Tytuł: Heartbeat
Para: Fedemiła
Gatunek: dramat psychologiczny, romans
Ograniczenia wiekowe: T/M
Uwagi: Wersy wyrównywane od prawej zostały napisane przez LaDameMortelle (tak jak w pierwszym)
„Zakończona ostrzem żyletka, żyła niebieska i krew co płynie po jej rękach”
- Nie, proszę - zwróciła oczy ku opiekunce, jej nowej-byłej ''mamie''.
- Wsiadaj – rzuciła beznamiętnie kobieta. Ułożyła pasy na klatce piersiowej. Poprawiła długie rękawy za nadgarstek. Zaczesała kosmyk blond włosów za ucho – daj spokój – odezwała się znów i zwinęła usta w kreskę.
- Ale co ja zrobiłam? - nie płakała, ruszała się w rytm oddechów matki. Była słabsza niż kiedyś, ale umiała się maskować.
- Nadgarstki, uda, rozum – przerzuciła wzrok przed siebie i przekręciła kluczyki. Samochód ruszył. Dziewczyna pamiętała jak pierwszy raz to usłyszała, jak pierwsza nowa-stara mama powiedziała do niej, że jest psychiczna. Czy to, że jest opętana? Ktoś wiedział? Nikt, nawet ona. Pamiętała jednak te cierpienia, pierwszy raz był kiedy obudziła się, a rodzice byli martwi. Następny ciąg zdarzeń był przewidywalny, policja, poprawczak, kurator, rodzina zastępcza numer jeden, dwa, trzy, cztery...
Na początku, było łatwo. Okaleczenia, wypadki. Lecz było coraz gorzej, codziennie budziła się z krzykiem, krzyczała z bólu. Nikt jej nie słyszał była sama. Glosy odbijały się echem w jej głowie.
Gdy się budziła nic nie pamiętała, dopiero po paru godzinach sobie przypominała. Pewnego ranka, najgorszego w jej życiu, na pościeli plamę krwi. Nie znalazła ran nigdzie, prócz na duszy. Pamiętała, ten dotyk każde muśnięcie jak ogień lizało ja nagą, ginęła od środka. Zaszła w ciąże, prawie, bo jedyne co w niej rosło to żal i ból. Wtedy się zaczęło. Wpadła do łazienki wzięła stojak na mydło i roztrzaskała lustro. Wzięła największy kawałek i wbiła go w skórę.
"Chciwość, zachłanność i pragnienie udowodnienia komuś czegoś to uczucia wytworzone przez człowieka, Bóg ich nie chciał"
- Dam ci dwie dychy jak włamiesz się do psychiatryka - usłyszał od 'przyjaciela'.
Uśmiechnął się krzywo. Oboje dobrze wiedzieli, że będzie w stanie to zrobić. Podał rękę szatynowi i przyjął wezwanie.
Nie bał się, właściwie to nie czuł nic.
Emocje są skrajnością, nie każdy ma zdolność radości, smutku i niepokoju. Każdy uśmiech jest sztuczny, a łza wymuszona, bądź wywołana nagłym nieprzyjemnym odczuciem zewnętrznym.
Tylko jedna rzecz może sprawić by serce z kamienia, powróciło do swej pierwotnej postaci. M i ł o ś ć. Słowo, którego literki brzmią dokładnie, trzeba z delikatnością i nadzwyczajną ostrożnością szeptać głośno, by świat usłyszał. Jednak nie zawsze potrzebny jest krzyk. Nieraz wystarczy szelest liści na wietrze, lub piórko niesione przed delikatny podmuch.
Przeznaczenie jest jedno, a przyszłości nie da się zmienić. Może się wydawać, że nikt nie wie co będzie jutro, jednak w ten sposób sami wprowadzamy się w błędy. Każdy najmniejszy szczegół jest zaplanowany. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Całe życie zmierza ku śmierci.
Więc po co się rodzimy?
Przeczesał swoją idealnie ułożoną grzywkę ręką.
- Szykuj kasę, Diego - odezwał się cwaniacko, jak zawsze.
- O ile wrócisz, dostaniesz.
Nie byli dobrymi przyjaciółmi. Każdy z nich widział tylko czubek swojego nosa, a życie drugiego nie liczyło się zbyt bardzo. Nic nie mogło tego zmienić.
Czy aby na pewno? A może jest coś, co sprawiłoby, że przestaliby patrzeć oczami? Jedno słowo.. Sześć liter...
Tym razem nie obudził jej wewnętrzny krzyk. Obudził ja prawdziwy hałas. Coś rozbiło szybę. Ręka sama chciała zacisnąć się na ostrym odłamku.
- Nie – zatrzymała dłoń, ruszyła w kierunku drzwi. Stopy stąpały po metalowej podłodze zasłoniętej grubymi dywanami z perskim wzorem. To tak jak z nią, maskowała swoje bóle pod ciężką i przytłaczającą maska szczęścia. To jakby dać w ślicznym pudełku zgniłe jabłko. Jak w jej ślicznym ciele zamaskować zgniłą duszę. Coś ruszyło się w korytarzu. Bez większego namysłu ruszyła przed siebie. Nie bała się śmierci, nie bała się niczego od pewnego czasu. Bo nie było nic gorszego niż ona sama...
- Kto tam? - wychyliła blond falowaną główkę.
Ręce sunęły w górę ciała dziewczyny. Wydawało się jej to snem, czymś na rodzaj marzenia. Pocałunki chłopaka stawały się coraz śmielsze, czuła je na obojczyku, na klatce piersiowej. Nagle jednak się zatrzymał. Spojrzał jej w oczy. A jednak nie, nie miała racji nie przyszedł do niej po seks. Może istnieje przeznaczenie? Może istnieją strzały amora? Być może przeważnie przeszywają serce a te zaczyna umierać, teraz aniołek trafił? Po chwili jednak Włoch znów pocałował ja lecz inaczej. Z miłością. Z pasją. Z oddaniem. Z zaufaniem. Jej rzęsy muskały jego policzek, dłonie dotykały najsłodszym dotykiem jaki znała. Złapał ja za uda, podniósł i rzucił na łóżko w jej tymczasowym pokoju.
Objął jej drobne ciałko w talii. Nie chciał, by jej śliczne szklane oczka widziały więcej zła. Już zbyt dużo wycierpiała. Krwawe blizny na zawsze pozostaną na sercu, nawet gdy skóra powróci do dawnego stanu, długie linie, jeszcze nie tak stare, kiedyś znikną, najpewniej tak będzie, kiedyś o nich zapomni, ona, świat.
Świat zapomina, zapomina o wszystkich, minie czas, zabije wspomnienia. Fotografie wybledną, a papier zamieni się w pył.
Kruszyła się w jego dłoniach, rozlatywała na małe elementy, była skomplikowaną układanką, w której wciąż brakowało elementu.
Oparła swoje czoło o jego. Czubek nosa zetknęła z jego nosem. Ciepły oddech przyprawiał ją o dreszcze. Wcześniej nie znała tego uczucia, nie wiedziała co znaczy bliskość, bała się zaufać. Nie miała komu ufać. Demony objęły jej pragnące miłości serduszko.
Drobne rączki błądziły bo twardych mięśniach brzucha, po torsie, który był jej jedynym oparciem.
Wsunął silną dłoń pod kawałek materiału na jej plecach. Przemknął palcami po wystających żebrach, po kręgosłupie i łopatkach. Z czułością pieścił nagą skórę dziewczyny, sprawiał, że czuła ciepło.
Paliło, wypalało na jej ciele stałe znaki jego własności.
Widział jej oczy, a jednocześnie samo ich odbicie, krzywe zwierciadło, jeszcze nie umiał przeczytać tych liter, dopiero uczył się stuki miłości, stawiał pierwsze kroki w nowym świecie, gdzie skrajność staje się codziennością. Jeszcze nigdy nie pragnął nikogo ani niczego tak bardzo.
Dusza naprzeciw duszy, serca, zgadzające się w rytmie, życia, bez istnienia, a tak potrzebne sobie nawzajem, miłość -jak tlen jak woda jak światło. Unicestwienie samotności.
- Chcę być przy tobie już zawsze, do końca istnienia, do śmierci, a jeśli umrzesz pierwsza, nie chcę żyć bez ciebie - składał ckliwe świadczenia, może zbyt oklepane, jednak prawdziwe, zbyt prawdziwe, by przez gardło mogła przemknąć się nuta fałszu.
Nie krzyczała, nie płakała, nie szukała pomocy. Nie musiała szukać, skoro miała ją przy sobie.
- A jeśli to wróci? - pytała co wieczór, wtedy lęk opanowywał całą jej egzystencję. Czuła strach wszystkimi zmysłami.
Słodki, niewinny zapach, unoszący się w cząsteczkach tlenu. Trucizna.
Gorycz mieszająca się ze śliną. Trucizna.
Otumaniający dźwięk melodii, granej w jej głowie.Demony.
Przeraźliwe zimno opinające się na jej bladej skórze. Demony.
Przywidzenie, migotanie przed oczami, niezrozumiałe obrazy pojawiające się tuż przed zaśnięciem. Manipulacja.
On to wszystko naprawił, on odgonił zło, pokonał przerażenie, nie tylko własne.
Otwierał okna, gdy się dusiła, zawiniętą w kocyk, wynosił ją na balkon.
Spijał nieprzyjemny smak swoim pocałunkiem.
Szeptał czule, szeptał najpiękniejsze słowa.
Otulał ją swoimi ramionami, rozgrzewał duszę, serce i umysł, tulił cień człowieka, którym była, nadając jej prawdziwego istnienia.
Spoglądał w oczy, odganiając złe myśli, szukał w nich uśmiechu, jakiego nie zastał na ustach.
Do czasu.
„Błagam cię, proszę a ty dalej nie chcesz mnie wypuścić ze swych
ostrych rak raniących moje zabliźnione nadgarstki”
- Nie – zatrzymała dłoń, ruszyła w kierunku drzwi. Stopy stąpały po metalowej podłodze zasłoniętej grubymi dywanami z perskim wzorem. To tak jak z nią, maskowała swoje bóle pod ciężką i przytłaczającą maska szczęścia. To jakby dać w ślicznym pudełku zgniłe jabłko. Jak w jej ślicznym ciele zamaskować zgniłą duszę. Coś ruszyło się w korytarzu. Bez większego namysłu ruszyła przed siebie. Nie bała się śmierci, nie bała się niczego od pewnego czasu. Bo nie było nic gorszego niż ona sama...
- Kto tam? - wychyliła blond falowaną główkę.
- Eh...A tam? - zapytał daleki męski głos, miał ostry włoski akcent z pociagającym tonem. Mimo to, kryła się w nim zamaskowana rozpacz, której nawet ona nie potrafiła odczytać.
- Największa porażka tej ziemi – usmiechnęla się do siebie. Lubiła się krytykować. Sprawiało jej to przyjemność jak okaleczanie się – a ty może wyjdziesz co? - kiwnęła w jego stronę, choc on nie musiał tego widzieć.
- Największa porażka tej ziemi – usmiechnęla się do siebie. Lubiła się krytykować. Sprawiało jej to przyjemność jak okaleczanie się – a ty może wyjdziesz co? - kiwnęła w jego stronę, choc on nie musiał tego widzieć.
- Czemu tak surowo siebie oceniasz? - nie było prychnięć, szyderstw, przytakiwania. Czyste zainteresowanie.
- Bo, bo... - ucichła. Dlaczego? Przez to, co w niej siedzi? Przez coś co nie jest jej winą? Może wcale nie była winną, tylko pokrzywdzoną? Nigdy nie uzalała się nad sobą.
- Bo, bo... - ucichła. Dlaczego? Przez to, co w niej siedzi? Przez coś co nie jest jej winą? Może wcale nie była winną, tylko pokrzywdzoną? Nigdy nie uzalała się nad sobą.
– Bo to prawda – nienawidziła klamstwa, a jednak nieswiadomie popełniała je za kazdym razem, gdy tak mówiła o sobie – Ale dalej nie wiem kim ty jesteś – podniosła wzrok na chłopaka wychodzącego z ukrycia.
"Ludzie nie dostrzegają tego, co kryje się w oczach, patrzą na sztuczny uśmiech, wymalowany akrylową farbką, na szarym płótnie"
Zrobił kilka kroków w stronę dziewczyny.
Ona nie była jak wszystkie inne, które znał. Kryła w sobie tajemnicę, mrok otaczał ją całą i choćby stała w najjaśniejszym świetle, smutek zawsze będzie przyciemniał jej postać.
Przechylił głowę, przyglądając jej się uważnie. Błądził wzrokiem po wpatrzonej w niego twarzy, wybladłej, pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu.
Ludzie tacy właśnie są. Obojętni, wyrachowani, bezuczuciowi.
Delikatnie przejechał dłonią po jej ramieniu. Czuł od niej obcą energię, zupełnie niepodobną do ludzkiej duszy.
- Kim jesteś? - zapytał patrząc w jej tęczówki.
-Nikim i to jest mój największy problem - spuściła głowę, nie mogąc wytrzymać intensywnego spojrzenia Włocha.
- Nikim... - powtórzył zaintrygowany.
Słowo odbiło się głuchym echem od ścian budynku. W głowie błądziły mu puste myśli, bo człowiek tak wygląda, jest pustym hipokrytą, który bez serca, niszczy wszystko, co stanie mu na drodze.
- Udowodnij mi to - złapał ją za rękę.
- Patrz - pokazała nadgarstek - patrz - zrzuciła spodnie od piżamy zostając w samej dolnej części bielizny i cienkiej bluzce.
- Patrz - pokazała nadgarstek - patrz - zrzuciła spodnie od piżamy zostając w samej dolnej części bielizny i cienkiej bluzce.
Długie linie pokrywały cało ciało tajemniczej dziewczyny. Długie, energiczne ruchy, jak można było wywnioskować po ranach, były efektem niespodziewanych ataków.
Tak jest, każdy ma słabości i mało kto radzi sobie z nimi. Jesteśmy słabymi istotami, stale potrzebującymi opieki i zwalającymi winę na wszystkich innych, byle by odsunąć zarzuty jak najdalej od siebie.
Przejechał dłonią po cięciach na jej udach. Czuł dziwną żądzę, pożądanie, nie było to głębokie uczucie, a jednak przejaw człowieczeństwa, które zdarza się raz na milion.
Musnął ustami jej szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu, pozwalając mu na każdy ruch.
Była otwartą kartą, asem, tajną bronią.
„Pocałuj mnie tak, jak bardzo chciałbyś zapomnieć”
Ręce sunęły w górę ciała dziewczyny. Wydawało się jej to snem, czymś na rodzaj marzenia. Pocałunki chłopaka stawały się coraz śmielsze, czuła je na obojczyku, na klatce piersiowej. Nagle jednak się zatrzymał. Spojrzał jej w oczy. A jednak nie, nie miała racji nie przyszedł do niej po seks. Może istnieje przeznaczenie? Może istnieją strzały amora? Być może przeważnie przeszywają serce a te zaczyna umierać, teraz aniołek trafił? Po chwili jednak Włoch znów pocałował ja lecz inaczej. Z miłością. Z pasją. Z oddaniem. Z zaufaniem. Jej rzęsy muskały jego policzek, dłonie dotykały najsłodszym dotykiem jaki znała. Złapał ja za uda, podniósł i rzucił na łóżko w jej tymczasowym pokoju.
- Nie wiem, kim, lub czym jesteś, ale wiem, że nie znam nikogo takiego jak ty, wiem, że jesteś wyjątkowa i wiem, że chcę być przy tobie – powiedział z niekrytym pożądaniem. Uśmiechnęła się zawadiacko.
- A ja nie wiem jak masz na imię – pokazała teraz swoje zęby odziane w uśmiech, jeden, jedyny szczery uśmiech od tylu lat. To nie mogło obejść się bez konsekwencji. Ale ona się tym nie martwiła – A chcę wiedzieć z kim właśnie idę do łóżka – skubnęła zębami jego wargę unosząc się do góry. Jego klatka była nad jej klatką, jego serce było po przeciwnej stronie jej serca.
- A ja nie wiem jak masz na imię – pokazała teraz swoje zęby odziane w uśmiech, jeden, jedyny szczery uśmiech od tylu lat. To nie mogło obejść się bez konsekwencji. Ale ona się tym nie martwiła – A chcę wiedzieć z kim właśnie idę do łóżka – skubnęła zębami jego wargę unosząc się do góry. Jego klatka była nad jej klatką, jego serce było po przeciwnej stronie jej serca.
- Federico – serce zaczęło wybijać rytm jego imienia.
- Ludmiła. Właśnie teraz Federico mam zamiar zrobić coś nieprzyzwoitego – rozerwała guzik jego spodni i popchnęła z całych swoich sił na ścianie przylegającą do łóżka. Zaczęła go całować.
- Ludmiła. Właśnie teraz Federico mam zamiar zrobić coś nieprzyzwoitego – rozerwała guzik jego spodni i popchnęła z całych swoich sił na ścianie przylegającą do łóżka. Zaczęła go całować.
"Miłość jest uczuciem, a uczucie to abstrakcja. Abstrakcja, to coś czego nie ma. Więc czy miłość istnieje?"
Po raz pierwszy w całym życiu, jego serce biło szybciej. Dłonie drżały, ale nie z nerwów, a z podniecenia. Wargi wciąż chciały poruszać się, wypowiadając jej imię.
Czułe pocałunki, które złączyły ich w jedność i chwila zapomnienia, ulotne, parne szczęście.
Miał potrzebę opiekowania się nią, pragną, by została w jego ramionach do końca istnienia świata.
Delikatne, malinowe usteczka, na jego torsie i wątłe dłonie na karku, delikatnie poruszające się, osuwające w dół.
Nie wiedział co to za stan, ale skąd miał wiedzieć, skoro nigdy nie czuł nic podobnego, nie wiedział jak wygląda prawdziwa miłość. Przychodzi nagle, znikąd, oplątuje ciasną liną dwoje ludzi. Nie ważne jest pochodzenie, płeć, rasa, masa, kultura czy religia. Idealizuje każdy szczegół, ukrywa wady, głęboko, pod powierzchnią, stają się niewidoczne. Do czasu. Przychodzi moment, w którym złe wypełza spod skóry, pragnie ujrzeć światło dzienne. Nie każdy sobie z tym radzi.
Ciało przy ciele, upojna noc. Niebo, usiane gwiazdami, przeplatane złotą nicią.
Ściągnął z jej bladego, kościstego ciałka ostatni element garderoby.
Nagość nie jest wstydem, a zwłaszcza nie nagość duszy. Trzeba odkrywać prawdziwe piękno, zamiast zasłaniać je przepychem fałszu i niepotrzebnych złudzeń.
- Nigdy nie sądziłam, że będę zakochana. Nie marzyłam, żeby uprawiać seks w psychiatryku. A ty czego się nie spodziewałeś? - zacisnęła pięści na jego włosach.
- Nie spodziewałem się, że przez zakład z kumplem, przeżyję najpiękniejszą noc w życiu, z najcudowniejszą dziewczyną na świecie, a w dodatku zakocham się w niej - przyciągnął ją do siebie.
Twarz, przy twarzy, krzyżujące się spojrzenia, stykające się koniuszki nosów i wargi, złączone wreszcie w pocałunku, języki, z utęsknieniem toczące zaciekłą wojnę, żadne nie chce się poddać.
Stali się jednym, z dwojga w jedno, nie ma przerw w przestrzeni, tak jak w miłości i żądzy.
Na wskroś przeszywający ból, koszt za bezkresną rozkosz, tak blisko, by dotknąć nieba, pośród chmur i w promieniach słońca.
"Ceną bliskości jest ból straty”
- Szkoda, że musisz już iść – pocałowała go ostatni raz. Czy to wszystko nie działo się za szybko? A co jeśli on nie wróci? Jeśli coś mu się stanie? A ona zostanie tutaj między szarymi ścianami i złymi duchami. Sama. Odszedł. Tak jak wszedł o 2 w nocy tak wyszedł o 6 rano. Serce piknęło jeszcze raz na dowiedzenia i wróciło do swojego stałego rytmu.
„Przeszłość lubi powracać,
zwłaszcza ta zła”
Gorzki posmak płynów żołądkowych nadal został w jej ustach. Od paru dni nie mogła nic zjeść. Od razu rozniosły się plotki o rzekomej ''anoreksji''. Najdziwniejsze było to, że nie chudła a tyła. Musiała zrobić coś nie tak. Pewnie to kolejna zemsta za szczęście.
Tej nocy nie spała. Nie chciała go spotkać. Nie chciała by znów ją skrzywdził. Nienawidziła się za to. Jedynym czego pragnęła był uroczy Włoch. Widziała go ostatnio kilka dni temu. Brakowało jej jego bliskości. Naglę jakby na życzenie coś zapukało w okno. Otworzyła je i ujrzała jego. Przyniósł jej kwiaty.
- Choć tu – mówił. Pewnie dałaby rady zejść. Pod jej oknem był pusty pokój, nikt by jej nie widział. Zgrabnie poruszała się między parapetami. Po chwili już była w jego cudownych objęciach.
- Brakowało mi cię – wtuliła się w niego.
"Nie ma piekła. Piekło jest Ziemią, tu cierpimy najbardziej".
Zapach jej słodkiego, truskawkowego szamponu wypełnił całą przestrzeń w której się znajdowali.
Złożył kolejny pocałunek, na jej fioletowawych od zimna usteczkach.
Jej smak był afrodyzjakiem, zapach uwodzącą wonią, a dotyk porównywalny do lekkości, muskania skrzydełkami motyla.
Jednak jesteśmy tak głupimi istotami, że nie dostrzegamy tego, co najpiękniejsze.
Możemy przejść obojętnie obok najwspanialszej róży i zdać sobie sprawę z tego, gdy ktoś już ją zerwie. Zamiast pokochać niedoskonałość, próbujemy stale coś zmieniać, wpływać na innych nie widząc własnych błędów.
Trzeba być egoistą, by pozwolić niszczeć temu, co mamy najcenniejszego.
Blask księżyca wpadał przez okno do jego dużego pokoju. Przykrył kocem swoją księżniczkę, kładąc ją na łóżku.
Życie stale szykuje dla nas komplety niespodzianek. Nie ma sprawiedliwości, nie tu. Kiedyś, każdy będzie sobie równy, lecz jeszcze nie teraz.
- Śpij, aniołku - musnął jej gładką skórę na policzku.
Przysiadł na parapecie, wpatrywał się w wodę, mały staw za oknem. Widział w nim własne odbicie. Powierzchownie oceniał innych, na podstawie siebie samego.
Na myśl nasunęło się teraz tak wiele pytań. Gdy tylko ją poznał, cały jego świat przewrócił się do góry nogami. A może to właśnie teraz, jako nieliczny, stał na pewnym gruncie, z głową uniesioną w górę, by móc spoglądać na innych z niekrytą pogardą, z kpiną wymalowaną na twarzy, współczuciem, a jednocześnie miłością i troską.
„Oddaj mnie w ręce śmierci”
Już od wczorajszej nocy obawy powróciły. Znów obudziła się z podciętymi żyłami. Znów nie mogła na siebie patrzeć. W jej głowie odbijały się słowa, układające miliony pytań. A serce wybijało jeden rytm. Jedno imię. Jedyny sens tego beznadziejnego życia. Jedyne dlaczego mogła podnosić się po każdym upadku. Demony różnią się od duchów. Duchy pragną abyśmy coś zmienili, demony pragną nas zniszczyć o środka. Zawsze wybierają osoby słabe psychicznie, jak lwy wybierają najsłabsze partię stada. Ona taka właśnie była. A może już nie? Może on ją uratował? Dał jej nowe życie. I dał, ale w jej środku.
"Sami malujemy sobie życie, więc starajmy się używać jak najjaśniejszych barw."
Mijały godziny, dni, tygodnie, a on z każdą z chwil zakochiwał się w niej coraz mocniej.
Raz zabrał ją ze sobą do szkoły, by poznała jego znajomych i to sztucznie piękne otoczenie, w którym na co dzień zmuszony jest żyć. Widział strach w jej oczach, gdy razem przekraczali próg Studia. Złapał ją za rękę, splótł ich dłonie w nierozerwalnym uścisku, uniósł lekko kąciki ust, które za chwilkę przyłożył do jej warg.
- Nie bój się - szepną, słodko, delikatnie zakładając kosmyk jej włosów za ucho.
Z jednej z sal dochodziła śliczna melodia, dźwięk czyjegoś głosu.
Wszystko w koło wydawało się być cudowne, magiczne, takie radosne i piękne. Niestety, było tylko złudzeniem. Życie to szarość, smutek i czerń, z przejawami czerwieni, krwawych plam po ranach, zadanych przez samych siebie. Ludzie, starający się wnieść światło do przepaści nienawiści, są zwyczajnie naiwni.
- Kochanie, poznaj moich przyjaciół - odezwał się znów, przedstawiając jej tych wszystkich roześmianych ludzi.
Oni wszyscy skrywali tajemnice, od środka usychali, umierali, a mimo to sprawiali pozory.
Uśmiechnęła się sztucznie. Jak porcelanowa laleczka, idealna w każdym calu, piękna, doskonała, uśmiechająca się, swymi wiśniowymi usteczkami. Lecz pod kaskadą loków, długimi rzęsami, pod cienkim szkiełkiem, niby oczami, kryje się pustka, mrok. Światło nie dochodzi do wnętrza.
Dusza jest zgniła, a serce nie bije. Bo nie ma dla kogo.
(Od tego momentu OS pisany wyłącznie przeze mnie ~Wercia)
" Uczucie rozwieje wiatr, umkną we wskazówkach zegara, gdy godziny rozpraszać będą miłość"
Objął jej drobne ciałko w talii. Nie chciał, by jej śliczne szklane oczka widziały więcej zła. Już zbyt dużo wycierpiała. Krwawe blizny na zawsze pozostaną na sercu, nawet gdy skóra powróci do dawnego stanu, długie linie, jeszcze nie tak stare, kiedyś znikną, najpewniej tak będzie, kiedyś o nich zapomni, ona, świat.
Świat zapomina, zapomina o wszystkich, minie czas, zabije wspomnienia. Fotografie wybledną, a papier zamieni się w pył.
Kruszyła się w jego dłoniach, rozlatywała na małe elementy, była skomplikowaną układanką, w której wciąż brakowało elementu.
Oparła swoje czoło o jego. Czubek nosa zetknęła z jego nosem. Ciepły oddech przyprawiał ją o dreszcze. Wcześniej nie znała tego uczucia, nie wiedziała co znaczy bliskość, bała się zaufać. Nie miała komu ufać. Demony objęły jej pragnące miłości serduszko.
Drobne rączki błądziły bo twardych mięśniach brzucha, po torsie, który był jej jedynym oparciem.
Wsunął silną dłoń pod kawałek materiału na jej plecach. Przemknął palcami po wystających żebrach, po kręgosłupie i łopatkach. Z czułością pieścił nagą skórę dziewczyny, sprawiał, że czuła ciepło.
Paliło, wypalało na jej ciele stałe znaki jego własności.
Widział jej oczy, a jednocześnie samo ich odbicie, krzywe zwierciadło, jeszcze nie umiał przeczytać tych liter, dopiero uczył się stuki miłości, stawiał pierwsze kroki w nowym świecie, gdzie skrajność staje się codziennością. Jeszcze nigdy nie pragnął nikogo ani niczego tak bardzo.
Dusza naprzeciw duszy, serca, zgadzające się w rytmie, życia, bez istnienia, a tak potrzebne sobie nawzajem, miłość -jak tlen jak woda jak światło. Unicestwienie samotności.
- Chcę być przy tobie już zawsze, do końca istnienia, do śmierci, a jeśli umrzesz pierwsza, nie chcę żyć bez ciebie - składał ckliwe świadczenia, może zbyt oklepane, jednak prawdziwe, zbyt prawdziwe, by przez gardło mogła przemknąć się nuta fałszu.
"Łzy są odłamkami szkła, które ranie najmocniej, nie próbuj ich dotknąć, pokaleczysz swoje serce"
- A jeśli to wróci? - pytała co wieczór, wtedy lęk opanowywał całą jej egzystencję. Czuła strach wszystkimi zmysłami.
Słodki, niewinny zapach, unoszący się w cząsteczkach tlenu. Trucizna.
Gorycz mieszająca się ze śliną. Trucizna.
Otumaniający dźwięk melodii, granej w jej głowie.Demony.
Przeraźliwe zimno opinające się na jej bladej skórze. Demony.
Przywidzenie, migotanie przed oczami, niezrozumiałe obrazy pojawiające się tuż przed zaśnięciem. Manipulacja.
On to wszystko naprawił, on odgonił zło, pokonał przerażenie, nie tylko własne.
Otwierał okna, gdy się dusiła, zawiniętą w kocyk, wynosił ją na balkon.
Spijał nieprzyjemny smak swoim pocałunkiem.
Szeptał czule, szeptał najpiękniejsze słowa.
Otulał ją swoimi ramionami, rozgrzewał duszę, serce i umysł, tulił cień człowieka, którym była, nadając jej prawdziwego istnienia.
Spoglądał w oczy, odganiając złe myśli, szukał w nich uśmiechu, jakiego nie zastał na ustach.
Do czasu.
"Boisz się, aniele?" ~Cipriano.
Aniołowie zstąpili z nieba, by raz na zawsze pozbyć się zła. Miało moc w jej rękach, a teraz tracili na sile, nastał odpowiedni czas na zmiany.
Bo jedno słowo, która zawiera sześć liter zmieniło świat. Uratowało więcej niż dwie osoby.
Sekret i cicha przysięga zawarta między wierszami ich życia pozbyła się demonów, jej serce było czyste, wolne, szczęśliwe. Białe.
- Śnieg, popatrz - zawołała radośnie któregoś poranka. - Nie widziałam śniegu już tak długo... - Klasnęła w dłonie z zachwytem. - Wyjdziemy na spacer, dobrze?
Uniósł kąciki ust, jej radość była jego szczęściem, jej zachwyt był jego ekscytacją. Jej miłość jego miłością.
Przygarnął ją w swoje silne ramiona.
- Oczywiście, aniołku - mruknął w pocałunku, jaki złożył na drgających usteczkach dziewczyny.
Bo jedno słowo, która zawiera sześć liter zmieniło świat. Uratowało więcej niż dwie osoby.
Sekret i cicha przysięga zawarta między wierszami ich życia pozbyła się demonów, jej serce było czyste, wolne, szczęśliwe. Białe.
- Śnieg, popatrz - zawołała radośnie któregoś poranka. - Nie widziałam śniegu już tak długo... - Klasnęła w dłonie z zachwytem. - Wyjdziemy na spacer, dobrze?
Uniósł kąciki ust, jej radość była jego szczęściem, jej zachwyt był jego ekscytacją. Jej miłość jego miłością.
Przygarnął ją w swoje silne ramiona.
- Oczywiście, aniołku - mruknął w pocałunku, jaki złożył na drgających usteczkach dziewczyny.
~
Dziś mamy Andrzejki, więc przychodzę do Was z OneShotem, który naprawdę mi się podoba.
Został zaczęty dawno temu, jeszcze grubo przed wakacjami, ale nigdy nie było czasu dopisać zakończenie. No i wreszcie znalazła się chwilka.
Tak więc życzę Wam udanego dnia, tygodnia.
Tak więc życzę Wam udanego dnia, tygodnia.
Kocham Was bardzo i proszę o komentarze <3 Wiecie, komentarze to ogromna motywacja.
Do następnego <3
Do następnego <3
~EvilHope (Wercik)
Moje <3
OdpowiedzUsuńCudowne *-*
OdpowiedzUsuńJejku jaki śliczny *-*
I mam taką nadzieję że rany siw goją :(
No ale nie ważne :))
Jak mi sie to podoba :3
Będę to czytać zawsze przed zaśnięciem :D
Czekam na rozdzialik :***
Kocham ♥♥♥
Ola.
Jejuuu *-*
OdpowiedzUsuńCudowny <3
Świetny :D
OdpowiedzUsuńLu, psychiatryk, Fede, miłość,Wercik (dla m a nadal jesteś Wercikiem a nie Evil Hioe :/ ), la dame mortelle,czyli sposób na genialny os.
Do następnego
Liv
Za te Anioły to ja Cię kiedyś zabije...
OdpowiedzUsuńPisze się 'za**bię'. XDDD Jak nie ogarniasz to zapytaj Ole xD
UsuńBędzie dziś rozdział? <3
OdpowiedzUsuńNiestety nie :(
Usuń