Okayo, stwierdzam, że wszyscy ludzie, którzy nie otrzymali ode mnie życzeń na urodziny mogą się nie mnie obrazić.
Jednak ja nie mogę przejść obojętnie obok takiej daty.Dziś swoje piętnaste urodziny obchodzi Julitka ♥ Znana Wam jako Hope bądź Niezwyczajna (Nadzwyczajna, hehe :*). Była pierwszą osobą, która zajrzała na tego bloga, pierwszą, z którą pisałam, pierwszą, do której mogłam udać się o pomoc. Zawsze była przy mnie, wiem, że jest taką przyjaciółką, z którą można śmiać się i płakać. To nigdy się nie zmieni.
Kochanie, nigdy nie umiałam składać nikomu życzeń urodzinowych, ani nic w tym rodzaju. Kocham Cię bardzo, wiesz jak ważna dla mnie jesteś. Życzę ci wszystkiego co najlepsze, bo zasługujesz na to. Muszą spełnić się Twoje marzenia, osiągniesz wszystko, bo jesteś cudowną osobą.
Kocham Cię, pamiętaj o tym i nigdy, nigdy się nie podawaj ♥
Wiem, że ten OP nie zasługuje, by dedykować go Tobie...
Tytuł: Never say never
Para: Leocesca
Gatunek: Komedia, romans
Ograniczenia: T
Od zawsze się nienawidziliśmy.
Byliśmy jak ogień i woda, jak niebo i ziemia, czerń i biel, lato i
zima.
Ja, kochana osóbka, pełna pozytywnej
energii, entuzjazmu, zawsze i wszędzie było mnie pełno. Może nie
miałam zbyt wielu znajomych, ale za to jedną przyjaciółkę od
serca, na którą zawsze, pomimo wszystko mogłam liczyć. Camilę.
Bywały takie dni, w których wychodziłam z domu przed ósmą, a
wracałam dopiero około dziewiętnastej, bo tak właśnie kończyły
się wszystkie moje dodatkowe zajęcia. Pracowałam jako
wolontariuszka w miejskim klubie, chodziłam na kółko teatralne,
dodatkowe zajęcia językowe, udzielałam korepetycji dzieciom w
podstawówce, chodziłam na zajęcia z tańca i w międzyczasie
dorabiałam jako kelnerka w małej kawiarence.
On za to był całkiem inny. Udawał
kogoś, kim wcale nie był, tylko po to, by mieć więcej i więcej
''przyjaciół'. Otaczał się ludźmi, dla których wcale nic nie
znaczył, ale udawali najlepszych kumpli. Należał do tak zwanej
elity, grupki osób, która próbuje podporządkować sobie
wszystkich innych. Był przystojny, więc nie stronił od towarzystwa
ślicznych dziewczyn. Ale jak to często bywa w amerykańskich
filmach, kapitan szkolnej drużyny piłki nożnej, którym zresztą
był, chodził z pustą lalą, najbardziej lubianą w szkole,
Violettą. Nie robił nic, a wśród nauczycieli słynął z ciętego
języka i cwaniactwa.
Chodziliśmy do jednej klasy od zawsze,
poznaliśmy się już w przedszkolu i nawet w liceum los nie był tak
łaskawy by nas rozdzielić. Skakaliśmy sobie do gardeł za każdym
razem gdy tylko mieliśmy tę wątpliwą przyjemność natknąć się
na siebie.
- Leon Verdas proszony przez dyrektora
– rozbrzmiał głos nauczycielki matematyki.
Uśmiechnęłam się ukośnie z lekką satysfakcją. Zawsze tak robiłam, gdy on miał jakiekolwiek kłopoty.
Wyszedł, unosząc do góry głowę, z typową miną, która wręcz mówiła „co to dla mnie?”.
Cieszyłam się ze zbliżających się wielkimi krokami wakacji. Kończył się czerwiec, wreszcie mogłam odpocząć trochę od tego natłoku spraw. W dodatku miałam wyjechać na cały lipiec, jako opiekunka kolonii. Ta myśl napawała mnie, całą moją duszę i serce, niekrytym szczęściem. W dodatku, całe dwa miesiące bez oglądanie Leona.
Ostatniego dnia szkoły, ubrana w śliczną, białą sukienkę z krótkim rękawem, koronką na plecach, przepasaną czarną wstążką, szłam po świadectwo, rozpromieniona, dumna z siebie. Po raz kolejny otrzymałam nagrodę za dobre wyniki w nauce. Czerwony pasek nie stanowił już da mnie nic szczególnego, a jednak jego otrzymanie było czymś wyjątkowym.
- Cami, sierpień jest cały dla nas – uścisnęłam przyjaciółkę z całej siły. - Kiedy tylko wrócisz od cioci z Hiszpanii, nie wypuszczę cie z objęć, zobaczysz – śmiałam się.
- Zapewne – rudowłosa uśmiechała się pobłażliwie. - Kocham cie, siostruś.
Według początkowych planów Cam miała jechać jako druga opiekunka na kolonię, ale niestety plany nieco się pozmieniały. Urząd miasta miał znaleźć kogoś na zastępstwo.
- Franiu, jesteś pewna, że spakowałaś wszystko?
- Mamo, proszę! Nie jestem już małą dziewczynkę, potrafię o siebie zadbać – ucałowałam kobietę w policzek.
- Ale na pewno? A sweter? - nie dawała za wygraną.
- Mamo – zaśmiałam się, zakładając włosy za ucho. - Wychodzę, kocham cię, do zobaczenia – przytuliłam rodzicielkę.
- Uważaj na siebie.
Tylko pokiwałam głową i wyszłam z domu, ciągnąc za sobą dużą walizkę. Nie musiałam długo czekać na taksówkę, która miała zabrać mnie na miejsce.
Kolonia, obóz, miał odbyć się na przedmieściu. Niewielka grupka dzieci, licząca sobie trzy dziesiątki, była już na miejscu. Główna organizatorka całej imprezy rozdzieliła już wszystkim domki. Ja miałam trafić do parcelki z drugim opiekunem. Znalazłam szybko numer swojego chwilowego mieszkania. Drzwi były uchylone, więc pchnęłam je tylko i weszłam do środka.
- Halo? - odezwałam się wesoło.
Zza rogu wyszedł chłopak, uśmiechając się łobuzersko.
- Verdas? - syknęłam, mrużąc oczy.
- Siemasz, Francesca – odezwał się od niechcenia.
- Tylko nie mów, że będę musiała przeżyć z tobą miesiąc tutaj – pokiwałam głową z niedowierzaniem.
- No chyba jednak muszę cię dobić, bo tak, właśnie, że musisz.
Odwróciłam się bez słowa, weszłam ze swoim bagażem do jednego z pokoi. Drugi był już zajęty. Przez Leona. Trzasnęłam drzwiami, usiadłam na łóżku i załamałam ręce. To nie mogło się dziać, nie mogło, wszystko było tylko koszmarem, głupim snem, z którego zaraz się obudzę.
Uśmiechnęłam się ukośnie z lekką satysfakcją. Zawsze tak robiłam, gdy on miał jakiekolwiek kłopoty.
Wyszedł, unosząc do góry głowę, z typową miną, która wręcz mówiła „co to dla mnie?”.
Cieszyłam się ze zbliżających się wielkimi krokami wakacji. Kończył się czerwiec, wreszcie mogłam odpocząć trochę od tego natłoku spraw. W dodatku miałam wyjechać na cały lipiec, jako opiekunka kolonii. Ta myśl napawała mnie, całą moją duszę i serce, niekrytym szczęściem. W dodatku, całe dwa miesiące bez oglądanie Leona.
Ostatniego dnia szkoły, ubrana w śliczną, białą sukienkę z krótkim rękawem, koronką na plecach, przepasaną czarną wstążką, szłam po świadectwo, rozpromieniona, dumna z siebie. Po raz kolejny otrzymałam nagrodę za dobre wyniki w nauce. Czerwony pasek nie stanowił już da mnie nic szczególnego, a jednak jego otrzymanie było czymś wyjątkowym.
- Cami, sierpień jest cały dla nas – uścisnęłam przyjaciółkę z całej siły. - Kiedy tylko wrócisz od cioci z Hiszpanii, nie wypuszczę cie z objęć, zobaczysz – śmiałam się.
- Zapewne – rudowłosa uśmiechała się pobłażliwie. - Kocham cie, siostruś.
Według początkowych planów Cam miała jechać jako druga opiekunka na kolonię, ale niestety plany nieco się pozmieniały. Urząd miasta miał znaleźć kogoś na zastępstwo.
- Franiu, jesteś pewna, że spakowałaś wszystko?
- Mamo, proszę! Nie jestem już małą dziewczynkę, potrafię o siebie zadbać – ucałowałam kobietę w policzek.
- Ale na pewno? A sweter? - nie dawała za wygraną.
- Mamo – zaśmiałam się, zakładając włosy za ucho. - Wychodzę, kocham cię, do zobaczenia – przytuliłam rodzicielkę.
- Uważaj na siebie.
Tylko pokiwałam głową i wyszłam z domu, ciągnąc za sobą dużą walizkę. Nie musiałam długo czekać na taksówkę, która miała zabrać mnie na miejsce.
Kolonia, obóz, miał odbyć się na przedmieściu. Niewielka grupka dzieci, licząca sobie trzy dziesiątki, była już na miejscu. Główna organizatorka całej imprezy rozdzieliła już wszystkim domki. Ja miałam trafić do parcelki z drugim opiekunem. Znalazłam szybko numer swojego chwilowego mieszkania. Drzwi były uchylone, więc pchnęłam je tylko i weszłam do środka.
- Halo? - odezwałam się wesoło.
Zza rogu wyszedł chłopak, uśmiechając się łobuzersko.
- Verdas? - syknęłam, mrużąc oczy.
- Siemasz, Francesca – odezwał się od niechcenia.
- Tylko nie mów, że będę musiała przeżyć z tobą miesiąc tutaj – pokiwałam głową z niedowierzaniem.
- No chyba jednak muszę cię dobić, bo tak, właśnie, że musisz.
Odwróciłam się bez słowa, weszłam ze swoim bagażem do jednego z pokoi. Drugi był już zajęty. Przez Leona. Trzasnęłam drzwiami, usiadłam na łóżku i załamałam ręce. To nie mogło się dziać, nie mogło, wszystko było tylko koszmarem, głupim snem, z którego zaraz się obudzę.
Zabrzęczał mi telefon, więc
podniosłam go do ucha, naciskając zieloną słuchawkę.
- Halo? - zapytałam, wymuszając radosny ton.
- Hej Fran, i jak tam u ciebie? - usłyszałam głos przyjaciółki po drugiej stronie połączenia.
- Gorzej być nie może – jęknęłam żałośnie. Wiedziałam, że przed nią nie muszę udawać. Cieszyłam się, że mam kogoś, komu mogę tak bezgranicznie ufać. - Nigdy nie zgadniesz, z kim muszę mieszkać. Czekaj, powiem ci. Z Leonem Verdasem.
- Żartujesz.
- Chciałabym, ale niestety nie – odwróciłam wzrok w stronę drzwi, które ktoś właśnie otworzył. - Kochana, muszę już kończyć, bo ten idiota czegoś ode mnie chce. Baw się dobrze – nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się.
- Obiad – rzucił beznamiętnie, po czym wyszedł.
Westchnęłam, wstając. Zarzuciłam przez ramie torebkę i poszłam w stronę jadalni. Wiedziałam, że teraz zostaną nam przydzielone grupy. Po dziesięć osób, po dwa domki. Był jeszcze jeden opiekun, jak się potem okazało, nazywał się Diego. Był starszy od nas obojga o trzy lata, ale ze mną szybko złapał kontakt.
- Fajnie, że chociaż z tobą da się normalnie porozmawiać – uniosłam kąciki ust, kiedy kończyłam posiłek i wstałam, by odłożyć talerz, tym samym zostawiając Hiszpana samego.
On nie bardzo zrozumiał, co miałam na myśli, a mimo to, uśmiechnął się do mnie miło.
- Francesco – zwróciła się do mnie kobieta w podeszłym wieku, którą dobrze znałam, chociażby z warsztatów na rzecz domu dziecka.- Ty zajmiesz się dzieciakami z domku piątego i szóstego.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, a potem nie słuchałam, bo już nie obchodziło mnie już zbyt wiele. Miałam wolną rękę. Sama mogłam ułożyć dzień swoim podopiecznym. Pierwsze co sobie postanowiłam, to, że będziemy jak najmniej czasu spędzać w obozie, by unikać Meksykanina.
Zaraz po posiłku, kiedy tylko wszyscy rozeszli się do siebie, zabrałam swoją grupę na ognisko by móc ich lepiej poznać.
- Opowiecie mi coś o sobie? - uśmiechnęłam się, pocierając ręce nad rozpalonym ogniem. - Ja jestem Fran, mam siedemnaście lat i będę zajmować się wam przez cały okres koloni. Pochodzę z Włoch i mam dla was zaplanowane już wszystkie dni. Potem opowiem wam jak to będzie wyglądać.
- Lubię cię – stwierdziła jedna z dziewczynek w wieku zbliżonym do trzynastu lat. - Ja nazywam się Leila. Chodzę do szkoły baletowej. W tym roku urodziła mi się siostra.
Każde z dziesięciorga dzieci opowiadało zdawkowo o sobie, jedząc już usmażone kiełbasy.
- Okay, to teraz kodujcie – zaśmiałam się. - W poniedziałki rano chodzimy na basen, po południu zabieram was do centrum. We wtorki siedzimy nad jeziorem, w środy macie lekcje tańca, zajęcia ze śpiewu, a wieczorami robimy ogniska, w czwartki uczę was włoskiego, robimy zajęcia artystyczne, w piątki muszę oddać was pod opiekę jednego z moich kolegów, w soboty macie wolne, a niedziele spędzamy według uznania – tłumaczyłam, wpatrując się w jakiś martwy punkt w lesie. - Wiecie, trochę chłodno się zrobiło, wracamy.
Wieczorem, gdy sprawdziłam już czy wszyscy śpią, sama, zmęczona położyłam się do łóżka. Mimo wielkiego zmęczenia jeszcze długo nie mogłam odpłynąć. Coś w środku nie dawało mi spokoju. Prześladowało mnie bardzo dziwne uczucie, że o czymś zapomniałam.
Wyszłam z domku, skierowałam się w stronę miejsca spoczynku swoich podopiecznych. Chciałam jeszcze raz sprawdzić, czy aby na pewno wszyscy wrócili z lasu. Idąc tak, sama pośród ciemności, stałam się bardzo niespokojna.
- Bu! - coś nagle złapało mnie za nogę.
Zaczęłam skakać i piszczeć, ale, na szczęście, nikt poza Leonem, który stroił sobie ze mnie żarty, nie słyszał tego.
Verdas leżał na trawie, zwijając się ze śmiechu.
- Jesteś idiotą – warknęłam, gdy ochłonęłam wystarczająco, a moje serce przybrało normalny rytm. - Tak szczerze cię nienawidzę.
Wzbierała we mnie złość, gdyby nie ciemność, otaczająca wszystko, można by dostrzec jak czerwona zrobiła się moja twarz. Wściekła, wróciłam w kierunku, z którego przyszłam.
Rzuciłam się na łóżko, uderzyłam poduszkę z całej siły, próbując w jakikolwiek sposób rozładować emocje.
Następnego dnia, przy śniadaniu opowiedziałam o wszystkim Diego, który jedynie obrzucił winowajce pogardliwym spojrzeniem.
- Nie przejmuj się nim, to debil – potarł ramie nowej koleżanki, to jest, mnie.
Doskonale wiedziałam, że ma rację. Ostatni z opiekunów to pajac, głupek, który nie zasługuje na to, by zaprzątać sobie nim głowę.
- Fran, dzisiaj niedziela, co robimy? - zagadną jeden z chłopców, pociągając za rękaw mojej bluzki.
- Myślałam nad larvy day – uśmiechnęłam się. - Pojadę do miasta, kupię pizzę, chipsy, colę i obejrzymy wszyscy jakiś fajny film w jednym z waszych domków, zrobimy małą imprezę a potem będziemy spać w śpiworach w jednym z pokoi. Może być?
On tylko skinął głową i pobiegł do reszty grupy, a ja zabrałam się za dalsze jedzenie śniadania.
- Fajna z ciebie opiekunka – Diego wstał, posyłając mi przyjacielski uśmiech.
W noc rozpętała się okropna burza. Obudziłam się, trzęsąc ze strachu. Cholernie boję się wyładowań.
- Jestem w lesie, ale piorun nie powinien trafić w drzewo, bo jest tu jezioro, więc strzeli w wodę – szeptałam do siebie, półprzytomna.
Nagle zagrzmiało tak głośno, jakby zaraz przy oknie, a błysk rozdarł nocne niebo na pół, rozświetlił wszystko.
Zaczęła płakać. Ze strachu, z bezsilności, ze złości na swój lęk. Zamknęłam oczy, zanosząc się.
Niespodziewanie poczułam, że ktoś kładzie się obok i otula mnie ramieniem.
- Spokojnie, nie bój się – szepnął.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, wtuliłam się w chłopaka, a już po chwili usnęłam. Wiedziałam, że obok śpi Leon, wiedziałam to, czułam. Nie wiedziałam tylko, czemu. Dlaczego przejmuje się mną, skoro się nienawidzimy.
Nazajutrz, obudziłam się dosyć wcześnie, wstałam, delikatnie ściągając z siebie ramię Meksykanina. Ciągle nie pojmując zbyt wiele, poszłam do łazienki by wykonać poranną rutynę, po czym na małym aneksie kuchennym nastawiłam na kawę. Na zewnątrz ciągle lało. Spojrzałam na swoją komórkę. Dostałam sms od organizatorki, który informował, o dniu wolnym, pisało tam, że dzisiaj żadne z dzieci nie może wychodzić, ze względu na beznadziejną pogodę i że dzisiaj wszystko zostało odwołane, a młodzież ma zająć się sobą sama, jedynie jedzenie zostanie im dostarczone, ale i tym nie muszę się przejmować.
Rozsiadłam się wygodnie w fotelu, przed telewizorem, ale nawet nie było sygnału satelitarnego.
- Fran? - usłyszałam za sobą.
Odwróciła głowę tak, by móc spojrzeć na potencjalnego rozmówcę. Zagryzłam nerwowo wargę, nie mając pojęcia czego tak na serio mam się spodziewać.
- Tak? - zapytałam półszeptem, patrząc w jego oczy.
- Jak się spało? - usiadł obok, ale nie spoglądał na mnie, lecz na łososiową ścianę.
- Ehm... dlaczego to zrobiłeś? - zapytałam, wymijająco.
- Bo płakałaś.
- Ach, więc to był akt człowieczeństwa – stwierdziłam, nie spuszczając z niego wzroku.
Brakowało elementu układanki, czegoś zabrakło, mówił prawdę, ale nie całą, nie byłam w stanie zrozumieć co pominął, jednak miałam pewność, że muszę wyciągnąć o co tak naprawdę chodziło. Nie wiedziałam czemu, ale chciałam zobaczyć dobro w jego oczach, chciałam poznać go bliżej i móc pojąc tok myślenia.
- Halo? - zapytałam, wymuszając radosny ton.
- Hej Fran, i jak tam u ciebie? - usłyszałam głos przyjaciółki po drugiej stronie połączenia.
- Gorzej być nie może – jęknęłam żałośnie. Wiedziałam, że przed nią nie muszę udawać. Cieszyłam się, że mam kogoś, komu mogę tak bezgranicznie ufać. - Nigdy nie zgadniesz, z kim muszę mieszkać. Czekaj, powiem ci. Z Leonem Verdasem.
- Żartujesz.
- Chciałabym, ale niestety nie – odwróciłam wzrok w stronę drzwi, które ktoś właśnie otworzył. - Kochana, muszę już kończyć, bo ten idiota czegoś ode mnie chce. Baw się dobrze – nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się.
- Obiad – rzucił beznamiętnie, po czym wyszedł.
Westchnęłam, wstając. Zarzuciłam przez ramie torebkę i poszłam w stronę jadalni. Wiedziałam, że teraz zostaną nam przydzielone grupy. Po dziesięć osób, po dwa domki. Był jeszcze jeden opiekun, jak się potem okazało, nazywał się Diego. Był starszy od nas obojga o trzy lata, ale ze mną szybko złapał kontakt.
- Fajnie, że chociaż z tobą da się normalnie porozmawiać – uniosłam kąciki ust, kiedy kończyłam posiłek i wstałam, by odłożyć talerz, tym samym zostawiając Hiszpana samego.
On nie bardzo zrozumiał, co miałam na myśli, a mimo to, uśmiechnął się do mnie miło.
- Francesco – zwróciła się do mnie kobieta w podeszłym wieku, którą dobrze znałam, chociażby z warsztatów na rzecz domu dziecka.- Ty zajmiesz się dzieciakami z domku piątego i szóstego.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, a potem nie słuchałam, bo już nie obchodziło mnie już zbyt wiele. Miałam wolną rękę. Sama mogłam ułożyć dzień swoim podopiecznym. Pierwsze co sobie postanowiłam, to, że będziemy jak najmniej czasu spędzać w obozie, by unikać Meksykanina.
Zaraz po posiłku, kiedy tylko wszyscy rozeszli się do siebie, zabrałam swoją grupę na ognisko by móc ich lepiej poznać.
- Opowiecie mi coś o sobie? - uśmiechnęłam się, pocierając ręce nad rozpalonym ogniem. - Ja jestem Fran, mam siedemnaście lat i będę zajmować się wam przez cały okres koloni. Pochodzę z Włoch i mam dla was zaplanowane już wszystkie dni. Potem opowiem wam jak to będzie wyglądać.
- Lubię cię – stwierdziła jedna z dziewczynek w wieku zbliżonym do trzynastu lat. - Ja nazywam się Leila. Chodzę do szkoły baletowej. W tym roku urodziła mi się siostra.
Każde z dziesięciorga dzieci opowiadało zdawkowo o sobie, jedząc już usmażone kiełbasy.
- Okay, to teraz kodujcie – zaśmiałam się. - W poniedziałki rano chodzimy na basen, po południu zabieram was do centrum. We wtorki siedzimy nad jeziorem, w środy macie lekcje tańca, zajęcia ze śpiewu, a wieczorami robimy ogniska, w czwartki uczę was włoskiego, robimy zajęcia artystyczne, w piątki muszę oddać was pod opiekę jednego z moich kolegów, w soboty macie wolne, a niedziele spędzamy według uznania – tłumaczyłam, wpatrując się w jakiś martwy punkt w lesie. - Wiecie, trochę chłodno się zrobiło, wracamy.
Wieczorem, gdy sprawdziłam już czy wszyscy śpią, sama, zmęczona położyłam się do łóżka. Mimo wielkiego zmęczenia jeszcze długo nie mogłam odpłynąć. Coś w środku nie dawało mi spokoju. Prześladowało mnie bardzo dziwne uczucie, że o czymś zapomniałam.
Wyszłam z domku, skierowałam się w stronę miejsca spoczynku swoich podopiecznych. Chciałam jeszcze raz sprawdzić, czy aby na pewno wszyscy wrócili z lasu. Idąc tak, sama pośród ciemności, stałam się bardzo niespokojna.
- Bu! - coś nagle złapało mnie za nogę.
Zaczęłam skakać i piszczeć, ale, na szczęście, nikt poza Leonem, który stroił sobie ze mnie żarty, nie słyszał tego.
Verdas leżał na trawie, zwijając się ze śmiechu.
- Jesteś idiotą – warknęłam, gdy ochłonęłam wystarczająco, a moje serce przybrało normalny rytm. - Tak szczerze cię nienawidzę.
Wzbierała we mnie złość, gdyby nie ciemność, otaczająca wszystko, można by dostrzec jak czerwona zrobiła się moja twarz. Wściekła, wróciłam w kierunku, z którego przyszłam.
Rzuciłam się na łóżko, uderzyłam poduszkę z całej siły, próbując w jakikolwiek sposób rozładować emocje.
Następnego dnia, przy śniadaniu opowiedziałam o wszystkim Diego, który jedynie obrzucił winowajce pogardliwym spojrzeniem.
- Nie przejmuj się nim, to debil – potarł ramie nowej koleżanki, to jest, mnie.
Doskonale wiedziałam, że ma rację. Ostatni z opiekunów to pajac, głupek, który nie zasługuje na to, by zaprzątać sobie nim głowę.
- Fran, dzisiaj niedziela, co robimy? - zagadną jeden z chłopców, pociągając za rękaw mojej bluzki.
- Myślałam nad larvy day – uśmiechnęłam się. - Pojadę do miasta, kupię pizzę, chipsy, colę i obejrzymy wszyscy jakiś fajny film w jednym z waszych domków, zrobimy małą imprezę a potem będziemy spać w śpiworach w jednym z pokoi. Może być?
On tylko skinął głową i pobiegł do reszty grupy, a ja zabrałam się za dalsze jedzenie śniadania.
- Fajna z ciebie opiekunka – Diego wstał, posyłając mi przyjacielski uśmiech.
W noc rozpętała się okropna burza. Obudziłam się, trzęsąc ze strachu. Cholernie boję się wyładowań.
- Jestem w lesie, ale piorun nie powinien trafić w drzewo, bo jest tu jezioro, więc strzeli w wodę – szeptałam do siebie, półprzytomna.
Nagle zagrzmiało tak głośno, jakby zaraz przy oknie, a błysk rozdarł nocne niebo na pół, rozświetlił wszystko.
Zaczęła płakać. Ze strachu, z bezsilności, ze złości na swój lęk. Zamknęłam oczy, zanosząc się.
Niespodziewanie poczułam, że ktoś kładzie się obok i otula mnie ramieniem.
- Spokojnie, nie bój się – szepnął.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, wtuliłam się w chłopaka, a już po chwili usnęłam. Wiedziałam, że obok śpi Leon, wiedziałam to, czułam. Nie wiedziałam tylko, czemu. Dlaczego przejmuje się mną, skoro się nienawidzimy.
Nazajutrz, obudziłam się dosyć wcześnie, wstałam, delikatnie ściągając z siebie ramię Meksykanina. Ciągle nie pojmując zbyt wiele, poszłam do łazienki by wykonać poranną rutynę, po czym na małym aneksie kuchennym nastawiłam na kawę. Na zewnątrz ciągle lało. Spojrzałam na swoją komórkę. Dostałam sms od organizatorki, który informował, o dniu wolnym, pisało tam, że dzisiaj żadne z dzieci nie może wychodzić, ze względu na beznadziejną pogodę i że dzisiaj wszystko zostało odwołane, a młodzież ma zająć się sobą sama, jedynie jedzenie zostanie im dostarczone, ale i tym nie muszę się przejmować.
Rozsiadłam się wygodnie w fotelu, przed telewizorem, ale nawet nie było sygnału satelitarnego.
- Fran? - usłyszałam za sobą.
Odwróciła głowę tak, by móc spojrzeć na potencjalnego rozmówcę. Zagryzłam nerwowo wargę, nie mając pojęcia czego tak na serio mam się spodziewać.
- Tak? - zapytałam półszeptem, patrząc w jego oczy.
- Jak się spało? - usiadł obok, ale nie spoglądał na mnie, lecz na łososiową ścianę.
- Ehm... dlaczego to zrobiłeś? - zapytałam, wymijająco.
- Bo płakałaś.
- Ach, więc to był akt człowieczeństwa – stwierdziłam, nie spuszczając z niego wzroku.
Brakowało elementu układanki, czegoś zabrakło, mówił prawdę, ale nie całą, nie byłam w stanie zrozumieć co pominął, jednak miałam pewność, że muszę wyciągnąć o co tak naprawdę chodziło. Nie wiedziałam czemu, ale chciałam zobaczyć dobro w jego oczach, chciałam poznać go bliżej i móc pojąc tok myślenia.
- No, powiedzmy – głos chłopaka
przerwał moje myśli.
- L-Leon – zaczęłam niepewnie, raczej nigdy nie mówiłam do niego po imieniu i dziwnie zabrzmiało to w moich uszach. - nie wierzę, że to powiem, ale... czemu właściwie my się tak nie lubimy?
Patrzył na mnie niepewnie, nieobecnym, zamglonym wzrokiem, a ja coraz bardziej obawiała się odpowiedzi, którą zaraz miał mi udzielić. Już nie było odwrotu, drogi ucieczki.
- Wiesz, że mógłbym zapytać o to samo? - ocknął się wreszcie. - Nigdy nie wiedziałem za co tak mnie traktujesz, więc starałem się być wobec ciebie równe okropny.
- Słucham? - wytrzeszczyłam oczy. - Czyli, że to ja jestem ta zła? - prychnęłam. - To żałosne.
Pomiędzy nami zapadła długa, niezręczna cisza, której żadne nie ważyło się przerwać. Siała grozę w sercach, zamęt w umysłach, niepojętej rzeczywistości.
- Czyli nic do mnie nie masz? - zapytał wreszcie, unosząc głowę tak, by móc mnie widzieć.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. - A ty do mnie? - zagryzałam wargę cięgle nerwowo skubiąc końcówki włosów.
- Nie, nic poza tym ogromnym podnieceniem, kiedy na ciebie patrzę.
Zwęziłam oczy, przyglądając mu się bacznie. Siedział kilkanaście centymetrów ode mnie, mierząc wzrokiem.
- O czym mówisz?
- O tym, że najchętniej rzuciłbym cię na tą kanapę i... sama pewnie wiesz.
Przełknęłam ślinę, myśląc intensywnie. Sama nie wiedziałam czego chce, serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Wszystko, co do tej pory wydawało się oczywiste, stało się niepewne. Okazało się, że nie wszystko jest tylko białe lub czarne.
- Chyba trochę wcześnie na takie wyznania – szepnęłam. - Poza tym jest jeszcze Violetta. Wolałabym chyba jednak trzymać się na dystans, bo ciągle nie jestem do ciebie przekonana – odwróciłam wzrok w stronę okna. - Jesteś chamskim egoistą, Leon. Znam cię na tyle dobrze, że wiem, że na niczym ci nie zależy i nic cię nie obchodzi. Jesteś tu pewnie tylko dlatego, że dyrektor postawił ci to jako warunek za dostanie świadectwa.
- Może i znasz tego mnie, którym jestem wśród ludzi, ale tylko tego – uniósł brwi. - Nie wiesz kim jestem – wstał z zamiarem odejścia.
- To mi pokaż – szepnęłam, wyminęłam go i zamknęłam się w swoim pokoju.
Musiałam koniecznie opowiedzieć o wszystkim Camili. Wyciągnęłam komórkę z szafki przy łóżku, ale na moje nieszczęście nie było zasięgu. Zero wszystkiego, internetu, połączenia, telewizji.
Zrezygnowana, poszłam do pokoju mojego dotychczasowego wroga. Delikatnie zapukałam w drzwi, czekając na upragnione 'proszę'.
- Wjedź, Fran – usłyszałam po chwili, więc szybko wślizgnęłam się do środka. - Ty też nie masz co robić, prawda?
Siedział na łóżku z książką w ręku, co już wydało mi się dziwne. Przez chwilę przyglądałam mu się, zaciekawiona.
- Tak, nudzę się - przyznałam. - A ty z tej nudy sięgnąłeś po lekturę? - przysiadłam się do niego, zaglądając przez ramię na treść powieści.
- Nie, wyobraź sobie, że lubię czytać – przewrócił jedną ze stron.
- I co jeszcze? Może też piszesz? - zaśmiałam się.
To co zrobił potem, sprawiło, że moje serce na chwilę stanęło, a oczy zeszkliły się.
Chłopak wstał, podszedł do swojej walizki i rzucił mi niebieski zeszyt. Otworzyłam go na pierwszej stronie. To wszystko wydawało się mało prawdopodobne.
"I nawet jeśli swoim pocałunkiem będziesz w stanie sprawić, że moim świecie znów nastanie nowy dzień, a słońce rozdzierać będzie ciemne chmury, które gruba warstwą pokrywają niebo, nie dopuszczając do ziemi nawet najciemniejszego promyka,wiedz, że nie możemy być razem. Zakazano mi Cię kochać, a ja dzielnie będę dławić się obecną formą życia, bo chociaz moja dusza usycha, nie mogąc dotknąć nawet najmniejszej kropelki uczucia, ja pozostanę posągiem o kamiennej twarzy, nie wzruszonym na widok Twych łez."
Po raz kolejny przestudiował treść liściku, który wypadł z jego szkolnej szafki, gdy tylko ja otworzył. Przesunął palcami po kształtnych literach, ukladających się w tak zrozumiałe, a za razem nie pojęte słowa.
-Dlaczego? - szepnął do siebie cicho. - Dlaczego?
Nigdy nie czuł takiego bólu, rozrywającego klatkę piersiową, powalającego na kolana, bolu, który zabiera tlen, a każda miniona chwila staje się pustką wypełniającą próżnię. Wszystkie słowa, sylaby, a nawet głoski stały się krzykiem, którego nikt nie słyszał. Nieme prośby o pomoc chwytał wiatr, ponosił wysoko w liście brzóz, gdzie gubiły się z szumem liści.
Od tamtej nocy nie zamienili ze sobą żadnego słowa. Każdy dzień, w którym mógł ją widzieć, ale nie pozwalała mu na siebie patrzeć był jak kara, albo ogień na stałe wypalający wnętrze, ze wszystkich sił starające się kochać.
Tego pierwszego dnia nowego roku szkolnego wszystko mogło potoczyć się inaczej, mógł teraz upajać się ambrozją, którą była ona, mógł smakować afrodyzjaku, pieszcząc jej delikatne wargi swoimi, goniąc za jej wzrokiem albo ogrzewać zmarznięte dłonie, zamykając je w swoich, otulając najtrwalszym korzuszkiem, uszytym z miłości.
Przemknęła przez korytarz.. Zapach jej słodkich perfum absolutnie go omotał, absurdalnie zmuszał do składania horyzontu u jej stóp. Przymknął powieki, by odnaleźć się w świecie wspomnień; jednak za duzo minął zakrętów, by teraz tak łatwo było wrócić.
- Francesca! - Poderwał się z miejsca. W tłumie stanął z nią twarzą w twarz, mógł wreszcie łowić ostatnie tchnienia w bezgranicznej, bezdennej otchłani bezgwiezdnego nocnego nieba - w spojrzeniu, które stało się jego osobistym narkotykiem.
Kurczowo trzymał się jej ramion w obawie przed ponowną utratą.
- Leon, proszę puść mnie - powiedziała oschle, chcąc dać mu do zrozumienia, że każda piosenka ma swój koniec, a ich nie zdążyła się nawet zacząć, bo ktoś urwał w pół słowa.
Gdy tylko to zrobił, odeszła. Ludzie przechodili obok, nie dostrzegając ich osobistej tragedii. Byli niczym Ikar, spadali w mętną wodę samotności.
Niepewnie spojrzał w stronę czarnowłosej. Bał się zburzyć jej harmonijne gesty, pocięgnięcia ręki, w której trzymała długopis. Każda codzienna czynność w jej wykonaniu stawała się czymś nadzwyczaj niezwykłym. Wynosił ją ponad wszystko, klękał przed nią, przynosząc światło i mrok, złotą nić, którą naszywa gwiazdy w czarnym jedwabiu - błyski szczęścia w jej tęczówkach.
"Gdybyś stała się marmurem, podziwiałbym Cię bez granic. Jesteś jednak czymś innym, jesteś melodią wygrywaną przez ciepły powiw na bambusowych dzwoneczkach, deszczem, kojącym rozgrzane serca, słońcem, rozjaśniającym prawdę, źródłem, które ciągle trzyma mnie przy życiu. Nie jestem pisatzem, by by słać poemat, ani malarzeb, żeby umieć namalować moją miłość, nie obiecuję ci też, że odam ci caly świat. Bo Ty jesteś całym moim światem."
Rzucił zmiętą kartkę w jej kierunku.. Uniosła wzrok znad zeszytu i spojrzała na szatyna. Ziemia na scwilę przestała się obracać, a czas stanął w miejscu, kiedy jej blada dłoń sięgała po skrawek papieru. Przyglądał się, gdy błądziła po tekście. Płytki odech Włoszki zamienił się w łapczywa wdechy, szukała powietrza wolnego od prawdy. Szklane oczka, niczym u porcelanowej laleczki, opasane równie czarnymi rzęsami zniknęły pod powiekami. Chciała okryć miłość, stłumić ją kłamstwem, jednak szept ubrany w niebieską płachtę nieba zawsze nastaje po krzyku, rozkoszującym się nocą.
Nie miało znaczenia już nic więcej, nauczycielka, ani stereotypowe osoby udające zainteresowanych lekcją. Wstała i podeszła do niego.
-W wersach rozmyśleń nie brakuje mi naszego snu, gdzie oboje marzymy o szczęściu, jak serce pęknięta na dwie połowy, odnajdujemy siebie, dopasowując brakujące elementy, by móc pisać tę bajkę wciąż na nowo. - Otarła twarz mokrą od łez.
Pocałowała go lekko, niczym pióro muskające kartkę atramentem, kiedy serce pisze list do kochanka."
- T- to o mnie? O nas? - wyjąkałam, niepewnie zerkając na szatyna.
- Można tak powiedzieć – obojętnie wzruszył ramionami.
Przełknęłam ślinę, sama nie wiem, co się wtedy ze mną działo, ale nigdy wcześniej tak się nie czułam.
- Ja... nie wiem co powiedzieć – wyznałam całkiem szczerze.
On nie odpowiedział, a zamiast tego, gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Wszystko działo się w ułamkach sekund, ale dla mnie czas jakby zatrzymał się.
Verdas wpił się w moje wargi, doprowadzając mnie do szaleństwa. Pod naporem jego ciała opadłam na materac. Jego pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej zachłanne.
- Kurwa, już nie mogę – szepnął, rozpinając zamek na plecach mojej sukienki. - Jesteś cholernym ideałem, Francesca, nie umiem się powstrzymać. Nie zrobię nic, na co byś mi nie pozwoliła, dobrze?
- Dobrze – szepnęłam, nie do końca pojmując co robię. Właśnie przeżyłam swój pierwszy pocałunek i teraz ten debil, Leon, mnie rozbierał. Coś mi się w tym wszystkim nie podobało, ale mimo dziwnego, być może błędnego, przeczucia, nie chciałam tego przerwać.
Kiedy mnie dotykał, czułam przyjemne dreszcze, przechodzące moje ciało. To co ze mną robił, przerastało ludzkie pojęcie.
Obudziłam się późnym wieczorem, wtulona w tors Verdasa. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru informacji.
Wstałam cicho, zostawiając go samego. Wyjrzałam przez okno na bezchmurne niebo. Księżyc w pełni rzucał lekką poświatę na moją twarz. Zarzuciłam na siebie jego koszulkę, dużo na mnie za dużą. W kuchni nastawiłam na kakao i z kubkiem gorącego napoju usiadłam na parapecie. Kolana podciągnęłam pod samą brodę, a czoło oparłam o szybę.
- Coś ty zrobiła, Francesca - szepnęłam sama do siebie. - Coś ty zrobiła...
- L-Leon – zaczęłam niepewnie, raczej nigdy nie mówiłam do niego po imieniu i dziwnie zabrzmiało to w moich uszach. - nie wierzę, że to powiem, ale... czemu właściwie my się tak nie lubimy?
Patrzył na mnie niepewnie, nieobecnym, zamglonym wzrokiem, a ja coraz bardziej obawiała się odpowiedzi, którą zaraz miał mi udzielić. Już nie było odwrotu, drogi ucieczki.
- Wiesz, że mógłbym zapytać o to samo? - ocknął się wreszcie. - Nigdy nie wiedziałem za co tak mnie traktujesz, więc starałem się być wobec ciebie równe okropny.
- Słucham? - wytrzeszczyłam oczy. - Czyli, że to ja jestem ta zła? - prychnęłam. - To żałosne.
Pomiędzy nami zapadła długa, niezręczna cisza, której żadne nie ważyło się przerwać. Siała grozę w sercach, zamęt w umysłach, niepojętej rzeczywistości.
- Czyli nic do mnie nie masz? - zapytał wreszcie, unosząc głowę tak, by móc mnie widzieć.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. - A ty do mnie? - zagryzałam wargę cięgle nerwowo skubiąc końcówki włosów.
- Nie, nic poza tym ogromnym podnieceniem, kiedy na ciebie patrzę.
Zwęziłam oczy, przyglądając mu się bacznie. Siedział kilkanaście centymetrów ode mnie, mierząc wzrokiem.
- O czym mówisz?
- O tym, że najchętniej rzuciłbym cię na tą kanapę i... sama pewnie wiesz.
Przełknęłam ślinę, myśląc intensywnie. Sama nie wiedziałam czego chce, serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Wszystko, co do tej pory wydawało się oczywiste, stało się niepewne. Okazało się, że nie wszystko jest tylko białe lub czarne.
- Chyba trochę wcześnie na takie wyznania – szepnęłam. - Poza tym jest jeszcze Violetta. Wolałabym chyba jednak trzymać się na dystans, bo ciągle nie jestem do ciebie przekonana – odwróciłam wzrok w stronę okna. - Jesteś chamskim egoistą, Leon. Znam cię na tyle dobrze, że wiem, że na niczym ci nie zależy i nic cię nie obchodzi. Jesteś tu pewnie tylko dlatego, że dyrektor postawił ci to jako warunek za dostanie świadectwa.
- Może i znasz tego mnie, którym jestem wśród ludzi, ale tylko tego – uniósł brwi. - Nie wiesz kim jestem – wstał z zamiarem odejścia.
- To mi pokaż – szepnęłam, wyminęłam go i zamknęłam się w swoim pokoju.
Musiałam koniecznie opowiedzieć o wszystkim Camili. Wyciągnęłam komórkę z szafki przy łóżku, ale na moje nieszczęście nie było zasięgu. Zero wszystkiego, internetu, połączenia, telewizji.
Zrezygnowana, poszłam do pokoju mojego dotychczasowego wroga. Delikatnie zapukałam w drzwi, czekając na upragnione 'proszę'.
- Wjedź, Fran – usłyszałam po chwili, więc szybko wślizgnęłam się do środka. - Ty też nie masz co robić, prawda?
Siedział na łóżku z książką w ręku, co już wydało mi się dziwne. Przez chwilę przyglądałam mu się, zaciekawiona.
- Tak, nudzę się - przyznałam. - A ty z tej nudy sięgnąłeś po lekturę? - przysiadłam się do niego, zaglądając przez ramię na treść powieści.
- Nie, wyobraź sobie, że lubię czytać – przewrócił jedną ze stron.
- I co jeszcze? Może też piszesz? - zaśmiałam się.
To co zrobił potem, sprawiło, że moje serce na chwilę stanęło, a oczy zeszkliły się.
Chłopak wstał, podszedł do swojej walizki i rzucił mi niebieski zeszyt. Otworzyłam go na pierwszej stronie. To wszystko wydawało się mało prawdopodobne.
"I nawet jeśli swoim pocałunkiem będziesz w stanie sprawić, że moim świecie znów nastanie nowy dzień, a słońce rozdzierać będzie ciemne chmury, które gruba warstwą pokrywają niebo, nie dopuszczając do ziemi nawet najciemniejszego promyka,wiedz, że nie możemy być razem. Zakazano mi Cię kochać, a ja dzielnie będę dławić się obecną formą życia, bo chociaz moja dusza usycha, nie mogąc dotknąć nawet najmniejszej kropelki uczucia, ja pozostanę posągiem o kamiennej twarzy, nie wzruszonym na widok Twych łez."
Po raz kolejny przestudiował treść liściku, który wypadł z jego szkolnej szafki, gdy tylko ja otworzył. Przesunął palcami po kształtnych literach, ukladających się w tak zrozumiałe, a za razem nie pojęte słowa.
-Dlaczego? - szepnął do siebie cicho. - Dlaczego?
Nigdy nie czuł takiego bólu, rozrywającego klatkę piersiową, powalającego na kolana, bolu, który zabiera tlen, a każda miniona chwila staje się pustką wypełniającą próżnię. Wszystkie słowa, sylaby, a nawet głoski stały się krzykiem, którego nikt nie słyszał. Nieme prośby o pomoc chwytał wiatr, ponosił wysoko w liście brzóz, gdzie gubiły się z szumem liści.
Od tamtej nocy nie zamienili ze sobą żadnego słowa. Każdy dzień, w którym mógł ją widzieć, ale nie pozwalała mu na siebie patrzeć był jak kara, albo ogień na stałe wypalający wnętrze, ze wszystkich sił starające się kochać.
Tego pierwszego dnia nowego roku szkolnego wszystko mogło potoczyć się inaczej, mógł teraz upajać się ambrozją, którą była ona, mógł smakować afrodyzjaku, pieszcząc jej delikatne wargi swoimi, goniąc za jej wzrokiem albo ogrzewać zmarznięte dłonie, zamykając je w swoich, otulając najtrwalszym korzuszkiem, uszytym z miłości.
Przemknęła przez korytarz.. Zapach jej słodkich perfum absolutnie go omotał, absurdalnie zmuszał do składania horyzontu u jej stóp. Przymknął powieki, by odnaleźć się w świecie wspomnień; jednak za duzo minął zakrętów, by teraz tak łatwo było wrócić.
- Francesca! - Poderwał się z miejsca. W tłumie stanął z nią twarzą w twarz, mógł wreszcie łowić ostatnie tchnienia w bezgranicznej, bezdennej otchłani bezgwiezdnego nocnego nieba - w spojrzeniu, które stało się jego osobistym narkotykiem.
Kurczowo trzymał się jej ramion w obawie przed ponowną utratą.
- Leon, proszę puść mnie - powiedziała oschle, chcąc dać mu do zrozumienia, że każda piosenka ma swój koniec, a ich nie zdążyła się nawet zacząć, bo ktoś urwał w pół słowa.
Gdy tylko to zrobił, odeszła. Ludzie przechodili obok, nie dostrzegając ich osobistej tragedii. Byli niczym Ikar, spadali w mętną wodę samotności.
Niepewnie spojrzał w stronę czarnowłosej. Bał się zburzyć jej harmonijne gesty, pocięgnięcia ręki, w której trzymała długopis. Każda codzienna czynność w jej wykonaniu stawała się czymś nadzwyczaj niezwykłym. Wynosił ją ponad wszystko, klękał przed nią, przynosząc światło i mrok, złotą nić, którą naszywa gwiazdy w czarnym jedwabiu - błyski szczęścia w jej tęczówkach.
"Gdybyś stała się marmurem, podziwiałbym Cię bez granic. Jesteś jednak czymś innym, jesteś melodią wygrywaną przez ciepły powiw na bambusowych dzwoneczkach, deszczem, kojącym rozgrzane serca, słońcem, rozjaśniającym prawdę, źródłem, które ciągle trzyma mnie przy życiu. Nie jestem pisatzem, by by słać poemat, ani malarzeb, żeby umieć namalować moją miłość, nie obiecuję ci też, że odam ci caly świat. Bo Ty jesteś całym moim światem."
Rzucił zmiętą kartkę w jej kierunku.. Uniosła wzrok znad zeszytu i spojrzała na szatyna. Ziemia na scwilę przestała się obracać, a czas stanął w miejscu, kiedy jej blada dłoń sięgała po skrawek papieru. Przyglądał się, gdy błądziła po tekście. Płytki odech Włoszki zamienił się w łapczywa wdechy, szukała powietrza wolnego od prawdy. Szklane oczka, niczym u porcelanowej laleczki, opasane równie czarnymi rzęsami zniknęły pod powiekami. Chciała okryć miłość, stłumić ją kłamstwem, jednak szept ubrany w niebieską płachtę nieba zawsze nastaje po krzyku, rozkoszującym się nocą.
Nie miało znaczenia już nic więcej, nauczycielka, ani stereotypowe osoby udające zainteresowanych lekcją. Wstała i podeszła do niego.
-W wersach rozmyśleń nie brakuje mi naszego snu, gdzie oboje marzymy o szczęściu, jak serce pęknięta na dwie połowy, odnajdujemy siebie, dopasowując brakujące elementy, by móc pisać tę bajkę wciąż na nowo. - Otarła twarz mokrą od łez.
Pocałowała go lekko, niczym pióro muskające kartkę atramentem, kiedy serce pisze list do kochanka."
- T- to o mnie? O nas? - wyjąkałam, niepewnie zerkając na szatyna.
- Można tak powiedzieć – obojętnie wzruszył ramionami.
Przełknęłam ślinę, sama nie wiem, co się wtedy ze mną działo, ale nigdy wcześniej tak się nie czułam.
- Ja... nie wiem co powiedzieć – wyznałam całkiem szczerze.
On nie odpowiedział, a zamiast tego, gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Wszystko działo się w ułamkach sekund, ale dla mnie czas jakby zatrzymał się.
Verdas wpił się w moje wargi, doprowadzając mnie do szaleństwa. Pod naporem jego ciała opadłam na materac. Jego pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej zachłanne.
- Kurwa, już nie mogę – szepnął, rozpinając zamek na plecach mojej sukienki. - Jesteś cholernym ideałem, Francesca, nie umiem się powstrzymać. Nie zrobię nic, na co byś mi nie pozwoliła, dobrze?
- Dobrze – szepnęłam, nie do końca pojmując co robię. Właśnie przeżyłam swój pierwszy pocałunek i teraz ten debil, Leon, mnie rozbierał. Coś mi się w tym wszystkim nie podobało, ale mimo dziwnego, być może błędnego, przeczucia, nie chciałam tego przerwać.
Kiedy mnie dotykał, czułam przyjemne dreszcze, przechodzące moje ciało. To co ze mną robił, przerastało ludzkie pojęcie.
Obudziłam się późnym wieczorem, wtulona w tors Verdasa. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru informacji.
Wstałam cicho, zostawiając go samego. Wyjrzałam przez okno na bezchmurne niebo. Księżyc w pełni rzucał lekką poświatę na moją twarz. Zarzuciłam na siebie jego koszulkę, dużo na mnie za dużą. W kuchni nastawiłam na kakao i z kubkiem gorącego napoju usiadłam na parapecie. Kolana podciągnęłam pod samą brodę, a czoło oparłam o szybę.
- Coś ty zrobiła, Francesca - szepnęłam sama do siebie. - Coś ty zrobiła...
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam mamę i tatę xDDDDD :P
Napiszę coś inteligentnego XDDD:
Jak przeczytam to skomentuję XDDDDDD
Czekam na część 2!! MASZ JĄ NAPISAĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńA tak bdw to super. Nigdy jeszcze nie wyobrażałam sobie ICH razem. XDD
Czujesz to, że za 6 h wyjeżdżamy do Wawy???
Ja chcę już jechać!!!!
A teraz.....................................
Idę do łazienki XDDD
Piękne wow serio łał super...
OdpowiedzUsuńNajlepszego Julicie :**
łał nie no szcun, co z tego, że nienawidze JAK Lu jest z kims innym niż Fede xd
Nie moge doczekać się 19!!
Matko jedyna ja tam się rozrycze na pewno <3 <3 <3 <3
<3:)<3
Po pierwsze... Po pierwsze ja cię potrzebuję, wracaj jak najszybciej i chodź na gg x.X Po drugie Fran taka podobna do siebie i taka kochana. I te wyjazdy, ech - czemu mnie zawsze ciągnęli nad morze :(
OdpowiedzUsuńLeon jaki pisarz ^^ Ale odwagi to mu nie brakuje, ja swoich głupot za Chiny bym nie pokazała znajomym.
No i wszystkiego najlepszego, Hope, ofkors ^^
Kochana, nawet nie masz pojęcia jak bardzo dziękuję ci za najpiękniejszy prezent pod słońcem i cudowne życzenia.
OdpowiedzUsuńUczyniłaś te urodziny najlepszymi w moim życiu. Jak dotąd nikt nie napisał nic specjalnie dla mnie z okazji urodzin.
Odnosząc się do powyższego dzieła :
Zakochałam się w fabule, zakochałam się w odsłonach bohaterów, zakochałam się w ich uczuciu.
Myliłaś się. Twój styl pisania nie jest wycwiczony, to talent, definitywnie.
Nieco bardziej rozbudowaną opinie, napiszę ci na gg, gdyż dziś, po całym dniu na nogach, padam. Kocham cię mocno i jeszcze raz dziękuję :-*
Dodaj w końcu 2 część!!!!
OdpowiedzUsuń