piątek, 30 stycznia 2015

Mi Amor - 2.

~ "...już się znacie?" ~


 Ludmiła stała przed uniwersytetem. Młoda absolwentka z najlepszymi wynikami w swoim roczniku. To był jej ostatni dzień na uczelni. Teraz miała wrócić do Buenos Aires.
I wróciła. Zapukała do drzwi domu swojej przyszywanej siostry, Francesci. Jej rodzice adoptowali Lu, bo to właśnie Fran, jako szesnastoletnia dziewczyna bez przyjaciół, pragnęła mieć kogoś, z kim mogłaby spędzać czas.
Zadzwoniła dzwonkiem. Miała być dzień później, ale tak się jakoś złożyło, że była teraz. Włoszka otworzyła i rzuciła się w ramiona Lusi. Dziewczyny były ze sobą bardzo zżyte.
- Lucia! Jak się cieszę! Zrobiłaś mi taką niespodziankę! - piszczała Francesca. - Chodź, pomogę ci z walizkami.
Zaniosły bagaże do góry, do pokoju gościnnego, gdzie blondynka miała się lokować, przez najbliższe kilka miesięcy.
Kiedy już uporała się ze wszystkim poszła do łazienki. Spojrzała w lustro. Kogo zobaczyła? Dwudziestotrzyletnią kobietę po studiach dermatologicznych. Pozornie szczęśliwą. Ładną i inteligentną blondynkę, brązowooką, o pełnych ustach i porcelanowej cerze. Zmieniła się, ale wewnątrz była ciągle tą samą dziewczynką, niepewną świata.
Przeczesała włosy szczotką, a twarz ochlapała wodą. Zrobiła mocny makijaż, typowy dla niej. Chciała stwarzać wrażenie pogodnej. Do tej pory udawało jej się to.
Zeszła do kuchni, gdzie Fran przygotowywała kolację. Zdziwiło ją jednak to, że na stole są trzy nakrycia.
- Nie będzie ci chyba przeszkadzać, że wpadnie mój przyjaciel? - zapytała, jakby czytała jej w myślach.
-Nie Franiu, nie będzie. A czy z tym przyjacielem jest coś na rzeczy? - zaśmiała się Ludmi, wyławiając z garnka z zupą kawałek marchewki.
- Luśka, nie podjadaj! - zganiła dziewczynę siostra, ale ta tylko się zaśmiała. - Ach... i co tu z taką zrobić? - westchnęła czarnowłosa. - Nie, ja i Federico jesteśmy tylko i wyłącznie przyjaciółmi.
Federico? To słowo, to imię, przeszyło ją na wskroś. W tym momencie zadzwonił dzwonek.
- Idź otwórz, ja muszę dokończyć – zarządziła Francesca.
Ale Ludmiła nie ruszyła się nawet na krok. Po prostu nie mogła. Nie była w stanie. Druga z dziewczyn pokiwała głową, z dezaprobatą. Wytarła ręce w ścierkę i poszła w kierunku wejścia. Do blondynki dochodziły stłumione głosy, dochodzące z przedpokoju. Ona jednak ciągle stała w miejscu, niczym posąg.
- Hej Fran – odezwał się męski głos.
- Cześć Fede, idź do kuchni, ja muszę coś wziąć... tylko uważaj. Moja siostra dzisiaj wróciła z Sorbony i jest...hm... nieco roztrzęsiona.
Potem rozległ się dźwięk stawianych kroków. Ale ona nadal stała jak wryta, wyrzeźbiona z marmuru. Otworzyły się drzwi od kuchni. Odwróciła się do niego. Zamrugała kilka razy. To był on.
- F- Federico? - wyjąkała.
On też rozpoznał nią w niej.
- Ludmiła? - zapytał, łapiąc dłoń blondynki.
Skinęła głową, wolno. Przełknęła śliną, a jej oczy błądziły po jego twarzy, szukając odpowiedzi na pytanie: Czy ja jeszcze coś dla Ciebie znaczę?
- Nawet nie masz pojęcia jak za tobą tęskniłem – wyszeptał.
- J- ja za tobą też – łza spłynęła po jej policzku. Otarł ją wierzchem dłoni.
Wciągnęła powietrze nosem. Poczuła swąd spalenizny. Podbiegła do garnka, stojącego na gazie. Zamieszała w nim. Fede usiadł przy stole. Wpatrywał się nią. Kochał Ludmiłę. Ale nie mógł jej o tym powiedzieć. Bo niby jak? A co jeśli w jej sercu był już ktoś inny? Wyszedłby na idiotę, który żył w nadziei, że ją zobaczy. A to, że jego nierealne marzenie się spełniło, było zwykłym przypadkiem.
Ale czy aby na pewno?
Czy na pewno był to tylko zbieg okoliczności, czy może naprawdę są sobie przeznaczeni?
Po kilku chwilach, do kuchni wpadła Francesca.
- O! - zawołała. - To wy już się znacie?
- Hm... my... my już zdążyliśmy się poznać – wyznała zawstydzona dziewczyna.
- To super. Lu, pewnie wiesz, że Federico jutro daje swój pierwszy koncert? - zapytała Włoszka.
Ludmiła uniosła wzrok. Znów zobaczył w nich prawdziwy smutek. Taki jak w dniu, w którym spotkał ją po raz pierwszy.
- Myhym – wymamrotała.
Nie wiedziała. Bo skąd? Zabolało ją to. Zabolało, zabolało, zabolało. Dopiero co go odzyskała, a znów miała go stracić.
Tylko, że jeszcze nie wiedziała jak bardzo ją to zaboli. Nie miała pojęcia, ile jeszcze cierpień przed nią. Ile przeszkód będzie musiała pokonać.
To wszystko dopiero przed nią.
~
- Lud! - zawołała Francesca. - No chodź, jego koncert się zaczyna!
Blondynka stała przy lustrze w swoim pokoju. Przewróciła oczami. Wcale nie chciała widzieć tego koncertu. Wiedziała, że on rozpoczyna jego trasę po Ameryce. Zacisnęła dłoń w pięść i przygryzła dolą wargę tak mocno, że zaczęła krwawić.
Wolno zwlekła się ze schodów i opadła na kanapę. Złożyła ręce na piersi, by okazać swoje niezadowolenie.
Siostra przyglądała jej się badawczo.
- Kochasz go, prawda? - zapytała w końcu.
- Kochałam – sprostowała dziewczyna. - Kochałam go dawno temu. Ale teraz... ja czuję do niego coś o wiele silniejszego. Nie potrafię tego wyjaśnić.
Sekundy i minuty mijały. Już jakiś czas temu powinni zacząć nadawanie na żywo.
- Fran, co się dzieje? - zapytała w końcu zaniepokojona Ferro. Skubała nerwowo rozdwojone końcówki.
Jak na zawołanie, w pomieszczeniu rozległ się głos prezentera wiadomości.
Z ostatniej chwili. Dostaliśmy właśnie wiadomość, że młody piosenkarz – Federico Pasquarelli został porwany przed własnym występem. Naoczny świadek widział dwie postacie ciągnące Włocha po ulicy, za sceną. Podobno mężczyzna został wepchnięty do dużego czarnego wana. Policja rozpoczęła śledztwo”.
Blondynka rozdziawiła usta i szeroko otworzyła oczy. Poczuła, że robi jej się słabo. Mroczki. Płytki oddech. Łzy. Nabrała powietrza i wybuchnęła płaczem. Siostra przytuliła ją do siebie i pozwoliła dziewczynie wypłakiwać się w ramie.
Świat Ludmiły rozleciał się na tysiące mikroskopijnych kawałeczków. Straciła go, tym razem na zawsze. Była o tym przekonana.
Chciała wziąć się w garść, ale nie potrafiła.
Musiała, ale nie chciała.
~
Hola mi amigas <3 
Co tam u Was? 
Jak Wam się podoba? Co sądzicie? 
Taki trochę krótki, niestety :< 
~
Wlazł kotek na płotek i mruga. Ładna to piosenka nie długa. Nie długa nie krótka, lecz w sam raz... a Wercia kocha bardzo Was ^^ 
Haha, odbija mi xD 
~
Spojlerek? 
- Lu zakłada pamiętnik. 
- Ludmiła spotyka Violettę 
- Ludmi dowiaduję się czegoś bardzo ważnego.
~
Takie małe oznajmionko... Hyhy Biorę udział w konkursie na blog roku. Tak, wiem, ośmieszam się - przecież nie mam szans na wygranie. Ale byłoby mi naprawdę niesamowicie miło, gdybyście zagłosowali na mój blog. Hyhy, ale nie naciskam, wiecie, ja never. Przecież i tak Was mocno kocham <3 Jesteście najlepsi, wiecie o tym, nie?
Tutaj link dla Was. Szczerze, to nie  bardzo się jeszcze w tym wszystkim orientuję, ale co tam xD
ttp://blogroku.pl/2014/kategorie/incluya-sus-pensamientos-en-sus-propias-palabras,bzn,blog.html

sobota, 24 stycznia 2015

Mi Amor - 1.

~ Sen. "Świat umiera" ~


„- Nie jestem dzieckiem! - fuknęła, wyrywając się opiekunce.
Wdrapała się na parapet i przywarła czołem do okna. Deszcz nie przestawał padać już od wielu dni. Dołowało to małą, dwunastoletnią dziewczynkę o długich, prostych włosach i smutnych oczach.
Nie jestem dzieckiem. Nie jestem dzieckiem.
Te słowa błądziły po jej głowie już od tak dawna. Chciała by ktoś w końcu to dostrzegł. Ale tu gdzie była nikt poza przydzielonymi opiekunami nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Każdy miał ją za dziwaczkę i samotniczkę. A ona potrzebowała jedynie ciepła.
- Ludmi - szatynka o łagodnym wyrazie twarzy przysiadła obok dziewczynki. - Chodź ze mną. Pora spać.
-Nie chcę spać. Nic nie chcę. Daj mi spokój. Idź sobie Angela – Ludmiła oplotła się ramionami i ułożyła swoją wymizerniałą twarzyczkę na chudych kolanach.
Angela była jedną z opiekunek domu dziecka. Miała długie blond włosy, które równymi falami opadały na ramiona. Duże, stalowoszare oczy, którymi patrzyła na świat były opasane ciemnymi rzęsami. Idealnie pełne usta zawsze pokrywała nieduża warstwa błyszczyka. Była młodą, optymistyczną osobą i choć Ludmiła nikomu się do tego nie przyznawała, chciała kiedyś być taka jak ona.
- Kochanie - kobieta pogładziła ją po ramieniu. - Jeśli teraz położysz się spać, jutro wcześniej nadejdzie dzień. Wstanie słońce, ptaki zaczną śpiewać...
- Nie kłam! - przerwała jej Hiszpanka, a w jej oczach zalśniły łzy. - Słońce już nie wstanie. Świat umiera. Sama zobacz – wlepiła wzrok w widok rozciągający się za oknem.
Na dworze było szaro. Niebo zasnuły ciężkie, deszczowe chmury. O asfaltową jezdnię rozbijały się małe kropelki.
- Rzeczywiście, to nie wygląda zachęcająco – przyznała w końcu Angela. - Ale jestem pewna, że jutro będzie lepiej.
Dziecko zamachało głową.
- Nie będzie.
Opiekunka przytuliła dziewczynkę, ale ta tylko ją odepchnęła.
Nie potrzebuję nikogo.
- Ludmiła – głos kobiety był teraz o wiele ostrzejszy – ja wiem, że jest ci ciężko. Ale postaraj się zrozumieć innych. Nie wymagam od ciebie, żebyś spała. Chcę tylko, żebyś się położyła. Czy to jest takie trudne?
Lud westchnęła i ześliznęła się z miejsca,w którym siedziała. Mozolnym krokiem ruszyła w stronę sypialni. Inne dzieci już od dawna słodko chrapały. Dziewczynka zasznurowała usta, starając się nie rozpłakać. Usiadła na skraju łóżka. Czekała, aż kobieta wyjdzie. Jenak to nie nastąpiło. Zamiast tego, zadzwonił jej telefon.
- Halo...Tak....Dobrze.... Tak... Już, proszę pani...Rozumiem...Dobranoc – schowała telefon z powrotem do kieszeni jasnych rurek. - Siedź tu Ludmiła. Zaraz wracam – zwróciła się do podopiecznej i tym razem wyszła.
Lu potrafiła bezszelestnie podejść do drzwi i nasłuchiwać. Cisza... Nagle usłyszała odgłos zbliżających się kroków. Równie szybko co zjawiła się pod drzwiami, tak szybko wróciła na swoje miejsce.
Rozejrzała się po sali. Trzy rzędy takich samych łóżek, z taką samą pościelą, o takiej samej długości i szerokości. I tylko inni ludzie spali w nich. Chłopcy i dziewczęta. Wszyscy. Każde dziecko, które zostało same.
Ale ona nie była dzieckiem.
Po chwili drzwi otworzyły się z piskiem, a wąska smuga światła wpadła do środka. W wejściu stała Ang z jakimś chłopcem. Podeszli do niej.
-Federico, tutaj, to twoje łózko – odezwała się szeptem dorosła wskazują posłanie obok dziewczyny. -A ty Ludmiła, kładź się, z łaski swojej – westchnęła, opuszczając pokój.
Chłopczyk wślizgnął się pod kołdrę. Ale ona nie miała zamiaru,nawet najmniejszego, przyłożyć głowy do poduszki. Studiowała twarz nieznajomego, który zresztą i tak spoglądał na nią.
- Coś... nie tak? - zapytał w końcu.
- Myślisz, że jestem dzieckiem?
On uśmiechnął się.
- Oczywiście – wyszeptał. Wyczuł, że posmutniała.
- Każdy z nas jest dzieckiem – zaczął tłumaczyć szybko. - I ty, i ja, i każdy...nawet Angela.
- Ja... nie rozumiem – wyznała szczerze.
- Każdy, kto ma rodziców, jest dzieckiem.
- Ja nie mam rodziców – przyciągnęła kolana pod bodę i pozwoliła kilku samotnym kropelką spłynąć po policzkach. - To znaczy, że nie jestem dzieckiem.
- Masz rodziców – zaprzeczył przyglądając się jej uważniej z każdą sekundą. - A to, że nie ma ich przy tobie, wcale nie oznacza, że nie ma ich w ogóle. Poza tym, gdzieś, tam są ludzie, którzy będą kiedyś w stanie ci ich zastąpić.
Bezwładnie opadła na poduszkę. Jeszcze nigdy do tej pory nie miała w głowie takiego mętliku.
- Dobranoc, Ludmiło.
- D-dobranoc Federico.
Odwróciła się na lewy bok, tak by móc obserwować jego. Kiedy, na niego patrzyła, po raz pierwszy w życiu, czuła, że ktoś ją rozumie.
Zasnęła wpatrując się w jego twarz.
Nazajutrz obudził się wcześnie. Ale jej nie było na tapczanie obok. Przetarł oczy, ziewnął i wstał. Wyszedł na korytarz. Zobaczył ją. Siedziała na parapecie i wpatrywała się w kropelki deszczu, spływające po szybie. Przycupnął obok niej. Uważnie wpatrywał się nią.
- Jade cię po mnie przysłała? - zapytała nie odrywając wzroku od szyby.
- Co? Nie... - przecząco pokiwał głową.- Szczerze mówiąc, wątpię, żeby o tej godzinie – spojrzał na zegarek, wiszący na ścianie – była już na nogach.
- A która jest godzina? - była na tyle łaskawa, żeby na niego spojrzeć.
- Pięć po piątej – ona tylko ze zrozumieniem pokiwała głową. Wtedy zrozumiał, że nie zna się na zegarku. Raz jeszcze przetarł zaspane oczy. - Czemu sądziłaś, że to Jade mnie przysłała? - zapytał po długiej chwili milczenia.
- Ona mnie nie znosi. Twierdzi, że jestem problemistyczna.
- Miałaś na myśli 'problematyczna' – przerwał jej, ale dziewczynka tylko obojętnie wzruszyła ramionami.
- Tak czy siak – kontynuowała – nie pozwala mi tu przesiadywać.
- Ile ty właściwie masz lat? - zaciekawienie malowało się na jego twarzy.
- W styczniu skończę trzynaście – zauważyła, że się uśmiechnął. -Czemu o to pytasz?
- Tak, z ciekawości – przyznał. - Jesteś ode mnie tylko o miesiąc młodsza.
- Super – rzuciła od niechcenia.
Siedzieli w zupełnej ciszy.
- Mówiłam jej – mruknęła do siebie Ludmiła, w pewnej chwili.
- Hm? - zdziwił się chłopak.
- Mówiłam Angeli. Mówiłam, że świat umiera.
Federa przeraziło, to co powiedziała. Jak taka młoda osóbka, może w ogóle tak myśleć? Wtedy zrozumiał, że blondynka jest samotna, zapomniana. Chciał się nią zająć. Pokochać, jak siostrzyczkę i pokazać prawdziwe piękno.
Od tego momentu prawie się ze sobą nie rozstawali. Byli jak jedność. Nie opuszczał dziewczyny na krok. Razem dorastali. Razem poznawali nowe rzeczy. Razem uczyli się rozumieć świat.
Ale przyjaźń pomiędzy kobietą i mężczyzną nie może istnieć. Nienawiść, miłość – tak. Przyjaźń – nie.
W końcu ona zrozumiała, że Federico znaczy dla niej wiele więcej niż myślała. Kiedy skończyła piętnaście lat pojęła, że to uczucie, którym darzy Federico, to miłość.
Ale nie taka miłość, która jest pomiędzy przyjaciółmi czy rodziną. Tylko miłość, między chłopakiem i dziewczyną.
Jednak była zbyt nieśmiała, by powiedzieć mu co tak naprawdę czuje.
Ale nic nie trwa wiecznie, prawda?
Przyszedł dzień, w którym zadzwonił telefon, a młody Włoch został wezwany przez opiekunki. Lud obawiała się najgorszego. Kiedy Fede wrócił ze spuszczoną głową, była już pewna, tego, co za chwilę usłyszy.
- Przyjadą po mnie za godzinę – szepnął.
Jej usta zadrżały, a pod powiekami zebrały się łzy. Miał wyjechać z rodziną zastępczą, a ona miała go stracić. Na zawsze.
- Muszę ci coś powiedzieć – wydusiła przez łzy, które już ciekły po jej twarzy. Złapał Lu za dłonie i uniósł jej podbródek.
- Ja tobie też – wyznał, zatracając się w bursztynowych tęczówkach towarzyszki. - Kocham cię.
Chciała powiedzieć, że czuje do niego to samo, ale coś ugrzęzło jej w gardle. Nie była w stanie wymówić najmniejszego słówka.
Tonęła w morzu gorzkiej czekolady – jego oczach.
Federico wychylił się troszkę, tak, że jego wargi zetknęły się z jej ustami. Potem wcisnął do dłoni dziewczyny mały srebrny naszyjnik z zawieszką w kształcie literki ''F''.
-Federico! Chodź już! - zawołał ktoś, po drugiej stronie drzwi.
Zasznurowała usta, by się nie wybuchnąć płaczem. Odszedł. Już więcej go nie zobaczy.”

Zerwała się z płaczem. Spojrzała w okno. Czyste i bezchmurne niebo. Gwiazdy. Zacisnęła w pięści przywieszkę, która zwisała z jej szyi. Tyle już lat minęło, a ona nadal tęskniła.

~
I jak aniołki?
Boże, zmieniłam narrację... Jak Wam się czyta? 
Co powiecie o tej historii? Zaciekawieni? 
Mi się ona podoba i rozdział też, przyznaję. Sukces xD 
Nowe rzeczy dobrze mi robią. 
~
Kocham Was najmocniej!
~
Spojlerów na razie nie daję, chyba, że takie małe :) 
Oj dooobra, macie ^^^ 
- Lusia wraca do domu 
- Ludmi spotyka kogoś
- Świat Lu legnie w gruzach.
~
Mam do Was jedną prośbę, czy mogli byście wejść w tą stronę [klik] i w pytaniu drugim wybrać naszego Ruggusia? Proooszę :*
O tak:

piątek, 23 stycznia 2015

Mi Amor - prolog



Życie to ciągły wir emocji,
nie możemy go zatrzymać ani go naprawić
zostaje nam jedna szansa jedno życie nie czekając na czyjąś odpowiedź...
~Szukasz miłości ?
~ Tak.
~Ja ci ja dam tylko mi zaufaj...
Zaufanie - jedna z wielu cech której ludzie nie rozumieją, wątpią w nią, kochają lecz nie mogą zaufać...
~ Kochasz ?
~ Chyba tak.
~Ja cię nauczę jak kochać i być kochanym.
Być kochanym - każdy z nas to uczeń sztuki miłości i szukania ideału który nas pokocha i sami chcemy kochać.
Kochała to co miała.
Kochała jego.
Lecz chciała wymazać wspomnienia.
Chciała być szczęśliwa ale czy to by się udało ?
Czy udało by się jej być szczęliwą bez cierpienia ?
Po to by poczuć się lepiej.
Wymaż z pamięci.
Zapomnij.
Skończ to !
Nie poddawaj się, walcz o niego, walcz o swoje.
Nie przegraj.
Wygraj!
Jesteś sobą i to najważniejsze.
Musi się zmienić,
By być idealna.
Doceni cię taką jaką jesteś.
Miłość? Tak! Szczęście? Tak!
Zaczynaj!
Gotowa ?
~Tak !
~ Do miłości
~ ...
~Udowodnij że jesteś warta szczęścia.
Układ stoi ?
~ Tak.
Gotowi? Na miejsca... START !
Pora na grę którą nazywają
ŻYCIEM !
~
Oto przed Wami prolog autorstwa Li Li z bloga ludmandfede.blogspot.com/ [klik]
(Wygrana w konkursie na prolog sprzed kilku miesięcy)
~
Tak... ciągle niewiele wiecie, ale to nic, bo już w 1. rozdziale dużo się wyjaśni :)
Bardzo Was kocham perełki moje <3

czwartek, 22 stycznia 2015

Mi Amor - zapowiadam ^^

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM! PRZECZYTAJ!!! 

Czas.
Jak szybko leci?
Ile go potrzeba, żeby zrozumieć, że popełniło się błąd?
Musi mijać?
Czasami chcielibyśmy go zatrzymać.
Niszczy wszystko.
Potrafi zabić.
Nienawidzimy go.
Ale potrzebujemy.
Oddychamy nim, jak powietrzem.
Czy jest taka możliwość, by spotkać kogoś, pokochać, a potem zapomnieć?
Nie. Tak się nie da.
Może nam się wydawać, że ten ktoś jest wymazany z naszej pamięci.
Nie. Tak nie jest.
Chociaż bardzo chcemy.
I kiedy znów spotkamy tego kogoś, czujemy się jak w niebie, choć nieraz sami nie chcemy się do tego przyznać.
Bo to boli.
Bolało.
Będzie boleć.
Wiemy o tym, a mimo to pozwalamy się krzywdzić.
Komu?
Czasowi.
Czas.
Największy złodziej.
Morderca.
Przestępca.
Zawsze pozostanie bezkarny.
Jako jedyny nie uczy się na błędach.
Popełnia je na nowo.
W kółko.
Ciągle.
Możesz myśleć, że jesteś blisko. Że już złapałeś go w garść. Kolorowego motylka. Ale to tylko złudzenie. Może na chwilę usiadł na Twojej dłoni. Ale zanim zdążyłeś ją zamknąć, motylek odleciał.
Wydaje Ci się, że taka szansa więcej się nie powtórzy. Nigdy nie będzie Twój.
Czy jesteś tego pewien?
Nie umiesz przewidzieć przyszłości.
I tylko on.
Czas.
On jedyny wie co będzie.
Może zdążysz.
Może jeszcze kiedyś go zobaczysz.
Czy wiesz, że motyle żyją jeden dzień?
Musisz działać szybko.
Ale jak?
Skoro się boisz.
Skoro nie wiesz co robić.
I dopiero potem myślisz o siatce.
Złap motylka w siatkę.
Czas.
Wystarczy Ci go?
Zdążysz?
Dasz radę?
Wiesz, że musisz.
~
Możesz mówić co chcesz. Możesz ze mnie drwić. Możesz kpić.
Ja wiem, że to niedorzeczne. Wiem, że pewnie nigdy więcej go nie zobaczę. Wiem, że ma swoje życie. Wiem.
Ale czy zabronisz mi marzyć?
Ludmiła spotyka swojego ukochanego, Federico. Po latach.
Czas jej go nie zabrał.
Choć sprawił, że cierpiała.
Bardzo długo.
Bo czas lubi.
Lubi patrzeć na cierpienie innych.
Męczyć ich.
Do końca.
Odnajdę go. Nic mi nie przeszkodzi. To chory pomysł. Wiem.
Wiem.
Może się okazać, że jest za późno.
Być może już nie żyje.
A jeśli?
Wiem też, że muszę to zrobić. Wiem, że jeśli się poddam, to będzie koniec.
Ostatnia iskierka nadziei zniknie bezpowrotnie.
Muszę spróbować.
Czas.
Największy przeciwnik.
Kto wygra w tej grze?
Gra „ŻYCIE”
Czas rozpocząć za...
3...
2...
1...

Już.

~
No Heeeeeejo ^^
Jak widzicie, zmieniłam wygląd, tytuł, muzykę i dodałam nowe strony. Szczególnie zależy mi na tym, żebyście przeczytali to, co jest napisane w zakładce "Bohaterowie"*, bo to pomoże Wam ogarnąć całą historię :) 
Już w przyszłym tygodniu prolog :) 
Tak bardzo cieszę się z nowego opowiadania ♥ 
A Wy? 
Kocham Waaaaaas <3 Jesteście najnajnajnaj...najlepsi ♥ 
*Patrz Lili, nauczyłam się ^.^
~
Przepraszam z to opóźnienie - nie mam internetu :<
~
Przypominam Wam o konkursie! Dostałam tylko dwie prace! 

niedziela, 18 stycznia 2015

Es Posible - Epilog


~ Wspomnienia pozostają na zawsze ~


- Lili! Lili zaczekaj! - młody Włoch biegł za blondynką, usiłując ją dogonić. - Wiem, że mnie nie znosisz, ale proszę posłuchaj mnie przez chwilkę. 
- Dobrze - przystała. Uniosła kąciki ust lekko. Wiedziała, co chłopak ma zamiar powiedzieć.
- Oj proszę, chociaż pięć mi... chwila. Czy ty się zgodziłaś? - zdziwiony, przeczesał idealnie ułożoną grzywkę ręką. 
- Tak. Tak Federico, zgodziłam się, bo czuję, że tym razem masz mi do powiedzenia coś istotnego.
Ona nie przypuszczała. Miała pewność. 
Wiatr smagał zaróżowione policzki Ludmiły i rozwiewał włosy, niedbale upięte z tyłu głowy. Tego ranka nie myślała trzeźwo. Umysł Lud zaprzątał jeden sen. Jawa, która ukazała jej się podczas tej nocy. 
Dopiero, kiedy usłyszała przenikliwy głos Federa, zdała sobie sprawę, co miało miejsce. 
- Ech... to może wydać się głupie, ale... wiesz, miałem sen... - brunet był zdenerwowany. Zdawać by się mogło, że nawet zawstydzony tym, co mówi. 
- Wiem. 
- Co? 
- Śniło mi się to samo - posłała mu ciepły, pełen zrozumienia i troski uśmiech. 
- Ale... Ludmi? Sądzisz, że to zdarzyło się naprawdę? - zapytał, łapiąc równocześnie dłoń towarzyszki. 
- Myhym - skinęła głową. - A my dostaliśmy od losu drugą szansę. 
Zapanowała pomiędzy nimi dość długa, niezręczna cisza. Choć, czy cisza pomiędzy dwojgiem kochanków może być niezręczna? Kłopotliwa, wstydliwa, irytująca, urocza...tak, lecz nie niezręczna. 
Lu patrzyła w czekoladowe tęczówki kompana, zatracając się w zapisanych w umyśle wspomnieniach. 
O namiętnych pocałunkach, czułych uściskach, szczerych rozmowach, upojnych nocach, burzliwych kłótniach, szczęśliwych momentach. Odtwarzała kolejno wszystko. Potrafiła spojrzeć w przeszłość i już wiedziała, jak powinna się zachować. A może to nie była przeszłość.Może to była przyszłość? A może znajdowali się w świecie równoległym do tego, w którym spotkało ich tak wiele cierpienia? 
Tego żadne z nich nie było pewne. Wiedzieli za to jedną rzecz. Są sobie potrzebni. 
- Fede, zaczniemy od, em... od końca? - zagadnęła w końcu Ludmiła. Czy raczej Lili? 
- Z chęcią, skarbie. 
- Kocham cię, Federico. 
- Wiem, ja ciebie też, Lud. 
Włoch ułożył ręce na wyrobionej talii złotowłosej. Zmniejszając odległość pomiędzy ich ciałami, pochylił się nad dziewczyną nieznacznie, po czym zamknął jej usta w pocałunku. 
Oddechy tych dwojga zmieszały się. Wargi zlały w jedność. Uczucie wzmacniało się. 

~*~*~
Co było potem? 
Działo się dobrze. 
Żyli długo i szczęśliwie. 
Przyszłość została zmieniona. 
Życia ocalone. 
Błędy naprawione. 
Nic co złe nie miało miejsca.
Nikt więcej nie popełnił tych samych błędów. 
Pozostało jeszcze wiele pytań, na które wciąż szukają odpowiedzi...
Mimo to, jedno jest pewne. 
Miłość zwyciężyła. 
I zwyciężać będzie. Zawsze. Wszędzie. Wszystko. 
~
Jeju... Podoba mi się :D
Zaskoczyłam Was prawda? Pewnie spodziewaliście się jakiegoś skrótu dalszego życia... A tu proszę, wręcz przeciwnie.
Dla tych co nie ogarnęli: Całe opowiadanie, każdy z rozdziałów - był tylko snem. Chyba...
Według mnie miało to być tak: To się zdarzyło, ale oni dostali jeszcze jedną szansę i zaczynają wszystko od nowa.
Pamiętajcie: Tylko Fede i Lu wiedzą co się działo.
Możecie nadal zadawać pytania bohaterom! Do jutra :D
~
Jakie są Wasze wrażenia?
~
Kocham Was najmoooocniej!!!!
~
INFORMATION
1. Mysie moje chciałabym zaprosić Was bardzo serdecznie na bloga, którego prowadzę z LilDevil i Hope (Juliette/Dżola/Niezwyczajna). NASZ BLOG [klik]
2. EDIT:  Jutro wieczorem zacznę remontować blog. Zmienię wygląd, muzykę, karty itp, itd. Także nie zdziwcie się, gdy w środę pojawi się post, wejdziecie w niego i nic nie będzie jak do tej pory ;3
  Zmieniłam wygląd bloga, dodałam nową playlistę, pododawałam, poodejmowałam karty... Nawet nazwa inna ^^
~
Es Posible... Tak wiele. Bardzo związałam się z tym opowiadaniem. Kocham je, a jednocześnie nienawidzę. Macie tak czasem?
Mam wrażenie,  że wiele zmieniło się w czasie trwania tego opowiadania.Sama nie wiem, czemu co i jak... Ale to nie jest tak ważne.
Kochani, chciałabym bardzo wiedzieć, jak Wam się czytało tą historie, czy opowiadanie Wam się podobało, czy coś zmieniło...
Dla mnie ono znaczyło bardzo wiele, a teraz, gdy już je kończę, chcę płakać i śmiać się na raz. Dziwne, nie?

sobota, 17 stycznia 2015

Es Posible - LX


~ Istnieje wiele rodzajów tortur, ale tęsknota za ukochaną osobą zdaje się być najgorszą z możliwych. ~
*12 lat później* 

*Federico* 
Siedziałem w pokoju, na łóżku i oglądałem stare albumy. Ciągle nie umiem pozbierać się po śmierci Ludmiły. Kiedy naszej małej, kochanej córeczki, Lili nie ma w pobliżu nie umiem się nawet uśmiechnąć. Tylko przy niej zakładam maskę. Nieraz, kiedy Li jest u siebie, a ja nie wiem co ze sobą zrobić, czuje Ludmiłę. Mam głupie wrażenie, że ona tam gdzieś w świecie jest i czeka na mnie. Nie umiem tego wytłumaczyć. Od jej śmierci minęło tak wiele lat, a mi ciągle brakuje jej obecności. Ubrania mojej kochanej ciągle wiszą w garderobie. Nie umiem się ich pozbyć. Nieraz idę tam i muskam opuszkami lekki materiał. Jednak to nic nie daje. Nigdy już nie poczuję jej ust na swoich, nigdy więcej nie przytuli się do mnie. Nigdy nie zakryje mi oczu od tyłu i nie każe zgadywać kto za mną stoi. Nigdy, nigdy, nigdy. Jej już po prostu nie ma. Nawet nie czuję jej obecności.
Nagle usłyszałem czyjeś kroki na schodach. Szybko schowałem zdjęcia pod łóżko. Włączyłem telewizor i udałem, że oglądam to, co akurat w nim leciało.
- Tato? Co ty oglądasz? - usłyszałem od drzwi. Do środka weszła Lilcia. Rzuciła torbę z książkami na podłogę, zaśmiała się, podeszła do mnie i ucałowała mój policzek.
- Jak było w szkole, aniołku? - zapytałem z uśmiechem.
- Dobrze. Pokażę ci coś. - schyliła się, a ja tylko miałem nadzieję, że nie zobaczy foto- książki. - Tata... co to? - zapytała, podając mi czarny album.
- Nic takiego, kochanie. Co chciałaś mi pokazać?
- Nie, już nie ważne - zamrugała kilka razy. - To coś ma jakiś związek z mamą, prawda? - nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Spuściłem tylko głowę. - Proszę, proszę powiedz mi. Nie wiesz jak to jest, kiedy nie masz pojęcia jaka była twoja matka. Nie zdajesz sobie sprawy jak to bardzo boli, gdy nie możesz jej sobie nawet wyobrazić, bo nie masz bladego pojęcia co lubiła, jakie miała pasje, a nawet jak wyglądała. Tato, ja już nie jestem małym dzieckiem, proszę cię, błagam, opowiedz mi o niej. Jedyne czego wszyscy przede mną nie ukrywacie, to to, że miała na imię Ludmiła i zmarła w dniu mojego urodzenia - w oczach dziewczynki zalśniły łzy.
- Jesteś do niej taka podobna - westchnąłem. - Dobrze, usiądź - wskazałem na miejsce obok. Posłusznie wykonała polecenie.
- Tylko pamiętaj, że możesz mi mówić naprawdę o wszystkim. Ogarniam już miłość i w ogóle, więc... - oparła głowę na moim ramieniu.
- Miała takie same włosy jak ty. I oczka też. Jesteś prawie taka sama jak ona. Nawet tak samo uparta. Jaka była? Cudowna. Piękna, niezwykle utalentowana osóbka, z masą wdzięku i wewnętrznego blasku. Mądra, pilna, pracowita... odziedziczyłaś po niej te cechy. Miła, pomocna i kochana, ale nieraz potrafiła być naprawdę wredna. Zawsze wiedziała czego chce i dążyła do ideału. Uwielbiała muzykę, taniec i sztukę. Przez krótki czas nawet pracowała jako modelka. Grała w kółku teatralnym... Ogólnie bardzo często występowała na scenie. Kochałem patrzeć na jej zwinne ruchy w rytmie muzyki... - westchnąłem. Zastanawiałem się co powiedzieć dalej. -  Kiedy zarzucała swoje złote loki na plecy, w powietrzu unosił się zapach rumianku, a szminka, której używała musiała być truskawkowa - uśmiechnąłem się do siebie. - A widzisz, kochanie, Lucię poznałem jeszcze w liceum, chodziliśmy do jednej klasy. Była niezwykle inteligentna. Miała wielkie ambicje. Chciała być kimś ważnym dla świata, pomagać innym... Zakochałem się w niej, kiedy tylko pierwszy raz ją zobaczyłem. Ten lśniący, blond kucyk i bursztynowe oczy. Ale ona mnie nie znosiła. Próbowałem się z nią umówić, ale uważała, że do każdej dziewczyny podchodzę w ten sam sposób. Mówiła, że jestem idiotą - mimowolnie zaśmiałem się. - Ale pewnego dnia nauczycielka kazała nam razem zrobić jakąś pracę. Kiedy spacerowaliśmy po parku i omawialiśmy jej szczegóły, ktoś do niej zadzwonił i musiała iść. Zrobiłem głupio, ale śledziłem ją. Okazało się, że prowadzi podwójne życie. To wszystko było takie skomplikowane... Twoja babcia kazała jej uczyć się w prestiżowej szkole muzycznej, podczas gdy moja biedna Ludmiłka wolała być normalną nastolatką. Bała się, że jeśli wiem, to wydam jej sekret. Nigdy nie miałem zamiaru tego robić. Zbyt bardzo mi na niej zależało. Potem staliśmy się przyjaciółmi. Bardzo dobrymi. Potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim. Aż wreszcie przyznała, że mnie kocha. Tak zaczęła się nasza wspólna przygoda, która jest tak zagmatwana, że trudno będzie mi ją wyjaśnić, ale chodzi mniej więcej o to, że jaj matka dowiedziała się o tym, co nas łączy, a w międzyczasie zerwała z facetem, z którym była w ciąży, a tak nawiasem mówiąc to chodzi o ojca Fran, więc John jest twoim wujkiem... Zabrała Lu z Buenos Aires do Hiszpanii. Nie kontaktowaliśmy się wtedy bardzo długo, bo twoja mama prosiła, żebym o niej zapomniał, ale nie umiałem. Ona tym czasem była z takim Troyem... I pewnego dnia spotkaliśmy się. Wygrałem wyjazd do tego miasta. Okazało się, że mnie okłamała i wściekły wyjechałem, pozostawiając ją. Już następnego dnia zobaczyłem ukochaną w domu Vilu. Wróciła, uciekła, bo Violetta nagadała jej, że miałem wypadek. Pogodziliśmy się. Po pewnym zdarzeniu, zresztą pewnie się domyślisz, okazało się, że Ludka jest w ciąży. Ze mną oczywiście. Było nam dobrze, do puki jej matka nie chciała jej otruć przez co ona poroniła. Zaczęliśmy się kłócić, aż w końcu ona ponownie wyjechała do Hiszpanii. Zobaczyłem ją dopiero na naszej rozprawie rozwodowej, której udało się uniknąć, bo wytłumaczyliśmy sobie wszystko. Znów zaszła w ciąże i po raz kolejny było cudownie. Ale szczęście jest kruche, maleńka i nie trwa zbyt długo, niestety. Musieliśmy opuścić Argentynę, bo ojciec Lu i Violi chciał nas wszystkich pozabijać, a bynajmniej tak tłumaczyła to Angie. Spędziliśmy w Paryżu pięć pięknych miesięcy. Resztę historii znasz... Ale musisz wiedzieć, że  twoja matka była najwspanialszą kobietą na ziemi. Taka delikatna, jak kwiatek. Śliczna i kochająca. Nikt nie będzie w stanie jej zastąpić. Jeśli chcesz wiedzieć, jak wyglądała, to proszę - podałem córce zdjęcia. - Idę na spacer kochanie - ucałowałem jej czółko.
Potrzebowałem samotności. Nie mogłem wytrzymać wspomnień. Były jak arszenik. Zatruwały mi życie. Nie chcę już dłużej siedzieć i nic nie robić.
Wcisnąłem ręce w kieszenie. Wszedłem do najbliższego sklepu i kupiłem paczkę żyletek. Pamiętam, jak Lusia mówiła mi, że boli tylko pierwsze cięcie. Będę miał okazję się przekonać. Poszedłem na cmentarz. Przykucnąłem przy nagrobku. W głowie dudniły mi jej słowa "Opiekuj się naszą małą córeczką.". Ona już nie jest mała. Ona da sobie radę. Ma jeszcze wiele ludzi. Ma charakter mojej żony. Jest silna i da sobie radę, wiem to. Po prostu wiem.
- Zaraz będziemy razem, Ludka - szepnąłem.
Potem tylko otworzyłem zakupioną rzecz i kilkakrotnie przejechałem nią po skórze.
Usłyszałem cichy krzyk. Nie mój.
- Nie! - płakała... Ludmiła?

*w tym samym czasie*

*Ludmiła*
Już tak długo błądzę po świecie. Nie wiem kim jestem. Nie wiem, co się stało. Nic nie wiem. Ludzie zupełnie nie zwracają na mnie uwagi. Jakbym była niewidzialna... Czemu tak jest?
Żebym jeszcze wiedziała jak wrócić do domu... żebym wiedziała gdzie jest mój dom. Ale oczywiście ja nie mogę nic pamiętać. Bo po co, prawda?
Tego dnia coś kazało mi iść tam, a nie gdzie indziej. Coś ciągnęło mnie ku ogromnej willi. Nie wiem co i czemu. Po prostu musiałam.
Przeniknęłam do środka. Drzwi były otwarte na oścież, co w sumie mnie nie zdziwiło. W końcu na dworze panował upał.
Czułam się dziwnie, to miejsce wydało mi się tak niesamowicie znajome. Rozglądałam się wszędzie, penetrując teren. Nagle zobaczyłam jakąś dziewczynkę. Mimowolnie, podążyłam za nią, po schodach. Była do mnie niesamowicie podobna. Chwilę potem moim oczom ukazał się bardzo przystojny mężczyzna. Jego też skądś znałam. Tylko, kurcze, skąd?! Rozmawiali chwilę, a w pewnym momencie z ust blondyneczki padło słowo "mama". Poczułam ukłucie w okolicy serca. Wszystko powoli wracało.
Stanęłam przed Fede, ale on nie zauważył mnie. Dotknęłam jego ramienia, ale nie zareagował. Znów to samo. Spojrzałam na moją córeczkę. Chwila! Przecież ja umarłam... Nie! Proszę, tylko nie to. Chciałam być znów przy nich. Chciałam móc przytulić, pocałować. Chciałam, tak bardzo chciałam. Wiedziałam jednak, że to nieosiągalne. Nie żyłam.
Usiadłam na podłodze. Teraz kiedy już wiem, będę mogła chociaż przy nich być.
Przysłuchiwałam się uważnie słowom męża. Opowiadał Lili naszą historię. Chciałam zapłakać, ale nie miałam czym, więc westchnęłam tylko cichutko.
Po jakimś czasie Włoch wstał. Poszłam za nim. Szliśmy ulicami miasta, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele straciłam, jak wiele mnie ominęło i co się stało. Wszedł do sklepu, a ja postanowiłam zaczekać. Opierałam się chwilę o ścianę budynku. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie - dlaczego ja? Starałam się znaleźć odpowiedź, ale nie dawałam rady. Po prostu. W końcu on wyszedł, a ja zobaczyłam, co trzymał w ręce. Moje serce, gdybym je miała, pewnie biłoby teraz sto razy na sekundę. Kupił żyletki... Miałam nadzieję, że nie to, o czym myślałam. Jednak myliłam się. Doszliśmy nad mój grób. Mówił, że zaraz będziemy razem. Nie  mógł, nie mógł! Przyłożył ostry przedmiot do nadgarstka i energicznie przeciągnął nim po skórze...
- Nie! - krzyknęłam.
Zachwiałam się i upadłam. Zrobiło mi się całkowicie ciemno przed oczami...


~
Pfffffffffffff..............i co teraz i co teraz? Taka tajemnica i zostawiłam ją na epilog. 
Co myślicie? Tylko szczerze, okay? 
~
Moje kochane perełki ♥ Tak, o Was mówię ♥ 
~
No cóż... spojlera z epilogu raczej nie dam xD

piątek, 16 stycznia 2015

Es Posible - LIX

Zapraszam do przeczytania jednego z najgorszych rozdziałów na tym blogu. 

~ Śmierć nie jest straszna. Umieranie przy osobie, którą się kocha, tak. ~

*pięć miesięcy potem*

*Ludmiła*
Przechadzałam się z Federico obok pól Elizejskich, nieopodal wieży Eiffla. Zdążyłam już pokochać to miejsce. Jest tak pięknie i bajkowo. Nigdy nie sądziłam, że będę mieszkać w stolicy miłości. A tu proszę, los zgotował mi taką niespodziankę. Byliśmy już wszyscy w Disneylandzie, gdzie świetnie się bawiliśmy i na owej wieży też. Nie ma chwili, w której bym się nudziła. Mój małżonek zabiera mnie w rozmaite romantyczne miejsca...
- Tu jest tak wspaniale - westchnęłam.
- W zupełności się zgadzam - chłopak posłał mi promienny uśmiech.
Nagle poczułam silny skurcz. Syknęłam z bólu. Zatrzymał się, bo nie mogłam iść. Przykucnęłam. Federico momentalnie zareagował.
- Lucia, co się dzieje? - zapytał już wyciągając telefon z kieszeni.
- Ja... chyba rodzę - wydusiłam.
Szybko zadzwonił po pogotowie. Przyjechali w mgnieniu oka. Przewieźli mnie do szpitala.
Bałam się bardzo. Jak miałam się nie bać. Ciągle myślałam o tym, co stało się z Olivią. Nie chcę by tak samo było z naszym jeszcze nienarodzonym dzieciątkiem. Poza tym, już niby rodziłam, a tak naprawdę teraz było zupełnie inaczej... Nie licząc głupiego uczucia, że coś pójdzie nie tak jak powinno, czułam się bardzo słabo. Odczuwałam tak ogromny ból, jak jeszcze nigdy przedtem. To było okropne.

*Federico*
Poród poszedł dobrze, szybko. Bardzo się ucieszyłem, kiedy lekarka oznajmiła mi, że Lusia urodziła dziewczynkę.
Siedziałem przy łóżku blondynki. Patrzyłem na nią. Wyglądała niepokojąco blado. Spała. Nagle podeszła do mnie pielęgniarka.
- Panie Pasquarelli? Mam dla pana złe wieści... - zaczęła.
Przełknąłem ślinę. Cholera, co znów?! Proszę, niech z naszym maluszkiem będzie wszystko dobrze, proszę. Błagam. Spojrzałem pytająco na młodą, czarnowłosą kobietę w fartuchu.
- Pańskiej żonie nie zostało zbyt wiele czasu. Najprawdopodobniej odejdzie jeszcze dzisiaj. Bardzo mi przykro - powiedziała.
- Tak, jasne. Na pewno jest pani przykro - prychnąłem. - Nie, pani ma to gdzieś. Proszę już sobie iść - zacisnąłem pięści.
Kiedy tylko wyszła, ukryłem twarz w dłoniach. Nie wierzę. Nie chcę wierzyć. To się nie może dziać. Nie mi. Nie teraz.
Ma umrzeć na moich oczach? Ma ode mnie odejść, a ja nie mogę zupełnie nic zrobić? To nie jest dobre. Przeciwnie. Bardzo złe. A ci ze szpitala? Nawet nie mają zamiaru nic z tym robić.
Po moich policzkach spłynęło kilka samotnych kropelek. Bezsilność jest najgorszym, co można odczuwać.
- Feduś... - usłyszałem nagle cichutki głosik mojej ukochanej. - Ja wszystko słyszałam. Wiem, że to mój czas. Kocham cię, pamiętaj. Żegnaj, najdroższy...
- Nie! Proszę, Lu, nie rób mi tego. Nie rób mi tego! Proszę, zostań! - padłem na kolana, ściskając jej dłoń.
- Opiekuj się naszą małą córeczką, Fede - uśmiechnęła się leciutko Lud.
- Błagam cię. Błagam. Nie odchodź! Kocham Cię -modliłem się w duchu, by została ze mną. 
- Ja ciebie też... - wyszeptała ostatkiem sił.
- Więc nie rób mi tego. Zostań. Nie odchodź! Lucia...Ludmiłka... - pod powiekami zebrało mi się jeszcze więcej łez, których nie miałem ochoty powstrzymywać. 
- Żegnaj kochanie - delikatnie dotknęła mojej dłoni, po czym zamknęła swe piękne oczy.
- Nie chcę się żegnać... Ludka...do zobaczenia. Czekaj na mnie - ostatni raz pocałowałem jej jeszcze ciepłe usteczka.
Nie mogłem uwierzyć, że to się stało. Jeszcze rano byliśmy tacy szczęśliwi...
Życie jest takie krótkie. Zdecydowanie za szybko mija. Ale moje mogłoby skończyć się w tej chwili. Po co ma trwać dalej, skoro już straciło wszelkie barwy? Nie dla mnie już świeci słońce, rozkwitają kwiaty i zielenią się liście. Nie mi jest pisany uśmiech. Nie ja będę szczęśliwy.
Pozostała mi jeszcze moja maleńka istotka, która dopiero zobaczyła świat. Nie chcę by cierpiała tak bardzo, jak ja w tej chwili. Chciałbym obronić je przed uczuciem pustki i złem świata, ale wiem, że to niemożliwe. Wyrośnie na dzielną i silna kobietę, całkiem jak Ludmiła. Będzie piękna i mądra, jak jej mamusia. Mój mały aniołek.
Wstałem i zdecydowanym krokiem poszedłem do sali, w której była moja mała księżniczka.
I chociaż żal rozrywał mnie od środka, a rozpacz ogarniała umysł, gdy ją zobaczyłam nie mogłem powstrzymać uśmiechu. W oczach maleńkiej zobaczyłem znajome ogniki, takie same jak u Lud.
- Będziesz się nazywać Lili, kwiatuszku - delikatnie pocałowałem jej maleńką rączkę.
Wyszedłem stamtąd. Postanowiłem zadzwonić do Vilu. Powinna wiedzieć o śmierci siostry.

*Violetta*
Było już dosyć późno, bo koło jedenastej w nocy, a Federico i Ludmiła jeszcze nie wrócili. Przyznam, że bałam się o nich. Chociaż może po prostu chcieli zostać trochę dłużej sami... Ale nie powiedzieli nic nikomu. To nie w ich stylu.
Nagle usłyszałam dźwięk mojej komórki. Spojrzałam na ekran. O proszę, o wilku mowa.
- No co jest Fede? Gdzie wy jesteście? Czemu się nie odzywaliście? Co robicie? Kiedy wrócicie? - rzucałam pytania, nie dając mu dojść do słowa.
- Viola, spokojnie, pomału. Daj wyjaśnić - odezwał się nadzwyczaj smutno. - Posłuchaj, jestem w szpitalu razem z naszą córeczką, Lili. A Lu... lepiej usiądź - posłusznie wykonałam rozkaz i przycupnęłam na podłokietniku sofy w głównym pokoju, w którym aktualnie się znajdowałam. - Ona nie żyje.
Nieświadomie rozłączyłam się. Upuściłam telefon na podłogę. Poczułam, jak rozpada się moje serce. Grunt pode mną osuwał się miarowo. Nad głową zawisły czarne chmury. Złapałam się za głowę. Ważna cząsteczka mnie odeszła bezpowrotnie, razem z duszą Ludmi, do nieba. Pozostała pustka. Zagryzłam dolną wargę. Z całej siły starałam się nie rozpłakać, ale czymże jest płacz w stosunku do wewnętrznych tortur odczuwalnych po stracie kogoś tak niesamowicie bliskiego. Nabrałam powietrza w płuca, po czym wybuchnęłam nieopanowanym płaczem. Osunęłam się na dywan. Czołem przywarłam do siedzenia. Zaciśniętą pięścią uderzyłam w poduchę z całą moją siłą.
- Nie! - krzyknęłam, zanosząc się od płaczu.
- Violetta, co się dzieje? - wystraszona Fran podbiegła do mnie. Chyba oprócz mnie już tylko ona nie spała.
- L-luśka ni-e-e-e ży-y-je - wyjąkałam przez łzy.
Nic nie mówiąc, Włoszka przytuliła mnie. Nie wiem jak mogła tak spokojnie zareagować... Chociaż, przecież każdy reaguje inaczej na złe wieści.
Nie mogłam tego pojąć. Dlaczego ona? Czemu ta wspaniała blondynka? Była taka młoda, miała przed sobą całe życie. Nikomu nic złego nie zrobiła! To wszystko jest takie niesprawiedliwe...

*tydzień później*

*Federico*
Wróciłem już do domu z moją maleńka princessą. Wszyscy na nas czekali. Kiedy tylko otworzyłem drzwi domu, zobaczyłem przyjaciół, siedzących na bufiastych siedziskach, rozmawiających o czymś. Gdy usłyszeli, że wszedłem, wstali. Olga od razu podbiegła do mnie i wzięła nosidełko, w którym spała Lil. Poszła z nią na górę. Popatrzyłem smutno na zebranych i nie umiałem nie płakać. Wpatrywali się we mnie ze współczuciem i niekrytym smutkiem. Francesca jako pierwsza podeszła do mnie i przytuliła. Zaraz po niej dołączyła się reszta. Po chwili Ramallo zniknął na schodach, a wśród nas zjawiła się Olgita. Podała obiad, przy którym panowała zupełna cisza.
- Federico? - odezwała się niepewnie moja szwagierka. Uniosłem na nią wzrok. - Ludmiła jest przy nas. Czuwa nad nami.
Dopiero teraz zobaczyłem, że jej oczy są czerwone, a usta zapuchnięte. To pewnie od płaczu. Kiwnąłem głową ze zrozumieniem.
- To takie trudne - szepnąłem. - Nie mogę jej przytulić, pocałować, a nawet dotknąć, czy zobaczyć.
- Ona chciałaby, żebyś był szczęśliwy - mąż szatynki poklepał mnie po ramieniu.
- Wasza miłość jest tak wielka, że nic nie jest w stanie jej zniszczyć. Nawet śmierć. Tak wiele przeszkód pokonaliście. Nic was nie rozłączy - tym razem odezwała się Frania. Mieszała widelcem w talerzu. - Ona jest.
- Będzie w snach - Marco delikatnie uniósł kąciki ust. - Nie zapomni o tobie. Nie pozwoli byś znalazł sobie inną - mrugnął porozumiewawczo.
Jeśli to miało być pocieszenia, to nie wyszło. Nie chcę nikogo prócz mojej Ludki. Jadnak, żeby nie sprawić chłopakowi przykrości, uśmiechnąłem się blado.
- Ludmiła na zawsze pozostanie w twoim sercu Federico - Angie, spojrzała na mnie ze zrozumieniem. - Nigdy nikt i nic nie sprawi, że jej zabraknie, wiesz? To, że pozornie jej nie ma, nie znaczy, że tak jest. Mów do niej, a cię usłyszy. Jestem pewna. Kocha cię. A ty kochasz ją. Tak bezgranicznie. Bóg jest dobry. Sądzisz, że pozwoliłby, żebyście cierpieli? Nie wydaje mi się. Tak miało być. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Zostawiła ci córkę. Lili. Czy nie tak kiedyś mówiono na Ludmiłę? Federico, ona ci ją przypomina. Mi też. Odbicie życia Ludmi widać w oczach tej maciupkiej istotki. Zdradzę ci sekret. I wam wszystkim. Śmierć jest początkiem czegoś nowego. Wiecie o tym, prawda? Ale nie pamiętacie na co dzień. Myślicie, że odejście to koniec. Nieprawda. Nie. Dusze są ulotne, Fede. Lu odejdzie stąd dopiero wtedy, gdy i twój czas nastanie, co nie może wydarzyć się zbyt wcześnie, bo przecież ktoś cię potrzebuje... Wiesz, że kiedy rodzi się człowiek, jedna dusza jest dzielona na dwa, a celem życia jest odszukanie tej pasującej? Wy się odnaleźliście. Nie odejdzie bez ciebie. Będzie tu, przy nas wszystkich.
Poczułem, że ona mówi z sensem. To wszystko wydało się takie prawdziwe. Niesamowicie realne...
- Dziękuję, dziękuję wam. Bardzo mi pomogliście - powiedziałem, równocześnie ocierając mokry policzek serwetką.

~
Na jakie sposoby mnie zabijecie?
Co mi zrobicie?
Mam się bać?
Kurczę, aż mi się przykro zrobiło >>>>...<<<< A ja przecież zazwyczaj morduję z zimną krwią...
Misiaki, co o tym myślicie? Ja sądzę, że gorszego rozdziału dawno nie napisałam. Nie dość że krótki, to jeszcze płytki i beznadziejny.
~~
Kochacie mnie troszkę? Ja Was najmocniej jak się da!
~
Spojler z 60:
- Lusiaaa...
- Federico idzie nad grób żony
- Federico rozmawia z córką (akcja będzie przeniesiona o 12 lat w przyszłość)
- Federico...nawet nie wiem jak to powiedzieć ;-;
Będzie to chyba krótki rozdział. Bądź co bądź mam w planie tylko 2 perspektywy ;3
~
I kolejne jakże głębokie wyznanie... nudzi mnie to opowiadanie. Jest denne do granic możliwości. Pewnie zaraz zaprzeczycie, ale mnie ono po prostu męczy.
Dzięki Bogu, to już przedostatni rozdział.
Wiem, moje podejście jest okropne, ale nie mam zamiaru ukrywać przed Wami tego, o czy myślę. Tylko bez skojarzeń, błagam xD
No bo... mam wielką ochotę napisać coś nowego, coś gdzie akcja będzie się toczyć, będzie ciekawie, a nie takie nudne coś.
W "Mi Amor" wreszcie coś się będzie dziać. Może nie bardzo Was to zaskoczy, bo jednak już mnie dosyć znacie, ale znajdzie się tam sporo morderstw, romansów, zdrad, cierpienia, scenek 18+ (mówcie co chcecie, u mnie nie może ich zabraknąć xD) i jeszcze innych 'fajnych' rzeczy... Dobra, nie będę spojlerować ;3



sobota, 10 stycznia 2015

Es Posible - LVIII


~ Tęsknota najbardziej doskwiera, kiedy widzimy to, za czym tęsknimy. ~


*Francesca*
Wstałam późno, jak na mnie, bo koło dziewiątej. Wyszykowałam się, obudziłam Marcusia i kazałam mu pilnować Johna. Tak jak postanowiłam, poszłam do domu Castillo. Byłam zdeterminowana i wystraszona.
Zapukałam do drzwi posiadłości, licząc, że zobaczę w nich Violettę. Jadnak otworzyła mi Angie. Sytuacja, lekko na moją niekorzyść, muszę przyznać.
- Cześć Fran - przywitała się ze mną. - Ty pewnie do Violi. Ale jej nie ma. Jest w szpitalu, bo wczoraj urodziła. Czy coś przekazać?
Violetta była w ciąży?! No to widzę, że nadal mam z nią świetny kontakt. Super. Wybrała Lu zamiast mnie, a ja wybrałam Marco zamiast ich wszystkich. Jestem okropna.
- Właściwie to mam to... - podałam jej do ręki kopertę. - Od Germana - szepnęłam cicho.
Oczy kobiety prawie wyskoczyły z orbit. Wzięła ode mnie list i pospiesznie pożegnała się ze mną. Pewnie nie przekaże wiadomości Violce... zresztą, nie ważne. To już ich sprawa, co  tym zrobią. Ja mam już czyste sumienie.
Może i mi trochę przykro... ale najwidoczniej tak miało być.
Nie! Co ja mówię? Tak nie może być. Kiedy tylko Vilu wróci do domu spędzę z nią naprawdę dużo czasu i nadrobimy to, co straciłyśmy. Oczywiście, jeśli będzie chciała ze mną gadać.

*Angie*
Kiedy tylko Fran zniknęła za drzwiami rzuciłam się na zawartość koperty. Czego ten psychopata od nas chce? Obawiałam się najgorszego. Przeczytałam treść i zamarłam... Niech Viola szybko wraca, muszę z nią porozmawiać.
Usiadłam na kanapie. W mojej głowie od razu zrodził się dość dobry plan. Muszę zrobić wszystko by chronić najważniejsze dla mnie osoby. Castillo jest zdolny posunąć się do wszystkiego. Znam go dobrze i wiem, że mógłby nawet nas wszystkich pozabijać, co zresztą pewnie chce zrobić.
Nagle mnie olśniło. Zerwałam się z miejsca, chwyciłam płaszcz i pobiegłam w stronę komisariatu, ubranie zarzucając na siebie po drodze.
Wpadłam do budynku. Musiałam wyglądać jak idiotka.
-Przepraszam - zwróciłam się do jednego z funkcjonariuszy. - Czy mógłby pan udzielić mi jednej informacji na temat ojca mojej córki i byłego męża mojej żony? Germana Castillo?
Wiem jak żałośnie to zabrzmiało, ale na chwilę obecną wielce się tym nie przejęłam.
- Wydaje mi się że tak - odparł wysoki, łysy facet. - Słucham, co chce pani wiedzieć?
- Kiedy wychodzi na wolność - jęknęłam. Spojrzałam na swoje odbicie w szklanych drzwiach prowadzących do jednego z długich korytarzy. Poprawiłam szopę, którą miałam na głowie, a w tym czasie policjant zdążył wygrzebać w aktach to, na czym mi zależało.
- Mam tu zapisane, że wychodzi za równiutki tydzień za dobre sprawowanie - oznajmił patrząc na kartkę.
- Dziękuję - zacisnęłam pięści na materiale mojego nakrycia wierzchniego.
Podążyłam w stronę wyjścia. Miałam niewiele czasu by wszystko załatwić, ale musi mi się udać.

*tydzień potem*

*Violetta*
Stałam przed budynkiem więzienia. Mama, kiedy tylko wyszłam ze szpitala, powiedziała mi, że będę musiała spotkać się z ojcem. Kazała się spakować i podwiozła mnie pod budynek policji. Wspomniała, że mam półtorej godziny, bo dokładnie za tyle się tu po mnie stawi. Nic nie rozumiałam. Zupełnie nic.
Jednak przyznam, że cieszyłam się na spotkanie z tatą. Mimo wszystkich jego błędów, mocno go kocham. Przecież zanim się stoczył zrobił dla mnie tak wiele dobrego...
Przełknęłam ślinę. Czekałam aż komisarz wpuści mnie do pokoju, w którym miałam się z nim spotkać. Ponoć jutro ma wyjść na wolność. Kolejna rzecz, której nie mogę ogarnąć. Dlaczego nie mogłam spotkać się z nim jutro?
W końcu nadeszła jakaś łaskawa kobieta i pokazała mi gdzie mam się udać.
Weszłam do środka. Przy średnich rozmiarów stoliku siedział mój tata we własnej osobie. Tak dawno go nie widziałam. Miałam tak wielką ochotę go przytulić. Jednak nie chciałam być taka dostępna. Bądź co bądź skrzywdził mnie i nie tylko mnie.
- Viola - szepnął.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się lekko, siadając.
- Musisz mi tyle opowiedzieć słoneczko - dotknął mojej dłoni. - Tak bardzo się cieszę, że cię widzę.
- Mi też miło - odpowiedziałam oschle. - Faktycznie jest o czym mówić. Może zacznę od tego, że jesteś dziadkiem. Kilka dni temu urodziłam bliźniaki. Ojcem jest Leon, a nasze dzieci nazywają się Mia i Leoś Junior... - widziałam coś dziwnego w jego oczach. Nigdy przedtem tego nie było. Nigdy.
Nie umiem określi co dokładnie... Wykluczyłabym ból i zazdrość. Nie wiem, po prostu nie mam pojęcia.
Co chwilę zerkałam na zegarek. Musiałam uważać co mówię, bo tak rozkazała mi Angeles. Wiem, że to trochę dziwne, że mówię do niej po imieniu, ale jestem tak nauczona, przywykłam i tyle.
Chwilę przed umówioną godziną musiałam zakończyć rozmowę pod pretekstem tego, że muszę wracać do dzieciaków. Nie był zadowolony. Ale co miałam zrobić?
Wyszłam na świeże powietrze. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to brązowo-czekoladowy bus z przyciemnianymi szybami. Zatrzymał się przede mną. Angie otworzyła drzwi i kazała mi wsiadać. Posłusznie wykonałam jej rozkaz. W środku byli wszyscy moi bliscy. Mama, wiadomo, Leo z Mią i naszym synkiem, Lu i Fede, Francesca, której nie widziałam chyba z rok, Marco i John,którego pierwszy raz widziałam na oczy (ale Luśka świetnie go opisała), Olgita i Ramallo.
- O co tu chodzi? - zapytałam zupełnie zdezorientowana.

*dwie godziwy wcześniej*

*Ludmiła*
Siedziałam w salonie i oglądałam serial. Federico dopiero co wstał, więc jeszcze układał swoją cud grzyweczkę. Miałam ochotę go przytulić.
- Pospiesz się królewiczu - krzyknęłam do niego.
Po chwili zjawił się obok mnie.
- Czy księżniczka wzywała? - skłonił się i pocałował moją dłoń, na co tylko się zaśmiałam.
Chłopak wziął mnie na ręce. Usiadł i wziął na kolana. Nasze nocy i czoła zetknęły się. Moje dłonie wylądowały na klatce piersiowej chłopaka. Patrzyłam w jego piękne oczęta. Jest taki cudowny. Jak mogę się w nim zakochiwać ciągle na nowo? To w ogóle jest możliwe?
Przybliżyłam swoją twarz do jego. Włoch szybciutko pokonał tę odległość między nami. Z brutalnością wpił się w moje wargi. Nasze języki tańczyły do jednej muzyki. Tak dobrze współpracowały...
Niestety nasz pocałunek przerwał dźwięk mojego telefonu.
Niechętnie oderwałam się od męża, wywracając oczami. Przystawiłam komórkę do ucha.
- Halo? - wymamrotałam.
- Ludmiła? Tu Angie. Ty i Federico macie niecałe dwie godziny na spakowanie rzeczy. Musimy uciekać z Buenos Aires. Wszyscy. Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Przyjadę - nie czekając na moją odpowiedź, kobieta rozłączyła się.
Tępo patrzyłam przed siebie. Nie do końca dotarły do mnie jej słowa. Czyli że co? Mamy opuścić miasto? Mamy opuścić to miejsce? I co dalej? Gdzie pojedziemy? Co będziemy tam robić? W dodatku... co oznaczało "wszyscy"? Zaczęła boleć mnie głowa. Poczułam jak ściska mi serce. Wybuchnęłam czystym, nieopanowanym płaczem.
- Lusia, słoneczko co się stało? - zapytał Feder wyraźnie zaniepokojony.
- Idź się pakuj - załkałam. - Wyjeżdżamy.
- Co?! Ale czemu?
- Nie wiem. Angeles mówiła coś o jakimś niebezpieczeństwie. Mamy mało czasu, chodź - pociągnęłam go do góry, ciągle płacząc.
Wyjęliśmy wszystkie torby i walizki jakie tylko były. Nie da się zabrać wszystkiego, wiem. Ubrania w moim wypadku są najmniej istotną sprawą. Kupię sobie nowe tam, gdzie będziemy. Ważniejsze dla mnie były pamiątki. Rzeczy świadczące o tym, co było. Pamiętniki, notesy, zdjęcia... Na ciuchy w sumie też starczyło trochę miejsca.
Fede miał jedną małą walizkę wypełnioną samym żelem i lakierem do włosów. Kiedy mi o tym powiedział, mimowolnie zaśmiałam się.
Przygotowaliśmy wszystko w przedpokoju, a jako że zostało nam jeszcze trochę czasu usiedliśmy w kuchni. Wyciągnęłam otwarty słoik masła orzechowego z szafki, jedyne jedzenia, którego nie spakowaliśmy (błagam, nie wiem gdzie jadę, muszę być przygotowana na wszystko), i zaczęłam wyjadać je łyżeczką. I tak będę gruba. Spod moich powiek nie przestawały płynąć maleńkie kropelki.
Fede otarł mój policzek wierzchem dłoni.
- Będzie dobrze - zapewnił,
- Wiem. Musi być. Ale ty nie rozumiesz? Nie chcę opuszczać tego miejsca. Kocham je. Tak wiele się tu zdarzyło. Pamiętam jak pierwszy raz cię tu zaprosiłam. Pamiętam, jak wywaliłam się na schodach i brokat rozsypał się po całym holu. Pamiętam, jak malowaliśmy tu wszystkie ściany. Pamiętam, jak mi się tu oświadczyłeś. Pamiętam, jak pierwszy raz... - poczułam jak moją twarz spowija rumieniec.
- Moje kochanie - przycisnął mnie do siebie. Ukryłam twarz w zagięciu jego szyi. - Rozumiem cię, kotku. Mi też jest trudno, ale Tobie musi być gorzej. Spędziłaś tu całe życie. Wiem, że cierpisz. To bardzo niesprawiedliwe. Ale życie człowieka to jedna wielka gra. A ty nie przegrasz. Jesteś silna, naprawdę bardzo silna.
Zapanowała między nami cisza. Przerywał ją tylko mój nierównomierny, płytki oddech. Co miałam zrobić? Nic nie mogłam? Byłam zmuszona do opuszczenia domu, choć bardzo tego nie chciałam.
- Mogę cię o coś zapytać? - odezwał się Włoch. Skinęłam głową, więc mówił dalej. - Ten list, który mi napisałaś te kilka miesięcy temu... Uważasz, że całe cierpienie jest spowodowane przeze mnie?
Uniosłam wzrok. Nie wiedziałam, że jeszcze o tym myśli, nie miałam pojęcia, że aż tak sie tym przejął.
- Nie - westchnęłam. -  Chyba wszystko co tam pisałam było kłamstwem. Zdaję sobie sprawę, że za wiele spraw odpowiadam sama sobie. Nie jest to do końca pocieszające, ale jednak tak to wygląda. Byłam wtedy wściekła, musisz to zrozumieć.
- I rozumiem - musnął moje usta swoimi dokładnie gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.

*w busie*

*Federico*
Viola miała rację. Należały nam się wyjaśnienia. Jestem pewien, że nikomu nic nie powiedziała.
- No właśnie Angie - zwróciłem się do niej. - Może nam powiesz o co w tym wszystkim chodzi?
- Dobrze, posłuchajcie mnie - odwróciła się w naszą stronę. - German jutro wychodzi z więzienia. Chyba rozumiecie co się z tym wiąże, prawda? Jestem pewna, że chce się zemścić. Na Vilu i na mnie za to, że wpakowałyśmy go za kratki. Na Leona za to, że nam w tym pomógł. Na Lu, bo jest po prostu jego córką, a na Fran, bo opiekuje się Johnem. Wszyscy jesteśmy zagrożenie. Znaczy... już nie. Jedziemy właśnie na lotnisko i lecimy do miejsca, w którym nigdy by nas nie szukał. Do Paryża. Kupiłam nam tam duży dom, każdy się tam zmieści. Będziemy bezpieczni i szczęśliwi.
Skończyła. To tyle. Właściwie sytuacja nie wygląda tak źle.
Objąłem moją żonę ramieniem. Oderwała się od szyby i uśmiechnęła się do mnie.
- Będę z miłością mojego życia w najbardziej romantycznym mieście świata - szepnąłem jej do ucha. - Nie będziesz płakać z tego powodu, prawda?
Spojrzała na mnie rozbawiona. Dobrze, że już lepiej się czuję. Nienawidzę patrzeć na jej smutek. Wtedy zawsze najbardziej boli mnie serce. Chcę żeby była szczęśliwa.
- Może coś zaśpiewamy? - zaproponowała Włoszka. - Tak dawno tego nie robiliśmy...
Zamiast słów odpowiedzi, Leon zaczął śpiewać 'Euforię', a wszyscy dołączyliśmy się do niego.
Droga na lotnisko minęła niepostrzeżenie. Przed bramką dostaliśmy od mamy Violetty bilety na lot.
A więc... żegnaj Buenos Aires. Było miło.

*Ludmiła*
Nasz nowy dom był ogromną willą. Naprawdę mega. Wyglądał świetnie. Moja ciocia najpierw oprowadziła nas po ogrodzie. Ten też był całkiem sporych rozmiarów. Był tu nawet basen. I fontanna. I nawet lądowisko dla helikoptera. Nie mam pojęcia skąd ona to wszystko wzięła, ale już mi się podoba. W środku było równie pięknie. Duży salon był pomalowany na ciepły żółty. Meble wyglądały na dębowe. Dywan, który leżał na podłodze był taki miękki, że można by było na nim spać. Telewizora nie mieliśmy, za to ekran wysuwał się z sufitu. Kuchnia Oldze bardzo się spodobała. choć ja nie widziałam w niej nic nadzwyczajnego. Kuchnia jak kuchnia. Duży stół i dziesięć krzeseł, blat, lodówka, piekarnik...
Kobieta dała każdemu kluczyk z numerkiem. Ja i Fede trafiliśmy do pokoju na lewo od tego, w którym byli Leo i Vilu, a na przeciw Fran i Marco. I to było całe piętro. i starsi mieszkali jeszcze wyżej. Nasze małe mieszkanko było urocze. Przeważał kolor pomarańczy. Było tu wszystko, co do normalnego życia człowiek potrzebował. Łazienkę też mieliśmy własną.
- Wiesz, podoba mi się tu - posłałam uśmiech mężowi, siadając na niesamowicie miękkie łóżko.
- Ciesz się - odwzajemnił mój gest. - Ale teraz chyba trzeba się rozpakować, kochanie. Nie sądzisz?
Zgodziłam się z nim i podążyłam z jedną z największych walizek w stronę garderoby. Tak, garderoba też tu było. I zero strychu. Cudownie.

~
Przyznam się, że nawet odpowiada mi ten rozdział. Jest okay. Ale oczywiście mogłoby być lepiej... No cóż. Jest jak jest. Na brak weny to i tak całkiem nieźle mi wyszło. Tylko ostatni fragment mnie przytłacza....
Ej, myszki, a Wy co sądzicie? Jak wrażenia?
~
Kocham Was najmocniej jak się da ♥♥♥
~
Jak Wam minął Sylwester?
Jakie plany na 2015??
Zeszły rok był dla Was udany?
~
Spojler z 59:
- Ludmiła rodzi ;o
- Ludmiła.... >.<
- A Federico.... >.<
- Violetta też... >.<
- Wielka rodzinna rozmowa.
No to dużo wiecie ;-; Ale tym razem Wam nie powiem
Ojej, czuję, że jak przeczytacie ten 59. to będzie po mnie  x.x Laura mnie zabije x.x Wy mnie zabijecie x.x
Ojeju jeju jeju >.<
Zezwalam Wam się bać :*
~
A teraz coś Wam wyznam. Nie wiem co się ze mną dzieje.
Moje serce bije 15 razy na sekundę, trzęśą mi się dłonie, zbiera mi się na płacz... a tak jest tylko, kiedy siadam do laptopa. Wydaje mi się, że powinnam zrobić sobie przerwę. Mam napisane już rozdziały do przodu, więc chcę Wam tylko powiedzieć, że przez najbliższy tydzień nie zastaniecie mnie na bloggerze. Rozdziały będą, bo jak mówię, są i będą się same publikować.
Ale w przyszłym tygodniu nie skomentuję, nie odpiszę na asku... jeśli macie pytania, to piszcie na gg, bo tam na pewno będę. Więc jeśli macie się ze mną kontaktować, to tam.
Przepraszam Was najmocniej. Muszę, serio muszę odpocząć. Tydzień to chyba nie długo, co?
Kocham Was serio mocno, bo gdyby tak nie było, pewnie zawiesiłabym bloga czy w ogóle go zamknęła. Ale mi zależy.
Besos, do zobaczenia, nie martwcie się.


wtorek, 6 stycznia 2015

Zanim odejdziesz.


◄►♥◄►
Wierzysz w bajki?
Nie?
Dlaczego?
Przecież warto.
A w co wierzysz?
W nic?
Tak nie można!
Uwierz.
W miłość.
W to, że marzenia się spełniają.
W przeznaczenie i przypadki.
Uwierz.

Stała przed dużym budynkiem. Było jej zimno. Chciała wejść do środka, ale bała się. Czuła, że musi, ale bała się.
Zacisnęła dłonie w pięści, tak mocno, że kłykcie pobielały. Zasznurowała wargi i przestąpiła próg.
- O! Panna Ludmiła! - zawołała recepcjonistka.
Była to młoda kobieta o bardzo pogodnej twarzy i rudych włosach zawsze związanych w kłosa.
- Dzień dobry – szepnęła blondynka. - Przyszłam... odebrać wyniki.
Kobita schyliła się. Wyciągnęła teczkę z biurka i podała ją dziewczynie.
Ludmiła wzięła ją do ręki, odwróciła się. Wyszła bez słowa.
Dotarła do domu. Usiadła w fotelu i drżącymi dłońmi wyjęła kilka kartek papieru. Studiowała tekst. Większość była tylko lekarskim bełkotem – zbiorem liczb i pojedynczych słów. Ale on już umiała to odczytać.
Zagryzła wargi. Czuła, jak pod powiekami zbierają jej się łzy. Duże i gęste. Spływały po policzkach i piekły niemiłosiernie.
- Dlaczego?!- krzyknęła osuwając się na podłogę. - Dlaczego akurat ja?!

Dni mijały, a ona coraz bardziej zamykała się w sobie. Nie chciała wychodzić i spotykać ludzi. Nie chciała, by oni patrzyli na nią z litością. Nie chciała, by ktokolwiek jej współczuł. Nikt nie mógł się dowiedzieć.
Pragnęła, by znów było jak dawniej. Godzinami przesiadywała w ciemnym, pustym i zatęchłym pokoju, wspominając to, co kiedyś miało znaczenie i największą wartość. Dziś były to tylko myśli. Nikt nie uwierzyłby, gdyby wtedy powiedziała prawdę.
Mogła, mogła to wykrzyczeć. Mogła. Ale nie zrobiła tego. A tamta decyzja zaważyła na całym jej życiu. I gdyby wtedy jej postanowienie było inne, może dzisiaj spędzałaby swoje ostatnie chwile z przyjaciółmi.

  ◄►♥◄►

Słyszysz jak szumią liście drzew?
Jak płynie woda w strumieniu?
Jak ptaki odśpiewują swoją pieśń?
Nie?
Dlaczego jesteś głuchy na piękno świata?
Bo ją straciłeś?
Nigdy nie jest za późno, żeby naprawić błędy.
Spróbuj.

Siedział w sali śpiewu. Próbował wyciągać najwyższe dźwięki. Angeles, nauczycielka, skrzywiła się znacząco. Wiedziała, że z jej uczniem źle się dzieje. Od pewnego czasu chodził smutny i nieobecny. A z każdym następnym dniem było już tylko gorzej.
- Federico, co się z tobą dzieje? Nie poznaję cię. Nie jesteś sobą. Gdzie twoja cała energia i wdzięk? - zapytała kobieta, wiedziała, że z lekcji już nic nie będzie, więc chciała chociaż znać powód, dla którego Włoch zachowuje się tak, a nie inaczej.
- Bo widzisz Angie, martwię się o Ludmiłę. Od kiedy wykrzyczała nam, że... - westchnął, nie miał ochoty o tym mówić, chociaż te myśli zaprzątały jego głowę przez cały czas. - Nie widziałem jej od tamtego czasu. Angie, martwię się – spuścił głowę. Nie chciał, by nauczycielka widziała ból na jego twarzy.
Szatynka nie odezwała się tylko dlatego, że nie wiedziała, co powiedzieć. Poklepała chłopaka po ramieniu i wyszła. A on został sam.
Zamknął oczy. Pamiętał wszystko dokładnie, z każdym najmniejszym szczegółem, całkiem, jakby to wydarzyło się wczoraj.
Cała ich paczka zebrała się w parku, by omówić szczegóły przyjęcia urodzinowego Francescy. Ludmiła spóźniła się, jak zwykle. Ale tym razem nie tryskała radością. Nie uśmiechała się, ani nie podsuwała genialnych pomysłów. Siedziała cicho na murku. Wzrok wbiła w czubki swoich dizajnerskich butów. W ogóle nie zwracała uwagi na to, co dzieje się obok niej. Wszyscy to zauważyli. Zapytali co się stało. Wtedy ona uniosła wzrok i wykrzyczała im, że są najgorsi. Wykrzyczała, że nie chce ich więcej znać, żeby nigdy więcej się do niej nie zbliżali... i uciekła. Tak po prostu. Uciekła. Nazajutrz nie pojawiła się w szkole. Nikt nie wiedział co się z nią dzieje. Ale każdy był tak oburzony jej zachowaniem, że nie miał najmniejszej ochoty się za nią uganiać, dopytywać i przepraszać. Z czasem wszyscy zapomnieli o Ludmile... Ale nie Federico.
Włoch przez cały czas o niej myślał. Był jej prawdziwym przyjacielem. Nocami nie mógł spać, bo śniła mu się. Dniami natomiast nie mógł normalnie funkcjonować. Zamroczyło go. Tęsknił. Popełnił błąd, że wtedy stał bezczynnie. Potrzebowała go, a on stchórzył. Nie mógł sobie tego wybaczyć.

◄►♥◄►

Ile razy już kochałaś?
Wiele?
A czy jesteś pewna, że to była prawdziwa miłość?
Nie?
No właśnie, bo kocha się na zawsze.

Wyciągnęła stare albumy ze zdjęciami. Przeglądała je godzinami. To było jedyne zajęcie, którego wykonywanie sprawiało jej przyjemność. Mogła się temu oddać. Zupełnie nie myśleć. Wtedy czuła, że ludzie, którzy są dla niej ważni, są obok.
Raz natrafiła na fotografię, na której była ona. Z najlepszym przyjacielem. Z Federico.
Tak wiele dla niej znaczył. Tak wiele... Dużo więcej, niż myślał. Kochała go. Kochała go zawsze. Ale to już nie miało znaczenia. Nie warto było go tym teraz niepokoić. Wiedziała, że przyjaźń to i tak dużo... Tyle, że już nawet się z niem nie przyjaźni.
Przez to, że bała się wyznać prawdy straciła wszystkich. Nawet Federico. Wszystkich.
Poczuła ukucie w sercu. To bolało. Bardzo.
Starała się być silna. Ale ile można? Ile można udawać i oszukiwać samego siebie? Pękła.
Płakała. Rzewnie, jak nigdy dotąd. Przerażała ją rzeczywistość. Przerażał ją świat.  

◄►♥◄►

Kochasz ją?
Tak?
W takim razie zawalcz o nią!
Pokaż, że Ci zależy!

Już nie wytrzymał. Musiał ją zobaczyć. Nieprzespane noce i brak apetytu dawały się we znaki. Musiał dowiedzieć się o co tak naprawdę chodziło. Wiedział, że jeśli będą sami, powie mu o co chodzi. Nie okłamie go. A wtedy kłamała. Czuł, że blefowała. A jednak nic nie zrobił.

Stał pod drzwiami jej mieszkania. Pukał. Cisza. Dzwonił dzwonkiem. Cisza. Głucha i martwa. Cisza. Coraz bardziej się o nią martwił. Bał się. A jeśli coś jej się stało? Wyciągnął zapasowy komplet kluczy, który kiedyś sobie dorobił, w razie sytuacji awaryjnej, na czarną godzinę. Otworzył drzwi, wolno. Zawiasy skrzypiały. W środku było ciemno, bo ktoś opuścił rolety. Miejsce, wydało mu się opuszczone.
Obszedł wszystkie pokoje, ale nie dostrzegł jej. Nic się nie zmieniło. Wszystko stało jak dawniej. Każdy kubek, każde krzesło, każda ramka ze zdjęciem. Zrezygnowany, kierował się w stronę wyjścia. Wtedy ją dostrzegł. Siedziała skulona, w rogu pomieszczenia. Ale to nie była ta sama Ludmiła, którą kiedyś znał. Ta dziewczyna patrzyła w jego kierunku, przestraszonym wzrokiem badała sytuację. Na chudych kolanach ułożyła wymizerniałą twarz. Nie wyglądała jak człowiek. Prędzej, jak jego wrak. Jak cień. Była przeraźliwie chuda. Skura naciągnięta na kości. Miała przekrwione oczy i potargane włosy.
- Ludmiła...? - odezwał się cicho. Skierował się do niej. Stawiał małe kroczki.
- Nie, Fede,  błagam... - z jej ciałka wydobył się cichutki głosik, przypominający pisk.
Złapał jej dłoń, bladą i drżącą. Spojrzał w oczy. Takie smutne.
- Lu, co się dzieje? - zapytał. Nie mógł znieść jej cierpienia. Chciał pomóc dziewczynie. 
- Nie. Nie możesz się dowiedzieć. Nikt nie może! - krzyknęła, po czym wybuchnęła płaczem.
Usiadł obok. Nie pytał o powód. Wiedział, że i tak nie powie prawdy.  Chciał po prostu przy niej być. Wiedział, że należy być cicho. Cisza ją uspokajała. Cisza była lekarstwem. 

◄►♥◄►

Mówisz, że miłość boli.
Nie rozumiem tego.
Miłość nie może boleć. 
To tylko stan. 
Wmawiasz to sobie. 
Gdybyś naprawdę chciała, mogłabyś być szczęśliwa.

Siedzieli. Nic poza tym. Ktoś mógłby wziąć ich za posągi. Ale im to wystarczyło. Nie chcieli słyszeć słów, bo czuli, że jednym nieodpowiednim ruchem, mogliby wystawić królową. A kiedy już królowa zostaje zbita, cała gra się kończy. Inne pionki nie mają znaczenia, choć mogłyby stanąć do bitwy, jako żołnierze. 
Federico wyciągnął dłoń i jednym ruchem starł nią łzy z policzka towarzyszki. 
- Po co to robisz? - zapytała, unikając jego wzroku.
- Bo mi na tobie zależy - wytłumaczył. 
To dobiło ją jeszcze bardziej. Była pewna, że Włoch ją kocha. Ale tylko jak przyjaciółkę. Jak młodszą siostrę. 
- Nie ma mnie, Federico. Zrozum. Nie ma mnie... - załkała znowu. 
- Ależ jesteś, przecież cię widzę - pogładził jej włosy. 
Wciągnęła nosem powietrze. Bała się, ale on był jedyną osobą, której mogła ufać.
- Fede, ja... ja mam raka - wydusiła.
Te słowa parzyły ją w język. Brzmiały okropnie, zdawała sobie z tego sprawę.
Nie chciała umierać. Obawiała się śmierci. Bardziej niż diabeł święconej wody. Miała na swoim koncie wiele grzechów. Wiedziała, że nie pójdzie do nieba.

◄►♥◄►

I czemu tak stoisz?!
Powiedz coś!
Pomóż jej!
Uratuj ją!
Ona ma tylko Ciebie!
Boisz się?
Jesteś żałosny.
Za późno już, żeby się bać. 

Nie wiedział co powiedzieć. Nagle wszystko stało się jasne. Odsunęła się od wszystkich, bo nie chciała, by ktoś wiedział. Zostawiła ich, by się nie martwili. 
- Mi już nic nie zostało. Niedługo odejdę i wszyscy o mnie zapomną - stwierdziła. 
Podziwiał ją. Nie płakała, kiedy o tym mówiła. Wydawało mu się, że już się z tym pogodziła. 
Patrzył na nią. Chciał jej to w końcu wyznać. Pragnął, by wiedziała, że ją kocha. Że zawsze kochał. 
- Lud...czy ja mogę ci coś wyznać? - zapytał prawie niedosłyszalnym szeptem. 
- Jasne. Tajemnicę zabiorę do grobu - zaśmiała się gorzko. 
- Bo ja... ja cię kocham. Kocham cię - wyznał. Poczuł ulgę. 
Zadziwiło go to, jak wiele mogą te słowa.
Uniósł wzrok i spojrzał na nią. Było w niej coś innego. Na początku nie mógł tego dojrzeć, ale po chwili uświadomił sobie, że to uśmiech. 
Promieniała. 
W jej policzkach pojawiły się małe dołeczki, a przy oczach powstały delikatne, prawie niedostrzegalne zmarszczki.
- Czy ty też mnie...- wyjąkał.
Skinęła głową. 


◄►♥◄►

Pozostaw przeszłość.
Nie myśl o przyszłości. 
Żyj chwilą. 
Na dobre Ci to wyjdzie.

W tamtej chwili świat wydał jej się bardziej kolorowy. Od dawne nie czuła się tak dobrze. 
Patrzyła w czekoladowe tęczówki Federico i czuła jak wraca do niej życie. Miała ochotę wstać, tańczyć i śpiewać. Latać. To prawda, co mówią - miłość dodaje skrzydeł. 
Objął jej twarz w swoje dłonie Dzieliły ich milimetry. Czuły, ciepły oddech Włocha na jej policzkach. W końcu pocałował ją. Jego wargi na jej ustach. Trwali razem. Współpracowali. Współgrali. Razem. Od dziś już na zawsze. 

◄►♥◄►

Wydaje Ci się, że ona odejdzie i nie wróci?
To nie jest prawda. 
To nie tak. 
Ona będzie. 

Spędzili razem sześć wspaniałych miesięcy. Ludmiła znów była szczęśliwa, a Federico? Federico również. Czuł, że za jeden jej uśmiech mógłby dać jej tuzin róż. 
Nadeszła zima. Święta Bożego Narodzenia Włoch spędził w szpitalu.Czuwał przy ukochanej. Gładził jej dłoń. Nie chciał płakać. Patrzyła na niego swoimi bursztynowymi oczami. Było w nich coś więcej. Coś, czego nigdy dotąd nie było. Pewne malutkie iskierki. 
Opuściła powieki. Była zmęczona. Już nie dawała rady walczyć. Przegrała w wojnie z samą sobą. 
- Dziękuję ci. Za wszystko - wyszeptała. 
Usnęła. Snem wiecznym. Snem, z którego już więcej nigdy się nie obudziła. 
Pocałował jej jeszcze ciepły policzek. 
- Nie masz za co. Kocham cię - jedna mała łezka spłynęła po policzku chłopaka.
~
Cześć wszystkim!
Ten OS został przeze mnie napisany kilka miesięcy temu i opublikowany na blogu, który prowadziłam z Mają, Alex, Olą i jeszcze jedną wspaniałą bloggerką, która już nie należy do blogsfery.
Znalazłam go niedawno i czytając, popłakałam się.
A publikuję go TU bo chcę zwrócić się z prośbą do Alex.
Słonko, czy mogłybyśmy aktywować bloga? Jestem chętna, jeśli znajdzie się dla mnie miejsce w redakcji. Mam kilka propozycji i pomysłów, więc jeśli się zgodzisz, to proszę napisz do mnie na maila (zakładka "kontakt") . Z góry dziękuję.
A jak się Wam podobało?  Pewnie niektórzy już czytali...
Jakie opinie?
Koffam Was mocno.
( Wesołego Święta Trzech Króli :3 )