sobota, 30 sierpnia 2014

One Shot - Fedemila/Leonetta - Bo wiem...


Uwaga! OS zawiera fragmenty przeznaczone dla starszych czytelników. 
~♠~
Nie ma róży bez kolców. No chyba, że kupujesz w kwiaciarni. 
~♠~

Czy tylko mi się to przytrafia? Czy TYLKO ja mam tak zwariowane życie? To znaczy... wiem, że nie jestem sama. Violetta jest jeszcze większą świruską niż ja. Może się to wydać niemożliwe, ale tak właśnie jest. 
Ej no, nie wierzycie? To błąd. W końcu to nie ja paradowałam przez pół wakacji w bardzo skąpym, neonowym bikini. 
Ale może zacznę od początku, choć wątpię, żeby ktokolwiek coś zrozumiał. 
Tak więc... 
To był środa. Dokładnie szesnasty lipca tego roku. Moje urodziny. Godzina jedenasta dwadzieścia trzy. 
Spałam. No w końcu są wakacje! Nie myślcie sobie. Ja chcę... no dobra, poprawka, chciałam odespać cały rok szkolny. Nagle zadzwonił mój telefon. Cholera! Po co ja go wkładałam pod poduszkę? I czemu mam taki głośny dzwonek?!
Spojrzałam na wyświetlacz. Violetta. Czeeemu mnie to nie zdziwiło? Odebrałam. Gdybym nie odebrała byłby foch forever (na pięć minut).
- Co chcesz? - zapytałam, przykładając telefon do ucha. I TO BYŁ BŁĄD.
- Wszystkiego najlepszego! - wydarła się na całego. Ciekawa jestem, czy ona zdawała sobie sprawę, że leżę w pokoju obok. 
Od kiedy osiem miesięcy temu moja matka spiknęła się z jej ojcem, mieszkam w jej domu. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że akurat tydzień temu nasi rodzice wzięli ślub i teraz ich nie ma, bo pojechali w podróż poślubną. Byłyśmy same w domu, bo Olga i Ramallo 'dostali wolne' - Naprawdę nie wiem, skąd Viola wzięła hasło do laptopa swojego ojca i do jego poczty i jak udało jej się wysłać te maile, a potem usunąć je z 'wysłanych'. Ona jest zdecydowanie mądrzejsza niż może się wydawać. 
Bądź co bądź już zorganizowała trzy biby na całego. SERIO. Na całego. A jak inaczej nazwać imprę na której ktoś dosypał czegoś do soku tak, że potem wszyscy byli na haju, taką na której piętnaście pustych butelek po martini wylądowało w koszu na pranie, albo taką, na której ktoś odpalił petardy w salonie i zbił żyrandol?
- Idiotka z ciebie - warknęłam otwierając drzwi do jej pokoju. 
Weszłam do środka, złapałam pierwsze co miałam pod ręką i rzuciłam w nią. Okryła się kołdrą, bo kto by chciał dostać lampką nocną?
- Nie marudź Luśka, nie marudź - zaśmiała się. Wstała z łózka i stanęła przed dużym lustrem. - Nie sądzisz, że będę bosko wyglądać w bikini? Patrz jakie sobie kupiłam - zanurkowała w szafie, a po chwili stanęła przede mną z strojem kąpielowym w ręku. 
Muszę przyznać, że było to najbardziej zajefajne bikini jakie kiedykolwiek widziałam. Dół był skąpy i neonowożółty. Na tyłku był napis: Sexy girl. Góra była tego samego koloru, bez ramiączek, za to z dużą ilością frędzelków. 
- Tylko gdzie ty będziesz w tym paradować? Na dworze jest piętnaście stopni i non stop leje - zaśmiałam się. 
No właśnie. Nie wspomniałam, że zaraz po świętach Bożego Narodzenia przeprowadziliśmy się do Norwegii. A pogoda tutaj jest totalnie beznadziejna. 
- Luśka, co ty?! Wątpisz w moje umiejętności? Przecież ja jestem czarodziejką!
Tak Violu. Jesteś czarodziejką. Zwłaszcza, jak pociśniesz szampana prosto z butelki i popijesz colą. 
Czy tak można? A czy to normalne, że ona potrafi puszczać bąbelki nosem? Ha! I to właśnie ta jej magia. 
- Tsa. Taka z ciebie czarodziejka, jak ze mnie striptizerka - prychnęłam. 
- Ej, czemu mi nic nie mówisz?! To gdzie pracujesz? - spojrzałam na nią i wybuchnęłam śmiechem. - Pytałam poważnie! - udała oburzoną, ale po chwili śmiała się razem ze mną. 
Nie. Serio, ona nie była na bani. Tak się zachowuje CODZIENNIE. 
- Dobra, Luśka, a teraz na poważnie. Mam dla ciebie prezent urodzinowy! - zaklaskała, ponownie zniknęła w szafie (tak, przysięgam, że tak było, weszła do szafy) i rzuciła we mnie srebrną torebką wypchaną zieloną i różową bibułą. 
Zajrzałam do środka. Wyjęłam z wnętrza neonoworóżowe bikini. Tego samego kroju, co Violi. Tyle, że napis był inny. Ten brzmiał "Sexy 18". 
- No doprawdy, trzeba być tobą, żeby dać taki prezent na osiemnaste urodziny - zaśmiałam się. - Ale czy ty nie wiesz, że tu jest max 17 stopni i to w słońcu?! LATEM! 
- Czekaj. Już byś chciała tu nam w tym paradować. Przecież matka by cię zabiła. Uważaj, uważaj... Kochanie, lecimy na wakacje. To prezent dla ciebie od rodziców. A ja lecę z tobą, bo mam cię pilnować. 
Ona ma pilnować mnie? Nie no, to są chyba jakieś jaja. Już prędzej ja będę pilnować jej. Może i jest starsza o prawie rok. Ale ja jestem mądrzejsza! 
- Lecimy do Buenos Aires! - zawołała. - JUTRO!!
O BOŻE, BOŻE, BOŻE!!! Lecimy do BA! Ale jestem happy! Normalnie mogłabym teraz w tym bikini wyjść na balkon! Albo nawet bez!
W tej chwili nie myślałam zupełnie. Zaczęłam skakać po łóżku jak wariatka i piszczeć. Nie zdziwiłabym się, gdyby jakaś sąsiadka zapytała, czy my koty ze skóry obdzieramy. 
- Widzę, że się cieszysz - oznajmiła moja przyrodnia siostra. - Ale radzę ci lecieć pakować walizki. Twoje i moje. Ja muszę ogarnąć ten syf na dole, bo dzisiaj Olgita wraca. Do roboty! 
Ten dzień był tak totalnie zwariowany, że już nawet nie pamiętam, co się tak na prawdę działo. Wiem, że obudziłam się następnego dnia, z głową pod fotelem i przykryta ręcznikiem plażowym. Szybko dopakowałam ostatnie drobiazgi i zbiegłam na dół. Jeny. Vilu bardzo się napracowała. Bo panował tu idealny porządek. 
- No to co? Gotowa na dwa tygodnie w słonecznej Argentynie? - szatynka stanęła obok mnie. 
Przytaknęłam. Byłam tak mega podniecona, że nie potrafiłam nawet się sensownie wypowiedzieć. Kurde, lecę do BA!! 
Ramallo zawiózł nas na lotnisko. Aleśmy się naczekały! W ogóle, była afera przy odprawie, bo ta kretynka, Violetta, którą i tak kocham, zaczęła się awanturować z jakąś babką, o to, że nie pozwala jej zabrać butelki wódki na pokład. Zaraz zjawili się goście w mundurach i "przywrócili  Violę do porządku".
Potem jeszcze opóźniał się nasz samolot. Usiadłyśmy w jakiejś kafejce przy odpowiedniej bramce, żeby zdążyć i zamówiłyśmy dwie porcje dietetycznej coli. Smakowała całkiem dobrze, ale nie wiem, czy byłaby równie smaczna, gdyby Violka nie dolała do szklanek kilku kropel rumu. Mówiłam już, że jest porządnie szarpnięta? Dobrze, że chociaż nie pali skrętów. 
Ja naprawdę rzadko piję i wcale nie palę. Nawet zwykłych papierosów. Viola tylko "pociąga z butelki", anie nie nie nałogowo, czy coś w tym stylu. Tylko wtedy, kiedy może. A może, kiedy nie ma rodziców. Ich nie ma raz na ruski rok, tak wiec... 
Nagle z głośników ryknął jakiś kolo, że pasażerowie samolotu lecącego do Buenos Aires mają się stawić w odpowiednim przedziale. 
Violetta wzięła swoją szklankę i poszłyśmy. Zaznaczę, że tych szklanek NIE MOŻNA było brać ze sobą. 
Lot był spokojny, tylko raz zdarzyły się niewielkie turbulencje. Poza tym stewardessy rozdawały napoje i orzeszki, więc nie powiem, musiałam przebrać się na lotnisku, w toalecie, kiedy już wylądowaliśmy, bo ta idiotka, siedząca obok, Violetta, wylała na mnie szklankę mrożonej herbaty. 
Następnie busem pojechałyśmy do naszego hotelu. Nasz pokój był ZA-RĄ-BIS-TY! ([klik]) Pokój? Nie. Raczej apartament. Musiał kosztować krocie. Wysilili się nasi rodzice. 
Zostawiłyśmy bagaże w środku i wybrałyśmy się obczaić hotel. JAKI WYPAS! Jest tu maga podgrzewany, kryty basen i niekryty też, spa, dyskoteka, restauracja otwarta 24h na dobę z darmowym jedzeniem dla gości hotelu i barek również otwarty cały czas i z darmowym... WSZYSTKIM! 
Viola poszaleje, czuję to. 
Było dopiero południe, więc poszłyśmy coś zjeść. Ja zamówiłam krewetki, a moja siostrunia homara. Bleee. Nie cierpię tego. Jak można zjeść homara? Widzieliście kiedyś, jak wygląda przyrządzanie tego biednego stworzenia? Rzucają go ŻYWCEM do wrzącej wody. Tortury normalnie. 
Potem rozpakowałyśmy się, a uwierzcie mi na słowo, nie było tego mało. 
W końcu byłyśmy tak padnięte, że poszłyśmy spać. Nazajutrz zaczęła się zabawa.
Słońce grzało, więc ubrałyśmy nasze sweet bikini i poszłyśmy na plażę.
- Muszę się opalić, bo w tej Norwegii zbladłam i teraz wyglądam ja yeti - narzekała Vilu, smarując się czymś w rodzaju samoopalacza.
Udałam że jej nie słyszę. Leżałam na ręczniku i popijałam tequile z barku przy plaży.
Żyć nie umierać.
Dosłownie cały ten dzień spędziłyśmy na plaży i nad basenem. Dopiero wieczorem się odpicowałyśmy i ruszyłyśmy do miasta. Była impreza karaoke w jakimś klubie. Zapisałyśmy się z Violą na kawałek Lady Gagi. To chyba było Bad Romance, ale pewna nie jestem, bo przed zapisami wypiłyśmy kilka drinków. Z naszym talentem było niemal pewne, że zgarniemy główną nagrodę - dwie stówy. Oczywiście opiłyśmy nasz sukces.
Wszystkie dni wyglądały dosyć podobnie. Czyli DOBRA ZABAWA, PLAŻA, BALANGI I CHŁOPAKI!!
Nie chcę mówić, że Viola jest zdzirą, czy coś... ale już dwa razy nie wróciła na noc i nie zliczę ile razy widziałam ją obmacującą się z jakimś gostkiem.
Ja chciałabym umieć się tak zachować. Po prostu WYLUZOWAĆ. Ale nic z tego, kiedy tylko przystawia się do mnie jakiś facet, choćbym nie wiem jak była nachlana, nie potrafię się z nim całować i ściskać. NIE UMIEM.
Może to dlatego, że ja wierzę, w miłość? Nie to co Vilu, od kiedy zerwała z Leonem w tamtym roku, stwierdziła, że faceci to świnie i nie chcę się z żadnym wiązać. Co najwyżej dobrze się bawić. A ja już wiem co oznacza to ''dobrze się bawić''. Dla jasności. Przespać się. Uważa, że szkoda życia na takie bzdety jak złamane serce. O Leonie na przykład szybko udało jej się zapomnieć. Wystarczyło, że ze trzy razy poszła do pubu. Kiedy zerwali, mieszkaliśmy jeszcze w BA, więc wystarczyła ściema, że idzie nocować do Camili. Ja i Camila od zawsze się nienawidzimy.
Mówiłam już, że z naszych dawnych znajomych, tylko ona została w BA? Wszyscy albo powracali do swoich dawnych miejsc zamieszkania, albo zrobili karierę.
Ale o czym ja w ogóle piszę?! Powinnam przejść do najważniejszego, a jakoś nie bardzo mi się na to zbiera...
Któregoś wieczoru Viola wyciągnęła mnie na imprezę. Nooo w sumie jak zawsze. Ale wtedy nie czułam się najlepiej. Bolały mnie nogi, bo całą poprzednią noc spędziłyśmy wariując na parkiecie w dyskotece.
Weszłyśmy do klubu. Wszędzie migały kolorowe światełka, a w kilku miejscach unosiły się kłębki pary.
Nie miałam ochoty na tańce więc przysiadłam przy stoliku w rogu. Zamówiłam colę. Tylko colę. Tego wieczoru nie napiłam się ani kropelki płynu z procentem.
Viola poszła świrować i bardzo szybko straciłam ją z pola widzenia.
- Co taka ładna panna jak ty robi tu sama? - usłyszałam za sobą czyjś głos.
Odwróciłam się gwałtownie. Nie wierzyłam własnym oczom.
- F- Federico? - wydukałam.
- Luśka? - wydał mi się tak samo zdziwiony.
Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałam mu o tym jak tu trafiłam, o tym jak mi się żyje w Norwegii i o tym jak potrzepana jest moja siostra. Potem on opowiadał, że niedawno skończył trasę koncertową i że wrócił by trochę odpocząć przed nagrywaniem solowej płyty.
Ja i Federico byliśmy parą przed moim wyjazdem. Rozstaliśmy się ze względu na to, że oboje opuszczaliśmy kraj. Gdyby nie to może ciągle bylibyśmy razem.
Myślałam, że udało mi się o im zapomnieć, wyleczyć się z tej miłości. Ale kiedy go zobaczyłam moje serce zaczęło fikać koziołki ze szczęścia.
- Może zatańczysz? - zapytał w końcu.
Przytaknęłam z uśmiechem. Pociągnął mnie w stronę parkietu. Na samiuteńki jego środek. Tańczyliśmy i tańczyliśmy, a ja, sama nie wiem czemu, chciałam już stamtąd wyjść.
On chyba to zauważył.
- Może chcesz chwile odpocząć? - złapał mnie za rękę.
- Tak właściwie... em... nie wiesz gdzie tu są toalety? - wyjąkałam, starając się unikać jego wzroku.
- A tak się składa, że wiem, bo często tu bywam - uśmiechnął się. - Choć, zaprowadzę cię.
Idiotka ze mnie. Mogłam wymyślić coś innego. Mogłam, mogłam, mogłem! Ale chyba podświadomie nie chciałam.
- To tędy - oznajmił Federico prowadząc mnie do drzwi w rodu sali.
- Mogę ci się do czegoś przyznać? - zapytałam.
- Jasne.
- Ja chyba chcę już wracać do hotelu - spuściłem wzrok.
- A czy ja mogę coś zaproponować? - czułam, że patrzy na mnie, ale nie miałam odwagi się odezwać, więc kiwnęłam tylko lekko głową. - Pójdziemy do mnie? Na drinka. Daj się zaprosić. Tak po przyjacielsku.
To było jak strzał w samo serce. Po przyjacielsku... auć. To naprawdę boli.
Tylko, że nie mogłam znaleźć powodu, dla którego miałabym odmówić. A zwykłe "głowa mnie boli" nie pomogłoby. Fede jest uparty... Więc się zgodziłam.
Nie powiedziałam o niczym Violetcie. Podejrzewam, że i tak wrócę do apartamentu szybciej niż ona.
Wyszłam przed budynek. Fala chłodnego powietrza uderzyła we mnie.
- Proszę, ubierz to - Włoch podał mi swoją bluzę.
- Nie trzeba - odmówiłam.
- Trzęsiesz się - stwierdził. - Masz na sobie tylko cieniutką, króciutką sukienkę. Ubierz to i nie marudź- wcisnął mi do ręki bluzę i podszedł do motoru. Rzucił kaskiem w moją stronę.
- Załóż - wydał rozkaz, a ja posłusznie go wykonałam.
Usiadł na pojeździe.
- Usiądź z tyłu - uśmiechnął się. Kiedy już zajęłam swoje miejsce kontynuował wypowiedź. - Trzymaj się mocno. Mnie, rzecz jasna.
Nie odezwałam się ani słowem, tylko zrobiłam to, co powiedział. Nie było sensu się sprzeciwiać.
Jechaliśmy szybko. Bardzo szybko. W kilka minut znaleźliśmy się pod wysokim apartamentowcem. Wjechaliśmy windą na dziewiąte piętro. Nie wiem czemu, ale czułam się zdenerwowana.
Przekręcił klucz w drzwiach i zaprosił mnie do środka. Muszę przyznać, że wystrój zrobił na mnie wrażenie. Wszystko było w odcieniach beżu i brązu.
- Jej, tu jest ślicznie - wypaliłam, całkiem szczerze.
- Dziękuję... usiądź, rozgość się. Czuj się jak u siebie. Ja za chwilkę przyjdę - zniknął za ścianą.
Mi nie trzeba dwa razy powtarzać. Zaraz zaczęłam się rozglądać. Poszłam z salony do innych pokoi, których, tak swoją drogą, było bardzo dużo. W końcu już sama nie wiedziałam gdzie jestem. Zgubiłam się w mieszkaniu mojego byłego. Co za... Przysiadłam na łóżku. Chyba byłam w sypialni. Tępo patrzyłam się w ścianę. Nagle usłyszałam swoje imię. Federico mnie wołał.
- Fede, ja się zgubiłam! - krzyknęłam.
Po chwili Włoch zjawił się w pokoju. Zaśmiał się widząc minie taką poirytowaną.
- Jesteś kochana, kiedy tak się złościsz - usiadł obok mnie. - Chcesz obejrzeć jakiś film?
- Chętnie - przytaknęłam.
Wtedy Federico wziął do ręki bardzo mały pilot, nacisnął jakiś przycisk, a z sufitu wysunął się projektor. Wcisnął kolejne guziki, na pojawiła się długa lista tytułów.
- Zagramy w grę? Będę przewijał, a ty zamkniesz oczy. Powiesz stop. Wtedy obejrzymy film, a którym się zatrzymałem. Dobrze?
Skinęłam głową, opuściłam powieki i zaczęłam w myślach odliczać od dziesięciu w dół.
- Stop - odezwałam się. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam duży napis "Silent Hill". Widziałam ten horror już chyba dziesięć razy, ale zawsze boję się bardzo. Mimo to nie odezwałam się ani słowem.
- Włączę i pójdę zrobić popcorn - uśmiechnął się chłopak.
Film zaczął lecieć, a on poszedł. W pokoju było ciemno i tylko światło z projektora rzucało lekką poświatę na moją twarz. Zamknęłam oczy. Cholerne się bałam, mimo, że nie było jeszcze nic strasznego. Po kilku minutach usłyszałam, że ktoś idzie w stronę pomieszczenia. Feder usiadł obok mnie i poczęstował popcornem. Oglądaliśmy w zupełniej ciszy, a moje serce waliło w piersi. Kiedy już nie wytrzymałam, pisnęłam i podskoczyłam na miejscu. Fede zaśmiał się i stanął naprzeciw mnie.
- Boisz się? - zapytał.
- Tak - przyznałam.
Staliśmy tak, patrząc na siebie. Nagle Federico złapał moją dłoń, przyciągnął do siebie i pocałował. Na początku byłam tak zdziwiona, że nie byłam w stanie zareagować. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Po chwili jednak doszłam do czegoś. Wakacje mi się kończą... Muszę chociaż raz pójść na całość.
Oddałam mu się.
Odwzajemniłam pocałunek. No dalej, Lu! Jakiś wewnętrzny diabeł wyszedł ze mnie. Ułożyłam ręce na jego torsie. Zacisnęłam pięści na jego koszuli i pozwoliłam się całować po szyi.
Chłopak wziął mnie na ręce i ułożył na łóżku. Składał na moim dekolcie długie i mocne pocałunki. W duchu cieszyłam się, że ubrana byłam w kieckę bez ramiączek. Federico wolno zsunął ze mnie sukienkę. Patrzył na mnie przez chwilkę. Kurdę, już dawno się tak nie stresowałam. Przeszło mi nawet przez myśl, że może jednak powinnam się trochę napić? Wtedy byłabym mniej świadoma. Ale już za późno. Już nie było odwrotu. Uśmiechnęłam się, pocałowałam go i na oślep zaczęłam rozpinać guziki w jego koszuli.
Potem zaczął brnąć językiem od mojego mostka w dół, do pępka. Czułam się świetnie, a to było bardzo przyjemnie. Co chwilka wzdychałam z rozkoszy. Sama nie wiem ile to trwało. Straciłam poczucie czasu.
Zagryzłam wargi nerwowo, gdy Włoch zaczął majstrować przy zapięciu mojego stanika. Luz, Ludmiła, wrzuć na luz! Zapięciu ustąpiła, a mój biustonosz wylądował gdzieś w kącie pokoju, albo przy drzwiach. Wypuściłam powietrze nosem. Chwyciłam klamrę od paska w jego spodniach i jednym ruchem rozpięłam ją, a dżinsy upadły na ziemię.
Swoimi zwinnymi palcami Fede pieścił jedną w moich piersi. Drugą, dobra, wybaczcie, że tak to ujmę, ale..."lizał". No co?
I znów czas się zatrzymał. Liczył się tylko on.
Zdawałam sobie doskonalę sprawę z tego, że najprawdopodobniej nie jetem jego pierwszą partnerką. Ale on był moim.
W końcu nastąpił ten moment. Było już zupełnie ciemno, bo film się skończył. Powoli ściągnął ze mnie mój ostatni element garderoby, a sam pozbył się swoich bokserek. Założył prezerwatywę, a bynajmniej takie odniosłam wrażenie. Potem wszystko działo się dla mnie jak za mgłą. Pamiętam tylko moment bólu, a potem bezkresną ulgę, ukojenie i rozkosz. Zacisnęłam pięści na jego włosach. Jęczałam cicho, kiedy ruszał biodrami. Kiedy już oderwaliśmy się od siebie, wszystko wróciło. Było wyraźne. Byłam trochę brudna od krwi...ale szczęśliwa. Przez ten czas czułam się jak w niebie. Było mi błogo... Ale też czułam się wykończona. Owinęłam się w prześcieradło, wtuliłam się w Federico i w mgnieniu oka usnęłam.
Następnego poranka obudziły mnie promienie słońca, wpadające przez okno do pomieszczenia. Przetarłam zaspane oczy. Fede nie było obok. Zwlekłam się z łóżka,poprawiłam materiał, którym byłam owinięta i wyszłam z pomieszczenia.
- Fede? - krzyknęłam.
Po chwili chłopak pojawił się, właściwie znikąd.
- Widzę, że moja księżniczka już wstała - pocałował mnie w policzek.
Zatrzepotałam rzęsami, zaśmiałam się cicho i przytaknęłam.
- A gdzie tu jest łazienka?
- Tam, po lewej- wskazał na białe drzwi.
- Dziękuję.
Weszłam do środka i przekręciłam kluczyk. Prześcieradło upadło, a ja spojrzałam w duże lustro. Pokiwałam głową z niesmakiem.  Weszłam do prysznica, odkręciłam kurek z gorącą wodą i wymyłam się dokładnie.
Dopiero wtedy, zorientowałam się, że nie mam przy sobie ubrań. Owinęłam się w ręcznik i wyszłam z łazienki. Idąc za zapachem kawy, dotarłam do kuchni.
- Kochanie, muszę cię o coś  zapytać. Wiem, że to szalone, ale muszę. Czy zostaniesz tu ze mną, w Buenos Aires?
- Co? - nie mogłam uwierzyć, w propozycję, którą dostałam. - Wiesz...chyba muszę o tym porozmawiać z Violą. Czy odwiózłbyś mnie do hotelu?
Niecałe dwie godziny potem byłam już pod wejściem do apartamentu. Weszłam do środka. Vilu nie było. Czyli też sobie kogoś przygruchała. Na samo wspomnienie poprzedniej nocy poczułam motylki w brzuchu.
Walnęłam się na łóżko i gapiłam się w sufit, uśmiechając się do siebie. Nagle drzwi otworzyły się. Odwróciłam się na brzuch. Kompletnie pijana Viola, chwiejnym krokiem szła w stronę sofy, nucąc coś pod nosem.
- Gdzie byłaś i z kim? - zapytałam całkiem poważnie.
- Blam z Leonem. Wcraj spotkalalalam go w kubie. Zabrał mnie do sebie. Ale tam się dziaaaaalo. Wypiliśmy trochę,tak ciut, nie dużo wcale nie duzooo...  a potem on mnie pocałował. Ściągnął ze mnie sukienkę, a ja z niego koszulę i jego sodnie też się gdzieeeś zapodziały... I wieeesz co? Bylo genilnie. Haha, Taa-aak namietnie i wspniale...
- Violu! - przerwałam jej. - Wychodzę. Porozmawiamy, kiedy wytrzeźwiejesz.
Poszłam na basen. Poopalałam się trochę, po czym wróciłam do pokoju. Violetta akurat robiła sobie kawę.
- Jak się czujesz? - podeszłam do niej.
- Już dobrze. Przepraszam cię za moje dzisiejsze zachowanie, ale z Leonem było tak cudownie...
-  Wróciliście do siebie?
- Lu, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła nerwowo skubać końcówki. - Bo widzisz, Leon zaproponował, żebym została z nim w BA... powiedział, że dla mnie zrezygnuje z kariery i zapewniał, że nigdy mnie nie zostawi. Mówił, że był głupi, kiedy pozwolił mi odejść. On naprawdę mnie kocha.
- Wiesz, to zaskakujące... Federico mówił mi to samo.
- Federico? - zdziwiła się.
Wbiłam wzrok w czubki swoich butów.
- Tak, Federico. Ja już nie wrócę do Norwegii. Zostaję tutaj.
- Ja też.
I w ten oto sposób zostałyśmy w rodzinnym mieście. Ja zamieszkałam z Federico, a Viola z Leonem. Nasi rodzice wielokrotnie próbowali ściągać nas do domu, ale po szóstej nieudanej próbie dali sobie spokój.
Nigdy nie żałowałam. Nigdy. Wiadomo, zdarzały się chwile zwątpienia. A jednak, ja zawsze wychodziłam obronną ręką.
Czyli jednak istnieją happy endy? A ja śmiałam w to wątpić.

~
Hola!
Słuchajcie, na początek przeproszę Was, że czekaliście na rozdział 40, a koniec końców go nie ma.
Ale na zakończenie wakacji chciałam napisać coś wyjątkowego.
I tak powstał ten oto One Shot.
Jest to chyba jedyna moja praca, która podoba mi się w stu procentach.
A wszelkie uwagi, zarówno pozytywne jak i negatywne, prozę pisać w komentarzach :3
~
Teraz przejdę do części informacyjnej.
Jutro jest ostatni dzień wakacji. Czyli, zaczyna się szkoła. Wiecie z czym to się wiąże, prawda?
Z bólem serca muszę stwierdzić, że moje rozdziały będą pojawiały się zdecydowanie rzadziej, bo tylko jeden na tydzień.
Przepraszam, no ale mam dwa blogi i jestem współautorką kolejnych dwóch. Inaczej bym się nie wyrobiła. I tak wyszło, że muszę pisać 6 prac na miesiąc. A to dużo, jeśli jest szkoła. Bardzo Was przepraszam. Zawiodłam Was, prawda?
~
Kocham Was.
Jesteście najwspanialsi!
Życzę Wam, aby ten rok szkolny był dla Was owocny w sukcesy, osiągnięcia i dobre oceny.
Jeśli trzeba będzie potrzymać kciuki, to śmiało piszcie!
Buziaczki!



wtorek, 26 sierpnia 2014

Es Posible - XXXIX

~ A miłość we śnie, wieczna jest ~

*Ludmiła*

Z
en Gira
quIero
frieNds till the end
descubI
unedErneath it all
ser quien Soy
rescata mi coraZon
~
aMor en el arie
supercreAtiva
encendeR neustra luz
queeN of the dance flor 
a mI lado
aprEndi a decir adios.
Dziś wieczorem sprawdzałam pocztę mailową i właśnie taką wiadomość otrzymałam. I czy powinno mnie zdziwić, że z adresu, który znalazłam wczoraj w skrzynce? Na początku nie zrozumiałam nic... bo przecież to tylko tytuły nowych piosenek. Ale potem zwróciłam uwagę na sposób ich zapisu... Zamarłam. Przestraszyłam się nie na żarty. Duże litery układały się w napis: "ZGINIESZ MARNIE". Czemu to mi się przytrafia? Czy ja kogoś skrzywdziłam? Czy ja na to zasługuję? Ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się jak małe dziecko. 
Ktoś groził mi śmiercią, a ja nie mogłam nic zrobić. Byłam tak bezbronna... Za jakie grzechy, to wszystko?
Nagle poczułam czyjąś ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Podskoczyłam, tak się wystraszyłam. 
- Luciu, spokojnie - szepnął Federico. - Co się stało?- uklęknął przy mnie i otarł moją mokrą twarz z łez. - Dlaczego płaczesz? 
- F-Fed-de... - chciałam mu powiedzieć, ale wiedziałam jak zareaguje. Wiedziałam, że będzie chciał iść z tym na policję. Wiedziałam, że będzie się zamartwiał. Nie mogłam. Musiałam przemilczeć sprawę. - Ja jestem w ciąży. Takie zmiany nastroju są normą... 
- Chyba nie bardzo ci wierzę... - spojrzał na mnie badawczo. - A może moja cudowna prawie żona wybierze się ze mną na spacer? 
- Twoja cudowna prawie żona, owszem, wybierze się z tobą na spacer, jeśli obiecasz, że nie odstąpisz jej na krok - dałam mu całusa w policzek. 
Chciałam wyjść, ale musiałam mieś pewność, że nie zostawi mnie samej. Bałam się! 
- Lucia, z tobą coś nie tak jest... czym się przejmujesz? Przecież wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć - złapał moją dłoń. 
Czasami powinnam ugryźć się w język. 
- Nie martw się o mnie! Wszystko jest dobrze - wysiliłam się na uśmiech. 
- Jak chcesz- westchnął. - To co, idziemy?
- Myhym... - wstałam i ruszyłam w stronę drzwi, w duchu, dziękując Bogu, że Federico mi odpuścił.
 Szliśmy parkiem, wolno. Patrzyłam przed siebie, kurczowo trzymając się Federico.Wdychałam świeże powietrze i napawałam się widokiem pięknego, kolorowego kwiecia. Ludzie mówią, że gdyby nie śmierć, życie nie wydawałoby się nam nawet w połowie tak piękne. Pamiętam, jak kiedyś o mało co nie wpadłam pod samochód, bo nie chciało mi się czekać na zielone światło. Wtedy przez miesiąc zachwycałam się wszystkim. 
- Kochanie, może pójdziemy na kawę do Sally, co ty na to? - zaproponowałam w pewnej chwili. 
Moja przyjaciółka, zaraz po urodzinach Federico pojechała do Padwy, do chorej cioci i wróciła kilka dni temu. Nie widziałam się z nią, a ona nie wiedziała ani o mojej ciąży, ani o pracy modelki, w której mam obecnie chwilowy przestój, ani o moich  zaręczynach z Federico. 
- To dobry pomysł - zawtórował. 
Tak się akurat złożyło, że byliśmy całkiem blisko LaRosy, więc chwila moment byliśmy na miejscu. 
Weszłam do środka. Sal jak zawsze stała przy ladzie z książką w ręku. Kiedy usłyszała pobrzękiwanie dzwoneczka nad drzwiami odłożyła powieść i skierowała swój wzrok na wchodzących, czyli akurat nas. Widząc mnie wybałuszyła oczy i otworzyła buzię. Widziałam, że po prostu ją zamurowało. 
- Salka, aż tak grubo wyglądam? - zapytałam żartobliwie. 
- Cio? - otrząsnęła się. - Nie, Luśka. Wyglądasz... eghm... inaczej niż jak cię ostatnio widziałam. Tak jakby... trochę cię przybyło... a może raczej was - jąkała. 
- Daj już spokój, nie kleć wierszy, bo dziś nie pierwszy! - zaśmiałam się. - To dziesiąty tydzień... jeszcze wcześniutko.
- Dobraaa... a czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem? - zapytała niepewnie spoglądając to na mnie, to na Federa. 
- Och i to ile! - zawołał Fede. - Radzę ci wziąć przerwę i słuchać uważnie, bo serio masz czego. 
W trójkę usiedliśmy przy jednym ze stolików i zaczęłam opowiadać Sally o wszystkim. O ciąży. O zaręczynach. O spotkaniu z ojcem. O pracy. O Studiu. O Lenie i nawet o patelni. Ale o groźbach nie wspomniałam ani słówkiem. 

*Violetta*
Rodzice Leona na szczęście zgodzili się, by leciał ze mną do Paryża. Kiedy tylko mi o tym powiedział, czułam jak rozsadza mnie od środka. Byłam bardzo szczęśliwa i nie mogłam doczekać się wyjazdu. Skakałam po łóżku i wyrzucałam w powietrze strzępki kartek. Rzucałam poduszkami i śpiewałam ze szczęścia. Myśl, że będę z Leonem sama w Paryżu przez cały tydzień sprawiały, że czułam się tak, tak, tak.... tak cudownie jak nigdy dotąd. Oczami wyobraźni widziałam nasze wspólne, romantyczne kolacje w blasku świec, przy muzyce akordeonu, na wieży Eifla. Widziałam nas, jak zwiedzamy Luwr i Wersal. Jak chodzimy ulicami tego wspaniałego miasta, trzymając się za ręce i jak płyniemy łódką po rzece, wpatrując się w księżyc w pełni. 
Ale najpierw trzeba było przeżyć lot samolotem. Chociaż latałam bardzo dużo i często, bałam się tego. Mam lekki lęk wysokości, a w dodatku, zawsze mam wrażenie, że w samolocie może wysiąść silnik lub stać się coś równie złego, dajmy... może oderwać się skrzydło. Albo pilot może zasłabnąć... 
Złapałam mojego chłopaka za rękę. Siedzieliśmy w samolocie, który zaczął się trząść. 
- Leoś, co się dzieje? - szepnęłam przerażona. 
- Spokojnie, kochanie. To tylko turbulencje. Nic się nie stanie. Nie bój się - uśmiechnął się do mnie. 
Wzięłam głęboki wdech i oparłam głowę na ramieniu Leona. Starałam się myśleć o czymś miłym i przyjemnym... Objął mnie ramieniem. Było mi lepiej. Bałam się, ale nie aż tak. Kiedy Leon jest przy mnie, zawsze czuję się bezpiecznie. 
W końcu wylądowaliśmy i busem pojechaliśmy do naszego hotelu. Mijaliśmy po drodze Łuk Tryumfalny. Muszę przyznać, że zrobił na mnie wrażenie. Był o wiele ładniejszy, bielszy i bardziej elegancki, niż ten w Hiszpanii, który kiedyś miałam okazję zobaczyć.
Potem, kiedy już byliśmy na miejscu, dowiedziałam się, że mamy z Leonem wspólny pokój. Kiedy Marotti nam to oznajmiał, nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Cieszę się z tego wyjazdu. Tak bardzo się cieszę. 

*następnego dnia*

*Federico*
Wstałem wcześnie, bo dzisiaj jest ważny dzień. Dokładnie trzy lata temu poznałem się z Lucią. 
Wszedłem do klasy. Byłem nowy, bo mama przeniosła mnie z poprzedniej szkoły, z nieznanych mi powodów. Wszystkie dziewczyny patrzyły na mnie. Niektóre mrugały zalotnie, inne przygrywały wargi, kolejne oblewał rumieniec. Chłopaki uśmiechali się do mnie przyjaźnie. I tylko jedna osoba - śliczna blondynka o pełnej twarzy, ślicznych kościach policzkowych, bursztynowych oczach, wklęsłym nosku, równych ustach i długich włosach związanych w kucyka, kompletnie nie zwracała na mnie uwagi. Siedziała na krześle, przy ławce pod ścianą. Opierała się o nią. Na kolanach trzymała zeszyt i zawzięcie coś w nim pisała. Jej koleżanka z ławki, uśmiechnięta Hiszpanka o czarnych, kręconych włosach szturchnęła ją w ramie. Dziewczyna uniosła wzrok, spojrzała na mnie pogardliwie i znów pochyliła się nad brulionem. Po chwili do pomieszczenia weszła nasza wychowawczyni. Przedstawiła mnie i kazała przewodniczącej klasy, Lili, oprowadzić mnie po szkole podczas najbliższej przerwy. W ten sposób dowiedziałem się jak ma na imię. 
Kiedy tylko zadzwonił dzwonek wszyscy poderwali się ze swoich miejsc i rzucili się do wyjścia. Tylko nie ona. Wolno pakowała swoje książki do torby. Stanąłem obok przypatrując się jej poczynaniom. Podniosła się z miejsca. Wyciągnęła dłoń w moim kierunku. 
- Lili - powiedziała bez emocji. 
- Federico - uścisnąłem je dłoń. - Ta torba nie jest za ciężka, może ci pomóc? - zapytałem.
- Nie - ucięła. 
Była taka niedostępna i chłodna. Czułem, że skrywa jakąś tajemnicę. Nie myliłem się. A wtedy, wydało mi się, że muszę dowiedzieć się jaką. 
Przez następne dni próbowałem dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Ale była jak zamknięta księga. 
Nawet nie wiedziałem, gdzie mieszka. Kiedy tylko próbowałem się do niej zbliżyć, odsuwała się na jeszcze dalszą odległość. Ale nigdy się nie poddałem. 
A teraz Lili już nie ma. Zniknęła i mało kto wie co tak naprawdę się z nią stało. 
Cicho, żeby nie obudzić mojej narzeczonej, wykonałem poranną rutynę po czym szybko wyszedłem. Wiem, to okropne z mojej strony tak wychodzić bez pożegnania. Ale przecież byłem zaledwie w ogrodzie. Rozłożyłem koc, a na nim wcześniej przygotowane owoce, ciasteczka i inne smakołyki. Na środku zostawiłem kopertę, w której znajdowały się gotowe zaproszenia na nasz ślub. 
Kiedy miałem pewność, że wszystko jest idealnie (łącznie z moją grzywką) skierowałam się z powrotem do domu. Wszedłem do sypialni, gdzie słodko spała moja księżniczka. Pochyliłem się nad nią i lekko musnąłem jej wargi swoimi. Po chwili otworzyła swoje piękne oczka.
- Śniłeś mi się - wyszeptała. 
- Tak? A jaką rolę odgrywałem w tym śnie? 
- Byłeś księciem, który uratował mnie ze szponów wrednej wiedźmy - uniosła kąciki ust.
Bez słowa wziąłem ją w ramiona. 
- Fede! Ja jestem ciężka! - zaśmiała się. 
- Oj, no nie przesadzaj - cmoknąłem ją w policzek. 
- Mam na sobie piżamę, jestem nie uczesana i nie umalowana... czemu idziemy w stronę drzwi? - zapytała niepewnie.
Udałem, że nie słyszałem. Zakryłem jej oczy dłonią i odsłoniłem, dopiero, kiedy znaleźliśmy się za domem. Posadziłem ją na kocu i sam przysiadłem się obok. 
- Jeju, kochanie - westchnęła, wycierając z policzka jedną łezkę. - A to co? - wskazała na kopertę. 
- Sama zobacz - podałem jej rzecz. 
Wzięła ją do ręki i wyjęła z wnętrza jedno zaproszenie. 
- Boże, Fede, jesteś wspaniały! - rzuciła mi się na szyję. - Dziękuję ci. 
- Nie masz mi za co dziękować, piękna. A czy wiesz co dzisiaj jest? - zapytałem łapiąc jej dłoń. 
- Ehm... wtorek? 
- Nie to mam na myśli - pokiwałem głową. 
Patrzyła na mnie wyczekująco, a ja wyciągnąłem zza pleców album. Podałem go jej. 
Przeglądała jego strony. W jej oczach mieniły się łzy. Kiwała głową z niedowierzaniem. A jednak się uśmiechała. 
- To już trzy lata - szepnęła. - Nie wiem jak ci się to udało... yu jest wszystko. Nasze zdjęcia, liściki z angielskiego, kartki... wszystko. Boże, jak ja cię kocham! 
- Ja ciebie też kocham.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie, napawając się swoją obecnością. Patrzyłem w jej duże, zeszklone oczy i z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiałem sobie, że jest tą jedyną. Najważniejszą. Najwspanialszą. Nigdy jej nie opuszczę. 

*Francesca*
A więc to było tak: przeszukiwałam torebkę Cami, by znaleźć jakiś dowód na to, że ciągle kocha Broadwaya.  Wtedy natrafiłam na dwie koperty. Wyjęłam obie. Wyglądały identycznie. Tylko, że pierwsza była z napisem: "NIE, NIGDY, PRZENIGDY"
Z zaciekawieniem wyjęłam jej zawartość i zaczęłam czytać. 

Loving him is like driving a new Maserati down a dead end street
Faster than the wind, passionate as sin, ending so suddenly
Loving him is like trying to change your mind once you're already flying through the free fall
Like the colors in autumn, so bright, just before they lose it all

Losing him was blue, like I'd never known
Missing him was dark grey, all alone
Forgetting him was like trying to know somebody you never met
But loving him was red
Loving him was red

Touching him was like realizing all you ever wanted was right there in front of you
Memorizing him was as easy as knowing all the words to your old favorite song
Fighting with him was like trying to solve a crossword and realizing there's no right answer
Regretting him was like wishing you never found out that love could be that strong

Losing him was blue, like I'd never known
Missing him was dark grey, all alone
Forgetting him was like trying to know somebody you've never met
But loving him was red
Oh, red
Burning red

Remembering him comes in flashbacks and echoes
Tell myself it's time now gotta let go
But moving on from him is impossible when I still see it all in my head...
In burning red
Burning, it was red

Oh, losing him was blue, like I'd never known
Missing him was dark grey, all alone
Forgetting him was like trying to know somebody you've never met
'Cause loving him was red
Yeah, yeah red
Burning red

And that's why he's spinning around in my head
Comes back to me in burning red
Yeah, yeah
Loving him is like driving a new Maserati down a dead end street

Znalazłam piosenkę i byłam pewna, że Cami napisała ją z myślą o moim koledze z Brazylii. Na drugi tekst nawet nie musiałam patrzeć, żeby wiedzieć, że jest drętwy i beznadziejny. Szybko wymieniłam koperty i zanim Camila wróciła do klasy z toalety zdążyłam odstawić jej torbę na miejsce. 
Dzisiaj zobaczyłam moją przyjaciółkę na korytarzu Studia. Widać było po niej, że płakała. 
- Słonko, co się stało?- podeszłam do niej. 
- Fran, pomóż mi - wychrypiała. 
Pewnie ryczała kilka godzin i nie przespała połowy nocy, bo miała podkrążone oczy i potargane włosy. Ubrana była w te same rzeczy, co wczoraj.
- Co się stało? - powtórzyłam, ciągnąc ją w stronę wyjścia. 
Usiadłyśmy na ławce w parku. Zaczęła mi się żalić. Przyznała, że kocha Broda i że przez pomyłkę dała mu piosenkę, w której opisała wszystkie uczucia. 
Milczałam. Nie mogłam nic powiedzieć. Ludmiła by mnie zabiła. 
Może i teraz Camila jest smutna, ale jeszcze kiedyś nam za to podziękuje. 
~
Wercik jest zua. Wercik jest beznadziejna. Wercik spóźniła się z rozdziałem o około 12 godzin. Zabijcie Wercika. Czuje się fatalnie. Zawiodłam Was. 
Miałam doła. Bardzo duży kryzys. I do tego brak weny. Przepraszam, nie czułam się najlepiej.
A tak szczerze? Nawet mi się ten rozdział podoba. 
Taaaaa... Szok. 
Wiecie, że Cami miała się tu zabić? Ale Wercik okazała swą litość =;= Na razie nikogo nie będę zabijać. 
Kocham Was mocno. Mocniutko. Nie gniewajcie się na mnie za to spóźnienie, proszę. 
Komentujesz-> motywujesz.
Spojler z 40:
- Ludmiła i Federico rozdają zaproszenia na ślub.
- Violetta przerywa koncert; Marotti jest na nią wściekły.
- Ludmi i Naty organizują dla Cami i Broadwaya coś romantycznego. 
Denne to będzie. Już to wiem, a jeszcze nawet nie zaczęłam pisać. 
A i zanim zapomnę! Piosenka... Taylor Swift - Red. 
Buziaczki :* 

niedziela, 24 sierpnia 2014

Es Posible - XXXVIII


~ Trudno jest złapać wiatr, brać na żarty ten szalony świat ~
*Ludmiła*
Kiedyś ktoś powiedział mi coś bardzo mądrego. Ale wtedy nie potrafiłam tego pojąć. Teraz już wiem. Rozumiem. Musiałam do tego dojrzeć.
"Uzależnić można się od wszystkiego". Tak brzmiały słowa wypowiedziane przez tego kogoś. Kogoś, właściwie nawet wiem kogo. Mojego ojca.
Niektórzy uzależniają się od alkoholu. Niektórzy od internetu. A jeszcze inni od czekolady.
Ale czy uzależnienia zawsze muszą być złe?
Nie wydaje mi się.
Ja też jestem uzależniona. Uzależniona od miłości. Ale czy to przestępstwo? Nie. W sumie, żadne uzależnienie nie jest przestępstwem. Bo uzależnienie to tylko stan umysłu. Dopiero rzeczy, które się dzieją, są karalne.
Lecz miłość nie jest zbrodnią. Kochać można zawsze i wszędzie.
Ja nie umiem przestać kochać. Nawet na chwilę.
- Fede, skarbie... - zwróciłam się do narzeczonego, kiedy szykowałam ciasto na naleśniki. - Dużo ostatnio myślałam, wiesz?
- Tak? A nad czym, kochanie?
- Nad nami - wzięłam głęboki wdech. - Chciałabym wziąć ślub. Wiem, że to cholernie szybko,ale ja...
- Lud - przerwał mi. - P-proszę jeszcze nie teraz.
- Co, ale czemu? - zdziwiłam się.
- B-bo to za szybko. Sama to powiedziałaś.
- Serio? To po co oświadczyłeś mi się tak wcześnie? - warknęłam.
Kurde, wściekłam się. Było mi serio przykro. Jeśli mi się oświadczył, powinien wiedzieć, że mogę chcieć ślubu teraz.
- N-no bo... - starał się znaleźć słowa.
Pewnie gdybym go teraz widziała, dostrzegłabym zakłopotanie na jego twarzy. Jednak nie pozwoliłam sobie na niego spojrzeć. Wbiłam wzrok w miskę z prawie wyrobionym ciastem i zacisnęłam usta w wąski klinek.
- Jesteś nieodpowiedzialny Federico. Najpierw się myśli, potem się robi! - krzyknęłam po kilku bardzo długich minutach ciszy.
Wyjęłam patelnie, by zabrać się za smażenie, ale zamiast tego odwróciłam się gwałtownie. Chciałam jeszcze raz wykrzyczeć mu to w twarz i po prostu zapomniałam o przedmiocie w mojej dłoni.
Kurwa! Co ja narobiłam!? Feder leżał na ziemi, nie przytomny, a z jego skroni wolno sączyła się krew. Spanikowałam. To wszystko moja wina. Szybko sprawdziłam tętno. Raczej próbowałam to zrobić. Trzeba było uważać na lekcji biologi w podstawówce! Nie potrafiłam. Szybko wybrałam numer pogotowia. Po kilku sygnałach usłyszałam głos po drugiej stronie linii. Wyjaśniłam co się stało, wróć, wymyśliłam bajeczkę, jak to uderzył się o kant stolika. No co?! Bałam się! A jeśli, nie daj Boże, coś mu się stanie? Poszłabym siedzieć? I nasze dziecko urodziłoby się w więzieniu? Nie ma opcji!
Chwilę, w których czekałam na karetkę ciągły się w nieskończoność. Kiedy z końcu przyjechali zabrali Fede do pojazdu. Jakaś pani w podeszłym wieku i siwymi włosami podeszła do mnie. Wydała mi się bardzo znajoma. Tak bardzo, bardzo. Powiedziała, że koledzy ze szpitala kazali jej ze mną zostać, kiedy mnie zobaczyli. Ponoć byłam biała jak śnieg i cała się trzęsłam.
Ta pani kazała mi usiąść i podała mi szklankę wody. Oznajmiła, że mieszka niedaleko i jest wolontariuszką. Powiedziała, że będzie do mnie przychodzić codziennie, do puki nie zobaczy u mnie poprawy. Mówiła, że jestem bardzo wymizerniała.
Kiedy już sobie poszła, zadzwoniłam do Vilu i opowiedziałam, co się stało. Nie musiałam długo siedzieć sama, bo szatynka zaraz się u mnie zjawiła.
- Bożę, Lusia! - skandowała.
- Jestem okropna! Najgorsza! - płakałam. - A co jeśli coś mu się stało? Nie mogę! Nie, Violu! Ja nie potrafię żyć bez Federico. Nie-e. I-i  to moja wina! Jestem godna swojego ojca! - rozryczałam się na amen.
- Lu, nie mów tak, to nie prawda- próbowała mnie pocieszyć.
Chyba jednak zrozumiała, że to na nic. Siedziała cicho, do puki się nie uspokoiłam.
- A tak swoją drogą - ciągnęła. - To bardzo ładnie tu teraz. Ten brzoskwiniowy kolor ścian ładnie oddaje wdzięk wnętrza.
- Nie filozofuj kochana - zaśmiałam się. - Vilu, jak to się dzieje, że zawsze udaje ci się mnie rozśmieszyć?
- Jestem twoją przyjaciółką, więc wiem, co na ciebie dobrze robi.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem, wiem. Nie obraź się, ale muszę już iść. Zobaczymy się w Studiu na wieczornych zajęciach? - zapytała.
- Chybaaa tak.
Wyszła, a ja zostałam sama. Całkiem sama, w wielkim domu. Co z tego, że teraz był kolorowy? Ale mi wydał się szary jak nigdy dotąd.

*Violetta*
Boże, biedna Lu. Pomogłabym jej, gdybym nie musiała zająć się własnymi sprawami. Muszę koniecznie porozmawiać z Leonem, a on unikał mnie przez cały ostatni tydzień.
Weszłam do Studia. Miałam szczęście. Mój chłopak stał przy swojej szafce i rozmawiał z Diego. Swoją drogą, od kiedy wyjaśniłam Leonowi, że to już tylko i wyłącznie mój przyjaciel, odpuścił mu i chyba nawet się dogadują.
- Leoś! - zawołałam i pomachałam do niego ręką.
Udał, że mnie nie widzi i już chciał sobie iść. O nie! Tak, to nie ma!
- Leon! - złapałam go za nadgarstek. - Czy możemy porozmawiać? - poprosiłam.
Niechętnie się zgodził, więc poszliśmy do jednej z pustych sal.
- Leon, o co ci chodzi? Cały tydzień mnie ignorujesz. Odsuwasz się ode mnie! Co się dzieje? - zrobiłam mię w stylu "gadaj, albo siedź i mnie słucha" i rozłożyłam ręce.
- Usłyszałem jak rozmawiasz z Francescą. Wiem, że chcesz ze mną zerwać - bąkną.
- Co?! - krzyknęłam.
Ochłoń Vilu, ochłoń... Po pierwsze: jakim prawem on podsłuchiwał moje rozmowy z Fran? A po drugie: O co w ogóle chodzi? Chyba nie słyszał jak... wybuchnęłam śmiechem.
- Leon, ty głuptasie! Źle to odebrałeś. Wcale nie chcę z tobą zrywać. Kocham cię.
- To co miało znaczyć "Myliłam się myśląc, że..." - spojrzał na mnie niepewnie.
- Boże, właśnie o tym chcę ci powiedzieć. Leon, Marotti zaproponował mi wyjazd, mam reprezentować Studio... w Paryżu. Miałam problemy z przekonaniem ojca. Właśnie o tym wtedy rozmawiałam z Fran. Jak go przekonać. Kochanie, Marotti powiedział, że mogę zabrać ze sobą jedną osobę, bo przecież zawsze mogę się pochorować czy coś i wtedy ktoś będzie musiał mnie zastąpić. Wieeesz... Paryż to miasto miłości. Najlepsze miejsce dla zakochanych... Och, Leon, pojedź tam ze mną! - złapał go za rękę. - To jedynie tydzień. Proszę cię.
Widziałam, jak bardzo był zaskoczony. Widziałam też, jak bardzo się cieszy. A kiedy o się cieszy, ja też jestem szczęśliwy. Jego uśmiech to i mój uśmiech. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby go nie było.
Nie mogłam się oprzeć i wtuliłam się w niego. Tak bardzo mi tego brakowało. Przez te wszystkie dni kiedy tak mnie unikał, bardzo mi tego brakowało. Brakowało mi jego zapachu, dotyku... tego, jak całował. Czułam się pusta w środku.
Teraz znowu go mam. Znowu przepełnia mnie miłością. Teraz mam wrażenie, że mogłabym iść do tego Paryża pieszo, jeśli tylko Leoś zgodzi się wybrać się tam ze mną.
- Poproszę rodziców - pogładził mój policzek kciukiem. - Cieszę się, że się myliłem Vilu. Nie zniósłbym bez ciebie już ani chwili dłużej.
Oderwałam się od chłopaka i stanęłam naprzeciw. Ułożyłam ręce na jego ramionach, a on złapał mnie w talii. Wspięłam się na palce i złożyłam na ustach Leona pocałunek. Tak namiętny, by zrozumiał, że nigdy, przenigdy go nie zostawię i że bardzo go kocham.

*Ludmiła*
Nie mogłam wytrzymać z ludźmi. Wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie oskarżycielsko, że wytykają palcami. To okropne uczucie. Czułam się winna. Dopadły minie wyrzuty sumienia.
 Po lekcjach w Studiu pobiegłam do szpitala. Ani Vilu, ani nikt inny nie zdołał mnie powstrzymać. Z impetem pchnęłam szklane drzwi i przekroczyłam próg. Byłam zdeterminowana. Podeszłam szybko do jakiejś kobiety w kitlu i spojrzałam na nią błagalnie.
- Gdzieś tu leży mój narzeczony- odezwałam się ściszonym głosem.
- Zaprowadzę panią do sali, ale musi podać mi pani nazwisko narzeczonego - uśmiechnęła się do mnie pobłażliwie.
- Paquarelli.
Pielęgniarka poprowadziła mnie do sali, w której leżał Federico. Boże, jak ja nie cierpię bieli. Tak, wiem. Mój cały dom był biały... ale to przeszłość. Nie chcę nią żyć. Było - minęło.
Usiadłam na krześle ustawionym przy łóżku. Fede spał. Patrzyłam na niego. Odgarnęłam mu z czoła włosy. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz widzę go z nieułożoną grzywką. Kąciki moich ust uniosły się mimowolnie. Wyglądał tak słodko. Nie był do niczego podłączony, ani nic, więc domyśliłam się, że nic poważnego się nie stało. I Bogu dzięki! Odetchnęłam z ulgą. Dostrzegłam opatrunek w miejscu, skąd przedtem ciekła krew. Zbierało mi się na płacz.
Cholera jasna! A jeżeli coś by mu się stało? Nie wybaczyłabym sobie tego!
Patrzyłam i płakałam. Nie mogłam tak. Czułam, że muszę przy nim być. Bo kocham go najmocniej na świecie. Nikt inny się dla mnie nie liczy. Nikt więcej nie ma znaczenia. Może poza naszym dzieckiem.
- Przepraszam - wyszeptałam. - To wszystko moja wina.
- Nie, kochanie - usłyszałam.
Przetarłam oczy. Spoglądał na mnie i uśmiechał się lekko.
- C-co? - wyjąkałam. - Boże! Fede skarb-bie nie przemęczaj się teraz. Proszę. Gdyby nie ja, wcale by cię tu teraz nie było.
- A właśnie, że że to moja wina. Kochanie, nasz ślub odbędzie się, kiedy tylko będziesz chciała - uśmiechnął się, ale po chwili spoważniał. - Eghm, Lu, ja mam nie ułożoną grzywkę, prawda? - zapytał z przerażeniem.
Zaśmiałam się i przytaknęłam.  Ona potrafi mnie rozbawić nawet w takiej sytuacji.

*Federico*
Wypis dostałem jeszcze tego samego dnia, co mnie bardzo ucieszyło. Lekarz kazał mi się nie przemęczać i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Dostałem zwolnienie na tydzień ze Studia. Sam nie wiem co będę robił w tym czasie. Pewnie będę tam przesiadywał, żeby być blisko Lu i w sumie chyba nawet nie powiem  Pablo o tym zajściu. I o ile Lud mu nie powie, wszystko będzie ok.
- Lucia, mogę cię o coś zapytać? - odezwałem się, kiedy wracaliśmy do domu.
- Jasne! - zawołała.
- Dlaczego tak ci zależy? No wiesz, na ślubie.
- Bo widzisz Fede... to jest tylko dokument. I jak dla mnie to tak naprawdę on nic nie znaczy.Ale ma wielką wagę pod kontem prawnym. To...tak na przyszłość, gdyby coś mi się stało i...
- Dobrze, już rozumiem - przerwałem. Nie chciałem, by kończyła tego zdania. Przecież jej nigdy nic się nie stanie. Nie, kiedy ja jestem przy niej. A przecież będę zawsze. Zawsze będę ją chronił, zawsze będę się o nią troszczył i opiekował się. Jest moim największym skarbem. Darem od życia.
- Kochanie, a czy bardzo cię to jeszcze boli? - zapytała smutno.
- Nie - przyznałem zgodnie z prawdą.
Przyszliśmy do domu, a mimo, że było dopiero po dziewiątej, czułem się wykończony. Poszedłem przebrać się w piżamę. Kiedy wszedłem do sypiali, Ludmi już leżała w łóżku. Wpatrywała się w sufit i bawiła się kosmykami włosów. Przyglądałem się przez chwilę mojej prawie żonie. Jest taka piękna.
Wskoczyłem pod kołdrę i przytuliłem dziewczynę mocno. Poczułem zapach jej różanych perfum i rumiankowego szamponu. Wtuliła się we mnie, uprzednio całując "na dobranoc". Sam nie wiem kiedy odpłynąłem...

*kilka godzin wcześniej*

*Camila*
Nieraz mam ochotę wszystkich ich pomordować. Jestem pewna, że maczali w tym palce. Uknuli to wszystko. I mogę się założyć, że wymyśliła to genialna Ludmiła. Niech no ją tylko dorwę. Uduszę normalnie. 
Teraz przez nich wszystkich muszę pracować z Broadwayem. Na co oni liczą?! Na to, że do niego wrócę?
Nie ma opcji. 
Mogą sobie robić co chcą. Ale ja się nie dam. 
- Co tam tak zawzięcie piszesz? - usłyszałam głos za plecami.
Odwróciłam się. Brod. Szybko zamknęłam pamiętnik i wrzuciłam go do torby. Teatralnie przewróciłam oczami. Chciałam mieć to za sobą jak najszybciej.
- Nie twój interes - warknęłam.
- Oj, dobra, dobra... -uniósł ręce w obronnym geście, co jeszcze bardziej doprowadziło mnie do szału.
- Masz tutaj tekst - wręczyłam mu kopertę z wcześniej napisaną przeze mnie piosenką. - Musisz skomponować melodię. Na jutro - mruknęłam.
Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam, pusząc się dumnie jak paw.
Usiadłam na ławce w parku. Szukałam komórki w swojej torebce. Ale zamiast tego natrafiłam na kartkę. Wyjęłam ją. Był na niej tekst piosenki, który powinnam wręczyć Broadwayowi! Cholera, w takim razie dałam mu...o nie!

*następnego dnia*

*Ludmiła*
Obudziłam się o świcie. Próbowałam spać, ale nie mogłam. Promienie, wpadające przez okno, do pomieszczenia, były zbyt jasne. Wstałam i postanowiłam przygotować się na dzisiaj. Wykonałam poranną rutynę i usiadłam przed telewizorem. Niestety o leciały same powtórki. Wyszłam do ogrodu. Mimo, że słońce było nisko, grzało mocno. Postanowiłam sprawdzić pocztę. Wyjęłam listy ze skrzynki i usiadłam na ławeczce. Rachunek...rachunek... rachunek... reklama... i coś ciekawego. Czysta, biała koperta. Czułam, że nie powinnam, a jednak to zrobiłam. Otworzyłam list. Z jego środka wyjęłam kartkę, zgiętą na cztery. Na białym papierze, dużymi, czarnymi literami był podany adres mailowy. Nic poza tym. Coś mi tu nie grało. Coś nie tak. Myślałam nad tym, sama nie wiem jak długo, ale nie udało mi się dojść do niczego sensownego. W końcu musiałam odpuścić, bo Fede wstał. Schowałam wiadomość do kieszeni w bluzie i wróciłam do domu. Wszystkie inne listy położyłam na blacie w kuchni. Nie do końca pamiętam, co się potem działo, bo byłam zadumana. Rozmyślałam nad tą dziwną treścią. To wydało mi się na prawdę bardzo podejrzane. Może powinnam powiedzieć o tym Federico?
Jednak nie zrobiłam tego. Wzięłam głęboki wdech. Nie będę go tym zamartwiać. Przecież jestem zdolna dociec prawdy.
~
Tak oto mamy rozdział 38.
Jest godzina 02.19. Godzinę temu wróciłam znad morza, ale nie miałam zamiaru oka zmrużyć. MUSIAŁAM napisać rozdział. Wercik nie mógł zawieść.
Jak dla mnie, to on jest bardzo pogmatwany i nie ma sensu. Musicie mi wybaczyć, ja o tej godzinie nie myślę.
Napiszcie szczerze co sądzicie, jeśli możecie :*
Spojler z 39:
- Ludmiła próbuje dowiedzieć się o co chodzi w tajemniczej wiadomości.
- Leon i Violetta lecą do Paryża.
- Dziewczyny rozpoczynają 3 etap plany Ludmiły.
Pyśki, w ostatnim spojlerze było, że Lu dowiaduje się prawdy o rodzicach... sorrcik, że tego nie napisałam, ale wpadłam na pomysł niezłej akcji, więc to musi poczekać...
~
A teraz czas na coś ważnego.
Wiecie... jechałam tak, blisko sześć godzin. Bez komputera, bez internetu, bez telefony, bez telewizora, bez DVD, bez książki... nic. Miałam duuużo czasu by zastanowić się nad swoim życiem. Wiecie co udało mi się wywnioskować? Założenie tego bloga było dotąd moją najlepszą decyzją.
Nie chodzi już o to, że dzięki temu się rozwinęłam... Nie.
Dzięki temu poznałam wspaniałych ludzi, którzy są zawsze. Wspierają mnie, kiedy cały świat się odwróci. Wiedzą, co powiedzieć. Zawsze mają czas by wysłuchać.
Tak moi drodzy, mówię o Was. Jesteście najwspanialsi.
I może się Wam wydawać, że to tylko puste i nic nie znaczące słowa... Ale ja naprawdę Was kocham. Gdyby nie Wy już nie raz dostałabym załamania. Gdyby nie Wy, byłoby ze mną źle.
Dziękuję, że jesteście. Dziękuję, za Wszystko. Jesteście ważną cząstką mojego życia♥ 

piątek, 22 sierpnia 2014

Nowy blog!

Hola chicas! (Eeee, tak to się pisze, no nie? xD)
Dobra, Wercik normalnieje.... Cześć wszystkim! (Lepieeeej :D )
Tak więc...
Wraz z Madzią Comello, Alexandrą Ludwig, Olą Pasquarelli i Mają Dreamer zaczynamy prowadzić blga.
Będą na nim One Shoty, One Party, Miniaturki... wszystko co związane z Fedemilą. ♥♥♥
Zajrzycie??? Pierwsza praca już jutro!
http://co-dzien-szukaj-nowych-wartosci.blogspot.com/




Es Posible - XXXVII

~ Nawet szept, krzykiem jest. (...) Suchy płacz, tyle zła. (...) Słodycz ust pełna gorzkich prawd. ~
*Ludmiła*
Może wydawać ci się, że wszystko już jest dobrze. 
Możesz myśleć, że poukładałeś sprawy. 
Myślisz, że to, co złe masz za sobą. 
Mylisz się. 
Człowiek potrafi się tylko mylić. 
Siedziałam w sypialni i przeglądałam stare albumy ze zdjęciami szkolnymi. Ludmiła, a Ludmiła. Ludmiła, a Lili. Tyle różnych osobowości. Jak ja to wszystko ogarniałam? Sama nie wiem. Moje życie nigdy nie było łatwe. Chyba w końcu uda mi się wyjść na prostą. Dzięki Federico. 
Jak ja mogłam w ogóle go kiedyś nie lubić? Jak mogłam się za nim nie uganiać? Dlaczego postrzegałam go, tak jak postrzegałam? Czemu nie potrafiłam dostrzec w nim, tego, którym naprawdę jest?
A kim jest? Moim narzeczonym. Niezwykle opiekuńczym, kochanym, mądrym, odpowiedzialnym, przystojnym... chłopakiem. 
- Nad czym myślisz? - zapytał Fede,łapiąc mnie w talii, od tyłu. 
- Wystraszyłeś mnie - bąknęłam. - Jesteś okropny - rzuciłam w niego poduszką. 
- Być może - zaśmiał się. - Być może jestem okropny. Ale ty chyba lubisz takich okropnych chłopców, co? - zabawnie poruszył brwiami.
- Idiota - prychnęłam, wstałam i wyszłam. 
Poszłam do salonu. Bo jeśli chcesz coś ukryć, najlepiej zostaw to na widoku. Rozsiadłam się na kanapie. Idiota. Ale tylko mój idiota. Zamknęłam oczy. Jaka przyjemna cisza. Nie mogła trwać długo. Ugh! Durny telefon. Musiał zadzwonić. 
- Halo? - warknęłam, nie patrząc kto dzwoni. 
- Co się stało, Ludmiło? Czemu jesteś taka spięta? - usłyszałam. 
Chwila... moment... Czy to... moja matka?! 
- Bo jestem. Czego ode mnie chcesz? 
- Spokojnie, kochanie - zaśmiała się ironicznie. - Ja chcę tylko zapytać, co u ciebie. Jak tam się rozmawiało z ojcem? A co z twoim dzidziusiem?
- SŁUCHAM?! - krzyknęłam.- A-ale skąd ty...? 
- Ja wiem o tobie wszystko. Wszystko, rozumiesz? - syczała. - Nie myśl sobie. Wiem, gdzie chodzisz,wiem z kim przebywasz. Wiem wszystko. Wszystko.
- Jesteś psychopatką! Nie dzwoń do mnie więcej.Nie chcę mieć z tobą do czynienia.
Rozłączyłam się. Nagle poczułam się osaczona. Ktoś mnie śledzi? Ktoś mnie obserwuje?
- Feeedeee! - zawołałam, a on momentalnie znalazł się obok. 

*Federico*
Była blada. Oddychała nerwowo. Płytko i szybko. Kiedy byłem na górze, słyszałem jakieś niewyraźnie krzyki, ale nie sądziłem, że to coś poważnego. 
- Co się stało, kochanie? - złapałem jej mokrą od potu dłoń. 
- M-m-m-moja m-m-matka dz-dzwoniła. 
- I ? - przyznam, że nie bardzo zrozumiałem, co powiedziała. 
- Wie o wszystkim co robię. Wie, że spotkałam się z ojcem. Wie, że jestem w ciąży... wie. Fede, ja się boję- cała drżała. 
Przytuliłem ją. Nie wierzę, po prostu to przerasta ludzkie pojęcie. Jak można posunąć się tak daleko? 
- Może pójdziemy na policję? - zaproponowałem. 
- Nie - zamachała głową. - Policja nic tu nie zdziała. - Chodźmy do Studia. Potem pomyślimy. Dobrze? 
- Jak chcesz.
Nie rozumiem kobiet. Na prawdę nie rozumiem. W jednej chwili cholernie się boi, a w drugiej chce wyjść, udając, że wszystko gra i tańczy. 
Bądź, co bądź w końcu poszliśmy do szkoły. 
- Fede, skarbie, pamiętasz o co biega? - zapytała Lu patrząc na mnie znacząco.
Kurcze, całkiem zapomniałem o jej planie pogodzenia Cami z Broadwayem. 
- Tak, tak, jasne, oczywiście - przytaknąłem. 
No dobra, etap pierwszy czas zacząć. 
A jednak jest prawdą, to co mówią. Ona jest mistrzynią planowania. To jest coś, co pozostało po Ludmile, której na szczęście nie miałem okazji poznać. Czemu na szczęście? Bo ponoć była okropną jędzą. Wiem, mówię o swojej dziewczynie. Takiej jej nie miałem okazji poznać i bardo się z tego powodu cieszę. 

*Ludmiła*
Ucałowałam narzeczonego na pożegnanie. Och, jakie tam pożegnanie. Raczej 'do zobaczenia'. Poszedł w swoją stronę, a ja usiadłam na krześle przy wejściu i czekałam na Camilę. Wysłałam sms-a do Fran, że jestem już na miejscu, i mogą już przyjść. Tak, wszyscy byli w to zamieszani. Po chwili się zjawiły. Już od rogu słyszałam ich rozmowę. 
- Nie Cami, bardzo mi przykro. Ale już umówiłam się, że ja, Viola, Naty, Maxi i Marco gramy jako zespół. Przepraszam - mówiła Włoszka. 
- Super - jęknęła druga. - Och Ludmi! - zawołała, kiedy mnie zobaczyła. - Proszę, powiedz, że nie masz z kim śpiewać.
- Kochanie, ja i Federico stanowimy duet - zrobiłam smutną minkę. - Przykro...Ale mogę ci pomóc kogoś znaleźć. Chodź - pociągnęłam ją wgłąb korytarza. 
- A ty, to możesz tak biegać? - zapytała unosząc brwi w pytającym geście. 
Zwolniłam i spojrzałam na nią, miałam nadzieję, że zrozumiała, że chciałam jej podziękować, za przypomnienie. 
Weszłyśmy do sali, gdzie ćwiczyli chłopcy. 
- Hej, macie ochotę przygarnąć Cami do waszego zespołu? - zapytałam. 
Leon poczęstował nas gumą do żucia i dyskretnie, jako lider zespołu, dał do zrozumienia, że nie potrzebują nikogo do pomocy. 
- Wychodzi na to, słonko, że musisz zaśpiewać w duecie. Do wyboru Lena i Brod - zaśmiałam się. - Ale dobrze wiemy, że Helena jest indywidualistką. Życzę powodzenia w pracy z Broadwayem. 
- Coooo? - jęknęła. - To ja już wolę nie wystąpić, niż śpiewać z nim. 
- Pozwól, że zacytuję Pablo. "Każdy ma się pokazać".
- Czemu akurat zażyczył sobie pięć występów? Czemu pięć? Nie można było na przykład sześć? - narzekała. 
- No najwidoczniej nie.. o Brod! - wypatrzyłam go na końcu korytarza. - Choć tu! - odczekałam chwilkę, aż do nas podszedł. - Wiesz już, że będziesz pracował z Cami? O, to super. Patrzcie, to Fede. Ja lecę. Bay! 
Etap pierwszy uważam za zakończony. Nie kosztowało to wiele pracy. Ale to dopiero początek. 
- I jak? - zapytał Federico.
- Jeśli ja coś planuję, musi wyjść perfekcyjnie- zarzuciłam włosy za ramie. - A teraz co powiesz na to, by w końcu napisać naszą piosenkę?

*Federico*
-Niech to będzie dla nas wyzwanie. Napiszmy piosenkę, bez ustalanie tematyki, stylu, rytmu... Zobaczmy, jak dobrze na pójdzie. Zrobimy to tak: Ty zaczynasz. Piszesz dwie linijki. Zakrywasz jedną i podajesz mi kartkę z tą drugą. Ja piszę dwie. Zakrywam dwie i podaję tobie kartkę, z odkrytą jedną. I tak dalej. Co ty na to?
Ja i Lu siedzieliśmy w auli, przy scenie. Było prawie pusto. Promienie wpadające promienie rozjaśniały twarz mojej Lu. Uśmiechała się do mnie wesoło. 
- Lucia, tu ziemia - pomachałem jej ręką przed twarzą. Ona zaśmiała się tylko. - Dobrze się czujesz? - dotknąłem jej dłoni. 
- Świetnie - ukazała swoje białe ząbki. - Świetnie się czuję. A czy mogłabym czuć się źle? Mam przecież wszystko. Kochanego narzeczonego, wspaniałych przyjaciół, muzykę. Otacza mnie miłość i piękno. Świat jest piękny. Popatrz tylko. Trawa taka zielona, niebo takie niebieskie, a mamy październik. 
- A propos trawy... Lu, ty nic nie brałaś? - prychnąłem. 
- Phi! Jak możesz tak mówić. - Poczochrała moją grzywkę i pokazała język. 
- A, czyli jej pozwalasz dotykać włosów? - usłyszałem za plecami. 
Odwróciłem się. Lena stała oparta o framugę drzwi. Patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zabić. 
- Mi nigdy na to nie pozwalałeś - warknęła. - Ale to oczywiste. Ja nigdy dla ciebie nic nie znaczyłam. Byłeś ze mną dla zabawy. Żeby o niej zapomnieć. A kiedy już wróciła, zostawiłeś mnie. I co? Wpieprzyłeś jej się do łóżka jak widzę. A może to nie twój bachor? - zaśmiała się gorzko. - Nie zdziwiłabym się. Lili nigdy nie była aniołkiem. Tylko taką udawała. Prawda? Czy może powinnam mówić do niej 'Ludmiło'? Kim ona jest? To takie dwa w jednym. 
- Przestań! - krzyknąłem. Wszystko zniosę, ale nikt nie będzie tak mówił o osobie, którą kocham. 
- Czemu? Bo mi tak każesz? Nie, nie. A czy twoja narzeczona wie, o tym, co robiłeś, kiedy jej nie było? Wie, jak się zabawiałeś dziewczynami? Wie, jak je raniłeś? Wiesz? - syknęła do Lud. - Gówno wiesz. Nic nie wiesz. Cierpiałam. Z twojej winy.
- Nie Lena. To nie moja wina. Przepraszam... chociaż nie mam za co. Federico mnie kocha, a ja jego. O tej drugiej osobie nie da się zapomnieć. Ty też kiedyś tego doświadczysz. Jeszcze kiedyś ktoś cię pokocha. Na pewno. Znajdziesz szczęście. Tak, to ja. Lili. Ludmiła. Jedność. Ale to już przeszłość. Tak, Fede i ja spodziewamy się dziecka. Ale nie wiń mnie za to, że Federico cię nie kocha. Próbował. Nie udało się. Leno, miłość tak nie wygląda. Nie możesz wybrać osoby którą pokochasz. To tak nie działa - tłumaczyła blondynka. I nie mów, że ci za to zapłacimy. Przez twoje głupie pomysły wylądowałam w szpitalu. To chyba dość wysoka cena, nie sądzisz?
- N-na prawdę? Ja nie chciałam, żeby to tak się skończyło... ja tylko chciałam, żebyście poczuli to co ja wtedy... przepraszam - zagryzła wargi, a łzy wypływały jej  spod powiek. 
- Dobrze. Było, minęło. Nie jest za późno, żeby wszystko naprawić. Będzie dobrze. Tak? - Ludmiła objęła Hiszpankę ramionami.
Jak ktoś mi powie, że kobiety nie są niezrozumiałe, to chyba go wyśmieję. No serio, najpierw obie do siebie pałają nienawiścią, a za moment się przytulają. To jest bardzo chore. A co jest najśmieszniejsze? To, że dopiero zorientowałem się, że Lusia miała problemy z Leną jeszcze w liceum. 
- Jestem okropna - szlochała Helena. 
- Każdy może wybrać złą drogę. Pogubić się... Ważne jest, żeby w porę znaleźć rondo i zawrócić - tłumaczyła Lucia. 
- Ale ty nic nie rozumiesz! Szpiegowałam cię. Na zlecenie twojej matki - wybuchnęła szatynka. 
Źrenice mojej narzeczonej powiększyły się.  
- Czemu? - wybełkotała, patrząc na mnie, jakby to pytanie wcale nie było skierowane do Leny, a do mnie. 
- Bo miałam ci za złe. Wiem, to niewybaczalne. Pewnie mnie znienawidzisz. Ale prawda jest taka, że zawsze byłam o ciebie zazdrosna. Wszyscy cię lubili, mimo, że ty wcale się o to nie starałaś. Federico był i jest w tobie zakochany do nieprzytomności, zawsze miałaś najlepsze wyniki i byłaś pupilkiem nauczycieli. W dodatku masz talent. Świetnie śpiewasz, tańczysz, malujesz, piszesz, rysujesz, grasz, grasz na instrumentach... No masz nieprzeciętną urodę. Po prostu jesteś idealna... - mówiła przez łzy. 
- Lena, przestań. Zapomnijmy o tym co było. Mam wady, jak każdy. Nie ma człowieka idealnego. Zacznijmy od nowa. Co ty na to? - uśmiechnęła się Lud, odsuwając znajomą na długość ramion. 
- Nie wierzę. Jesteś taka dobra. Zgoda. 
- Hej, ja jestem Ludmiła. Dla przyjaciół Lud, Ludmi, Lucia, Lusia, Lu, Ludmiłka, Luśka, Lu...nie ważne. A ty? - Wyciągnęła dłoń jak na powitanie. 
- Helena. Ale mów mi Lena - dziewczyna odwzajemniła ten gest. 
I ja byłem świadkiem tego dziwacznego zajścia. Moja Ludka i ta podła Lena zostały przyjaciółkami, zapominając o przeszłości. 
Zdecydowanie nie rozumiem kobiet. 

*Ludmiła*
Każdy zasługuje na drugą szansę. Skoro ja ją dostałam, czemu ona miałaby jej nie otrzymać?
- Nawet nie próbuj - ostrzegłam Federico, kiedy już, w końcu, zostaliśmy sami. - Nie chcę o tym rozmawiać. Zabierajmy się za piosenkę. Twój sposób jest dobry. Ja piszę na zielono, a ty na niebiesko. 
Wyciągnęłam kilka kartek i dwa kolorowe pisaki. Jeden dałam Włochowi, drugi wzięłam dla siebie. 
Po niedługim czasie udało nam się napisać całą piosenkę. 

Kiedyś ktoś zapytał mnie: 
"Jakie najpiękniejsze słowo jest?"
"Kochać" - odpowiedziałem. 
Bo co tak naprawdę kochamy?
Kochamy wszystko co mamy.
Kochamy drugiego człowieka. 
I las, w którym płynie rzeka.
Kochamy obłoki puszyste.
I równiny górzyste. 
Kochamy to niebo błękitne. 
I wody w strumieniu, przejrzyste.
Kochamy kwiaty kolorowe.
I każde chwile nowe. 
Niestety, to wszystko mija. 
Lecz puki trwa,
Wielki urok ma. 

- Fede, nie sądzisz, że to troszkę za krótkie? - zapytałam, po raz setny czytając tekst. 
- Moglibyśmy powtórzyć wszystko od czwartej zwrotki - zaproponował. 
- Tak. To dobry pomysł. Jutro zabierzemy się za melodię. Coś mi się wydaje, że skończymy to jako drudzy. Pierwsi będą chłopcy. Potem my. Następnie zespół Violi, po nich Lena a a końcu Cami i Brod - zaśmiałam się cicho. Wiem, że robimy im pod górkę. Ale trudno. Jakoś sobie poradzą.- Dobrze,a teraz się zbierzmy, bo zaraz mamy zajęcia z Angie.

*Leon*
Szedłem akurat obok sali tańca, kiedy usłyszałem głos Violetty. Dobiegał z wewnątrz. Nie ładnie jest podsłuchiwać, wiem, ale po prostu musiałem.
- Oj, Fran - zawołała Viola. - Ja już nie wiem. Jak to ująć. Wszystko brzmi tak jakoś... brutalnie. Nie chce, żeby to tak wyszło. 
- A co powiesz na to - odezwała się Włoszka.- "Myliłam się, kiedy myślałam, że..."?
- A nie sądzisz, że to mogłoby sprawić, że poczułby się źle. Zależy mi na nim, ale muszę to skończyć. Chciałabym bezboleśnie. 
Nie potrzebowałem słuchać dalej. Nagle wszystko stało się zrozumiałe. Vilu chce ze mną zerwać. 
To bardzo zabolało. Bardzo. Myślałem, że mnie kocha. Myślałem, że coś dla niej znaczę. Myślałem, że chce się ze mną związać. Na poważnie. Najwidoczniej źle  myślałem. 
~
Od czego tu zacząć? Od czego?
Zaczynałam pisać ten rozdział w podłym nastroju, ale dzięki wsparciu ze strony Anny, godziny wiszenia na telefonie, potem pisało mi się całkiem fajnie. Powiem tak: Początek jest beznadziejny, ale od drugiego fragmentu z Fede podoba mi się. 
A wiecie do czego zmusił mnie brak internetu (bo kiedy to piszę, jeszcze nie mam neta) ?
Teraz mnie wyśmiejecie. Ale się przyznam. Tekst piosenki Fede i Lu... no cóż sama to napisałam. Niechętnie publikuje moje, jak to niektórzy nazywają, wiersze. Ale co miałam zrobić? 
Komentarze bardzo mile widziane ^^
Spojler z 38:
-Ludmiła ma do Federico prośbę (być może, że będzie kłótnia Fedemili. Jeszcze sama nie wiem) 
-Lu dowiaduje się prawdy o ojcu i matce. 
-Leon i Violetta rozmawiają (jeszcze nie wiem jak to będzie wyglądać)
-Pokombinuję coś z Bromilą. Co? Nie mam bladego pojęcia. Ale coś się wymyśli ^^
~
Fanki Thomasa i Clementa/Alexandra tego nie czytają:
Boże, czy tylko ja zatykam uszy, kiedy ten, przepraszam za wyrażenie, wyjec, 'śpiewa'? ( Moja emotka: -;- Nazwałam ją 'na Tomasa' xD)
A... i niech Clement (lub, jak kto woli Cement - Lil to geniusz) nie zbliża się do Leonetty! (Boże, Lili, to przez Ciebie! Przez Ciebie pokochałam Leonettę! Tzn, wcześniej ją lubiłam, ale...Bądź, co bądź, Violki nie lubię. Kto by mnie tam ogarniał xD)


środa, 20 sierpnia 2014

Es Posible - XXXVI


~ Na chwilę zboczyliśmy z naszych dróg, porwani, jak flagi przez niespokojny wiatr ~
*Ludmiła*
Mówią, że człowiek nie może się zmienić. 
Mówią też, że każdy ma swoją bajkę. 
Mylą się. 
Każdy może stać się inny. Zmienić swoje nastawienie. 
Nie każdy żyje w bajce. Są tacy, którzy brną w bagno. 
Pogubili się. Potrzebują pomocy. Chcą stać się lepszymi. 
Dzisiaj niczego nie możemy być pewni. 
Szczęście. 
Może zniknąć. 
Tak samo jak utrapienia. 
- Fede, czy ja się zmieniłam? 
Leżałam na kanapie, gotowa do wyjścia podczas gdy mój narzeczony kończył układanie grzywki w łazience na dole.
- Wiesz, wydaje mi się, że tak.
- Serio?
- Tak. Stałaś się bardziej otwarta, przyjazna. Śmiała. Ale tak prawdziwie, nie jak tamta ty. Bardziej opiekuńcza i cierpliwa. Opanowana.  
- Ale nie taką mnie pokochałeś. Ciągle mnie kochasz?
Wiem, że to głupio zabrzmiało. Wcale nie chciałam tego mówić. Wcale. 
- Lusiu, jak możesz w ogóle myśleć, że jest inaczej? Czy gdybym cię nie kochał teraz nosiłabyś ten pierścionek? - podszedł do mnie. - Kocham ciebie. Kocham każdą twoją bliznę. Zarówno tą na ciele, jak i tą na duszy. Kocham cię całą, taką jaką jesteś. 
Przez chwilkę panowała cisza między nami. 
- A teraz już chodź, bo się spóźnimy - wziął mnie na ręce i postawił dopiero w przedpokoju. 
~*~
Zaskakująco szybko minęły mi pierwsze lekcje. Teraz stałam przed więzieniem w BA, bo jak się okazało mój ojciec dostał dożywocie. Moja dłoń była zamknięta w uścisku Federico. 
Jestem dzielna. Jestem dzielna. Dam radę. Spojrzę mu w oczy. Dam radę. Jestem dzielna, powtarzałam sobie.
- Będę czekał przy drzwiach - zapewnił mnie Fede, kiedy już znaleźliśmy się pod odpowiednią salą. 
Skinęłam głową. Pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. 
Rozejrzałam się wkoło. Ściany były koloru łososiowego. Podłogę pokrywała ciemnobrązowa wykładzina. Na środku stał sosnowy stół i dwa krzesła do kompletu. Przez jedno, zakratowane okno wpadało jasne światło. 
Usiadłam i czekałam. Niczego nie oczekiwałam i na nic się nie nastawiałam. Przez całą noc miałam koszmary i nie mogłam spać. Teraz już po prostu nie umiałam się denerwować. 
Czytałam sobie książkę. Spokojnie. W pokoju. Miałam trzynaście lat. Nagle do pomieszczenia wpadła moja matka. Zaczęła krzyczeć, że mnie zabije. Próbowała wyrzucić mnie przez okno. Wyrwałam jej się i zbiegłam na dół. Tam był mój ojciec. Wpadłam mu w ramiona, prosząc o pomoc. Ale on to zignorował. Chciał pomóc matce. Zapytałam czemu ale nie odpowiedzieli. Krzyczeli, że zginę. Ukryłam się gdzieś za krzakiem w ogrodzie. Bałam się. Strasznie się bałam. Potem znalazła mnie ona. Miała w ręku nóż. Nic więcej nie pamiętam, bo obudziłam się z płaczem. 
Zagryzłam wargi. Do środka weszło kilku mężczyzn. Ostatni prowadził faceta w pomarańczowym kombinezonie. Był w podeszłym wieku. Ale wcale nie wyglądał jak morderca. Miał przyjemną twarz, czarne włosy, zachodzące siwizną i był wysoki. 
Usiadł naprzeciw mnie, a reszta ludzi wyszła. Alexander powiadomił mnie, że mam pół godziny. 
- A więc to prawda - powiedziałam bez cienie emocji. - Jesteś zabójcą. 
- Ludmiło. Proszę... Nie mów tak.
- A czy to nie prawda? Zabiłeś tylu ludzi. O czym myślałeś? No o czym!? Wiesz jak one cierpiały? A ich bliscy? Jesteś potworem! - krzyczałam. Nie umiałam nad sobą zapanować. 
- Ludmiło. Uspokój się, proszę. Daj mi dojść do słowa. 
- Proszę bardzo - założyłam ręce na piersi. - Mów. Przecież ci nie bronię. 
Ale on milczał. A ja? Mi się chciało płakać. Z żalu, złości... 
- Nienawidzę cię - syknęłam przez zaciśnięte zęby. - Ale nie przyszłam tu żeby ci wygarniać. Chcę porozmawiać. Jak osoba kulturalna, którą jestem. 
- Opowiedz mi. Opowiedz, co u ciebie.
- Dobrze - uniosłam wzrok i zrobiłam to, co obiecałam sobie, że zrobię. Spojrzałam w jego oczy. I wtedy jeszcze bardziej go znienawidziłam. - Chodzę do szkoły muzycznej. Mam wspaniałych przyjaciół i narzeczonego. A, no i jestem w ciąży. A ty wiesz ile ja w ogóle mam lat? Osiemnaście. Tak, jestem już pełnoletnia. Matka ze swoim synem, Johnem, ehem, matka ma syna, mieszka w Barcelonie. Ja mieszkam z Federico. O, może chcesz go poznać? Czeka na mnie przy wejściu. Nie licz jednak, że dostaniesz zaproszenie na nasz ślub... To jak?
- Chciałbym go poznać - usłyszałam. 
Wstałam i podeszłam do drzwi. Wychyliłam głowę za nie. 
- Fede...on chce cię zobaczyć...ale to nie ważne. Ja cię potrzebuję - wyznałam. Wyszłam na korytarz. - Proszę cię. Nie wytrzymam tam sama. 
Usiadł, a ja usiadłam mu na kolana. Oparłam głowę o jego ramie. Od razu poczułam się lepiej. 
- Tato, to jest Federico. Mój przyszły mąż - sama zdziwiłam się, jak bardzo oficjalnie zabrzmiałam. Co najmniej jakbym przedstawiała członka rodziny królewskiej. - Jedyna osoba, która była ze mną zawsze. Jedyna osoba, która mnie kocha. JEDYNA. 
- Nie mów tak - warknął. - Ja też cię kocham. 
Parsknęłam śmiechem. Serio? On to powiedział. Mój ojciec? Nie, po prostu nie wierzę. I co jeszcze? Może moja matka też mnie kocha? Rozbawiło mnie to. 
- Gdybyś mnie kochał, nie zabijałbyś niewinnych dziewczyn - uniosłam się. - Myślałbyś. Ale po co? Prawda? Jesteś gorszy nawet od Leny. A ona jest zdzirą. Nie wierzę, że jesteś moim ojcem. Wolałabym cię nie znać. Tak byłoby dla wszystkich lepiej. Nie cierpiałabym tyle. I nie cięłabym się. Może nigdy. Może nawet do głowy by mi nie przyszło podciąć sobie żył. Może... Ale ty zniszczyłeś mi życie! Nie chcę cię więcej widzieć! - wybuchnęłam. 
Wybiegłam stamtąd. Nie chciałam by ten człowiek widział moje łzy. Bo płakałam. Kto na moim miejscu by nie płakał? Czułam się okropnie. Oszukana. Porzucona. Samotna. 
Czy tak właśnie ma wyglądać moje życie?
Wolałabym być sierotą niż mieć takich rodziców. Mama, której nic nie obchodzi i ojciec przestępca. Super. Po prostu genialnie! 
Byłam już przy ulicy, kiedy ktoś złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się. No tak. 
- Fede - pociągnęłam nosem.- Dlaczego to wszystko jest takie...takie... do kitu?
- Nie kochanie. Nie mów tak. Nie wszystko. Ja chyba nie, prawda? - pogłaskał mnie po głowie. 
- Nie. Ty nie. Gdyby nie ty od dawna już by mnie nie było - przytulił mnie. 
I znowu całe zło ze mnie uleciało. Czy on jest czarodziejem? Ma magiczne moce? Czy to miłość? Chyba tak. Bo co innego może tak działać na człowieka?  
- Wiem. Prawie wpadłaś pod samochód - wskazał na jezdnię. 
- Ups - zaśmiałam się.- Nie o tym mówiłam...ale dziękuję. Za to. I za wszystko.

*Federico* 
Weszliśmy do budynku Studia, a dziewczyny zaraz zaczęły wypytywać Lu o wszystkie szczegóły. To trochę dziwne, że przyjaciółki mówią sobie wszystko. Ale dobrze. Ogólnie, kto by tam ogarniał dziewczyny. To wyższa szkoła. 
- Eh... mój ojciec to kretyn. Nie chcę go znać - ucięła. - Nie rozmawiajmy o nim. Mam dla was o wiele ciekawszą wiadomość - rozentuzjazmowała się Lusia. - Wczoraj Federico i ja...oświadczył mi się! - pisnęła. W ogóle nie zwracała uwagi na to, że stoję obok. 
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Od pisków ich wszystkich, prawie bębenki mi pękły, więc poszedłem poszukać chłopaków. Są poważniejsi niż one. Znalazłem Leona, Diego, Maxiego, Marco i Broadwya w sali śpiewu. Mieli trochę grobowe nastroje. 
- Na pogrzeb się szykujecie, czy co? - zapytałem siadając obok Leona. 
- Camila ze mną zerwała - wybełkotał Brod. 
- Przykro mi - wyznałem całkiem szczerze. Tworzyli fajną parę. - To pewnie teraz nie zainteresuje was, że oświadczyłem się Ludmile...
- Co?! - zapytał Maxi, jakby dopiero się obudził. - I zgodziła się?
- No tak - skinąłem głową. 
- No to gratulacje, stary - Diego uścisnął moją dłoń. - Ale nie sądzisz, że to za szybko?
- To dla dobra naszego dziecka...
- What?! - wyrwał się Marco. - Będziecie...Ludmiła jest w ciąży?
Wymownie przewróciłem oczami i przytaknąłem. Ogar godny mojej mamy. Serio no, czy to aż takie dziwne? Nie rozumiem. Może gdyby Francesca spodziewała się dziecka, Marco kazałby jej je usunąć?
- Siódmy tydzień - oznajmiłem. - Dziewczyny już wiedzą. Od dawna - wzruszyłem ramionami. - Leon, Viola ci powiedziała, prawda? - zapytałem. 
- Taaak- przeciągnął. - Coś wspominała, kiedy udzielała mi wykładu o zabezpieczeniach - mrukną i uśmiechnął się krzywo.
Spojrzeliśmy po sobie i roześmialiśmy się. One są bezbłędne. Zawsze gadają trzy po trzy i myślą, że wiedzą wszystko. Chyba właśnie za to je kochamy. 

*Ludmiła*
Całą ekipą, czyli Ja, Vilu, Naty, Fran i Cami, przysiadłyśmy w pustej sali tańca. 
- Jejciu! Lucia! Ale genialne - zaklaskała Camila. 
- Tak, tak. Wiem. Bardzo się cieszę. To niesamowite - przyznałam. 
Paplałyśmy bez opamiętania. Bardzo, bardzo długo, do puki nie uświadomiłyśmy sobie, że jesteśmy prawie spóźnione na lekcję u Beto.
Pobiegłyśmy na lekcję, a w klasie spotkałyśmy chłopaków. Usiadłam przy Fran, bo tak jej obiecałam. Z tego miejsca doskonale widziałam Cami, która odsunęła się od Broadwaya na minimalnie pół metra. 
- E, Francesca, co z nimi? - zapytałam Włoszki.
- Zerwali. Camilia go rzuciła, bo uważa, że jest nieodpowiedzialny i dziecinny - czarnowłosa wzruszyła ramionami. 
Szkoda. Ale faktycznie, Brod nie należy do odpowiedzialnych czy też poważnych. Zdecydowanie nie. 
Nagle do pomieszczenia wpadł Beto. Aż podskoczyłam. Boże... Czy on musi tak krzyczeć? Kazał nam iść do głównej auli, bo ponoć Pablo miał jakieś ważne ogłoszenie. 
- Cześć dzieciaki - powitał nas dyrektor. - Wiem, że mamy dopiero październik, ale powiem wam już, żebyśmy zdążyli wszystko przygotować i omówić. W grudniu, przed przerwą świąteczną, zrobimy show. Wynająłem już teatr. Proszę, abyście przygotowali piosenki i choreografie. Może pracować sami, w duetach lub grupami. Ale macie umówić się tak, żeby przygotować pięć występów. Każdy ma się pokazać. Dobrze, to tyle. Możecie wracać na lekcję. 
Faktycznie, wróciliśmy, ale nikt z nas nie pracował, jak powinien. Byliśmy zbyt podekscytowani.
W mojej głowie zrodził się plan. Trzeba wcielić go w życie. Ale do tego potrzebuję pomocy przyjaciół. Jestem pewna, że wszystko się uda. 
~
Hola!
I jest 36. Mi się on wcale nie podoba. No może początek. Ale tak, to ani troszkę. Jest nudny.I bardzo krótki. Nie miałam pomysłu. Przez ponad godzinę siedziałam w ciszy przed pustą stroną. Jeejciu. A co Wy sądzicie? Podoba się Wam, czy nie? Liczę na komcie myszeczki :*
Kocham Was mocno, mocniutko. 
Spojler z rozdziału 37:
- Plan Ludmiły zostaje realizowany. 
- Matka Lud dzwoni do dziewczyny. 
- Leon podsłuchuje rozmowę Violetty.