wtorek, 30 czerwca 2015

Nowy start?



Nie wiem co chcę tu napisać.
Cała ja.
Obiecuję sobie zawsze: ODJDĘ, ZOSTAWIE TO WSZYSTKO, CO TAK CHOLERNIE MNIE RANI.
A to boli.
I wtedy zjawia się ktoś, kto postanawia wywrócić moje myśli do góry nogami...
Zacznę od samego początku, dobrze?
Był piękny dzień. Słońce świeciło tak mocno, że szło umrzeć. Dzień wcześniej odbyły się testy szóstoklasisty. Przemęczona, przeziębiona dziewczyna samotnie siedziała w domu. Właściwie, leżała pod ławą w salonie. Tysiąc otwartych kart w przeglądarce internetowej wcale nie dawały zajęcia. To ja...
Kilka błędnych myśli pojawiło się w jej głowie. Już wie, że popełni jeden z największych  błędów sukcesów, osiągnięć w swoim życiu.
Blogger.
Nowy blog.
Nagłówek robiony w programie pizap. (brzydki, beznadziejny, ale wtedy wydawał się piękny)
Pierwszy post (żenujący i śmieszny, ale wtedy najwybitniejszy)
Brak komentarzy
Brak ludzi
Mało wejść
Mimo to, starania, ciągle nieprzerwane.
Dążenie do celu.
Pierwsze osoby
Pierwsze motywacje
Pierwsze przyjaźnie.
Nowe odkrycia
Rady, do dziś zapisane.
Słowa, kojące rany
Nadzieja, na lepszy świat.
Życie, nowe, inne od tego tutaj.
Nowy start.
Stare przeszkody.
Prosta droga ku spełnieniu marzeń.
Ku przyjaźni, szczęściu, pasji.
Coraz więcej zakrętów.
Zazdrość
Strach
Popełniane błędy.
Chwile słabości
Łzy
Wysiłek, pot.
Starania, zdane na przegraną.
Krew.
Żal.
Marne uśmiechy
Chwile zapomnienia
Ponowne zło.
Brak siły
Zmęczenie nadzieją
Koniec wiary
Już naprawdę nie mam siły. Próbowałam uratować moją krainę, moje szczęście, moją radość, ale chyba jest zbyt późno, by wrócić to tego co było.
Czuję w sobie pustkę.
Nie chcę tego robić, ten blog to moje życie.
Z drugiej strony wydaje mi się, że tak trzeba.
Bo ludzie mają mnie dosyć.
Przyjaciele?
Odchodzą.
Nie wszyscy, oczywiście, nie chcę znów kogoś zranić...
Czuję przeszywający lęk przed przyszłością.
Tak cholernie bardzo czuję pragnienie powrotu do tego, co utraciłam, że obawiam się utraty nowego życia.
Trzymam w swoich rękach szklaną kulę, bańkę i muszę pilnować, by się nie stłukła.
Nie wiem czy mi się uda.
Czy w ogóle warto próbować?
Gdzie ci ludzie, którzy obiecywali, że nie zostawią?
Ach, tak, zapomniałam, przecież odeszli.
Zwracam się z pytaniem do Was.
CZY MAM TU BYĆ??
Czy mam ODEJŚĆ BEZPOWROTNIE??
Jeśli będzie tu 15 komentarzy od różnych osób, które chcą mnie u mnie, na 99% zjawię się z kontynuacją Mi Amor - beznadziejnym opowiadaniem, bezdusznym bełkotem.
Nie martwcie się, kończy się.
Niedługo, jeśli będzie mi dane, przedstawię Wam, coś, dzięki czemu moje imię zyskało nowe znaczenie.
>>A może to wszystko jest tylko snem, z którego zaraz uda mi się obudzić??<<

sobota, 27 czerwca 2015

OS/ Fedemila/ Nimfomanka/ Na... dowidzenia?

Hola!
Dziś oficjalnie zaczęły się wakacje. Zdecydowanie zasłużyliśmy na nie, nie sądzicie?
To był trudny rok pełen łez, wysiłku, samobójczych myśli, ale i wielu uśmiechów i nowych planów.
Każdego dnia staraliśmy zmienić coś w sobie, może nawet tego nie widząc.
Może ktoś zdobył nowych przyjaciół, albo się zakochał... Może dla niektórych właśnie kończy się ważny etap.
Zamknęliśmy kilka ksiąg, teraz trzeba ukryć je w pamięci, ale zapisując same najlepsze chwile.
Właśnie dziś rozpoczyna się czas, w którym odpoczniemy, będziemy mogli się wyspać, siedzieć po nocach, spędzać całe dnie w piżamie, rozwijać swoje pasje, wyrysować nowe ścieżki na przyszły szkolny rok.
346 dni temu nie mogłam odpędzić łez, bo rozstawałam się z najlepszymi przyjaciółmi, już wtedy popełniłam parę błędów. Kto ich nie popełnia?
Aż ciężko uwierzyć, że ten czas zleciał tak szybko. Wykreowałam sobie nową osobę, nowe cele i plany. Wydaje mi się, że każdy z nas tak robi.
I tym wstępem, płynącym prosto z mojego uradowanego serca pragnę zaprosić was do przeczytania mojego nowego One Shotu. Jeśli mam być szczera, to za jego pisanie zabrałam się już w grudniu 2014. Ale... jakoś nie miałam pomysłu, więc przeleżał kilka miesięcy w wersjach roboczych. Tak naprawdę, kończyłam go dziś, zaraz po zakończeniu roku.
Pragnę zadedykować moją marną pracę dziewczynie, która bardzo pomogła mi w jej napisaniu. To genialna osóbka o głowie pełnej świetnych pomysłów.
Dziękuję, Hope.
Nie tylko Hope zasługuje na dedykacje, jest ktoś, kogo kocham mocno, kto pomaga mi zawsze a i tym razem tak się stało, dziękuję Lali... Nie umiem dobrać słów. Wybacz mi.




Tytuł: Nimfomanka
Para: Fedemila, ofc xD
Gatunek: Dramat psychologiczny
Ograniczenia wiekowe: M/ 18+

Siedzę w dużej sali o niebieskich ścianach i żółtej wykładzinie. Krzesła są ustawione na kształt koła. Obok widzę ludzi, których nie znam. Są i kobiety i mężczyźni. Każdy patrzy po sobie niepewnym wzrokiem. Zagryzam wargi. Boję się. Strach maszeruje przez moje zbezczeszczone ciało. Zalewa umysł, nie pozwala by trzeźwe myśli wnikały do jego głębi. Oddycham ciężko, nie umiem się uspokoić.
- Ludmiło, może teraz ty - słyszę spokojny kobiecy głos.
Dźwięk mojego imienia przyprawia mnie o dreszcze. Nienawidzę go, nienawidzę siebie, nienawidzę tego, kim się stałam. Mimo paniki i wszech obecnej niepewności, wstaję. Głośno przełykam ślinę, otwieram usta, by wymówić pierwsze słowa. Moje wargi wysychają, ręce drżą. Zamykam oczy. Mimo to, czuję na sobie spojrzenia pozostałych ludzi. Mam wrażenie, że zaraz upadnę. Brakuje mi siły. Jedną ręką podpieram się o krzesło. Zdaję sobie sprawę, że jest ze mną źle. Umieram, ciągle żyjąc.
- Ja - mówię po dłuższej chwili. - Ja jestem nimfomanką.
Nie czuję ulgi. Nie czuję nic. Moje życie nie zmieniło się dzięki temu wyznaniu. Ciągle niewidzialny bicz okalecza moje plecy, domagając się odpłaty za moje grzechy.
- Wolałabym być cholerną ćpunką, pijaczką albo nawet dziwką... choć do niej mi blisko - parskam, zażenowana.
Z każdym dniem rozumiem siebie coraz mniej. Cały czas zadaję sobie pytanie, po co ja tu w ogóle przyszłam?
- Nie chciałabyś być narkomankom - odzywa się chłopak siedzący kilka siedzeń dalej.
Patrzę mu prosto w oczy, chcąc dowiedzieć się, co ma na myśli. Studiuję dokładnie jego twarz i muszę przyznać, że jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Jego szczupła twarz jest pokryta rumieńcem, a czekoladowe oczy wpatrują się w moją osobę. Włosy, tak starannie ułożone, mają kolor brązowy. Na chudych ramionach ma jasnoniebieską bluzkę, kolorem prawie identyczną do dżinsów.
Wydymam spierzchnięte wargi. Sprawia mi to wielki ból, bo skóra pękała, tworząc nowe szparki, przez które sączy się krew.. Ale to nic. Ból urzeczywistnia, jest dobry.
- Tak? A skąd ty to możesz wiedzieć? - pytam, a mój głos ocieka jadem, goryczą i wściekłością.
Nienawidzę, gdy ktoś podważa moje zdanie a już na pewno nie taki laluś jak on.
- Czuję to - zwraca się do mnie spokojnie niczym anioł.
Dopiero teraz zwracam uwagę na to, jaki jego głos ma na mnie kojący wpływ. Mrużę oczy, nie podoba mi się ta sytuacja.
- To źle czujesz. Nie wtrącaj się do moich przekonań, bo dla mnie nie jesteś nikim i mam głęboko w nosie, co sądzisz i co ci si wydaje - krzyczę.
Mam po dziurki w nosie ludzi, którzy mówią mi co powinnam, co muszę i czego nie mogę. Każdy uważa się za mądrzejszego, lepszego ode mnie. Tyko, że ja mam poważny problem, ok? Nikt nie potrafi tego zrozumieć i postawić się na moim miejscu. Zamiast mnie wspierać, kroją moje serce na zimnym stole operacyjnym i już zakopują moją trumnę, mimo iż ja ciągle żyję.
Wychodzę, trzaskając drzwiami. Cholerna grupa wsparcia. Grupa idiotów...
Siadam na jednym z plastikowych krzeseł ustawionych przy ścianie, wzdłuż korytarza. Opieram głowę na dłoniach. Mam już wszystkiego dosyć, upadłam, a teraz brakuje mi sił, by się podnieść. Mój anioł stróż chyba gdzieś się zgubił, albo nie nadążył za mną, gdy biegłam przez labirynt uczuć, gdzie nawet ja sama jeszcze nie odnalazłam wyjścia. Łzy cisną mi się do oczu. Nie daję sobie rady, powoli sięgam dna...
- Przepraszam - słyszę nad sobą. Unoszę głowę i widzę tego samego człowieka, z którym przed chwilą się pokłóciłam.
Wyciąga w moją stronę dłoń z chusteczką. Biorę ją od niego i wycieram łzy.
- Nie chciałem cię zranić - mówi dalej, siadając obok. - Po prostu wiem jak to jest być narkomanem i wątpię, żeby ci się podobało. Tak w ogóle, to jestem Federico.
- Ludmiła - szepcę.
Zapada pomiędzy nami cisza. W półmroku, który panował dokoła, widziałam jego zatroskaną minę. Zagryzam dolną wargę. Staram się powstrzymać tę nie pohamowaną chęć pocałowania go.
Taka jest prawda, strasznie mnie pociąga, a ja nic nie mogę na to poradzić. Jestem na siebie wściekła. Wszystko przez to, że nie umiałam poradzić sobie z przeszłością.
- Widzę. że mnie chcesz - uśmiecha się w taki dziwny sposób, którego nie potrafię opisać. Jakby trochę ze współczuciem, a trochę zrozumieniem i w dodatku smutkiem... - przecież to nie twoja wina - kontynuuje. - To uzależnienie, choroba, nie panujesz nad tym, twój umysł nie pracuje prawidłowo, a ty nie będziesz mogła normalnie funkcjonować, dopóki nie dostarczysz organizmowi tego, czego on chce. W tej chwili Twoja dusza soi obok ciała, karci cię i ty czujesz żal oraz wyrzuty sumienia, ale chęć zaspokojenia potrzeb jest silniejsza.
Otwieram buzię ze zdziwienia. Nie potrafię pojąc, skąd On wie tak wiele, umie tak pięknie dobierać słowa i jak potrafi zrozumieć mnie, nawet nie znając.
- Fede, skąd ty... ? - zaczynam, jednak nie jest mi dane skończyć.
- Wiem jak to jest, Lu. Jestem uzależniony od narkotyków. Walczę z tym, każdego dnia biorę coraz mniej. Zdaję sobie sprawę z tego, jak się czujesz. Chcę ci pomóc - dotyka mojej dłoni.
- W jaki sposób? - łzy stają mi w oczach.
- Zagramy w grę... Tak długo jak ty będziesz powstrzymywać się od twoich uzależnień, tak długo i ja będę. Zaczniemy od jutra, dobrze?
- A dziś?
- A dziś... - powtarza po mnie, jak echo. - Dzisiaj spełnimy nasze wspólne fantazje i marzenia...
Nie rozumiem go, nie rozumiem, ale chyba nie chcę rozumieć.

Delikatnie muska skórę na moim nagim ciele. Czuję, jak ręce chłopaka dotykają mojego brzucha, a ciepłe wargi co chwila zmieniają miejsce. Cicho szepcę imię, co chwilę zaciskając pięści na jego gęstych włosach, już nie tak idealnie ułożonych.
- Federico - wypowiadam wprost do jego ust, gdy całuje mnie. Namiętność, pasja, pożądanie. Przekazuje mi te wszystkie emocje, zaplata swój język z moim, czuję bicie jego serca.
Mija krótka chwila, a stajemy się jednością. Wbijam ostre paznokcie w skórę na plecach Fede, syczę z bólu, jednak wiem, że ta chwila cierpienia jest warta rozkoszy, jaką odczuwam później.

Budzą mnie promienie słońca, grające w berka na mojej twarzy. Niechętnie otwieram oczy, ziewając przy tym. Spodziewam się znaleźć obok jakiegoś przystojnego faceta, jak prawie co noc. Nie mylę się, spostrzegam, że wtulam się z ciało nieziemsko pięknego mężczyzny. Uśmiecham się na wspomnienie wczorajszego dnia oraz nocy. W zwojach pamięci staram się odszukać jego imię.
Federico.
W mojej głowie odbija się echem jeden wyraz. Tak, jestem pewna, że właśnie tak się nazywa.
Fede... Jak to cudownie brzmi. Tak kojąco, tak pięknie.
- Federico - szepnęłam do siebie. Właściwie, to mogłabym nazwać tak księcia w jakiejś bajce o zagubionej księżniczce.
Przyglądam mu się uważnie, jego ślicznym kościom policzkowym i troszkę rozwalonej grzywce.
Moje serce przyspiesza, a ja nie umiem zrozumieć czemu. Nigdy przedtem nie czułam nic podobnego, to dziwne uczucie przeraża mnie, niepokoi, przyprawia o dreszcze całe kruche ciałko.
- Dzień dobry, Ludmiło - posyła mi uśmiech, otwierając swoje piękne oczy.
- Witaj, Fede - mówię lekko niepewnie, drżącym głosem. - Jak się spało?
- Dobrze - odgarnia mi włosy z czoła, a mnie przechodzi przyjemny dreszcz.
Nie mam bladego pojęcia co się ze mną dzieje. Nie podoba mi się to, ale wiem, że nie da się tego zmienić.
Leżymy chwilę wpatrując się w siebie. Widzę w jego oczach coś niesamowitego, zapiera mi dech, pragnę zatopić się w nich, utopić w źrenicach, płonąc pod jego dotykiem, upajać się wargami, językiem, który pieści moje usta, co jakiś czas przygryzane w zębach.
- Pocałuj mnie - szepcę, przejeżdżają opuszkami po jego nagim torsie.
Nie muszę powtarzać, już po krótkiej chwili przyciąga mnie do siebie. Nasze ciała są blisko siebie, może nawet zbyt blisko, jedną ręką obejmuje mnie w talii. Bije od niego przyjemne ciepło, które owija mnie, otula niczym koc. Przez ułamek sekundy intensywnie wpatruje się w moje tęczówki, po czym z czymś nietypowym dla mnie łączy nasze wargi. Oddaję każdy z zachłannych pocałunków, splatam ze sobą nasze języki. Czuję, jak jego ręce znajdują się na mojej twarzy, policzku i we włosach. Aksamit ust Federico muskał mój czarny świat. Nie mam potrzeby, by być tu teraz, z nim, nie czuję wewnętrznej żądzy, wręcz przeciwnie, coś w środku mówi mi, że chcę jego bliskości, chcę jego, jego serca i duszy, czegoś, czego nigdy nikt nie był w stanie mi dać. Miłości. 
Odrywam się od jego spragnionego mnie umysłu. Oddycham ciężko, studiuję uważnie jego twarz. Jest jak anioł.
A co jeśli to się nie uda? Jeśli zakochamy się w sobie i coś pójdzie nie tak? Co jeżeli to cholernie irytujące uczucie, które w sobie mam doprowadzi do tragedii? Nie chcę, żeby to wszystko źle się skończyło.
Próbuję odpędzić nachalne myśli, więc znów całuję go. Oblizuję wargi chłopaka, słodkie, pełne goryczy, pełne, idealne...
Opadam z powrotem na materac. Miękki atłas styka się z moją skórą. Jest niczym w porównaniu do jego dotyku.
- Federico? - patrzę w sufit, jednak mam pewność, że on zerka na mnie. - Boję się - odwracam wzrok, kieruję go na Włocha.
- Czego?
- Że... - waham się. Może wcale nie powinnam mu nic mówić? - że mnie pokochasz.
Uśmiecha się lekko, po czym całuje mój policzek. Wstaje i ubiera się we wczorajsze ubrania.
- Ubierz się, słonko - szepce mi do ucha. - Zrobię nam śniadanie a potem gdzieś cię zabiorę.

- To jest to wspaniale miejsce? - pytam z kpiącym uśmiechem. - Przecież to zwykła stara szopa i łąka otoczona płotem....
- Cii -  przykłada mi palec do ust i wskazuje na budynek w opłakanym stanie.
Marszczę brwi, spoglądam to na niego, to na szopę i dopiero po chwili dostrzegam wychodzące z niej dwa duże zwierzęcia, prowadzone przez nieznanego mężczyznę.
Przerażonym wzrokiem badam sytuację, to wszystko wydaje się być już zaplanowane. Federico unosi kąciki ust, zerka na mnie co jakiś czas. Jak zahipnotyzowany wpatruje się w białego i czarnego konia.
- N-nie wsiądę na to - wzdycham.
- Przestań, ze mną nic ci się nie stanie - łapie mnie za rękę, a moje kolana stają się jak z waty. - To nie to - śmieje się słodko. - To Smile i Tear.
Lęk przepełnia mnie całą. To zbyt dynamiczne przeżycie, jak na mój schorowany stan istnienia.
Wielkie zwierze podchodzi do mnie, a ja z piskiem odskakuję i wpadam na Federico. On obejmuje mnie od tyłu i przyciska do siebie. Słyszę jak bije jego serce. Podoba mi się ten rytm. Uspakaja mnie i pozwala opanować drżenie rąk.
- Nie bój się - słyszę jego przenikliwy, słodki głos. - Pojedziemy razem.
Bez najmniejszego problemu wskakuje na białą klacz. Wyciąga rękę w moim kierunku, a ja z zaufaniem chwytam ją. Drugi człowiek podsadza mnie.
Siedzę na koniu po raz pierwszy w życiu. Obejmuję mocno Federa w pasie. Boję się jak cholera, ale ufam mu. Trzyma lejce jedną ręką, drugą zaplata w uścisk moją dłoń.
Przyspieszamy z każdą sekundą. Ciepły powiew muska moją twarz, a słońce ogrzewa ciało. Zamykam oczy, widzę nowy, lepszy świat.

- Pieski szczekają na księżyc makowy - czytam szeptem, by nie zagłuszyć ciszy w bibliotece miejskiej, ale też by podbudować nastrój.
- I nigdy jeszcze tym makowym psom, że jest świat większy nie przyszło do głowy - recytuje z pamięci Federico. Bierze ode mnie dużą książkę z cytatami i otwiera na przypadkowej stronie. - Dziękuję ci - zaczyna, patrząc mi głęboko w oczy - że nie jest wszystko tylko białe albo czarne.
- Że niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają, że bronią błędów - kontynuuję jego wypowiedź, odnajdując jednocześnie odpowiedź na setkę nurtujących mnie pytań. - Tylko my chcemy być wciąż albo albo i jesteśmy na złość stale w kratkę - z uśmiechem biorę od niego księgę.
Nasze dłonie stykają się ze sobą, czuję uniesienie, wielką moc, mrugam energicznie. Biorę wdech i zmuszam się do ponownego sięgnięcia po cytatnik.
- Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale, bym przed tobą szedł wylewać żale - uśmiecham się blado, mój ulubiony wiersz jeszcze z czasów szkolnych. Zawsze wywołuje u mnie wielkie emocje, kieruje umysł wśród niespełnione marzenia.
- Idąc bez celu, nie pilnując drogi sam nie pojmuję jak w twe zajdę progi. I wchodząc sobie zadaje pytanie: Co mnie tu wiodło? Przyjaźń czy kochanie? - przybliża się do mnie.
- Kochanie - bełkoczę pod nosem. On jest moim kochaniem, on jest moim nowym światłem, cieniem mrokiem i dniem, nocą, gwiazdami, księżycem, słońcem... Na myśl przychodzi mi jeden z dobrze mi znanych utworów. Szybko odnajduję go na pożółkłych kartkach. - Człowiek jest bombol, szkło, lód, bajka, cień, proch siano...
- Sen, punkt, głos, dźwięk, kwiat - przerywa mi - nic, by go królem zwano - milczę, błądzę po jego twarzy, szukam sensu istnienia, pasji, czegoś, co da mi podpowiedź. - Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów, z których serce zachwyt piło.
- Prócz pierwiosnków i powojów. Między nami nic nie było - ponownie zbija mnie z tropu, wybranym utworem. Zagryzam wargi i przewracam kartkę. - Gdybym miał pięćdziesiąt trzy minuty czasu...?
- Poszedłbym w kierunku studni - szepcze.
Jego twarz niemalże styka się z moją, czuję miarowy oddech na swojej skórze.
- Rzęsami dotykam nieba - zerkam ukradkiem na otwartą przypadkowo książkę. - W źrenicach widać ciebie - nawet ja nie umiem przypomnieć sobie tej prozy. Podoba mi się, oddaje moją sytuację. Nie odzywa się przez chwilę, więc dokańczam. - Serce broni rytmu. Galopem przemierzamy bezkres światłoczułych doznań.
- Kocham cię - słyszę głuche echo.
Aksamit jego ust składa czułe, powściągliwe pociągnięcia, zęby haczą o różowawe wargi, krwawiące już tak wiele razy.
- Kocham cię - powtarzam po nim, chodź nie jest to tytuł, czy autor.
Nie są to puste słowa, litery układające się w zrozumiałe wyrazy, pzesyłają treść, to prawda, ale nie gubią się w labiryncie natłoku wszystkich czułych wyznań.
- Kocham cię słońcu. I przy blasku świec.
- Kocham cię w kapeluszu i w berecie - brnę dalej, przypominając sobię Rozmowę liryczną.
- W wielkim wietrze na szosie i na koncercie
- W bzach i brzozach, i w malinach, i w klonach
- I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona
- I gdy jajko rozbijasz ładnie
- Nawet wtedy, gdy ci łyżeczka spadnie.
Śmieję się cicho. Wtulam się w niego, Czy to nowy etap? Czy skręcam na drodze? Czy nie upadnę, biorą udział w wyścigu po radość?

-Jak można znaleźć się w stanie zupełnej euforii, zapomnienia, ukojenia... bez ćpania? - pytanie chłopaka wznosi się w górę, pod sam sufit, próbuję je uchwycić, ale wymyka mi się z rąk, wypełza otwartym oknem, szybuje wśród chmur i wreszcie stale się parne w próżni.
- Nie mam pojęcia - zamykam oczy.
- Wystarczy kochać, pragnąć, podziwiać - przysiada naprzeciw mnie na białym dywanie w salonie. Układa dłonie na moich chudych, kościstych kolanach. - Wystarczy mieć kogoś, dla kogo pragnie się żyć. Wystarczy mieć ciebie.

- Wyjdź za mnie, Ludmiło.


- Tak, biorę sobie ciebie za męża.




- Jestem w ciąży, Federico.


- Państwa dziecko nie żyje, bardzo nam przykro.


- Pani mąż miał wypadek, jest w poważnym stanie...


- Obudź się z tej cholernej śpiączki, Fede!!




- Boże, ty żyjesz!


- Zaczniemy życie od nowa, poznamy świat, skryty dotychczas pod płachtami ślepego uwielbienia.



...


Łapię go za nadgarstki. Moje zeszklone oczy patrzą na jego wystraszoną twarz. Starałam się dostrzec w jego tęczówkach to, co widziałam w dniu, w którym się poznaliśmy.. Ale.. od tamtego czasu coś się zmieniło, nie potrafię już rozpoznać kolorów.
- Zabij mnie - mówię, a ton mojego głosu może wskazywać na to, że przepełnia mnie spokój. Niestety, jest inaczej, od środka rozrywa mnie złość i żal. - No dalej, zabij mnie, na co czekasz? - pytam już niecierpliwie.
Nie otrzymuję odpowiedzi. Federico milczy, wpatrując się we mnie. Boli go ta sytuacja, ale sam jest jaj winien.
- Zabij mnie! - krzyczę. - Wstrzyknij mi śmiertelną dawkę tego dziadostwa, którym się faszerujesz.
Ciągle nie odzywa się do mnie. Strzykawka, którą trzyma w dłoni, wypada z niej.
- Nie mogę - szepce. - Nie mogę ci tego zrobić.
- Bo? - unoszę brwi w pytającym geście.
- Bo cię kocham.
- Gdybyś mnie naprawdę kochał, nie brałbyś znowu! Obiecałeś mi coś, ale najwidoczniej to wcale nie miało dla ciebie znaczenia. Nienawidzę cię za to co zrobiłeś i co robisz, ale moje serce nie może przestać rwać się ku tobie. I dlatego właśnie proszę cię, skończ moją męczarnię, bo nie mogę patrzeć na to, jak się wyniszczasz. Zabij mnie, jeśli chociaż troszkę dla ciebie znaczę.
- Ale...
- Nie ma ale, zabij mnie, albo  zapomnij o mnie na zawsze. Możemy być razem w raju, albo żyć na ziemi osobno. Do ciebie należy wybór.
Widzę, że nie wie co robić. Wacha się. W końcu schyla się, bierze strzykawkę i ze łzami w oczach wbija mi igłę w żyłę.
Czuję lekki ból, potem przed oczami widzę dziwne rzecz, nie do opisania. Mam wrażenie, że moje wszystkie problemy zniknęły i już nic nie ma znaczeni. To tak jakbym była kimś zupełnie innym, nie sobą, kimś, kogo nic nie obchodzi. Mam wrażenie, że mogę latać. Ten stan trwał tylko kilka minut, a potem upadłam. I zaczyna robić się ciemno... obraz się rozmywa... nic więcej... tylko czerń...Potem. Była. Już. Tylko. Ciemność.

~
Życie jest krótkie
Kruche serca łatwo jest złamać
Dusze pragnące szczęścia unosi delikatny powiew.
Byłam tu rok.
Zraniłam w tym czasie bardzo wiele osób.
Ja na ich miejscu nie chciałabym siebie znać.
Jestem okropną osobą, która nie zasługuje na szczęście. Myślałam, że mogę je mieć, kiedy zjawiliście się Wy, kiedy wnieśliście promyk światła do mojego świata.
Myliłam się. To wszystko jest zbyt piękne, by mogło trwać.
Straciłam przyjaciół, tych internetowych i tych zwykłych.
Należą im się przeprosiny, więc przepraszam wszystkich tych, których zraniłam. Zwłaszcza Hope, LilDevil, Juliette Pasquarelli i Ole Pasquarelli.
Wiele razy próbowałam odejść, ale nie udawało się to.
Nie wiem czy i tym razem nie powrócę kiedyś. Kiedyś...
Na razie chcę zniknąć.

I chciałam by ten OS był czymś pięknym, pewnie spaprałam jak zawsze, ale mi samej, nawet trochę się podoba.

Jeśli chcecie, zostawcie po sobie ślad, będę tu zaglądać.

Dziękuję tym, którzy byli ze mną... Podziwiam Was.


Ps. Pisząc to, modliłam się, by ktoś był w stanie mnie powstanie mnie powstrzymać, żeby jakaś zbłąkana osóbka napisała do mnie, zrobiła coś, że sprawi, że odechce mi się zniknąć z życia, które tak kocham... kochałam...

niedziela, 21 czerwca 2015

Mi Amor - 20.

"~ Chodźmy do Studia  ~"

*Camila*
Odepchnęłam od siebie Sebastiana. Opierałam się plecami o ścianę. Oddychałam nieregularnie, szybko i płytko. Nie wiem czy było to spowodowane nerwami, czy intensywnym pocałunkiem, przez który nie miałam jak oddychać.
- C-co to było – wyjąkałam, spoglądając na niego. - Masz żonę i to ciężarną.
- Camila, ale to jest silniejsze ode mnie, rozumiesz? Nie umiem panować nad niepohamowaną chęcią powrotu do tego co było między nami.
- Proszę, przestań. Szukałam pracy, spotkałam cię w galerii handlowej, gdzie pytałam o miejsce zatrudnienia, zaoferowałeś mi robotę tutaj, patrzą na to, że byłam uczennicą Studia – przełknęłam ślinę.
Doskonale wiedziałam o czym mówił, bo czułam dokładnie to samo. Patrząc na niego, umysł mówił, żeby się odsunąć, wyjść, uciec, ale serce krzyczało, rwało się ku niemu.
- Tak, to prawda, ale chyba zapomniałaś już o tym, co razem przeżyliśmy – uśmiechnął się blado.
Musiałam zagryźć wargi, żeby stłumić w sobie te wszystkie sprzeczne uczucia.
Miałam wrażanie, że wybuchnę płaczem, jak mała dziewczynka, której ktoś zabrał lizaka. Nie mogłam nic zrobić.
Chęć, by poczuć na sobie jego silne ręce, ukoić dusze zdecydowanym dotykiem, tak jak dawniej, były tak silne, że niemal namacalne. Przełknęłam ślinę,starając się ukryć głęboko w sobie całe zakłopotanie, wypisane na twarzy.
- Chcesz, żebym rzucił cię na kanapę i doprowadził do szaleństwa, prawda? - przybliżył się do mnie, ułożył dłonie na moich biodrach, a ja, chociaż powinnam, wcale nie chciałam mu przerywać.
- S-seba, t-to, nie w porządku wobec Lary – szepnęłam jeszcze raz, starając się uspokoić, ale wszelkie próby ogarnięcia myśli okazały się zbędne, na nic nie przydatne.
- Kochasz ją – jedna, albo dwie nieme łzy spłynęły po moich policzkach.
- Nie płacz – otarł moją mokrą twarz, posyłając mi delikatny, pokrzepiający uśmiech. - To prawda, że bardzo ją kocham, ale to nie znaczy, że nie mogę kochać też ciebie. Jesteś dla mnie ważna, chcę ciebie całym sobą, doprowadzasz mój umysł do stanu zupełnego zagubienia, wiesz o tym, bardzo dobrze wiesz – patrzył mi w oczy, stykał swoje czoło z moim, nos zresztą też.
Zrobi mi się słodko w buzi, kolana miałam jak z waty. Podejrzewam, że trzęsły mi się ręce, ale nie starczyło mi silnej woli, by spuścić wzrok. Wiedziałam, że powinnam to przerwać. W głowie ciągle kotłowała mi się setka nieuporządkowanych myśli.
- Powiedz mi tylko, czy chcesz tego tak samo bardzo jak ja. Wystarczy mi jedno słowo – ujął moją twarz w dłonie.
Nawet nie wiem kiedy, jedno bezwiedne „tak” wypadło ze mnie, opadłam w jego ramiona, nie mając siły ruszyć nawet palcem. Kręciło mi się w głowie. Nie wytrzymałam tej presji, słodkie słowa, ociekające jadem, szeptane ciągle, stawały się coraz bardziej rozrzutne. Błędne wzory zataczały się wkoło, zahaczając czasem moje ciało. Sama już nie wiem, czy czułam się dobrze, czy też źle. Zrujnowany stan psychiczny nie pozwalał mi na czerpanie chwili. Byłam nieobecna we własnym organizmie, może podróżowałam między galaktykami... Nie wiem.
Pamiętam, że gdy się ocknęłam, z tego dziwnego stanu, leżałam na kanapie w gabinecie Sebastiana, a nade mną pochylał się on, we własnej osobie, razem z żoną i Ludmiłą na doczepkę.
- Nie strasz mnie tak nigdy więcej – młody mężczyzna spojrzał na mnie ciepłym, pełnym miłości wzrokiem.
- Co się stało? - zmarszczyłam brwi, starając się pozbierać.
- Rozmawialiśmy i... i zemdlałaś – wyjaśnił. - Położyłem cię tu i zawołałem pomoc. Miałem to szczęście, że moja kochana Lara – ucałował ją w policzek - i twoja przyjaciółka Ludmiła, akurat były na korytarzu.
Przymknęłam oczy. Czułam się zdecydowanie lżej, wiedząc, że do niczego między nami nie doszło.

- A tak w ogóle – kontynuował Sebastian – to chyba mogę jakoś Wam pomóc.
- Serio? - uniosłam się na łokciach.
On jedynie skinął głową. Podszedł do dużej szuflady, otworzył ją i zaczął grzebać w papierach, po czym wyłożył na biurko żółtą teczkę pełną dokumentów z tłoczonymi, dużymi, czarnymi literami, układającymi się w nazwisko Pasquarelli.

*Ludmiła*
Niepewnie podeszłam do męża mojej przyjaciółki, zostawiając Camilę pod czujnym okiem przyszłej mamy. Popatrzyłam na Sebastiana. Wydawał się być dobrym człowiekiem.
- Mogę? - zapytałam cichutko, na co on tylko skinął głową.
Drżącą ręką chwyciłam plik kartek. Usiadłam na prześle, przeglądając wszystko, strona po stronie. W tych papierach było niemalże wszystko. Od momentu jego adopcji. Jakby to co było przedtem nie istniało.
Brakowało mi czegoś, istotnego elementu tej całej układanki. I jakby nad tym pomyśleć, to Federico nigdy, ani razu nie wspomniał o swojej przeszłości. Nie poruszył tego tematu, unikał go, jakby bał się, albo chciał to trzymać w tajemnicy. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego.
Lekko, żeby nic nie podrzeć, przerzucałam kartki z lewej na prawą, z prawej na lewą, odkładałam jedną, wyciągałam drugą... Uważnie studiowałam tekst, żeby nie pominąć żadnego najmniejszego szczegółu. W tamtej chwili istotne mogło być wszystko. Każde słowo przybrało wagę złoto i zostało ważone na niewidzialnej szali. Określałam ich wartość i w zależności od tego jak wielka ona była, przysposabiałam je, kodując po literce, bądź odrzucałam, dorzucając do stosu wszystkich zbędnych informacji.
Natrafiłam na kilka zdjęć, które prawie złamały mi serce. Musiałam powstrzymywać się przed wybuchnięciem płaczem. Takie urocze pocałunki składał na ustach Camili na tych zdjęciach.
- Wszystko dobrze - szepnęłam do siebie ledwo słyszalnie. - Tak, dobrze.
Zamknęłam teczkę, poprzednio wykonując kilka ujęć telefonem. 
- Dobrze się już czujesz, Camilita? - zapytałam łagodnie, chwytając jej dłoń. Dziewczyna popatrzyła na mnie swoimi dużymi oczami, a ja wymusiłam na sobie uśmiech. - Dziękuję ci Sebastianie - zwróciłam się do niego. - Zrobiłeś dla mnie naprawdę wiele - podałam mu dłoń.
Pomogłam Cami wyjść z pokoju, a potem całego budynku. Wydało mi się, że kiedy tylko zaczerpnęła świerzego powietrza na jej twarz powróciły kolory.
- Cami? - zagadnęłam, gdy byłam już pewna, że czuje się w stu procentach dobrze. - Co się tam tak na serio stało?
Odwróciła wzrok, a pod powiekami zebrały jej się łzy. Delikatnie położyłam dłoń na jej ramieniu.
- Proszę, Ludmiła, to trudny temat - zagryzła wargi.
- On... zrobił ci krzywdę? - zapytałam niepewnie. 
Nie wydawało mi się, by to mogła być prawda. Wyglądał na naprawdę pożądnego człowieka.
- Nie - zaśmiała się gorzko. - Wręcz przeciwnie. To dobry chłopak. Chciał... chciał wrócić do tego co kiedyś było.
- Znaczy - oblizałam suche i spękane usta. - Znaczy że, ten...ym..
- Tak - szepnęła.
- Nie rozumiem cię Camila - nagle poczułam zbierającą we mnie złość.
Ona ma wszystko. Ma męża, ma szczęście, ma pieniądze i pracę. I jakby na złość, prubuje wszystko zepsuć. Najpierw Federico, potem to.
Dziewczyna, marszcząc brwi, przyglądała mi się bacznie.
- Nic nie wiesz - szepnęła ostro, kiedy uświadomiła sobie o co mi chodzi. - Nie wiesz jak to było. Sebastian obiecywał mi wszystko, kiedy jego żonka uganiała się za moim byłym, a mąż był w Brazylii. Czułam się samotna, opuszczona. Federico kilka miesięcy wcześniej zerwał ze mną, potem poznałam Broda, ale on musiał pilnie wyjechać, nie miałam nikogo, Ludmiła. Zaczęłam pracować dla Seby, a potem to wszystko samo potoczyło się dalej - wybuchnęła płaczem, ukrywając twarz w dłoniach. - Po raz pierwszy od dawna czułam się komuś potrzebna, spełniona. Lara była ślepo zapatrzona w Pasquarelliego, wszyscy o tym wiedzieli, tylko nie on. Mieli problemy, ja byłam... byłam... byłam ucieczką. Nie wiń mnie za to, nie wiń mnie za błędy, które popełniłam.
Zrobiło mi się jej tak bardzo żal. Może jednak nie wszystko w jej życiu jest takie banalne jakby się wydawało. Do tej pory miałam ją za zdystansowaną kobietę z zasadami, ale teraz widzę, że moja intuicia miała rację. Ona potrzebuje kogoś, komu może zaufać, wypłakać się w ramie, kogoś, przed kim się otworzy. Przytuliłam ją.
- Chodźmy do Studia - odezwała się niespodziewanie, ścierając łzy z policzków.
Zdziwiła mnie jej propzycja. Do tych czas unikała tego miejsca jak diabeł święconej wody...
W środku panował wielki harmider. Uczniowie tłoczyli się na korytarzu, szum rozmów był nie do wytrzymania. Przeciskałyśmy się przez tłum, tak, jakby ruda miała jakiś konkretny powód, cel. To nawet dość oczywiste, nie pozwoliłaby mi tu przyjść, gdyby nie miała powodu.
- Kurczę, Lu, razem się nie dopchamy - jęknęła.
- Ale gdzie ty właściwie chcesz iść? - zapytałam, nieco poddenerwowana. Już bolała mnie głowa, hałas mnie przytłaczał, a na nogach zapewne pojawiły się odciski.
- Muszę koniecznie spotkać się z Pablo, Ludmi, poczekaj na mnie, proszę, gdzieś przed wejściem - złapała mnie za ramiona i spojrzała w oczy - choćby nie wiem co, nie idź nigdzie. Wystarczy mi, że sraciłam brata. Jesteś dla mnie jak siostra, nie mogę przeżyć tego po raz kolejny, rozumiesz?
Skinęłam tylko głową i odeszłam. Jej słowa bardzo mnie wzruszyły. 
Nie patrząc przed siebie wpadłam na nieznanego mi mężczyznę. 
- Przepraszam - bąknęłam.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się, zapatrzony w ekran swojego telefonu. - Możesz mi pomóc? Szukam kogoś, kto znałby taką dziewczynę, Natalię, jest z Hiszpanii i uczyła się tutaj. Jestem Andreas, mąż nauczycielki tańca. Kazała mi szukać blondynki z brązowymi oczami, bruneta w czapce z daszkiem albo rudej dziewczyny. 
- Jestem Ludmiła, jej przyjaciółka, o co chodzi? - przerwałam ten bezpłciowy bełkot.
- Natalia nie żyje - powiedział, a ja poczułam jak serce staje mi w gardle. 
- C-co proszę? - wyjąkałam drżącym głosem.
- Tak, dziewczyna podcięła sobie nadgarstki w toalecie damskiej - objaśnił.
Nie mogłam już słyszeć nawet słowa więcej. Popędziłam w stronę wymienionego miejsca. Na moje szczęście tam nie zebrało się zbyt wiele ludzi. W ostatniej kabinie, gdzie drzwi były otwarte na oścież leżała Natka, blada jak ściana. Lena trzymała ją na rękach, płakała, trzęsła się.
- Nat - padłam na kolana. 
Oparłam głowę o jej pierś. Nie słyszałam bicia serca, nie czułam pulsu. To wszystko właśnie się skończyło. Cząstka mojego małego świata właśnie bezpowrotnie odeszła.
Samobójcy ponoć nie trafiają do nieba. Do piekła też nie, przecież mają je tutaj. Czyściec nie istnieje. Więc co dzieje się z tymi ludźmi po śmierci? Gdzie trafiają duszę namaszczone własną krwią, zakute w kajdany cierpienia, tonące w morzu łez? 


~
Okay, hello my friends ♥
Muszę Was przeprosić, że rozdział jest tak strasznie późno. Byłam we Włoszech, gdzie prawie wcale nie miałam iternetu :<<< 
Za kilka minut jadę do siebie... ^^ Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, hyhy ♥
Smutny trochiu ten rozdział. Ciężko mi się wypowiedzieć co do jakości... to dziwne, ale nawet mi się podoba...
Ale wiecie, to Wasza opinia liczy się najbardziej ♥ 
~
W kolejnym rozdziale, który pojawi się już w WAKCJE (dacie wiarę, że to tak szybko minęło? )
- Rada Germana
- uprowadzenie dziewczyn 
- ofiarna śmierć ....kogoś. 
~
Nie wiem już, czy mówiłam jak baaardzo bardzo bardzo Was kocham. 

sobota, 13 czerwca 2015

Mi Amor - 19.

"~  Tak jakby siostrzyczka. ~" 

*Ludmiła*
Zagryzając wargi pchnęłam duże drzwi. Budynek, w którym znajdowała się wytwórnia muzyczna promująca Fede, był bardzo nowoczesny. Prawie cały oszklony, a w środku można dostrzec mnóstwo żywych barw, które dodawały energii i kazały się uśmiechać. Niezwykle mi tam podobało. Chodziłam, rozglądając się wkoło, zachwycona tym wszystkim. Cami szła za mną, z miną bez wyrazu. Chciała udawać zirytowaną, znudzoną do granic możliwości, ale przede mną nie uda jej się grać. Jej oczy przepełniał lęk i ból. Miała złe wspomnienia związane z tym miejscem. Odwróciłam się do niej.
- Co jest? - zapytałam, przypatrując się.
- Nic - otrzymałam jeden suchy wyraz.
- Camila, nie oszukuj. Widzę, że coś cię trapi. Możesz mi zaufać, serio - położyłam rękę na jej dłoni,
wiedziałam, że wyciągnę z niej wszytko.
- Powiem ci, ale masz nic nikomu nie zdradzić i nie komentować tego w żaden sposób - syknęła, na co ja uniosłam ręce w obronnym geście i przytaknęłam, skinięciem głowy. - Miałam romans z właścicielem tej wytwórni, Sebastianem - zacisnęła usta w wąski klinek, odwróciła się na pięcie i odeszła.
Stałam chwilkę, nie pojmując jak wielką tajemnicą właśnie zostałam obdarzona. Gdy ocknęłam się pobiegłam za sylwetką rudej, która już powoli znikała na końcu korytarza.
Tak jak prosiła, więcej nie poruszałam tego tematu. Szłyśmy w milczeniu, aż trafiłyśmy na najwyższe piętro, pod drzwi z tabliczką, na której złotymi literami widniał napis " Sebastian i Lara Vidal"
Moja koleżanka zapukała lekko do drzwi, a gdy usłyszałyśmy ciche "proszę", weszłyśmy do środka.
- Torres - młody mężczyzna ubrany w czarną koszulkę wstał, gdy tylko pojawiłyśmy się w jego biurze.
- Ferretti - poprawiła go Cam. - Już wzięłam ślub.

*Camila*
Moje serce, gdy tylko zobaczyłam Sebę wykonywało tysiąc pięćset, sto, dziewięćset uderzeń na sekundę. Myślałam, że moje wszystkie uczucia co do niego dawno się ulotniły, ale najwidoczniej trochę się pomyliłam. Trochę bardzo może nawet...
- Dobrze wiedzieć, złotko - uśmiechnął się tym swoim powalającym uśmiechem. Wzięłam głęboki wdech, musiałam się uspokoić. Widziałam, jak przygląda mi się Ludmi i miałam wrażenie, że się rumienię, wychodzę na idiotkę, która nad sobą nie panuje. Ale każdy ma prawo do słabości.
- Sebastianie, nie przyszłam tu w sprawach prywatnych, mój drogi. Moja przyjaciółka to dziewczyna Pasquarelliego. Wiesz zapewne o jego porwaniu - unikałam wzroku chłopaka.
- Tak, wiem, ale obawiam się, że nie będę w stanie wam pomóc, gdyż w czasie jego uprowadzenia byłem poza krajem w ważnych interesach - tłumaczył, patrząc to na mnie, to na Ludmiłę. - Camila, możemy chwilkę porozmawiać?
Spojrzałam wymownie na Lu, a ona bez słowa wyszła, zostawiając mnie z nim samą.
- Ja się serio zastanawiam, jak taki palant mógł tyle osiągnąć - warknęłam.
- Przestań - podszedł do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Przełknęłam ślinę, patrząc w jego śliczne, ciemne oczy. - Oboje wiemy, co między nami było. A uczucia tak szybko nie znikają.
- Proszę cię, daj mi spokój - zagryzłam wargi.
W duchu modliłam się, by ktoś wszedł przez te cholerne drzwi, by przerwał tą sytuację, by stało się coś, cokolwiek, ale nie, oczywiście wręcz przeciwnie, staliśmy tak, jak posągi, było słychać jedynie tykanie zegara.
- Cami, myślałem, że już nic dla mnie nie znaczysz, ale kiedy cię zobaczyłem... po prostu wiem, że nie mogę o tobie zapomnieć.
- Nie możesz, bo musisz - szepnęłam.
On tylko pokręcił głową, przybił mnie do ściany i pocałował namiętnie. Byłam zbyt zdezorientowana, by uświadomić sobie, co się dzieje. A kiedy już tak się stało, zamiast odepchnąć go od siebie, oddałam ten pocałunek.

*Ludmiła*
Błąkałam się po korytarzu bez większego celu. Czekałam na Cam, wiedziałam już, że nic tu po mnie. Szłam wzdłuż ściany, zapatrzona w swoje buty.
Nawet nie poczułam, gdy wpadłam na kogoś.
-  Ojej, bardzo przepraszam - odezwała się kobieta w ogrodniczkach i bandamką na głowie. Uniosła wzrok znad jakichś papierów i spojrzała na mnie, uśmiechnięta.
- Hej, co tam, Lu? - ukazała rząd białych zębów.
Dopiero gdy to zrobiła, poznałam ją.
- O Boże, Lara - rzuciłam się jej na szyję. - Nie widziałam cię masę lat.
Przez myśl przebiegło mi, czy wszyscy moi dawni znajomi teraz mieszkają w Buenos Aires?
- Ja Ciebie też, kochana. Ale za to, kiedy Fede wydawał u nas swoje pierwsze kawałki, nasłuchałam się o tobie - zaśmiała się. - Co tu robisz?
Lara była moją przyjaciółką z sierocińca. Znałyśmy się długo, ale dopiero kiedy Feduś został adoptowany poznałyśmy się bliżej. Kiedy i ja odeszłam, tęskniłam za nią bardzo.
- Szukam Federa - szepnęłam. - Nie, nie ważne. Znaczy...eh, ważne, ale nie w tej chwili, bo teraz się spotkałyśmy i jestem mega ciekawa co u ciebie, słońce.
- Nic się nie zmieniłaś - powiedziała, rozbawiona. - A ja... ja spodziewam się dziecka.
Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam na jej brzuszek. Był już ciut zaokrąglony. Poczułam wielką radość w sercu, tak wielką, że aż sama się sobie dziwiłam.
- Gratuluję - uścisnęłam ją mocno.
Może nie widziałyśmy się bardzo dużo czasu, ale nasza rozmowa była przeprowadzona tak, jakbyśmy gadały wczoraj.
Moja bratnia dusza, moja siostrzyczka. Tak jakby, siostrzyczka.

~
Hejo moje myszki ♥ 
Nawet nie wiecie jak żałuję, że nie mogę z Wami przeżywać tych wszystkich emocji związanych z zakończeniem naszej ukochanej Violetty. 
Wiem, że to wielkie przeżycie i chociaż pewnie nam wszystkim pękają serduszka, to chcę Wam powiedzieć, że Violetta niesamowicie zmieniła moje życie. Dzięki tej telenoweli odnalazłam własną drogę, odkryłam powołanie, poznałam najwspanialszych. Coś się kończy, coś zaczyna, ale Violetta nigdy nie zniknie. Ona pozostanie na zawsze,  w naszych sercach. Bo puki są V-loves, Violetta żyje. 
Ojeju, teraz to piszę, gdzie przede mną cały tydzień do finału, a już chce mi się płakać. 
Nie, nie, trzeba się uśmiechnąć. Zamiast rozpaczać, pomyślmy jak wiele dobra ten serial wniósł do naszych żyć. 
Dziękuję Wam, V-lovers, jesteście najlepsi ♥ Kocham Was bardzo ♥ 
~
Ale się zagadałam, ojej. 
Rozdział... ehm, co myślicie? Ja mam takie odczucia, jak zwykle...
Opinię zostawiam Wam ♥ 
~
KOCHAM WAS, LUDZIE ♥ DZIĘKUJĘ ŻE JESTEŚCIE, ŻE CHODZICIE PO ZIEMI, ŻE MÓWICIE, ŚPIEWACIE, UŚMIECHACIE SIĘ, ŚPICIE, JECIE.... I PODĄŻACIE ZA MARZENIAMI. DZIĘKUJĘ. 
~
Hyh, prawie zapomniałam o spojlerku  ;) 
- Pomoc Seby
- Spotkanie z Andreasem 
- Wieści o czyjejś śmierci. 
~
Ps. To już dwusetny post, o jeju ♥♥ Jestem mega szczęśliwa ♥
Ps. 2. Rozdział 20 pojawi się w następną niedzielę, gdyż nie dałam rady napisać go przed wyjazdem :< Przepraszam, Perełki ♥ 

sobota, 6 czerwca 2015

Mi Amor - 18.

~ " Chcę do domu " ~


*Camila*
- Cami, podsadź mnie - szepnęła blondynka, kiedy byłyśmy przy wyjściu. Ogrodzenie było bardzo wysokie, więc ciężko było tej niezdarze wspiąć się na nie.
Ostatni raz spojrzałam w kierunku Fede, który starał się jak najdłużej zagadywać Gery, żebyśmy z Ludmiłą mogły bezpiecznie przejść na drugą storonę i opuścić to miejsce. 
Wzięłam ją na ramię, tak, żeby miała jak przytrzymać się dużego słupa.
Kiedy ta ciamajda, na którą swoją drogą byłam wściekła za opóźnianie, znalazła się po drugiej stronie ogrodzenia, musiałam przejść ja.
- Camila - usłyszałam Federico, mówił głośniej, specjalnie. - Bo Camila przefarbowała się na rudo.
- Idź Lu, dogonię cię - powiedziałam do niej i nie czekając na nic, schowałam się w wysokiej trawie. Widziałam stąd dokładnie każdy ruch wroga.
Nie minęło dużo czasu, a Włochowi udało się odciągnąć Gery gdzieś dalej, żebym mogła spokojnie uciec. Szybko wspięłam się na siatkę i przeskoczyłam ją w błyskawicznym tępie. Znajdując się na ulicy, popędziłam w dół, mijając Luśkę. Stanęłam i czekałam aż do mnie dobiegnie.
- I co teraz? - zapytała zdyszana, po intensywnym wysiłku.
- Teraz dzwonię do Broadwaya - uśmiechnęłam się wyjmując telefon.
Wzięłam głęboki wdech i idąc w stronę miasteczka, wybrałam numer męża. Dzięki Bogu odezwał się już po trzecim sygnele.
- Halo, kochanie? - usłyszałam jego melodjny głos po drugiej stronie.
- Cześć kotku - przywitałam się z nim. - Jestem w Montevideo, mógłbyś?
Nie musiałam prosić, ani tłumaczyć, co tu robię. Brod zdążył już przyzwyczaić się do tego, że musi eskortować mnie z baaardzo różnych części świata. Wie czym się zajmuję i akceptuje to.

*Ludmiła* 
Zatrzymałyśmy się dopiero przed samym miastem, gdzieś, na dużej łące, gdzie, jak się potem okazało, wylądował prywatny helikopter mojej koleżanki. Super, fajnie wiedzieć, że ona ma helikopter, a ja musiałam się tułać pociągiem, eh, a zresztą, mniejsza o to.
Wsiadłyśmy do ogromnej maszyny. W środku było średnio wygodnie, ale lepiej tak niż wcale. Nie żebym była wybredna, czy coś, ale po kilkudziestu godzinach siedzenia w zimnym, ciemnym pomieszczeniu, zwyczajnie nie czułam się najlepiej. Bolała mnie głowa, miałam zdrętwiałe wszystkie kończyny, a kiszki mi marsza grały.
- Chcę do domu - jęknęłam, kiedy już wystartowaliśmy.
- Na pewno panienka do niego trafi - uśmiechnął się do mnie jakiś czarnoskóry mężczyzna, po czym pocałował mnie w dłoń i usiadł obok Cam, a ona wpakowała mu się na kolana.
- Lud, poznaj mojego kochanego Broadwaya - odezwała się ruda, zarzucając mu ręce na szyję.
- Miło mi - odezwałam się po czym zwróciłam twarz w stronę okna.
Kątem oka zerkałam na zakochanych. Robiło mi się smutno, czułam się samotna, ale musiałam udawać, że jest dobrze, więc nie okazywałam żadnych uczuć.
Muszę przyznać, że ta dwójka wygląda ze sobą bardzo uroczo i pasują do siebie jak mało kto. Na pierwszy rzut oka widać, że mają mone osobowości i czasami dochodzi do spięć między nimi, ale to jedynie umacnia ich uczucia.
W duchu modliłam się, by znaleźć się Buenos Aires, w swoim cieplutkim łóżeczku, pod kocem, z książką i kubkiem kakao w dłoni.
Na samą myśl zrobiło mi się tak jakoś cieplej na serduszku i nawet się nie spostrzegłam,kiedy znaleźliśmy się na przedmieściach. Właściwie, to nie miałam daleko do mieszkania, więc postanowiłam przejść się pieszo i dać im trochę czasu dla siebie, bo widać, że im go brakuje.
Kiedy tylko przekroczyłam próg sypialni, rzuciłam się na łóżko, przykryłam i zasnęłam. Gdy obudziłam się, był już prawie ranek. Nie chciałam wstawać, więc gapiłam się w sufit, rozmyślając o Fede. Brakuje mi go niesamowicie. Jest najwspanialszą osobą na świecie, kocham go całą sobą.
To takie okropne, że coś zawsze musi stać na drodze do naszego szczęścia. Przecież nigdy nic złego nie zrobiłam, nie powinnam więc tak cierpieć. Zawsze, od kiedy tylko sięgam pamięcią starałam się być dla wszystkich dobra...
Zwlekłam się z posłania dokładnie w momencie, w którym dzwony wybiły siódmą rano. Wykonałam wszystkie rutynowe czynności, po czym poszłam na spacer. I... i najwidoczniej nogi same przywiodły mnie pod Studio. Stałam przed budynkiem chyba z pół godzny zanim wreszcie zdecydowałam się wejść do środka. Czułam odrazę, strach, niepokój, jednym słowem targały mną negatywne emocje.
Walcząc, umysł z sercem, poszłam do sali śpiewu. Gitara sama znalazła się moich rękach, a opuszki mimowolnie pociągały za struny.

No quiero un castillo de naipes, tarjetas
Quiero una casa normal
¿Dónde están las obras? Cuando la fundación?
¿Dónde está la felicidad prometida?
Donde para asegurar la tierra?
Sus castillos de tarjetas, tarjetas
Aún así destruye el viento
¿Dónde están las obras? Cuando la fundación?

Zamknęłam oczy, a słowa płynęły ze mnie jakby nie znały umiaru, wszystko wydawało się takie inne, straszne, a za razem piękne. Rzeczywistość mnie przeraża. 
- Ale ładnie - usłyszałam za sobą, gdy odłożyłam instrument.
Gwałtownie odwróciłam się, a moim oczom ukazał się starszy mężczyzna. 
- Dzieńdobry - uśmiechnęłam się lekko. 
- Cześć. Jestem Pablo, dyrektor tej szkoły - podał mi dłoń. - Przysłuchiwałem ci się przez chwilę i muszę ci powiedzieć, że masz bardzo ładny głos. Trochę pracy i mogłabyś osiągnąć naprawdę wiele. 
Czułam, jak się rumienię. Nie lubię, kiedy ludzie prawią mi komplementy, bo nie wiem, jak mam się wtedy zachować. Takie... dziwne uczucie. 
- Dziękuję.

*Camila*
Przecież ja tą dziewczynę kiedyś uduszę własnymi, gołymi rękami. Jest nieodpowiedzialna, niepoważna i chyba powinnam ją trzymać w klatce, bo zaufania nie mogę do niej mieć, co to, to nie. 
Dobrze się stało, że akurat byłam w pobliżu i widziałam jak idzie do On Beat. 
Weszłam do szkoły, udając bardzo bardzo opanowaną, spokojną i zdystansowaną, jak zawsze, chociaż w środku mnie aż się gotowało. Dostrzegłam wreszcie tę blondynę i nie czekając nawet chwilki, momentalnie podbiegłam do niej. Musiałam bardzo powstrzymywać się od wyrwania jej tych złotych kłaczków w miejscu bulicznym.
- Przepraszam cię Pablo, ale Ludmiła jest mi potrzebna - oznajmiłam mojemu dawnemu nauczycielowi, po czym ciągnąc za sobą Ludmi, wyszłam ze Studia. - Przysięgam, że kiedyś sama cię zatłukę, jeśli nie zrobią tego przede mną - trzymałam mocno jej nadgarstek. 
- Przepraszam Cami, ale ja już nie mogłam, musiałam dowiedzieć się czegoś, co mogłoby pomóc mi w moim śledztwie - tłumaczyła się cicho. 
- Czy ty siebie w ogóle słyszysz, dziewczyno? - uniosłam na nią wzrok. - To śmieszne. 
- Nie do końca. Za godzinę idziemy do wytwórni, która pomagała Fedusiowi w rozwijaniu się jako piosenkarz. 
- Zabiją cię, zabiję, zabiję - powtarzałam ciągle. - Ciebie, siebie, albo Pablo. 


~
Hejooo ;3 
Zanim przejdę do rozdziału, chciałam Wam powiedzieć, że aktualnie nie ma mnie w kraju. Nie mam internetu, więc nie będę mogła się z nikim kontaktować, ani nic z tych rzeczy :< Rozdziały są ustawione, mają datę publikacji, więc będą się pojawiały. Wracam do Was 21. czerwca :*
A teraz już, spokojnie mogę przejść do tego czegoś tam wyżej. Mi się wydaje, że jest beznadziejny. Nie dość, że taki krótki, to jeszcze napisany w okrony sposób.
A co Wy sądzicie?
~
W następnym rozdziale: 
- Wizyta w wytwórni muzycznej 
- Spotkanie Seby 
- Poznanie Lary
~
Kocham Was bardzo ^^