sobota, 26 września 2015

Miniaturka/ Fedemila/ It's okay? / For Milcia, Jula, Weronisia

Dziś mamy 26 września, czyli urodziny mojej Emilci ♥
Wczoraj były urodziny Juli, więc to właśnie im chcę zadedykować ten post.
Julka! Spełnienia marzeń, żebyś zrobiła karierę jako tancerka, miała dobre ocenki, żebyś nawiązała kontakt w tymi swoimi jutuberami ;) I ogólnie to czego jeszcze tylko chcesz. 
Mila... Hy, hyhy. No tak, słońca ty moje. Tobie życzę, żebyś znalazła powołanie, spełniła marzenia, miała dobre ocenki, żebym nie musiała robić za ciebie zadanek, hyhy, żebyś nadal była tak pomysłowa, żeby ta nutella nie poszła Ci w tyłek, żebyś nadal mnie znosiła, żebyś jadła ze mną ogórki w szkole, żebyś dostała te swoje simsy, czy tam meble, już nie wiem co chcesz, nigdy Cię nie słucham gdy o tym mówisz (nie no, wiesz, że żartuję) i żebyś pojechała ze mną do Chorwacji ♥ Żeby pani z techniki nam dała te głupie piątki, żeby projekt naukowy nam wyszedł, żebyśmy wygrały konkurs, żeby po prostu wszystko toczyło się dobrze. Wiesz jak bardzo Cię kocham Miśka ♥ 
W dodatku we wtorek urodziny obchodzi moja Weronisia (nie, nigdy nie powiem na Ciebie Wercik, wal się, to moje skarbie ♥ ) Wiem, że troszkę przed czasem, ale Tobie też chciałam złożyć życzenia. Więc sto lat, zdrówka, szczęścia, pomyślności, sto lat życia i radości, hehe. Więcej chwil ze mną i Milą, fajnego crusha, spełnienia marzeń, hajsu, przyjaciół i wszystkiego co tylko zechcesz ♥


Tytuł: It's okay?
Para: Fedemila
Gatunek: Romans
Ograniczenia wiekowe: M/+

Śliczna blondynka stanęła przy barze. Jej oczy były czerwone, a małe łezki ciągle wypływały spod powiek.
- Nigdy mu tego nie wybaczę, nigdy - szeptała do siebie pod nosem.
Położyła drżącą rękę na blacie, a sama usiadła na jednym z wysokich krzeseł. Skrzyżowała nogi w kostkach, natomiast twarz schowała w dłoniach.
To wszystko ciągle zajmowało jej myśli, nie mogła pozbyć się widoku tej sceny, od natłoku przetłaczających wyobrażeń zaczęło kręcić jej się w głowie.
- W czymś pani pomóc? - Barman podszedł do niej.
Mężczyzna przetarł szarą powierzchnie ścierką. Rozejrzał się. Wokół było mnóstwo nieodpowiedniego dla tej zjawiskowej kobiety towarzystwa. Ona wyglądała na odpowiedzialną, z dobrego domu, przerażoną, przygnębioną, ale przede wszystkim, zranioną.
Inni ludzie nie byli z jej otoczenia. Dziewczyny w skąpych sukienkach, upite do niepamięci, powalające obmacywać się facetom w długich włosach, z tatuażami, albo kolczykami na całym ciele.
- Coś mocnego - rzuciła tylko, ścierając z twarzy wolno płynące stróżki.
Zmarszczył brwi, wpatrując się w nią. Pokiwał głową z dezaprobatą, po czym odszedł na chwilę. Po kilku minutach wrócił. Usiadł obok niej i wziął jej ręce w swoje.
- Nie marnuj się tutaj - odezwał się, patrząc w jej oczy.
Przypatrywała mu się. Wydawał się tajemniczy. Miał na sobie czarną koszulę i dżinsowe spodnie. Jego ciemne włosy były starannie ułożone, a oczy skrywały setki tajemnic. Tak piękne, czekoladowe oczy.
- Posłuchaj, przed chwilą nakryłam mojego męża na zdradzie. Chcę zapomnieć, po prostu zapomnieć - tłumaczyła, a żal na nowo się w niej zebrał. Łzy ponownie wydostały się na jej gładkie policzki.
Podniósł jej delikatne, kruche ciałko, a ona zarzuciła kościste ręce na jego szyję.
- Gdzie mnie zabierasz? - zapytała cicho.
Nie bała się nieznajomego mężczyzny, wręcz przeciwnie, czuła się przy nim bezpiecznie.
- Nie zostawię cię tutaj w takim stanie. - Uśmiechnął się delikatnie i pogładził jej włosy.
Postawił ją na chodniku, przed srebrnym Mercedesem. Otworzył drzwi samochodu od strony pasażera i pomógł jej wejść. Sam zajął miejsce przy kierownicy.
- Pytałam gdzie mnie zabierasz - upomniała się, zapinając pasy.
- Do siebie. Przecież nie zawiozę cię do domu, do męża, prawda?
Skinęła głową,
Jechali niecałe pół godziny, żadne z nich nie odezwało się w tym czasie ani słowem. Ludmiła patrzyła w okno na migający za szybą obraz, oddalali się od dzielnic, które znała, Buenos Aires to duże miasto, rzadko kiedy bywała w jego wschodniej części. Zatrzymał się pod dużym domem, w ciemności nie można było dostrzec jego koloru. Włoch zaprosił blondynkę do środka, a ona skorzystała z zaproszenia.
W środku willa wydała się liczyć hektary, przestrzeń była ogromna. Usiadła wygodnie na kanapie, a chłopak przyniósł im po kubku herbaty.
- Jak się czujesz? - zapytał, siadając obok.
- Już lepiej, dziękuję. - Posłała mu ciepły uśmiech. - Mogę o coś zapytać?
- Jasne, pytaj.
- Skoro masz taką willę i najwidoczniej śpisz na pieniądzach, po co jeszcze pracujesz? Nie chcę być wścibska, nie w tym rzecz...
- To skomplikowane, nie będziesz w stanie zrozumieć....jeśli ci powiem, będę musiał cię zabić - zaśmiał się. - Właściwie nawet nie wiem jak masz na imię.
- Jeśli ci powiem, będę musiała cię zabić. - Udawała poważną, a przynajmniej starała się, ale nie bardzo jej to wychodziło. - Jestem Ludmiła.
- Federico. To zabawne, znałem kiedyś jedną Ludmiłę, ale to było wiele lat temu - westchnął. - Tamta dziewczyna była brunetką.
Jej serce zabiło szybciej. Federico, Federico, Federico... tak dawno nie słyszała tego imienia. Ile to już lat minęło? 14? Tak, chyba właśnie tyle.

Mała dziewczynka, bawiąca się w piaskownicy ze swoim najlepszym przyjacielem. Znali się od zawsze, wiedzieli o sobie nawzajem wszytko, każdy swój najmniejszy sekret. Cóż z tego, że mięli dopiero po osiem lat. Nikt nie mógł równać się z nim. Nazywali ją chłopczycą, bo nie chciała spędzać czasu z nikim innym, tylko z brunetem. Wtedy wyglądał inaczej, miał ciemnobrązowe włosy - co właściwie nie uległa zmianie - opadające na czoło i okulary, które najwidoczniej zamienił na soczewki.
Poznali się gdy mięli po sześć lat, dom Ludmiły właśnie był w budowie, przeszła pooglądać nakładanie stropu wraz z mamą, z tą różnicą, że ją nie bardzo to interesowało. Usiadła na krawężniku, bawiąc się swoim ulubionym pluszowym misiem.
- Co robisz? - zapytał ktoś, kto przysiadł obok. - Mogę się z tobą pobawić? Jestem Federico, a ty jak masz na imię? Będziesz tu mieszkać? Masz ładne włosy. A ile masz lat? Ja mam sześć, a ty?
Uśmiechnęła się tylko, już polubiła nowego kolegę.
Z każdym rokiem ich przyjaźń kwitła, byli coraz starsi, a co się z tym wiązało, coraz bardziej znali życie, uczyli się razem, dorastali, upadali i wstawali, poznawali nowe rzeczy, zakochiwali się...
Mięli po dwanaście lat, gdy po raz pierwszy pojęła, że jest dla niej kimś więcej niż zwykłym przyjacielem. Darzyła go uczuciem o wiele silniejszym, ale bała się cokolwiek powiedzieć, nie chciała niszczyć ich przyjaźni. Aż wreszcie ona sama się zniszczyła, brunetka nie mogła patrzeć na to, jak oddaje swoje serce komuś innemu niż ona, natłok obowiązków coraz bardziej oddalał ich od siebie, podobnie jak i uczucie, którym jej serce postanowiło go obdarować, budowało pomiędzy nimi niewidzialny mur, zaporę, już nie było jak kiedyś. Po ukończeniu liceum oboje poszli swoimi ścieżkami, ona przeprowadziła się do internatu, a on wyjechał do Włoch. Najwidoczniej wrócił, nic jej o tym nie mówiąc.

- Jestem...byłam brunetką, jestem też Ludmiłą, którą znałeś - szepnęła niepewnie, poprawiając kosmyk włosów, niesfornie opadający na twarz.
Popatrzył na nią, zaintrygowany. Czy ta kobieta, prawie czterdziestolatka, wyglądając na dwadzieścia, ewidentnie poprawiana botoksem, mogła być jego Ludmiłą? Tą, o której starał się zapomnieć przez tyle lat, przez tyle nieudanych związków, które niszczył on sam, a właściwie wspomnienia osoby, która była dla niego wszystkim, chociaż nigdy nie miał odwagi jej tego powiedzieć, a gdy chciał, było już za późno, bo poznała swojego Leona.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? - zapytał z uśmiechem.
Patrzył w jej oczy, tak głęboko, intensywnie, że nie potrzebował argumentów, by wiedzieć, rozpoznał ją po spojrzeniu.
- Kiedy miałeś siedem lat posikałeś się w majtki na Sylwestra - powiedziała pewnie, uśmiechając się mimowolnie na wspomnienie sprzed dwudziestu sześciu lat. - Zgubiłeś też portfel taty, a wszytko zrzuciłeś na starszego kuzyna, o dziwo ci wtedy uwierzyli.
- Lu... - szepnął. - Nie mogę w to uwierzyć.
- Że pamiętam takie rzeczy? - zaśmiała się. - Wiem, ja też.
- Wiele razy próbowałem cię znaleźć, ale nigdy mi się nie udawało.
- Wiesz, że jest coś takiego jak Facebook?
- Nie mogę korzystać z takich portali społecznościowych - westchnął. - Pracuję w FBI.
Jej źrenice powiększyły się maksymalnie.
- Więc stąd ta praca - wywnioskowała.
Pokiwał głową. Patrzył na nią chwilę, po czym wstał, a po chwili wrócił.
- Uznasz mnie za wariata, bo nie widzieliśmy się prawie piętnaście lat, ale wierzę w to, że ciągle pozostałaś taka, jaka byłaś, że tamta Ludmiła nie zginęła - zaczął, a blondynka popatrzyła na niego z uśmiechem. - I wiem, że pewnie myślisz, że ja jestem inną osobą, ale uwierz mi, że ciągle pozostałem sobą. Zdaję sobie sprawę, że mówię ci to późno, ale kocham Cię, Lu. Kocham cię, zawsze kochałem i nigdy nie potrafiłem przestać o tobie myśleć. - Wyciągnął przed siebie drżącą dłoń, na której spoczywało czerwone pudełeczko. - Przeleżał w szufladzie wiele lat, wiele kobiet mogła go nosić, ale myśl, że jesteś gdzieś tam, w świecie, nie pozwalała mi dać go żadnej innej. Zadam ci pytanie, które zmieni twoje życie, jeśli tylko się zgodzisz... Zostaniesz moją żoną?
- Fede ja... - przełknęła ślinę, zdawała sobie sprawę, że przy nim może być prawdziwie szczęśliwa, że odmieni jej życie, a jednocześnie miała przed sobą tak wiele wątpliwości. Jego praca - czy to bezpieczne? Jej córka - czy to zaakceptuje? Czy oboje są jeszcze w stanie być blisko siebie, po tym jak krzywdzili się nawzajem? Przecież spotkała go po tak długim czasie i spędzili ze sobą niecałe dwie godziny... - Tak.
Wsunął jej na palec srebrny pierścionek. Co z tego, że najpierw musiała wziąć rozwód. Czekał już tak długo - będzie w stanie jeszcze trochę wytrzymać.
Przytulił ją, był tak niesamowicie stęskniony jej zapachu, dotyku, głosu, uśmiechu. A teraz mógł mieć ją tylko dla siebie, całkiem jakby nikt inny już wcale się nie liczył.
- Nigdy więcej nie pozwolę ci odejść, nigdy - szepnął.
Wtuliła się w mężczyznę, ukryła twarz w zagięciu jego szyi, uroniła kilka łez - to ze szczęścia.
- Tak bardzo cię kocham - odezwała się cicho. - W prawdziwej miłości ani czas ani odległość nie mają znaczenia.

~
I jak tam u Was?
U mnie w szkole jakoś leci, nawet nieźle, wręcz fajnie jest, dużo się dzieje, może trochę za dużo, ale co tam, trzeba przeżyć, hyh ♥
Jak Wam się podoba, bądź nie podoba praca?
Chciałam Wam jeszcze powiedzieć, że przemyślałam sobie pomysł z założeniem bloga z autorskim opowiadaniem i zrobię to, ale najpierw muszę ogarnąć 2 pozostałe blogi, na których nie pojawiły się posty jakoś od czerwca czy lipca.
Czekam na komentarze perełeczki ♥
Kocham Was mocno ♥

piątek, 18 września 2015

OP/ Leocesca/ Never Say Never / cz.2 + wyjasnienia


Tytuł: Never Say Never
Para: Leocesca
Gatunek: Love Story, romans
Ograniczenia wiekowe: T
Uwagi: Druga część One Parta [klik]

-Francesca? - Słyszę za sobą cichy głos. Ktoś wolno zaciska uścisk na mojej talii, wtula mnie w siebie i opiera swoją brodę na mojej głowie.
Przymykam powieki, delikatny dreszcz przebiega przez całe moje ciało. Nabieram powietrza do płuc, po czym wolno wypuszczam je ustami. Serce bije mi w piersi jak oszalałe, nie potrafię nic z tym zrobić, uciszyć go, ani zatrzymać. Może podświadomie chcę to czuć?
- Tak?- szepcę ledwo dosłyszalnie, głos niepewnie wydobywa się ze mnie.
Milczy, wiem, że nie ma bladego pojęcia co może powiedzieć. Nie jestem pewna, czy chcę mu pomóc. Wpatruję się w małe kropelki deszczu na szybie, znów pada. Stróżki mkną po szklanej powierzchni, jakby ścigały się ze sobą. Przykładam palec do jednej z przeźroczystych kuleczek, niby koralików, patrzę jak umyka mi, ginie wśród innych. Wolno sączę kakao.
- Czy teraz jesteśmy parą? - pyta w końcu, i chociaż szepce mi wprost do ucha, pytanie wiruje gdzieś przy suficie.
Powoli kiwam głową na nie.
- Nie mogę cię kochać, tak samo jak ty mnie. Jesteśmy z różnych światów, za bardzo różnimy się od siebie, żeby umieć być blisko. Nasz świat dzieli się na połowy, planety zbyt odległe od siebie by mogły posiadać jeden księżyc - tłumaczę. Coś ściska mi gardło, z ledwością wypowiadam słowa, są ciężkie, nie chcą wydobyć się z krtani.
- Księżyc to tylko część kosmosu, Wenus i Mars mają jedno słońca, Jowisz i Ziemia też. Miłość jest większa niż ziarenko piasku, to niebo, niezależnie gdzie byś była, zawsze masz je nad sobą, tak samo jak ja. - Patrzy na mnie, czuję na sobie przenikliwy wzrok. Przełykam ślinę, przygryzam wargę, trzęsą mi się ręce, odstawiam kubek na parapet, by nie wylać jego zawartości.
- Boję się - wyznaję. - Boję się kochać i być kochaną. Boję się ranić i zostać zranioną. Boję się, tak cholernie się boję...- Kilka łez spływa po moich policzkach. Odwracam twarz w stronę świata za oknem. Już prawie zmierzcha.
Leon ujmuje moją twarz w dłonie. Patrzy mi głęboko w oczy, tak głęboko, że z trudem powstrzymuję się od odwrócenia wzroku. Kciukiem ściera mokre ślady powstałe przez łzy. Opiera swoje czoło o moje i uśmiecha się lekko.
- Strach jest pierwszym krokiem, jaki musisz podjąć w drodzę do szczęścia. Potem ryzyko.
Styka nasze usta, pieści językiem moje wargi, wdziera się do ich wnętrza, a ja nie protestuję.

Leżymy na trawie, mamy chwilę wolnego, to już ostatni dzień obozu. jutro wracamy do domu.
- Mama mnie zabije, a Camila poćwiartuje moje zwłoki - szepnęłam, wpatrują się w chmury, które tworzą rozmaite kształty. Opieram głowę o tors Leona, jego serce bije tak rytmicznie...
- Za co? Za to że się zakochałaś? Że znalazłaś kogoś, kto cię kocha? - pyta, bawiąc się moimi włosami.
- Nie, za to nie..Za to, że to ty. - Zerkam  na niego. - Camila cię zna, a moja mama...no można powiedzieć, że troszkę się o tobie nasłuchała.
Zapada między nami cisza, ani ja, ani Leon nie mamy odwagi się odezwać. Myślę o tym co może zrobić moja przyjaciółka, gdy dowie się jak spędziłam ten czas bez niej...
- Masz dobre kontakty z mamą? - Przerywa milczenie, skierowanym do mnie pytaniem.
- Bardzo. Mówimy sobie o wszystkim. Od jej rozwodu z tatą sporo się zmieniło, ale ciągle ma dla mnie czas...Czemu pytasz?
- Tak jakoś. - Uśmiecha się lekko, chyba trochę smutno.
Nie chcę drążyć tematu, może potrzebuje czasu, by bardziej się przede mną otworzyć, powinnam zrozumieć go, jeśli ma ciężką sytuację, jeżeli to wszystko jest bardziej skomplikowane niż mi się wydaje.
Przymykam powieki i na chwilę daję się ponieść wyobraźni. Wtulam się w szatyna jeszcze bardziej, czuję się bezpieczna. W powietrzu z wyjątkiem woni kwiatów i świeżej trawy, unosi się zapach jego boskich perfum.

- Mamo, jestem! - krzyczę, wchodząc do domu.
Leon pomaga mi z bagażem, a właściwie taszczy go za mnie. Stawia walizkę przy drzwiach wejściowych. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością i ciągnę chłopaka za rękę w stronę kuchni, gdzie najpewniej znajduje się moja mama.
Kobieta stoi przy blacie i nucąc coś pod nosem układa owoce na cieście.
- Cześć Franiu. - Obraca się i patrzy na mnie, a potem na Leona.
- Dzień dobry - wita się grzecznie szatyn.
Cała sytuacja jest niezręczna, choć przypuszczam, że wygląda zabawnie.
- Czy ja o czymś nie wiem? - pyta, unosząc brwi.
"Jest wiele rzeczy..."- myślę, ale tylko lekko kiwam głową. Nie musi wiedzieć o wszystkim.
- Spotykamy się - oznajmiam, chwytając dłoń Meksykanina.  - Wiem, że może wydać ci się dziwne, po tym co mówiłam....ale na tym obozie poznałam go lepiej i... kocham Leona. - Wtulam się w niego.
- Słucham?! - Słyszę nagle za sobą. Odwracam się niepewnie. Przede mną stoi Camila, najwyraźniej nie mało zaszokowana. Przełykam ślinę, nie tak to miało wyglądać.
- Cam... Pogadajmy... - mówię niepewnie.
Ruda kiwa głową. Jej usta są zaciśnięte w wąski klinek, a dłonie zaciśnięte w pięści. Jest na mnie zła, ale przecież nie ma takiego prawa.
- Poczekam u ciebie - oznajmia sucho, po czym kieruje się w stronę schodów.
- Ja idę do sklepu, potem porozmawiamy. - Mama pocałowała mnie w policzek, mijając mnie w przejściu. - Zabierz walizkę na górę, nie chcę się o nią zabić - woła jeszcze z przedpokoju.
Zerkam na Verdasa, który ciągle obejmuje mnie w talii. Po chwili puszcza i bez słowa zabiera mój bagaż na górę.
- Dziękuję - odzywam się cicho, delikatnie muskam jego ciepłe usta. - Zobaczymy się potem, tak?
- Tak, księżniczko. - Przytula mnie na pożegnanie i wychodzi, a ja zbieram się w sobie na ciężką rozmowę z przyjaciółką.
Przełykam ślinę, otwieram drzwi i wchodzę do swojego królestwa. Cami siedzi na łóżku przeglądając jeden z nowszych magazynów.
Siadam obok niej, wyjmuję jej gazetę z rąk. Dziewczyna mierzy mnie wzrokiem, jej twarz nie wyraża nic, czuję się cholernie nieswojo.
- Powiesz coś wreszcie? - szepcę.
- Co w nim takiego jest? Nienawidziłaś go! Co musiał zrobić, żebyś go pokochała? - Patrzy mi w oczy, czuję się jak na przesłuchaniu.
- To skomplikowane... - wzdycham. - Leon jest dobrą osobą, to kochany chłopak, który tylko troszkę się zgubił i nie potrafi pokazać kim naprawdę jest. On ma piękne wnętrze, przekonałam się o tym, spędziliśmy razem sporo czasu, całe dnie, a nawet kilka nocy... - Czuję jak rumieniec wpływa na moją twarz, odwracam wzrok w stronę okna. Tylko żeby nie padało.
-Spałaś z Verdasem? - Camila patrzy na mnie z niedowierzaniem. - Ale tylko spałaś, czy robiłaś coś jeszcze? - Unosi brwi w znaczącym geście.
Przygryzam wargę, nie wiem co mam powiedzieć. Piekące łzy zbierają się pod moimi powiekami. Opieram głowę o ramię przyjaciółki i wybucham płaczem.
- Cichutko myszko. - Głaszcze mnie po plecach. - Jeśli ten kretyn cię zranił, to wydłubię mu oczy.
- Nie, nie zranił, kocham go - tłumaczę przez łzy. - Boję się reakcji otoczenia. Jeśli będzie taka jak twoja, to... - Pociągnęłam nosem.
- Nie martw się, potraktowałam cię za ostro, masz prawo być szczęśliwa. - Przytuliła mnie.
Potrzebowałam tego, potrzebowałam jej bliskości, kogoś, kto będzie w stanie mnie zrozumieć.
- Powiesz mamie, że straciłaś z nim dziewictwo? - pyta cicho.
- Będę musiała...

Siedzę na kanapie, w ręku trzymam pilota i przełączam kanały w telewizji. Nie ma nic poza głupkowatymi serialami lub idiotycznymi talent show. Mama przysiada się do mnie z półmiskiem owoców pokrojonych w kostkę i nadzianych na wykałaczki. Biorę jedną, bez słowa, patrząc na nią.
- Więc? - zaczęła.
- Em... więc co? - odchrząknąwszy, po czym przełykam ślinę.
- Akurat Leon?
- On jest...jest inny. Dlaczego ludzie trzymają się przypiętych plakietek? Stereotypów? I dlaczego inni nie chcą ściągnąć maski? Mamo, to takie trudne... Każdego teraz muszę przekonać, że Leoś wcale nie jet taki zły, że to dobra osoba, że dba o mnie i kocha.
- Jesteś mądrą dziewczynką. - Głaszcze mnie po głowie. - Co zrobił, by cię do siebie przekonać?
Zagryzam wargę, nerwowo skubiąc końcówki włosów.
- Mamo, bo ja... bo ja z nim spałam - mówię tak cicho jak to tylko możliwe.
Czuję łzy, które zbierają się pod moimi powiekami. Nie żałuję, to z nerwów. Trzęsą mi się ręce, a serce wali jakby oszalało. Zerkam niepewnie na kobietę. Patrzy na mnie wzrokiem bez wyrazu, uśmiecha się leciutko, tak naprawdę nie wiem co chce mi przekazać.
- Moja mała córeczka - szepcze. - Tak szybko mi urosłaś.
Jej reakcja całkowicie mnie zadziwia, choć tak naprawdę nie spodziewałam się niczego, to co usłyszałam było jedną z najmniej prawdopodobnych opcji.
- Nie jesteś zła?
- Nie. Czemu miałabym być? Skoro ty czułaś, że go kochasz i że nie mylisz się w uczuciach, to ja nie mam prawa gniewać się o to, co uważasz za słuszne. - Gładzi mój policzek. - Uśmiechnij się. Tylko nie chcę zostać babcią zbyt wcześnie. - Zaśmiewa się, wstaje i wychodzi do kuchni, zostawiając mnie samą.

Pierwszy dzień szkoły, trzecia klasa technikum. Stoję na placu przed głównym wejściem do szkoły. Grupki uczniów wokół mnie prowadzą między sobą wiele beztroskich rozmów. A ja tylko opieram się o ścianę. Po raz kolejny przeciągam usta malinowym błyszczykiem. Denerwuję się, boję. Moją białą sukienkę, taliowaną, idealnie przyległą do ciała zdobi czarny, skórzany paseczek, a z szyi zwisa naszyjnik, który dostałam od mojego chłopaka. Cami podpiera się nogą o mur, stojąc obok mnie, poprawia włosy, które równymi falami opadają na ramiona, przykryte przez krótkie rękawy granatowego kombinezonu.
- Fran. - Słyszę nagle. Unoszę wzrok i uśmiecham się mimowolnie.
Zawieszam się na szyi Meksykanina i wtulam w jego silne ramiona.
- W tej sukience wyglądasz niezwykle pociągająco - mruczy mi do ucha, a ja rumienię się nieco.
Chwytam dłoń Leona, razem z nim i przyjaciółką kierujemy się w stronę głównej sali, gdzie ma odbyć się apel.
Zajmuję miejsce w pierwszym rzędzie, jak zwykle będę musiała wystąpić.Przechodząc między wszystkim rzędami, czuję na sobie zdziwione spojrzenia ludzi. Zajmuję miejsce, przymykam oczy i taram się zebrać w sobie. W tym roku moje przemówienie będzie wyglądać nieco inaczej, więc ciężko będzie mi przełamać strach przed przekroczeniem granic schematów.
- Nie denerwuj się kochanie. - Leo patrzy mi w oczy, zakładając mi kosmyki włosów za uszy, lekko muska ustami mój policzek. Stara się dodać mi otuchy.
- Będzie dobrze miśka. - Camila klepie mnie po plecach. Ona też ciągle jest przy mnie.
Nawet nie orientuję się gdy dyrektor wchodzi na estradę, mówi, a potem wyczytuje moje nazwisko. Nie mam pojęcia w jaki sposób znajduję się przy mikrofonie, a setki par oczu spoglądają na mnie.
- Witajcie - odzywam się śmiało, z uśmiechem na ustach. - Dziś rozpoczynamy nowy rok szkolny. Zobaczymy co z tego wyniknie. Na sto procent postawią się przed nami wielkie wyzwania i obowiązki, ale też otworzą nowe drogi. A teraz zamyka w życiu jeden etap, otwieramy nowy. Każdy z nas przeżył jakąś przygodę podczas tych wakacji, jedni mniejszą, inni większą. Dziś chciałam wam dać dobrą radę. Bądźcie sobą, bo to w was kryje się to, co stanowi największą wartość. To, kim chcecie być nie odzwierciedla tego, jakimi jesteście, a jeśli chcecie coś, cokolwiek osiągnąć, musicie pokazać swoją prawdziwą twarz. Dwa miesiące temu ktoś zrzucił swoją maskę przede mną, sprawiając tym samy, że na stałe zajął miejsce w moim sercu. Nie można się ukrywać, nie można udawać kogoś kim się nie jest, bo prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw, tylko ona może uczynić was szczęśliwymi. Życzę wam sukcesów w nauce, niech ten rok szkolny będzie dla was owocny. Dziękuję, oddaję głos dyrektorowi szkoły.
Zachodzę na swoje miejsce, jest mi słabo. Powiedziałam to, co miałam powiedzieć, zrobiłam to. wątpię, bym coś zdziałała, bo przecież co ja mogę, ale pokonałam swoją słabość, to jest ważne.
- Jesteś blada, jak się czujesz? - Leon łapie mnie za rękę.
- Dobrze - szepczę cichutko.
Opieram głowę o ramię chłopaka, on delikatnie unosi mój podbródek i całuje mnie subtelnie. Unoszę kąciki ust. Kocham go, bardzo.

- Hej Francesca. - Violetta staje przede mną. Opiera rękę na biodrze i uśmiecha się sztucznie. Za nią stoi Ludmiła i Natalia. Wszystkie trzy są ubrane w sukienki szkolnej drożyny cheerleaderskiej. One jako jedyne nie muszą nosić mundurków. Nic dziwnego, że chłopaki zwracają na nie uwagę, wyróżniają się z tłumu.
- Cześć Violetta - odpowiadam zerkając na nią niepewnie.
- Możesz łaskawie odczepić się od mojego chłopaka?
- A ty możesz zająć się własnym życiem? Leon cię zostawił, wasz pseudo związek nigdy nie miał szans na przetrwanie. Zdradzał cię na prawo i lewo. Poza tym potrzebujesz obstawy? Sama nie umiesz poruszać się po szkole, czy może boisz się rozmowy ze mną?
Brunetka unosi rękę, rusza nią, wskazując na jeden z końców korytarza. Bransoletki na jej nadgarstku szeleszczą charakterystycznie. Dziewczyny do tej pory stojące za nią, odbiegają posłusznie.
- Słuchaj Fran, ja wiem że nie jesteś taką grzeczną dziewczynką, za jaką się podajesz, bo gdyby tak było, Leon nawet nie zwróciłby na ciebie uwagi - syczy przez zaciśnięte zęby.
- Mylisz się. - Meksykanin zjawia się znikąd. - Kocham ją za to jaka jest, za jej zalety i wady, a to co robi i myśli, co czuje, za czyste serce, Violetta. Daj sobie spokój, dobrze?
Chłopak siada na ławce obok mnie, a ona odchodzi wyraźnie wściekła.
- Dziękuję, Leon. - Tulę się do niego, od szatyna bije charakterystyczne ciepło, przymykam oczy.
- Nie ma za co słoneczko. - Całuje mnie w czubek głowy. Mimo iż go nie widzę, wiem, że się uśmiecha. - Zawsze stanę w twojej obronie, będę twoim osobistym rycerzem na białym koniu, za każdym razem gdy tylko poczuję, że mnie potrzebujesz zjawię się obok. Bo bardzo cię kocham, Franiu.
- Ja ciebie też. W wersach rozmyśleń nie brakuje mi naszego su, gdzie oboje marzymy o szczęściu. I jak serce pęknięte na dwie połowy odnajdujemy siebie, dopasowując brakujące elementy by pisać te historię ciągle na nowo - wyrecytowałam z pamięci kawałek jego dzieła.
- Skąd ty...? - zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
- Czytam sobie codziennie na dobranoc.

~
Witam Was.
Wyjątkowo zacznę od One Shotu. Zadziwię i Was i siebie. Nawet podoba mi się. Nie jest to typowa praca o danej parze, ewidentnie jest to skierowane ku życiu Francesci, i dobrze, niech tak zostanie.
Wtedy czegoś mi brakowało, potem spostrzegłam że było to jedynie dobre zakończenie, ale jako że nie mogłam zrobić drugiej części z jednego akapitu, pociągnęłam akcję dalej. Nie jest źle. Moim skromnym zdaniem.
Bardzo chciałabym, żebyście powiedzieli mi, co myślicie, ale wiem, że mało kto to zrobi.
Wpadam nieco w cynizm i sarkazm.
Może dlatego, że życie zaczęło mi się nieco porządkować, a moje poczucie humoru z deczka uległo przekształceniu. Za dużo geografii mam, a moja nauczycielka ma świetne suchary w rękawie, także no...
Co do bloga.
Po raz kolejny zmieniła się nazwa, jak i wygląd. Nazwa być może taka już zostanie, bo odpowiada mi ona. Co do wyglądu. Znając mnie, nie miną trzy miesiące jak znów coś pozmieniam.
Z obecnego jestem nawet zadowolona.
Ach tak, wyjaśnienia. Zamknęłam blog na 2 tygodnie o teraz widzę, że faktycznie tego potrzebowałam. Musiałam pożyć ze świadomością, że mam czas dla siebie, że w piątek po południu nie muszę pisać, że to nie jest mój obowiązek, a ma stanowić przyjemność.. I tak sobie pisywałam tego One Shota po trochiu. W międzyczasie pisałam coś zupełnie innego, wątpię bym kiedykolwiek miała coś z tego publikować, bo raczej mało kto czytał mnie dla stylu, większość dla fabuły, Violetta się skończyła, wiele osób zniknęło, stąd też zmiany w statystyce, teraz to wiem.
Zatem raczej nie będę tworzyć bloga z autorskim opowiadaniem, bo pewnie i tak nikt by tego nie czytał.
I po raz kolejny napisałam poemat. Jeśli dobrnęłaś do końca, to gratuluję.
Mam do Ciebie dwa pytania.
1. Co sądzisz o blogu z moim autorskim opowiadaniem? Good idea?
2. Możesz zostawić tu komentarz. Jakąś głupią kropkę, do cholery, chcę wiedzieć czy ktoś tu jeszcze jest i czy jest sens by dalej pisać.
Dziękuję.
Po raz kolejny zaznaczam, że kocham Was za to, że jesteście ze mną.
Wercia (EvilHope)

wtorek, 1 września 2015

OS/ Leolara/ Tu eres mi luz/ Welcome to school - Good bye dear holidays, see you soon...


Tytuł: Tu eres mi luz. /Jesteś moim światłem/
Para: Leolara
Gatunek: Dramat psychologiczny
Ograniczenia wiekowe: T

Kolejny dzień stawał się piekielną otchłanią nieba. Biel sufitu zasłaniała widok na błękitne niebo, a najmniejszy promień słońca nie był w stanie dosięgnąć twarzy siedzącej na łóżku dziewczyny.
Obracała w palcach kartkę z ręcznie malowanym wschodem słońca. Mały kartonik, który kiedyś dostała od mamy zawsze dawał jej siłę. Pamięta jej ostatnie słowa. Blade usta szeptały cichutko, ledwo mając siłę poruszać cię w rytmie słów. "Jesteś moim światłem. Zawsze żyj dla światła..."
Tu nie było światła, nie było życia, nie było ludzi, a nawet jeśli, nie dało się w nich znaleźć nawet grama energii, oni wszyscy wolno upadali poddając się chorobie. Nie chcieli walczyć, zdawali sobie sprawę, że są już przegrani.
- Jak się pani dziś czuje? - Usłyszała ciepły głos wchodzącego do sali lekarza.
Uśmiechnęła się słabo, po czym z westchnieniem popatrzyła na niego.
- A jak może czuć się osoba skazana na śmierć, doktorze?
Tak było. Nie warto jest oszukiwać samego siebie. Choroba wyniszczała ją, niszczyła, zabijała wolno, skradała ostatnie oddechy, dusiła, wbijała tysiące noży, rozrywała na kawałeczki, niespiesznie wysysała szpik z kości, rozlewała krew, a przede wszystkim suszyła na wiór najtrwalsze strumyki nadziei zakorzenione na samym dnia serca, które z każdym dniem biło już coraz słabiej.
- Musi iść pani na zabieg radiotera...- odezwał się ponownie, ignorując w zupełności jej poprzednią uwagę, jednak nie było mu dane skończyć.
- Nie, nie mam zamiaru. - Szatynka wstała z łóżka. - Nie chcę kontynuować leczenia. Panie Leonie, proszę dać mi wszystkie potrzebne papiery.
Mężczyzna przeczesał włosy ręką. Przysiadł na skraju materaca. Lubił Larę, bo walczyła, zawsze do tej pory ona jako jedyna w całym tym szpitalu była w stanie obdarzyć go uśmiechem.
- Więc i ty chcesz się poddać? - zapytał szeptem z wyraźnym żalem w głosie.
- Nie. To nie jest koniec. Przegrałam bitwę, ale nie wojnę - tłumaczyła spokojnie. Wciąż wpatrywała się we wschodzące słońce na karteczce. - Wojnę przegrałabym, gdybym umierając miała przed oczami biel ścian i sufitu, czułabym zapach kroplówki, a w ustach gorzki smak leków. Pod palcami miałabym szorstkie prześcieradło, a nie dłoń bliskiej mi osoby. Umrę, to pewne, każdy kiedyś odejdzie. Ja najwyżej nieco szybciej.
Przyjrzał się jej uważnie. To co mówiła zdecydowanie miało sens. Każdy może sięgnąć po spełnienie marzeń, wystarczy tylko je mieć, a walczyć da się na różne sposoby, tak samo jak da się przepłynąć rzekę łodzią lub tratwą. Skinął głową, ze zrozumieniem, uniósł lekko kąciki ust, nie straciła nadziei, właśnie dostrzegł, że wiele zyskała, w jej oczach pojawiło się coś nowego, to chyba nazywano szczęściem.
- Wiem, że mam niewiele czasu, że z każdym dniem będę coraz słabsza - kontynuowała swój monolog - ale chcę opuścić ten świat będąc szczęśliwą, nie wpół zdrową.
Milczeli oboje, wpatrując się w miasto za oknem. Życie biegło swoim tempem. Ich akurat przemknęło gdzieś obok. Oboje spędzali wszystkie chwile w objęciach szpitalnych korytarzy, znali każdy ich centymetr, umieli bez problemu rozpoznać która z kafelek na ścianie została stłuczona i zastąpiona nową. Nie mieli za to pojęcia o upajającym szumie brzóz na lekkim wietrze, o gwiazdach, złotych supełkach naszytych na czarną płachtę nocy, nie znali zapachu świeżo skoszonej trawy, ani uczucia, które towarzyszy podczas przewijania się pomiędzy kroplami deszczu, w tłumie, z szarym parasolem, niczym nie wyróżniając się z tłumu, jak maleńkie mrówki na czarnych i białych pasach, kiedy tylko zaświeci się zielone światło.
- Skoro już tak siedzimy... - zaczła niepewnie. - Muszę zrobić kilka rzeczy zanim umrę. Pierwszą z nich będzie wyznanie ci czegoś.
Skierowała wzrok  na mężczyzne w białym fartuchu. Barwa, bo nawet nie można nazwać tego kolorem, zawsze kojarzyła jej się ze śniegiem, a on z kolei budził grozę. Pamiętała chwile w których jako mała dziewczynka uwielbiała, by czytano jej " Królową Śniegu". Mimo że znała całą baśń doskonale, za każdym razem z niepokojem słuchała o losach Gerdy, nieświadomie obgryzała malutkie paznokcie na drobnych paluszkach, w obawie, że bohaterka nie odnajdzie swojego przyjaciela.
- Słucham cię, Laro.  - Posłał dziewczynie delikatny, pokrzepiający uśmiech.
- To może wydać się głupie, absurdalne, bo przecież tak mało się znamy, ale zakochałam sie w tobie - wyznała, przymykając oczy.
Uśmiech zszedł z jego twarzy. Nie miał bladego pojęcia co może zrobić w tej sytuacji. Jedyne czego mógł być pewien, to to, że nie może uczynić jej nieszczęśliwą poprzez kilka słów.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że powiedziałaś to pierwsza - odezwał się cicho.
Kłamał, ale przecież w słusznej sprawie. Walczył o najdrogocenniejszą nogrodę, o jej uśmiech, nie skromny, delikatny niczym muśnięcie pędzelkiem kawałka płutna, a wyrażający prawdziwą radość.
Nie czuł do Lary nic poza sympatią, jaką darzył też wielu innych pacjentów, podziwu, bo nie bała się stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, a nawet poledz w wysoko uniesioną głową.

Każdy następny dzień stawał się coraz jaśniejszą gwiazdą. Delikatne promienie wschodzącego słońca po raz pierwszy od lat mogły dosięgnąć jej bladej skóry, a podmuch letniego wiatru razwiewać rzadkie włosy.
- Sześćdziesiąt trzy dni - szepnęła do siebie cichutko, przykrywając się miękkim, kolorowym kocem.
Znała datę swojej śmierci, nie próbowała jej zmieniać, pogodziła się z losem, wiedziała, że nie można dyskutować z przeznaczeniem. Nie ma rzeczy, które dzieją się bez przyczyny, nie ma wydarzeń przypadkowych. Każda sekunda naszego życia jest dokładnie zaplanowana. Wszystki stawiane kroki, wykonywane gesty, pojedyńcze oddechy i podejmowane decyzje są skutkiem przypisanej nam historii.
- Śpij dobrze. - Leon pochylił się nad nią i lekko pocałował w czółko.
Był przy niej od początku, nie chciał opuścić, chciał czuwać, móc wspierać, nie zostawiać wtedy, gdzy najbardziej go potrzebowała.
Co chwilę mógł przyglądać się jej, mógł barwić kolorami myśli, przepełniać umysł i serce pąkami róż bez kolców, odrywać kłujące elementy, rzucać je w ogień zapomnienia. Dostał pozwolenie, by czytać z jej oczu słowa, których usta bały się wypowiedzieć.
Pozostało mu 1488 godzin, 89280 minut, 5356800 sekund, uciekających zbyt szybko, szybujących w przeszłość.
Przypatrywał się jej uważnie, gdy spała. Z dłoni wypuscił już tak wiele szklanych kulek, w których pozamykane były stracone minuty, czas, jaki mógł wykorzystać.  Rozbiły się na tysiące kawałeczków, bezpowrotnie je stracił, nie wrócą.
Może właśnie tego brakowało? To musaił sobie uswiwadomić, żeby zrozumieć, że Lara jest inna niż wszystkie. Osobą, która jest w stanie zmienić życie każdego, tłumacząc mu spojrzeniem jak czerpać radość z błachostek, jak poznawać smatki szczęścia, odróżniać ich odmiany, słuchać serca, myślec nim, patrzeć duszą, a nie oczami - one zbyt często się mylą, by móc im zaufać -była właśnie ta niepozorna dwudzieskoparolatka.
Nie miał żadnych wątpliwości, zakochał się. Nieodwracalnie zapragnął zatonąć w morzu uczuć, jakie tylko szatynka była w stanie mu dać, tylko ona, wyłącznie Lara. Zapamiętał na zawsze moment, w którym postanowił żyć wyłącznie dla niej. Bo stała się jego swiatłem.

- Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym obrazku z zachodem słońca? - zapytał, trzymając jej dłoń, zerkając na kartonik.
- To nie zachód, to wschód. Dostałam go od mamy, kiedy umierała - wyjaśniła z uśmiechem.
- Jak to wschód? Przecież wyraźnie widać, że słońce chowa się za horyzont.
- A szklanka jest do połowy pełna, czy pusta? - Dziewczyna zatrzymała się nagle. Zwróciła się twarzą w stronę chłopaka, szukając odpowiedzi wypisanej w jego źrenicach.
- Pusta - szepnął niepewnie.
- Słońce na tym obrazku  wschodzi, pojawia się, by dać nadzieję, rozjaśnia świat, żeby ludzie mogli dostrzec jego barwy, ono wyłania się, nie znika, przecież świt to znak życia, za każdym razem gdy nastaje nowy dzień...
- Rozumiem. - Przerwał szatynce. - Więc noc to śmierć?
- Nie. - Uniosła kąciki ust. - Noc przychodzi, gdy dzień jest po drugiej stronie.
- Więc umieramy, by ktoś nowy zajął nase miejsce. Tak?
Skinęła głową. Był tak blisko niej, że czuła jego ciepły oddech na swojej twarzy, a już po chwili muśnięcie cieplych warg na swoich ustach, słodki smak, motylki latające pod wątrobą.

- Dziękuję - szepnęła, ciągle ściskając jego dłoń. - Dziękuję, że byłeś przy mnie i nie opuściłeś, że moge teraz umrzeć, widząc za oknem kolorową łąkę, czując zapach kwiatów, ściskając twoją rękę. Dałeś mi tak wiele... - Niema, samotna łza spłynęła po jej rumianym policzku. Głuchym echem odbiła się od posadzki. - Jesteś moim światłem. - Powieki szatynki wolno opadały, ukrywając jej tęczówki. - Zawsze...żyj...dla światła - wypowiedziała na ostatnim tchu, po czym zamknęła usta.
Nie miała już nigdy więcej ich otworzyć, nie miała już przyglądać się ziemii. Przecież tak wiele jeszcze mogła zobaczyć.
Uklęknął przy niej, trzymał jej coraz zimniejszą dłoń. Nie płakał, oboje wiedzieli, że tak właśnie ma być, każdy odchodzi w jakims celu, ucieka wysoko, znajduje lokum między puszystymi obłokami, gdzie 'wczoraj' jest pojęciem względnym, bo dzień nigdy się nie kończy.

~
I tym jakże optymistycznym OneShotem pragnę rozpocząć rok szkolny.
Znów czeka nas wiele pracy, trudu, ale też przyjemnych chwil.
Dopiero co pisałam OS na początek wakacji, a tu już ich koniec...
Nie wiem jak Wam ale mi te dwa miesiące upłynęły niesamowicie szybko. Bawiłam się świetnie, siedząc w domu, śledząc każdy ruch obsady, bawiąc się na koncercie, wychodząc z koleżankami, albo po prostu nic nie robiąc.
Chciałabym życzyć Wam, żeby ten rok szkolny był owocny w sukcesy, żebyście osiągnęli powzięte cele, żebyście zawse znaleźli czas na to co kochacie.
I tak właściwie to jest za pięć pierwsza w nocy, Os który właśnie przeczytaliście jeszcze trzeba dokończyć... ale chyba mi się udało, skoro teraz to czytacie, heh :)
No więc tak... jeśli chcecie, napiszcie jak Wam sie podoba.
Kocham Was, buziaki ♥
Ps. Jest ktoś może z Wrocławia? ;) Jutro będę, więc jeśli coś, piszcie na gg :3