sobota, 29 sierpnia 2015

Es Posible 2 - III


*Ludmiła*
Wstałam rano w dobrym humorze. Miałam piękny sen o Federico. Był moim księciem, który uwolnił mnie z wysokiej wieży.
Przez chwilę mogłam uciec do bajki, tak jak w dzieciństwie, gdy wszystko było prostę, a największym problemem stawał się brak masła orzechowego. No cóż, wiele się zmieniło, nie mam już pięciu lat, gdy mogłam spędzac dnie w pokoju, bawiąc się lalkami razem z Natą, wyobrażałyśmy sobie siebie jako wróżki o magicznych mocach. Te czasy, w których magiczne mogło być wszystko już dawno minęły. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy jak wiele mam, miałam rodzinę, prawdziwą, kochającą się rodzinę, tatę, który odałby mi cały świat i mamę, zdolną do uczuć. Nie mam pojęcia dlaczego, po co.
Spojrzałam na moją rękę, pokrytą bliznami. Gdybym tylko wtedy znała prawdę... A może właśnie lepiej, że dowiedziałam się o tym tak niedawno? Może wcześniej nie umiałabym znieść myśli, nie miałabym nikogo, kto mógłby pokazać mi, że świat jednak jest piękny. Właściwie, to Fede sam nie miał najlepszego dzieciństwa, a mimo to umiał nie tylko iść przed siebie, a jeszcze walczyć o to co kocha. Albo raczej o tego, kogo kocha.
 Wstałam i wyszykowałam się. Szybko zeszłam na dół i zrobiłam sobie naleśniki. Nuciłam pod nosem Ti Credo. To taka piękna piosenka i w dodatku napisana specjalnie dla mnie.
Niespodziewanie ktoś zaszedł mnie od tylu.
- Dzień dobry księżniczko. - Poczułam jego ciepły oddech na swoim karku.
- Wystraszyłeś mnie. - Uśmiechnęłam się lekko.- Jak tu wszedłeś?
- Wczoraj zostawiłaś u mnie swoje klucze. - Wsunął mi je do ręki.
Westchnęłam cicho i nałożyłam jedzenie na dwa talrze. Wyjęłam z szafki nutellę i bitą śmietanę, położyłam je na stole przy którym usiadłam razem z chłopakiem.
- Myślisz, że to dobry moment żeby powiedzieć o nas mojej matce? - zapytałam cicho, smarując naleśnik czekoladą.
- Nigdy nie będzie dobrej chwili, Lu - westchnął i chwycił puszkę ze śmietaną. - Ale czym szybciej tym lepiej. Tylko co jej powiesz?
- Najlepiej od razu że zaszłam z tobą w ciążę - wywróciłam oczami. - Nie wiem. Na pewno nie pozwolę jej wywieźć się do Hiszpanii.
Włoch pokiwał głową. Za bardzo to mi nie pomógł, ale dobrze, że w ogóle jest przy mnie. Potrzebuję go bardziej niż kiedykolwiek. Powiedzmy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było biało. Jak w szpitalu. Nienawidzę tego koloru, mam z nim same złe wspomnienia. Pamiętam moment, gdy te ściany były kolorowe, a dom tętnił życiem. Przewijało się tu masę moich przyjaciół, których teraz nawet nie mam. Przymknęłam powieki. Nie chciałam dać ujścia łzom, ale w tym domu tak dużo rzeczy się wydarzyło. Wystarczy tylko jeden zły ruch, a wszystko co mogłabym mieć odejdzie ode mnie bezpowrotnie.
- Ej, Lunia, nie płacz - powiedział cicho, po czym starł mi łzy z twarzy. - Będzie dobrze, zobaczysz. Zrobię wszystko, żebyśmy mogli być szczęśliwi.
Wtuliłam się w niego mocno. Potrzebowałam tego, potrzebowałam poczuć, że mam go przy sobie. 
- Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie było cię przy mnie- szepnęłam. - Na prawdę. Jesteś całym moim światem, tylko ty jeszcze trzymasz mnie przy życiu, gdy znam całą prawdę.
Uśmiechnął się delikatnie, po czym pocałował mnie lekko w policzek.
- Mam pomysł. - Gwałtownie oderwałam się od chłopaka i pobiegłam na góre po swoją gitarę. 
Po drodze omal nie spadłam ze schodów przez mojego głupiego, kochanego kota.
- No to idziemy.
- Do szkoły?
- Tak.
- Z gitarą?
- No tak - zasmiałam się.

*Federico*
Trzymałem ją za rękę. Szliśmy uliczkami parku, mieliśmy jesze sporo czasu, a mimo to Lusia wygladała jakby się gdzieś spieszyła.
- Jesteś pewna, że wszystko wzięłaś? - zapytałem. - Wiesz, kosmetyki, ubrania i te sprawy.... W końcu dzisiaj masz występ dla burmistrza.
- Tak Federico, mam to czego potrzebuję, czyli ciebie. Nic więcej nie jest mi niezbędnę. - Mówiąc to jeszcze bardziej przyspieszyła.
Uśmiechnąłem się lekko. Jej złoty kucyk podskakiwał pod wpływem energicznie stawianych kroków. Dzięki Bogu, że nie założyła tych wysokich szpilek, bo jeszcze mogłaby coś sobie zrobić. Dziś ubrała się tak samo jak dziś. O jeny, to zdanie nie ma najmniejszego sensu. Tylko my dwoje jesteśmy w stanie pojąć o co chodzi, co zaszło, co się stało. To naprawdę bardzo trudne. Najgorsze bywa to, że czasami czuję na sobie presję, którą wywiera przeszłość. Nie chcę przyznać się przed Lud, bo wiem, że ona miewa tak samo. Staram się przekonać ją, że nie może zamartwiać się, że i tym razem coś zrobi źle, ale sam się tego obawiam. Tak wiele błędów popełniłem, nie wiem czy jest sposób, by ustrzec się każdego z nich.
Dziewczyna puściła moją dłoń a ja dopiero wtedy zorientowałem się że jesteśmy już pod klasą. Usiadła na ławce, po czym wyjeła gitarę z futerału. Zarzuciła nogę na nogę, tak jak zawsze.
- He saw her so very dose
So naturally, beautyfull Lily.
He remember the colour and everything.
He was in love, he was so in love - zaśpiewała dobrze mi znany tekst.
- Skąd to znasz? - Przykucnąłem przy niej.
- Aaa..wiesz... - Uśmiechnęła się chytrze. - Kiedy zobaczyłam cię z Biancą w Studiu poleciałam do domu i zaczęłam wywalać wszystkie twoje rzeczy.... Wśród nich byla jakaś kartka, przeczytałam ją, chociaż nie powinnam, ale przeczytałam. Nie pamiętam co było dalej, ale wiem że ta piosenka była piękna. Była o twojej miłośmy do mnie. - Oczy blondynki się zeszkliły, a na twarzy rozkwitł śliczny uśmiech. - Dawno ją napisałeś?
- Kiedy tylko cię poznałem. - Usiadłem obok niej. Objąłem moją Lusię tak, że mogłem bez problemu dotykać strun. Przesunąłem po nich i zacząłem grać dalszą część piosenki.
Patrzyłem na łzy, które spływaly po jej delikatnych, bladych polikach. Wiedziałem, że nie były spowodowane smutkiem. Wtuliła się we mnie, przymknęła powieki, a głowę oparła na moim ramieniu.
- Nawet jeśli popełnisz kiedyś jakiś błąd, zawsze będę przy tobie - szepnąłem jej do ucha. - I nie płacz już, proszę. - Pogłaskałem jej policzek i ucałowałem delikatnie. - Kocha... - Nie udało mi się dokończyć.
- No proszę, proszę. - Lena stanęła przed nami, ułoążyła dloń na biodrze i stukała o nie ostrymi paznokciami. - Kogo my tu mamy. Lilianno, myślałam że nie przepadasz za Federico.
- Bo tak było, a zresztą, nie musimy się przed tobą tłumaczyć - syknąłem jej w twarz.
Nie lubię jej, bardzo jej nie lubię, to wredna żmija, która niszczy życie wszystkim wokół. Coś jak....Ludmiła w Studiu. Gdyby moja ukochana naprawdę była taką jędzą pewnie bez problemy by się dogadały.
- Nie, Fede. - Blondynka pokiwała głową. - Lena, miłość nie wybiera. Wiesz, że Federico nie jest dla ciebie. Nie bądź o mnie zazdrosna, wbrew pozorom nie mam wszystkiego, przeciwnie, mam wiele wad, a to do czego doszłam, to skutki ciężkiej pracy. Proszę, nie rób scen, wiem, że jesteś dobra, wiem, że możesz...
- Pierdolisz od rzeczy. - Wywrócia oczami. - Mam być zazdrosna o taką idiotkę jak ty? - prychnęła. - Żałosne. A ty słoneczko prędzęj czy później i tak będziesz mój. - Mrugnęła do mnie po czym odeszła.
- Nienawidze tej suki - westchnąłem. O takich sprawach jak ta, że kiedys byliśmy razem wolałbym definitywnie zapomnieć.
- Wiesz, że to nie jest jej prawdziwe oblicze, wiesz, że może być miłą osóbka, ale potrzebuje kogoś, kto będzie ją kochał i nauczy żyć własnym życiem. - Uśmiechnęła się blado. - Sms od Natki za trzy, dwa, jeden... - Jej telefon zabrzęczał. - Chora.
- No nie mów - zaśmiałem się.

*Ludmiła*
 Usiadłam w swojej ławce. Czekała tylko aż nauczycielka każe Federico usiąść obok. Nie minęło dużo czasu a chłopak bujał się na krześle przy 'moim' szkolnym biórku rzucając we mnie małymi, papierowymi kulkami. Ja tym czasem wyciągnęłam z torby kartkę, którą wcześniej znalazłam w toalecie... Podsunęłam mu ją pod nos.
- C-co? Ale jak? - szepnął.
Uniosłam kąciki ust. "Magia skarbie ;3" - napisałam i podałam mu zeszyt.
" Nie rozumiem, lol ( Lots of loveee) " - odpisał.
" Wtf? Jaka utracona miłość? xD Też cię kocham głupku. ♥  A co do tego... takie rzeczy są. Są gdzieś, muszą być. Znalazłam wypracowanie tam, gdzie je zostawiliśmy. Kiedy odważę się iść na strych sprawdzę czy jest tam parę rzeczy, które jeszcze teoretycznie nie powstały. Rozumiesz prawda?"
" Tak, wiem o czym myślisz. Przepiszemy to i będzie po sprawie. Tak?"
Skinęłam głową i zabrałam się za przepisywanie tekstu na nową stronę. Szybko skończyłam, podsuwając mu tekst. Wziął ode mnie pióro, po czym narysował z brzegu trzy małe serduszka. Złożył wypracowanie na pół, wsuwając je w zeszyt. Jednak nie odał mi długopisu, a zamiast tego wyrwał z notesu kolejną kartkę.
"Masz piękne oczy, wiesz?" - napisał do mnie.
"Czy ty mnie podrywasz?" - Z tródem powstrzymywałam śmiech
"Nie, no co ty..."
" Głupi głupek, pfff." - Schowałam twarz w dłonie, by się nie roześmiać.
- Ale twój - szepnął mi do ucha. - Kocham cię maleńka.
Zarumieniłam się, uciekając wzrokiem. Kocham go tak bardzo... Nawet nie umiem znaleźć słów, by wyrazić to, kim dla mnie jest, jak ważną rolę odgrywa w moim życiu, zmienił je diametralnie, kiedy tylko dotknął moich ust swoimi po raz pierwszy.
Lekcja szybko się skończyła, a ja wyszłam z klasy zaraz po tym, gdy Browska ogłosiła zadanie, które mamy wykonać na za tydzień.
Trzymając Fede za rękę poszliśmy w stronę Studia. Nie spieszyło się nam, wiedzieliśmy ile mamy czsu.
- Trzeba jeszcze zrobić ten plakat, no nie? - zapytał, jedząc loda.
- Jutro. - Pokiwałam głową. - Trochę zimno mi w usta, wiesz?
Popatrzyłam na niego z nadzieją, że zrozumie iluzję. Poza tym, te lody były na prawdę zimne. Chłopak zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie. Ułożył swoje silne dłonie na moich biodrach. Czułam jego oddech na swojej twarzy, patrzyłam w jego piękne, prawie czarne oczy, za każdym razem odnajdowałam w nich prawdę, czułam szczęście, tak wiele ofiarował mi za nic. Gubię czas patrząc w jego tęczówki.
- A temu da się zaradzić - szepnął mi do ucha, zakładając za nie kosmyk włosów.
Uśmiechnęłam się delikatnie, lekko spuszczając głowę. Czułam rumieniec wdzierający się na moją twarz. Uniósł mój podbródek, całując usta, otulał moje wargi swoimi, rozpoczął małą bitwę w moich ustach. Zarzuciłam ręce na jego szyję.
- Kocham cię, kocham cię najbardziej na świecie - szepnęłam i wtuliłam się w niego.
- A ja kocham cieb.... - po raz kolejny ktoś mu przerwał.
- Ludmiła?! - pisnęła dziewczyna za nami.
- O nie... - odezwałam się cicho. - Hej Fran! - Uśmiechnęłam się sztucznie odwracając w jej stronę.
Nie, błagam, nie, nie ona. Uwielbiam ją, jest świetną dziewczyną, ale to ja mam powiedzieć wszystkim prawdę, to ja mam im wszystko wytłumaczyć, to ja, ja sama, a nie ona...
~
Hoooolaaaa
Omg, wreszcie rozdział. Wreszcie. Wreszcie.
Nawet chyba nie najgorszy... Lubię to opowiadanie, na serio je lubie.
Może być? Jak Wam się podoba? Proooszę, skomentujcie ♥
Kocham Was bardzo, baaardzo.

A mogę zrobić małą reklamę?
No to zapraszam: Blog który piszę z Lagusią [klik] Jest trochę inny, ale mam nadzieję że Wam się spodoba.
Blog dwóch utalentowanych dziewczyn, no po prostu zapraszam :) [klik]
I jeszcze jeden blog, dziewczyna ma talent i super pomysły,  dopiero zaczyna [klik]

sobota, 22 sierpnia 2015

OP/ Leoncesca/ Never say never / cz. 1. / For Julisia ♥

Okayo, stwierdzam, że wszyscy ludzie, którzy nie otrzymali ode mnie życzeń na urodziny mogą się nie mnie obrazić.
Jednak ja nie mogę przejść obojętnie obok takiej daty.
Dziś swoje piętnaste urodziny obchodzi Julitka ♥ Znana Wam jako Hope bądź Niezwyczajna (Nadzwyczajna, hehe :*). Była pierwszą osobą, która zajrzała na tego bloga, pierwszą, z którą pisałam, pierwszą, do której mogłam udać się o pomoc. Zawsze była przy mnie, wiem, że jest taką przyjaciółką, z którą można śmiać się i płakać. To nigdy się nie zmieni.
Kochanie, nigdy nie umiałam składać nikomu życzeń urodzinowych, ani nic w tym rodzaju. Kocham Cię bardzo, wiesz jak ważna dla mnie jesteś. Życzę ci wszystkiego co najlepsze, bo zasługujesz na to. Muszą spełnić się Twoje marzenia, osiągniesz wszystko, bo jesteś cudowną osobą.
Kocham Cię, pamiętaj o tym i nigdy, nigdy się nie podawaj ♥
Wiem, że ten OP nie zasługuje, by dedykować go Tobie...


Tytuł: Never say never
Para: Leocesca
Gatunek: Komedia, romans
Ograniczenia: T

Od zawsze się nienawidziliśmy. Byliśmy jak ogień i woda, jak niebo i ziemia, czerń i biel, lato i zima.
Ja, kochana osóbka, pełna pozytywnej energii, entuzjazmu, zawsze i wszędzie było mnie pełno. Może nie miałam zbyt wielu znajomych, ale za to jedną przyjaciółkę od serca, na którą zawsze, pomimo wszystko mogłam liczyć. Camilę. Bywały takie dni, w których wychodziłam z domu przed ósmą, a wracałam dopiero około dziewiętnastej, bo tak właśnie kończyły się wszystkie moje dodatkowe zajęcia. Pracowałam jako wolontariuszka w miejskim klubie, chodziłam na kółko teatralne, dodatkowe zajęcia językowe, udzielałam korepetycji dzieciom w podstawówce, chodziłam na zajęcia z tańca i w międzyczasie dorabiałam jako kelnerka w małej kawiarence.
On za to był całkiem inny. Udawał kogoś, kim wcale nie był, tylko po to, by mieć więcej i więcej ''przyjaciół'. Otaczał się ludźmi, dla których wcale nic nie znaczył, ale udawali najlepszych kumpli. Należał do tak zwanej elity, grupki osób, która próbuje podporządkować sobie wszystkich innych. Był przystojny, więc nie stronił od towarzystwa ślicznych dziewczyn. Ale jak to często bywa w amerykańskich filmach, kapitan szkolnej drużyny piłki nożnej, którym zresztą był, chodził z pustą lalą, najbardziej lubianą w szkole, Violettą. Nie robił nic, a wśród nauczycieli słynął z ciętego języka i cwaniactwa.
Chodziliśmy do jednej klasy od zawsze, poznaliśmy się już w przedszkolu i nawet w liceum los nie był tak łaskawy by nas rozdzielić. Skakaliśmy sobie do gardeł za każdym razem gdy tylko mieliśmy tę wątpliwą przyjemność natknąć się na siebie.
- Leon Verdas proszony przez dyrektora – rozbrzmiał głos nauczycielki matematyki.
Uśmiechnęłam się ukośnie z lekką satysfakcją. Zawsze tak robiłam, gdy on miał jakiekolwiek kłopoty.
Wyszedł, unosząc do góry głowę, z typową miną, która wręcz mówiła „co to dla mnie?”.
Cieszyłam się ze zbliżających się wielkimi krokami wakacji. Kończył się czerwiec, wreszcie mogłam odpocząć trochę od tego natłoku spraw. W dodatku miałam wyjechać na cały lipiec, jako opiekunka kolonii. Ta myśl napawała mnie, całą moją duszę i serce, niekrytym szczęściem. W dodatku, całe dwa miesiące bez oglądanie Leona.
Ostatniego dnia szkoły, ubrana w śliczną, białą sukienkę z krótkim rękawem, koronką na plecach, przepasaną czarną wstążką, szłam po świadectwo, rozpromieniona, dumna z siebie. Po raz kolejny otrzymałam nagrodę za dobre wyniki w nauce. Czerwony pasek nie stanowił już da mnie nic szczególnego, a jednak jego otrzymanie było czymś wyjątkowym.
- Cami, sierpień jest cały dla nas – uścisnęłam przyjaciółkę z całej siły. - Kiedy tylko wrócisz od cioci z Hiszpanii, nie wypuszczę cie z objęć, zobaczysz – śmiałam się.
- Zapewne – rudowłosa uśmiechała się pobłażliwie. - Kocham cie, siostruś.
Według początkowych planów Cam miała jechać jako druga opiekunka na kolonię, ale niestety plany nieco się pozmieniały. Urząd miasta miał znaleźć kogoś na zastępstwo.

- Franiu, jesteś pewna, że spakowałaś wszystko?
- Mamo, proszę! Nie jestem już małą dziewczynkę, potrafię o siebie zadbać – ucałowałam kobietę w policzek.
- Ale na pewno? A sweter? - nie dawała za wygraną.
- Mamo – zaśmiałam się, zakładając włosy za ucho. - Wychodzę, kocham cię, do zobaczenia – przytuliłam rodzicielkę.
- Uważaj na siebie.
Tylko pokiwałam głową i wyszłam z domu, ciągnąc za sobą dużą walizkę. Nie musiałam długo czekać na taksówkę, która miała zabrać mnie na miejsce.
Kolonia, obóz, miał odbyć się na przedmieściu. Niewielka grupka dzieci, licząca sobie trzy dziesiątki, była już na miejscu. Główna organizatorka całej imprezy rozdzieliła już wszystkim domki. Ja miałam trafić do parcelki z drugim opiekunem. Znalazłam szybko numer swojego chwilowego mieszkania. Drzwi były uchylone, więc pchnęłam je tylko i weszłam do środka.
- Halo? - odezwałam się wesoło.
Zza rogu wyszedł chłopak, uśmiechając się łobuzersko.
- Verdas? - syknęłam, mrużąc oczy.
- Siemasz, Francesca – odezwał się od niechcenia.
- Tylko nie mów, że będę musiała przeżyć z tobą miesiąc tutaj – pokiwałam głową z niedowierzaniem.
- No chyba jednak muszę cię dobić, bo tak, właśnie, że musisz.
Odwróciłam się bez słowa, weszłam ze swoim bagażem do jednego z pokoi. Drugi był już zajęty. Przez Leona. Trzasnęłam drzwiami, usiadłam na łóżku i załamałam ręce. To nie mogło się dziać, nie mogło, wszystko było tylko koszmarem, głupim snem, z którego zaraz się obudzę.
Zabrzęczał mi telefon, więc podniosłam go do ucha, naciskając zieloną słuchawkę.
- Halo? - zapytałam, wymuszając radosny ton.
- Hej Fran, i jak tam u ciebie? - usłyszałam głos przyjaciółki po drugiej stronie połączenia.
- Gorzej być nie może – jęknęłam żałośnie. Wiedziałam, że przed nią nie muszę udawać. Cieszyłam się, że mam kogoś, komu mogę tak bezgranicznie ufać. - Nigdy nie zgadniesz, z kim muszę mieszkać. Czekaj, powiem ci. Z Leonem Verdasem.
- Żartujesz.
- Chciałabym, ale niestety nie – odwróciłam wzrok w stronę drzwi, które ktoś właśnie otworzył. - Kochana, muszę już kończyć, bo ten idiota czegoś ode mnie chce. Baw się dobrze – nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się.
- Obiad – rzucił beznamiętnie, po czym wyszedł.
Westchnęłam, wstając. Zarzuciłam przez ramie torebkę i poszłam w stronę jadalni. Wiedziałam, że teraz zostaną nam przydzielone grupy. Po dziesięć osób, po dwa domki. Był jeszcze jeden opiekun, jak się potem okazało, nazywał się Diego. Był starszy od nas obojga o trzy lata, ale ze mną szybko złapał kontakt.
- Fajnie, że chociaż z tobą da się normalnie porozmawiać – uniosłam kąciki ust, kiedy kończyłam posiłek i wstałam, by odłożyć talerz, tym samym zostawiając Hiszpana samego.
On nie bardzo zrozumiał, co miałam na myśli, a mimo to, uśmiechnął się do mnie miło.
- Francesco – zwróciła się do mnie kobieta w podeszłym wieku, którą dobrze znałam, chociażby z warsztatów na rzecz domu dziecka.- Ty zajmiesz się dzieciakami z domku piątego i szóstego.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, a potem nie słuchałam, bo już nie obchodziło mnie już zbyt wiele. Miałam wolną rękę. Sama mogłam ułożyć dzień swoim podopiecznym. Pierwsze co sobie postanowiłam, to, że będziemy jak najmniej czasu spędzać w obozie, by unikać Meksykanina.
Zaraz po posiłku, kiedy tylko wszyscy rozeszli się do siebie, zabrałam swoją grupę na ognisko by móc ich lepiej poznać.
- Opowiecie mi coś o sobie? - uśmiechnęłam się, pocierając ręce nad rozpalonym ogniem. - Ja jestem Fran, mam siedemnaście lat i będę zajmować się wam przez cały okres koloni. Pochodzę z Włoch i mam dla was zaplanowane już wszystkie dni. Potem opowiem wam jak to będzie wyglądać.
- Lubię cię – stwierdziła jedna z dziewczynek w wieku zbliżonym do trzynastu lat. - Ja nazywam się Leila. Chodzę do szkoły baletowej. W tym roku urodziła mi się siostra.
Każde z dziesięciorga dzieci opowiadało zdawkowo o sobie, jedząc już usmażone kiełbasy.
- Okay, to teraz kodujcie – zaśmiałam się. - W poniedziałki rano chodzimy na basen, po południu zabieram was do centrum. We wtorki siedzimy nad jeziorem, w środy macie lekcje tańca, zajęcia ze śpiewu, a wieczorami robimy ogniska, w czwartki uczę was włoskiego, robimy zajęcia artystyczne, w piątki muszę oddać was pod opiekę jednego z moich kolegów, w soboty macie wolne, a niedziele spędzamy według uznania – tłumaczyłam, wpatrując się w jakiś martwy punkt w lesie. - Wiecie, trochę chłodno się zrobiło, wracamy.

Wieczorem, gdy sprawdziłam już czy wszyscy śpią, sama, zmęczona położyłam się do łóżka. Mimo wielkiego zmęczenia jeszcze długo nie mogłam odpłynąć. Coś w środku nie dawało mi spokoju. Prześladowało mnie bardzo dziwne uczucie, że o czymś zapomniałam.
Wyszłam z domku, skierowałam się w stronę miejsca spoczynku swoich podopiecznych. Chciałam jeszcze raz sprawdzić, czy aby na pewno wszyscy wrócili z lasu. Idąc tak, sama pośród ciemności, stałam się bardzo niespokojna.
- Bu! - coś nagle złapało mnie za nogę.
Zaczęłam skakać i piszczeć, ale, na szczęście, nikt poza Leonem, który stroił sobie ze mnie żarty, nie słyszał tego.
Verdas leżał na trawie, zwijając się ze śmiechu.
- Jesteś idiotą – warknęłam, gdy ochłonęłam wystarczająco, a moje serce przybrało normalny rytm. - Tak szczerze cię nienawidzę.
Wzbierała we mnie złość, gdyby nie ciemność, otaczająca wszystko, można by dostrzec jak czerwona zrobiła się moja twarz. Wściekła, wróciłam w kierunku, z którego przyszłam.
Rzuciłam się na łóżko, uderzyłam poduszkę z całej siły, próbując w jakikolwiek sposób rozładować emocje.

Następnego dnia, przy śniadaniu opowiedziałam o wszystkim Diego, który jedynie obrzucił winowajce pogardliwym spojrzeniem.
- Nie przejmuj się nim, to debil – potarł ramie nowej koleżanki, to jest, mnie.
Doskonale wiedziałam, że ma rację. Ostatni z opiekunów to pajac, głupek, który nie zasługuje na to, by zaprzątać sobie nim głowę.
- Fran, dzisiaj niedziela, co robimy? - zagadną jeden z chłopców, pociągając za rękaw mojej bluzki.
- Myślałam nad larvy day – uśmiechnęłam się. - Pojadę do miasta, kupię pizzę, chipsy, colę i obejrzymy wszyscy jakiś fajny film w jednym z waszych domków, zrobimy małą imprezę a potem będziemy spać w śpiworach w jednym z pokoi. Może być?
On tylko skinął głową i pobiegł do reszty grupy, a ja zabrałam się za dalsze jedzenie śniadania.
- Fajna z ciebie opiekunka – Diego wstał, posyłając mi przyjacielski uśmiech.

W noc rozpętała się okropna burza. Obudziłam się, trzęsąc ze strachu. Cholernie boję się wyładowań.
- Jestem w lesie, ale piorun nie powinien trafić w drzewo, bo jest tu jezioro, więc strzeli w wodę – szeptałam do siebie, półprzytomna.
Nagle zagrzmiało tak głośno, jakby zaraz przy oknie, a błysk rozdarł nocne niebo na pół, rozświetlił wszystko.
Zaczęła płakać. Ze strachu, z bezsilności, ze złości na swój lęk. Zamknęłam oczy, zanosząc się.
Niespodziewanie poczułam, że ktoś kładzie się obok i otula mnie ramieniem.
- Spokojnie, nie bój się – szepnął.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, wtuliłam się w chłopaka, a już po chwili usnęłam. Wiedziałam, że obok śpi Leon, wiedziałam to, czułam. Nie wiedziałam tylko, czemu. Dlaczego przejmuje się mną, skoro się nienawidzimy.
Nazajutrz, obudziłam się dosyć wcześnie, wstałam, delikatnie ściągając z siebie ramię Meksykanina. Ciągle nie pojmując zbyt wiele, poszłam do łazienki by wykonać poranną rutynę, po czym na małym aneksie kuchennym nastawiłam na kawę. Na zewnątrz ciągle lało. Spojrzałam na swoją komórkę. Dostałam sms od organizatorki, który informował, o dniu wolnym, pisało tam, że dzisiaj żadne z dzieci nie może wychodzić, ze względu na beznadziejną pogodę i że dzisiaj wszystko zostało odwołane, a młodzież ma zająć się sobą sama, jedynie jedzenie zostanie im dostarczone, ale i tym nie muszę się przejmować.
Rozsiadłam się wygodnie w fotelu, przed telewizorem, ale nawet nie było sygnału satelitarnego.
- Fran? - usłyszałam za sobą.
Odwróciła głowę tak, by móc spojrzeć na potencjalnego rozmówcę. Zagryzłam nerwowo wargę, nie mając pojęcia czego tak na serio mam się spodziewać.
- Tak? - zapytałam półszeptem, patrząc w jego oczy.
- Jak się spało? - usiadł obok, ale nie spoglądał na mnie, lecz na łososiową ścianę.
- Ehm... dlaczego to zrobiłeś? - zapytałam, wymijająco.
- Bo płakałaś.
- Ach, więc to był akt człowieczeństwa – stwierdziłam, nie spuszczając z niego wzroku.
Brakowało elementu układanki, czegoś zabrakło, mówił prawdę, ale nie całą, nie byłam w stanie zrozumieć co pominął, jednak miałam pewność, że muszę wyciągnąć o co tak naprawdę chodziło. Nie wiedziałam czemu, ale chciałam zobaczyć dobro w jego oczach, chciałam poznać go bliżej i móc pojąc tok myślenia.

- No, powiedzmy – głos chłopaka przerwał moje myśli.
- L-Leon – zaczęłam niepewnie, raczej nigdy nie mówiłam do niego po imieniu i dziwnie zabrzmiało to w moich uszach. - nie wierzę, że to powiem, ale... czemu właściwie my się tak nie lubimy?
Patrzył na mnie niepewnie, nieobecnym, zamglonym wzrokiem, a ja coraz bardziej obawiała się odpowiedzi, którą zaraz miał mi udzielić. Już nie było odwrotu, drogi ucieczki.
- Wiesz, że mógłbym zapytać o to samo? - ocknął się wreszcie. - Nigdy nie wiedziałem za co tak mnie traktujesz, więc starałem się być wobec ciebie równe okropny.
- Słucham? - wytrzeszczyłam oczy. - Czyli, że to ja jestem ta zła? - prychnęłam. - To żałosne.
Pomiędzy nami zapadła długa, niezręczna cisza, której żadne nie ważyło się przerwać. Siała grozę w sercach, zamęt w umysłach, niepojętej rzeczywistości.
- Czyli nic do mnie nie masz? - zapytał wreszcie, unosząc głowę tak, by móc mnie widzieć.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. - A ty do mnie? - zagryzałam wargę cięgle nerwowo skubiąc końcówki włosów.
- Nie, nic poza tym ogromnym podnieceniem, kiedy na ciebie patrzę.
Zwęziłam oczy, przyglądając mu się bacznie. Siedział kilkanaście centymetrów ode mnie, mierząc wzrokiem.
- O czym mówisz?
- O tym, że najchętniej rzuciłbym cię na tą kanapę i... sama pewnie wiesz.
Przełknęłam ślinę, myśląc intensywnie. Sama nie wiedziałam czego chce, serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Wszystko, co do tej pory wydawało się oczywiste, stało się niepewne. Okazało się, że nie wszystko jest tylko białe lub czarne.
- Chyba trochę wcześnie na takie wyznania – szepnęłam. - Poza tym jest jeszcze Violetta. Wolałabym chyba jednak trzymać się na dystans, bo ciągle nie jestem do ciebie przekonana – odwróciłam wzrok w stronę okna. - Jesteś chamskim egoistą, Leon. Znam cię na tyle dobrze, że wiem, że na niczym ci nie zależy i nic cię nie obchodzi. Jesteś tu pewnie tylko dlatego, że dyrektor postawił ci to jako warunek za dostanie świadectwa.
- Może i znasz tego mnie, którym jestem wśród ludzi, ale tylko tego – uniósł brwi. - Nie wiesz kim jestem – wstał z zamiarem odejścia.
- To mi pokaż – szepnęłam, wyminęłam go i zamknęłam się w swoim pokoju.
Musiałam koniecznie opowiedzieć o wszystkim Camili. Wyciągnęłam komórkę z szafki przy łóżku, ale na moje nieszczęście nie było zasięgu. Zero wszystkiego, internetu, połączenia, telewizji.
Zrezygnowana, poszłam do pokoju mojego dotychczasowego wroga. Delikatnie zapukałam w drzwi, czekając na upragnione 'proszę'.
- Wjedź, Fran – usłyszałam po chwili, więc szybko wślizgnęłam się do środka. - Ty też nie masz co robić, prawda?
Siedział na łóżku z książką w ręku, co już wydało mi się dziwne. Przez chwilę przyglądałam mu się, zaciekawiona.
- Tak, nudzę się - przyznałam. - A ty z tej nudy sięgnąłeś po lekturę? - przysiadłam się do niego, zaglądając przez ramię na treść powieści.
- Nie, wyobraź sobie, że lubię czytać – przewrócił jedną ze stron.
- I co jeszcze? Może też piszesz? - zaśmiałam się.
To co zrobił potem, sprawiło, że moje serce na chwilę stanęło, a oczy zeszkliły się.
Chłopak wstał, podszedł do swojej walizki i rzucił mi niebieski zeszyt. Otworzyłam go na pierwszej stronie. To wszystko wydawało się mało prawdopodobne.

"I nawet jeśli swoim pocałunkiem będziesz w stanie sprawić, że  moim świecie znów nastanie nowy dzień, a słońce rozdzierać będzie ciemne chmury, które gruba warstwą pokrywają niebo, nie dopuszczając do ziemi nawet najciemniejszego promyka,wiedz, że nie możemy być razem. Zakazano mi Cię kochać, a ja dzielnie będę dławić się obecną formą życia, bo chociaz moja dusza usycha, nie mogąc dotknąć nawet najmniejszej kropelki uczucia, ja pozostanę posągiem o kamiennej twarzy, nie wzruszonym na widok Twych łez."
Po raz kolejny przestudiował treść liściku, który wypadł z jego szkolnej szafki, gdy tylko ja otworzył. Przesunął palcami po kształtnych literach, ukladających się w tak zrozumiałe, a za razem nie pojęte słowa.
-Dlaczego? - szepnął do siebie cicho. - Dlaczego?

Nigdy nie czuł takiego bólu, rozrywającego klatkę piersiową, powalającego na kolana, bolu, który zabiera tlen, a każda miniona chwila staje się pustką wypełniającą próżnię. Wszystkie słowa, sylaby, a nawet głoski stały się krzykiem, którego nikt nie słyszał. Nieme prośby o pomoc chwytał wiatr, ponosił wysoko w liście brzóz, gdzie gubiły się z szumem liści.
Od tamtej nocy nie zamienili ze sobą żadnego słowa. Każdy dzień, w którym mógł ją widzieć, ale nie pozwalała mu na siebie patrzeć był jak kara, albo ogień na stałe wypalający wnętrze, ze wszystkich sił starające się kochać.
Tego pierwszego dnia nowego roku szkolnego wszystko mogło potoczyć się inaczej, mógł teraz upajać się ambrozją, którą była ona, mógł smakować afrodyzjaku, pieszcząc jej delikatne wargi swoimi, goniąc za jej wzrokiem albo ogrzewać zmarznięte dłonie, zamykając je w swoich, otulając najtrwalszym korzuszkiem, uszytym z miłości.
Przemknęła przez korytarz.. Zapach jej słodkich perfum absolutnie go omotał, absurdalnie zmuszał do składania horyzontu u jej stóp. Przymknął powieki, by odnaleźć się w świecie wspomnień; jednak za duzo minął zakrętów, by teraz tak łatwo było wrócić.
- Francesca! - Poderwał się z miejsca. W tłumie stanął z nią twarzą w twarz, mógł wreszcie łowić ostatnie tchnienia w bezgranicznej, bezdennej otchłani bezgwiezdnego nocnego nieba - w spojrzeniu, które stało się jego osobistym narkotykiem.
Kurczowo trzymał się jej ramion w obawie przed ponowną utratą.
- Leon, proszę puść mnie - powiedziała oschle, chcąc dać mu do zrozumienia, że każda piosenka ma swój koniec, a ich nie zdążyła się nawet zacząć, bo ktoś urwał w pół słowa.
Gdy tylko to zrobił, odeszła. Ludzie przechodili obok, nie dostrzegając ich osobistej tragedii. Byli niczym Ikar, spadali w mętną wodę samotności.
Niepewnie spojrzał w stronę czarnowłosej. Bał się zburzyć jej harmonijne gesty, pocięgnięcia ręki, w której trzymała długopis. Każda codzienna czynność w jej wykonaniu stawała się czymś nadzwyczaj niezwykłym. Wynosił ją ponad wszystko, klękał przed nią, przynosząc światło i mrok, złotą nić, którą naszywa gwiazdy w czarnym jedwabiu - błyski szczęścia w jej tęczówkach.
"Gdybyś stała się marmurem, podziwiałbym Cię bez granic. Jesteś jednak czymś innym, jesteś melodią wygrywaną przez ciepły powiw na bambusowych dzwoneczkach, deszczem, kojącym rozgrzane serca, słońcem, rozjaśniającym prawdę, źródłem, które ciągle trzyma mnie przy życiu. Nie jestem pisatzem, by by słać poemat, ani malarzeb, żeby umieć namalować moją miłość, nie obiecuję ci też, że odam ci caly świat. Bo Ty jesteś całym moim światem."
Rzucił zmiętą kartkę w jej kierunku.. Uniosła wzrok znad zeszytu i spojrzała na szatyna. Ziemia na scwilę przestała się obracać, a czas stanął w miejscu, kiedy jej blada dłoń sięgała po skrawek papieru. Przyglądał się, gdy błądziła po tekście. Płytki odech Włoszki zamienił się w łapczywa wdechy, szukała powietrza wolnego od prawdy. Szklane oczka, niczym u porcelanowej laleczki, opasane równie czarnymi rzęsami zniknęły pod powiekami. Chciała okryć miłość, stłumić ją kłamstwem, jednak szept ubrany w niebieską płachtę nieba zawsze nastaje po krzyku, rozkoszującym się nocą. 

Nie miało znaczenia już nic więcej, nauczycielka, ani stereotypowe osoby udające zainteresowanych lekcją. Wstała i podeszła do niego.
-W wersach rozmyśleń nie brakuje mi naszego snu, gdzie oboje marzymy o szczęściu, jak serce pęknięta na dwie połowy, odnajdujemy siebie, dopasowując brakujące elementy, by móc pisać tę bajkę wciąż na nowo. - Otarła twarz mokrą od łez.
Pocałowała go lekko, niczym pióro muskające kartkę atramentem, kiedy serce pisze list do kochanka."


- T- to o mnie? O nas? - wyjąkałam, niepewnie zerkając na szatyna.
- Można tak powiedzieć – obojętnie wzruszył ramionami.
Przełknęłam ślinę, sama nie wiem, co się wtedy ze mną działo, ale nigdy wcześniej tak się nie czułam.
- Ja... nie wiem co powiedzieć – wyznałam całkiem szczerze.
On nie odpowiedział, a zamiast tego, gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Wszystko działo się w ułamkach sekund, ale dla mnie czas jakby zatrzymał się.
Verdas wpił się w moje wargi, doprowadzając mnie do szaleństwa. Pod naporem jego ciała opadłam na materac. Jego pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej zachłanne.
- Kurwa, już nie mogę – szepnął, rozpinając zamek na plecach mojej sukienki. - Jesteś cholernym ideałem, Francesca, nie umiem się powstrzymać. Nie zrobię nic, na co byś mi nie pozwoliła, dobrze?
- Dobrze – szepnęłam, nie do końca pojmując co robię. Właśnie przeżyłam swój pierwszy pocałunek i teraz ten debil, Leon, mnie rozbierał. Coś mi się w tym wszystkim nie podobało, ale mimo dziwnego, być może błędnego, przeczucia, nie chciałam tego przerwać.
Kiedy mnie dotykał, czułam przyjemne dreszcze, przechodzące moje ciało. To co ze mną robił, przerastało ludzkie pojęcie.
Obudziłam się późnym wieczorem, wtulona w tors Verdasa. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru informacji.
Wstałam cicho, zostawiając go samego. Wyjrzałam przez okno na bezchmurne niebo. Księżyc w pełni rzucał lekką poświatę na moją twarz.  Zarzuciłam na siebie jego koszulkę, dużo na mnie za dużą. W kuchni nastawiłam na kakao i z kubkiem gorącego napoju usiadłam na parapecie. Kolana podciągnęłam pod samą brodę, a czoło oparłam o szybę.
- Coś ty zrobiła, Francesca - szepnęłam sama do siebie. - Coś ty zrobiła...

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

P R Z E P R A S Z A M !


Hejo misiaki ♥
Chciałam Was bardzo przeprosić, że ostatnio nie ma postów, to wszystko dlatego, że popsuł mi się laptop :( A ja na prawdę bardzo nie lubię pisać niczego na telefonie. 
Jeśli nie uda mi się nic zrobić, to następny post pojawi się dopiero 22.08 i będzie to One Shot ze specjalną dedykacją.
(Julitka zabraniam Ci patrzeć w moje posty!!!!) 
Mam nadzieję, że się nie gniewacie :)
Życzę Wam udanego końca wakacji.
Besoski, kocham Was mocno♥ 

wtorek, 11 sierpnia 2015

Wyniki konkursu.


Dziś przychodzę do Was z wynikami konkursu.
Z trzech finalistek, swoje prace przysłały mi tylko dwie dziewczyny.
Zacznę zatem od drugiego miejsca....
Zajmuje je...
Wiktoria! Bardzo mi przykro, że nie mam dla Ciebie biletu, ale zwycięzca może być tylko jeden. Życzę Ci powodzenia w kolejnych konkursach!
Główna nagroda wędruje do Anety. Serdecznie Ci gratuluję i proszę abyś skontaktowała się ze mną w ciągu pięciu dni.
Gratuluję Wam bardo, Wasze prace bardzo mi się podobały, a wybór był bardzo trudny.

sobota, 8 sierpnia 2015

Es Posible 2 - II


*Violetta*
 Wyszykowałam się szybko. Założyłam czarne legginsy i różowy, błyszczący top, rozczesałam włosy, a na twarz nałożyłam makijaż.
Szybko zeszłam na dół. Z kuchni wzięłam batonik zbożowy i wyszłam. Jedząc, kierowałam się w stronę ulicy, na której, według mojego snu, znajdował się dom tego satyna.
Moje wysokie koturny stukały o chodnik. Sprawdziłam godzinę w telefonie - była dopiero dziewiąta rano. Westchnęłam cicho, zazwyczaj o tej porze jem śniadanie w łóżku.
Stanęłam pod wejściem do willi. Wzięłam głęboki wdech i zadzwoniłam dzwonkiem. Czekałam chwilę, ale nikt mi nie otworzył. Już chciałam odejść, ale ktoś uchylił drzwi. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na kobietę w podeszłym wieku. Wydała mi się dziwnie znajoma...
- Dzień dobry - odezwała się. - W czym mogę pomóc?
Zagryzłam lekko wargę. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie wiem kim jest, ani nie mam pewności, że Leon mieszka właśnie tu. A co jeśli się pomyliłam?
- To pomyłka, przepraszam  - powiedziałam cicho, po czym odeszłam pospiesznie.
Wyszłam na idiotkę, byłam na siebie wściekła. Nawet nie wiem co ja sobie wyobrażałam.
Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam torebkę na podłogę.
- Co się stało, kochanie? - Angie weszła do środka.
Popatrzyłam na nią smutnym wzrokiem. Co miałam powiedzieć? "Mój idealny chłopak ze snu chyba nie istnieje, a mi przez to cholernie smutno, a jakby tego było mało, zrobiłam z siebie idiotkę, a Luśka chyba jest na mnie za coś zła, nawet nie wiem za co"?
-  Nie ważne. - Położyłam się na dywanie i zaczęłam gapić w sufit.
- Vilu, mi możesz powiedzieć. - Usiadła przy mnie.
- Po prostu czuję się zagubiona, samotna, niepotrzebna... - Przewróciłam się na brzuch. - Nie wiem.
- Tak czasem bywa. - Blondynka pogłaskała mnie po plecach. - Zostawię cię samą, żebyś mogła w spokoju sobie wszystko przemyśleć. - Ucałowała mnie w policzek.
Kiedy tylko wyszła, sięgnęłam po pamiętnik. Oderwałam się od niego dopiero wtedy, gdy musiałam zbierać się na spotkanie z Ludmi.

*Federico*
- Denerwujesz się? - zapytałem.
Lu spojrzała na mnie wzrokiem, który mógłby zabić i usiadła na murku.
Byliśmy nad rzeką i czekaliśmy na Vils. Lusia chciała z nią porozmawiać, nawet nie wiem o czym, chociaż chyba się domyślam. Dla biednej Violi to może być szok.
- Spokojnie, jestem tu z tobą, uśmiechnij się. - Złapałem jej rękę.
- Łatwo ci mówić Fede... - Przewróciła oczami i mimo wszystko wtuliła się w mnie.
Wiedziałem, że mamy jeszcze trochę czasu, zanim pojawi się Violetta. Ona zawsze się spóźniała.
Głaskałem moją Princessę po jej złotych włosach.
- Wybierzesz Studio czy szkołę?
Uniosła na mnie wzrok. Jej oczy były tak smutne, jak wtedy, gdy zobaczyła mnie z Biancą.
- Ej, tylko nie płacz, przecież nikt nie każe wybierać ci w tej chwili. Jeśli wszystko dobrze się potoczy, nie będziesz musiała wyjeżdżać do Hiszpanii i będziesz mogła spokojnie skończyć edukację w obu miejscach.
- Nie wiem czy tak chcę, ja się boję, Federico, bardzo się boję. Tego, że coś zepsuję, że nie będę w stanie naprawić błędów, które już raz popełniłam, że to wszystko wróci, a ja i moi bliscy znów będziemy cierpieć. Boję się, że to mnie przerośnie.
- Lu. - Ująłem jej twarz w dłonie. - Nie możesz bać się tego, co jest nieuniknione. Każdy popełnia błędy, nie można mieć za to pretensji. Uczymy się na nich.
- Wiem, no wiem - westchnęła. - Ale brakuje mi tamtego życia. Ciągle staram się odszukać tamto życie w tym, szukam podobieństw, wydarzeń, rzeczy i ludzi, którzy chociaż w małym stopniu będą w stanie pomóc mi odnaleźć przeszłość.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, w niektórych momentach czułem się całkiem podobnie.
- Idzie - szepnęła ledwo dosłyszalnie, na co tylko skinąłem głową.
Brunetka faktycznie szła powoli w naszym kierunku. Miała spuszczoną głową i przyznam szczerze, że tylko raz widziałem ją taką smutną. Wtedy, gdy dowiedziała się prawdy o swojej rodzinie.
Kiedyś myślałem, że to ja mam trudne życie, ale kiedy przypominam sobie o tych wszystkich rzeczach, które mogły się wydarzyć , które się wydarzyły, stwierdzam, że mam szczęście.
- Hej Lu - odezwała się dziewczyna, siadając obok przyjaciółki. - I hej, em... - Popatrzyła na mnie.
- Federico. - Posłałem jej lekki uśmiech.

*Ludmiła/Lili*
- Vils, musimy...- zaczęłam.
- Pogadać. Tak, wiem - dokończyła za mnie. - O czym?
- To...skomplikowane...i...-Spojrzałam wymownie na Fedusia, a on tylko cmoknął mnie w policzek i odszedł. Spojrzałam za nim. - Vilu, jesteśmy siostrami.
- Wiem, najlepszymi. - Przytuliła mnie.
- Nie, ty nic nie rozumiesz. Biologicznymi. To dość zagmatwane, ale postaram się wyjaśnić ci wszystko. Moja matka, Anastazja Ferro, to tak na prawdę Maria Castillo. Odeszła od Germana po tym, jak on zdradził ją z Angie. Zmieniła nazwisko i wyszła za mojego niby ojca. Upozorowała swój wypadek.
- Co? - Zmarszczyła brwi, przyglądała mi się badawczo i podejrzliwie. - Nie rozumiem. Kto w takim razie jest twoją matką, a kto moją?
- Maria, czyli Anastazja jest moją matką i żoną Germana, która teoretycznie nie żyje. Zmieniła się nie do poznania. Twoją mamą jest Angie. Siostra Mar i kochanka Germana - wyjaśniłam. - A i jeszcze coś. Maria ma romans z ojcem Fran. Chyba będę miała brata.
- Co ty? - Jej oczy poszerzyły się maksymalnie. - Skąd ty to wszystko wiesz?
- Ee...- Potarłam kark. Co ja jej miałam powiedzieć? "Miałam sen" czy "Przeżywam to wszystko jeszcze raz"? - To skomplikowane...Violetta, jeszcze jedno. Musisz skończyć z Diego. Wy nie jesteście dla siebie stworzeni. Powinnaś być z Leonem.
- Znasz go? - Skoczyła na równe nogi.
- Co?
- No pytam, czy znasz Leona? Bo dzisiaj w nocy śnił mi się takie chłopak. Wysoki szatyn. Miał szmaragdowe oczy i taki piękny uśmiech...  - Ewidentnie się rozmarzyła.
- Viola?
- Tak?
- Znam. On nie zna mnie, ale ja znam jego. Kolejna niezrozumiała sprawa, wiem - zaśmiałam się. - Będzie w Buenos Aires za tydzień. Przeprowadzi się z rodzicami z Meksyku i przyjdzie na egzamin do Studia. Nie martw się, poznam was ze sobą. Ale obiecaj mi coś. - Uśmiechnęłam się. Ona popatrzyła na mnie wyczekująco. - Zerwiesz z Diego jeszcze dziś, a puki co nie powiesz nikomu o tym, o czym ci przed chwilą powiedziałam.
- Jasne. A teraz gadaj, co z tym Federico - pisnęła, wyszczerzyła się i zabawnie poruszyła brwiami.
Walnęłam ją lekko w ramie.
- To jeszcze nic poważnego. - Zarumieniłam się..
~
Hej!
Przepraszam, że tak późno.
Nie wiem, czy może być, jakoś nie jestem przekonana.
Napiszcie mi, co sądzicie, proszę :*

W ogóle, dobrze, że rozdział dziś się pojawił. Zalałam swój laptop, więc przestał działać, mój piez zerwał zasilacz do laptopa mamy, nie mam internetu w telefonie... I gdyby nie to, że rozkręciłam swój laptop, wysuszyłam go i skręciłam, pewnie by nie działał. Teraz nie działa mi literka "d" więc muszę posługiwać się boczną klawiaturą ( alt + 100  lub alt + 68 ) i ciężko się pisze, ale czego się nie robi dla Was ♥
Kocham Was mocno ♥
Ps. przepraszam za błędy, strasznie ciężko się pisze, serio... Postaram się je poprawić.

środa, 5 sierpnia 2015

Es Posible 2 - I



*Ludmiła/ Lili*
Federico objął mnie w talii, a ja wtuliłam się w niego. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się na prawdę. Nie mam bladego pojęcia czy to był sen, czy to wszystko wydarzyło się na serio.
Moje serce biło jak oszalałe, a ja trzęsłam się ze szczęścia.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy po moich policzkach wolno spływały małe kropelki.
- Federico, nie mogę uwierzyć, że to wszystko... - Załamał mi się głos, więc urwałam. Ukryłam twarz w zagięciu jego szyi. - Jeszcze wczoraj cię nienawidziłam - zaśmiałam się cicho.
- Wczoraj, to pojęcie wzglęgne, moje kochanie - Włoch gładził mnie po głowie i delikatnie, palcami, przeczesywał mój niedbały kucyk. - Lilcia, szkoła - szepnął mi do ucha.
Lili, no tak... Lili istnieje.

Szliśmy objęci w stronę naszego liceum. O tak wiele rzeczy chciałam go teraz zapytać, tak wiele powiedzieć, jednak nie umiałam znaleźć słów, a nawet jeśli, coś nie pozwalało mi wydobyć z siebie najcichszego dźwięku. Otaczała nas swego rodzaju cisza, cudowna melodia, wygrywana przez ptaki, szum wiatru w koronach drzew, stukot obcasów licznych kobiecych grupek, mijających nas z niekrytym niezadowoleniem. Ah, faktycznie, przecież Fede to 'idiota, który może mieć każdą'. Ale on ma mnie i tylko mnie.
- Liluś? - odezwał się do mnie, wyrywając mnie tym samym z zamyśleń. - Co zamierzasz zrobić?
- Ale w jakim sensie? - Zmarszczyłam czoło, nie rozumiałam zbytnio o co mu chodzi.
- Studio, szkoła, mama, ojciec Fran, twój brat, ojciec, siostra, German, zabójstwo, Hiszpania - zaczął wymieniać, a ja właśnie zdałam sobie strawę, że jeszcze żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.
Nigdy nie zepsułam związku mojej mamy z ojcem Francesci, Fede nie uczy się w Stiudiu, moja mama nie wie o moim życiu praktycznie nic, nie wyjechałam do Hiszpanii, nie poznałam Troya, Eljota i Emmy, nie zaszłam w ciążę, nie znalazłam trupów na strychu, a nawet samego strychu, nie dowiedziałam się prawdy o mężczyźnie, który śmiał nazywać się moim tatą, nie zostałam otruta przez własną matkę, nie poroniłam, nie odnalazłam siostry, mama nie urodziła mi brata, nie wzięłam ślubu z Fedusiem, nie mówiąc już o rozwodzie, German nigdy nie uderzył Vils, a ona nie poznała Leona - ba, przecież ciągle spotyka się z Diego. Natuśka nigdy nie wyjechała, a moi znajomi nie poznali prawdy, Lena mnie nienawidzi...
Westchnęłam cicho.
- Nie wiem - Pokręciłam głową, zamykając oczy. To wszystko chyba mnie przerasta. - Nie wiem, Federico - powtórzyłam nieco głośniej, uśmiechając się smutno.
Nie to, że przestałam być szczęśliwa. Kiedy Pasquarelli jest obok zawsze jakaś cząstka mnie staje się radosna i pobudza mnie do działania, każe żyć pełnią życia.
- To wszystko jest cholernie skomplikowane, powolutku zabiorę się za to...A zacznę od tego, że dzisiaj spędzę dzień z najlepszym chłopakiem na świecie - Posłałam mu nieśmiały uśmiech, po czym pociągnęłam w stronę klasy, gdyż zdążyliśmy już dojść pod szkołę.

*Federico*
Usiadłem na ławce przy klasie Pani Browskiej, nauczycielki od angielskiego, która - jeśli wszystko pójdzie tak jak poprzednio- jutro usadzi mnie i Lu w jednej ławce, włączy jakiś film i każe klasie zrobić jego opracowanie w parach.
Na samą myśl o tamtym dniu kąciki moich ust uniosły się wysoko.
Wziąłem Ludkę na kolana i przytuliłem ją mocno. Na korytarzu nie było zbyt wiele osób, czemu w sumie trudno się dziwić, skoro przyszliśmy tu koło siódmej trzydzieści.
- Wiesz, że tak teoretycznie, to jeszcze nawet się nie całowaliśmy? - szepnąłem jej do ucha, po czym musnąłem jej policzek.
Widziałem jak się zarumieniła. Odwróciła wzrok w kierunku okna. Jednak uśmiech ciągle nie schodził jej z twarzy.
- To da się zmienić - zaśmiała się cichutko, zwracając twarzyczkę w moją stronę.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Promieniała, biło od niej ciepło, uśmiech rozpromieniał buzię, a w kącikach oczu robiły się urocze zmarszczeczki.
- Te amo, mi amor - powiedziałem cichutko poatrząc prosto w jej piękne oczy. - Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i nigdy już nie pozwolę nikomu nas rozdzielić.
Otworzyła swoje delikatne, malinowe usteczka, żeby najprawdopodobiej odpowiedzieć, ale ja nie pozwoliłem jej na to.
Przysunąłem ją jeszcze bliżej siebie i pocałowałem. Nasze wargi tak idealnie do siebie pasowały. Jej smak, truskawkowy błyszczyk i takie aksamitne usta, stykające się z moimi.
- Nie wierzę. - Ktoś nagle przerwał nam tę cudowną chwilę.
Niechętnie oderwałem się od Lusi i wzrokiem pełnym irytacji spojrzałem na Natalię.
Blondyneczka zagryzła lekko, nerwowo dolną wargę. Ciągle siedziała mi na kolanach i co chwila zerkała na mnie ukradkiem.
- N-Nata - zaczęła, jąkając się - bo... Nie mów nikomu, proszę.
- Spokojnie, nie powiem - westchnęła. - Ale nie mogę uwierzyć, że nic mi nie powiedziałaś, jesteśmy przyjaciółkami, a ty ukrywałaś przede mną związek z Federico...
- Ale my nie jesteśmy parą! - zawołała szybko Lucia. Rozmawiały tak swobodnie, jakby mnie tam w ogóle nie było. - Chyba nie jesteśmy? - Popatrzyła na mnie niepewnie, a ja mimowolnie zaśmiałem się.
- Naty ci nie uwierzy, kochanie. Nikt w to nie uwierzy. I wiesz, że wcale nie mówię o tym czy jesteśmy razem czy nie, bo sam nie wiem... - Przytuliłem ją.
- Wyglądacie jakbyście byli - stwierdziła Hiszpanka, ciągle udając obrażoną. - Chcę jeszcze wam powiedzieć, że zbiera się coraz więcej ludzi...
Ludmiłka wstała z moich kolan i podeszła do czarnowłosej. Spojrzała na mnie przepraszająco po czym obie zniknęły za ścianą.

*Naty*
Luśka pociągnęła mnie w stronę toalety o mal nie zabijając się o własne nogi. Wyglądała na zaaferowaną. Szłam za nią szybko, zupełnie nic nie rozumiejąc.
Jeszcze wczoraj gadała, że Pasquarelli to idiota, flirciaż, bezuczuciowy debil, który rozkochuje w sobie dziewczyny tylko po to, żeby potem je rzucić. A dzisiaj obściskiwała się z nim na ławce i całowała, jakby byli parą conajmniej od roku!
- Lil, wyjaśnij mi o co w tym chodzi. - Stanęłam przy umywalce i złożyłam ręce na piersi. - Dwadzieścia cztery godziny temu byłaś gotowa zmieszać go z błotem, a dzisiaj...
- Kocham Federico - wydusiła z siebie.
To jakieś żarty? A może program telewizyjny? Wyskoczą zza rogu i oznajmią mi, że zostałam wkręcona? To by się nawet zgadzało...
- Nie mówisz poważnie, prawda? - Popatrzyłam na nią jak na nie w pełni zdrową umysłowo. - Albo dostałaś objawienia, albo robisz sobie ze mnie jaja.
- Raczej to pierwsze - westchnęła. Osunęła się po ścianie i przysiadła na podłodze.
Zamrugałam kilkukrotnie, przyglądając jej się uważnie. Może jest chora? Ma gorączkę, albo dostała okres? Majaczy, zdecydowanie majaczy. Nie może być w nim zakochana, przecież go nienawidzi...ła?
Dotknęłam dłonią jej czoła, ale nie było ani zbyt ciepłe, ani zimne. Blada też jakoś szczególnie nie była. Wyglądała jak zawsze. Ale zachowywała się, jakby odbyła podróż na księżyc i wróciła.
- Nie uwierzysz mi, jeśli powiem, że przeżywam właśnie swoje życie po raz drugi? - zapytała cicho, widocznie zrezygnowana.
Podciągnęła kolana pod brodę i ułożyła na nich głowę. Pustym wzrokiem błądziła po białej ścianie. Zatrzymała się na czymś i zmróżyła oczy.
- Natalia? - odezwała się poważnie. - Przysięgam, że to wszystko dzieje się drugi raz. Jutro zachorujesz, na angielskim puści nam jakiś beznadziejny film i każe zrobić projekt na jego podstawie. Będę w parze z Fede. Jutro w Studiu będzie występ dla burmistrza, a Violetta pozna Leona. Ty niedługo spotkasz Maxiego, kuzyna Fede. To będzie miłość od pierwszego wejżenia. Ja i Fede zrezygnujemy z występu w 'Romeo i Julii', a moja mama będzie spotykać się z ojcem Fran - mówiła szybko. - Udowodnię ci to.
Wstała i błyskawicznie podeszła do ściany. Przejechała po niej dłonią, jakby czegoś szukała.
-Mam - szepnęła i wyjęła z framugi jakąś kartkę. Wyglądała, jakby miała conajmniej dwadzieścia lat.
Rozwinęła ją i ze świecącymi oczami podała mi.
Było to coś w postaci recenzji jakiegoś filmu, napisanej po angielsku. Rozpoznałam w tym pismo mojej przyjaciółki. Na marginesie widniało kilka serduszek, narysowanych czarnym długopisem. Pod nimi widniał malutki napis "Fede + Lu" z datą... która miała wypaść za tydzień.
- Co to jest?-  uniosłam wzrok znad papieru.
Ludmiła uśmiechała się szeroko.
- Ten dramat będziemy oglądać jutro - Patrzyła mi w oczy, podekscytowana tą sprawą. - To część naszego projektu. Wykonane dokładnie za tydzień.
- Ale to znaczy, że...
Dziewczyna pokiwała głową.
Nie, nie wierzę, to nie możliwe, przecież takie rzeczy się nie zdarzają. Albo to cięgle sen, albo cud, albo... albo ja sama nie wiem.

*Violetta*
Usiadłam na łóżku w swoim pokoju. Wzięłam do ręki pamiętnik i długopis. Chciałam coś napisać, ale jakoś nie mogłam. Coś w środku mówiło mi, że powinnam porozmawiać z Ludmiłą, z Diego.
Westchnęłam, odkładając fioletowy zeszyt na biurko.
Zeszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu czegoś do picia. Usłyszałam charakterystyczną melodię, oznajmiającą mi,  że ktoś próbuje się ze mną skontaktować.
Odstawiłam dzbanek z sokiem pomarańczowym na blat i wzięłam do ręki komórkę. Spojrzałam na wyświetlacz i zmarszczyłam brwi.
- Ej, co jest? Zazwyczaj nie dzwonisz tak wcześnie - odezwałam się, siadając na blacie. Wzięłam do ręki szklankę i upiłam kilka łyków, podczas gdy Lu do mnie mówiła.
- Viola, musimy pogadać, serio. Możemy spotkać się godzinę przed zajęciami nad rzeką, tam gdzie zawsze? Tylko...bez Diego.
- Dobrze. - Odstawiłam szklankę i dopiero wtedy usłyszałam jakieś szmery w tle.
- Kochanie, pospiesz się - szepnął ktoś po drugiej stronie, jakiś kawałek dalej.
- Ludmiła, z kim ty jesteś i gdzie? Masz chłopaka? I w ogóle mam się martwić? Jesteś śmiertelnie poważna, zaczynam się bać.
- Nie martw się, po prostu chcę ci coś opowiedzieć. I będzie ze mną... Nie, nie ważne, Viola, muszę kończyć, buziaczki sister - usłyszałam znów, po czym Lusia się rozłączyła.
Odłożyłam telefon i wróciłam do swojego pokoju. Ludmiła zrobiła mi niezły mętlik w głowie, przysięgam, że jeszcze nigdy nie była tak... zdystansowana.
Moje przeczucia chyba nie były aż tak mylne, jakby mogło się wydawać. Położyłam się na łóżku i zakryłam głowę poduszkami.
- Chyba powinnam zerwać z Diego - szepnęłam do siebie.
Nie wiem dlaczego tak właśnie czułam. Tej nocy przyśnił mi się pewien czarujący szatyn. Nie pamiętałam nic prócz jego twarzy, ślicznych oczu i zniewalającego uśmiechu.
Nie, przecież to tylko sen, on wcale nie musi mieć na imię Leon i nie musi mieszkać dwie przecznice dalej. Sen... A może powinnam to sprawdzić?
Właściwie, to mam jeszcze te pięć godzin, zanim spotkam się z przyjaciółką....
~
Hollo! <3
Ciooo tam u Was?
Mamy pierwszy rozdział, asfghj <3
Tak fajnie mi się to pisze <3
A jak Wam się czyta? Tylko szczerze poproszę ^^
Kocham Was baaardzo, bardzo, bardzo, ale tak bardzo <3
Nie dam spojleru, nie tym razem...Bo jeszcze sama nie wiem,  co będzie się dziać, hah <3
Buziaki i do soboty <3

sobota, 1 sierpnia 2015

Es Posible 2 - PROLOG + 2 etap konkursu ♥



-Lili, Lili, zaczekaj! - ten głos, te słowa...
Moje serce drgnęło, a ja stanęłam. Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam jego. Zaschło mi w ustach a ciało odmówiło posłuszeństwa. Rozum chciał odejść, ale serduszko rwało się ku niemu.
- Wiem, że mnie nie znosisz, ale proszę, posłuchaj mnie przez chwilę - dobiegł do mnie i złapał moją dłoń.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Wiedziałam, co ma zamiar mi powiedzieć. Chce opowiedzieć o śnie, który miał tej nocy.
Nie, to nie był sen. To się wydarzyło. To wszystko miało miejsce, ale my dostaliśmy jeszcze jedną szansę.
- Dobrze - uśmiechnęłam się lekko.
- Oj proszę, chociaż pięć mi...chwila. Czy ty się zgodziłaś? - jego i tak duże już oczy powiększyły się jeszcze bardziej. Patrzyłam w nie, tonąc, łapiąc ostatnie cząsteczki tlenu w swoje płuca.
- Tak. Tak, Federico. Zgodziłam się, bo mam wrażenie, że tym razem masz mi do powiedzenia coś  istotnego - to nie było przypuszczenie, czułam, wiedziałam. Tak, jakby nasze serca były jednym, jakby wszystko, co stało się w tym innym świecie, ciągle oddziaływało na nas.
- Ech... to może wydać się głupie, ale... wiesz, miałem sen... - ewidentnie czuł się niezręcznie. Ściszył ton i  spuścił wzrok.
- Wiem. 
- Co? 
- Śniło mi się to samo - uśmiechnęłam się do niego ciepło, z nadzieją.
- Ale... Ludmi? Sądzisz, że to zdarzyło się naprawdę? - zapytał niepewnie, znów dotykając mojej ręki.
- Myhym - skinęłam głową. - A my dostaliśmy od losu drugą szansę.
Milczałam, przypatrując mu się. Fede spoglądał na mnie, tak jak kiedyś...to znaczy, chyba nigdy, nie w tym świecie.
Zatracałam się w jego oczach, wspominając to, co było...albo będzie. Już sama gubię się w tym do czego doszło, a co się nie zdarzyło.
- Fede, zaczniemy od, em... od końca?- zaśmiałam się cicho, bojąc się zburzyć tą niesamowitą atmosferę.
- Z chęcią, skarbie.
- Kocham cię, Federico. 
- Wiem, ja ciebie też, Lud.
Włoch ułożył dłonie na moich biodrach i zbliżył się do mnie. Zetknął nasze czoła oraz koniuszki nosów. Chciałam płakać, ale nie ze smutku. To...wydawało się takie...nieprawdopodobne.
Przejechał kciukiem po moim policzku, po czym ułożył swoje wargi na moich.
Napiszemy tę historię jeszcze raz. Zaczniemy na nowo, mając już jedną grę za sobą.

~
Okayo.
Hello my sweet loves ♥
Dzisiaj przychodzę do Was z prologiem mojego życia, mojego najukochańszego opowiadania, które tak kocham ♥ Es Posible.
Jak widzicie wszystko zaczyna się od nowa ♥
Kurcze, cieszę się, hah <3
Mam nadzieję, że Wam się spodoba ^^
Ale jestem szczęśliwa, asfghjlkrtymnbuiom ♥

~
A teraz co do konkursu.
Nie mogłam zdecydować się na 2 pracę więc postanowiłam, że dam szansę 3 osobą.
A więc prace które tak bardzo mnie urzekły dostałam z maili:
wikki26@interia.pl
selcia88_99@o2.pl
vforever@wp.pl
*kolejność nie ma znaczenia*
Dziewczyny! Bardzo Wam gratuluję - przeszłyście do kolejnego etapu.
Co musicie zrobić i do kiedy?
Na mój mail (weronika.a.d@wp.pl) prześlijcie mi swoją pracę ( film/nagranie/zdjęcie/skan/praca pisemna/etc), gdzie pokażecie jak kochacie Violettę. Użyjcie swojego talentu lub pasji. Kochasz śpiewać? Nagraj piosenkę z serialu. Interesujesz się grafiką? Stwóż obraz komputerowy. Pięknie rysujesz? Narysus scenę z serialu. Kochasz projektować ubrania? Stwóż strój dla swojej ulubionej postaci. RÓB TO CO KOCHASZ I POKAŻ JAK UWIELBIASZ VIOLETTĘ.
Macie czas do 10.08.2015r. Wyniki pojawią się już 11.08.2015.
Powodzenia!
Walczcie o marzenia!