poniedziałek, 30 listopada 2015

30.11 - Os/Fedemila/ Heartbeat /LaDameMortele & Wercik



Tytuł: Heartbeat
Para: Fedemiła
Gatunek: dramat psychologiczny, romans
Ograniczenia wiekowe: T/M
Uwagi: Wersy wyrównywane od prawej zostały napisane przez LaDameMortelle (tak jak w pierwszym)

„Zakończona ostrzem żyletka, żyła niebieska i krew co płynie po jej rękach”


- Nie, proszę - zwróciła oczy ku opiekunce, jej nowej-byłej ''mamie''.

- Wsiadaj – rzuciła beznamiętnie kobieta. Ułożyła pasy na klatce piersiowej. Poprawiła długie rękawy za nadgarstek. Zaczesała kosmyk blond włosów za ucho – daj spokój – odezwała się znów i zwinęła usta w kreskę.

- Ale co ja zrobiłam? - nie płakała, ruszała się w rytm oddechów matki. Była słabsza niż kiedyś, ale umiała się maskować.

- Nadgarstki, uda, rozum – przerzuciła wzrok przed siebie i przekręciła kluczyki. Samochód ruszył. Dziewczyna pamiętała jak pierwszy raz to usłyszała, jak pierwsza nowa-stara mama powiedziała do niej, że jest psychiczna. Czy to, że jest opętana? Ktoś wiedział? Nikt, nawet ona. Pamiętała jednak te cierpienia, pierwszy raz był kiedy obudziła się, a rodzice byli martwi. Następny ciąg zdarzeń był przewidywalny, policja, poprawczak, kurator, rodzina zastępcza numer jeden, dwa, trzy, cztery...

Na początku, było łatwo. Okaleczenia, wypadki. Lecz było coraz gorzej, codziennie budziła się z krzykiem, krzyczała z bólu. Nikt jej nie słyszał była sama. Glosy odbijały się echem w jej głowie.

Gdy się budziła nic nie pamiętała, dopiero po paru godzinach sobie przypominała. Pewnego ranka, najgorszego w jej życiu, na pościeli plamę krwi. Nie znalazła ran nigdzie, prócz na duszy. Pamiętała, ten dotyk każde muśnięcie jak ogień lizało ja nagą, ginęła od środka. Zaszła w ciąże, prawie, bo jedyne co w niej rosło to żal i ból. Wtedy się zaczęło. Wpadła do łazienki wzięła stojak na mydło i roztrzaskała lustro. Wzięła największy kawałek i wbiła go w skórę.



"Chciwość, zachłanność i pragnienie udowodnienia komuś czegoś to uczucia wytworzone przez człowieka, Bóg ich nie chciał"


- Dam ci dwie dychy jak włamiesz się do psychiatryka - usłyszał od 'przyjaciela'.
Uśmiechnął się krzywo. Oboje dobrze wiedzieli, że będzie w stanie to zrobić. Podał rękę szatynowi i przyjął wezwanie.
Nie bał się, właściwie to nie czuł nic.
Emocje są skrajnością, nie każdy ma zdolność radości, smutku i niepokoju. Każdy uśmiech jest sztuczny, a łza wymuszona, bądź wywołana nagłym nieprzyjemnym odczuciem zewnętrznym. 
Tylko jedna rzecz może sprawić by serce z kamienia, powróciło do swej pierwotnej postaci. M i ł o ś ć. Słowo, którego literki brzmią dokładnie, trzeba z delikatnością i nadzwyczajną ostrożnością szeptać głośno, by świat usłyszał. Jednak nie zawsze potrzebny jest krzyk. Nieraz wystarczy szelest liści na wietrze, lub piórko niesione przed delikatny podmuch. 
Przeznaczenie jest jedno, a przyszłości nie da się zmienić. Może się wydawać, że nikt nie wie co będzie jutro, jednak w ten sposób sami wprowadzamy się w błędy. Każdy najmniejszy szczegół jest zaplanowany. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Całe życie zmierza ku śmierci. 
Więc po co się rodzimy? 
Przeczesał swoją idealnie ułożoną grzywkę ręką. 
- Szykuj kasę, Diego - odezwał się cwaniacko, jak zawsze. 
- O ile wrócisz, dostaniesz. 
Nie byli dobrymi przyjaciółmi. Każdy z nich widział tylko czubek swojego nosa, a życie drugiego nie liczyło się zbyt bardzo. Nic nie mogło tego zmienić. 
Czy aby na pewno? A może jest coś, co sprawiłoby, że przestaliby patrzeć oczami? Jedno słowo.. Sześć liter...


„Błagam cię, proszę a ty dalej nie chcesz mnie wypuścić ze swych


ostrych rak raniących moje zabliźnione nadgarstki”


Tym razem nie obudził jej wewnętrzny krzyk. Obudził ja prawdziwy hałas. Coś rozbiło szybę. Ręka sama chciała zacisnąć się na ostrym odłamku.
- Nie – zatrzymała dłoń, ruszyła w kierunku drzwi. Stopy stąpały po metalowej podłodze zasłoniętej grubymi dywanami z perskim wzorem. To tak jak z nią, maskowała swoje bóle pod ciężką i przytłaczającą maska szczęścia. To jakby dać w ślicznym pudełku zgniłe jabłko. Jak w jej ślicznym ciele zamaskować zgniłą duszę. Coś ruszyło się w korytarzu. Bez większego namysłu ruszyła przed siebie. Nie bała się śmierci, nie bała się niczego od pewnego czasu. Bo nie było nic gorszego niż ona sama...
- Kto tam? - wychyliła blond falowaną główkę.
- Eh...A tam? - zapytał daleki męski głos, miał ostry włoski akcent z pociagającym tonem. Mimo to, kryła się w nim zamaskowana rozpacz, której nawet ona nie potrafiła odczytać.
- Największa porażka tej ziemi – usmiechnęla się do siebie. Lubiła się krytykować. Sprawiało jej to przyjemność jak okaleczanie się – a ty może wyjdziesz co? - kiwnęła w jego stronę, choc on nie musiał tego widzieć.
- Czemu tak surowo siebie oceniasz? - nie było prychnięć, szyderstw, przytakiwania. Czyste zainteresowanie.
- Bo, bo... - ucichła. Dlaczego? Przez to, co w niej siedzi? Przez coś co nie jest jej winą? Może wcale nie była winną, tylko pokrzywdzoną? Nigdy nie uzalała się nad sobą.
– Bo to prawda – nienawidziła klamstwa, a jednak nieswiadomie popełniała je za kazdym razem, gdy tak mówiła o sobie – Ale dalej nie wiem kim ty jesteś – podniosła wzrok na chłopaka wychodzącego z ukrycia.

"Ludzie nie dostrzegają tego, co kryje się w oczach, patrzą na sztuczny uśmiech, wymalowany akrylową farbką, na szarym płótnie"

Zrobił kilka kroków w stronę dziewczyny. 
Ona nie była jak wszystkie inne, które znał. Kryła w sobie tajemnicę, mrok otaczał ją całą i choćby stała w najjaśniejszym świetle, smutek zawsze będzie przyciemniał jej postać. 
Przechylił głowę, przyglądając jej się uważnie. Błądził wzrokiem po wpatrzonej w niego twarzy, wybladłej, pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu. 
Ludzie tacy właśnie są. Obojętni, wyrachowani, bezuczuciowi. 
Delikatnie przejechał dłonią po jej ramieniu. Czuł od niej obcą energię, zupełnie niepodobną do ludzkiej duszy. 
- Kim jesteś? - zapytał patrząc w jej tęczówki. 
-Nikim i to jest mój największy problem - spuściła głowę, nie mogąc wytrzymać intensywnego spojrzenia Włocha. 
- Nikim... - powtórzył zaintrygowany. 
Słowo odbiło się głuchym echem od ścian budynku. W głowie błądziły mu puste myśli, bo człowiek tak wygląda, jest pustym hipokrytą, który bez serca, niszczy wszystko, co stanie mu na drodze. 
- Udowodnij mi to - złapał ją za rękę.
- Patrz - pokazała nadgarstek - patrz - zrzuciła spodnie od piżamy zostając w samej dolnej części bielizny i cienkiej bluzce.
Długie linie pokrywały cało ciało tajemniczej dziewczyny. Długie, energiczne ruchy, jak można było wywnioskować po ranach, były efektem niespodziewanych ataków. 
Tak jest, każdy ma słabości i mało kto radzi sobie z nimi. Jesteśmy słabymi istotami, stale potrzebującymi opieki i zwalającymi winę na wszystkich innych, byle by odsunąć zarzuty jak najdalej od siebie.
Przejechał dłonią po cięciach na jej udach. Czuł dziwną żądzę, pożądanie, nie było to głębokie uczucie, a jednak przejaw człowieczeństwa, które zdarza się raz na milion.
Musnął ustami jej szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu, pozwalając mu na każdy ruch. 
Była otwartą kartą, asem, tajną bronią. 

„Pocałuj mnie tak, jak bardzo chciałbyś zapomnieć”

Ręce sunęły w górę ciała dziewczyny. Wydawało się jej to snem, czymś na rodzaj marzenia. Pocałunki chłopaka stawały się coraz śmielsze, czuła je na obojczyku, na klatce piersiowej. Nagle jednak się zatrzymał. Spojrzał jej w oczy. A jednak nie, nie miała racji nie przyszedł do niej po seks. Może istnieje przeznaczenie? Może istnieją strzały amora? Być może przeważnie przeszywają serce a te zaczyna umierać, teraz aniołek trafił? Po chwili jednak Włoch znów pocałował ja lecz inaczej. Z miłością. Z pasją. Z oddaniem. Z zaufaniem. Jej rzęsy muskały jego policzek, dłonie dotykały najsłodszym dotykiem jaki znała. Złapał ja za uda, podniósł i rzucił na łóżko w jej tymczasowym pokoju.
- Nie wiem, kim, lub czym jesteś, ale wiem, że nie znam nikogo takiego jak ty, wiem, że jesteś wyjątkowa i wiem, że chcę być przy tobie – powiedział z niekrytym pożądaniem. Uśmiechnęła się zawadiacko.
- A ja nie wiem jak masz na imię – pokazała teraz swoje zęby odziane w uśmiech, jeden, jedyny szczery uśmiech od tylu lat. To nie mogło obejść się bez konsekwencji. Ale ona się tym nie martwiła – A chcę wiedzieć z kim właśnie idę do łóżka – skubnęła zębami jego wargę unosząc się do góry. Jego klatka była nad jej klatką, jego serce było po przeciwnej stronie jej serca.
- Federico – serce zaczęło wybijać rytm jego imienia.
- Ludmiła. Właśnie teraz Federico mam zamiar zrobić coś nieprzyzwoitego – rozerwała guzik jego spodni i popchnęła z całych swoich sił na ścianie przylegającą do łóżka. Zaczęła go całować.

"Miłość jest uczuciem, a uczucie to abstrakcja. Abstrakcja, to coś czego nie ma. Więc czy miłość istnieje?"

Po raz pierwszy w całym życiu, jego serce biło szybciej. Dłonie drżały, ale nie z nerwów, a z podniecenia. Wargi wciąż chciały poruszać się, wypowiadając jej imię. 
Czułe pocałunki, które złączyły ich w jedność i chwila zapomnienia, ulotne, parne szczęście. 
Miał potrzebę opiekowania się nią, pragną, by została w jego ramionach do końca istnienia świata.
Delikatne, malinowe usteczka, na jego torsie i wątłe dłonie na karku, delikatnie poruszające się, osuwające w dół.
Nie wiedział co to za stan, ale skąd miał wiedzieć, skoro nigdy nie czuł nic podobnego, nie wiedział jak wygląda prawdziwa miłość. Przychodzi nagle, znikąd, oplątuje ciasną liną dwoje ludzi. Nie ważne jest pochodzenie, płeć, rasa, masa, kultura czy religia. Idealizuje każdy szczegół, ukrywa wady, głęboko, pod powierzchnią, stają się niewidoczne. Do czasu. Przychodzi moment, w którym złe wypełza spod skóry, pragnie ujrzeć światło dzienne. Nie każdy sobie z tym radzi. 
Ciało przy ciele, upojna noc. Niebo, usiane gwiazdami, przeplatane złotą nicią. 
Ściągnął z jej bladego, kościstego ciałka ostatni element garderoby. 
Nagość nie jest wstydem, a zwłaszcza nie nagość duszy. Trzeba odkrywać prawdziwe piękno, zamiast zasłaniać je przepychem fałszu i niepotrzebnych złudzeń.
- Nigdy nie sądziłam, że będę zakochana. Nie marzyłam, żeby uprawiać seks w psychiatryku. A ty czego się nie spodziewałeś? - zacisnęła pięści na jego włosach. 
- Nie spodziewałem się, że przez zakład z kumplem, przeżyję najpiękniejszą noc w życiu, z najcudowniejszą dziewczyną na świecie, a w dodatku zakocham się w niej - przyciągnął ją do siebie. 
Twarz, przy twarzy, krzyżujące się spojrzenia, stykające się koniuszki nosów i wargi, złączone wreszcie w pocałunku, języki, z utęsknieniem toczące zaciekłą wojnę, żadne nie chce się poddać. 
Stali się jednym, z dwojga w jedno, nie ma przerw w przestrzeni, tak jak w miłości i żądzy. 
Na wskroś przeszywający ból, koszt za bezkresną rozkosz, tak blisko, by dotknąć nieba, pośród chmur i w promieniach słońca.

"Ceną bliskości jest ból straty”

- Szkoda, że musisz już iść – pocałowała go ostatni raz. Czy to wszystko nie działo się za szybko? A co jeśli on nie wróci? Jeśli coś mu się stanie? A ona zostanie tutaj między szarymi ścianami i złymi duchami. Sama. Odszedł. Tak jak wszedł o 2 w nocy tak wyszedł o 6 rano. Serce piknęło jeszcze raz na dowiedzenia i wróciło do swojego stałego rytmu.

„Przeszłość lubi powracać,

zwłaszcza ta zła”
Gorzki posmak płynów żołądkowych nadal został w jej ustach. Od paru dni nie mogła nic zjeść. Od razu rozniosły się plotki o rzekomej ''anoreksji''. Najdziwniejsze było to, że nie chudła a tyła. Musiała zrobić coś nie tak. Pewnie to kolejna zemsta za szczęście.
Tej nocy nie spała. Nie chciała go spotkać. Nie chciała by znów ją skrzywdził. Nienawidziła się za to. Jedynym czego pragnęła był uroczy Włoch. Widziała go ostatnio kilka dni temu. Brakowało jej jego bliskości. Naglę jakby na życzenie coś zapukało w okno. Otworzyła je i ujrzała jego. Przyniósł jej kwiaty.
- Choć tu – mówił. Pewnie dałaby rady zejść. Pod jej oknem był pusty pokój, nikt by jej nie widział. Zgrabnie poruszała się między parapetami. Po chwili już była w jego cudownych objęciach.
- Brakowało mi cię – wtuliła się w niego.

"Nie ma piekła. Piekło jest Ziemią, tu cierpimy najbardziej".

Zapach jej słodkiego, truskawkowego szamponu wypełnił całą przestrzeń w której się znajdowali. 
Złożył kolejny pocałunek, na jej fioletowawych od zimna usteczkach. 
Jej smak był afrodyzjakiem, zapach uwodzącą wonią, a dotyk porównywalny do lekkości, muskania skrzydełkami motyla. 
Jednak jesteśmy tak głupimi istotami, że nie dostrzegamy tego, co najpiękniejsze. 
Możemy przejść obojętnie obok najwspanialszej róży i zdać sobie sprawę z tego, gdy ktoś już ją zerwie. Zamiast pokochać niedoskonałość, próbujemy stale coś zmieniać, wpływać na innych nie widząc własnych błędów. 
Trzeba być egoistą, by pozwolić niszczeć temu, co mamy najcenniejszego. 
Blask księżyca wpadał przez okno do jego dużego pokoju. Przykrył kocem swoją księżniczkę, kładąc ją na łóżku. 
Życie stale szykuje dla nas komplety niespodzianek. Nie ma sprawiedliwości, nie tu. Kiedyś, każdy będzie sobie równy, lecz jeszcze nie teraz.
- Śpij, aniołku - musnął jej gładką skórę na policzku. 
Przysiadł na parapecie, wpatrywał się w wodę, mały staw za oknem. Widział w nim własne odbicie. Powierzchownie oceniał innych, na podstawie siebie samego. 
Na myśl nasunęło się teraz tak wiele pytań. Gdy tylko ją poznał, cały jego świat przewrócił się do góry nogami. A może to właśnie teraz, jako nieliczny, stał na pewnym gruncie, z głową uniesioną w górę, by móc spoglądać na innych z niekrytą pogardą, z kpiną wymalowaną na twarzy, współczuciem, a jednocześnie miłością i troską. 

„Oddaj mnie w ręce śmierci”

Już od wczorajszej nocy obawy powróciły. Znów obudziła się z podciętymi żyłami. Znów nie mogła na siebie patrzeć. W jej głowie odbijały się słowa, układające miliony pytań. A serce wybijało jeden rytm. Jedno imię. Jedyny sens tego beznadziejnego życia. Jedyne dlaczego mogła podnosić się po każdym upadku. Demony różnią się od duchów. Duchy pragną abyśmy coś zmienili, demony pragną nas zniszczyć o środka. Zawsze wybierają osoby słabe psychicznie, jak lwy wybierają najsłabsze partię stada. Ona taka właśnie była. A może już nie? Może on ją uratował? Dał jej nowe życie. I dał, ale w jej środku.

"Sami malujemy sobie życie, więc starajmy się używać jak najjaśniejszych barw."

Mijały godziny, dni, tygodnie, a on z każdą z chwil zakochiwał się w niej coraz mocniej. 
Raz zabrał ją ze sobą do szkoły, by poznała jego znajomych i to sztucznie piękne otoczenie, w którym na co dzień zmuszony jest żyć. Widział strach w jej oczach, gdy razem przekraczali próg Studia. Złapał ją za rękę, splótł ich dłonie w nierozerwalnym uścisku, uniósł lekko kąciki ust, które za chwilkę przyłożył do jej warg. 
- Nie bój się - szepną, słodko, delikatnie zakładając kosmyk jej włosów za ucho. 
Z jednej z sal dochodziła śliczna melodia, dźwięk czyjegoś głosu. 
Wszystko w koło wydawało się być cudowne, magiczne, takie radosne i piękne. Niestety, było tylko złudzeniem. Życie to szarość, smutek i czerń, z przejawami czerwieni, krwawych plam po ranach, zadanych przez samych siebie. Ludzie, starający się wnieść światło do przepaści nienawiści, są zwyczajnie naiwni. 
- Kochanie, poznaj moich przyjaciół - odezwał się znów, przedstawiając jej tych wszystkich roześmianych ludzi. 
Oni wszyscy skrywali tajemnice, od środka usychali, umierali, a mimo to sprawiali pozory.
Uśmiechnęła się sztucznie. Jak porcelanowa laleczka, idealna w każdym calu, piękna, doskonała, uśmiechająca się, swymi wiśniowymi usteczkami. Lecz pod kaskadą loków, długimi rzęsami, pod cienkim szkiełkiem, niby oczami, kryje się pustka, mrok. Światło nie dochodzi do wnętrza. 
Dusza jest zgniła, a serce nie bije. Bo nie ma dla kogo. 

(Od tego momentu OS pisany wyłącznie przeze mnie ~Wercia) 

" Uczucie rozwieje wiatr, umkną we wskazówkach zegara, gdy godziny rozpraszać będą miłość"

Objął jej drobne ciałko w talii. Nie chciał, by jej śliczne szklane oczka widziały więcej zła. Już zbyt dużo wycierpiała. Krwawe blizny na zawsze pozostaną na sercu, nawet gdy skóra powróci do dawnego stanu, długie linie, jeszcze nie tak stare, kiedyś znikną, najpewniej tak będzie, kiedyś o nich zapomni, ona, świat.
Świat zapomina, zapomina o wszystkich, minie czas, zabije wspomnienia. Fotografie wybledną, a papier zamieni się w pył.
Kruszyła się w jego dłoniach, rozlatywała na małe elementy, była skomplikowaną układanką, w której wciąż brakowało elementu.
Oparła swoje czoło o jego. Czubek nosa zetknęła z jego nosem. Ciepły oddech przyprawiał ją o dreszcze. Wcześniej nie znała tego uczucia, nie wiedziała co znaczy bliskość, bała się zaufać. Nie miała komu ufać. Demony objęły jej pragnące miłości serduszko.
Drobne rączki błądziły bo twardych mięśniach brzucha, po torsie, który był jej jedynym oparciem.
Wsunął silną dłoń pod kawałek materiału na jej plecach. Przemknął palcami po wystających żebrach, po kręgosłupie i łopatkach. Z czułością pieścił nagą skórę dziewczyny, sprawiał, że czuła ciepło.
Paliło, wypalało na jej  ciele stałe znaki jego własności.
Widział jej oczy, a jednocześnie samo ich odbicie, krzywe zwierciadło, jeszcze nie umiał przeczytać tych liter, dopiero uczył się stuki miłości, stawiał pierwsze kroki w nowym świecie, gdzie skrajność staje się codziennością. Jeszcze nigdy nie pragnął nikogo ani niczego tak bardzo.
Dusza naprzeciw duszy, serca, zgadzające się w rytmie, życia, bez istnienia, a tak potrzebne sobie nawzajem, miłość -jak tlen jak woda jak światło. Unicestwienie samotności.
- Chcę być przy tobie już zawsze, do końca istnienia, do śmierci, a jeśli umrzesz pierwsza, nie chcę żyć bez ciebie - składał ckliwe świadczenia, może zbyt oklepane, jednak prawdziwe, zbyt prawdziwe, by przez gardło mogła przemknąć się nuta fałszu.

"Łzy są odłamkami szkła, które ranie najmocniej, nie próbuj ich dotknąć, pokaleczysz swoje serce" 

Nie krzyczała, nie płakała, nie szukała pomocy. Nie musiała szukać, skoro miała ją przy sobie.
- A jeśli to wróci? - pytała co wieczór, wtedy lęk opanowywał całą jej egzystencję. Czuła strach wszystkimi zmysłami.
Słodki, niewinny zapach, unoszący się w cząsteczkach tlenu. Trucizna.
Gorycz mieszająca się ze śliną. Trucizna.
Otumaniający dźwięk melodii, granej w jej głowie.Demony.
Przeraźliwe zimno opinające się na jej bladej skórze. Demony.
Przywidzenie, migotanie przed oczami, niezrozumiałe obrazy pojawiające się tuż przed zaśnięciem. Manipulacja.
On to wszystko naprawił, on odgonił zło, pokonał przerażenie, nie tylko własne.
Otwierał okna, gdy się dusiła, zawiniętą w kocyk, wynosił ją na balkon.
Spijał nieprzyjemny smak swoim pocałunkiem.
Szeptał czule, szeptał najpiękniejsze słowa.
Otulał ją swoimi ramionami, rozgrzewał duszę, serce i umysł, tulił cień człowieka, którym była, nadając jej prawdziwego istnienia.
Spoglądał w oczy, odganiając złe myśli, szukał w nich uśmiechu, jakiego nie zastał na ustach.
Do czasu.

"Boisz się, aniele?" ~Cipriano.

Aniołowie zstąpili z nieba, by raz na zawsze pozbyć się zła. Miało moc w jej rękach, a teraz tracili na sile, nastał odpowiedni czas na zmiany.
Bo jedno słowo, która zawiera sześć liter zmieniło świat. Uratowało więcej niż dwie osoby.
Sekret i cicha przysięga zawarta między wierszami ich życia pozbyła się demonów, jej serce było czyste, wolne, szczęśliwe. Białe.
- Śnieg, popatrz - zawołała radośnie któregoś poranka. - Nie widziałam śniegu już tak długo... - Klasnęła w dłonie z zachwytem. - Wyjdziemy na spacer, dobrze?
Uniósł kąciki ust, jej radość była jego szczęściem, jej zachwyt był jego ekscytacją. Jej miłość jego miłością.
Przygarnął ją w swoje silne ramiona.
- Oczywiście, aniołku - mruknął w pocałunku, jaki złożył na drgających usteczkach dziewczyny. 

~
Dziś mamy Andrzejki, więc przychodzę do Was z OneShotem, który naprawdę mi się podoba. 
Został zaczęty dawno temu, jeszcze grubo przed wakacjami, ale nigdy nie było czasu dopisać zakończenie. No i wreszcie znalazła się chwilka.
Tak więc życzę Wam udanego dnia, tygodnia. 
Kocham Was bardzo i proszę o komentarze <3 Wiecie, komentarze to ogromna motywacja.
Do następnego <3 
~EvilHope (Wercik)  

piątek, 27 listopada 2015

Es Posible 2 - IX



*Ludmiła/Lily*
Oddałam pracę sama. Federico nie ma już nawet w dzienniku, chyba postanowił całkowicie zniknąć z mojego życia. Po dwóch tygodniach zdążyłam przywyknąć do stanu sprawy. Powiedzmy.
Nie biorąc pod uwagę tony łez i tuzina nieprzespanych nocy, jest super. Nawet bardziej niż super.
Próbuję oszukać wszystkich, łącznie ze sobą. Dobrze byłoby jedynie wtedy, gdy Federico wróciłby do mnie.
- Lilka. - Ktoś szturchnął mnie w ramię. - Liluś. - Fede tak do mnie mówił. Fede tak szturchał mnie w ramię. Fede też siedział obok mnie. Fede zawsze przywoływał mnie na ziemię.
Oprócz tego Fede o mnie dbał, Fede mnie kochał, całował, przytulał, szeptał, opiekował się mną, troszczył się i zawsze zawsze zawsze był. Zawsze. Był był był. Teraz nie ma. Nie ma, nie będzie. Koniec.
- No co? - syknęłam niechcący. Nie miałam zamiaru zabrzmieć niemiło. Przeciwnie, Natalia teraz jako jedna może mi pomóc. Tylko jej jestem w stanie powiedzieć co leży mi na wątrobie. - Przepraszam, nie chciałam.
- Spoko, wiem, że to przez tego palanta - westchnęła. - Jaka jest odpowiedź w zadaniu piętnastym?
Zerknęłam na swój pusty test, byłam zbyt pochłonięta myślami, by  przypomnieć sobie, że powinnam zacząć go pisać. A mimo to wszystkie odpowiedzi miałam zaznaczone. Niepewnie spojrzałam na Nat.
- Czy ja to pisałam? - zapytałam cicho.
Czarnowłosa spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- Raczej.
Byłam pewna, że to nie ja sterowałam swoją ręką. Byłam zbyt daleko, by móc cokolwiek zaznaczyć, ponad trzydzieści pytań. To niewykonalne, nawet nie znam ich treści. Nie uczyłam się, więc nawet nie mam pojęcia czy wszystko jest dobrze.
- Zaznacz b - starałam się mówić jak najciszej, ale nauczycielka i tak zwróciła na mnie uwagę.
- Lilianno, proszę oddaj mi kartkę. - Podeszłą do mnie, a wszystkie dwadzieścia par oczy zwróciło się ku mnie. - No już, już.
Nie miałam problemu w tym, by oddać jej mój test, przecież i tak wszystko było uzupełnione. Nie wiem jak, nie wiem, pewnie nigdy się nie dowiem.
Po kilkunastu minutach, w których myślami powróciłam do moich najpiękniejszych wspomnień dotyczących Federa.
Jego dotyk.
Dłonie na mojej talii. Na brzuchu i biodrach.
Jego usta na mojej szyi, na żuchwie, policzkach, wreszcie na moich wargach.
Nasze języki splątane ze sobą, oddechy zmieszane, ciała tak bardzo blisko siebie.
To ciepło, obezwładniające mnie całą, nieznośnie mięknące kolana, motyle w brzuchu przy każdym zetknięciu naszych palców.
Dzwonek na przerwę rozproszył moje wspomnienia. Wstałam gwałtownie, a krzesło za mną prawie się przewróciło. To, co przed chwilą zaczęłam sobie wyobrażać, było tak realne, że niemal czułam na sobie jego pożądliwy wzrok.
Wyszłam z pomieszczenia zanim zdążyłam się zorientować. Nogi niosły mnie same, czułam się jakbym nie miała nad nimi władzy, wiedziałam, że mogę odwrócić się i iść w całkiem innym kierunku, ale dla pewności, zawróciłam i przez ułamek sekundy szłam w przeciwnym kierunku. Nagle stanęłam nieruchomo, w tłumie widziałam sylwetkę mojego chłopaka. Przedzierałam się przez tłum, aż odległość między nami zmieniła się do... praktycznie jej między nami nie było. Wyciągnęłam rękę, by dotknąć jego policzka, ale w tym momencie rozpłynął się w powietrzu. Przecież był tak realny, że niemal namacalny...Widziałam go, był tutaj, był. Był, widziałam widziałam widziałam go.
- Lu, wszystko dobrze? - Natala położyła dłoń na moim ramieniu, a ja wtedy zrozumiałam, że kucam, że płaczę.
Coś się dzieje dzieje dzieje, a ja nie rozumiem co. Nic nie jest dobrze, wszystko się sypie sypie sypie, a ja znajduję się w centrum zagłady.
- Nie - wyrzucam z siebie, - Nie jest dobrze, nic nie jest dobrze, nic nie jest dobrze - powtarzałam na głos słowa, jakie ślina niosła mi na język. - Zabierz mnie stąd, zabierz gdzieś, gdzie poczuję jego obecność, zabierz gdzieś, gdzie ludzie nie będą patrzeć na mnie jak na idiotkę, zabierz mnie, zabierz mnie stąd.
- Chcesz się zerwać? - Oczy mojej przyjaciółki powiększył się, widziałam  to nawet przez  wielkie jak grochy łzy.
Pokiwałam głową. Kropelki, które sunęły mi po policzkach stawały się coraz bardziej uciążliwe, ich gorąco wypalało mi serce, piekły.
Hiszpanka złapała mnie za rękę, pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Jej auto stało zaparkowane zaraz przy bramie. Otworzyła drzwi przede mną, praktycznie wepchnęła mnie do środka, a sama usiadła za kierownicą. Jechałyśmy nie długo, kilka minut, aż Natka zatrzymała się. Nie widziałam nic, oparłam głowę o kokpit. Trzęsłam się, szlochałam, nie potrafiłam opanować się nawet w najmniejszym stopniu.
- Luśka - zaczęła spokojnie dziewczyna, delikatnie głaskając mnie po plecach. - Co się dzieje? Mi możesz opowiedzieć wszystko. Przecież wiesz.
- On... on - jąkałam się. - Kocham go, kocham go, a on zniknął, tak po prostu zniknął, zniknął. - Nie wróci wróci wróci do mnie. - Coś się dzieje, ja się martwię, brakuje mi go, on mnie kocha, nie zostawiłby mnie bez powodu, boję się, ja muszę go znaleźć, ja muszę, Natka, ja nie wytrzymam, mam zwidy, dziś myślałam, że go widziałam, to wpada w paranoje, wariuję, męczę się, muszę go zobaczyć, chcę go dotknąć, chcę się przytulić, chcę żeby mnie pocałował, żeby mi wyjaśnił, żeby powiedział, że jestem dla niego ważna. Muszę.
W tej właśnie chwili postawiłam przed sobą nową ideę. Muszę go znaleźć, tylko tak uda mi się powrócić do psychicznej równowagi.
- Dobrze. Pomogę ci - odezwała się, biorąc głęboki wdech. - Nie mogę patrzeć na to, jak się męczysz.
Zapadła między nami chwila ciszy. Próbowałam przyswoić sobie wiadomość, że Naty  c h c e  mi pomóc.
- Wiesz jak do niego trafić? Masz jakiś pomysł? Albo może znasz kogoś, z kim się ostatnio kontaktował? - pytała.
Znam.
Rose.
- Tak. Tyle, że ona raczej nie wyrazi chęci pomocy. - No i nie wiem jak ją znaleźć. Nic o niej nie wiem, nawet nie znam jej nazwiska, nie mam pewności, że Rose to jej prawdziwe pełne imię. Rozalia? Rozalina? Ro... - Nie wiem czy Rose to dobra osoba. Kiedy ostatnio ją widziałam czuć od niej było papierosami i alkoholem.
- Musimy dotrzeć do niej, bo z tego co zdążyłam zauważyć, nie masz innych pomysłów.
Nie czekając na moją odpowiedź ruszyła. Nie protestowałam. Otworzyłam lusterko i puder z torebki. Wyglądałam fatalnie, cała twarz spuchła mi od płaczu.
- Gdzie jedziemy? - W końcu zebrałam się w sobie, by zadać jej pytanie.
- Do wszystkich w mieście klubów. Wydaje mi się, że w którymś ją znajdziemy - wyjaśniła.
- Co?! - pisnęłam. - Przecież nas nie wpuszczą, nie mamy jeszcze osiemnastki.
- Nie histeryzuj. Wejdziemy zapleczem, albo jedna z nas odwróci uwagę ochroniarzy, a druga wśliźnie się do środka. Zaraz zadzwonię do  m o j e g o  c h ł o p a k a. - Mocno podkreśliła dwa ostatnie słowa.
No tak, byłam na tyle zajęta własnym życiem, że nawet nie zorientowałam się, że Nacia umawia się z Maxim. Bo to...
- Maxi, prawda? - zapytałam, żeby nie wprowadzać się w błąd.
- Skąd wiesz? - Przelotnie spojrzała na mnie.
Uśmiechnęłam się krzywo. Z życia, tego poprzedniego. Przeznaczenie, tak?
- Mam swoje sposoby.
No właśnie, przeznaczenie. A jeśli ja i Fede nie jesteśmy sobie przeznaczeni? Jeśli drugie życie ma być dla nas szansą na czystą kartę, całkiem nowy początek, bez siebie nawzajem?
- Ej, nie płacz, znajdziemy ją. - Usłyszałam.
To puste słowa, nie mam przekonania. Nie wiem nie wiem nie wiem nic już nie wiem  i w nic nie umiem uwierzyć.
Pustka. Próżnia. W mojej głowie nie ma nic. Nic - to słowo przewija się między ciasnymi zwojami mojego umysłu. Pełznie, czai się tylko po to, by w końcu śmiertelnie mnie ukąsić.
Zacisnęłam powieki, nie chcę nie chcę nie chcę widzieć dokąd zmierzamy.
- Jesteśmy - oznajmia wreszcie Hiszpanka, przerywając moją męczarnię.
Biorę głęboki wdech, by odnaleźć w sobie chociaż trochę odwagi.
Przede mną rośnie wysoki, zaniedbany budynek. Jedna z jego ścian jest pomarańczowa, druga brązowa, obie pokrywa brud.
Wysiadamy ze srebrnego audi. Natalia trzy razy upewniła się, że dobrze je zamknęła, czemu się właściwie wcale się jej nie dziwię. To niezbyt ciekawa okolica.
- Witamy - zawołała do barczystego faceta w czarnym garniaku. - Ile płacimy za wstęp?
- A dowodziki?- Popatrzył na nas.
- No daj spokój kolego, nie wzięłam dokumentów z mieszkania. Przecież gdybym nie była pełnoletnia, siedziałabym teraz na lekcji. Obie byśmy siedziały. - Podjęła się próby przekonania go.
- Nie ma opcji.
- Ale wiesz, nikt się nie dowie. - Machnęła mu przed twarzą banknotem.
Wziął od niej pieniądze, po czym przepuścił nas w przejściu.
Rozejrzałyśmy się dokładnie, wnętrze było paskudne, odrażające. Ściany pokrywała odklejająca się tapeta, ludzi było niewiele, ale ci, którzy znaleźli się wewnątrz, nie należeli do ludzi z którymi chętnie nawiązuje się znajomości.
Rose nie było.
Sprawdziłyśmy jeszcze trzy inne puby. Szczęście sprzyjało nam dopiero w piątym z kolei.
Tym razem wśliznęłyśmy się zapleczem, a ja, czym bliżej byłyśmy, tym bardziej czułam się zdenerwowana, jakbym podświadomie wiedziała, że właśnie tam ją znajdę.
Zatrzymałam się przed drzwiami.
- On tu był - szepnęłam. - Czuję to.
- Był. Dwa tygodnie temu, był. On już nie należy do Ciebie. On już nie jest twój. Opuścił nas obie. Odejdź, nie powiem ci zbyt wiele, nic nie wiem. Nie wiem, nie wiem, tak jak ty. 
- Kłamiesz - syknęłam.
- Co? - Naty odwróciła się do mnie, stała krok przede mną.
- Nic.
- Ludmiła, nie chcę dla ciebie źle. Nie narażaj się na to niebezpieczeństwo. Nawet nie wiesz co ci grozi. 
- Ale chcę wiedzieć - odpowiedziałam bezgłośnie i śmiało weszłam do środka, wymijając Natkę.
~
Hello.
Dziś przychodzę do Was ze spóźnionym o tydzień rozdziałem dziewiątym.
Co sądzicie? Mam nadzieję, że wyrazicie swoją opinię ^^
Na Wasze pytania czekam również w zakładce "ZAPYTAJ POSTAĆ".
A co tam u Was? Mikołajki coraz bliżej, awh. My w szkole robimy już 2 grudnia, a choinka w klasie już stoi :D Ferie coraz bliżej hyhy, teraz już Kevin leci <3
Kocham Was bardzo <333
Do następnego (w Andrzejki :D )

sobota, 14 listopada 2015

Es Posible 2 - VIII


*Ludmiła*
Nie widziałam się z Federico już tydzień. Serce mi się kraja, nie wytrzymuję tego. Ciągle mam wrażenie, że to tylko głupi sen, z którego zaraz się obudzę, liczę na to, że Fede będzie obok, że wszystko wróci na właściwe tory. Niestety z nastaniem każdego nowego dnia nadzieja umiera we mnie jak i wiara.
- Zrób coś ze sobą, Ludmiła, zrób coś... - nakazałam sobie w sobotni poranek, gdy poranne promienie słońca obudziły mnie o świcie.
Śnił mi się, widziałam go całkiem, jakby stał przede mną.
Rano czułam jeszcze smak i żar jego aksamitnych warg, czułam ciepło bijące od ciała i czułam miłość, która napełniała moje serce tak obficie, że ciepły płyn wylewał się z niego, przenikając każdą najmniejszą komórkę mojego ciała.
Zrzuciłam z siebie pierzynę, porwałam kartkę z szuflady pod biurkiem i wyjęłam długopis. To się musi skończyć, ta wojna, tocząca się pomiędzy moim sercem, a mózgiem powinna zostać przerwana. 
Federico, kochanie.
Pewnie domyślasz się, że jestem na Ciebie wściekła. 
I zacznijmy od tego, że nie wiem czy kiedykolwiek więcej Cię zobaczę, czy dostaniesz ten list, ale mimo wszystko ja MUSZĘ przelać myśli na papier. 
Jeśli jeszcze będzie nam dane podzielać przyszłość, wiem już co zrobię. Najpierw cię pocałuję, potem zabiję. 
Ale nie śmiej się, wcale nie żartuję. No dobrze, może troszkę. 
Kocham cię jak głupia, nie potrafię przestać myśleć o tobie i o tym, jak wiele przeliśmy razem, a ty tak jakby nigdy nic, zostawiłeś mnie samą, twierdząc przy tym, że robisz to dla mojego bezpieczeństwa. 
Nie jestem bezpieczna, nie bez ciebie! Pamiętaj, że nie jesteś w stanie obronić mnie przede mną. 
Nie chcę żyć bez Ciebie, czy nie potrafisz tego zrozumieć?!
Targają mną emocje, może powinnam się uspokoić. Niestety od ostatniego tygodnia jakoś niespecjalnie mi to wychodzi. 
Potrzebuję Ciebie, potrzebuję Twoich silnych ramion, niosących ciepło. Potrzebuję Twojej miłości. 
Nie mam pojęcia w jakie brudne interesy się wplątałeś, czuję, że wolę żyć w niewiedzy, a jednocześnie jestem pewna, że razem dalibyśmy radę. Tak jak zawsze. Zawsze, wiesz? 
Pamiętasz? Przetrwaliśmy wszystko, nawet śmierć Olivii. Było ciężko, przecież pamiętam te nieprzespane noce, tony łez wylane w poduszki i Twój wzrok, nagle tak chłodny i obcy. Szorstkie słowa, które raniły moje uszy, kłamstwa, które wypowiadałam. Życie było dla nas niesprawiedliwe, ale my... Daliśmy radę. 
Śniłeś mi się dzisiaj.Zabrałeś mnie daleko stąd. Byliśmy na plaży nocą. Pokazywałeś mi gwiazdy, tak pięknie o nich mówiłeś... Porównałeś je do moich oczu, szeptałeś czule, że jestem wszystkim co masz. Nagle czar prysł, bum. Było - nie ma. 
O ironio, Ty też byłeś - teraz cię nie ma. Obiecywałeś. Nie licz na to, że zapomnę. 
Za dużo mnie to kosztuję. Unikasz spojrzenia mych oczu, ale wciąż widzę twoją duszę. 
Żegnaj? Wątpię. Ciągle spotykam cię w marzeniach. Jesteś wszędzie, w każdym szmerze i najmniejszej kropelce deszczu, w moich łzach i w uśmiechu. 
Więc... Więc co teraz? 
Do zobaczenia? 
Zostawiłam tekst na stoliku nocnym, po czym poszłam w stronę łazienki. Zamiast ochłonąć, wpędziłam się w skrajne emocje. Feder jest, był, będzie częścią mnie, nic nie jest w stanie tego zmienić, nigdy. Tak jak napisałam, nie pozbędę się miłości, którą go darzę. Nie dam rady, choćbym bardzo chciała. 
Nawet nie zauważyłam, że płaczę, dopiero w lustrze zobaczyłam kropelki sunące po moich policzkach. 
- Wykończysz mnie, Federico - szepnęłam do swojego odbicia. 
Przymknęłam powieki, starając się wyobrazić sobie, że stoi za mną, obejmuje mnie, kołysze lekko... 
Gdy wróciłam do pokoju, poczułam dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa. 
Kartki, którą niecałe piętnaście minut temu zapełniłam wyrzutami do mojego byłego chłopaka, zniknęła. Zamiast niej znalazłam czerwoną różę z małym kartonikiem. 
Nic nie mów, nie odejdę. 
Ciągle jestem przy Tobie. 
Nic więcej nie mów. 
Przepraszam, 
Chociaż nadawca nie był tak uprzejmy, by złożyć swój podpis, doskonale wiedziałam kim jest. Federico. Przysunęłam wiadomość pod nos. Pachniała słońcem, plażą, morzem, nocą, NIM.  

*Federico* 
Rose stała oparta o ścianę. Ręce złożyła pod piersią, ciasno zaciskając pięści. Na głowę naciągnęła białą czapkę. Prawie zasłaniała jej oczy. Z wyjątkiem mojej baseballówki ubrana była w czarne spodnie, kozaki na szpilce, przyległy bladoniebieski top i skórzaną kurtkę. Gdybym jej nie znał, byłbym w stanie zainteresować się jej osobą, jednak zamiast tego tylko wykręciło mnie w środku, a na twarz zakradł się grymas. 
- Nie za stosowny strój, jak na takie miejsce? - Skinąłem głową na tylne wejście do obleśnego pubu. 
Pachniało od niej papierosami i alkoholem, ale mimo to byłem pewien, że nie sięgnęła ani po jedno, ani po drugie. - Poza tym, byłbym wdzięczny, gdybyś zwróciła mi moją własność. 
- W białym ci nie do twarzy, a czapka zepsuje ci fryzurę. Nie potrzebujesz jej. - Obojętnie wzruszyła ramionami. 
- Po co mnie tu ściągnęłaś? - zapytałem, ignorując jej uwagę. 
- Po co to zrobiłeś? - syknęła, a jej oczy zamieniły się w wąskie szparki. 
- Co konkretnie? - Stałem kilka kroków od niej, a mimo to, widziałem jej drżące kąciki ust. - Ach, masz na myśli Ludmiłę. - Uśmiechnąłem się. 
- Po co to zrobiłeś? - powtórzyła, jakby nie słyszała co mówię. Stosuje moją metodę, brawo. 
- Bo ją kocham, bo nie mogę patrzeć jak cierpi, bo tym listem zabiła cząstkę mnie, bo boję się o nią i przede wszystkim dlatego, że wiem, że beze mnie sobie nie poradzi. 
- Wiesz, że muszę słuchać tego, co każą mi robić? - szepnęła niepewnie, na co skinąłem głową. - I kazali mi cię... - przełknęła ślinę. Wiedziałem o czym mówi, wiedziałem też, że przychodzi jaj to z trudem. - Muszę wybierać. Upaść, albo pozwolić ci... - urwała po raz kolejny. 
- Co postanowiłaś? Domyślam się, że skoro mi o tym mówisz, już podjęłaś decyzję. 
Nie dawałem nic po sobie poznać, ale ciężko było mi trzymać nerwy na wodzy. Pot pojawił się na skroniach, które ukradkiem otarłem, coś uwięzło w gardle, ręce były śliskie, a serce waliło w piersi, całkiem jakby chciało wyrwać się i uciec. 
Objąłem ją wzrokiem. Decyduje o moim losie. Okaże się zdrajcą, albo poświęci się dla mnie... 
- Rose? - odezwałem się zachrypłym głosem, gdy nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. - Obiecaj mi, że mimo wszystko będziesz pilnować Lu. Przysięgnij mi to. 
- Nie będę ci nic przysięgać. - Energicznie pokiwała głową na nie. Może nawet zbyt energicznie. - To koniec naszej umowy, Federico. Gdy zniżę się do twojego poziomu, już niczym się nie zajmę. 
- Czyli, że...? 
- Tak. 
- I...? 
- Nie, jeszcze nie. Puki są tutaj, nie zostawię cię samego. Jesteś zbyt, cóż, określenie tego, jako bujanie w obłokach jest nie na miejscu. - Uśmiechnęła się lekko.
Odetchnąłem po części z ulgą. Nie chodziło o mnie, przeciwnie, o osobę, którą kocham, którą ciągle muszę mieć na oku. 
- Ale mam jeden warunek - dodała po chwili. 
No tak, Rose nie bywa bezinteresowna, to jej stała cecha. Coś za coś. Koniec, inaczej nie ubijesz targu. 
Spiąłem się nieco, jej drobna sylwetka wydała się jeszcze bardziej krucha. Nie w posturze moc, a w umyśle. Ta dziewczyna jest idealnym przykładem. 
- Słucham. 
- Hiszpania. 
- Troy? 
Skinęła głową. Znowu ten typ wchodzi mi w drogę... Kiedyś go zabiję, poślę do piekła, zniszczę. 
~
Pam pa ram pam pam. 
Ja wiem, że nic nie wiem. Serio. Nie wiem co ja robię, co ja piszę... Ja to jeszcze jakimś cudem ogarniam - what idk. 
To się kiedyś wyjaśni, serio. Koło 17 -18 rozdziału ;) 
Okay, okay, jest już po 00.00, mamy sobotę. a ja mam dziś wycieczkę, więc powinnam iść już spać....
Zatem proszę o komentarze, nawet malutkie - nie macie pojęcia jaka to motywacja ♥ 
Kocham  Was bardzo ♥ Do następnego  ♥ 

czwartek, 5 listopada 2015

Es Posible 2 - VII



*Ludmiła*
Wierzę, że na końcu drogi odnajdziemy świat. w którym miłość będzie żyć bez wad. Rozproszymy ciemność, która pnie się wysoko, cierniami rozrywając łączące nas więzi. Wierzę. 
Głos wyrwał mnie ze snu. Rozejrzałam się po pokoju, ale nikogo nie było. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, o co w tym chodzi. Federico nie chce mi nic mówić, ciągle unika tematu, a mnie to męczy, potrzebuję prawdy, potrzebuję,  żeby był ze mną szczery.
Zegar na ścianie wybił trzecią trzydzieści nad ranem. Niebo zaczynało się przecierać. Z westchnieniem odrzuciłam pierzynę. Znam siebie, wiem, że nie uda mi się usnąć na nowo.
Wstałam i skierowałam się do łazienki. Dziś dziesiąty... dokładnie w ten dzień Federico pierwszy raz mnie pocałował. Pamiętam tą chwilę jakby to było wczoraj. Chociaż tak naprawdę... jeszcze nawet się nie zdarzyła. I niestety nigdy nie zdarzy.
Po chwili wróciłam do swojego pokoju, gdzie zastałam mojego chłopaka. Cofnęłam się, przestraszona.
Opierał się o ścianę, przy dużym oknie, wyglądał za nie. Jego twarz wyrażała raczej zmartwienie. Nie powinnam się go bać, przecież wiem, że mnie kocha, że nie pozwoli, by stała mi się jakakolwiek krzywda. A mimo to, moje serce przyspieszyło, absurdalnie wybijało rytm słowa 'pomocy'. Przełknęłam ślinę. Fede to twój chłopak, nie zrobi ci krzywdy, kocha cię, pilnuje cię, nic ci nie będzie... - zaczęłam wmawiać sobie, wchodząc do pomieszczenia.
Nie martw się, nie bój się, uspokój.. Cichutko, moje kochanie, chodź, wysłuchaj i wybacz mi - głos w mojej głowie ponownie dał o sobie znać. Tym razem jednak nie miałam wątpliwości, że jego 'nadawcą' jest szatyn, który nawet nie raczył na mnie spojrzeć.
To dziwne, ale pod wpływem jego aksamitnego głosu, podobnego do muśnięć małych ogników, ogrzewających moje wnętrze, wyciszyłam się, zaufałam mu.
Cicho podeszłam do niego. W ciepłym świetle, rzucanym przez wschodzące słońce, wydał mi się dziwnie nieznajomy. Dotknęłam jego ramienia, a on wreszcie odwrócił się ku mnie. Przez twarz Fede przemknął jakby... cień uśmiechu? Coś na ten kształt. Wydało mi się, że spogląda na mnie z utęsknieniem, z czymś nowym, chłonął mój widok, jakbyśmy nigdy więcej mieli się nie zobaczyć.
- Federico? - szepnęłam niepewnie.
- Moja księżniczka - powiedział cicho, chyba wcale nie do mnie.
Przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze, potem przeniósł go na podbródek, który uniósł tak, że musiałam patrzeć w jego cudowne, niemal czarne oczy.
- Obiecaj mi, że cokolwiek by się nie działo, nie poddasz się, będziesz walczyć.
- O czym ty...? - zapytałam, nie do końca rozumiejąc co chce wyegzekwować.
- Po prostu obiecaj, że nawet jeśli nie będzie mnie przy tobie, znajdziesz w sobie siłę.
Coś zakuło mnie w sercu. Nie będzie go przy mnie?
- Dlaczego to brzmi jak pożegnanie? - Czułam jak łzy cisną mi się pod powieki, szukają ujścia.
- Bo to jest pożegnanie. - Zwiesił głowę.
Mój cały świat zadrżał, straciłam równowagę, bo z rąk umykało mi wszystko, co miało jakiekolwiek znaczenie, Federico odchodził.
- Nie kochasz mnie? - Starałam się ze wszystkich sił opanować drżenie głosu, jednak nie bardzo mi to wychodziło.
Widać było, że zastanawiał się nad odpowiedzią, jakby rozpatrywał która z odpowiedzi jest dla niego bardziej korzystna, albo która mniej mnie zrani. 
- Kocham, najbardziej na świecie. Dlatego teraz tu jestem, Lu, jesteś jedynym co daje mi nadzieję, ale teraz muszę odejść, proszę cię, wybacz mi to, że niepotrzebnie pojawiłem się w twoim życiu. Bądź szczęśliwa, znajdź kogoś, kogo będziesz w stanie pokochać i kto da ci miłość oraz szczęście na jakie zasługujesz.
- Nie rób mi tego - wydusiłam z siebie, niewidzialna siła miażdżyła mi klatkę piersiową, serce rozrywało się na drobne kawałeczki. Już nawet nie próbowałam powstrzymywać łez. - Nie rób mi tego, kocham cię, Federico, nigdy nie będę szczęśliwa, jeśli znikniesz.
- Nie chcę tego robić, nie chcę cię zostawiać. Uwierz mi, że nigdy nie zrobiłbym tego z własnej woli.
- Co cię zmusza?
- Nie mogę ci powiedzieć, Ludmi, błagam, nie utrudniaj mi tego.
- Wytłumacz mi to chociaż! - Niepotrzebnie uniosłam głos.
Byłam roztrzęsiona, drżałam z nerwów, ze strachu, z żalu. Moja dusza zaczęła umierać i nawet jeśli będę starała się ją uratować, uschnie, bez miłości zwyczajnie uschnie.
- Nie zrozumiesz, nie jestem już tą osobą, którą byłem, w dodatku jest ktoś, kto zagraża ci, kiedy jesteśmy razem. Musisz być bezpieczna, Lusia, to dla mnie najważniejsze. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. Musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać, że nie będziesz wracać ani do przeszłości, ani do poprzedniego życia, że zaczniesz wszystko od nowa.
- Nigdy nie zapomnę o tobie, nie zapomnę o wszystkim, co razem przeżyliśmy, kocham cię, za bardzo cię kocham - mówiłam, łkając cicho.
Westchnął, zrezygnowany. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie odpuszczę. 
- Nie wrócę - szepnął, jednocześnie intensywnie wpatrując mi się w oczy.
Objął mnie w talii, przyciągnął mnie do siebie, nasze ciała nie mogły znajdować się bliżej siebie. Musnął moje wargi swoimi, najpierw delikatnie, potem coraz śmielej, aż w końcu łapał moje łapczywe pocałunki.
Dziś całowaliśmy się po raz pierwszy. Dziś dziś całowaliśmy się po raz ostatni.

* Rose*
 - Dobrze zrobiłeś. Ona tylko teraz może by szczęśliwa - zapewniłam, kładąc rękę na ramieniu Federico. - A ty możesz wrócić do domu. - Uśmiechnęłam się. - Do mnie - dodałam nieco ciszej.
- Rose, zgodziłem się na to tylko dla jej dobra, kocham ją i nie licz na to, że zmienisz moje zdanie co do ciebie i co do powrotu. Postanowiłem. Kropka.
- Zastanów się jeszcze, proszę, przecież to byłoby najlepsze rozwiązanie, Fede, to co nas łączyło... - próbowałam, ale on był uparty.
Zawsze stawiał na swoim, od niepamiętnych czasów, gdy coś sobie postanowił, tak właśnie było. Zmienił się, jest... jest inny, ale ciągle zawzięty. Może mniej bezwzględny, może nie tak bezmyślny, jednak uparty.
-  Czas przeszły. Teraz pozostały już tylko interesy - uciął. - Nie wiem jak to zrobisz, ale masz ich trzymać z daleka od Ludmiły. Nie zasłużyła na takie zło.
Stał się bardziej czuły, ona go tego nauczyła. Przecież miał popełnić największy błąd, a ona uchroniła go od tego. Zrobił dużo dobrego, więc wystarczyłaby tylko mała prośba... Federico jest zbyt dumny, w tym przypadku nic się nie zmieniło.
- Może i tak. Ale ty narobiłeś jej biedy swoimi zabawami z czasem. - Wzruszyłam ramionami. - Skoro nie chcesz mnie słuchać, nie mogę ci nic poradzić.
- Twoja strategia zmierza ku jednemu - warknął.
Niecierpliwy? Tego jeszcze nie było, bardzo ciekawe jak długo jeszcze wytrzyma. Czy on nie widzi, że ciągle go testuję? Dawniej chyba był bardziej bystry.
- Kocham ją - kontynuował - więc nie zostawię.
- Zdaje mi się, że to zrobiłeś. - Uniosłam brwi w pytającym geście.
- Mam swoje sposoby na bycie przy Ludmile bez ich wiedzy - szepnął, pocierając kark.
Denerwował się, ewidentnie szukał czegoś, w co mógłby wbić wzrok, by uniknąć moje karcącego spojrzenia.
- W takim razie na mnie nie licz. Nie kiwnę nawet palcem.
- Obiecałaś - syknął. Zacisnął dłonie w pięści, mocno, kłykcie mu zbielały. Zwęził powieki i teraz uporczywie świdrował mnie wzrokiem.
Westchnęłam, miał rację. Obiecałam. Gorzej będzie, jeśli okaże się, że podjęłam się niemożliwego.
- Jeśli upadnę? - zapytałam cicho z nutką lęku w głosie.
- Będziesz taka jak ja.
- I właśnie tego boję się najbardziej. Cóż, słowo się rzekło, muszę go dotrzymać, wiem. - Na chwilę zapadłą między nami cisza. - Mam nadzieję, że wiesz, że ona umrze? Zdajesz sobie sprawę, że..
Poczułam ostre szarpnięcie, uderzyłam głową o ścianę, a potem całym ciałem przyparłam do niej. Brunet przyciskał mnie do niej, trzymając za ramiona.
- Masz jej pilnować - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Upadłam na beton. Popatrzyłam na niego złowrogo, z odrazą. Jak od w ogóle mógł zrobić coś tak brutalnego? Odwrócił się bez słowa, po czym zniknął za rogiem.
Nie znam go, nie znam tego Federico, którym właśnie się stał. I nie jestem pewna, czy chcę poznać.

 ~
Haj ♥
Dziś nietypowo w czwartek, ze względu na to, że nie będzie mnie w domu przez weekend, a nie wiem jak tam w górach z internetem. Ach te wycieczki szkolne :D
W każdym bądź razie. Krótki, przyznaję, ale nawet nawet wyszedł. Gdyby czas nie gonił mnie tak bardzo, pewnie byłoby lepiej.
Mam nadzieję, że zechce Wam się poświęcić chwilkę na zostawienie pod rozdziałem chociażby małego komentarza.
Bardzo Was kocham,
do przyszłego tygodnia;
~Evil Hope (Wercik)