sobota, 27 września 2014

Es Posibe - XLIII


~Uciec pociągiem od przyjaciół, wrogów (...) wystarczy tylko wybiec z domu. ~

*Federico*
Mijają już kolejne dni, a Ludmiła się nie budzi. Doktor mówi, że jej stan jest stabilny, ale ja nie ufam lekarzom. 
Bardzo martwię się o moją Lucię. I o  Olivię. Są całym moim życiem. Jeśli coś stanie się którejkolwiek z nich, czuję, że się załamię. 
Ale im nie może się nic stać... Nie może. Nie stanie... Każdego ranka modliłem się o to, by były całe i zdrowe. Prosiłem, by Ludmi w końcu otworzyła swe piękne oczy. Ale na razie to nie daje skutków... Czasami zaczynam wątpić w istnienie Boga. 
Nie raz, nie dwa, zdarzało się tak, że już sądziłem, że nie istnieje... a nagle działo się coś, co sprawiało, że znów mogłem pokładać w Nim nadzieję. 
Tak było i tym razem.  Stwórca znów odezwał się w najmniej oczekiwanym momencie... 
~,~'~,~
Wszedłem do szpitala, jak co dzień, po lekcjach w Studiu. Od razu skierowałem się do sali, w której leżała moja żona. Kilka metrów przed drzwiami zatrzymała mnie pielęgniarka. 
- Nie może pan tam teraz wejść - powiedziała na pozór spokojnie, choć po gestach jej rąk wyczułem, że coś jest nie tak. 
- Ale dlaczego? - zapytałem, ignorując jej zakaz i robiąc krok do przodu. 
Kobieta przeniosła wzrok na zamknięte drzwi. Nie mówiła nic. 
Zrobiłem kilka szybkich kroków w stronę wejścia do sali. 
-Stój! - krzyknęła za mną. 
Dyżurna złapała mnie za ramie i odciągnęła na bok. Po chwili z pomieszczenia wypadli lekarze. Mieli ze sobą to dziwne łóżko na kółkach, a na nim Lu.  Była podłączona do kroplówki. Tak jak przez ostatnie dni. 
- Co się dzieje? - wysapałem, dorównując kroku mężczyzną w kitlach. 
- Akcja serca pacjentki jest niestabilna - oświadczył jeden z nich tonem zupełnie pozbawionym uczuć. 
- Próby wybudzenia pańskiej żony nie powiodły się. Jej stań się pogarsza - dodał drugi, trochę bardziej uczuciowo. 
Zagryzłem nerwowo dolną wargę. To jeszcze nie musi oznaczać, że... Oby. 
Nie. Ludmiła nie może umrzeć. Nie ona. Powstrzymałem napływające do oczu łzy. Będzie dobrze... Musi być. 
Złapałem ją za dłoń. Nie miałem zamiaru puścić. 
Szliśmy przez długi korytarz, na którego końcu znajdowała się sala reanimacyjna. Boże, tylko nie to... Niech ona żyje. Błagam.
Zamknąłem oczy. Cholera, wszystko się wali. Niech czas chociaż na chwilę się zatrzyma. Niech ten popieprzony los pozwoli mi nacieszyć się obecnością Luci. Przecież ja ją tak mocno kocham... 
Odemknąłem powieki i raz jeszcze spojrzałem na blondynkę. Była blada i bardzo wymizerniała przez ostatni tydzień. Jej włosy nie błyszczały. Usta spierzchły. W rogówkach zebrał się piasek. A mimo to, wyglądała pięknie. Kąciki moich ust uniosły się lekko. Wtedy uświadomiłem sobie, że wszystko się ułoży. 
Przejechałem dłonią po czole mojej ukochanej, odgarniając z niego niesforne kosmyki jej włosów. Kilka sekund potem medycy zniknęli z nią za dużymi drzwiami. 
Bezsilny, opadłem na krzesło. Wziąłem kilka głębokich wdechów, po czym udałem się do domu. 

*Violetta*
Mam już serdecznie dosyć tego, że wszyscy mnie okłamują. To, że wyglądam na naiwną, nie znaczy, że taka jestem!
Doskonale wiem, co się dzieje i działo w mojej rodzinie. Oni naprawdę sądzą, że jestem taka głupia? Wydaje im się, że nie poznam prawdy? Że nie dowiem się, co stało się z moją matką?  Jeśli tak, to się grubo mylą, bo właśnie odkryłam, jakie wydarzenia naprawdę miały miejsce. 
Cholera jasna! Nienawidzę ich. Nienawidzę każdego z osobna. Ojca, Angie, Olgi, Ramallo, babci. Nienawidzę ich tak szczerze i bardzo. Antonia także nienawidzę. Jak oni wszyscy mogli mi to zrobić?! 
Całą moją siłę włożyłam w uderzenie,którym obdarzyłam poduszkę. Nie sądziłam, że mam tyle siły, by rozerwać poszewkę, ale tak właśnie się stało. Białe piórka poczęły latać po całym moim pokoju, co chwilę unosiły się i opadały. 
Westchnęłam głęboko. Nie potrafiłam wyzbyć się tego nadmiaru negatywnej energii, którą miałam w sobie. 
Jeszcze raz rzuciłam okiem na kartkę z tekstem piosenki, napisanej przez Marię Castillo. 

18.08.2001r.
Nikt nie wie co jest
za tymi oczami. 
Za tą maską. 

Chciałabym, abyśmy mogli zacząć od nowa
I cofnąć czas
By naprawić przeszłość.

Tylko tyle miałam. Wiedziałam, że to nie jest cały tekst. Ktoś oderwał połowę kartki. Jedno było pewne. Zostało to napisane w dniu jej śmierci. 
Czy dając mi pamiętnik Marii nie powinni go najpierw przejrzeć? Jeśli chcieli utrzymać wszystko w tajemnicy...
Nie ważne. Zrobili, co zrobili, a mi to wyszło na dobre. Im nie, mi tak. Mi tak, im nie. 
Kiedy przeczytałam tą piosenkę, jako ostatnią w całym notesie, poczułam dziwny zew. Coś wołało mnie, bym szukała. Coś mówiło mi, że tak naprawdę nic nie wiem. Coś krzyczało, żebym przestała bać się zakazów i poszperała trochę. 
Po kilku bardzo długich godzinach znalazłam coś, co wszystko wyjaśniło. 
Odłożyłam papier na biurko. Przeczesałam włosy ręką. Poczułam się głodna, więc postanowiłam, że zejdę po coś do jedzenia. Liczyłam, że nie zastanę nikogo na dole, ale bądźmy szczerzy, czy to aby możliwe, żeby w moim domu nie było nikogo po godzinie ósmej wieczorem? Nie wydaje mi się. Tata siedział na kanapie i oglądał wiadomości. Minęłam go bez słowa. W kuchni była Angeles. Do niej też się nie odezwałam. Wyjęłam z lodówki jogurt, wzięłam łyżeczkę i starałam się wrócić do pokoju, ale nie udało mi się to. 
- Violu, coś się stało? - zapytała kobieta. 
- Ty się stałaś - warknęłam, nawet się nie odwracając. 
Byłam już prawie a schodach, ale oczywiście mój "kochany" ojczulek czegoś ode mnie chciał. 
- Violetto nie zapomniałaś o czymś? - złapał mnie za nadgarstek. 
- A ty? - bąknęłam. - A ty o czymś nie zapomniałeś?!
- Nie rozumiem o czym mówisz - wzruszył ramionami. 
- Świetnie. Jesteś wzorowym ojcem - prychnęłam. 
Próbowałam mu się wyrwać, ale z każdą sekundą jego ręka coraz bardziej zakleszczała moją, tym samym uniemożliwiając jej ruch i dopływ krwi. 
- To boli! Puść mnie! - krzyknęłam. 
Wtedy zjawiła się Angie i spiorunowała Go wzrokiem. 
- Zostaw ją! - rozkazała. 
Posłuchał jej. Cofnęłam się na kilka kroków. Nie chciałam tchórzyć. Nie mogłam uciec. 
- Nienawidzę was!- wydusiłam wreszcie, po dłuższej chwili niezręcznej ciszy. 
Dla nich niezręcznej - nie dla mnie. Dla nich tak - dla mnie nie. Dla mnie nie - dla nich tak.
- Violu, spokojnie. Co się stało? - blondynka pogładziła mnie po włosach. 
Pod powiekami zebrały mi się łzy, ale starałam się je powstrzymać
- Wydaje wam się, że jestem idiotką?! - wrzasnęłam, wyrywając się z jej objęć. 
Spojrzeli po sobie, zakłopotani. 
- Wiem... Wiem wszystko. Wiem, że Angie jest moją matką! Wiem to! I kiedy mieliście zamiar mi o tym powiedzieć?! Co?! Kiedy?! 
Usta mojej mamy, bo chyba mogę ją tak nazwać, zaczęły drżeć, a wzrok ojca utkwiony był w pustej przestrzeni.
- To przez was mama nie żyje. Nie było żadnego wypadku. Popełniła samobójstwo, bo dowiedziała się o waszym romansie. Dobrze o tym wiecie. Tylko jednego nie rozumiem. Jak mogliście tyle lat to przed nią ukrywać. Jak mogliście utrzymywać w tajemnicy, to, że jestem WASZĄ córką. A co się zatem stało z moją przyrodnią siostrą? Tą, która urodziła się tego samego dnia. Tą, o której pisze Maria w swoim pamiętniku? Jak ona się do cholery nazywa!? Pewnie nawet nie wiecie. Nienawidzę was. Nienawidzę! 
- Milcz! - ojciec podszedł do mnie.
Zamachnął się....Czas zwolnił... Zamknęłam oczy, odruchowo. Uderzył mnie w policzek, z otwartej dłoni. Zatoczyłam się na ścianę i upadłam. 
Jak o mógł to zrobić?! Jak mógł podnieść na mnie rękę?!
Nagle poczułam się taka mała i bezsilna. Potrzebowałam ciepła. Podniosłam się i bez chwili zastanowienia, wybiegłam, trzaskając drzwiami. 
Było ciemno. Księżyc zasnuły chmury. Tylko nieliczne latarnie rozrzedzały mrok. Było mi tak strasznie źle. Nie tylko na duszy i sercu. Bardzo bolała mnie policzek. Starałam się nie myśleć o bólu. Przejechałam palcem wskazującym po miejscu, w które zostałam uderzona. Gdybym mogła, krzyknęłaby.
Zagryzłam wargi i z wszystkich sił starałam się nie rozpłakać. Jednak nie mogłam długo wytrzymać. Łzy same ciekły. 
Kierowałam się w stronę domu mojego chłopaka. Tylko on mógł teraz sprawić, że poczuję się bezpiecznie. 
Nie spieszyło mi się. Chłodne powietrze działają kojąco na moje zharatane nerwy. 

*Leon*
Siedziałem przy keyboardzie i starałem się skomponować jakąś piosenkę, jednak nie bardzo mi to wychodziło.  Niby wpadały mi do głowy pomysły. Setki pomysłów. A nie umiałem ubrać ich w słowa.  To nie takie łatwe, wbrew pozorom. Odszedłem od instrumentu i usiadłem na parapecie. Zapatrzyłem się w niebo. Szkoda, że nie było widać gwiazd. Kiedy na nie patrzę, zawsze wszystko wydaje się takie banalne. 
Nagle usłyszałem dzwonek. Spojrzałem na zegarek. Było przed dziesiątą. Niechętnie zwlokłem się po schodach i podszedłem do drzwi, by je otworzyć. Po drugiej stronie zobaczyłem osobę, której nigdy w życiu bym się nie spodziewał. Nie o tej porze. Nie w takim stanie.  Widać było, że płakała. Miała podkrążone oczy, opuchniętą twarz, rozmyty makijaż i rozczochrane włosy. Jej policzek "zdobił" sporych rozmiarów siniak. 
Nie pytałem co się stało. Nie było w tym sensu. To chyba było oczywiste. German ją uderzył. Przeczuwałem, że prędzej czy później do tego dojdzie. 
Przyciągnąłem dziewczynę do siebie i mocno przytuliłem. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do salonu. Tam, posadziłem ją na fotelu.
- Mamo, Violetta dzisiaj u nas przenocuje - oznajmiłem. 
Spojrzała na dziewczynę. Dostrzegła limo na jej twarzy i szybko pokiwała głową. Wstała i udała się na górę, pewnie po to, by przygotować Vilu coś ciepłego, w czym mogłaby spać, ręcznik i inne tego typu rzeczy. 
W tym samym czasie tato poszedł po  coś do jedzenia, a ja zostałem, by jej pilnować. Wziąłem do ręki uprzednio zmoczony kawałek papieru i przemyłem nim ciemną plamę na twarzy Violi. Widziałem strach w jej oczach. Najmniejszy dotyk sprawiał jej ból. Starałem się być jak najdelikatniejszy. 
Po chwili do pokoju wrócili moi rodzice. Violetta zjadła tosty przygotowane przez mojego ojca i wypiła kakao, po czym poszła na górę by przygotować się do snu. Ja w tym czasie wybrałem jakąś komedię, bo  moja rodzicielka zaproponowała byśmy wszyscy razem obejrzeli coś wesołego na rozluźnienie atmosfery. Nie powiem, spodobał mi się ten pomysł. 

*Ludmiła*
Obudziłam się w ciemnej sali. Początkowo w ogóle nie mogłam przypomnieć sobie co się stało. Wiedziałam, że jestem w szpitalu. Poznałam to po zapachu kroplówki. Chyba zbyt wiele razy byłam już "karmiona" tą substancją.
Moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Mogłam dostrzec już, że leżę w dość obszernej sali, sama. Obok łóżka stał stolik i krzesło, a po drugiej stronie aparatura.
Chciałam odwrócić się na bok, ale nie mogłam. Byłam bezsilna, a jakby tego było mało, wszystko bardzo minie bolało. Poczynając od koniuszka głowy, po stopy.
Mogłabym porównać to uczucie, do wbijania w ciało tysiąca igieł. Każdy najmniejszy ruch, paraliżował mnie całą. Miałam wrażenie, że coś uciska mi serce. Z trudnością oddychałam. Ale jednak żyłam.
Starałam się, odtworzyć w głowie całą sytuację. Ale nic nie przynosiło zamierzonych efektów. Moja pamięć miała wielkie luki, a ja nie umiałam ich powypełniać, w dodatku niewiedza to coś, czego nie mogę znieść. Jestem bardzo ciekawską osobą.
Miałam nadzieję, że Federico zjawi się niebawem, bo tylko on jeden mógł mi to wszystko wyjaśnić.
Dopiero po kilku chwilach zdałam sobie sprawę, że musi być środek nocy, bo księżyc w postaci małej kuleczki zwisa jak bombka z choinki otoczony miliardem migających światełek - gwiazd.
Właśnie! Choinka. Były święta...
Wszystko zaczęło wracać. Wzdrygnęłam się na wspomnienie obezwładniającego zimna, a następnie ciepłego napoju, który doszczętnie omotał mój umysł nie pozostawiając ani jednej szparki, by dotarło do niego światło. Przed oczami stanął mi obraz gorącej herbaty z imbirem, która zamiast pomóc, jeszcze bardziej mi zaszkodziła.
Leżałam tak, jeszcze przez długie godziny, myśląc, jak mogło dojść do tego wszystkiego, ale naprawdę nic nie przychodziło mi do głowy.

*Federico*
Obudziłem się wcześnie rano z przeczuciem, że u Lu wszystko dobrze. Ubrałem się i ogólnie wykonałem całą poranną rutynę, po czym udałem się do szpitala. Z uśmiechem powitałem nowy dzień. Szedłem szybkim krokiem ulicami, a właściwie chodnikami, wdychając mroźne, styczniowe powietrze. Śnieg trzeszczał pod moim butami. Śnieg... Lu tak bardzo się z niego cieszyła. Mam nadzieję, że jeszcze zdąży wykorzystać chwile, zanim biały puch zupełnie zniknie.
Nawet nie spostrzegłem się, kiedy byłem już pod wejściem na oddział. Pchnąłem szklane drzwi i ruszyłem korytarzem w stronę sali żony. Zapukałem lekko. Zawsze należało pukać. Takie były wymogi.
Usłyszałem cichutkie"proszę". To ewidentnie był głos Lud. Wiedziałem, że mi się nie przesłyszało. To była ona! Mówiła, to znaczyło, że się obudziła.
Poczułem, jakby kamień spadł mi z serca. Byłem niesamowicie szczęśliwy. Czułem, że mógłbym przenosić góry.
Przestąpiłem próg, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Lucia patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, nieziemsko pięknymi oczami.
Kąciki ust blondynki uniosły się lekko, prawie niedostrzegalnie.
- Jak długo... - wychrypiała.
- Ciii. Oszczędzaj się maleńka. Nie mów dużo, to sprawia, że się męczysz. Ja sam nie mogę odpowiedzieć ci na zbyt wiele pytań, bo wiem niewiele więcej niż ty, kochanie. Dziesięć dni. Jesteś to już dziesięć dni - pochyliłem się nad dziewczyną i złożyłem na jej czole delikatny pocałunek.
Do sali wszedł lekarz prowadzący i poprosił mnie "na słówko",
- Panie Pasquarelli - zaczął. - Jak pan wie, wczoraj musieliśmy ratować życie pańskiej żony. Teraz jest już wszystko dobrze. Ale jedno mnie martwi... Takie działanie ma tylko jedna substancja... chodzi o to, że najpierw osłabia organizm, by potem zaatakować. Ktoś próbował otruć panią Ludmiłę. Gdyby nie szybka akcja reanimacyjna, być może... - odchrząknął znacząco. - Ona jest w ciąży, proszę zwracać na nią szczególną uwagę. Nie może się przemęczać. W tym momencie jest obolała, ale praca wszystkich narządów wewnętrznych jest prawidłowa. Martwi mnie tylko stan jej trzustki. Podejrzewam, że pacjentka zapadła na cukrzycę ciążową. Ale proszę się nie niepokoić. Ponad 50% ciężarnych kobiet zapada na tą dolegliwość. Są to niestabilne poziomy cukru we krwi, spowodowane niewydolności trzustki właśnie. Podczas ciąży to naturalne, że narząd ten jest osłabiony i nie pracuje jak potrzeba. Przy wypisie pana żona dostanie glukometr, urządzenie do pomiaru cukru i peny, specjalne strzykawki do podawania organizmowi insuliny, czyli preparatu zastępczego, do tego, produkowanego, przez niewydolny narząd. Będzie musiała trzymać się ścisłej diety...chyba, że złoży pan wniosek o pompę insulinową, jeśli zostanie ona panu przyznana, bądź wypożyczona, będzie to wyglądać nieco inaczej, gdyż urządzenie to jest podłączone do ciała chorego non stop, poza kontaktami z wodą. W pośladek, udo lub ramie trzeba wbić wenflon, połączony z rureczką, przez którą sączy się ów płyn... Dokładniej zostanie państwu wszystko objaśnione na indywidualnym szkoleniu, za kilka dni, jeśli podejrzenia się potwierdzą. Już dzisiaj wieczorem się z panem skontaktuję i powiadomię o wynikach badań z krwi.*
Doktor odszedł, a ja stałem jak słup soli, spoglądając za nim. Boże, o czym on do mnie mówił?
Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do pomieszczenia, w którym przebywała Lusia. Co ja jej miałem powiedzieć? Ludmi, kochanie, ktoś chciał cię otruć?  Wykluczone. Załamałaby się. Tym bardziej, że nie mam bladego pojęcia, kto mógłby chcieć jej śmierci... Chociaż...Przecież! Przecież ktoś już jej groził... Że też byłem taki głupi i zgodziłem się to odwlec. Powinienem siłą zaciągnąć ją na komisariat, od razu, kiedy się dowiedziałem.
- I co ci... - odezwała się Lu.
- Cichooo - ponownie jej przerwałem. Nie może mówić, będąc tak słaba. Martwię się o nią. - Nic kochanie...  Nic takiego mi nie mówił... zrobią ci badania, skarbie - szeptałem smutno. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ale musisz na siebie uważać i bardzo się oszczędzać. Kocham cię słoneczko, bardzo cię kocham.

*Francesca*
Weszłam do domu, po ciężkim dniu w Studiu. Rolety były zasłonięte, co mnie trochę zdziwiło, bo mój tata zawsze dba o to, by do wnętrza dostawało się światło. Jako architekt jest wielkim estetą. Weszłam do salonu, gdzie panował zupełny mrok. Szukałam włącznika, wodząc dłonią po gładkiej powierzchni ściany. W końcu wyczułam go. Kliknęłam. Jaskrawe światło żarówkowe oślepiło mnie. Zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam, czułam jak kolana się pode mną uginają. Zrobiło mi się słabo. Brakowało mi powietrza. Odwróciłam się. Dopadłam do drzwi. Wybiegłam na ulicę, przy okazji wpadając na kogoś. Odważyłam się unieść wzrok. Och, cóż, świetnie, Diego. Lepiej nie mogłam trafić.
Nie bardzo wiedziałam co zrobić. Nie chciałam zbytnio oddalać się od domu, jednak nie mogłam przebywać obok tego chłopaka... i tak wystarczy, że w szkole ie daje mi spokoju. O powrocie do mieszkania nie było nawet mowy.
Stałam więc na środku chodnika. Zupełnie nieruchomo. Pozwalałam, by Hiszpan trzymał mnie za ramiona. Mówił coś, ale do minie te słowa nie docierały. Spojrzałam w stronę budynku, z którego wybiegłam. Zamrugałam kilkakrotnie. Gwałtownie wyrwałam się z objęć chłopaka.
- Diego, pomóż - wychlipałam.
Bez słowa pociągnął mnie w stronę wejścia. Zamknęłam oczy. Nie mogłam znieść tego widoku. Nie chciałam wierzyć w to, co miałam podane na tacy, czarno na białym.
- Francesca...czy to to... twój ojciec? - zapytał.
Odemknęłam powieki. Omiotłam wzrokiem ciało, pozbawione duszy, luźno zwisające z sufitu. Zwłoki kołysały się lekko.
Kiwnęłam głową na tak. Owładnął mną smutek, bezgraniczna rozpacz. Skuliłam się w i zaczęłam płakać. Rzewne łzy wypływały spod moich powiek, mocząc ubranie. Nie bardzo się tym jednak przejęłam. Właśnie straciłam ojca! Najważniejszego człowieka w moim życiu!
Diegito zadzwonił po policję. Zjawili się dosyć szybko. Zabrali mojego ojca do prosektorium, by dokonać analizy zwłok, czy coś takiego.
Nie mogłam się uspokoić. Nawet nie byli w stanie przeprowadzić ze mną przesłuchania. Diego zeznał jak było, a ja siedziałam w kącie i zanosiłam się od płaczu.
Funkcjonariusze poszli. Zostałam sama z brunetem.
Tym razem nie protestowałam, kiedy mnie przytulał. Nie narzucał się. Był jak dobry przyjaciel. Wyrozumiały, spokojny i cierpliwy. W takim chłopaku chyba mogłaby się zakochać...

*Ludmiła*
Federico siedział u mnie pół dnia. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Kiedy on jest przy mnie, czuję się, jakby przybywało mi sił. To takie niesamowite uczucie.
Jednak widzę, że coś go trapi. Myśli o czymś zawzięcie i nie chce mi powiedzieć o czym. Nie chce mnie martwić... Ale ja właśnie martwię się jeszcze bardziej, kiedy nie wiem o co chodzi. Wtedy myślę, szukam rozwiązać...
Leżenie w łóżku i wpatrywanie się w sufit nie jest zbyt ciekawym zajęciem. Ani zajmującym.
Tak bardzo się nudziłam. Chciałbym już być w domu. Usiąść wygodnie, przed telewizorem, razem z mężem, zrobić popcorn i obejrzeć jakiś horror.
Lubię się bać, ale tylko na filmach. Tylko, kiedy jest obok mnie ktoś, kto mógłby mnie ochronić.
Jeju, jak to wszystko się zmienia... Jeszcze tylko dwa tygodnie do moich dziewiętnastych urodzin... Dopiero co kończyłam osiemnaście lat, a to minął już prawie rok.
Nie lubię zmian. Zwłaszcza nie nagłych i świadomych. Nie lubię zmian w tym, do czego się przywiązuję. A przywiązuję się do wielu rzeczy. To jedna z moich licznych wad...
Lili nigdy się do niczego nie przywiązywała. Łatwiej było mi być Lili niż Ludmiłą. Dlaczego z niej zrezygnowałam? Nie powinnam...

 *Kochani, to nie jest tak, że ja się popisuję, czego to ja nie wiem, ani nie tak, że przepisałam to z jakiejś strony czy czegośtam, ja po prostu... dobra, nie wiem jak Wam to powiedzieć... mam do czynienia z tą dziedziną medycyny.
~
Tam tara ram tammmm tam!
Proszę państwa mamy rozdział 43 :D
I powiem tak: Jest całkiem niezły, ale mógłby być lepszy. Podobają mi się 3/7 fragmentów i 2 tak w połowie, więc chyba nie jest źle ;)
Kochani, mam taką prośbę... bo wiem, że są osoby (nie mówię, że wśród Was, ale wiem, że są), które czytają tyko wybrane fragmenty. Ten rozdział jest bardzo zawiły ( i patologiczny ;-;) dlatego prosiłabym, żeby przeczytać całość, bo choć może się wydawać, że jedno w drugim nie ma nic wspólnego, to za kilka rozdziałów zbiegnie się w całość.
~
Spojler z 44:
- Francesca znajduje list od ojca z szokującą wiadomością
- Lu wychodzi ze szpitala.
- Federico dowiaduje się, kto chciał zabić Ludmiłę.
~
Kocham Was mocno, mocniutno, najmoooooocniej na świecie, moje mysiaczki pysiaczki :*
~
Komentujesz -> Motywujesz :)
~
Przepraszam za błędy. Jestem padnięta, nie mam siły ich poprawiać. Zrobię to potem.





sobota, 20 września 2014

Es Posible - XLII

~ Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie ~

*Ludmiła*
Świat tak pięknie wygląda, kiedy pada śnieg. W Buenos Aires nie często można zaobserwować to zjawisko. 
- Te święta będą wyjątkowe - szepnęłam do siebie, delikatnie odchylając kotar czerwonej kurtyny.
- Zgadzam się. A to dlatego, że mamy siebie - Federico objął mnie od tyłu i pozwolił, bym położyła swoją głowę na jego ramieniu. 
Kołysaliśmy się w rytmie granej melodii. Camila i Broadway właśnie wykonywali swój utwór. Byli naprawdę bardzo dobrzy. Po nich mieli być chłopcy, dziewczyny i Lena, a końcu ja i Fede. 
Mój ukochany poszedł po wodę dla mnie, a ja usiadłam na krześle i zaczęłam myśleć.
>>Jak szybko płynie czas. Chwile tak szybko przemijają, są jak jesienne liście na wietrze. Jak ciepłe promienie słońca. Jak pierwsze przebiśniegi. Jak ostatnie płatki śniegu. 
Nietrwałe, nieuchwytne, długie, a zbyt krótkie. 
Homo sapiens sapiens - człowiek myślący prawidłowy. Czy możemy się tak nazwać? 
To co piękne, dostrzegamy, gdy już tego nie ma. Często popełniamy błędy, których nie da się naprawić. 
Zazwyczaj tęsknimy za tym, na co narzekaliśmy, gdy trwało. 
Nie zdajemy sobie sprawy, że kogoś krzywdzimy. Słowem, gestem. 
Podejmujemy decyzję, których żałujemy. 
Łżemy. Kradniemy. Niszczymy. Zabijamy. Przeklinamy los. 
A przecież nic nie dzieje się bez powodu. To, co nas spotyka, spotyka nas dlatego, że tak było pisane. 
Bądź dobrym człowiekiem, bo karma wie, co Ci się należy - ręka za rękę, oko za oko - niektórzy nie rozumieją tych słów. Przesłań. Daj dobro, a otrzymasz je z powrotem. 
Szczęście, to tylko stan umysłu... wydaje Ci się, że tak trudno jest być szczęśliwym? Nie... ale to jest tak, że aby docenić co masz, musisz to najpierw stracić. <<
- Lucia? - Fede machną mi ręką przed twarzą. 
- Tak? - uniosłam wzrok. 
- O czym myślałaś? - usiadł obok i podał mi napój. - Byłaś taka nieobecna. 
Odkręciłam korek. Upiłam kilka łyków płynu, tym samym kojąc wyschnięte usta. 
- O życiu... o matce - szepnęłam. 
Mój mąż spojrzał na mnie z zaciekawieniem.  Posłał mi ciepły uśmiech. Nie wyczytasz nic z twarzy - patrz na oczy. Niepokoił się o mnie. Martwił się. 
- Spokojnie - chwyciłam jego dłoń. - To, że o niej myślałam, nie oznacza, że zrobię coś głupiego... Ja tylko zastanawiałam się, co ona teraz może robić. Jak spędzi święta? Co z Johnem? Czy ta kobieta o niego dba? Wiesz, to w końcu mój brat... ma dopiero pół roku, to jeszcze bezbronna istotka. I to nie jego wina, że ma taką matkę... Fede, ja będę lepszą mamą, 
- Jestem tego pewny - pocałował mnie delikatnie. 
Podszedł do nas Pablo i zaczął mówić coś, szybko, niezrozumiale, o tym, że zaszły pewne zmiany w grafiku i to teraz ja wraz z Federico mamy się pokazać. 
Wstałam, tak jak Feder. Trzymając się za ręce weszliśmy na estradę. Usiedliśmy na wystawionej specjalnie do naszego występu kanapę. Włączyłam mikrofon, który do tej pory tylko bezwiednie stykał się moim policzkiem. Spojrzałam na widownię. Tłum ludzi. Wszystkie cztery setki par oczu wlepione były w nas. Przełknęłam ślinę. W pierwszym rzędzie dostrzegłam tą miłą panią, która pomagała mi się pozbierać, kiedy Fede dostał patelnią, tą samą kobietę, z którą spędzam wolne godziny, gdy on ma zajęcia u Gregorio, tak jak i reszta moich przyjaciół. Uśmiechnęłam się. 
Z głośników popłynęła melodia. Poczekałam na odpowiedni moment i zaczęłam śpiewać. Tak samo uczynił Włoch. 
Kiedy z nim śpiewam, czuję się dokładnie tak samo, jak tego dnia, kiedy Federico po raz pierwszy przyszedł do mojego domu. Kiedy mieliśmy robić razem projekt z angielskiego. Kiedy go nienawidziłam. Tego dnia, w którym poprosił mnie o przyjaźń. Kiedy przyniosłam gitarę. Kiedy po raz pierwszy znaleźliśmy wspólny język. 
Ciągle nie pojmuję jak mogłam być taka ślepa. Szukałam ideału. Ale teraz wiem, że nie było warto. Nikt nie jest bez skazy. Ale to nawet dobrze. Gdyby, mój wybranek był ideałem, nie miałabym ran do kojenia, wad do akceptowania i blizn do kochania. 

*Violetta* 
Siedziałam w garderobie z Fran i Naty. Gdyby nie idiotyczny pomysł o ratowaniu świata, teraz mogłabym szykować się do występu razem z nimi.
- Idę do toalety - oznajmiłam, gdy już nie mogłam znieść ich rozmów przepełnionych zachwytem i ekscytacją.
Szłam korytarzem, do głównego wyjścia. Nie miałam ochoty patrzeć, jak wesoło śpiewają piosenkę, którą napisałam.
Jestem cholerną hipokrytką! Nie powinnam tak myśleć, to w końcu moje przyjaciółki,
Przechodząc obok jednych z drzwi usłyszałam krzyki dochodzące zza nich. Przystanęłam. Przez chwilę biłam się z myślami. Nie powinnam podsłuchiwać... Nie powinnam.
A jednak to zrobiłam. Przystawiłam ucho do płaskiej powierzchni.
Teraz głosy były o wiele bardziej zrozumiałe. To Marotti i Pablo, kłócili się.
- Marotti! Nie możesz podejmować takich decyzji bez uprzedniego skontaktowania się ze mną! - krzyczał dyrektor.
- Violetta nie miała prawa przerywać koncertu!
- A ty nie miałeś prawa wyrzucać jej ze Studia!
- Słuchaj, jak tak dalej będzie to U-Mix rozwiąże z wami umowę - warknął przedstawiciel owej firmy.
-Proszę bardzo! Od dawna ta cała umowa była tylko obciążeniem.
- Świetnie.  A więc to koniec naszej współpracy. Do niewidzenia.
Usłyszałam odgłos stawianych kroków. Szybko pobiegłam do garderoby dziewczyn i zamknęłam za sobą drzwi.
- Jakby ktoś pytał... ja nigdzie nie byłam - odezwałam się cicho.
Cami, która już była w pomieszczeniu, spojrzała na mnie jak na wariatkę.
Po krótkiej chwili ktoś zapukał. Odwróciłam się, otworzyłam i przełknęłam ślinę. W progu stał Pablo.
-Violu, wiem już o wszystkim - mówił mężczyzna. - Marotti niesłusznie postąpił, choć i twoje zachowanie nie było najlepsze...ale nie o tym chciałem ci teraz powiedzieć. Po prostu... możesz wrócić do naszej szkoły. Idź, zagrać z dziewczynami, jeśli chcesz.
Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, jednak wiedziałam, że wyglądałoby to dość dwuznacznie...
Więc wyszeptałam tylko króciutkie "dziękuję" i dopiero, gdy poszedł, zaczęłam piszczeć z radości.
Wracam do Studia! Tak bardzo się cieszę!

*kilka dni potem*

*Federico*
Już jutro Wigilia. Mam dla Ludmi wspaniały prezent. Oby jej się spodobał. Mamy już pięknie ubraną choinkę. Jet duża, a przystrajanie jej sprawiło nam nie mało radości. Świetnie się bawiliśmy. Dzisiaj Lu od rana działa w kuchni. Siedzę w salonie, bo wygoniła mnie. Podobno podjadałem potrawy na jutro. Ale kiedy to takie pyszne.
- Lucia - zwróciłem się do niej, nie wstając z kanapy.
- Tak, kochanie? - podeszła do drzwi i oparła się o ich framugę.
- A co z tą panią? -zapytałem, mając nadzieję, że mnie zrozumie. -Chciałaś porozmawiać.
- Ach, taaak - przeciągnęła, ziewając. - Bo w Wigilię nikt nie powinien zostawać sam. Zaprośmy ją. Proszę.
Jaka ona jest cudowna. Zawsze myśli o innych. Nigdy o sobie. Tak bardzo ją kocham. Nieważne co by się  działo, Lud zawsze potrafi jakoś sobie poradzić, czasami mam wrażenie, że wielu rzeczy się od niej uczę. Mamy dopiero po osiemnaście lat, a już potrafimy myśleć i mówić o poważnych rzeczach. Jeśli mam być szczery to jeszcze nigdy nie widziałem, by Lud piła jakikolwiek alkohol...
- Kotku, jasne, że ją zaprosimy. Przecież taka dobra osoba jak ona, nie zasługuje na samotność i to w święta.
Moja kochana żona uśmiechnęła się do mnie. Podszedłem do niej. Spojrzałem głęboko w jej piękne, bursztynowe oczy. Zakochałem się. Znowu.
Tak jest za każdym razem. Zawsze, gdy jest blisko,kiedy okazujemy sobie uczucie, nawet przez zwykłe złapanie za rękę, za każdym razem moje serce jest w siódmym niebie. Tak dobrze, że mam Lusię.

*Wigilia*

*Ludmiła*
Wszystko już było gotowe. Federico zapalił lampki a choince i przed domem, ja nakryłam do stołu. Ubrałam się w czarną, elegancką sukienkę, kończącą się troszkę nad kolanem, a dekoltem w serek, na grubych ramiączkach. Spięłam włosy w koka, zrobiłam perfekcyjny makijaż, dobrałam dodatki i tak oto, zeszłam do salonu. Kiedy mój mąż nie patrzył, szybko schowałam prezent dla niego pod choinkę. Kupiłam mu zegarek, to nic nadzwyczajnego. Wiem, że on ma dla mnie coś o wiele bardziej oryginalnego. Znam go. Jedna z toreb już stała pod zielonym drzewkiem. To pakunek dla naszego gościa.
Zapatrzyłam się w jedną z bombek. Łzy zebrały mi się pod oczami. Boli...
Mała dziewczynka zbiegła po schodach. Miała na sobie zbyt dużą sukienkę swojej mamy i krawat taty, którym związała włosy w koński ogon. Nie umiała się malować, dlatego szminka na jej ustach, wykraczała poza granice warg.
Wesoła, skakała wokół maminego fartucha, ciągnąc za niego, raz po raz , pytając, kiedy już zasiądą do wieczerzy. 
Kobieta uśmiechała się ciepło, pod nosem nuciła ulubioną kolędę. 
Skończyła już wszystkie czynności, którymi się zajmowała; przykucnęła przy dziecku i złapała dziewczynkę, swoją małą kopię, za dłonie. 
- Spokojnie, Lusiu- posłała jej ciepły uśmiech. - Tatuś zaraz przyjedzie. Wtedy usiądziemy do stołu. A czemu tak się niecierpliwisz? Chcesz już zobaczyć prezenty, prawda?
Blondyneczka lekko kiwnęła głową, zawstydzona tym faktem. Matka zaśmiała się. Ale tyn śmiech był taki przyjemny. 
Rozległ się dźwięk cichego tupania. Dziecko podbiegło do okna i wyjrzało za nie. 
- Mamusiu! - zawołała złotowłosa. - Tata przyjechał! 
Kobieta ucałowała córeczkę w jej ciepły policzek. 
Obie weszły do salonu, gasząc za sobą światło, w kuchni. 
Mężczyzna sprytnie zaszedł je od tyłu, gdy siedziały na kanapie, w oczekiwani na niego. Zakrył dłońmi, oczy dziewczynki, a żonę lekko pocałował. Ludmiła tego nie widziała, ale była pewna, że tak właśnie zrobił. 
- Tatusiu! - wykrzyknęła, zawisając na jego szyi. 
- Tęskniłaś? - zapytał, śmiejąc się. 
- Bardzo - odpowiedziała pięciolatka, zgodnie z prawdą. 
- A ja mam coś dla ciebie - uśmiechnął się. - Wystaw rączkę i zamknij oczka. 
Bez najmniejszego słowa sprzeciwu, blondynka zrobiła to, o co ją poproszono. 
Po krótkiej chwili oczekiwania, poczuła, że coś spoczywa na jej dłoni. Odemknęła powieki. Zobaczyła piękną, najprawdopodobniej ręcznie zrobioną bombkę, była ona w kolorze kaszmiru. Połyskiwała pięknie. Obróciła ją. Oczom wszystkim okazał się piękny, złoty napis "Wesołych Świąt".
- To od dzisiaj twoja rzecz. Nikt poza tobą nie może powiesić tego na drzewku, chyba, że będziesz tego chciała - szepnął do niej mężczyzna. 
Wtedy w tym domu było inaczej. Tworzyli rodzinę. Kochali się. Ale kiedy wszystko się zmieniło...
Podeszłam do choinki. Ściągnęłam z jednej z gałęzi, bombkę, którą podarował mi ojciec i z impetem cisnęłam nią o podłogę. Rozbiła się na tysiące mikroskopijnych kawałków. Te większe odłamki zebrałam i wyrzuciłam. Otarłam z policzka łzę, która po im spływała.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam, by otworzyć. Po drugiej stronie stała osoba, której się spodziewałam.
- Dobry wieczór pani - uśmiechnęłam się, otwierając szerzej, by mogła wejść.
Kobieta postawiła kilka kroków, przez co znalazła się w ganku.
- Witaj, Ludmiło - uniosła kąciki ust. - Bardzo dziękuję za zaproszenie. Cieszę się, że mogę z kimś spędzić Wigilię. Wiesz, zawsze byłam sama. Och! Zapomniałabym. Proszę - podała mi torebkę do pakowania prezentów wypełnioną po brzegi bibułą, tak bym nie mogła dostrzec co się w niej znajduje. - Mam nadzieję, że wam się przyda.
Zamrugałam kilka razy, nie wiedząc, co mam teraz zrobić.
-Bardzo dziękuję - odezwałam się w końcu. - Ale nie trzeba było.
- Daj spokój! - zaśmiała się.
Poszłyśmy do salonu, gzie już siedział mój kochany. Nalałam wszystkim barszczu. Zjedliśmy, uprzednio łamiąc się opłatkiem. Potem przyszedł czas na podarunki.
Federico kazał mi siedzieć na krześle. Być cicho i nie podglądać. Po chwili poczułam, że stawia coś na moich kolanach.
- Mogę już spojrzeć? - poprosiłam.
- No możesz - zaśmiał się.
Przede mną stał średnich rozmiarów karton. Był biały z czerwoną wstążką. Lekko uchyliłam jego wieko. Zamarłam. W środku spał mały psiak.
Delikatnie wyciągnęłam go. Odrzuciłam pudło, a w miejscu gdzie ona stało, ułożyłam zwierze. Piesek był śliczny. Miał kolor kawy z mlekiem. Uszka mu delikatnie opadały.Rozbudzony, był skory do zabaw.
- Bardzo ci dziękuję kochanie. Jest wspaniały.

*Federico*
Bardzo się cieszę, że Ludmile podoba się prezent. Na tym mi zależało. Ona też się postarała. Choć od niej, mógłbym dostać nawet karteczkę, a i to byłoby najwspanialsze, co dostałem.
Ona jest najcudowniejszym darem. Jej miłość i to, że po prostu jest. Jej zapach, smak ust, czuły dotyk i piękny uśmiech... Ją kocham. Tylko ją.
Siedzieliśmy przy stole, rozmawiając wesoło, śpiewając kolędy, opowiadając sobie rozmaite historie.
- Czy wam też jest tak zimno? - zapytała w pewnym momencie Ludka.
- Nie - zaprzeczyłem. - Chcesz może koc, kochanie?
- Nie, nie, Federico - pokiwała głową kobieta. Nie znam jej imienia. - Jej trzeba dać coś ciepłego do picia. Zaraz przyniosę herbaty z imbirem.
I zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, starsza pani zniknęła za ścianą.
- Lu, dobrze się czujesz? - zapytałem jej.
Wyglądała bardzo źle. Była przeraźliwie blada.W jej oczach nie było blasku. Powieki jej opadały.
Nie odpowiedziała mi. Zacząłem się martwić. Po chwili osoba trzecia wróciła do salonu. Podała mojej Lusi ciepły napój. Ona upiła kilka łyków, po czym odstawiła kubek.
Zamrugała kilka razy, a następnie upadła na podłogę. Zerwałem się z miejsca i podbiegłem do niej.
Ułożyłem jej głowę na swoich kolanach i wykręciłem numer pogotowia.
Kilka minut potem zabrali Ludmiłę do szpitala. Cholernie się o nią bałem. Co mogło się stać? Dlaczego zemdlała?
Starsza pani poszła do domu,  ja zostałem sam. Próbowałem spać, ale nie mogłem. Włączyłem więc telewizor i po raz sety oglądałem "Kevin sam w domu". Ale nawet ta świetna komedia nie poprawiła mi humoru.

*Francesca*
Ludzie potrafią naprawdę upierdliwi. Dajmy na to, taki Diego. Od miesiąca za mną lata. Od dnia, w którym rozstałam się z Marco.
Faceci są okropni.
Marco, chłopak którego kochałam, a on tak podle mnie potraktował. Zerwał ze mną, dla innej. A ja pokładałam w nim nadzieję. Myślałam, że on mnie kocha. Sądziłam, że te wszystkie wspólnie spędzone chwile mają jakieś znaczenie. Ale najwidoczniej się myliłam,
Nic nie jest wieczne. Chociaż, jak tak patrzę na moje przyjaciółki, to odnoszę wrażenie, że to tylko ja nie mam szczęścia w miłości.
- Fran! - Diego wyrwał mnie z rozmyśleń.
Stanęłam na środku chodnika.
- Czego chcesz? - syknęłam.
- Być z tobą - uśmiechnął się zalotnie.
- Nie masz szans! Nie udało ci się z Larą, to startujesz do mnie?!
- To nie tak, Fran...
- "To nie tak, Fran" - przedrzeźniałam. - Wiesz co? Spadaj! Ile razy mam powtarzać? Nie chcę z tobą być, nigdy nie chciałam i nie zechcę! Kapewu?!
Odwróciłam się do niego plecami i odeszłam nie czekając na odpowiedź. Co za typek! Czemu istnieją tacy namolni ludzie? Nie potrafią robić nic innego, jak psuć komuś dzień. I to jeszcze w Wigilię!

~
Tiaaaa....
Rozdział dodany: 20.09.2014r. g.06.05.
Rozdział napisany: 20.09.2014r. g.05.56
~
No i mamy rozdział 42. Tak jak obiecałam, jest Diecesca. Nie jestem zadowolona. Rozdział rawie wcale mi się nie podoba. Ale nie jestem w stanie wymyślić nic lepszego w godzinach 04 - 06 nad ranem... A dwa pierwsze, napisane zostały wcześniej i są równie okropne. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nie umiem ładnie pisać...Ale wiem, że Wy nie lubicie wysłuchiwać (a raczej wyczytywać xD) moich narzekań na mój "talent".
Tak więc, chyba się nie będę odzywać na ten temat.
W tym rozdziale dosyć dużo się dzieje... może ktoś się domyśla, co stało się Ludmi?
~
Spojler z 43:
- Federico dowiaduje się, co stało się Ludmile.
- Violetta kłóci się z ojcem; mówi coś, czego nie powinna mówić.
- Ludmiła budzi się w szpitalu; Fede ukrywa przed nią prawdę.
- Fran znajduje kogoś...
~
Kocham Was mocnooooo! Do następnego rozdziału, słoneczka ♥
P.s. potem poprawię błędy, bo teraz nie mam jak, przepraszam ;c 

sobota, 13 września 2014

Es Posible - XLI

~ Nie chcę bać się tego, co  mi daje świat ~ 

*Violetta*
Przebrałam się w swoje ubrania, pomalowałam się we własnym stylu i siedziałam na kolanach Leona, czekając na Marottiego w mojej garderobie.
- Będę miała duże kłopoty - szepnęłam do siebie, zawijając pasemko włosów na palec.
Mój chłopak nic nie powiedział. Pewnie sądził tak samo jak ja.
Choć w głębi duszy nie żałowałam tego, co zrobiłam, ciągle zadawałam sobie pytanie: "po co?"
Nagle drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wpadł mężczyzna. Momentalnie poderwałam się z miejsca i stanęłam jak na baczność.
- Violetto - syknął czarnowłosy - postąpiłaś bardzo źle. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Że możesz od tak przerwać ważny koncert i wygłaszać przemówienia godne premiera?! Nie! Naucz się żyć! To tak nie wygląda! - krzyczał. - Otrzymałaś szansę i ją zmarnowałaś! Violetto, od tej chwili masz zakaz kontynuowania swojej nauki w Studiu.
Skończył mi wyrzucać i wyszedł, a ja stałam jak posąg. Nie docierało to do mnie. Po prostu mój mózg nie przyjmował tego do wiadomości. Mam zakaz chodzenia do Studia! Bożę, nie sądziłam, że ten człowiek jest zdolny wyrzucić mnie ze szkoły... To okropne!
Zagryzłam dolną wargę, moje oczy stały się małymi, wąskimi klinkami i ze wszelkich sił starałam się nie rozpłakać.
Wtedy Leon podszedł do mnie i zamknął w swoim uścisku. Nie wytrzymałam. Wylałam łzy na jego markową koszulkę...
Ale to mi pomogło. Leon mi pomógł. Tak się cieszę, że był ze mną. Że jest ze mną. Kocham go. Za to, że jest, kiedy go potrzebuję, za to, że rozumiemy się bez słów, że zawsze wie, czego mi potrzeba.

*około tygodnia później*

*Ludmiła*
Ten tydzień był, hm... bardzo, ale to bardzo zakręcony. Niczym roller coaster. Tak wiele się zdarzyło... Ale byłam tak zaplątana, że niedużo pamiętam. Ogólnie, prawie cały czas biegałam z jednego miejsca w drugie... Przygotowania kosztowały nas naprawdę wiele nerwów.
W chwili obecnej, siedziałam w fotelu, w domu Vilu, w pięknej, białej sukni ślubnej. Nerwowo skubałam końcówki włosów, przykrytych długim welonem.
- Lucia, nie denerwuj się - uśmiechnęła się moja przyjaciółka, po czym cmoknęła mnie w policzek.
- Ty przed swoim ślubem, też będziesz się stresować! - zakpiłam.
- A kto powiedział, że ja chcę wziąć ślub?! - pisnęła jedna z druhen.
 Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Wolno, żeby nie zniszczyć sukni, zeszłyśmy na dół. Angie stała przy drzwiach i beztrosko rozmawiała sobie z Leonem. Chłopak Violi, jeden z drużb, wyglądał bardzo ładnie. Leon jest przystojny, muszę to przyznać.
Cała nasza czwórka, czyli ja, Angie, Viola i Leosiek wsiedliśmy do samochodu Verdasa. Zamknęłam oczy. To moje ostatnie chwile, które przeżywam, jako Ludmiła Ferro. Za kilka godzin już nią nie będę... Stanę się Ludmiłą Pasquarelli. Jak to pięknie brzmi!

*trzy kwadranse potem*

Wolno kroczyłam po czerwonej wykładzinie, rozłożonej w kościele. Ludzie w ławkach, a było ich niemało, stali i patrzyli na mnie. Zazwyczaj lubię, kiedy ktoś zwraca na mnie uwagę, ale bez przesady... Przełknęłam ślinę. Moje serce kołatało się w piersi, wydawało mi się nawet, że dźwięk jego bicia zagłusza klasyczną, standardową, ślubną melodię.
Po kilku minutach, które mi wydały się latami świetlnymi, dotarłam do ołtarza. Stałam na ślubnym kobiercu. Patrzyłam centralnie w piękne, czekoladowe tęczówki Federico. On delikatnie, opuszkami palców dotknął mojej lewej dłoni i uśmiechnął się ciepło, jakby chciał powiedzieć "Nie zwracaj na nich uwagi. Robimy to dla siebie". To wyczytałam w jego oczach. Po chwili przemówił ksiądz, a jego głos odbił się echem. Powtarzaliśmy słowa przysięgi, najpierw Fede, potem ja. Raz pomyliłam się. Kiedy odkryłam ten fakt, byłam lekko przerażona, ale moje lata pracy na scenie nauczyły mnie, że nie można przyznać się do pomyłki i brnąć w tekst, ignorując gafę. Poza tym czytałam niedawno, że jeśli jedna ze stron, pomyli tekst przysięgi, szczęście w małżeństwie jest murowane. To dobrze. Ja chce być szczęśliwa.
I w końcu przyszedł czas na symboliczne przypieczętowanie ceremonii.
- Teraz możesz pocałować pannę młodą - oświadczył ksiądz.
Federico delikatnie objął mnie w talii (której aktualnie nie można było tak nazwać) i lekko przyciągną do siebie. W momencie, w którym nasze usta zetknęły się, poczułam na swojej skórze coś lekkiego, miłego, aksamitnego... było tego dużo. Słyszałam też, że ludzie biją brawo. Cofnęłam się troszkę, tym samym kończąc pocałunek i wtedy zorientowałam się, że z góry, z sufitu spadają płatki róż.
 Wyszliśmy z kościoła, a przyznam nie spodziewałam się tego, bo ludzie zaczęli obsypywać nas ryżem wymieszanym z centami. Kiedy skończyli, stanęłam tyłem, do wszystkich kobiet, Zamachnęłam się i rzuciłam bukietem. Okazało się, że złapała go nie kto inny, a panna "A kto powiedział, że ja chcę wziąć ślub?!".
Spod kościoła wszyscy zaproszeni na wesele udali się do miejsca, w którym miało się ono odbyć. Muszę przyznać, że sama nie wiedziałam, gdzie się udajemy. Fede bardzo chciał mi zrobić niespodziankę...sam wszystko pozałatwiał. Czyż nie jest kochany?
Po jakichś dwudziestu minutach jazdy, my w samochodzie, ozdobionym białymi balonami w kształcie serca, goście autobusem, dotarliśmy do celu.
Przed wejściem Fede zakrył mi oczy dłońmi. Słyszałam, że otwiera drzwi. Potem zabrał swoje ręce.
Zobaczyłam piękną dużą salę, w zasadzie niczym się nie wyróżniającą. Zwyczajną, bardzo ładnie przystrojoną. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na to, gdzie się znajdujemy, uświadomiłam sobie, że doskonale znam to miejsce. Byliśmy tu kiedyś razem. Było to na naszą pierwszą rocznicę.
Zrobiłam krok w przód i rozejrzałam się uważnie. Na scenie, gdzie powinien grać zespół była tylko gitara i mikrofon. Spojrzałam pytająco na mojego narzeczonego męża.
- Kapela trochę się spóźni - uśmiechnął się. - Pierwszy utwór wykonamy razem.
Uśmiechnęłam się do siebie. Bardzo oryginalnie. Ogólnie, Feduś ma świetne pomysły.
Wyszliśmy na zewnątrz akurat, kiedy pod budynek podjechały dwa autobusy pełne ludzi. Zajęliśmy się przyjmowaniem prezentów. Było ich tak wiele i każdy świetny. Nie zdarzyło się, żeby któryś był podobny do innego. Następnie zarosiliśmy do środka, weszliśmy na scenę i razem wykonaliśmy naszą piosenkę. Naszą "Ti Credo".
Kelnerzy przynieśli już obiad, więc każdy zajął się jedzeniem.
Po skończonym posiłku podeszłam do Emmy i Eljota, których wypatrzyłam w tańczącym do granej muzyki tłumie.
- Em! El! -zawołałam ściskając ich. - Tak się cieszę, że was widzę.
- Boże, Lu, my też - dziewczyna była uśmiechnięta od ucha do ucha. - Przepraszam, że tak to...ale wiesz jaka jestem. W którym jesteś miesiącu? - spojrzała na mój brzuch, ukazując swoje białe ząbki.
- Niebawem czwarty - odpowiedziałam całkiem naturalnie.
- Jeju, tak szybko leci czas - westchnął chłopak. - Popatrz, pół roku temu się żegnaliśmy, a kiedy znów cię widzimy, bierzesz ślub.
- Taak -przeciągnęłam. - Ale wy chyba nie znacie Federico, prawda? - zapytałam, bo ten właśnie do mnie podszedł.
- Nope - pokręciła głową Emma.
- To w takim razie ja was zostawiam, byście lepiej się poznali, a ja lecę poszukać Troya...
- Lu, ale on nie przyjechał. Boże, miałam ci przekazać! - moja przyjaciółka lekko puknęła się w czoło otwartą dłonią. - Prosił, żeby bardzo cię przeprosić, ale miał już zaplanowany wyjazd na Ibizę, ze swoją dziewczyną...
- A, w porządku, to w takim razie idę zobaczyć co u dziewczyn. Fede - zwróciłam się do niego. - kocham cię - cmoknęłam go w policzek i odeszłam pobawić się z dziewczynami.

*Federico*
To najwspanialszy dzień w całym moim życiu. Ludka została moją żoną. To takie niesamowite. Żadne słowa nie opiszą tego, jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwy.
Zostałem sam z jej przyjaciółmi. Uśmiechnąłem się do nich miło i starałem się zacząć z nimi rozmowę.
Mimo buzujących we mnie endorfin, zachowałem zdrowy tok myślenia i wpadłem na to, że mogę się od nich wiele dowiedzieć. Najpierw rozmawialiśmy o zainteresowaniach, zamiłowaniach, pomysłach na spędzanie wolnego czasu i tak dalej, a kiedy już złapałem z nimi dobry kontakt, nie bałem się zadać tego pytania.
- Nie wiecie może, czy Lud miała w Hiszpanii jakichś wrogów?
Spojrzeli po sobie zdezorientowani,
- Nie, raczej, nie - odpowiedziała w końcu dziewczyna.
- Hm... no okey - westchnąłem zrezygnowany.
Wspaniale spędziliśmy całe wesele. Była świetna muzyka, smaczne jedzenie, przyjemne towarzystwo... i nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
Kiedy w nocy wracaliśmy do domu, przed progiem wziąłem Lud na ręce.
- Przestań, jestem za ciężka! - zaśmiała się, zaplatając ręce na mojej szyi.
Weszliśmy do środka, usadziłem ją na kanapie i pocałowałem.
Poczułem smak malinowej szminki. Zawsze jej używa. Moja żona zawsze jej używa.

~
Rozdział jest krótki i w większości beznadziejny.
Tym razem wstawiłam dwa gify bo nie umiałam się zdecydować na jeden.
Jestem na nogach od około siedemnastu godzin, po pięciu godzinach snu i po szkole. Szkoła męczy. Padam na twarz. Wszystko mnie boli. Pisałam ten rozdział, będąc półprzytomna, więc może być naprawdę bardzo dużo błędów, które jednak potem postaram się poprawić.
Ślub, ślub i po ślubie....
Muszę się Wam pochwalić :D Sprawiłam sobie poduchę z Ruggim ♥_♥. Jest taka słitasińska <333 (te błędy są umyślnie żeby nie było). Coś czuję, że tej nocy będę całować poduszkę xDD
Do końca piątku pozostało 12 minut,  a ja może wreszcie pójdę spać.
~
Spojler z 42 (20.09.2014):
- Mamy Wigilię!! C;
- Marotti i Pablo się kłócą.
- Diecesca(??)
-Będzie szpital >D
~
Kocham Was bardzo, bardzo, baaardzoooo ♥

sobota, 6 września 2014

Es Posible- XL

~ W oczach Twych na codzienność znajdę broń ~

*Violetta*
Zostało pięć minut do wielkiego koncertu. Byłam już ubrana . Miałam nałożony makijaż. Nerwowo chodziłam w tą i z powrotem. Nerwowo skubałam końcówki swoich idealnie skręconych włosów. W pewnej chwili rozległ się dźwięk pukania do drzwi. 
-Proszę! -zawołałam, opadając na fotel. 
Na szczęście był to tylko Leon. 
Spojrzałam po sobie. Trzęsły mi się ręce i nie miałam siły stać na nogach. Mój chłopak chyba to zauważył, bo podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. 
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz i momentalnie cała negatywna energia wyparowała ze mnie. Wszystkie obawy odeszły. Poczułam, że dam radę. Zaśpiewam i będzie dobrze. Będzie dobrze. 
- Marotti będzie wściekły - szepnął Leoś. - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Tak Leon. Jestem w stu procentach pewna. Przecież, to jest okropne, co lu...- nie zdołałam dokończyć zdania, bo Marotti wszedł do środka i pociągnął mnie na scenę. 
Stałam tak. Nieruchomo. Wpatrywałam się w czubki swoich butów. Nagle reflektory zapaliły się, a kurtyna wolno poszła w górę. Zwróciłam głowę w bok. Leon stał tam i pokazał mi, że trzyma za mnie kciuki. 
Uśmiechnęłam się do siebie. Jeszcze raz poprawiłam mikrofon oraz słuchawkę w uchu. Z głośników popłynęły pierwsze nuty piosenki "Habla si puedes". 
Następnym utworem, który wykonałam, było "Hoy Somos Mas", a potem "Supercreativa". Po niej miało być "Te Creo", ale... Ale dałam Leonowi znak, żeby wyłączył muzykę. 
Nie wiem jak on to zrobił, ale jakoś sobie poradził. 
Wtedy nie myślałam racjonalnie. Liczyło się dla mnie tylko jedno. Wiedziałam, że robię źle, ale przecież cel przyświecał mi szczytny. 

*Ludmiła*
Robiłam ostatnie poprawki w makijażu. To był bardzo ważny dzień. Za tydzień nasz ślub. Nie mogę w to uwierzyć. Ciągle nie mogę uwierzyć. 
Jestem tak bardzo szczęśliwa. 
Wczoraj byłam u mojej pani ginekolog. Jako, że jestem już w czternastym tygodniu ciąży, bez problemu można było rozpoznać płeć dziecka. Ja jestem bardzo zadowolona, a Fede, no cóż, troszkę mniej, ale stwierdził, że i tak zawsze będzie kochał naszą małą córeczkę. Tak, urodzi się nam dziewczynka. Wybraliśmy już dla niej imię. Olivia. 
Zapatrzyłam się w swoje pięknie pomalowane paznokcie. Nagle poczułam, że czyjeś ciepłe wargi spoczęły na moim policzku. Uniosłam kąciki ust. 
- Fede - szepnęłam do siebie. 
- Czy moja księżniczka jest już gotowa? 
- Księżniczka tak. A książę też? - zaśmiałam się, wstając z miejsca. 
- Owszem - objął mnie i odgarnął włosy z twarzy. 
Tym razem jednak nie zganiłam go za to. Przyzwyczaiłam się, a nawet to polubiłam. 
Tak bardzo go kocham. Nie wiem co by było gdyby nie Federico. 
Ostatnio nawet troszkę o tym myślałam. Pewnie ciągle prowadziłabym podwójne życie, nie miała prawie żadnych przyjaciół i byłabym tą złą w Studio, a w szkole nikim ważnym dla ludzi. Lili. Nikim ważnym dla ludzi, ale kimś ważnym dla mnie samej. Moje alter ego. Moje wybawienie. Moc drugiej szansy
Staliśmy chwilkę, patrząc sobie w oczy. 
- Za co mnie pokochałeś? - zapytałam ni stąd, nie zowąd. Teoretycznie znałam odpowiedź, ale chciałam to usłyszeć po raz enty. 
- A ty ciągle o to pytasz - westchnął z uśmiechem. Rękę położył na mojej głowie i lekko pchnął ją,tak, żeby ułożyła się na jego klatce piersiowej. - Słyszysz? 
- Ale co? - wyszeptałam.
- Jak bije moje serce. W rytm twojego imienia. Luciu, skarbie - tym razem ujął moją twarz w swoje dłonie- kocham cię za to kim jesteś. Możesz mnie pytać o to kiedy chcesz, ale wiedz, że odpowiedź zawsze będzie brzmiała tak samo. Zakochałem się w tobie, by tak było pisane. Kotku, czyżbyś nie wierzyła w przeznaczenie? 
On mówił to tak... tak z uczuciem. Jest najwspanialszym chłopakiem. Najlepszym, co mi się przytrafiło w życiu. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłam. Ale mimo wszystko czuję, że już zawsze będę szczęśliwa. 
- Wierzę - odparłam, rumieniąc się. 
Cmoknęłam Fede w usta i wtuliłam się w niego, a on objął mnie swoim silnym ramieniem. 
Mój rycerz. 

*Federico*
Na początku poszliśmy z Lusią do Studia. Lu momentalnie wypatrzyła w tłumie dziewczyny i pociągnęła mnie w ich stronę. 
- Hola! - zawołała radośnie. 
Nie widziały się przez dwa dni (sobota i niedziela), a zachowują się, jakby spotkały się po roku czasu. 
- Dobra, dziewczyny, przejdę do sedna, bo musimy się spieszyć... - zagadnęła Ludmi, po czym wręczyła Cami, Fran, Naty i Lenie po białej kopercie. - To są zaproszenia na nasz ślub! - pisnęła radośnie, "zawieszając się" na moim ramieniu. 
Widziałem jak całej czwórce zaświeciły się oczy. Pewnie chciały coś powiedzieć, ale nie zdążyły, bo chwyciłem moją narzeczoną za nadgarstek i odszedłem. 
Odnalazłem chłopaków w jednej z sali. Siedzieli tam wszyscy - Diego, Marco, Maxi, Andreas, Seba i Broadway. Tym razem również Ludmiła rozdała im zaproszenia.  Złożyli nam gratulacje. 
Zaraz potem skierowaliśmy się do pokoju nauczycielskiego, gdyż Lud uparła się by zaprosić również Angie. 
Ponoć bardzo dobrze się ze sobą dogadywały jeszcze za dawnych czasów, kiedy Ludmiła nie była tylko Ludmiłą. To wszystko jest skomplikowane i raczej nigdy do końca tego nie ogarnę. 
 Szliśmy wolno, parkiem, trzymając się za ręce. Promienie słońca muskały nasze twarze, a wietrzyk pieścił ciała. 
Ludmi tak pięknie wyglądała, to znaczy, ona zawsze pięknie wygląda, ale teraz nie mogłem oderwać od niej oczu. 
- Fede? - zapytała po chwili. 
- Tak kochanie? 
- Na pewno nie jesteś zły, że zaprosiłam Emmę, Troya i Eljota? 
- Nie słoneczko, to twoi przyjaciele, więc nie mam nic przeciwko temu, żeby byli na naszym ślubie. 
- Jesteś wspaniały - wspięła się na palce i ucałowała mój policzek. 
- Tylko z tym Troyem, to... - pogroziłem palcem, na co moja ukochana zaśmiała się. 
- Jesteś zazdrośnikiem, Federico! - zmierzwiła ręką moją grzywkę. - Ale i tak cię wielbię - wystawiła mi język. 

*Ludmiła*
Zaniosłam zaproszenia do Sally i zostawiłam jedno u Leona, jedno u Vilu, a Feder zaniósł jedno swojemu przyjacielowi z liceum. Potem udaliśmy się do rodziców mojego narzeczonego. Uśmiechaliśmy się do siebie porozumiewawczo. 
Siedzieliśmy w czwórkę (no, może piątkę, jeśli liczyć Olivię) przy stole i piliśmy kawę. 
- Mamo - odezwał się w pewnym momencie Fede i  położył na blacie kopertę. 
Kobieta spojrzała na nas podejrzliwie, po czym wzięła rzecz do ręki. 
Zaczytała się w treści zaproszenia. 
Kiedy już oderwała wzrok od kartki i przeniosła go na nas, widziałam, że w jej oczach lśnią łzy szczęścia. 
- Czyli jednak się pobieracie? - zapytała uśmiechając się. 
Nie mogę. Nie umiałam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem. 
- Wisisz mi dychę! - parskną Federico.
Chodziło mu o to, że założyliśmy się, jak zareaguje jego mama. Ja obstawiałam, że chociaż tym razem nie zada jakiegoś idiotycznego pytania. 
Opanowaliśmy się i przytaknęliśmy. Feder i ja na zmianę opowiadaliśmy, że już wszystko jest załatwione. 
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mam jeszcze sukni ślubnej.
- Wszystko jest gotowe, poza moją kreacją - wypaliłam. 
- W takim razie musisz jak najszybciej sprawić sobie strój! Jutro koniecznie pójdźcie do miasta! Dam wam namiary na dobrego krawca - wyciągnęła za swojej kopertówki coś w rodzaju portfela, tylko po brzegi wypełnionego wizytówkami. Wyjęła jedną i podała mi. - Załatwię wam cenę po znajomości. 
 Wróciliśmy do domu, a zostało nam jeszcze trochę czasu przed zajęciami w Studiu. Usiadłam wygodnie na kanapie, wzięłam laptopa na kolana, a Feduś w tym czasie robił nam w kuchni pizzę. Weszłam w pocztę. Miałam jedną nową wiadomość. Przestraszyłam się, kiedy zobaczyłam te sam adres, z którego ktoś mi groził.
A gdzie zaproszenie dla mnie?? 
Chcę zobaczyć Twoje szczęście, przed cierpieniem. 
Chcę widzieć jak będziesz umierać w męczarniach, żegnając się ze wszystkim, 
co kochasz. 
Powinnaś mieć się na baczności. 
Jestem wszędzie. 
Widzę co robisz. 
Musisz mi zapłacić. 
Odkupić winy. 
Czekam na zaproszenie. 
Czekam... 
Tik, tak, tik, tak...
Boję się. Tak. Cholera jasna! Boje się.
Lepiej? Ulżyło? Nie... Wcale. 
Do moich oczy napłynęły łzy. Nie smutku. Nie żalu. A poczucia bezradności, beznadziejności i wstydu, że nie umiem sama poradzić sobie z problemami. 
Czemu teraz? Czemu, kiedy mam kogo kochać? Dlaczego w tych najpiękniejszych chwilach? Dlaczego?! 
Uderzyłam pięścią o stół, sięgnęłam po poduszkę i ukryłam w niej twarz. Odstawiłam laptopa na ławę i pobiegłam do góry. Zamknęłam się w sypialni. Osunęłam się po drzwiach i zaczęłam płakać. 
Bolało mnie serce i dusza. 
Mimo, że wcale nie chciałam być sama, ukryłam się w sobie. Federico nie mógł zobaczyć, że coś jest źle... Nie mógł. 

*Violetta*
Przez mocne światło nie mogłam dostrzec fanów siedzących dalej, niż w trzecim rzędzie. To mnie irytowało, ale nie mogłam z tym nic zrobić. Wystarczająco nabroiłam. 
- Kochani - odezwałam się, zmuszając do uśmiechu. - Jeśli mam być szczera, nie wiem, od czego zacząć. Chciałam powiedzieć coś ważnego, chciałabym, aby to co powiem, wpłynęło na wasze życie. Posłuchajcie mnie przez chwilkę. Przybyłam tu do was, do Francji, do Paryża, z Buenos Aires w Argentynie. Musiałam lecieć samolotem i jechać taksówką. Z góry, to wszystko wygląda tak pięknie. Domy są takie maleńkie, a ludzie wcale niedostrzegalni. Świat mieni się tysiącem kolorów i w ogóle jest niesamowicie. Ale, kiedy jest się już na ziemi, wszystko się zmienia. Zazwyczaj takie duże miasta jak to są utrzymywane w porządku. Ale to tylko pozory. Ładnie jest tylko w miejscach, odwiedzanych przez turystów. A ja miałam ta okazję, zobaczyłam inne części miasta. Wiecie co? Przeraziłam się. Budynki, są brudne, obdarte z tynku... Podwórka zaśmiecone, trawa wcale nie jest zielona, rzeki są jak ścieki, niebo zasnuwa warstwa dymu, w powietrzu unosi się pył, bezpańskie zwierzęta, błąkają się wszędzie, a my? A ludzie? Nie.. Nie możemy nazwać się ludźmi. Oczywiście nie mówię o każdym człowieku, ale są tacy, którzy to wszystko ignorują, których nie obchodzi cierpienie innych. Czemu jesteśmy tak bardzo obojętni? A czemu potrafimy widzieć czubek własnego nosa, tylko i wyłącznie? Czy tak trudno jest pomóc starszej pani w zakupach? Czy tak trudno jest rzucić kromkę czerstwego chleba, głodnym zwierzętom? Czy tak trudno jest postawić małą drewnianą budkę, schronienie dla bezpańskiego kota, czy psa. Czy wiele nas kosztuje wyrzucenie śmieci do kosza? Czy wiele nas kosztuje palenie węglem, drewnem, a nie plastikiem... Przecież wiele można, a jednak my nie robimy nic. Jeśli tak będzie nadal, nasz piękny świat umrze. Będziemy żyć w szarej i smutnej rutynie. Zginiemy przedwcześnie za naszą głupotę!
Potem nastała długa cisza. Nagle kurtyna opadła, a Marotti podbiegł do mnie. 
- Już do garderoby, Violetto! Poważnie sobie porozmawiamy! - krzyczał mężczyzna. 
Bez słowa sprzeciwu pomaszerowałam do wskazanego mi pomieszczenia. Nie spodziewałam się niczego innego, niż kłopotów... 

*Federico*
Usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Odstawiłem wszystko na bok i skierowałem się do salonu. Ludmiły nie było. Był za to jej otwarty laptop. Wiem, że nie powinienem, a jednak to zrobiłem. Spojrzałem na ekran była zalogowana na swoją pocztę. Kliknąłem w ostatnią odebraną wiadomość i zacząłem czytać. 
Boże, to co ktoś jej wysłał... okropna groźba. 
Moje serce stanęło. Sprawdziłem wiadomości nadesłane z tego adresu. To nie mógł być przypadek. Takie wiadomości już się pojawiały... 
Dlaczego nic mi nie powiedziała? 
Odstawiłem komputer na bok. Skierowałem się na górę. Kiedy znalazłem się już w holu usłyszałem cichuteńki płacz, dochodzący z sypialni. Zapukałem delikatnie w drzwi. 
- Nie teraz, Fede - załkała Lud. 
- Kochanie, wpuść mnie. Musimy porozmawiać - poprosiłem. 
Dziewczyna lekko uchyliła drzwi. Usiedliśmy na łóżku. Zamknąłem jej dłonie w swoich i spojrzałem jej głęboko w oczy, które od pewnego czasu wydawały mi się inne, a teraz już wiedziałem czemu. Był w nich strach. Bała się. 
- Ludmi, ja już wiem... wiem o groźbach - kiedy to powiedziałem, ona wybuchnęła płaczem, układając głowę na moim ramieniu. 
Głaskałem moją ukochaną po głowie, w nadziei, że się choć troszkę uspokoi. 
- Czemu mi nie powiedziałaś, słońce? - zapytałem, gdy wylała już wszystkie łzy i nie miała czym płakać. 
- Bo nie chciałam, żebyś się martwił - pociągnęła nosem.
Jest taka wspaniała i troskliwa. Nie chce, żebym zaprzątał sobie głowy jej problemami, nawet jeśli są poważne i samej jest jej ciężko. 
Ale to nie ona ma się opiekować mną, a ja nią. 
I nie wiem jak to zrobiła, ale wybłagała, żebyśmy nie szli z tym na policję przed naszym ślubem. 

*Cami*
Siedziałam w domu, w swoim pokoju, na łóżku i czytałam nową, bardzo ciekawą książkę, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zeszłam na dół. Otworzyłam. W progu stała zadowolona Fran, a w nią Lena. 
- Idziesz z nami do parku? - zapytała Francesca. 
- W sumie, to czemu nie - wzruszyłam ramionami, zgarnęłam klucze i wyszłam, zamykając dom. 
Gdy tylko znalazłyśmy się na ulicy, dziewczyny, bez mojego pozwolenia związały mi oczy. 
Były dwie, więc nie miałam szans. 
Prowadziły mnie w lewo, w prawo, w lewo, w lewo... aż w końcu sama nie wiedziałam, gdzie byłam. 
- Jesteśmy - oznajmiła Lena, odwiązując mi opaskę. 
Moim oczom ukazał się koc piknikowy,rozłożony na polanie, wokół kwiaty i świece. Na kocu siedział Broadway. Zrobiłam krok w tył, ale moje przyjaciółki powstrzymały mnie. 
- Zostawimy was samych... Cam, nie próbuj nawet zwiać - powiedziała Frania, po czym obie gdzieś przepadły. 
-Camila - Brod podszedł do mnie. -Porozmawiajmy. 
Zgodziłam się, siadając. 
- Camila, ty wcale nie chciałaś mi dać tej piosenki, ja to wiem. Francesca mi o wszystkim powiedziała. Ale skoro mnie kochasz, czemu nie możemy być razem? 
- Bo kiedy jesteśmy blisko siebie nie umiemy się nie ranić - wyszeptałam, czując, zbiera  mi się na płacz. 
- Proszę  cię, daj mi jeszcze jedną szansę. Ja się zmieniłem. Udowodnię ci to - złapał moją dłoń.
- Ale... ale ostatnią- spojrzałam w jego oczy.
Podniósł się, złapał mnie w objęcie i podniósł wysoko.
Potem jeszcze długo rozmawialiśmy, leżąc, wpatrując się w puszyste, białe obłoki. 

~
Witam Was! 
Teraz szykuję nam się długa wypowiedź, ale postaram się streścić... 
Tak więc... Moi drodzy, chcę abyście wiedzieli, że ten tekst Violi o życiu, to taki mój osobisty apel do Was, perełeczki. 
Co do rozdziału... hm... na początku prawie przez pięć dnu siedziałam przed pustą stroną na bloggerze, bo nie miałam pomysłu. Kiedy już coś wymyśliłam, szkoła nie pozwoliła mi napisać tego tak szybko, jak bym chciała. 
Co do szkoły... Kochani, jak tam u Was? Podoba się Wam? Macie dużo nauki? Jakieś cele? A może już osiągnięcia? 
No i tak, zdaję sobie sprawę doskonale, że teraz możecie nie mieć czasu na komentowanie, ale proszę, zostawcie po sobie chociaż kropkę, chociaż przecinek. To bardzo wiele dla mnie znaczy. 
Chciałabym poczytać, co sądzicie o tym rozdziale, bo uważam go, za w miarę niczego sobie. 
Kocham Was mocno, mocno, mocnooo <3333 
~
Kochani, wiecie, jest taka sprawa...
1. Nie pisałam Wam chyba, że ja i Klaudia (Ludmi Ferro) założyłyśmy razem bloga, na którego Was serdecznie zapraszam. klik
2. Jest taka jedna wspaniała, utalentowana osóbka... Sprawdźcie w menu, od dołu, w buttonach, powinien tam znajdować się button z napisem "Lilfans" - jeden klik wiele może. Przeniesie Was on na wspaniałego bloga. 
3. Moja przyjaciółka z realu, Emi, prowadzi bloga. Niestety nie cieszy się on zbyt wielką  popularnością. Byłabym Wam ogromnie wdzięczna, gdybyście odwiedzili jej bloga, a może nawet skomentowali. 
Przykład: "Hej, jestem tu od Wercika, prowadzisz super bloga :)" Przecież to niewiele. KLIK
4. Znacie na pewno, taką wspaniałą dziewczynę - Niezwyczajną/Dżolę. Prawda? Kochana, niestety nie pokazuje się już na blogu, ale my możemy go odwiedzić, może kiedyś, gdy na niego wejdzie i zobaczy ile było wejść (ja liczę, że dziesiątki tysięcy!) powróci? KLIK
Miałam pisać coś jeszcze, ale wyleciało mi z głowy.... 
~
Kocham Was najmocniej na świecie. Jesteście najlepsi  ♥