wiecie, jestem osobą, która często dokonuje zmian... Tak...Za jakiś czas będę miała nowy szablon, który zgodziła się zrobić moja kochana Lagusia.
A...i jeszcze jedno. Założyłam fb, nie takiego prywatnego, takiego miałam xD Ten jest taki dla Was, żebyście mogli mnie zapraszać. Kilka razy już dostawałam pytania o fb, więc wreszcie postanowiłam go założyć. Link do mojego profilu -----> [KLIK]
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ, KOCHAM WAS ♥