piątek, 31 października 2014

Es Posible - XLVIII


~ Sometime everybody must died. ~

*Ludmiła*
Dzisiaj jest ten wielki dzień. Dzień, w którym uratujemy Studio, a szkolne życie wróci do normy. Co prawda, nasz rocznik już nie załapie się na lekcje...ale przecież tu nie chodzi o nas. Nie robimy tego dla siebie. Dla innych. Dla nauczycieli i młodszych uczniów. Dla nowych pokoleń. Nawet dla jeszcze nie narodzonych. Wierzę, że On Beat będzie istnieć jeszcze przez lata.
Bilety zostały wykupione. Uzbieraliśmy całkiem pokaźną sumę. Według naszych obliczeń, wystarczy na wszystko. Marotti wybaczył Vilu i zgodził się na ponowne podjęcie współpracy. Mam wrażenie, że wszystko na nowo się układa.
Mimo, że garderoba, w której siedziałam wraz z przyjaciółkami była oddalona od sceny kilkadziesiąt metrów, doskonale słyszałam tłum, skandujący nasze imiona.
- Czy to nie przyjemne? - zapytałam, zamykając oczy.
Czy staliśmy się aż tak sławni? Chyba tak.
- Bardzo przyjemne - uśmiechnęła się Viola, która siedziała na taborecie i kiwała się w rytm okrzyków.
Oparłam się o toaletkę. Poczułam się trochę słabo, ale zaraz mi przeszło.
- Wszystko dobrze, Lu? Zrobiłaś się blada... - zagadnęła Camila.
- Tak, tak. Jest ok. To ze stresu - uspokoiłam. - Dziewczyny?
Spojrzały na mnie pytająco.
- Idziemy?
Nie odpowiedziały. Cała nasza szóstka podniosła się z miejsc. Złapałyśmy się za ręce. Wolno wyszłyśmy z pomieszczenia.
- Będzie się działo - szepnęła Francesca.
Po kolei wyszłyśmy na scenę. Z drugiej strony kulis, wyłonili się chłopcy. Podeszłam do mikrofonu. Momentalnie cała widownie ucichła. Uśmiechnęłam się porozumiewawczo do reszty znajomych. Potraktowali to jako znak, bo w mgnieniu oka znaleźli się obok mnie. Zanim z głośników popłynęła muzyka, rozejrzałam się po widowni. Widziałam pracowników Studia, uczniów, rodziców...w tym moją matkę. Chwila! Czy ona nie miała być w więzieniu? Najwidoczniej światło reflektora było tak moce, że źle widziałam...
Śpiewaliśmy dobrze znane utwory, ale i tak każdy bawił się świetnie.




















*Diego*
Gdy skończyliśmy śpiewać, zeskoczyłem ze sceny. Próbowałem przepchać się pomiędzy ludźmi, bo przedtem zobaczyłem wśród nich Lerę.
Podszedłem do szatynki i złapałem ją za rękę, żeby mi nie uciekła. Mimo, że to ona ze mną zerwała, wiem, że miała mi za złe to, że pocałowałem Francescę. Nie ma pojęcia, że to była jedynie ukartowana zagrywka, żeby ją odzyskać.
- Zostaw mnie, Diego - powiedziała stanowczo.
Zaśmiałem się.
- Nie słyszałeś? Puść mnie! - powtórzyła, próbując mi się wyrwać.
Z marnym skutkiem.
- Laruś, wiem, że mnie kochasz.
- Nie - zaprzeczyła.
- Nie...Hm... no dobra... - udałem zrezygnowanego.
- Z Fran się nie udało, więc lecisz znów do mnie? Taki jesteś? - zapytała, smutno, wbijając wzrok w czubki butów.
Była na mnie zła. Postąpiłem źle, fakt. Jednak podziałało. Przecież tak miało być. Ona ma mocny charakter, trzeba przyznać. Od początku wiedziałem, że z nią nie pójdzie tak łatwo, jak z Marco.
- Kochanie, chciałbym ci przypomnieć, że to ty skończyłaś nasz związek.
Spuściła głowę, zawstydzona. Całkiem, jakby o tym zapomniała.
- To nie było tak... - szepnęła. - To Marco... on powiedział mi, że uganiasz się za Fran...
Znów zaśmiałem się, tym razem gorzko. Czy to naprawdę tak wyglądało?
- Kocham ciebie i tylko ciebie - ująłem jej twarz w dłonie. - Nigdy więcej nie dam ci powodów do zazdrości, obiecuję. Wybacz mi.
- Nienawidzę cię, ale nie potrafię bez ciebie żyć, głupku - wpadła w moje ramiona. Mam nadzieję, że teraz już wszystko się ułoży, a moja kochana dziewczyna będzie bardziej mi ufać. Kocham ją najmocniej na świecie.

*Federico*
Razem z Lu wyszliśmy z teatru. Nad nami rozciągało się piękne, granatowe niebo, usiane miliardem gwiazd. Księżyc w pełni oświetlał miasto na tyle, że wszystkie barwy można było spokojnie rozróżnić. Lekki wiaterek kołysał koronami drzew. Złapałem żonę za rękę. Wolno, w milczeniu, szliśmy przez park. Patrzyłem na profil Lud, gdy ona spoglądała w górę.
- Jesteś taka piękna - szepnąłem.
Na te słowa, Lucia zwróciła twarz w moją stronę i uśmiechnęła się szczerze.
- Kocham cię - dodałem jeszcze.
- Ja ciebie te..- nie dokończyła.
- Skarbie, co się dzieje? - zapytałem, zaniepokojony, ściskając jej dłoń.
- Fede. Zaczyna się... Olivia.... - mówiła, co chwilę zwijając się z bólu.
Szybko wyciągnąłem z kieszeni komórkę i zadzwoniłem po karetkę. Szybko przyjechali i już po chwili byliśmy na porodówce.
Byłem tak bardzo zdenerwowany i przejęty... Przecież właśnie miała narodzić się moja córeczka.
Nawet nie wiem, tak naprawdę, jak długo to wszystko trwało... Jestem pewien jednego, że kiedy już pielęgniarki zabrały Olivię, a Ludmiła, wycieńczone wszystkim, usnęła, mi również przymknęło się oko...

*Violetta*
Już chciałam zejść za kulisy, kiedy Leon złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się w jego stronę i posłałam promienny uśmiech.
- Violu - odezwał się.
Jestem ciekawa, czy zdawał sobie sprawę, że cały czas ma włączony mikrofon. Pewnie tak...
- Tak, kochanie? - zapytałam, świadoma, że słyszą mnie tłumy.
- Kocham cię - Leoś przytulił mnie do siebie.
Ludzie chyba wstrzymali oddechy, bo zapanowała cisza idealna. Kiedy mój chłopak złączył nasze usta w pocałunku, zaczęli bić brawo. Ale to nie wszystko.
Len złapał mnie za łokcie i odsunął na odległość ramion. Przechyliłam głowę, zaciekawiona całym zajściem. Znam go dobrze i wiem, że bez powodu nie zachowywał by się tak. Nie robiłby sielanki przy ludziach.
- Skarbie, co się dzieje? - wyszeptałam, zakrywając mikrofon, gdy odsunął się ode mnie.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Nie w takim sensie...
Chłopak nagle uklęknął na jedno kolano, z kieszeni spodni wyciągnął małe, czerwone pudełeczko. Odchylił jego wieczko, a moim oczom ukazał się śliczny pierścionek.
- Violetto, czy zgodzisz się za mnie wyjść? - zapytał, tak jak to się dzieje w filmach.
- Oczywiście, że tak! - pisnęłam, rzucając mu się w ramiona. Widowie pogwizdywali, na znak, że podoba im się moja odpowiedź. Mój narzeczony wsunął mi na palec pierścionek, po czym wziął na ręce i zeszliśmy ze sceny, jeszcze machając do przybyłych gości.

*Ludmiła*
Leżałam na łóżku szpitalnym. Ej, nie no, serio? Znowu...? Dobra, nie ważne. Mało istotne. Otworzyłam oczy. Po porodzie byłam tak bardzo zmęczona... Ale to już przeszło. Przewróciłam się na bok. Poczułam się dziwnie lekka. Całkiem jakby mnie ubyło. Bo w zasadzie, tak właśnie się stało.
Dopiero po chwili dostrzegłam, że na krześle siedzi Federico. Właściwie, to spał. Na siedząco, ale spał. Wyglądał bardzo uroczo. Chciałabym, żeby nasza córeczka miała jego urodę. Takie gęste włosy, długie rzęsy, śliczny nosek, pełne usta i takie cudowne, magnetyczne oczy. Przecież to w nich się zakochałam. To one mnie uwiodły...
Delikatnie dotknęłam dłoni mojego męża. Poruszył się lekko. Było ciemno, ale mimo to, ja widziałam anielski spokój, który malował się na jego twarzy.
Nagle, drzwi otworzyły się, gwałtownie. Wąska struga trupio-bladego, rażącego światła, wpadła do pomieszczenia.
Zamrugałam kilka razy, niespokojnie. Dlaczego ktoś wszedł do środka z takim impetem? Przecież jest noc.
- Panno Pasquarelli, śpi pani? - usłyszałam ,przyciszony o kilka tonów, głos lekarki.
- Nie - szepnęłam.
- Mam złe wieści - zaczęła, już głośniej.
Federico obudził się. Przetarł oczy i złapał mnie za dłoń.
- Jakie złe wieści? - zapytał, jeszcze zaspany.
- Państwa córka...Niestety nie była na tyle silna...Bardzo mi przykro.
Zabrakło mi tlenu. Nie mogłam oddychać. Czy ta kobieta, właśnie dała mi do zrozumienia, że moje dziecko nie żyje?
- To niemożliwe! - krzyknęłam, jednak byłam zbyt słaba, by się podnieść. - Nie możliwe!
Zaczęłam płakać, jak głupia. Nie wierzę. Nie chcę wierzyć. To nie prawda! Kurwa, nie prawda!
Ukryłam twarz w dłoniach. Dlaczego? Dlaczego wszystko sypie się zawsze właśnie mi? Czemu kiedy już myślę, że będzie dobrze, jest jeszcze gorzej niż było? Czemu tracę ludzi, których kocham?!
To wszystko mnie przerasta. Przecież ja jestem tylko człowiekiem. Niczym. Nietrwałym cieniem...Ale chyba i tak zbyt silnym. Gdybym mogła oddać swoje życie, za życie Olivki... Gdybym tylko mogła...
Sturlałam się z łóżka. Oparłam czoło o jego ramę. Łzy ciekły po moich policzkach strumieniami. Głuchym echem odbijały się od posadzki. Kap. Kap.Kap.

*Federico*
Cierpiała. Bardzo. A ja zachowałem się jak ostatni, skończony idiota, bo zostawiłem Lud, kiedy mnie potrzebowała. A przysięgałem, że tego nie zrobię.
Wyszedłem z sali. Nie mogłem tam wytrzymać. Potrzebowałem świeżego powietrza. Tlenu.
Miałem wrażenie, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę.
Olivcia nie mogła umrzeć. Po prostu nie mogła.
Usiadłem na ławce przed szpitalem. Lampa, która stała tu od zawsze i nigdy nie gasła, w pewnej chwili zamrugała i wyłączyła się. Zrozumiałem wtedy, że już nie cofnę czasu. Klamka zapadła. Nie mam córki. Nie mam dziecka.
Uderzyłem pięścią o kolano. Poczułem, że jakaś cząstka mnie ulotniła się i już nie powróci. Nigdy. Już nie będzie, tak jak było. Nie będę już taki sam, nie będę kochał tak samo, nie przypomnę sobie, jak było zanim ona odeszła. Nic już nie będzie jak dawniej.

~
Hooola! Dzisiaj rozdział wcześniej z okazji Świąt =D Ja kocham każde święta <3
Nie podoba mi się ten rozdział. Czemu? Po pierwsze - te video ;-; Po drugie - rozdział jest mega krótki. Po trzecie - jeszcze nigdy tak ciężko nie szło mi opisywanie śmierci. Nie pyknęło.
Ogółem - nie fajny.
A Wy, jak uważacie?
Komentujcie, perełki, bo nawet kropeczka naprawdę potrafi wywołać mój uśmiech.
P.s. Przepraszam za błędy, jeśli są, nie sprawdziłam rozdziału, ale zrobię to jakoś jutro c;
~
Słuchałam ostatnio w radiu audycji, której temat mnie zaciekawił. Otóż, wypowiadał się pewien pisarz, na temat kryminałów. Mówił między innymi o tym, że w takowych powieściach, najlepiej od razu ujawnić, kto dopuścił się przestępstwa. Potem długo nad tym myślałam...i zastanawiam się, czy kiedyś nie spróbuję tak zrobić. Co Wy na to?
~
Spojler 49:
- Bromi...hm...
- Fede znajduje pracę.
- Dobra wiadomość od Violetty.
Tak jak ostatnio miałam świetny nastrój, to teraz, po ilości spojlerów i jakości rozdziału, możecie domyślić się, że nie jestem w najlepszej formie...Szkoooła ;-;
~
Kocham Was bardzo i dziękuję, że jesteście ze mną. Mam najlepszych czytelników forever <333
~
EDIT: Dziś polecę Wam bloga mojej przyjaciółki, Wiktorii. Znam ją od ośmiu lat, ale dopiero kiedy założyła bloga, odkryłam jak wielki ma talent. Jej opowieść opowiada o trudnej miłości, która jednak trwa, mimo wszelkich przeszkód.
Blog Wiki [klik]


-Kocham cię.-mówi.
-Nie wiedziałam.-odpowiadam taki samym żartem jak on wcześniej. Nie mogę powiedzieć nic więcej, bo brunet całuje mnie w usta. Znów czuję jego zapach. Jest taki jak on, niepowtarzalny.
-Potrafisz grać na pianinie?-pytam i spoglądam w stronę starego zakurzonego instrumentu. 

sobota, 25 października 2014

Es Posible - XLVII


~Cały czas, boję się, że ten piękny świat, który teraz mam, wysypie mi się z rąk ~

*Ludmiła* 
Nie wierzę, żeby nie dało się niczego zrobić. Musi być jakieś rozwiązanie. Po prostu MUSI. Studio już nie raz, nie dwa wychodziło z podobnych kłopotów. Czemu teraz miałoby być inaczej. 
- Wiem! - krzyknęłam. 
Poderwałam się z łóżka, na którym leżałam. Jak błyskawica, zbiegłam po schodach. Nie zdążyłam "wyhamować", więc wpadłam w ramiona mojego męża. 
- Federico,wiem! Wiem co zrobić! Choć! Idziemy! - ciągnęłam go w stroną wyjścia. 
- Lucia, spokojnie. Nie ekscytuj się tak. O co chodzi? - zapytał, opierając się o framugę drzwi w przedpokoju, podczas gdy ja ubierałam buty. 
- Kochanie moje - wzięłam głęboki wdech, by choć troszkę się uspokoić. - Właśnie wpadłam na genialny pomysł. Wiem, jak uratować Studio. Więc proszę cię bardzo, bądź tak łaskawy i zacznij się zbierać, bo chcę złapać wszystkich, puki jeszcze są w szkole. 
- Trzeba było tak od razu - prychnął. 

*Federico*
Nie wiem, skąd w tej małej, ślicznej główce takie filozofie. Ludmiła powinna zostać pedagogiem, zdecydowanie. Albo mówczynią. Nadaje się na polityka. Nie znam i chyba nigdy nie poznam nikogo, kto potrafi tak jak ona przekonywać ludzi do swoich poglądów i twierdzeń. Ma dziewczyna charyzmę. 
Cała nasza ekipa, zebrana przez Lud, była w Restó. Usiedliśmy przy stoliku w rogu sali, tak, by jak najmniej osób nas słyszało. 
- To będzie wielkie widowisko - tłumaczyła moja żona. Wystarczy tylko, że uzbieramy potrzebną sumę, zorganizujemy miejsce i wydrukujemy bilety. Będą kosztować krocie, ale wydaje mi się, że przy dobrej promocji szybko się wyprzedadzą. Za kasę z biletów opłacimy Studio i wszystkich nauczycieli. Trzeba będzie pogadać z Marottim. Bez pomocy U-Mix'u też nie damy rady. Potem wszystko wróci do normy. Ale żeby wszystko się udało, musimy być dobrze zorganizowani. Kapewu? 
Wszyscy, jak na sygnał, skinęliśmy głowami. Nie wiem jak ona to robi, że każdy jej słucha. Ma zadatki na przywódczynię. 
Przysunąłem się do dziewczyny. Pocałowałem jej policzek. Odwdzięczyła mi się swoim uśmiechem. Uwielbiam, kiedy to robi. Wtedy świeci jaśniej niż tysiąc słońc. 
- Co konkretnie proponujesz? - zagadnąłem. 
- Ja zajmę się przydzielaniem tekstów i ogólną organizacją. Fede, ty załatwisz salę, a chłopcy sprzęt. Violu, musisz porozmawiać z Marottim, bo nie oszukujmy się, to częściowo przez ciebie, umowa pomiędzy naszą szkołą, a ich firmą została rozwiązana. Dalej... Cami, Fran,na was pójdzie reklama, Nie wiem jak to zrobicie, ale wierzę, że dacie radę. Naty, Lena, wam pozostawiam zorganizowanie wejściówek. Oprócz tego, wiadomo, próby, próby i raz jeszcze próby. Zaangażujemy Angie. Jestem pewna, że nam pomoże. Wszystko jasne? 
- Jasne - odpowiedzieliśmy chórem. 
- Todo es posibe - szepnęła Ludmiła. 

*Francesca*
Szłam tak zwanym "Mostem Zakochanych", nad Ria de la Plata*. Po drugiej stronie rzeki jest najwspanialsza kafejka w całym mieście. Umówiłam się tam z Diego. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że będzie tam Marco... Właściwie, to Meksykanin zadzwonił do swojego przyjaciela. Chciał z nim pogadać o mnie. Oczywiście Diegito nie omieszkał mnie powiadomić.
Mimo woli, zatrzymałam się kilka kroków za połową przejścia. Zwróciłam głowę w lewą stronę. Na metalowej poręczy wisiała kłódka. Choć niczym nie wyróżniała się wśród pozostałych, dla mnie znaczyła bardzo dużo. Była mała, czerwona, miała kształt serca. Czarnym markerem napisane było "Fran+Marco ♥". Nawet nie zdałam sobie sprawy, że uroniłam jedną, maleńką łzę. Pociągnęłam nosem. Cholernie mi go brakowało. Spojrzałam w niebo. Zbierało się na deszcz. Przyspieszyłam kroku. Nie chciałam zmoknąć.
W niecałe pół godziny dotarłam w umówione miejsce. Weszłam do środka i rozejrzałam się po sali. Dziewczyna, którą kiedyś spotkałam u Ludmiły, koleżanka jej i Federico, bodajże nazywa się Sally, posłała mi ciepły uśmiech.
- Fran, gdzie siadasz? - podeszła do mnie.
W samą porę dostrzegłam chłopaków przy jednym ze stolików.
- Dosiądę się do nich - wskazałam palcem na moich przyjaciół.
- Okej, zaraz przyjdę, żebyście złożyli zamówienie - zawiadomiła.
Przełknęłam ślinę. Z każdym krokiem, stawałam się coraz mniej pewna siebie. Bałam się tego, co miałam za chwilę usłyszeć. A co jeśli Marco już na prawdę mnie nie kocha?
- Hej - przywitałam się. - Mogę się dosiąść?
Zdało mi się, że mój były nie był zadowolony, kiedy mnie zobaczył. Jednak Hiszpan szybko zabrał głos, okazując radość z mojego "niespodziewanego" przybycia.
- Co tutaj robisz? - zapytał, udając nieświadomego.
- Byłam na spacerze, ale złapał mnie deszcz - objaśniłam, na wpół szczerze.
- Hola! Co zamawiacie? - Sal nagle pojawiła się znikąd.
- Ja wezmę sernik niskokaloryczny - zdecydowałam momentalnie.
- Poproszę o colę - odezwał się Marco.
- A ja...może lody koktajlowe - dorzucił Diego.
Szatynka odeszła, a my znów zostaliśmy sami. Siedzieliśmy w ciszy, czekając na nie wiadomo co. Po chwili przyniosła nasze zamówienia. Każdy zapłacił i nic nie mówiąc, nadal spoglądaliśmy na siebie nieufnie.
- Taaa - odważył się w końcu Meksykanin. - Francesca, musimy porozmawiać.
- Wydaje mi się, że właśnie to robimy - zaśmiałam się cicho.
- To ja może was zostawię... Idę pogadać z Sally. Przyjdę, kiedy mnie zawołacie - Digito wstał, wziął swój talerz i udał się w stronę blatu przy ladzie.
- O co chodzi, Marco? - zwróciłam się do niego, kiedy już wzrokiem odprowadziłam wspólnika.
- Gdy zobaczyłem ciebie i jego, kiedy, no wiesz - skrzywił się z niesmakiem. - Zrozumiałem, że cię kocham. To z Larą, to był wielki błąd. Nie wiem, jak mogłem cię zostawić, Fran. Proszę cię, błagam, wybacz mi. Bądźmy znów razem. Brakuje mi ciebie. Brakuje mi nas.
- Och Marco! - zawołałam. - Jeśli myślisz, że ci wybaczę... to masz rację. Kurwa, kocham cię idioto.
Wstałam, tak jak i on. Przytulił mnie mocno, a po chwili pocałował. Tak dobrze znów czuć zapach jego perfum, czuły dotyk i smak ust. Tak wspaniale jest mieć go znów przy sobie.

*Violetta*
Mój ojciec jest już w więzieniu, a ja i Angie wróciłyśmy do domu. Bolało minie to, że tato tak się stoczył, tylko dlatego, że dowiedziałam się prawdy o mojej rodzinie.
Usiadłam na kanapie i z powagą spojrzałam na mamę, siedzącą naprzeciw. Było kilka spraw, które chciałam wyjaśnić. Kilka pytań, które powinnam zadać.
- Mamo? - odezwałam się niepewnie.
Szatynka uniosła wzrok znad gazety, którą czytała.
- Co się stało, Violu?
- Dlaczego... dlaczego nic mi nie powiedzieliście? Czemu musiałam żyć w kłamstwie? - zagryzłam wargi. To trudny temat, lecz jednak trzeba go w końcu podjąć.
- Kiedy Maria odeszła - westchnęła szatynka - German obarczył mnie winą. Twierdził, że to przeze mnie ona umarła. Bo wtedy myśleliśmy, że nie żyje. Zabrał cię ode mnie i wyjechał. Wrócił, dopiero kiedy dowiedział się, że jego żona tak naprawdę...że....wiesz. Jednak, kiedy się z nią spotkaliśmy, nie chciała nas słuchać. Krzyczała, wyzywała. Twierdziła, że nie chce nas znać. Kontakt się urwał. Twój ojciec odpuścił, pozwalając mi cię wychowywać. Jednak uważał, że karą dla mnie będzie, to, że ty niczego nie będziesz wiedziała. Mylił się, bo ta miłość i porozumienie, które między nami było, Vilu, w zupełności mi wystarczały.
- A-ale tam pisało, że Maria miała córkę - wyszeptałam.
- Bo miała. Upozorowała również jej śmierć. I nigdy nie zgadniesz, kto nią jest, skarbie - uśmiechnęła się blado.
Wyglądała na zmęczoną całą sytuacją. Wiem, że opowiadanie mi o wszystkim, było dla kobiety czymś niesamowicie ciężkim. Mimo to, przecież mam prawo wiedzieć i nie wydaje mi się, że moje zachowanie było egoistyczne.
- Ludmiła - oznajmiła Angeles.
Czas zwolnił. Zakręciło mi się w głowie. Moja najlepsza przyjaciółka jest moją siostrą? A ta podła baba, Anastazja, to moja ciotka? Anastazja to Maria... To wszystko jest takie zagmatwane! Oparłam się na poduchach podparcia sofy. Wolno masowałam skroń, by przestała boleć mnie głowa.
Nie, to się nie dzieje!

*Federico*
Dźwięk dzwonka telefonu Ludmiły wypełnił salon, w którym siedziałem. Moja żona poszła do kuchni, przygotować kolację. Chciałem zrobić to za nią, ale jej nie da się przekonać. Jeśli się na coś uprze, to po prostu nie ma zmiłuj.
- Skarbie, ktoś do ciebie! - krzyknąłem do niej.
- To odbierz, zaraz przyjdę! - otrzymałem w odpowiedzi.
Tak jak kazała, przycisnąłem zieloną słuchawkę, po czym przyłożyłem komórkę do ucha, uprzednio zerkając, z kim będę miał przyjemność.
- Halo? - odezwałem się pierwszy.
- Cześć Fede - usłyszałem głos Violetty. - Jest tam gdzieś może Ludka pod ręką?
- Tak, poczekaj chwilkę.
Podszedłem do blondynki, właśnie przekraczającej próg.
- No co jest, skarbeczku? - zapytała ciut przesłodzonym tonem, mówiąc do swojej przyjaciółki. - No wiem...Nie, nie pytaj skąd...Opowiem ci przy okazji...Dobrze, słońce...Jasne....Znam całą historię...Mhym....Pozdrów  Angie...Tak, to do jutra.
Lucia odłożyła telefon na stolik i przysiadła się do mnie. Położyła głowę na moim ramieniu.
- Fede? - przerwała ciszę. - Obiecaj mi, że niezależnie od wszystkiego, zawsze będziesz przy mnie. Obiecaj, że nie opuścisz mnie w trudnych chwilach i nie przestaniesz mnie kochać.
Zmarszczyłem brwi. Jak może w ogóle myśleć, że kiedyś mógłbym ją zostawić. Przecież jest najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze nią będzie. Była, od kiedy tylko ją poznałem. Kochałem, kocham i kochać będę.
- Nie obiecuję ci tego - uśmiechnąłem się do siebie.
Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie.
- Bo ja ci to przysięgam - pocałowałem ją w czoło. A teraz marsz do kuchni, bo chyba coś się przypala... - zaśmiałem się.
Lusia poderwała się z miejsca Pobiegła w stronę wcześniej wymienionego pomieszczenia.
Jest taka zabawna, kiedy się złości, ot tak, bez powodu. Uwielbiam ją w każdym calu. Ubóstwiam każdy milimetr jej ciała. Podziwiam odwagę i wiarę. Akceptuję wady i słabości. Jest dla mnie całym światem, a czasami boję się, że to wszystko kiedyś się skończy. 

*początek maja*

*Ludmiła* 
Leżałam na rozgrzanym piasku. Moje ciało otulały promienie słońca. Miałam zamknięte oczy. Kocham to uczucie. Wtedy nie wiedziałam, skąd je znam. Dopiero, kiedy Federico objął mnie ramieniem, uświadomiłam sobie, że kiedyś tak samo przytulałam się z Troyem. Nie powinnam o nim wspominać. Choć z drugiej strony... przecież jest moim przyjacielem. Jeśli mam być szczera, to jestem bardzo ciekawa, co u niego słychać.  
Przechyliłam głowę. Fede był zdecydowanie za spokojny... Okazało się, że usnął. Nie dziwię mu się. Przygotowania do koncertu musiały go wykończyć. Wtuliłam się w męża jeszcze bardziej i również oddałam się do krainy snów. 
Obudziło mnie cichutkie pogwizdywanie. Przeciągnęłam się, równocześnie ziewając. 
- Widzę, że ktoś się obudził - Feder, który do tej pory, siedział kilka centymetrów dalej i wpatrywał się w morze, teraz pochylił się nade mną. 
- Kto? - zaśmiałem się cicho.
- No jak to? Przecież moja księżniczka - wyszczerzył swoje bielutkie ząbki. 
Nie odezwałam się ani słowem. Puściłam oczko do mojego ukochanego, po czym wychyliłem się lekko i subtelnie go pocałowałam. 
- Kocham was - szepną chwilkę potem. 
Pierwszy raz usłyszałam, żeby powiedział "was". Troszkę mnie to zdziwiło, bo nie wiedziałam o co chodzi. Jednak szybko zorientowałam się, że ma na myśli Olivię. 
- My ciebie też - uścisnęłam dłoń chłopaka. 
Długo jeszcze siedzieliśmy na plaży, przytulając się i obserwując piękny zachód słońca. Potem wolnym spacerkiem wróciliśmy do domu. 

*rzeka, nad którą leży Buenos Aires.
~
Hola skarbeczki ;3 
Zadziwiam siebie samą. Nigdy nie zgadniecie... PODOBA mi się ten rozdział. Szok, prawda? 
A Wy co o nim sądzicie?
Wszelkie wyrażanie swojej opinii w postaci komentarza jest bardzo mile widziane ^^ Ogólnie, każdy komentarz jest mile widziany ;3 
~
DZIĘKUJĘ ZA PONAD 50 TYS. WEJŚĆ. JESTEŚCIE NAJLEPSI. KOCHAM WAS!!!
~
A w następnym rozdziale... (48)
- Wielki Koncert ^^ 
- Ludmiła zaczyna rodzić ;-o (chciałam zrobi niespodziankę, ale co taaam c; ) 
- KTOŚ umiera (nie powiem kto! Buahaha >D Zua ja xD Możecie się domyślać. I tak nie powiem :x. Lil, siedź cicho!) 
- Dielara c: 
- Leonetta happy ever after xD 
~
Ale ja łaskawa, dałam Wam taaak dużo spojlerów c;
Mam dobry nastrój, więc warto to wykorzystać, bo nie wiadomo jak długo potrwa c; 
Dobre wieści: radzę sobie z kolejną depresją. Będzie dobrze c; Bo musi c;
Ciiii! Więcej na ten temat nie wspominamy! Koty i torebki (a najlepiej dwa w jednym). Wybaczcie, moje dziwne zachowanie, wińcie moich znajomych. 
~
Kocham Waaaas Naaaaaajmoooooocniieeeeeej <3333
~
Postanowiłam, że pod każdym (lub większością) rozdziałem (do końca obecnego opowiadania) będę polecać jednego bloga, którego wybiorę sama. 
Teraz jest to blog kochanej Dżoli. 
Dziewczyna pisze zawodowo. Ma wielkie doświadczenie. Jej historie są niesamowite i wciągające. Gwarantuję, że po przeczytaniu jednego rozdziału, będziesz chciał(a) czytać dalej. 
 -Kochanie, wróć do mnie, błagam. Zobaczysz, że będzie dobrze, wystarczy, że otworzysz oczy, albo ściśniesz moją rękę. Udowodnij ludziom, że jesteś silna, odwróć ten cholerny medal, proszę. - Czas płynie, a nic się nie zmienia, z wyjątkiem wskazówek, które utknęły w szklanym tunelu i zmuszone były błądzić w tych samych korytarzach upływu skradaj c ludziom cenne chwile życia. - Skarbie...- Szlocha, wciskając do łez zieleń nadziei, która powoli opuszczała jego ciało, pozostawiając tylko nicościową biel z domieszkami bolesnej czerni.- Wyjdziesz z tego, zobaczysz. Będziesz patrzyła jak nasza córka się rozwija, jak nasz syn mówi pierwsze słowa i stawia pierwsze kroki. To Cię nie ominie, przyrzekam. 
~Dziękuję za uwagę i przepraszam, że tak przynudzam >.< I tak Was kocham ;* 
//Wercik.

sobota, 18 października 2014

Es Posible - XLVI

*Nie wszystko zgadza się ze spojlerem, podanym pod ostatnim rozdziałem. To niedopatrzenie jest spowodowane krytycznym stanem psychicznym oraz brakiem weny  autorki* 


~ To nie wiara czyni cuda, lecz ludzie, którzy jej nie stracili ~

*Ludmiła* 
Boję się. 
Byłam dzisiaj u ginekologa... boję się. Lekarka mówiła, że Olivia po urodzeniu może być nie do końca zdrowa. Martwię się o nią. 
Oczywiście nie mówiłam o niczym Federico. Znów stałby się nadopiekuńczy. 
Wiem, że źle robię, ukrywając to przed nim... Jednak nie. Nie powiem mu. Przecież to są TYLKO przypuszczenia. NIC nie jest pewne. P-prawda? 
Kurczę, nie mogę się na niczym skupić. 
Zamknęłam pamiętnik, kiedy usłyszałam, że ktoś wszedł do domu. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Mam nadzieję, że niczego się nie domyśli. 
- Cześć Lucia - Feder ucałował mnie w policzek. 
- Hej skarbie - uśmiechnęłam się na tyle, ile mogłam. - Jak było na zajęciach? 
- Dobrze, Lud, dobrze. Ale lepiej powiedz co się dzieje - spojrzał na mnie podejrzliwie. 
Błagam! Czy to aż tak widać? 
- Ni-nic - przełknęłam ślinę. 
- Możesz udawać, możesz kłamać i oszukiwać... ale ja i tak swoje wiem. Tak?
- Tak - spuściłam głowę. - Powiem ci - szepnęłam - ale nie teraz.
- Zatem poczekam. A teraz się zbieraj, kochanie. Antonio czegoś od nas wszystkich chce - powiedział, wyraźnie poirytowany. 
Dzięki Bogu, nie męczył mnie już więcej. Zamknęłam oczy i powoli odliczyłam od dziesięciu w dół. Nałożyłam na twarz uśmiech. Wstałam, podążyłam w stronę drzwi. 
- Będzie dobrze - próbowałam przekonać samą siebie. 
- Jasne, że będzie - mrugnął mój mąż. 

*Federico*
Ona znowu coś kręci. Znam ją na pamięć. Wiem, kiedy ściemnia. Zbyt wiele czasu razem spędziliśmy, bym nie potrafił się zorientować, że jest źle. Nauczyłem się też, że sama powie mi o co chodzi, kiedy poczuje taką potrzebę. A poczuje ją na pewno. Nie chce, żebym się martwił. Ale prędzej czy później i tak prawda wyjdzie na jaw. 
Szliśmy miastem, trzymając się za ręce. Nic nie jest ważne, poza tym, że mamy siebie na wzajem. Przystanąłem na chwilę. Przyciągnąłem do siebie, mimo wszystko, drobne ciałko Luci. 
- Kocham cię - stwierdziłem, wpatrując się w jej niesamowite oczy. 
Moja żona zaśmiała się cicho, jakby uznała ten fakt za zabawny. 
- A ja ciebie, ty mój romantyku - wyszeptała po chwili. 
Ludzie przechodzący obok, przypatrywali nam się dziwnie, całkiem jakby nigdy nie widzieli zakochanych. Zupełnie ich ignorując, ku zadowoleniu Lucii, złączyłem nasze usta w pocałunku. 

*Ludmiła*
Wszyscy byli już w głównej sali, włącznie z Antoniem. Rozejrzałam się. Viola, stała wtulona w Leona, ukrywając połowę twarzy w jego silnych ramionach. Angie bacznie im się przyglądała. Od pewnego czasu, mam wrażenie, że ta trójka ma kłopoty. Muszę w końcu porozmawiać z przyjaciółką i dowiedzieć się o co chodzi. 
Oparłam się o ścianę. Osunęłam się po niej. Nagle to miejsce wydało mi się dziwnie obce. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo odsunęłam się od wszystkiego, na rzecz rodziny. Nie powiem, troszkę zabolało. 
Zdawało mi się, że nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nawet Fede poszedł pogadać z kolegami. Nie mam mu tego za złe. Przecież świat nie kręci się wokół mnie. 
- Ludmi, czemu siedzisz tu, tak sama? - usłyszałam czyjś melodyjny głos. 
Podniosłam głowę, którą do tej pory miałam zwieszoną pomiędzy kolanami. Lena, uśmiechając się, wyciągała dłoń w moja stronę. Chwyciłam ją.
- Dziękuję ci - uniosłam kąciki ust. 
- Przecież nic nie zrobiłam - zaśmiała się szatynka. 
- Mylisz się. Zrobiłaś więcej, niż ci się wydaje. Pokazałaś mi, że nie jestem sama. 
Dziewczyna ponownie parsknęła śmiechem. Jednak nie był to wyraz chamstwa czy ironii. Tym razem przyjaźni. 
Usiadłam na jednym z wolnych krzeseł, równo z chwilą, w której właściciel szkoły zabrał głos. 
- Moi drodzy - mówił - jak wiecie, od momentu rozwiązania umowy z U-mix'em, nie powodzi nam się najlepiej. Ciągle brakuje pieniędzy, na standardowe opłaty, wypłaty dla nauczycieli, nie mówiąc już o organizowaniu czegokolwiek. Bardzo mi przykro, dzieciaki, ale jestem zmuszony zamknąć Studio. Bardzo mi przykro. Proszę was, żebyście dzisiaj zabrali wszystkie swoje rzeczy. 
W tym momencie już przestałam słuchać. Poczułam, że ważna cząstka mojego życia ulotniła się jak para wodna. Rozpuściła w atmosferze. 
Pod powiekami poczułam piekące, małe łezki. 
- Na pewno coś da się zrobić! - wyrwało mi się, mimowolnie. 
- Niestety nie, Ludmiło. Próbowaliśmy już wszystkiego - tym razem odezwał się, zasmucony dyrektor. 
Nie mogłam tego znieść. Wybiegłam stamtąd. Zastanawiam się tylko, czemu to sprawiło mi tyle bólu. 
Zaszyłam się w damskiej toalecie. Nic mnie nie obchodziło. Kropelki same płynęły po moich zaróżowionych policzkach. Sama nie wiem, jak długo tak siedziałam, użalając się nad sobą, ale w pewniej chwili chyba zabrakło mi łez. Podeszłam do umywalki, oparłam się o nią, spojrzałam w lustro. Wyjęłam z torebki gumkę do włosów, po czym związałam nią loki w wysokiego kucyka. Zmyłam, już i tak rozmazany, makijaż. 
Czy taka jestem? Czy taka powinnam być?
Nagle usłyszałam pukanie. Domyśliłam się, kto znajduje się po drugiej stronie drzwi. 
 - Ludmi, otworzysz? - odezwał się Federico. 
- Ty wiesz, że to jest damska toaleta, prawda? - odpowiedziałam wymijająco. 
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę, a teraz choć tu do mnie, Ludmi - poprosił. 
Otworzyłam drzwi i przekroczyłam próg.
- Nie ma Studia, nie ma Ludmi - wybełkotałam. 
Westchnął cicho. Nie mówiąc nic, przytulił mnie, pozwolił wtulić się w tors. Staliśmy w bezruchu. Tak dobrze, że mam Federico. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła. Zawsze jest taki troskliwy... 

*kilka godzin wcześniej* 

*Francesca* 
Pogoda była idealna. Słońce świeciło mocno, na niebie nie widniała ani jedna chmurka. Lekki, marcowy wiaterek, dmuchał nam w twarze. 
Stałam przy torze motocyklowym, czekając na Diego, obserwując Larę i Marco, który mizdrzyli się przy jednym z naprawionych motorów.
Byłam tak skupiona, że nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł do mnie Hiszpan. 
- No w końcu jesteś - odezwałam się półgębkiem, by "zakochani" mnie nie usłyszeli. 
- Wybacz, że tak długo zeszło - przeprosił. - To jak, zaczynamy? - potarł kark. 
Skinęłam głową. Owinęłam się bluzą, którą miałam zarzuconą na ramiona. Miała ona zamortyzować planowany upadek. 
Zrobiłam kilka kroków w przód. "Nagle" poślizgnęłam się. Pociągnęłam za sobą Diegito. Wylądowaliśmy na ziemi. Dopilnowałam, by uprzednio zwrócić na siebie uwagę mojego byłego i jego nowej dziewczyny. Ni z tond, ni zowąd, chłopak, leżący obok, pochylił się nade mną, po czym pocałował delikatnie. Marco, wraz z Larą, zerwali się z miejsc i podążyli w naszym kierunku, widocznie niezbyt zadowoleni zaistniałą sytuacją. O to właśnie chodziło. 
- Brawo, Fran - szepnął mój wspólnik. 
- Dziękuję i wzajemnie - zaśmiałam się. 

*ten sam dzień, wieczór* 

*Violetta* 
Zacisnęłam spoconą dłoń, na kolanie Angeles. 
- Ale jesteś pewna, że dobrze robimy? - zapytałam mamę. 
- Violu - zwróciła się do mnie - powtarzam ci, że nie jestem pewna, ale musimy spróbować. 
Nie spodobała mi się taka odpowiedź,
Siedziałyśmy we dwie, w pokoju gościnnym, w domu Leona. 
Już dawno chciałyśmy (a raczej Angie chciała) przenieść się do hotelu, żeby nie zawracać głowy, państwu Verdas. Jednak, nie zgodzili się na to. Oni są takimi wspaniałymi ludźmi. Dbają o nas i nie pozwalają, by stała się nam jakakolwiek krzywda. Zazdroszczę mojemu chłopakowi takich genialnych rodziców.
Wybrałam w komórce numer policji. Po trzech sygnałach, czyli trzech głębokich wdechach, po drugiej stronie odezwał się ciepły, kobiecy głos.
- Witam, nazywam się Violetta Castillo - wypowiedziałam, ułożoną w głowie formułkę. - Chciałam zgłosić, że mnie i moją mamę bije mój ojciec. German Castillo. 
- Mhm... Dobrze. To znaczy, nie dobrze. Ale... oj, rozumie pani, o co chodzi. W takim razie, będę panią prosiła, o zeznania w najbliższym czasie. Czy mogłaby pani podejść jutro na komisariat?- zapytała policjantka. 
- T-tak. Raczej t-tak - wyjąkałam.
Teraz już nie ma odwrotu. Nie ma ucieczki. Karty zostały rozdane. Trzeba teraz dobrze zagrać, żeby nie przegrać. 

~
Przyznajcie mi rację, ten rozdział jest denny. Beznadziejny. Tak jak ja ;-;  
Ale komu z Was chciałoby się wysłuchiwać o moich problemach. I tak kiedyś wszyscy o mnie zapomną... 
Nieważne. 
Rozdział jest kiepski. Mi się nie podoba. A Wam? Pewnie też nie, ale będziecie pisać, że tak, żeby poprawić mi nastrój. 
To jakaś porażka. Może powinnam usunąć blog? Ach, nawet nie wiecie ile razy już próbowałam, ale nie potrafię tak się zamknąć we własnym życiu. Chyba bym oszalała. 
Dobra, mniejsza o. 
Spojlera tym razem nie daję, bo jeszcze nie wiem, o czym będzie następny rozdział. 
Wiem jedno. 
Kocham Was. Żyję dzięki Wam. A uwierzcie, wiem co mówię. Dajecie mi siłę i motywację. 
Rutynowo proszę o komentarze, nawet najmniejsze :*
~
Błędy zostaną poprawione w niedzielę. 

sobota, 11 października 2014

Es Posible - XLV


~ Jest (...) taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go (...) wytłumaczyć ~

*Violetta* 
Wyjęłam klucze z tylnej kieszeni dżinsów. Przekręciłam je w zamku, po czym wolno otworzyłam drzwi. W domu panowała ciemność całkowita. Wytężyłam wzrok. Na dole nie było nikogo. Przełknęłam ślinę. Bałam się. Najciszej ja umiałam, ruszyłam w stronę swojego pokoju. Gdy już znalazłam się w środku, zapaliłam lampkę stojącą na biurku. Nie dawała dużo światła. Z korytarza nikt nie powinien zauważyć, że jestem w pomieszczeniu. Zgarnęłam wszystkie potrzebne rzeczy, do torebki, którą miałam przy sobie. Podeszłam do drzwi i nasłuchiwałam czy nikt nie idzie. Gdy byłam tego pewna, wymknęłam się na hol. 
W pewnej chwili moje serce stanęło, bo usłyszałam niezrozumiałe krzyki dobiegające z jednego z pokoi. 
Przywarłam do ściany. Nie wiedziałam, co robić. Iść, czy też stać, a może się schować... Bałam się. W mojej głowie, zaczęło tworzyć się tysiąc przeróżnych, czarnych scen. 
Oddychałam głęboko, ale nierówno. Nagle ktoś pojawił się obok mnie. Dopiero po chwili w zataczającym się mężczyźnie, u którego widać było kilkudniowy zarost, od którego czuć było alkoholem, rozpoznałam własnego ojca. Dzięki Bogu, nie zauważył mnie. Ominął i poszedł na dół. Zostałam postawiona w niejasnej sytuacji. Przecież nie mogłam teraz wyjść. 
Ciszę, panującą wkoło mnie zakłócił cichy, tłumiony płacz. Wolno poszłam do miejsca, z którego dochodził dźwięk. Uchyliłam drzwi i wślizgnęłam się do środka. 
Zobaczyłam drobną postać, kobietę, skuloną w kłębek na łóżku. Podeszłam jeszcze bliżej. Odgarnęłam z jej twarzy niesforne kosmyki włosów. Ona spojrzała na mnie. 
- Violu? - wychrypiała. 
Cholera jasna, to była Angie! 
- Tak... Tak m-mamo- wybełkotałam. - Co ten potwór ci zrobił? - poczułem, że zbiera mi się na płacz. 
Nie mogłam patrzeć, na jej posiniaczone ręce, zakrwawioną twarz i... chyba połamana żebra. 
- To boli - wyjęczała. 
- Tak, wiem... wiem. Zabiorę cię stąd.
Co z tego, że mnie okłamała? Trudno. Nie da się cofnąć czasu. Wiem, że mnie kocha, nigdy nie zrobiła nic, co było dla mnie złe. Teraz, dawała się katować, za moje winy. Ale ja na to nie pozwolę. 
Pomogłam szatynce wstać. Nie wiem, jak to zrobiłyśmy, nie pamiętam nic, dopiero w chwili, gdy znalazłam się na ulicy, odzyskałam świadomość, ale biegłyśmy ile sił w nogach, byle dalej od tego piekła. 


*Ludmiła/Lili*
Przewróciłam kolejną stronę w pamiętniku. Czy jest sens wracać, do tego, co było? I to na tak krótki czas, Czytając o tym, co kiedyś przeżywałam, czułam, że nie warto. A jednak coś pchało mnie, bym znów stała się Lili. Bym znów... Bym znów oszukiwała wszystkich. Ale po co? 
"Wolnym krokiem szłam do Studia. Przebrana, inaczej uczesana, umalowana.
Teraz ja - Ludmiła. 
Tu znają moje prawdziwe imię, a nie znają prawdziwej mnie. 
Życie nie jest łatwe, ale trzeba sobie jakoś radzić. 
Pewna siebie, kroczyłam jednym z korytarz. 
Tutaj mogłam się mścić, wściekać i krzyczeć. Ale nic nie dawało mi takiej satysfakcji, jaką miałam z ciężkiej pracy i wysiłku. 
Pozory mylą, nieprawdaż?
I tylko Naty zna prawdę..." 
Nawet nie spostrzegłam się, kiedy wzeszło słońce. Jego promienie, wpadające przez szparkę, pomiędzy parapetem, a roletą, pieściły moje poliki. Wzięłam głęboki wdech. Powietrze w pokoju było ciepłe i czułam się nadzwyczaj bezpiecznie. 
Nagle poczułam, czyjś oddech na karku. Podskoczyłam, przestraszona. Federico zaśmiał się, a ja udając oburzoną, zatrzasnęłam pamiętnik, na tyle głośno, że zwrócił na mnie uwagę. 
- Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Czy wybaczysz mi, jeśli zrobię naleśniki na śniadanie? - przytulił mnie do siebie. 
- Chcesz mnie przekupić naleśnikami! - prychnęłam. 
- A czymś innym? - ukazał ząbki w chytrym uśmiechu. 
- Może... - wzruszyłam ramionami. 
Nie czekając dłużej, Feder wpił się w moje wargi. Ten pocałunek działał na mnie tak kojąco. Było mi błogo i nagle zrobiłam się śpiąca. 
Wraz z mężem zeszłam na dół. On udał się do kuchni, a ja do salonu. Ułożyłam się wygodnie na kanapie i sama nie wiem, kiedy powieki mi opadły. 

*Federico*
Wszedłem do pokoju, by oznajmić Luci, że śniadanie jest już gotowe, ale zastałem ją śpiącą smacznie na sofie. Uniosłem kąciki ust. Wyglądała jak małe, słodziutkie dziecko. Wziąłem koc z szafy i przykryłem nim moją żonę. Pocałowałem w czoło. 
Usiadłem na fotelu obok. Mógłbym na nią patrzeć godzinami. Jest taka śliczna. I kochana, mądra, opiekuńcza... Jej blond włosy opadały równymi falami, a te, które były bliżej twarzy, unosiły się, by potem znów opaść, z każdym oddechem Ludmiły. Delikatnie wydęła usta. Ciekawe, co jej się śniło. Czy może ja? A może Olivia? Studio? Byleby nie był to koszmar... Ostatnio, od kiedy policja złapała Anastazję, Ludka była bardzo niespokojna. Przyznam, że martwiłem się o nią, jednak w przeciągu ostatnich trzech dni, wracała do normalnego życia. Mam nadzieję, że ta cała szopka  szybko się skończy. Chciałbym, żeby moja księżniczka miała, normalne, spokojne życie. 
Podniosłem się, westchnąłem, po czym zwróciłem w stronę dzwoniącej komórki, którą zostawiłem na blacie kuchennym. 
- Halo? - odezwałem się, ściszonym głosem, przykładając słuchawkę do ucha.
- Pan Pasquarelli? - usłyszałem znajomy głos policjanta.
- Tak. O co chodzi, panie Alexandrze? - zapytałem, chyłkiem spoglądając na moją uroczą żonę.
- Czy pani Pasquarelli jest w domu?
- Wie pan... jest, ale nie może w tej chwili rozmawiać.
- Dobrze. Proszę w takim razie przekazać, że dzisiaj o trzeciej musimy się spotkać na komisariacie, w budynku przy wydziale śledczym - poprosił funkcjonariusz.
- Dobrze. Bardzo dziękuję. Do zobaczenia - rozłączyłem się.
Dziwne, ale byłem przekonany, że tu chodzi o matkę Lusi. Po prostu to wiedziałem. Nie miałem żadnych wątpliwości.

*Francesca*
Diego to naprawdę dobry przyjaciel. Potrafi wysłuchać i mówić. Pocieszyć i zrozumieć aluzję. Był, kiedy potrzebowałam bliskości, a zawiodłam się na innych. Jednak... to nie to samo, co z Marco. Do jego przyjaciela zwyczajnie nie czuję nic tak mocnego. Wiem też, że Hiszpan nie jest ze mną do końca szczery. On również wolałby być teraz z Larą. Nie jestem ślepa, ani głupia. Zdaję sobie z tego sprawę. Trzeba skończyć tą nieczystą grę. Musimy się dogadać. Działać razem, jak zespół, jak przyjaciele.
- Diego! - krzyknęłam za chłopakiem, kiedy zobaczyłam go przy szafce. - Słuchaj. Powiem to teraz. Potem wymięknę...Więc teraz. Ja nie jestem twoją jedyną, a ty moim jedynym. Tęsknisz za Larą, a ja za Marco... Słuchaj, dość długo przebywałam z Ludmiłą, żeby wiedzieć, jak zaplanować coś tak, by się udało. Dlatego, Diego, my dwoje, razem. Połączymy siły, by odzyskać nasze drugie połówki. Ale pamiętaj... choćby nie wiem co się działo... przyjaciele? - wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Przyjaciele na zawsze - potrząsnął nią, a potem posłał mi słodki uśmiech.

*Ludmiła*
Poczułam wspaniały zapach. Przetarłam oczy, ziewnęłam przeciągle. Rozejrzałam się wokoło. Na stoliku przede mną,  stał talerz pełen naleśników z owocami. Uśmiechnęłam się frywolnie. Czyli Fede dotrzymał słowa.
-Dziękuję - szepnęłam do siedzącego obok Włocha.
- Za co? - cmoknął mnie w policzek. - Za to, że cię kocham? Proszę bardzo. Zawsze do usług - zaśmiał się.
Zabrałam się za pałaszowanie, przygotowanego dla mnie dania. Ten to ma talent do gastronomii...
Włączyłam telewizor. Przełączyłam na wiadomości.
Wypuściłam widelec z ręki. Pozwoliłam, by z brzdękiem odbijał się od podłogi. Zamknęłam oczy, ukryłam twarz w dłoniach.
- Nie, to się nie dzieje - powiedziałam, jeszcze powstrzymując łzy.
Jednak szybko odpuściłam, a słone kropelki poczęły spływać po moich rozgrzanych polikach.
- Lud, musisz być silna...Dasz radę... - Fede próbował mnie pocieszyć.
- Nie! - krzyknęłam, choć wiem, że niepotrzebnie. - Nic już nigdy nie będzie dobrze! Widzisz co tam pisze? Widzisz?! "48-latka, Anastazja F. przyznała się do popełnienie dziewiętnastu zabójstw, czym obarczyła, na pierwszej rozprawie, swojego byłego męża - Marcela F. Kobiecie grozi do trzydziesty lat więzienia". Federico, przecież to...
- Cii - przerwał mi, kładąc swój palec, na moich wargach. - Dzwonił komisarz. Mamy się z nim spotkać dzisiaj o piętnastej. Wtedy dowiemy się, czy to wszystko jest prawdą.
- Dobrze - uległam. - W takim razie nie będę zwlekać... Fede... Chcę, żeby Lili wróciła - wzięłam głęboki wdech. - Ja.wiem.że.to.beznadziejny.pomysł.ale.brakuje,mi.jej. Proszę, Feduś, zgódź się.
- Nie - odparł rzeczowo.
- Co? Ale czemu?
- Bo nie. Prosto z mostu i na temat, Lu.
- Federico, proszę, albo się zgódź, albo uzasadnij swój wybór.
- Okey - kiwną głową. - Nie zgadzam się, na to, byś znów prowadziła podwójne życie, bo to niezdrowe. Musisz wstawać wcześniej, chodzić spać później. Wiesz, że po tym, co ostatnio przeszłaś nie powinnaś się przemęczać. Poza tym, jak to sobie wyobrażasz? Sądzisz, że zgodzą się na twój powrót? Przecież ty... my niedługo będziemy mieć dziecko. Lu, musisz na siebie uważać, dbać. A ja chcę być przy tobie. Nie przy Lili. Fakt, to w niej się zakochałem. Ale kocham ciebie.
- No... - westchnęłam. - trudno. Ale za to będziesz musiał znosić moje nocne bezsenności oraz rozkapryszenie. A tak w ogóle, to idź sobie ułożyć tą twoją grzyweczkę, bo ci ją zetnę - wystawiłam mu język.
Zahaczył o niego swoim, łącząc nasze wargi w pełnym namiętności pocałunku. Tego mi było trzeba...
- Nie odważyłabyś się - pokiwał głową z łobuzerskim uśmieszkiem. Potem odwrócił się w stronę łazienki.
Dzieciak. Taki dzieciak i idiota. Ale jednak mój. I nikomu go nigdy nie oddam.

*około trzech godzin potem*

*Federico*
Wszedłem za Lu do dużego pomieszczenia, które bardziej przypominało hol hotelowy niż pokój kontrolny.
- Nie będę owijał w bawełnę - oświadczył policjant. - Pani Anastazja, to tak naprawdę Maria Castillo. Wykazały to badania krwi, a zresztą, sama się przyznała.
Przeniosłem wzrok z Alexandra, na Lu. Była blada, a jednak jej twarz przyjęła kamienny wyraz. Nawet w pięknych, karmelowych oczach dziewczyny nie mogłem nic wyczytać. Patrzyła gdzieś, w okno. Wiedziałem, że jest w szoku. Udawała obojętną. Zawsze dobrze grała.
- Zeznała - kontynuował mężczyzna - że faktycznie jesteś jej córką, lecz kiedy miałaś trzy latka sfałszowała sobie dane personalne. Tobie również zmieniła nazwisko, tyle, że już prawnie, wychodząc za Marcela. Przedtem ona nazywała się jeszcze inaczej. Twoim ojcem. Ludmiło, jest pan German Castillo. Maria, bo chyba tak mogę ją nazywać, przyznała, że upozorowała swoją śmierć, gdy dowiedziała się o romansie męża z siostrą, i uciekła. W dowodzie masz złą datę urodzenia, nie przyszłaś na świat w lutym, lecz we wrześniu... Ach, no i masz przyrodnią siostrę, Violettę Castillo, która liczy sobie wiosny o jeden dzień później niż ty. Nie wiem, co jeszcze... Pewnie wiesz już z wiadomości, że pan Ferro zostanie wypuszczony z więzienia po załatwieniu wszystkich formalności, a twoja matka stanie przed sądem.
- Proszę jej nie nazywać moją matką. Nie jest nią. To zła osoba. Nie chcę jej znać. Nie chcę mieć z nią absolutnie nic wspólnego - wycedziła przez zaciśnięte zęby blondynka. - Nie mam zamiaru utrzymywać kontaktu ani z nią, ani z moim rzekomym tatusiem.
Lud wstała i wyszła bez słowa pożegnania. Mogę ją zrozumieć. Mimo, że chciała być dzielna, twarda, to w środku wrzało. Serce krwawiło, dusza była raniona, takimi ranami, które nigdy się nie zabliźnią.

~
Hooola ♥
Hej, mysiaczki, czy Wam też się wydaje, że piszę coraz gorzej?
I czy tylko mi tak spadają statystyki?
I czy tylko u mnie nie komentuje połowa osób?
Dobra, narzekam, wiem. Ale ja po 1 w nocy zawsze narzekam....
To jak? Podobało się Wam choć troszkę? Według mnie rozdział jest beznadziejnie krótki i zdecydowanie za dużo w nim dialogów...
~
Spojler z 46:
- Po rozwiązaniu umowy z U-Mix, Studio popada w kłopoty finansowe.
- Francesca i Diego wcielają swój plan w życie.
- Violetta postanawia stawić czoła lękom.
- Federico zabiera Ludmiłę do...(nie powiem, bo sama nie wiem xD)
- Lud ma przed Federico kolejną tajemnicę.
~
Mam taką prośbę... Ja wiem, że teraz jest szkoła. Wiem, jak trudno jest znaleźć wolną chwilę. Dlatego nie proszę o długie, piękne komentarze, jakie piszecie zazwyczaj. Wystarczy jeden przymiotnik, ktopka, a nawet przecinek. To dla mnie znak, że jesteście, że mam dla kogo pisać. Jeśli nie będę miała dla kogo pisać, to po co prowadzić bloga?
~
Kocham Was mocno, mocniutko <3 Jesteście najlepsi mimo wszystko <3
~
Pewnie jest multum błędów. Pisanie, kiedy jest się półprzytomnym na pewno nie może dać dobrych skutków. Jak tylko wstanę, to je wszystkie poprawię :* .
~
Dzisiaj rozdział opublikowałam tak, szybciej, za to, że w ubiegłym tygodniu był później. ♥


sobota, 4 października 2014

Es Posible - XLIV


~ Błędy (...) też się dla mnie liczą. Nie wykreślam ich ani z życia, ani z pamięci. ~

*Ludmiła*
Wszystkie wyniki badań, które mi przeprowadzano wyszły pozytywnie. Nie rozumiem zatem, co się stało. Skoro jestem w pełni zdrowa, to po co i czemu przybywałam w szpitalu? Może to po prostu z przemęczenia? Zresztą to nie jest aż tak ważne. Priorytetem było ,że mogłam wreszcie wrócić do domu.
Fede włożył moje walizki na tylne siedzenia samochodu, a ja, zamiast usiąść na miejscu pasażera, stałam przed autem. Patrzyłam w niebo. Bezkresna głębia, błękitnego raju rozpościerała się nad moją głową. To takie piękne... I jeszcze śnieg, tak bardzo go lubię.
- Skarbie, jedziemy? - Feder delikatnie dotknął mojego ramienia.
- Och, tak - uśmiechnęłam się promiennie.
Świat jest niesamowity. Dziwne, że tak późno to dostrzegam. Przecież już kilkanaście lat żyję... A jego uroda zachwyca mnie dopiero teraz. Ciekawe, że przedtem nie potrafiłam rozróżnić kształtów, w które układają się chmury...
Nie byłam szczęśliwym dzieckiem. Nie po rzekomym wypadku taty. Mama zwariowała... Potem już nie czułam się kochana przez nikogo więcej ,niż przez rodzinę Violetty. Dlaczego tylko w ich towarzystwie czułam się swobodnie? Nawet, kiedy obok był zaborczy German...
Jak ja dawno u nich nie byłam. Pewnie odwiedzę Vilu któregoś dnia. W szkole nie wystarcza nam czasu nawet na dłuższą rozmowę.

*Francesca*
Od śmierci mojego taty minął prawie miesiąc. Policja ustaliła już, że było to samobójstwo. Z jednej strony w to wierzę. Nie miał wrogów, ani ludzi, którzy by go nienawidzili, czy mieli mu za złe... Tylko, nie mogę zrozumieć, czemu to zrobił. Przecież ze mną miał dobry kontakt. Mówiliśmy sobie wszystko... bynajmniej ja mu mówiłam.
Nie potrafiłam się niczym zająć. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: "dlaczego?". Poczułam, że muszę czymś zająć umysł. Ciągłe szukanie nieistniejącej odpowiedzi tylko mnie wyniszczało.
Zebrałam się w sobie. Było mi bardzo zimno. Dotknęłam kaloryfera. Lodowaty... Owinęłam się grubym swetrem i poszłam w stronę pokoju ojca, by choć trochę uporządkować jego, zawsze niedbale porozrzucane, rzeczy. Otworzyłam drzwi, a kiedy przestąpiłam próg, poczułam, że moje serce rozłamuje się na pół. Zacisnęłam usta w wąski klinek. Spojrzałam na biurko. Było a nim tyle papierów! Zaczęłam przekładać je, do teczek, bo dobrze wiedziałam co i jak się robi. Nie raz, nie dwa już pomagałam tacie przy pracy. Nagle w oczy rzuciła mi się żółta koperta. Pochwyciłam ją. Usiadłam na skórzanym, czarnym fotelu i kręcąc się na niem, obracałam papier w rękach. W końcu zdobyłam się a odwagę. Otworzyłam "list".
Franiu! Skarbeczku - pisał mój tata, poznałam to po piśmie, pisał do mnie. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi to, co zrobiłem. Jeśli to czytasz, to pewnie już nie żyję, a Anastazja jest już poza krajem... Córciu, pewnie zastanawiałaś się czemu się zabiłem. Wyjaśnię Ci to. 
Otóż widzisz, kilka dni temu dostałem wiadomość od Anastazji, matki Twojej koleżanki z klasy, Ludmiły. Przecież dobrze wiem, że byłaś świadoma uczucia, które między Nią i mną było, dawno... Ale to nie istotne. 
Niecałe dwa tygodnie temu, kiedy byłaś w szkole, Ona przyszła do mnie. Poprosiła o wyjątkowo mocy środek chemiczny. Oczywiście załatwiłem jej go, zaślepiony miłością. W moim sklepie z chemią domową nie było go, więc zamówiłem... Oj, Franiu! Jakiż ja wielki błąd popełniłem! 
A w Wigilię rano... to znaczy, dzisiaj, przed chwilą, godziną, zadzwoniła do mnie. 
Kochanie, powinienem Cię ostrzec, ale....ale nie mam do tego głowy. Poza tym, wybacz mi, ja ciągle kocham Anastazję i nie chcę, by trafiła ona do więzienia. Chce ona otruć Ludmiłę. Chce otruć swoją córkę. Nie znam przyczyn, takiego toku myślenia tej kobiety i jej dokładnych zamiarów. 
Mam tylko szczerą nadzieję, że Lu wydostanie się z tego. Opowiadałaś, że jej organizm jest silny... 
Słoneczko, tak bardzo Cię przepraszam. Nie powinienem... Ale dla mnie ten świat już stracił ostatki barw. Żyj. Żyj życiem, a nie patrz, jak ono przemija. Ciesz się chwilą, bo one tak niedługo trwają. Wykorzystuj to co masz. Bądź szczęśliwa, Franiu. 
Bardzo Cię kocham, Tata. 
Nie płakałam. Nie uroniłam ani jednej łzy. To nie było smutne pożegnanie...
Zacisnęłam kartkę w pięści i nie zwracając uwagi na nic, dosłownie na nic, na to jak wyglądam ja, moje włosy, na to co mam na sobie, na to, co ludzie o mnie pomyślą... Nie. Nie dbałam o to.
Po prostu wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi od mieszkania. W domu była babcia, która przyjechała by pomóc mi w tych trudnych chwilach,  więc nawet nie brałam kluczy.
Energicznym krokiem ruszyłam do Studia. Teraz już nie myślałam o człowieku, którego tak kochałam. Zawiódł mnie. Brał udział w zamachu na cudze życie! Na życie mojej przyjaciółki. Byłam wściekła. Boże, mam nadzieję, że Lud i Oli są całe i zdrowe, nie widziałam nikogo od show... Boże!

*Federico*
Szedłem korytarzem szkoły, poszukując Ludmiły. Mieliśmy osobne lekcje. Ja z Gregoriem, a ona z Angie. Swoją drogą... Angie ostatnio bardzo dziwnie się zachowuje. Wydaje mi się jakaś przygaszona i taka smutna. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała ta Angeles, która tryskała energią i zarażała wszystkich swoim optymizmem. Jakby się tak dłużej zastanowić... to od pewnego czasu wcale nie widuję Vilu. A Leon unika nauczycielki śpiewu, a kiedy już ją spotka, obrzuca kobietę wściekłymi spojrzeniami. Coś jest źle...
Nagle podbiegła do mnie Fran. Jej też długo nie widziałem... Pchnęła mnie do pustej sali. Nie wyglądała najlepiej. Włosy Włoszki były jak siano, oczy przekrwione, a twarz poszarzała.
- Federico - mówiła jak zawsze, kiedy jest zdenerwowana. Jednak tym razem wyczułem w jej głosie coś jeszcze. Coś więcej... histerię? strach? - Ludmiła.... Ona... ona żyje?
- Tak - odpowiedziałem bezwiednie. Jednak po kilku niedługich sekundach coś do mnie dotarło. Skąd Francesca wiedziała, że z Lucią było źle? - A... czemu pytasz?
- Bo, widzisz Fede, ja wiem więcej niż ci się wydaje - westchnęła. Ale w tym westchnięciu nie było ani rozbawienia, ani ironii. Powiedziałbym, że nutka goryczy. Grozy.
- Nie rozumiem - wzruszyłem ramionami.
Wtedy czarnowłosa wcisnęła mi do ręki jakiś papier. Spojrzałem na nią podejrzliwie. Błądziłem wzrokiem po zestawieniu liter, a z każdą kolejną linijką, odnosiłem coraz to większe wrażenie, że faktycznie, Pani, którą zaprosiła Lu była podobna do jej matki. Wiedziałem, że kogoś mi przypomina! A te wszystkie groźby... Musiały być od niej.
- Trzeba powiadomić policję - zawyrokowała Fran, kiedy już oddałem jej zapisaną stronę.
- To nie takie proste - pokiwałem głową. - Ludmiła musiałaby zeznawać.
- No to w czym problem? - zapytała.
- Ona nie wiem, że została otruta - wydukałem. Było mi trudno przyznać się do tego, że skrywam ten fakt.
- Co?! Idioto! Jak mogłeś jej o tym nie powiedzieć?! - krzyknęła oburzona dziewczyna. Potarłem kark. Miała rację. Jestem idiotą.
- Bałem się!
- No to pech. Teraz musisz jej to jakoś uświadomić... - przyjęła groźny wraz twarzy, dając mi tym samym do zrozumienia, że mus, to mus.
- Co? Jak ja mam powiedzieć jej w twarz, że została otruta i to przez własną matkę?! - warknąłem w złości. Przecież ona nie ma prawa mówić mi, co mam robić.
- Najlepiej się odwróć - kiwnęła głową w stronę drzwi.
Przełknąłem ślinę. Wiedziałem już, że za mną stoi Lusia. Wolno przestępowałem z nogi na nogę, przenosząc ciężar ciała, w skutek czego, po chwili byłem zwrócony do wyjścia.
Ludmiła jedną ręką opierając się o framugę drzwi. Usta blondynki drżały nieznacznie, a jej oczy zeszkliły się. Brwi były zmarszczone. Głową natomiast kiwała z niedowierzaniem.
Pociągnęła nosem. Wraz z chwilą, kiedy po jej policzku spłynęła pierwsza łza, odwróciła się i odbiegła.
- No leć za nią, durniu! - wydarła się na mnie Fran.
Otrząsnąłem się i tak jak radziła, pobiegłem za moją żoną. Dogoniłem ją w parku. Złapałem za nadgarstek, ale wyrwała mi się.
- Okłamałeś mnie! - krzyknęła.
- Ludmi, proszę... - zacząłem w nadziei, że pozwoli mi dojść do słowa. Nie wiem czemu się łudziłem. Zbyt długo ją znam.
- Cicho! - warknęła. - Mogłeś mi powiedzieć! Cholera jasna, Federico! Wiesz jakie to mogło mieć skutki!? A co, jakby moja matka, dowiedziała się, że żyję i znów chciałaby mnie zabić? Czy ty w ogóle myślisz?!
- Myślę... nie wiem. Nie wiem, co wtedy myślałam. Po prostu się o ciebie bałem. Martwiłem - opuściłem głowę. - Przecież ja cię tak kocham! Jesteś dla mnie najważniejsza i nie chcę, by ci się działo coś złego. Rozumiesz?
Przez chwilę panowała między nami cisza, jak makiem zasiał.
- Przepraszam - wyszeptała wreszcie. - Nie powinnam się czepiać. Zdaję sobie sprawę, że to dla mojego dobra. Przecież zawsze robisz wszystko, żeby mnie uszczęśliwić - uśmiechnęła się.

*Violetta*
Od kilku dni wcale nie wychodzę z domu Leona. Boję się chodzić do Studia, bo tam jest Angie...mama.  Do domu też nie wrócę. Rodzice mojego chłopaka nie mają nic przeciw temu, bym u nich przebywała. Bardzo dobrze się dogadujemy. Leosiowi też to chyba pasuje. Zwłaszcza, że śpię z nim w jednym łóżku. O, nie! Nie to miałam na myśli! My nigdy nie... Nie. Ja od czasów, w których byłam z Diego bardzo się zmieniłam.
Policzek jeszcze trochę mnie boli. Jest na nim siniak. Ale z każdym dniem jest lepiej. Kiedy ma się obok, osoby, które cię kochają, musi być lepiej. Tego wieczoru byłam sama z Leonem. Siedzieliśmy razem, u niego w pokoju. Mój ukochany starał się wymyślić słowa, do melodii, którą udało mu się skomponować.
Kiwałam się w rytm, wygrywany na keyboardzie. Wydawało mi się, że wiem, jaki tekst by pasował. Ale bałam się wrócić po niego do... do domu. Teraz samo to słowo, przyprawia mnie o dreszcze.
Jednak nie mogłam patrzeć, jak Loeń się męczy. Było dla mnie jasne, że nie da sobie rady sam.
- Słońce, odpuść - pogłaskałam go po ramieniu. - Jutro coś wymyślimy.
- Odkładanie wszystkiego na potem, to najgorsze, co można robić, Vilu - westchnął. - Ale chyba masz rację. Dzisiaj i tak nic nie wymyślimy. Idę spać... może tekst mi się przyśni. A ty? Kładziesz się już?
Pokiwałam głową na nie.
Miałam plan. Ryzykowałam wiele. Bałam się. Ale wewnątrz siebie, czułam, że kieruje mną coś więcej niż sama chęć niesienia pomocy,..
Kiedy już wszyscy zasnęli, wyślizgnęłam się niezauważona, tylnymi drzwiami.
Mroźne, styczniowe, ba, niemalże lutowe, powietrze otuliło moją twarz. Byłam ubrana ciepło, a mimo to, trzęsłam się, najprawdopodobniej nie z zimna. Za strachu.
Szłam ulicami, dokładnie przypatrując się wszystkiemu. Gdzieś, w głowie, jakiś cieniutki głosik, przemawiał do mnie. Nie idź tam, Violetto, nie idź - mówił. - To piekło. 
Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej dotrzeć TAM.

*Ludmiła*
- Fede, nie mogę zasnąć - odwróciłam się na bok, twarzą do niego.
- Wiem. Mówisz to po raz sto dwudziesty trzeci - mruknął.
Przewróciłam oczami. Właściwie, byłam trochę samolubna, nie dając mu spać. Wstałam. Skierowałam się w stronę kuchni. Chciałam nalać sobie czegoś do picia, ale odpuściłam. Teraz już niczego nie mogłam być pewna. Usiadłam przy stole. Oparłam głowę na dłoniach. Poczułem się dziwnie pusta w środku. Początkowo nie wiedziałam co się dzieje, ale potem zdałam sobie strawę, że to, co jest mi w tej chwili potrzebne, mam tuż pod nosem.
Uśmiechnęłam się, mimo woli. Spojrzałam na zegarek. Było pięć po dwunastej. Młoda godzina. W dodatku jutro sobota.
Pewnym siebie krokiem ruszyłam na strych. Znalazłam to, czego szukałam, a może nawet i więcej.
Z dużym kartonowym pudłem, udałam się do mojego pokoju. Nie do sypialni,do pokoju.
- Witaj, codzienna gonitwo. Witaj, nauko. Witaj... Witaj Lili - szepnęłam.

~
 Tak oto mamy rozdział 44.
Jeśli mam być szczera, to, wydaje mi się, że do najlepszych, to on nie należy. Nie dość, że krótki i tak mało w nim jest, to jeszcze bardzo chaotycznie to wszystko zapisałam.
Mam jednak coś na swoje usprawiedliwienie. Szkoła. Ona mnie wykańcza...
Ugh... ale cóż zrobić. Trzeba się uczuć ;-;  I ściągi robić c; C'nie? xD
No dobrze, nie ważne...

~
Spojler z 45:
- Lili powraca (chyba...) *-*
- Violetta pojawia się w swoim domu (zdradzę Wam, że lepiej by było, gdyby tam nie szła...[Nie, nie {Lil}, nie zabiję jej) .
- Anastazja zostaje złapana przez policję; rodzinny sekret sprzed lat zostaje ujawniony.
- Francesca i Diego dogadują się; Fani Diecescy, Marcescy i Dielery mogą się cieszyć :D
~
"Pozdrawiam niepozdrowionych i pozdrowionych też pozdrawiam".
Kocham Was bardzo (i przepraszam, że musieliście czytać to na górze). ♥
~
Czytasz -> Komentujesz -> Motywujesz :*


czwartek, 2 października 2014

Pół roku bloga! + niespodzianka!


Dokładnie dzisiaj mija pół roku, od kiedy założyłam bloga :)
Może podsumujmy co w ten czas osiągnęłam??
- Poznałam świetnych ludzi, których kocham całym serduszkiem; są zawsze, nie zwracają uwagi na to, jak wyglądam, na to, że choruję... (no i prawda wyszła na jaw xp), Ci ludzie akceptują mnie taką, jaką jestem. Wspierają i pomagają mi zrozumieć, że nie mogę się poddać. Takimi osobami są:
LilDevil ♥♥♥
Dżola ♥♥♥
Veronica ♥♥♥
Mechita Lambre ♥♥♥
i jeszcze kilka innych osób...
Są też tacy, którymi swoimi komentarzami sprawiają, że jest mi cieplej na sercu <3
Lagusiak
Amelia Labuda
Alexandra Ludwig
Milena Magierska
Maja Dreamer
Kociarka
...
i jeszcze inne osoby ( żeby nie było, że kogoś pominęłam!)
Bardzo dziękuję Wszystkim, którzy są, byli lub/i będą ♥
Bez Was nigdy nie stałabym się tym, kim teraz jestem. Dajecie mi siłę i wiarę w siebie. Jesteście najlepsi. Bardzo Was kocham <3
- Nauczyłam się pisać.
Serio, ostatnio czytałam moje pierwsze rozdziały... Boże, nie sądzę, że piszę jakoś wybitnie, ale w porównaniu do tego, co było...
- Stałam się, w bardzo małym stopniu, ale jednak, rozpoznawalna w internecie.
- Nauczyłam się czuć głębiej i widzieć wyraźniej.
Podczas zagłębiania się w uczucie moich bohaterów, musiałam "wczuć się w rolę" teraz dużo bardziej doceniam to, co mnie otacza i z większym  żalem rozstaję się z tym.
A co do sukcesów bloga...
Wow *-* Zakładając tego bloga, nigdy nie sądziłam, że zdziałam  tak wiele. Nigdy nie sądziłam, że ktoś będzie mnie czytał. Boże... chce mi się płakać ze szczęścia. To takie nierealne.
- 39 obserwatorów
- 45.134 wyświetleń (w tej chwili - 30.09.2014 - godz. 23.10)
- 140 postów opublikowanych (włącznie z tym)
- 1811 komentarzy.
- 6 poleceń w google+
~
- Odwiedziły mnie takie państwa jak:
Polska ( 38199)
Holandia (1834)
Niemcy (1506)
Kenia (978)
Stany Zjednoczone (896)
Francja (578)
Ukraina (227)
Wielka Brytania (163)
Republika Południowej Afryki (163)
Austria (157)
Brazylia (25)
Rumunia (21)
Luksemburg (9)
Włochy (6)
Indonezja (2)
Rosja (1)
Jejciu, jak dużo *-*
~
To by było na tyle.
Raz jeszcze bardzo bardzo bardzoooooo Wam Wszystkim dziękuję. Jesteście moją nieodłączną cząstką życie. Kocham Was i tylko nieraz myślę... "Czym sobie na Was zasłużyłam?"
Wasza na zawsze ~ Wercik ♥

~
A teraz obiecana niespodzianka.
Trailer opowiadania IV <3 - "Mi Amor"
(nie martwcie się, do zakończenia "Es Posible" jeszcze dłuuuugo :) )



Czas.
Jak szybko leci?
Ile go potrzeba, żeby zrozumieć, że popełniło się błąd?
Musi mijać?
Czasami chcielibyśmy go zatrzymać.
Niszczy wszystko.
Potrafi zabić.
Nienawidzimy go.
Ale potrzebujemy.
Oddychamy nim, jak powietrzem.
Czy jest taka możliwość, by spotkać kogoś, pokochać, a potem zapomnieć?
Nie. Tak się nie da.
Może nam się wydawać, że ten ktoś jest wymazany z naszej pamięci.
Nie. Tak nie jest.
Chociaż bardzo chcemy.
I kiedy znów spotkamy tego kogoś, czujemy się jak w niebie, choć nieraz sami nie chcemy się do tego przyznać.
Bo to boli.
Bolało.
Będzie boleć.
Wiemy o tym, a mimo to pozwalamy się krzywdzić.
Komu?
Czasowi.
Czas.
Największy złodziej.
Morderca.
Przestępca.
Zawsze pozostanie bezkarny.
Jako jedyny nie uczy się na błędach.
Popełnia je na nowo.
W kółko.
Ciągle.
Możesz myśleć, że jesteś blisko. Że już złapałeś go w garść. Kolorowego motylka. Ale to tylko złudzenie. Może na chwilę usiadł na Twojej dłoni. Ale zanim zdążyłeś ją zamknąć, motylek odleciał.
Wydaje Ci się, że taka szansa więcej się nie powtórzy. Nigdy nie będzie Twój.
Czy jesteś tego pewien?
Nie umiesz przewidzieć przyszłości.
I tylko on.
Czas.
On jedyny wie co będzie.
Może zdążysz.
Może jeszcze kiedyś go zobaczysz.
Czy wiesz, że motyle żyją jeden dzień?
Musisz działać szybko.
Ale jak?
Skoro się boisz.
Skoro nie wiesz co robić.
I dopiero potem myślisz o siatce.
Złap motylka w siatkę.
Czas.
Wystarczy Ci go?
Zdążysz?
Dasz radę?
Wiesz, że musisz.
~
Możesz mówić co chcesz. Możesz ze mnie drwić. Możesz kpić.
Ja wiem, że to niedorzeczne. Wiem, że pewnie nigdy więcej go nie zobaczę. Wiem, że ma swoje życie. Wiem.
Ale czy zabronisz mi marzyć?
Ludmiła spotyka swojego ukochanego, Federico. Po latach.
Czas jej go nie zabrał.
Choć sprawił, że cierpiała.
Bardzo długo.
Bo czas lubi.
Lubi patrzeć na cierpienie innych.
Męczyć ich.
Do końca.
Odnajdę go. Nic mi nie przeszkodzi. To chory pomysł. Wiem.
Wiem.
Może się okazać, że jest za późno.
Być może już nie żyje.
A jeśli?
Wiem też, że muszę to zrobić. Wiem, że jeśli się poddam, to będzie koniec.
Ostatnia iskierka nadziei zniknie bezpowrotnie.
Muszę spróbować.
Czas.
Największy przeciwnik.
Kto wygra w tej grze?
Gra „ŻYCIE”
Czas rozpocząć za...
3...
2...
1...
Już.

~
I co kochani? Podoba się Wam? Zaciekawiłam Was choć troszkę?
Jeszcze raz powiem!
Dziękuję Wam za wszystko. Kocham Was najmocniej <33333