wtorek, 29 marca 2016

OP/ Diemi/ True Story Again/ cz.1


 Tytuł: True story again.
Para: Diemila
Gatunek: Love Story
Ograniczenia wiekowe: K

Tak, wszystko mam.
Po raz setne sprawdzam swój plecak.
Trzy butelki wody mineralnej na samym dnie, na nich czarna bluza, złożona tak, by wyglądała na spód plecaka, dwie kanapki, jabłko, portfel pełen pieniędzy i z legitymacją, Jeszcze jedna butelka z wodą, poręczny aparat, notes z długopisem, telefon. W bocznej kieszonce kilka zakrętek. I bilet. Oczywiście, mam bilet.
- Do jutra. - Całuję mamę w policzek, po czym wybiegam z domu.
Nie spałam całą noc, ale nie czuję się zmęczona. Leżałam przez kilka godzin, więc jestem wypoczęta. Rano sprawdziłam wszystkie warunki pogodowe, przeliczyłam godziny, biorąc pod uwagę wszystkie możliwości, tak jak na przykład wypadek drogowy, ulewa, albo korek.
Najwcześniej dotrzemy na miejsce za 3 godziny, najpóźniej za pięć. Tak czy siak, będę w Rzymie kilka godzin wcześniej niż na sam koncert.
Czuję się, jakbym wypiła litry mocnego energetyka, albo może kawy. Uśmiecham się do siebie, jak głupia. Sama myśl o tym, że mój idol przebywa na włoskiej ziemi jest wielce ekscytujący.
- No lepiej nie mogłaś się ubrać? - pyta mnie tata, gdy wsiadam do samochodu.
Mam na sobie czarne legginsy, czarne adidasy, czarną bluzkę bez rękawów i czarną czapkę z daszkiem. Doskonale wiem o co mu chodzi.
- Nie wiem o czym mówisz. - Ostatecznie tylko wzruszam ramionami.
A on jedynie wzdycha. I ruszamy.
Mój strój nie jest przypadkowy. Mam genialny plan, nad którym pracowałam od kiedy tylko zamówiłam bilet. A bilet zamówiłam zaraz po tym, gdy pojawiła się taka możliwość. Dzięki temu, że nie poszłam do szkoły, mam miejsce w pierwszym rzędzie od sceny, zaraz po paniusiach, którym udało się dostać bilety m&g.
Jedziemy już dobre półtorej godziny, a ja zaczynam czuć się senna. Nas samochód lekko kołysze się na wybojach, a słońce wpada przez szybę i sprawia, że w środku panuje cudownie ciepła atmosfera.
Przymykam oczy i układam głowę na pasie.
Nawet nie wiem kiedy, usypiam.
Stoję przed dużą areną, w ciągnącej się kilometrami kolejce. Raz po raz zerkam na zegarek na prawej ręce. To dziwne, bo ja nie mam zegarka. Uspakajam się, widząc, że do koncertu zostało jeszcze dużo czasu. Opieram się o barierkę, oddzielającą  mnie od jednego z wejść. Kolejka wcale już nie posuwa się do przodu, a mnie trafia szlag.
- Ej, pssst - słyszę za sobą. 

Odwracam się, marszcząc brwi. Zaraz za barierką stoi chłopak, wyższy ode mnie o głowę i trochę, ubrany w szarą bluzę z kapturem, który akurat zasłania mu pół czoła. Na oczach ma ciemne okulary. Pod szyją zawiązał sobie szalik. Ani trochę nie dziwi mnie ten widok. Jest jakieś dwadzieścia pięć stopni, ale co z tego.
- Tobie też tak bardzo się tu nudzi? - pyta szeptem, tak, że ledwo go słyszę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - marudzę. - Jet mi gorąco, w tym tłumie nie da się oddychać, a kolejka stoi.
Kiwa głową, jakby na znak, że doskonale mnie rozumie.
- Pokażę ci szybszą drogę, jeśli chcesz. Musisz tylko przeskoczyć tą barierkę.
- Tak wolno?

Kwituje, skinięciem głowy. Więc to robię. Nigdzie nie widzę ochrony i nie czuję najmniejszego zagrożenia w obecności tego dziwnego mężczyzny. Przecież chyba powinnam się bać.
Prowadzi mnie do wejścia i nikt nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Wchodzimy przez szklane drzwi do długiego korytarza, a potem wchodzi przez kolejne, do pomieszczenia nie przypominającego mi nic co znam na co dzień. Pokój jest ogromny. Po prawej stronie jest wielki stół pełen kolorowych owoców i słodyczy. Po prawej jest dość spora scena, którą pokrywa trawa. Reszta podłogi jest wyłożona szarym linoleum. Okna wychodzą na arenę. Przez te okna, pokrywające całą jedną ścianę, widzę siedzenia od spodu i coraz więcej ludzkich nóg. Ktoś trzyma pod siedzeniem psa. Uśmiecham się na ten widok.
Odwracam się, a przede mną stoi Diego, we własnej osobie. Otwieram buzię ze zdziwienia, a on się uśmiecha. Wskakuje na scenę, łapie za mikrofon, zaczyna śpiewać. Jestem tak zszokowana, że nie potrafię wykrztusić z siebie słowa, ani zmusić się do najmniejszego ruchu. Nawet nie wiem, czy mrugam. Potrafię tylko oddychać, stojąc z rozdziawioną buzią na środku jego garderoby.

Podnoszę głowę, mrugając intensywnie. Patrzę przed siebie, bo na ułamek sekundy udaje mi się zapomnieć gdzie jestem i co właściwie tu robię. Potem wypuszczam z płuc cały hektolitr powietrza i opadam na siedzenie. Czuję dziwny rodzaj ulgi, gdy uświadamiam sobie, że to tylko sen.
- Coś się stało, Cami? - pyta tata.
Przecząco kiwam głową i kiedy już otwieram usta, by się odezwać, on wyprzedza mnie.
- Jesteśmy już w Rzymie - informuje. - Teraz tylko trzeba dotrzeć na jego drugi koniec, pod arenę.
Sięgam po swój telefon, tylko na chwilę, żeby sprawdzić wiadomości i twittera. Muszę oszczędzać baterię, powtarzam sobie.
Wrzucam telefon do plecaka dopiero gdy jesteśmy pod areną.
- Uważaj na siebie, Camila - mówi tato, kiedy zbieram się do wyjścia. - Nie rozmawiaj z nieznajomymi, nigdzie z nikim nie idź i nie zostawiaj swoich rzeczy samych.
- Tato, mam piętnaście lat! - przypominam mu. - Umiem o siebie zadbać. Zadzwonię, kiedy koncert się skończy. Baw się dobrze.
I zamykam za sobą drzwi.
Nie rozmawiać z nieznajomymi? Fandom to rodzina!
Nigdzie z nikim nie iść? Nie ma sprawy, sama sobie pójdę.
Nie zostawiać swoich rzeczy bez opieki? Może być problem...
Kolejka jest jeszcze niezbyt długa. Staję na jej końcu, rozglądając się wokół siebie. Zerkam na zegarek w telefonie i stwierdzam, że za jakieś pół godziny zaczną wpuszczać na arenę. |
- Hej. - Podchodzi do mnie jakaś uśmiechnięta dziewczyna, na oko w moim wieku. - Też jesteś tu sama?
- Tak - przytakuję, unosząc kąciki ust. - Spory plakat.
Jest na prawdę duży. Stoi na ziemi, a ona podpiera się o niego łokciem.
- No, cztery brystole na to poszły. - Wydaje się być dumna. - Jestem Francesca.
- Camila. Jesteś stąd? - Kiwa głową na tak. - Ja przyjechałam z okolic Padwy. Długo tak tu stoisz?
- Jakieś trzy godziny - mówi, zerkając na zegarek. - Wyglądasz na jakieś szesnaście lat, zgadłam?
- Piętnaście - poprawiam. - A ty?
- Jutro kończę piętnaście. - Teraz jej uśmiech jest jeszcze większy.
Rozmawiamy beztrosko, wymieniamy się userami na twitterze i zanim się orientuję, już jesteśmy w środku areny.
Miałam szczęście, bo osoba, która sprawdzała mi plecak ledwo do niego zerknęła.
W sklepiku kupuję ogromny plakat, tak na pamiątkę, nie ważne, że za kawałek papieru płacę pięćdziesiąt euro.  Po skorzystaniu z toalety razem w Francescą kierujemy się do swoich sektorów. I tyle ją widziałam.
Zajmuję swoje miejsce i zaczynam robić zdjęcia, zamieniam kilka zdań z dziewczynami obok, a potem postanawiam się przejść. Sporo osób tutaj ma czarne włosy, włączając w to Fran i Naty, którą przed chwilą poznałam, czego bardzo im zazdroszczę.
Kiedy wyłączają reklamy na banerach po obu bokach wielkiej sceny, zajmuję swoje miejsce.
Kiedy światła gasną, a na scenie błyskają neony, zaczynam trząść się z podekscytowania, a kiedy na scenie pojawia się Diego, łzy same płyną.
Chociaż cały koncert trwa dwie godziny, mi mija to zaskakująco szybko.
Przy ostatniej piosence pozwalają nam wstać ze swoich miejsc i podbiec do sceny, a właściwie do barierek. Nie wiem jak to robię, ale wychylam się tak bardzo, że prawie dotykam krawędzi estrady. Krzyczę, piszczę płaczę, a Diego pochyla się i dotyka mojej dłoni.
Cały świat się dla mnie zatrzymuje.
Kiedy światła ponownie gasną, tak, że nikt nie może niczego widzieć, podciągam się i przeskakuję przez drabinki. Biegnę jak najszybciej, jak najciszej, w kierunku banerów, by schować się za nie. Wszystko trwa tak krótko, a serce łopocze mi w piersi, jakby miało oszaleć.
Włosy związałam w ciasnego warkocza i schowałam pod bluzkę, żeby jak najmniej rzucały się w oczy. Zapomniałam założyć bluzy. Cały swój plecak zostawiłam na siedzeniu. Tylko telefon zaciskam w ręce, a przysięgam, nie wiem jakim cudem się tam znalazł.
Światła są już zapalone. Od szumu panującego na widowni boli mnie głowa. Biorę głęboki wdech i bezszelestnie przemieszczam się za scenę.
Pcham białe drzwi drżącą dłonią. Korytarz, który widzę, jest wąski i dość ciemny. Idę przed siebie, otwieram kolejne drzwi i wpadam na kogoś, zaraz za nimi.
W białym podkoszulku i dżinsach, z butelką wody w ręce, stoi Diego.
- O Boże - szepczę. - Nie wierzę.
Zaczynam płakać i powtarzać w kółko "nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę".
On patrzy na mnie z lekkim uśmiechem, pewnie bardziej zaskoczony niż wygląda. Bierze mnie w swoje ramiona, a ja oplatam go rękami w pod żebrami. Wtulam twarz w jego pierś.
- Kocham cię - mówię szczerze.
- A ja ciebie - odpowiada. I chociaż wiem, że powiedziałby to każdej fance, szczęście wypełnia mnie po brzegi.
- Jak się nazywasz? - pyta.
- Camila - szepczę, bo nie jestem w stanie powiedzieć nic głośniej.
Czuję się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Wiem, że jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi.

Dziś znowu się pakuję, sprawdzam po raz setny, czy mam wszystko.
Tym razem nie jadę ani na koncert, ani do Rzymu. Tym razem lecę z rodzicami na Sycylię, na zasłużone wakacje. Tydzień temu skończyłam liceum.
Minęły cztery lata od kiedy byłam na koncercie Diego i moja miłość do niego nie jest już tak ogromna jak wtedy, ale ciągle przepadam za jego muzyką i stylem bycia.
Teraz bardziej postrzegam tą różnicę wieku między nami. Ja mam dziewiętnaście lat, a on dwadzieścia sześć.
- Cami, zaraz jedziemy! - słyszę głos mamy.
Zbiegam po schodach, ciągnąc za sobą walizkę. Jestem gotowa na tydzień wakacji bez obowiązków, internetu i ogólnego kontaktu z rzeczywistością. Można powiedzieć, że cieszę się z tego.
Droga na lotnisko, odprawa i sam w sobie lot mijają nam spokojnie. Zdarzają się jakieś turbulencje, ale szczerze mówiąc, mam z tego frajdę, bo doskonale wiem, że nic nam się nie stanie.
Po wylądowaniu i odbierze naszego bagażu jedziemy busem do hotelu. Nasz apartament dzieli się na cztery pomieszczenia, dwie sypialnie, łazienkę i pokój dzienny.
Jestem na tyle dorosła i odpowiedzialna, że pozwalają mi samej przejść się po plaży. Jest już wieczór, więc nie ma upału.
Rozpuszczone włosy, żeby powiewały delikatnie na ciepłym wietrze. Jest cholernie przyjemnie.
Siadam na brzegu morza, zamykam oczy. Woda lekko obija się o moje kostki, a bryza sprawia, że mam wilgotną twarz. Ale ani trochę mi to nie przeszkadza.
- Camila? - odzywa się ktoś za mną. Doskonale znam ten głos, ale nie mogę sobie przypomnieć do kogo należy.
Odwracam się przez ramię. Moja szczęka nagle zwisa bezwładnie, oczy szeroko się otwierają, a serce przyspiesza gwałtownie.
- O Boże, poznałeś mnie. - Udaje mi się dobyć głosu, chociaż nie mam pojęcia jak.
- Trudno jest zapomnieć tak odważnej dziewczyny. No i te twoje włosy... wyróżniasz się dzięki nim.
Diego siada obok mnie i rysuje coś na piasku. Przyglądam mu się uważnie. Mam wrażenie, że to tylko sen, z którego zaraz się obudzę.
- Minęły cztery lata - odzywam się. - A ty pamiętasz jak mam na imię.
- Co w tym dziwnego? - Odwraca twarz ku mnie. Uśmiech rozpromienia mu twarz. Nie czeka na moją odpowiedź. - Co tu robisz?
- Przyjechałam na wakacje z rodziną. A ty? Nigdzie nie było napisane o tym, że udajesz się na Sycylię.
- Czyli ciągle jesteś moją fanką?
Mam ochotę uderzyć się w twarz.
- Tak - przyznaję. - Nie jestem sezonówką. Gardzę takimi ludźmi.
Potakuje ze zrozumieniem.
- Odpowiadając na twoje pytanie... Przyjechałem odpocząć. To męczy, bycie sławnym.
- Rozumiem.
Milczymy, wpatrzeni w wodę, w zachodzące słońce.
- Co robisz jutro?- pyta nagle Diego.
- Nie mam planów - odpowiadam szczerze.
- Zapisz mi adres hotelu. - Podaje mi dłoń i długopis. - Wpadnę po ciebie jutro o dziesiątej, co ty na to?
Przez chwilę naprawdę rozważam, czy to aby przypadkiem nie jest sen, a ja nie obudzę się w samolocie.
Zapisuję mu adres, a potem żegnamy się i każdy idzie w swoją stronę.
Mam szczęście, jestem farciarą.

~
Hejo.
Wiecie co dzisiaj mamy?
29 marca. Równy rok temu odbył się pierwszy koncert Violetta Live w Polsce.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem bardzo sentymentalnie związana z tą datą.
Równy rok temu był najpiękniejszy dzień mojego życia, nie, nie przesadzam.
Z tej okazji przychodzę do Was z pierwszą częścią One Parta, o tematyce koncertowej - no bo czemu nie ☺
Tak więc liczę na szczere opinie w komentarzach ♥
~
Może jakieś Wasz wspomnienia z koncertu? (nie koniecznie w Łodzi). Moje najpiękniejsze wspomnienie to chwila, w której Tini powiedziała do mnie "I love you" ♥ ☺
~
Kocham Was misiaki ♥

piątek, 25 marca 2016

Es Posible 2 - 20,5


Rozdział 1. - "Jak narodził się anioł?"
Schody opadają na Niebo tylko raz podczas trwania roku według ludzkiego kalendarza. Na ziemi był w ów czas lipiec - gorący, pełen gorączki, śmierci przez udary lub utonięcia. Był rok 1939. Lato przez wybuchem wojny.
Po Schodach, niepewnym krokiem, zazwyczaj chwiejnym, schodzą anioły. Anioły, pełne lęku, lecz wysnute z obawy, pełne wdzięku, lecz z brekiem ogłady. Anioły, które wszystkiemu muszą podołać i wszystkiemu sprostać, które dopiero staną wyzwaniu nauki.
Ten anioł był inny. Zbiegł po schodkach, zwalniając dopiero przy ich końcu. Niemal wpadł na wielką misę, pełną Anielskiej Wody, w której miało ukazać się jego przeznaczenie.
Anioły bowiem z góry przypisane są do danego zadania.
Pochylił się anioł nad misą, a jego skrzydła rozwinęły się szybko. Połyskiwały srebrem i złotem jednocześnie, kołysały się na lekkim wietrze.
Woda sczerniała, a wśród zebranych Aniołów rozniecił się szum szeptów.
Znano do tej pory tylko jeden przypadek zmiany koloru wody, przed setek laty. Barwa była czerwona. Karminowy odcień połyskiwał grozą i to też za sobą niósł. Gdy Lucyfer dojrzał, rozpętał Wielką Wojnę między Ziemią i Niebem. Czerwień, kolor krwi.
Nikt nie wiedział co oznacza kolor czarny, jednak obawiano się go. Jedyne zapisy, umożliwiające zrozumienie tej przemiany okazały się nie dostępne, zamknięte za jednymi z drzwi w Bibliotece Boga. Otworzyć je mogło wyłącznie stworzenie o sercu nieskalanym najmniejszym złem. Żaden jednak anioł nie okazał się na tyle doskonały.

Rozdział 2. - "Pierwsze kroki anioła"
Podczas gdy anioły potrzebują długich ziemskich lat na zdobycie całej anielskiej wiedzy i umiejętności, temu aniołowi zajęło to zaledwie miesiąc.
Już na początku września stanął przed komisją archaniołów. I wybrał sobie imię - Federico.

Rozdział 15. - "Znajomości anioła"
Pojęcie i talenty Federico budziły niekryty podziw wśród większości aniołów i niemal wszyscy zapomnieli o "Czarnej Wodzie". Tylko kilkoro aniołów pozostało w lęku przed nim.
Pozostałą część szybko zaprzyjaźniła się z Federico. Był on szanowany, a jego propozycje zawsze pozyskiwały duże poparcie - nawet wśród archaniołów, co było - i wciąż jest - uważane za niesamowite osiągnięcie.
Wśród aniołów, które przepadały za towarzystwem Federico, znalazła się Rosalinda, prawa ręka archaniołów, zesłana do nieba wraz z anielicą Natalią.
Federico i Rosalinda lubili się aż w nadmiarze. Więź między tymi dwoma bytami zacieśniała się coraz bardziej. Spędzali oni ze sobą każdą wolną chwilę, nie odpuszczając nawet na krok. Gdyby miłość była w niebie dozwolona, można by było rzec, że właśnie ona ich łączyła.
Lecz nić zbyt mocno napięta, pęka.
I pękła też nić łącząca ich ze sobą.

Rozdział 21. - "Pierwsze zstąpienie na ziemię anioła"
Każdy anioł ma możliwość zstąpienia na ziemię raz w ciągu ziemskiej dekady. Wybiera on w ów czas osobę, której duszy chcę bronić, nawet jeśli Woda wskaże mu inne zadanie.
Federico zstąpił na Ziemię, gdy na ludzkim zegarze wybiła pierwsza w nocy, dnia dziewiątego kwietnia, roku 1940. W ten dzień na Danię i Norwegię napadły wojska niemieckie, a życie króla Haakona VII był zagrożone.
To właśnie jego wybrał Federico, to jego chciał bronić. Jako jedyny podjął się tego wyzwania, więc nie odbyła się Odwieczna Rywalizacja*.
Dwudziestego pierwszego września, roku 1957, po zakończeniu II Wojny, Federico wrócił do nieba, gdyż właśni umarł Haakon.
*by dowiedzieć się czym jest Odwieczna Rywalizacja, zasięgnij po księgę "Historia i reformacja Odwiecznej Rywalizacji"

Rozdział 57. - "Odwieczna Rywalizacja i jej historia"
Gdy pękła nić porozumienia między Federico i Rosalindą, anioł coraz więcej czasu spędzał na obserwowaniu ludzi. Po powrocie z Ziemi, oddał się temu zajęciu całkowicie.
Gdy nastał rok 1998 nie było już kontaktu z Federico. Jego kontakty międzyanielskie osłabły, talenty uległy samorozpadowi.
Po upływie szesnastu ziemskich lat,  roku 2012, Federico udał się do archaniołów z prośbą,
Chciał on, by sprawdzone zostało życie ziemskiej dziewczyny - Ludmiły Ferro.
Nie spodobało się to archaniołom, lecz wykonali oni prośbę. Okazało się wtedy, że dziewczynie zagraża ogromne niebezpieczeństwo, niewyjaśnione siły chcą pozbawić ją życia.
Archaniołowie nie powiedzieli o tym Federico, lecz natychmiast ogłosili Nabór.
Nabór jest rzeczą wyjątkową. Przeprowadza się go w ów czas, gdy ziemskiej istocie zagrażają nieziemskie siły. Zgłaszający się do Naboru nie mają pojęcia kogo będą bronić i czy sami nie przepłacą za to duszą.
Do Naboru zgłosił się Federico, prowadzony przeczuciem, oraz wiele innych aniołów. Na drodze eliminacji, ostatecznej decyzji zostało poddanych dwoje uczestników. Natalia oraz Federico.
Jako, że minął już Ziemski rok, Odwieczna Rywalizacja musiała odbyć się natychmiast.
Po podsumowaniu punktów przyznanych podczas zawodów, otrzymano podobne wyniki. Federico przegrał trzema punktami, utraconymi w teście na zaufanie.

Rozdział 62. - "Zdrada i wygnanie"
"Podejrzane zachowanie wśród aniołów jest wyłapywane i karane.
Karą jest wygnanie" - głosi "Księga Poprawnego Zachowania".
Federico coraz częściej przesiadywał w domu. Gdy wychylał się zza swoich ścian, otaczała go zła aura.
Archaniołowie bardzo szybko zauważyli zmiany w jego zachowaniu.
Federico został przyłapany na pisaniu wierzy m i ł o s n y c h. Widziano go, gdy p ł a k a ł. Przyłapaniu na m a m r o t a n i u.
Został postawiony przed archanielskim sądem.
Przyznał s y m p a t i ę. Mówił, że  c z u j e. Oskarżył anielski system o kontrolę nad aniołami, brak współczucia i zrozumienia. 

Federico przestał być taki jak powinny być anioły.
Federico posiadał cechę, której anioły posiadać nie powinny - człowieczeństwo.

Federico stanowił zagrożenie.
Obalał teorie, znieważył od wieków panujące zasady.
Został zatem oskarżony o zdradę - tak jak Lucyfer. Tym razem postanowiono zapobiec wojnie.
Obdarto go ze skrzydeł i strącono z Krawędzi Nieba. 

Gdy spadał, obserwowano go - i stwierdzono z przerażeniem, że jego blizny już po chwili zasklepiły się, a na miejscu dawnych skrzydeł zaczęły pojawiać się nowe.
Czarne jak Woda, gdy zamoczył w niej dłoń.

Od tej chwili uznano "Czarną Wodę" za symbol niepokonanej złej mocy.

Rozdział 63. - "Upadły na Ziemi"
Ciało Federico zanurzył się w mętnych wodach La Platy. Szybko odbił się od dna i wydostał na brzeg. Opadł na piach, zwijając skrzydła. Towarzyszył temu przenikliwy ból.
Żaden anioł - upadły czy też nie - nie powinien odczuwać. Federico był bardziej ludzki niż ktokolwiek przypuszczał.
Zaczął on prowadzić normalne życie człowieka, przynosząc tym wstyd inn...

Zamykam książkę. Łzy cisną mi się do oczu. Nie mogę już tego czytać, czuję wewnątrz siebie ogromną blokadę. Serce łopocze mi w piersi i mam wrażenie, że zaraz zemdleję.
Otwieram więc tylko ostatnią stronę, przesuwam wzrokiem po kilku zdaniach:
"Od tej pory czas zaczyna cofać się bez ustanku. Mimo to, świat zbliża się ku Apokalipsie. Federico ratuje miliony żyć, ale sam staje się coraz bardziej słaby. Umrze, pozostawiając Ziemię, Niebo i wszystko co istnieje, a to  zniknie w męczarniach, bo pokonać zło może tylko z". 
Ktoś urwał, wyraźnie ponaglony, a może przestraszony. Zamknął księgę ta gwałtownie i mocno, że atrament odbił się na kolejnej stronie.
Biorę głęboki wdech. Wiem, że ze mną. Wiem, że ze mną.
~
Hejo <3
Dzisiaj mam urodzinki (tak, muszę się pochwalić XD), więc  tej okazji przychodzę do Was z rozdziałem specjalnym ^^.
Mam nadzieję, że powiecie szczerze, co o nim myślicie <3
~
Chciałam Wam jeszcze życzyć zdrowych, pogodnych, radosnych Świąt Wielkanocnych <3
~
Do następnego,
kocham Was <3
Wercia ☺

niedziela, 20 marca 2016

Es Posible 2 - XX



Dziwnie jest znowu stać na ziemi. Na tej samej twardej ziemi, na której żyłam przez wszystkie życia. Dziwnie jest spojrzeć na zegarek i czuć, że czas upływa; widzieć zachód słońca i powolne nastawanie mroku.
Federico trzyma mnie za rękę. Wolno idziemy deptakiem w stronę mieszkania ciotki Natalii. Nie wiem co możemy tam zastać, więc jestem przygotowana na każdą możliwą ewentualność.
Chłopak milczy, wpatrzony w niebo. Wiem, że myśli o tym wszystkim. Wiem, że nigdy wcześniej nie był stawiany w takiej sytuacji. Wiem, że w tym życiu jestem inna. Walczę, chcę pomóc jemu, nam.
Opieram głowę o jego ramię. Cisza w żaden sposób nie jest dla mnie przeszkodą. Jestem tak bardzo stęskniona jego obecności, że każda sekunda u boku ukochanego jest dla mnie jak afrodyzjak. Mogę się nim spić i żyć wiecznie w stanie błogiego szczęścia.
- Fede - przerywam szeptem otaczające nas nieme zaklęcie. - Myślisz, że damy radę?
- Jestem tego pewien. - Zwraca twarz w moją stronę. Uśmiecha się leniwie, a w jego oczach grają pełne zadowolenia iskierki. - Jestem pewien - powtarza cicho.
Zatrzymuje się, przyciągając mnie do siebie.
Stoimy, przypatrując się sobie, na środku chodnika, a za nami jest morze, w którym tonie słońce.
Opiera czoło o moje czoło, a nasze oddechy mieszają się ze sobą. Nawija na palec jeden z niesfornych kosmyków moich włosów. Przepływa przeze mnie fala ciepła.
- Co ty na to - zaczyna - żeby jeszcze raz złamać zasady?
Kąciki moich ust unoszą się same. Podoba mi się ta perspektywa.
- Kusząca propozycja.
Dotyka kciukiem mojej dolnej wargi. Przesuwa go powoli, a potem układa dłoń na moim policzku.
Nagle przeszywa mnie chłód. Cudem powstrzymuję swoje ciało przed wzdrygnięciem się. Słońce już całkiem zatonęło. Usta Federico są już tak blisko moich... Słyszę. że ktoś klaszcze, wybija równy rytm, uderzając dłonią o dłoń. Po kręgosłupie przebiega mi stado mrówek, a w ustach nagle brakuje mi śliny.
- Jakże cudowna zakochana para - śmieje się jakiś głos. Głos, który znam.
Odrywam się od Federico i z przerażeniem spoglądam na Troya. Serce łopocze mi w piersi, jakby bało się bardziej ode mnie. Tym czasem umysł podsuwa mi tylko jedno słowo: "spokojnie".
Biorę głęboki wdech. Niewzruszona, przyglądam się blondynowi.
Nie wiem, jak mogłam mu ufać. Nie wiem dlaczego pozwoliłam mu wejść do mojego życia i zająć w nim tak ważne miejsce.
Zaciskam pięści, ciągle jednakowo zszokowana, przerażona i zła.
- Ludmiła, uciekaj - mówi Federico, ale nie słucham go.
Odważnym krokiem idę w stronę Troya. Stoję z nim twarzą w twarz. Łzy cisną mi się do oczu.
Mrugam, by je powstrzymać.
Zaciskam pięści tak mocno, że paznokcie pewnie poprzecinały mi skórę, a kłykcie całkowicie bieleją, ale to w tej chwili nie ma żadnego znaczenia.
Zamachuję się, pełna frustracji, konsternacji i gniewu w najczystszej postaci, po czym uderzam Troya prosto w szczękę.
Siła uderzenia odrzuca mu głowę go tyłu. Zatacza się, ale udaje mu się nie upaść.
- Nienawidzę cię - syczę przez zaciśnięte zęby.
Opera się o ścianę, pochyla się i spluwa krwią. Rozmasowuje obolałe miejsce, a mnie przeszywa wzrokiem pełnym furii.
Federico ciągnie mnie za ramię i powtarza, że musimy już iść.
A ja przestaję panować nad swoimi nogami, bo właśnie zaczynam rozumieć, co zrobiłam, więc idę za nim.
Szumi mi w głowie i chyba trochę mi słabo. Spoglądam na swoją dłoń, pokrytą krwią, która jednak nie należy do mnie. Chyba robi mi się niedobrze.
Zatrzymuję się, opieram dłonie na kolanach, a następnie wymiotuję. Feder staje za mną, przytrzymując moje włosy.
- Już dobrze - szepcze. nerwowo. - Już dobrze, Lu. Możemy iść dalej? Już blisko.
Kiwam głową. Poznaję tą okolicę. Mieszkanie, w którym się ulokowaliśmy jest na następnej ulicy.
Pokonujemy przecznicę sprintem, wbiegamy na górę, na trzecie piętro i dopadamy drzwi. Wpadamy przez nie, zamykając za sobą jak najprędzej.
Opieram się o nie plecami. Grzbietem dłoni przecieram kącik ust. Staram się wyrównać oddech.
- Boże, Ludmiła! Federico! - słyszę pisk Natki.
Unoszę na nią wzrok, uśmiechając się mimowolnie.
- Hej, Naty - wysapuję.
Dziewczyna bierze mnie w objęcia.
- Tak okropnie się o ciebie martwiłam, idiotko - mówi, a jej łzy spływają mi po ramieniu. - Jesteś nieodpowiedzialną kretynką, ale i tak cię kocham. A ty - odrywa się ode mnie i kieruję się do Federico. - Jesteś jeszcze gorszy.
Pocieram twarz. otwartą dłonią. Spoglądam na nią. Z jednej strony pokrywa ją moja własna krew, bo, tak jak sądziłam, paznokcie przecięły skórę, a z drugiej strony widzę zeschłą już, ciemną, obrzydliwą krew Troya.
Przemywam ręce wodą utlenioną, a potem opieram się o blat.
- Jedyne o czym teraz marzę, to gorący prysznic i wygodne łóżko -  wzdycham, czując nagłe zmęczenie.
- Wiesz, że czuję podobnie? - zagaduje Feder.
Postanawiam puścić tą uwagę mimo uszu.
- A gdzie się podział Denny? - pytam, nie widząc go nigdzie w pobliżu.
- Nie wiem. - Beznamiętny, a wręcz surowy ton głosu Hiszpanki  przyprawia mnie o gęsią skórkę. - Skąd mam to wiedzieć?
Coś między nimi było. Do czegoś doszło. Nie mam najmniejszych wątpliwości.
Kiwam tylko głową, a następnie bez słowa kieruję się do szafy. Wyciągam z niej świeże ubranie i zamykam się w łazience.
Już po chwili ciepłe krople wody spływają po moim kręgosłupie, po łopatkach, po obojczykach...
Chociaż na chwilę przestaję myśleć o wszystkim, co będę musiała zrobić i dokonać. Skupiam całą swoją uwagę na kropelkach na szybie kabiny.
Zastanawiam się, co mi się nie podobało w spokojnym życiu na uboczu. Mogłabym przecież zostać zakonnicą, zamknąć się klasztorze i żyć w pięknej nieświadomości, jak biliony innych ludzi na świecie.
Ale nie, przecież ja musiałam się zakochać.
Wychodzę w łazienki. Prowadzona ogromnym głodem, kieruję się w stronę kuchni. W powietrzu unosi się cudowny zapach bazylii i czosnku. Natka kręci się od blatu do blatu, a ja przypatruję jej się.
Postanawiam wykorzystać to, że Dennego akurat nie ma, a mój Feduś zaszył się w łazience na najbliższą godzinę.
- Powiedz mi, co jest między wami - proszę, siadając na barowym krześle przy wysepce.
- W sensie? - pyta, nawet nie odwracając się do mnie.
- Między tobą a Dennym. Co jest? Widzę, że coś..
- Posłuchaj - przerywa mi nagle. Odwraca się do mnie i spuszcza głowę. - Pocałowaliśmy się.
Nieświadomie otwieram buzię. Nie wiem co mogę powiedzieć, ale na szczęście  nie muszę tego robić, bo Naty kontynuuje. |
- Ja i Denny byliśmy ze sobą dawno temu. I teraz...kiedy was nie było...my pocałowaliśmy się. - Nabiera powietrza w płuca. - Ale ja cięgle, cały czas, kocham Maxiego, rozumiesz?
Patrzy na mnie zeszklonymi oczami. Kiwam głową ze zrozumieniem, bo kto jak kto, ale ja akurat wiem, co znaczy być rozdartym.
~
Hello xx
Rozdziału nie było pół wieku. Znowu.
Wiem, że jestem...nieobowiązkowa. Ale nieraz poważnie nie mam jak napisać, za co bardzo Was przepraszam :(
Mam do Was prośbę. Zagłosujecie na mój blog w Violetta Blog Awards na Violetta 2 Polska? Byłoby mi ogromnie miło <3
I jak Wam mija czas?
Coraz bliżej święta, coraz bliżej... <3
Kocham Was bardzo, bardzo.
Do następnego,
 Wercia ♥

piątek, 11 marca 2016

Rozdzialy, gg i zepsuty telefon. Jednym slowem - informacja

Ok.
No to tak.
Mam kilka spraw do przekazania.
Po pierwsze oficjalnie przenoszę daty publikacji rozdziałów z soboty na niedzielę.
Po następne... nie wiem co się dzieje z moim gg. Mój laptop wywala, nie mogę zalogować się na telefonie i jedynie strona jakoś się włącza, ale też ledwo zipie, a wiadomości dochodzą ze sporym opóźnieniem. Będę musiała coś z tym zrobić (jeszcze nie wiem co) i zajmę się tym w niedzielę, ale puki co przepraszam wszystkich, którzy do mnie piszą, a ja nie odpisuję.
No tak, nawet jeśli działałoby na telefonie (a nie działa), to na chwilę obecną nie mogłabym na nim pisać...niee wiem co ja zrobiłam, ale rozwaliłam telefon. Po prostu wyjęłam go z kieszeni popsutego. Egh...przypuszczam, że to wina mojego kolegi (dzięki, Paweł) który podniósł ławkę, na której siedziałam z przyjaciółką i spadłyśmy z niej. Pewnie wtedy go rozbiłam. (Paweł, wiem, że tego nie czytasz, ale i tak informuję Cię, że w poniedziałek złamię Ci drugą rękę :3)
Jutro będę we Wrocławiu, więc jeśli ktoś z Was tam mieszka, albo akurat będzie w pobliżu, to piszcie na tt ;) ( @MiAmorRuggeOps )
Buziaki, przepraszam, proszę o wyrozumiałość, kocham Was,
Wercia ♥
Ps. Zapraszam, tak przy okazji XD nowy blog [klik]

poniedziałek, 7 marca 2016

Es Posible 2 - XIX



Zimno mi. Jest mi zimno jak cholera. Zamek archaniołów napełnia mnie przerażeniem. Czuję się pełna niepewności. Boję się.
Federico stoi już obok aniołów. Rose opiera się o ścianę kawałek dalej i posyła mi pokrzepiający uśmiech.
Biorę głęboki wdech. Bardzo staram się wyglądać na zdecydowaną i pewną siebie.
- Nie zgadzam się - mówię bez zbędnych wstępów.
Postacie w białych szatach zerkają na mnie dziwnym wzrokiem.
- Nie zgadzam się pozbawić Federico anielskich mocy - ciągnę. - Mam księgę jego życia.
Chłopak odwraca twarz w moją stronę.
Czworo archaniołów wygląda na przestraszonych.
- Tą determinację czuję aż tutaj - odzywa się Ro. - Ludmiła ma was w garści.
- Ale..jak? - pyta cicho dziewczyna w blond włosach zaplecionych w warkocz. - Skąd?
- Znam pewne sposoby.
Albo raczej Rose zna. Tego nie powiem na głos.
- W każdym razie mam jego księgę. Mam też dostęp do biblioteki Boga. I mam dla was propozycję.
- Słuchamy cię. - Mężczyzna w rudych włosach.
- Zdobędę księgę życia Elliota i Troya i porozmawiam z Denym. Jeśli trzeba będzie, zdobędę złote pióro, żeby zmienić jej ciąg.
- Słyszałaś o piórze.
- Słyszałam o wielu rzeczach.
- Dajcie nam chwilkę.
- Oczywiście.
Odwracają się od nas, odchodzą, Rose podąża za nimi, a ja z Federico zostajemy sami wśród tych przeklętych, szklanych ścian.
- Wiesz, że jesteś idiotą i jestem na ciebie wściekła? - pytam tonem najbardziej spokojnym, na jaki mnie stać.
- Wiem - wzdycha. Wreszcie podnosi głowę i spogląda na mnie. - Przepraszam.
Uśmiecham się lekko. Jakoś tak... robi mi się cieplej.
Zdecydowanie jest mi lżej.
- Już dobrze, chciałeś dla mnie jak najlepiej. Powinieneś tylko...zapytać co o tym myślę i dopiero wtedy oficjalnie się z nimi dogadywać. Swoją drogą masz bardzo ciekawy życiorys.
Jego oczy powiększają się maksymalnie.
- Nie ściemniałaś? - szepcze. - Poważnie masz tą księgę?
- Jak najbardziej. Mam twoją księgę, twoją czapkę i twoje serce. Fajnie, prawda? - Uśmiecham się subtelnie.
- Dokonałaś niemożliwego.
Wzruszam obojętnie ramionami. Na razie nie mam zamiaru mówić mu, że bez Rose nic bym nie zdziałała.
Tak wiele się zdarzyło.
Dzięki Rose mogłam poznać jego historię. Przez ostatnie kilka godzin, podczas których czekałyśmy na wezwanie archaniołów w jej domu zdążyłam przeczytać część zapisków. Płakałam, śmiałam się zakochiwałam w nim mocniej z każdą chwilą, przerzucaną stroną.
Jestem wdzięczna tej blondynie i wcale już nie pałam do niej nienawiścią. Chyba nawet ją lubię.
- Z miłości można zrobić wiele rzeczy, które teoretycznie są niemożliwe.
- Co masz na myśli?
- Zobaczysz.
Uśmiecham się tajemniczo, śmiało spoglądam w jego pełne zdezorientowania oczy.
- Mam się bać? - Próbuje żartować, ale doskonale widzę jego napięte mięśnie szczęki i ramion. Splata ze sobą dłonie za plecami. A ja tylko milczę. Odwracam się twarzą do archaniołów, pozostawiając go w tej cudownej niepewności.
Oglądam swoje paznokcie, co chwilę zerkam na Rose, zniecierpliwiona. Gdy za trzecim razem krzyżują się nasze spojrzenia, niemo proszę ją, żeby coś z tym zrobiła. Mam wrażenie, że mijają godziny.
- Egh - odchrząkuje o wiele za głośno. - Czy długo to jeszcze potrwa? Nastawiłam biszkopta w piekarniku i boję się, że się przypali.
Blondynka z długim warkoczem prycha, a potem wybucha śmiechem.
To kolejny anielski żart, którego nie rozumiem.
- Dobrze, to chyba my już...już podjęliśmy decyzję - odzywa się łysy mężczyzna.
Cała czwórka kieruje się znowu w naszą stronę. Idą wolno, spokojnie. Tymczasem moje serce wali jak szalone. Pocą mi się dłonie, więc wycieram je ukradkiem o białe spodnie (pożyczone od Rose, tak nawiasem mówiąc). Z trudem przełykam ślinę, coś trzyma mnie za gardło.
- Zdecydowaliśmy - przemawia dalej ten sam anioł - że oboje możecie zostać tu jeszcze trochę. Jeśli uda wam się znaleźć księgi Elliota i Troya, złote pióro i jeśli będzie w stanie zmienić ich treść tak, by uratować niebo i ziemię, wynagrodzimy wam to.
- A jeśli nie? - pytam, a mój głos drży, jakbym miała rozpłakać się w następnej chwili.
- Jeśli nie uda się wam - kontynuuje - wtedy będziemy musieli pozbawić Federico wszelkich anielskich zdolności i zesłać go na wygnanie, a ciebie pozbawić pamięci o nim i o wszystkim, co tu przeżyłaś, o wszystkim, co ma jakikolwiek związek z tym miejscem.
Czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Już sama nie wiem co przeraża mnie bardziej; to, że mogę na zawsze stracić Federico, czy to, że nie będę miała pojęcia o jego istnieniu.
- Jednym słowem, wtedy, skazujecie ziemię na apokalipsę, a zastępy anielskie na śmierć - wtrąca Rose.
- Rosalinda, proszę... - szepcze archanielica o włosach w kolorze ciemnej czekolady, równo opadających na jej prawe ramię.
Rosalinda. Notuję to w pamięci.
- Przestańcie mnie tak nazywać, do cholery - syczy.
- Nie bluźnij.
- Uspokójcie się obie - upomina je rudy chłopak stojący obok łysego. - To chyba wszystko...- zwraca się do mnie.
- Nie. Ile mamy czasu?
- Tutaj czas nie istnieje. Do naszego wezwania.
Cudownie. Nie mam bladego pojęcia w którym momencie zechcą tych przeklętych książek. Zaciskam pięści, na chwilę zamykam oczy. Wdech, wydech, upominam siebie, wdech i wydech.
- Czy możemy schodzić na ziemię jednocześnie szukając tych...
- Jak najbardziej - przerywa mi. - Tylko musicie pamiętać jak bardzo różni się czas ziemski, od tego tutaj.
- Myślałam, że czas tutaj nie istnieje - mamroczę pod nosem.
Już naprawdę nie mam siły. Kręci mi się w głowie od nadmiaru informacji, a nogi mam miękkie jak wata. Czuję, że stanie bezczynnie przed archaniołami to marnotrawstwo. Nie wiem czego, ale czegoś na pewno.
Mrugam szybko, bo chyba tracę ostrość widzenia.
- Dobrze, to my już pójdziemy. Papa, miłego dnia. - Słyszę głos Rose, a potem czuję jej dłoń na swojej.
Po chwili oślepia mnie białe światło i prawie zataczam się do tyłu, ale ktoś łapie mnie a ramiona.
Wtulam się w niego mocno.
Czuję się przybita. Powaga sytuacji podchodzi do mnie i powoli opanowuje mój umysł. Przeraża mnie.
- Co ja zrobiłam - szepczę. - To wszystko moja wina.
- Zasługa, skarbie. Znajdziemy to, obiecuję. Tylko nie płacz już.
Instynktownie przesuwam opuszkami po policzkach i odkrywam, że faktycznie są mokre. Nawet tego nie zauważyłam.
- Przepraszam. Miałam być silna i samodzielna, a zachowuję się jak ostatnia kretynka i użalam się nad sobą.
- Ej, nikt nie jest idealny. - Posyła mi ciepły uśmiech, który tam bardzo koi moje stargane nerwy. - Poza tym - dodaje ciszej - nie mógłbym cię pocieszać, gdybyś czasem nie bywała zdenerwowana i rozbita.
Uśmiecham się mimo woli.
- Myślę sobie i myślę... - Podchodzi do nas Rose. - I doszłam do wniosku, że powinniście wrócić na ziemię na dwa, może trzy dni. Nie dość, że Natalia i Denny umierają z niepokoju, bo znikliście na sześć ziemskich dób, to wydaje mi się, że musicie naładować baterie, trochę się rozerwać, może popić. Wyluzować, bo z takimi sztywniakami nie mam zamiaru pracować. Bez urazy, ale przytłaczacie waszymi humorkami. A....i...może nacieszcie się sobą tam, bo tu nie będzie czasu na całuski i przytulanki, nie mówiąc już o czymkolwiek więcej. Poza tym, to, że już cię nie kocham, nie znaczy, że nie mam wspomnień.
- Powiedz, ty zawsze mówisz co myślisz? - pytam ze śmiechem. Teraz jestem pewna, że Rose jest świetną dziewczyną. Tylko trochę zgubiła się na ziemi. To nie jej klimaty.
- Zazwyczaj. Ja sobie poczytam, wy się wyluzujecie. To jak, umowa stoi?
No tak, chciała się nas pozbyć, żeby przeczytać księgę swojego życia w świętym spokoju.
- Oczywiście.
- No to super.
~
Hello ♥
Jestem.
Mega spóźniona, wiem.
Wiem, poważnie, wiem.
Przepraszam baaardzo :(
Co myślicie o rozdziale? Tylko tak szczerze, okayo?
~
No ok, muszę się Wam pochwalić.
3...2...1... Jedno z moich opowiadań zostało wydane w łódzkiej gazecie o tematyce kulturalnej ☺ Jestem mega szczęśliwa ♥
~
Okayo, chciałabym życzyć Wam, dziewczyny, szczęśliwego dnia kobiet ☺
~
Kocham Was bardzo miśki ♥

Ps. Czy tylko ja jestem tak infantylna, że zaczęłam oglądać kreskówkę i się w niej zakochałam? XD (Yup, this is my job B))