czwartek, 31 grudnia 2015

OS / Fedemila/ Come back

Witam Was w ostatnim dniu bieżącego roku!
Przychodzę do Was z OneShotem w ten piękny, zimowy ( ta, jasne, za oknem wiosna) dzień.
Ale zanim przejdziemy do treści, chciałabym złożyć Wam życzenia.
W związku z tym, że żegnamy już ten rok, a bądź co bądź, był to jeden z lepszych roków, i witamy rok 2016, chcę aby dla wszystkich był on jeszcze wspanialszy.
Niech w przyszłym roku spełnią się wszystkie Wasze marzenia, niech spełnią się cele, które sobie postawicie, niech szczęście nie opuszcza Was nawet na chwilę. Bądźcie radośni i pełni chęci do życia, zapału. Rozwijajcie swoje pasje i pozwólcie ponieść się wyobraźni.
Nie upijcie się w Sylwestra, ale dobrze się bawcie, nie żałujcie żadnej z podjętych decyzji, kochajcie i bądźcie kochani.
~Wercia


Tytuł: Come Back
Para: Fedemila
Gatunek: Eeee...love story?
Ograniczenia wiekowe: T

Nie potrafiła znieść kolejnych krzyków. Trzasnęła drzwiami, wyjęła walizkę i zaczęła wrzucać do niej wszystko co popadło, ubrania, kosmetyki, laptop, pieniądze gromadzone przez 19 lat życia. Wysłała kilka szybkich, niedbałych esemesów, po czym wróciła do salonu. 
-Mam tego po dziurki w nosie - syknęła. - Wyprowadzam się, nawet nie próbujcie mnie szukać.
Tak jakby nigdy nic wyszła, pozostawiając rodziców samych ze swoją złością.
Nie miała daleko do lotniska. Wystarczyło tylko złapać taksówkę i przeczekać półgodzinną drogę. Wystarczyło tylko kupić bilet na najbliższy lot do Nowego Jorku i czekać dwie godziny. Przecież to nie wymagało zbyt wiele zaangażowania, a tym bardziej energii.
Lot nie dłużył się za specjalnie. W sercu blondynki nie było nawet cienia wątpliwości. Od dawna chciała uciec ze swojego życia, chciała zacząć od początku, pozbyć się łez, bolącego od krzyku gardła i serca, krwawiącego przez mocne uciski. 

Nowy Jork to miasto snów, tam spełniają się marzenia. Tak mówią. Mylą się, nie wiedzą. W telewizji pokazują tylko piękno miasta, a medal ma przecież dwie strony.

Na pierwszy rzut oka Nowy Jork wydał mi się bajeczny. Wszystkie otaczające mnie drapacze chmur były jak tafla wody w fontannie szczęścia. Większość ludzi uśmiechała się życzliwie, nawet w zabójczym wirze traconego czasu.
Zanim jeszcze zaczęłam rozglądać się za lokalem do wynajęcia musiałam coś zjeść, bo kiszki mi marsza grały. Znalazłam chińską knajpkę niedaleko lotniska, gdzie jednak nie było żadnego wolnego stolika, a ponad połowa klientów miała ze sobą walizki. Niektóre twarze nawet kojarzyłam z samolotu. Już chciałam wyjść, kiedy zatrzymała mnie jakaś dziewczyna. Miała długie, rude włosy i przepaskę na czole. Opierała się o lożę, w której siedziały dwie inne dziewczyny - brunetka i czarnowłosa.
- Ej, blondi, chodź, dosiądź się - zawołała perfekcyjnym angielskim.
Nie miałam nic do stracenia. Wręcz przeciwnie, mogłam zyskać. Pociągnęłam swój bagaż w ich stronę i przysiadłam się obok rudej.
- Właśnie zamówiłyśmy, ale jeśli chcesz coś domówić, to nie ma problemu, właściciele tego lokalu to rodzice mojego chłopaka, jemy za darmochę. - Rudowłosa przywołała kelnera skinięciem dłoni. - Jeszcze raz to, co brałyśmy, okay? Tylko szybciutko. - Energicznie klasnęła w dłonie. Gdy chłopak odszedł zwróciła się do mnie. - Jestem Camila, a to Violetta i Francesca. Ja mieszkam tu już cztery lata, a one dopiero przyleciały. Stąd te torby. - Wskazała na dwie walizki, których przedtem nie zobaczyłam. - Ty pewnie też?
- Tak. Jestem Ludmiła - uśmiechnęłam się.
- Oryginalnie - podsunęła Fran z przyjaznym uśmiechem. - Wydaje mi się, że jesteś z Ameryki Południowej. Zgadłam? - Odczekała chwilę, a ja skinęłam głową.
- Z Buenos Aires, w Argentynie. Skąd wiedziałaś?
- Akcent mówi wszystko. Ja jestem Włoszką, a Viola, jeśli się nie mylę też przyleciała z Buenos Aires.
- Tak - zgodziła się. - Widziałam cię w samolocie, Lu.
Kelnerka ubrana w białą sukienkę kończącą się wysoko nad kolanem właśnie przyniosła nam jedzenie wyglądające bardziej jakby było na wynos, ale to już tylko szczegół. Camila obcięła ją wzrokiem od góry do dołu chyba ze trzy razy, po czym zacisnęła dłonie w pięści.
- Nawet nie próbuj zbliżać się do Broadwaya w tym stroju - syknęła.
Dziewczyna uśmiechnęła się tylko i bąknęła coś pod nosem, po czym odeszła kręcąc biodrami.
- Będę musiała zaprojektować im nowe stroje do pracy - westchnęła, po czym zabrała się za rozpakowywanie swojej porcji. - Słuchajcie dziewczyny, dobrze się stało, że się spotkałyśmy. - Tym razem jej przenikliwy wzrok spoczął na każdej z nas kolejno. - Ceny tutaj są dość...cóż, wygórowane. Miałam ostatnio na oku świetne mieszkanie w uroczej kamienicy. Pięć pokoi, dwie łazienki, kuchnia.... Wydaje mi się, że to świetna oferta, tym bardziej, jeśli miały byśmy zrzucać się na czynsz. Ludmiła, ja i dziewczyny już długo się znamy. Kiedyś chodziłam do szkoły z Francescą, a z Violą poznałam się na obozie. Nie musisz się bać. Znalazłam im pracę jako hostessy, sama też zarabiam, ale tutaj. Myślę, że mogłabym ci pomóc, wyglądasz na zagubioną.
Im dłużej jej słuchałam, tym bardziej w moim sercu rozpalało się zaufanie. Była szczera w swoich intencjach, nie miałam wątpliwości.
Postanowiłam zaufać Cami i jej koleżankom. Znów powtórzyłam sobie, że przecież nie mam nic do stracenia.
Minął pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty tydzień....i było fajnie. W dnie pracowałyśmy, a wieczorami albo wspólnie oglądałyśmy filmy, plotkowałyśmy, albo każda zajmowała się sobą. Cami na przykład w każdą sobotę wychodziła gdzieś z Brodem, Francesca całe weekendy spędzała u swojego chłopaka Diego, którego spotkała na targach. Opowiadała nam jak niechcący potrącił jej stoisko, a potem pomógł wszystko pozbierać. No tak, bardzo romantyczny początek znajomości. Ja i Violetta często, gdy byłyśmy same, wychodziłyśmy gdzieś, albo rozmawiałyśmy pół nocy. Stała się moją prawdziwą przyjaciółką, tak jak Natalia w Buenos Aires. W tym wielkim mieście potrzebowałam kogoś takiego jak Viola - oparcia, dziewczyny, na którą zawsze mogłam liczyć.
Jednak Nowy Jork z każdym dniem wydawał mi się coraz bardziej obcym i zimnym kawałkiem świata.
Szklane wielopiętrowe budowle już nie były studnią życzeń, zamieniły się w klatkę z luster. Powoli zaczęłam wpadać w rutynę życia, traciłam barwy, gubiłam je w smętnym, szarym niebie, bo rzadko kiedy można było zobaczyć tu jakąkolwiek gwiazdę.

Któregoś dnia wróciła z pracy nieco wcześniej, tak jakoś wyszło, szef dał wszystkim pracownikom kilka godzin wolnego, bo potrzebował ciszy absolutnej. Wielkie korporacje to jednak bardzo skomplikowany system. Już chciała wyjąć klucze z torebki, gdy usłyszała głosy po drugiej stronie drzwi. Przecież nikogo nie powinno tam teraz być. Serce dziewczyny zabiło kilka uderzeń za szybko.
-
Daj mi dwa tygodnie, zdobędę te pieniądze - zapewniał dobrze jej znany głos.
-
Ani dnia więcej - odpowiedział ktoś ewidentnie mało przyjemny.
Po chwili drzwi otworzyły się z impetem, a Ludmiła odskoczyła za nie, by pozostać niezauważoną.
Gdy wysoki, barczysty mężczyzna zniknął z pola widzenia, wśliznęła się do środka. 


Myślałam, że umrę z przerażenia. Czułam się tak, jakbym serce niosła na dłoni. Waliło mi w piersi, ręce postanowiły odmówić większego posłuszeństwa, bo drżały, a zimny dreszcz przechadzał się wzdłuż mojego kręgosłupa.
- Camila? - odezwałam się słabo, patrząc na współlokatorkę. Stała oparta o parapet i piła wodę, najspokojniej w świecie.
- Co tutaj robisz? - zmarszczyła brwi. - Powinnaś siedzieć za biurkiem.
- Nie ważne co tu robię, ważne co widziałam i słyszałam! Kto to był i jakie chce pieniądze? Cholera, w co ty się wplątałaś?
Usiadła na krześle, na chwile zamykając oczy. Wydało mi się, że cień zmieszania przemknął przez jej twarz, zostawiając miejsce goryczy.
- To gruba szajka - odezwała się wreszcie. Nie szlochała, chociaż łzy ciekły po jej policzkach. - Chodzi o narkotyki, Ludmiła. Ale nie tylko. - Zawiesiła głos, rozejrzała się, jakby chciała się upewnić, że może bezpiecznie mówić. - Miałam cię w to wmieszać, miałam namówić cię do złego, ale nie chcę cię zmuszać, nie będę. Violetta i Francesca same poszły na ten układ, pasował im.
- O czym ty mówisz? - zapytałam z zadziwiającą odwagą.
Ukradkiem zajrzałam przez ramię. Do drzwi nie miałam daleko - w razie czego. Noże spokojnie spoczywają w szufladzie. Chyba nie będzie chciała zrobić  nic nienormalnego.
- Posłuchaj, wszystko, w co do tej pory wierzyłaś, to kłamstwo. Nie są hostessami, a ja nie pracuję w żadnej chińskiej knajpce. To, że należy do rodziców mojego chłopaka, to też ściema. Viola diluje, Lu, to dlatego namawiała cię na imprezy, bo była umówiona z klientami. A weekendy Fran u Diego? Nie ma żadnego Diego, jest zarabianie na ulicy, zresztą Violetta robi to samo. Żadne z nich hostessy.
Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Zostałam oszukana, tak perfidnie oszukana przez nie wszystkie. A myślałam, że naprawdę łączy nas przyjaźń. Tymczasem one chciały mnie tylko wykorzystać! Więcej, wciągnąć z swoje brudne interesy.
- A ty? Jaką masz w tym wszystkim rolę? - zapytałam łamiącym się głosem.
- Jestem pośrednikiem. Kupuję towar, sprzedaję go dalej, znajduję ładne dziewczyny i namawiam je do pracy.
Tak jak sądziłam, umywa ręce od wszystkiego. Miałam ochotę wyrwać jej rude kłaki z głowy. Niszczy życia niewinnym dziewczynom, które potrzebują pomocy, rozprowadza narkotyki, zabija. Jest mordercą, chociaż nawet o tym nie wie.
- I co teraz? Zabijesz mnie, żebym nie nakablowała? - zapytałam, prychając.
Wszystkie uczucia skumulowały się we mnie, myślałam, że zaraz wybuchnę. Chciałabym biec, biec daleko, daleko, Do domu. Do ciepłego, bezpiecznego domu, w którym tylko trochę pokrzyczą, w którym mam wszystko, a przede wszystkim prawdę.
- Jeśli masz chociaż trochę oleju w głowie, to nic nie powiesz. Zabiliby cię zaraz bo wyjściu z komisariatu. Mają wtyki, Ludmiła. Nie chcę dla ciebie źle, serio, dlatego możesz tu mieszkać, ale przemyśl też moją propozycję. To uczciwy układ, możesz dużo zarobić.
- Jeśli tak, to sama się tym zajmij. Chyba potrzebujesz gotówki - zauważyłam kąśliwie.
Odwróciłam się i wyszłam, zostawiając ją samą ze swoimi myślami. Jak w ogóle może proponować mi coś tak wstrętnego po wszystkim, co sama mi zdradziła?
Nie ma za grosz wstydu ani sumienia, to bezuczuciowa jędza. 
Wrócę tam, oczywiście, bo przecież zostawiłam tam wszystko.
Biegłam przed siebie, nie patrząc nawet dokąd zmierzam. Jakoś potem się znajdę. Zresztą, czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Przytulałam się do żywego wirusa HIV. Co wieczór.
- Pieprzone egoistki - syknęłam do siebie, zaciskając powieki mocno, by nie pozwolić łzom płynąć.
- Ej, ej, spokojne. - Usłyszałam czyjś ciepły głos, a potem silna dłoń spoczęła na moim łokciu, nie pozwalając mi dalej biec. - Kto cię tak zdenerwował?
Otworzyłam oczy, by zobaczyć, kto przejął się kimś tak mało znaczącym jak ja. Brunet wyższy ode mnie o pół głowy, tak mniej więcej, z wysoką grzywka i o cudownych, dużych oczach unosił brwi i z figlarnym uśmiechem spoglądał na mnie.
- Współlokatorki  - fuknęłam pod nosem. - Ale to nie ważne, nie powinnam o tym z panem rozmawiać.
- Jakim panem, błagam? Federico, ok?
- Daj mi spokój. Potrzebuję iść się upić. O popatrz, nawet znam tan klub. - Wskazałam palcem na drzwi. - No, jestem dużą dziewczynką. Pa, do zobaczenia... chyba.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Jak się nazywasz? Nie jesteś za młoda na alkohol?
- A ty czemu się tak o mnie troszczysz? Nie znamy się. Chcesz mnie porwać i zamordować? - zaśmiałam się nerwowo. - Ludmiła.
- Ładnie. I nie, wcale nie chcę cię porwać i zamordować, Lu. Lubię pomagać ludziom. Tyle. A ty wyglądasz na taką, która tej pomocy potrzebuje. Chodź, postawię ci coca colę.
- Zabawne. - Złożyłam ręce pod piersią. - Sama umiem o siebie zadbać. Tak jakby blokujesz mi przejście, więc możesz się odsunąć, ok?
- Nie.
Federico wziął mnie za rękę i pociągnął w przeciwnym kierunku, w stronę nabrzeża. Usiedliśmy na piasku. Właściwie nie miałam innego wyjścia, on mnie zmusił, wziął na kolana i przytulał mocno.
Nie znałam go, a czułam się bezpiecznie.

Zaprzyjaźnili się, naprawdę byli blisko. Zbudowali wokół siebie niewidzialny mur, który chronił ich przed złem. Obiecał, że pomoże. Robił to cały czas, pokazując jej miejsca, których nie znała, barwiąc jej życie kolorami tęczy, z którymi wcześniej nie miała styczności. Już pierwszego dnia połączyła ich specyficzna więź. 

Któregoś dnia przeskakiwałam kanały w telewizji, ale nie mogłam znaleźć niczego konkretnego. Moich 'kochanych' współlokatorek nie było w domu i bardzo się z tego cieszyłam. Federico obiecał zabrać mnie na spacer zaraz po pracy. Ja miałam dziś wolne. Zostawiłam telewizor włączony na jakimś szmatławym programie. Mieli pokazywać sensacje z życia gwiazd. Poszłam otworzyć drzwi, bo właśnie przywieziono mi pizzę, którą zamówiłam.
Położyłam karton z jedzeniem na ławie, a sama wlazłam pod kocyk.
- Kochanie, mam cię, zjem cię - zaśmiałam się, biorąc w rękę kawałek pizzy z serem na cienkim cieście.
Na ekranie pokazywali kolejne twarze, a ja bez celu wsłuchiwałam się w jadowitą paplaninę prezenterki.  Oczerniała wszystkich po kolei, jak leciało. "Rihanna blablablabal" "Justin Bieber blablablabal" "Madonna blablablablabla" Ktośtam zrobił cośtam, ktośtam był widziany z kimśtam. Jakby mnie to obchodziło. Jakby kogokolwiek to obchodziło. "Federico Pasquarelli był widziany z tajemniczą blondynką kilka razy z rzędu." Wypuściłam jedzenie z ręki, opadło na koc, ale całkowicie mnie nie to nie interesowało. Rozdziawiłam buzię, byłam w szoku. Od początku wiedziałam, że skądś go znam. Znałam. Z setki plakatów wiszących na moich ścianach, z miliona zdjęć w moim starym laptopie, z koncertu, na którym byłam dawno temu. Pięć lat temu szalałam za nim. Mój idol, człowiek, za którego kiedyś oddałabym wszystko. Moim największym marzeniem było przytulenie go. Tyle ile ja godzin spędziłam na twitterze, spamując mu różnymi hashtagami... Nie wiem jak ja mogłam go nie poznać. Jest ode mnie starszy o trzy lata i zmienił się od tamtego czasu, no ale te oczy, usta, kości policzkowe...
Wściekłość pokonała żal, w szale zrzuciłam z siebie nakrycie, pochwyciłam klucze i wyszłam do jednego z pobliskich klubów. Zanim weszłam do środka mój telefon zabrzęczał, a na wyświetlaczu ukazał się napis "Federico".
- Odwal się - warknęłam, odrzucając połączenie.
Czy wszyscy w tym mieście muszą kłamać? Oszukiwać i ukrywać prawdę?
Usiadłam na jednym z wysokich krzeseł, zamówiłam jednego z tych kolorowych, piekielnie procentowych drinków i, stukając paznokciami o blat w rytm ryczącej muzyki, próbowałam się uspokoić.
- Ludmiła - usłyszałam za swoimi plecami.
Odwróciłam się gwałtownie i moje dobre chęci szlag trafił. Federico patrzył na mnie zagubionym wzrokiem.
- Co tu robisz? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- Mogę zapytać o to samo. Widziałem jak tu wchodzisz. Szedłem po ciebie, zadzwoniłem, usłyszałem twój dzwonek, odwróciłem się, a ty odrzuciłaś połączenie i przyszłaś tutaj. O co chodzi?
- Już wszystko wiem, Federico! - krzyknęłam. - Okłamałeś mnie, cały czas oszukiwałeś. Udawałeś kogoś, kim nie jesteś. A myślałam, że mogę Ci ufać. Byłeś jedyną osobą, na którą mogłam liczyć. Zawiodłam się.
- Chciałem cię tylko chronić. - Złapał moją dłoń, ale szybko mu ją wyrwałam.
- Przed show biznesem? - prychnęłam. - Chyba jakoś dałabym sobie radę z paparazzi. Powinieneś był mi powiedzieć.
- Ty nie rozumiesz. Wszystkie dziewczyny, które do tej pory poznałem były ze mną tylko dla rozgłosu. A ty byłaś, bo chciałaś, bo mnie lubiłaś. Może nadal lubisz, nawet jeśli cię zawiodłem. To było egoistyczne, ale przy tym wszystkim na serio chciałem cię ochronić, nie wiesz jak okrutny potrafi być mój świat. Spróbuj mnie zrozumieć, Lud.
- Próbuję - westchnęłam. - Tylko po co?
- Dla mnie.
- Jasne. - Pokiwałam głową. Obróciłam się w stronę blatu i sięgnęłam po szklankę z płynem, który miał zwalić mnie z nóg.
- Nie pozwolę ci się upić, Ludmi. - Chłopak wyrwał mi szkło z ręki i wylał jego zawartość. - Nie przejmuj się, zapłacę.
- Cholera jasna, Federico, dlaczego ty to robisz?! - wydarłam się, wstając. Nie czekając na jego reakcję zaczęłam iść w stronę wyjścia.
- Bo mi na tobie zależy! - Pierwszy raz od początku naszej znajomości krzyknął mi w twarz. Pierwszy raz od kiedy go znam, a znam długo, nawet jeśli tylko przez portale społecznościowe, krzyknął.
Zatrzymałam się, zszokowana. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Trzymał mnie za łokcie, patrzył w oczy, oddychał ciężko. Moje serce kołatało mi  piersi, w głowie zaczęło mi się kręcić, myślałam, że zemdleję. Kolana miałam jak z waty. W pomieszczeniu nagle zrobiło się niesamowicie duszno. Wszystkie moje zapory, które poustawiałam sobie w umyśle, nagle pękły. Kilka pojedynczych łez popłynęło po moich policzkach. Nie byłam pewna co czuję.
- Kocham cię - szepnął.
Otworzyłam usta by się odezwać, ale coś ugrzęzło mi w gardle, Położyłam dłonie na przedramionach Włocha, bo bałam się, że upadnę. On przygarnął mnie do siebie, trzymał w talii, podczas gdy ja słaniałam mu się w ramionach. To nie miało znaczenia, nawet najmniejszego. Ważniejsze było to, co działo się w mojej głowie. Marzyłam o tym od tak dawna, nawet nie wiedząc, że mam szansę na spełnienie najskrytszych pragnień. Śniłam o jego ustach już od tylu lat.
- Powiedz tylko jedno słowo, a zostanę tylko wspomnieniem.
- Pocałuj mnie - szepnęłam słabo, zupełnie ignorując jego słowa.
Nie spodziewałam się, że w ogóle mógł to usłyszeć, ale usłyszał.
Musnął ustami moje usta, niepewnie, jakby bał się mojej reakcji. Zarzuciłam ręce na szyję Fede, wychyliłam głowę, szukając jego warg. Gdy to zobaczył delikatnie przekrzywił głowę i idealnie dopasował swoje usta do moich. Poruszył nimi lekko, a potem przebrnął przez językiem po moich ustach.
Chyba do tej pory nie wiedziałam czym jest prawdziwy pocałunek.
Wziął mnie na ręce. Na dworze było całkiem ciemno, ale ani trochę nam to nie przeszkadzało. Niósł mnie na rękach. Nie mieliśmy konkretnego celu, ani wyznaczonej drogi. Najważniejsi na świecie byliśmy tylko my.

Dla prawdziwej miłości można zrobić wszystko, nawet z niej zrezygnować.
Widział jak cierpi, chociaż ona sama nie miała o tym pojęcia, czuła się samotna. Miała przy sobie chłopaka marzeń, ale tęskniła za tym co zostawiła w Buenos Aires już rok temu. Nic nie jest w stanie zastąpić prawdziwego domu, rodziny, tego poczucia bezpieczeństwa, które dają znajome mury. Widok dawnych przyjaciół, wszystko, co dawniej było całym życiem.
Któregoś razu kazał jej wracać do domu. Powiedział, że nadal ją kocha, bo przecież kochał, ale jej szczęście jest dla niego najważniejsze. Na początku nie chciała, udawała, że wcale nie zależy jej na tym, co miała. Jednak znał prawdę, widział w jej oczach czystą tęsknotę, nieodpartą, dogłębną. Zabijała ją od środka.
 
- Zobaczymy się, kochanie, jeszcze kiedyś będziemy razem. Oni się martwią, kochają cię, tak jak ty kochasz ich, nawet jeśli czasem się kłócicie. Wróć do Buenos Aires, słoneczko - mówił, chociaż słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. 
Wreszcie się zgodziła, opuściła Nowy Jork - miasto marzeń, jak dawniej twierdziła. 

Wzięłam głęboki wdech, po czym zadzwoniłam domofonem. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło Ta sama zieleń trawy i błękit nieba.
Ruda głowa wychyliła się zza drzwi. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, a z miski i sałatki, która w niej była, już nic nie zostało.
- Ludmiła, córeczko. - Mama uwiesiła się na mojej szyi. - Myślałam, że nigdy więcej cię nie zobaczę - szlochała.

W moim pokoju również nic się nie zmieniło. W oknach wisiały te same firany, które wisiały tu rok temu, na stoliku stał ten sam bukiet czerwonych róż, tylko teraz były już zwiędłe. Na ścianie naprzeciw łóżka wciąż wisiały plakaty, na które teraz nie byłam w stanie patrzeć.
Związki na odległość nie mają najmniejszego sensu, więc teraz Federico może znaleźć sobie osobę, z którą ułoży sobie życie. Jego obietnica, że jeszcze się spotkamy? To tylko słowa rzucane na wiatr, nic nie znaczące, puste słowa.

*cztery miesiące później*

Moje życie całkowicie wróciło do normy, a rok w Nowym Jorku został prawie całkiem wycięty z życiorysu. Tylko od czasu do czasu, w snach, powraca obraz jego ciepłego ciała i aksamitu warg.
- Ludmiła, ktoś do ciebie! - krzyknął tata z dołu. - Czemu nie powiedziałaś, że masz chłopaka?
- Chłopaka? - szepnęłam sama do siebie.
Wyszłam ze swojego pokoju i stanęłam przy barierce.
- Bo nie mam! - krzyknęłam.
- Czyli, że ja niby kłamię?
Serce podskoczyło mi do gardła. Jeszcze nigdy w życiu nie przepełniało mnie tyle szczęścia. Buzowała we mnie ogromna dawka endorfin. Jak błyskawica zbiegłam po schodach, wpadłam w ramiona Federico, a potem szybciutko odszukałam jego wargi w rozmytym przez łzy świecie. Włożyłam w ten pocałunek całą energię, jaką miałam w sobie. A miałam jej nadzwyczaj dużo.
- No faktycznie, nie masz chłopaka - mruknął pod nosem tata.
Uśmiechnęłam się, ciągle topniejąc w objęciach ukochanego.
- Nie myślałam, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - szepnęłam. - Jak mnie znalazłeś?
- Mam swoje sposoby - mruknął. - Nie umiem bez ciebie żyć. Mogę zadać ci szalone pytanie? - Odsunął się ode mnie na długość przedramienia.
- Oczywiście.
- Wyjdziesz za mnie?
Na ułamek sekundy stanęło mi serce, radość wypełniła moją duszę, a świat zawirował.
- Tak! - pisnęłam radośnie, gdy mój ojciec w tej samej chwili krzyknął "nie". - Oczywiście, kochanie. - Rzuciłam się na szyję ukochanego,

Jeśli miłość jest prawdziwa, żadna siła nie będzie w stanie jej zniszczyć. Kilometry, czas, czy wiek. Nic nie ma znaczenia w miłości. Trzeba tylko wierzyć, że wszystko potoczy się dobrze, wystarczy tylko kochać.
Kilka miesięcy potem, gdy skończyła szkołę, wzięli ślub, najpiękniejszy na świecie, bo wszystko ubrane było w najszczersze na świecie uczucie.
Wyjechali daleko, gdzie zło nie dosięgało och serc, a Amerykę odwiedzali w każde święta i wakacje.
Nawet jeśli coś wydaje się niemożliwe, może się zdarzyć. Jeśli bardzo tego pragniemy, nasze sny odnajdą miejsce na ziemi. Słowo 'nigdy' powinno być zakazane, bo nie wiadomo w którą stronę życie zawróci naszą drogę.


~
Hejo Perełeczki ♥
Jeszcze raz życzę Wam wszystkiego co dobre w Nowym Roku. Niech będzie jeszcze lepszy niż ten ♥ Spełnijcie wszystkie swoje marzenia ♥ Szczęściu nieraz trzeba pomóc, więc nie bójcie się walczyć o swoje ♥
Komentarz bardzo mile widziany, w końcu to już ostatni post w tym roku :)
Kocham Was myszki, bawcie się dziś dobrze ♥
Do zobaczenia w przyszłym roku!
Ps. Co myślicie o nowym szablonie? Rysunki są wykonane przeze mnie ;D

czwartek, 24 grudnia 2015

Miniaturka/ Fedeletta/ You would never know if an ordinary passerby didn't your future love/ LilDevil & Wercik Weronka Werus

Miniaturka został zaczęty bardzo dawno temu. Prawie rok, bo jakoś na początku stycznia. No cóż, Lilki nie bawi już Violetta, obie nie mamy czasu, więc dokończyłam go sama. Jestem zadowolona. Tak jak chciała Lil nikt nie zginął, a wszystko skończyło się dobrze - cóż za spojlery. Mimo wszystko naprawdę mi się podoba, może to też trochę przez sentymenty, nie mogę zaprzeczyć, bo nie wiem. 
Dziś mamy Wigilię, więc chciałam złożyć Wam wszystkim życzenia. Nie tylko radośnie spędźcie święta, w gronie rodziny, cieszcie się z prezentów i obecności bliskich, ale też trzymajcie szczęście przy sobie przez cały rok. No oczywiście - Wesołych Świąt. Nie życzę Wam jeszcze szczęśliwego Nowego Roku, bo zdążę jeszcze napisać. Właściwie - widzimy się jutro. A teraz zapraszam do lektury, już nie przedłużam. A, zanim zapomnę - Smacznego Jajka ;) 



Tytuł: "You would never know if an ordinary passerby didn't be your future love"
Para: Fedeletta
Gatunek: Ja nie wiem xD Powiedziałabym, że love story, historia świąteczna. Idk, serio ;)
Grupa wiekowa: K
Autor: LilDevil & Wercia

Życie nie zawsze układa się tak, jak byśmy chcieli. Czasami wszystko zaczyna się sypać, niszcząc nasze dotychczasowe postanowienia. Najgorsze jest to, że nic nie możemy z tym zrobić. Musimy z pokorą przyjmować każdy cios, jaki zadaje nam los.

Święta powinny być czasem spędzonym w rodzinnym gronie, chwilami przepełnionymi radością i śmiechem. Niestety, nie wszyscy mają takie szczęście. Istnieją osoby, które nie mają z kim spędzić tego magicznego czasu.
Violetta, od kiedy tylko sięga pamięcią, była sama. Nikt jej nie potrzebował, nie pragnął jej towarzystwa, a ona nie chciała się narzucać.
Jak co roku, w wieczór wigilijny spacerowała po paku. Przyglądała się ludziom, obserwowała ich. Zastanawiała się i wyobrażała sobie jak to jest mieć kogoś bliskiego. Mimo to zdążyła już stracić nadzieję na to, że kiedykolwiek pozna człowieka, który będzie w stanie obdarować ją miłością. Życie tyle razy pokazało jej, jak fałszywi mogą być ludzie. Dobrze wiedziała, że nie każde "kocham" jest prawdziwe.
Wpatrzona w ziemie nie zauważyła chłopaka idącego z naprzeciwka. Zderzyli się z ogromną siłą. Była gotowa na  mocny upadek, więc zamknęła oczy. Jednak nie przytuliła się do śniegu, Zamiast tego, czyjeś dłonie przyległy do pleców szatynki. Wolno odemknęła powieki, po czym ujrzała przystojnego, brązowookiego mężczyznę.
- Uważaj jak chodzisz - burknął pod nosem i odszedł pospiesznie, zanim zdążyła mu podziękować.
Violetta była wręcz oczarowana urokiem chłopaka, który uratował ją przed nieprzyjemnym spotkaniem z ziemią. Dziwiła się sama sobie, że zwykły przechodzień zajął jej myśli na dłużej, niż kilka sekund. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale czuła dziwne powiązanie między nimi. Wydawało jej się, że ich spotkanie nie było przypadkiem, a przeznaczeniem.
- Jestem taką idiotą - powiedziała sama do siebie, po czym kilkukrotnie palnęłam się w czoło. - On nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
Nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła.
Chłopak, tuż po powrocie do domu, zaczął żałować swojego zachowania. Był wściekły na siebie przez to, że nawet nie spytał nieznajomej o imię, jednocześnie przekreślając szanse na ponowne spotkanie.
Jej włosy miały bladoniebieski odcień, kiedy poruszyła się pachniały cudownie, miała urocze wypieki na policzkach, zabawne zakłopotanie ozdobiło jej twarz. I czarne rzęsy grubo opasały tak niesamowite oczka.
Jedynym, co mu pozostało, było wspominanie jej cudownych oczu. Przecież nigdy więcej jej nie zobaczy.
Wskazówki na tarczy zegara przesuwały się, nie było możliwości by je zatrzymać - teoretycznie. Przecież mógł wyjąć baterie, prawda? To jednak byłoby tylko złudne powstrzymanie czasu. On nigdy się nie przestaje mijać. Święta, na które większość ludzi czeka przez cały rok mijają zanim zdążymy porządnie podgrzać barszcz.
Nie potrafił przestać myśleć o tajemniczej dziewczynie, a czym dłużej była w jego głowie, tym łapczywiej chwytały się go wyrzuty sumienia. A co jeśli potrzebowała pomocy? Nie wyglądała na szczęśliwą.
Porwał klucze do mieszkania z komody i płaszcz z wieszaka. Musiał ją odszukać, by upewnić się, że wszystko w porządku. Przynajmniej tak sobie wmawiał. Starał się odtrącać myśl, że najzwyczajniej w świecie ta drobna brunetka zauroczyła go, nawet jeśli je nie znał. Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie w jej hipnotyzujące oczy, by mógł poznać w niej dobrą osobę.
Błądził po parku, przemierzał wąskie i kręte uliczki, nie szukał dziewczyny, wątpił, by mogła siedzieć na mrozie tak długo, zamiast tego pytał przechodnich. Może ktoś ją znał? Może ktoś widział? Niestety, nikt.
Zrezygnowany usiadł na jednej z ławek. Latarnia zamigotała kilkakrotnie, po czym całkowicie zgasła. Prychnął, rozgoryczony. W tym roku wszystko układa się nie tak jak powinno.
Cisza ogarniała okolice, jakby cały świat nagle zamarł w oczekiwaniu na cud.
- To dwudziesty pierwszy wiek, cuda już się nie zdarzają - mruknął do siebie, kopiąc kamyczek.
Nie miał pojęcia o tym, że w tej samej chwili przez myśl Violetty przebrnęły identyczne słowa.
- No tak, najciemniej pod latarnią - westchnęła jakaś kobieta, przechodząc obok. Podparła się o lasce i przez chwilę przypatrywała się chłopakowi. - Naprawdę, nic nie rozumiesz?
Podniósł głowę, marszcząc przy tym brwi. Nie rozumiał.
- Szukaj jej tam, gdzie nie sądziłbyś, że jest - poradziła, po czym odeszła.
Nie obchodziło go skąd może to wiedzieć, przecież nie miał nic do stracenia.
Obszedł jeszcze raz cały park. Już sądził, że słowa kobiety były puste, nie miały żadnego znaczenia, gdy w ciemności, na ławce nad stawem zobaczył postać. Chociaż w prawie całkowitym mroku nie mógł zobaczyć koloru jej włosów, kurtki, a tym bardziej oczu, w każdym razie nie z tak wielkiej odległości, był pewien, że to właśnie ona.
W zaskakująco szybkim tempie pokonał odległość, która ich dzieliła. Stanął przed Violettą, nie mając już żadnych wątpliwości.
Brunetka podniosła się, poznając w chłopaku nieznajomego, który ocalił ją przed upadkiem.
- To ty - wypowiedziała drżącymi, bladymi usteczkami. Wcale nie dygotała z zimna, przywykła do chłodnych wieczorów wigilijnych.
Co roku spędzała święta tak samo. Wpatrywała się w srebrzystą taflę wody iskrzącą się nowymi nadziejami. Oglądała w niej, jak w lustrze, spadające gwiazdy. Jednak tym razem niebo zasnuły chmury, wyjątkowo, jak nigdy. Myślała, że to zły znak, że z nieba spadnie anioł, a Bóg nie chce, by ludzie go dostrzegli. Zbyt bardzo się myliła. Jakiś anioł właśnie się narodził.
- A to ty - szepnął, stojąc z nią twarzą w twarz. Uśmiechnął się łagodnie. - Nie sądziłem, że mogę cię tu znaleźć. Szukałem... długo. Aż chyba z pomocą tych z góry udało mi się cię odnaleźć.
- Po co to wszystko? - spytała cichutko, błądziła wzrokiem po twarzy Federico szukając czegoś mniej konkretnego od odpowiedzi.
- Sam nie wiem. - Wzruszył ramionami mało obojętnie. - Ale skoro już jesteśmy tu razem... Dochodzi północ, wiesz? Może poszlibyśmy, no wiesz, na Pasterkę? - Potarł kark, by dodać sobie potrzebnej odwagi. - A potem moglibyśmy na przykład zjeść razem kolacje, czy coś. Znaczy, no bo ja nie mam zbyt wiele do zaoferowania, zazwyczaj sam spędzam święta i tak tylko pomyślałem, że jeśli miałabyś ochotę...
- Z wielką chęcią - zaśmiała się radośnie, tylko po to, żeby nie płakać.
Pierwszy raz od dawna miała spędzić święta z żywym  c z ł o w i e k i e m.
- Ale najpierw musisz mi coś powiedzieć - kontynuowała z nietypową dla siebie stanowczością. Zmarszczył brwi w wyczekiwaniu. - Jak masz na imię?
- Ach, no tak - roześmiał się szczerze. - Federico. A ty?
- Violetta.
- W takim razie miło mi cię poznać, Violetto. Mam niebywałą ochotę spędzić z tobą dzisiejszą noc.

* Pięć lat później. Wigilia*

- Federico, na litość boską, pospiesz się - krzyknęła Violetta.
Właśnie kończyła wykładać potrawy na stół. Dwie trzylatki zawieszały ostatnie bombki na choince.
- Już idę kochanie, spokojnie - zawołał ze szczytów schodów.
Zbiegł po nich, przy okazji gasząc światło w salonie. Na chwilę zapanowała ciemność całkowita. Sara i Dabria zaczęły piszczeć i pobiegły do kuchni w poszukiwaniu jasnego pomieszczenia.
- Kochanie - mruknął całując jej szyję. - Wesołych świąt.
Przez kark Violetty przebiegł przyjemny dreszcz, taki sam jak zawsze gdy ich ciała stykały się ze sobą.
- Wesołych Świąt - odpowiedziała półszeptem, równocześnie zaciskając pięści na kołnierzyku koszuli męża. - Szybko, zanim zapalą światło - zaśmiała się cicho.
Przygarnął żonę do siebie, w ciemności odnalazł jej usta i obdarował ją jednym z najpiękniejszych pocałunków.
- O fuuuu - usłyszeli głosy dziewczynek i dopiero wtedy zorientowali się, że stoją one w progu, przyglądając się rodzicom zniesmaczone.
Oderwali się od siebie uśmiechnął się frywolnie, figlarnie pociągając za pasemko włosów Violetty.
- Teraz czas na? - zapytał, podnosząc obie córeczki.
- Prezenty! - wykrzyknęły równocześnie.
- Najpierw jemy - upomniała ze śmiechem szatynka.
Odsunęła im krzesła naprzeciw siebie i Federico.

Dziewczynki już od kilku minut spały smacznie. Federico podał żonie jeden z kubków z kakaem, po czym usiadł obok niej na kanapie przed telewizorem.
- Wigilia ma dla mnie podwójne znaczenie - szepnęła, wpatrzona w ekran. - To nie tylko święta, choinka, prezenty, opłatek, kolędy... To rocznica dnia, w którym znalazłam miłość, pięć lat temu tego dnia na zawsze odmieniło się moje życie. Dzięki tobie wiem, że już nigdy więcej nie będę sama. - Odwróciła wzrok, by na niego spojrzeć. - Kocham cię.
- A ja ciebie, gwiazdeczko. - Wtulił dziewczynę w swoje ramiona. - Nie wiem co mam ci powiedzieć. Święta to dla mnie najlepszy czas, bo przypomina mi nasze pierwsze spotkanie.
- Nie było to najlepsze pierwsze spotkanie, co? - nie najgłośniejszy chichot wyrwał się z jej krtani. - Nadal sądzę, że to nie był przypadek.
- Bo nie był. Miłość zawsze znajdzie tego, kogo powinna znaleźć.
"Wiem"- odpowiedziała sobie w myślach. - "Bo anioły czuwają nad nami tak długo, jak długa jest historia istnienia więzi między dwojgiem ludzi".
~
Misiaki, jeszcze raz chciałabym życzyć Wam Wesołych Świąt. Dużo, dużo szczęścia, spełnienia, tego co najlepsze.
Bardzo Was kocham <3 To już nasze drugie Boże Narodzenie ;)
Fajnie byłoby, gdybyście zostawili po sobie ślad perełki <3
No i tak kolęda dla umilenia chwili :))

sobota, 19 grudnia 2015

Es Posible 2 -XI

*Ludmiła*
- Lud, jedziemy do Hiszpanii.
Gwałtownie uniosłam głowę. Natalia chyba zwariowała. Po co miałybyśmy jechać do...? A, no tak. Moje serce nagle zaczęło bić szybciej. Czyżby chciała pomóc mi odzyskać Federico? Sądziłam, że za sobą nie przepadają.
- Żartujesz? - zapytałam niepewnie. - Jak to do Madrytu?
- Jeszcze nie mówiłam, że do Madrytu - zaśmiała się, po czym usiadła przy fortepianie obok mnie.
Naciskała na kolejne klawisze wygrywając dobrze mi znaną melodię Hoy Somos Mas. Dołączyłam się, śpiewając. Uśmiechnęła się do mnie, ale w oczach miała coś, co zazwyczaj zwiastowało kłopoty.
- A co z moją mamą? - odezwałam się, gdy skończyłyśmy.
- Dostanie maila ze Studia z informacją o wyjeździe na tydzień w ramach jakiegoś konkursu, czy coś. - Wzruszyła ramionami.
Zaśmiałam się nerwowo. Wiem, że Nat jest zdolna do wielu rzeczy, ale żeby wkraść się do pokoju nauczycielskiego?
Pociągnęła mnie za rękę z stronę wyjścia z sali. Właśnie trwała lekcja, więc nikogo nie powinno być na korytarzu, ani komputery najprawdopodobniej stoją sobie niepilnowane. Przełknęłam ślinę, a potem wzięłam głęboki wdech. Uchyliłam drzwi, starając się, by nie skrzypiały. Wśliznęłam się do środka, a Natka została na zewnątrz. Tak jak przypuszczałam, włączone laptopy stały na szklanej ławie. Nikt z uczniów nie jest na tyle głupi, żeby próbować dostać się do nich bez pozwolenia. No jasne, nikt poza mną.
Usiadłam na jednym z krzeseł i poruszałam myszką, a na wyświetlaczu momentalnie pojawił się ekran logowania wraz ze zdjęciem Angie.
- Cholera jasna - mruknęłam pod nosem. - Natalia? - zawołałam szeptem.
- Wpisz "Angeles074". - Wydawało mi się, że odezwała się w mojej głowie, całkiem jak Rose i Federico. - A jako hasło w mailu...czekaj, to będzie..."21onbeat". Login to e-mail.
Potarłam kark dłonią. Nie miałam zamiaru teraz zastanawiać się nad tym, czy jej słowa ukazały się  t y l k o  w moich myślach. Ręce miałam mokre z nerwów. Robiłam źle, źle, źle, bardzo źle. Nawet nie wiem co mną kierowało. Czyżby nieodparta chęć bycia blisko Federico? Napisałam do mojej matki wiadomość, a następnie szybko wyszłam z poczty i zamknęłam klapkę. Opuściłam pomieszczenie najszybciej jak tylko się dało.
Naty złapała mnie za łokieć i odciągnęła w stronę parkingu. Usiadłam na miejscu pasażera, ale ręce ciągle mi się trzęsły. Nie potrafiłam przestać się denerwować. Teraz dopiero dotarło do mnie, co zrobiła moja przyjaciółka.
- Nata...- zaczęłam oddychając nierównomiernie, przez co ciężko było mi cokolwiek powiedzieć. - Czy ty... Czy ja cię słyszałam w... Czy potrafisz... Czy mówiłaś do mnie w myślach? - wyrzuciłam z siebie, niemal krztusząc się słowami.
Nie odpowiedziała. Nie od razu. Najpierw przekroczyła kluczyki w stacyjce, tym samym wprawiając samochód w ruch.
- Zostawię cię pod domem. Spakujesz się na tydzień. Masz pół godziny. Potem o wszystkim pogadamy, dobrze?
Pokiwałam głową, nie do końca świadoma. Czułam się tak, jakby ktoś grzmotnął mnie kamieniem w głowę, wszystko o czym wiedziałam nagle zasnuła mgła, a fakty już nie były tylko czarne i białe. Działo się coś złego, a ja stałam w centrum całego zamieszanie i nie miałam bladego pojęcia co się dzieje.

Godzinę potem znów siedziałam na tym samym miejscu i czułam się równie przybita.
Moja walizka tłukła się, obijając o walizkę Natki. Przyglądałam jej się uporczywie, perfidnie i całkowicie specjalnie. Miałam nadzieję, że wreszcie odezwie się do mnie, powie mi o co w tym wszystkim chodzi.
- Przestań już - westchnęła, włączając klimatyzację. - To nie ja powinnam ci wszystko wyjaśnić, a Federico. Jeśli uda nam się znaleźć tego dupka, a ja powstrzymam się od utopieniem go w ogniu, obiecuję, że osobiście dopilnuję, żeby wszystko ci wyjaśnił.
Przez chwilę przyswajałam jej słowa. Czemu chce zabić Fede? Co ma znaczyć 'jeśli go znajdziemy'? I jaka CAŁA prawda?
Zamknęłam oczy, po czym odchyliłam głowę. Krew pulsowała mi w żyłach, mózg ledwo trzymał się w całości.
- Powiedz mi chociaż czy mówiłaś do mnie w myślach, proszę - szepnęłam płaczliwie.
Już naprawdę nie miałam siły, chciałabym usnąć, obudzić się wtedy, gdy wszystko wróci do normy.
- Tak - przytaknęła, a ja momentalnie wyprostowałam się jak struna. W lusterku widziałam, że oczy mam ogromne jak monety. - Potrafię mówić do ciebie w myślach. Roxy i Federico też. Teraz właśnie to robię. Widzisz? Nie mogę zdradzić ci nic więcej, Lu. Nie mogę, nie wiem jak miałabym to zrobić i nawet nie chcę. Jeszcze nie teraz, dobrze? 
- Dobrze.
- A teraz idź już spać. Obudzę cię na lotnisku, skarbie. - Uśmiechnęła się delikatnie.
Ponownie oparłam się o fotel, zamknęłam oczy i tylko czekałam aż sen weźmie mnie w ramiona.
Nie musiałam nawet długo czekać. Słuchałam otoczenia, ale nie słyszałam go. Dotykałam, ale nie czułam. Przez ciemność zaczął przebijać się niewyraźny obraz.
Stałam oparta o zimny mur. Przestrzeń wokół mnie była mroczna. Wszystko wyglądało tak, jakbym była w niebie, ale wszystko spowijała głęboka czerń. Węgliste słońce w najmniejszym stopniu rozjaśniało to, co widziałam. A widziałam niewiele. Uniosłam ręce wbrew swojej woli, tak jakby ktoś przywiązał do nich sznurki i sterował nimi z góry. Poczułam pod palcami ciepło, znajome, bliskie mi ciepło, chociaż zupełnie inne od tego, jakie znałam.
- Ludmiła, spokojnie - szepnął mi na ucho głos, który kojarzyłam, ale nie wiedziałam do kogo należy. - Nie bój się. Nic cię nie zrobię. Nie wierz im w to, co mówię, nie wierz - powtarzał chłopak.
Nie wiedziałam kim jest, ale znałam go.
- Daj mi się pocałować - szepnął. - Dobrze?
Poczułam, że to coś więcej niż sen. Moja głowa zamieszona na cieniutkiej żyłce bez mojej zgody kiwała się w przód i w tył delikatnie. Chłopak przyciągnął mnie do siebie, jego usta były coraz bliżej moich. Jedną z rąk ułożyłam na jego gołych plecach. Nie były gładkie, czułam pod palcami wielkie wypukłość, jakby strupy.
Jego usta były coraz bliżej moich. Przeciągnęłam opuszkami palców wzdłuż rany. Serce biło mi szybciej, jednak nie pod wpływem uczucia. Jego usta były coraz bliżej moich.
Zebrałam w sobie całą silną wolę jaką miałam. Chciałam przerwać sen, ale nie umiałam, zamiast tego przerwałam jedynie sznurki, które oplatały moje kończyny. Odsunęłam się gwałtownie. Cofałam się coraz szybciej, coraz rozpaczliwiej chciałam odsunąć się od postaci. Mrok mnie ograniczał. Puszysta powierzchnia pod moimi stopami, plątała się, kłębiła, blokując mi ruchy. Horyzont nie miał kresu.
- Zostaw ją - warknął ktoś inny. Jego też znałam, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie do kogo należy tan głos. - Ludmiła, obudź się. To manipulacja, on tobą manipuluje. Obudź się, wysil się.
Starałam się, ale nie umiałam, głowa mnie bolała. Potknęłam się w biegu. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Pierwszy chłopak był już bardzo blisko. Wyciągał rękę, by mnie dotknąć.
- Natalia! - rozległ się głos drugiego.
Chmury pode mną rozdarły się niespodziewanie, a ja spadłam w przepaść. 

- Ludmiła, obudź się! - krzyknęła Natalka, gwałtownie hamując.
Otworzyłam oczy. Oddychałam łapczywie, mrugałam szybko. Zaschło mi w ustach. Czułam, wiedziałam, że to było coś więcej niż sen.
- Co to było? - wydyszałam z ledwością. - Nie kłam, że mi się to śniło.
- Początek końca. Nie pytaj - ucięła stanowczo. - Możesz iść spać, ale najpierw zablokuj umysł przed wszystkimi, tak jak przed Rose.
- Podziękuję -mruknęłam, odwracając się w stronę szyby.

~
Hello :)
Omg, nawet nie macie pojęcia jak lekko mi się to pisało. Taką wenę, to ja mogę mieć częściej. Nie wiem czy mi się podoba, nie jest źle, tak to ujmę. Kocham moje tajemnice. Nie sądziłam, że tak szybko się rozwiną i powoli wymykają mi się z rąk, więc muszę je szybko ogarnąć, rozwiązać... Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą - moje szybko = w przeciągu około 15 rozdziałów ;D
A jak Wam się podoba? Macie jakieś podejrzenia? Wszystkie komentarze mile widziane :)
Kocham Was bardzo moje perełki. "Widzimy" się w Wigilię <3

sobota, 12 grudnia 2015

Es Posible 2 - X

*Ludmiła*
W klubie panował ogólny zaduch. Kłęby dymu unosiły się nad parkietem, a przy barze siedziało tylko kilka osób. Wśród nich bez problemu rozpoznałam Rose. Popijała pomarańczowego drinka z palemką.
Szybkim i zdecydowanym krokiem ruszyłam w jej stronę. Zacisnęłam rękę na jej ramieniu przy okazji wbijając paznokcie w jej gołe ramię.
- Gdybym coś czuła, pewnie by mnie zabolało - mruknęła ponuro, strzepując z siebie moją dłoń. Wypuściła powietrze ze świstem, po czym odwróciła się do mnie. - Czego chcesz?
- Pogadać - oznajmiłam niższym niż zazwyczaj głosem.- Powinnaś to wiedzieć.
- No i wiem - odchrząknęła, potrząsnęła głową, jakby próbowała przywrócić się do pionu. - Słucham cię, Ludmiła.
- Nie. To ja słucham ciebie. Co z Federico?
- Nic nie wiem. - Obojętnie wzruszyła ramionami.
Myślałam, że rozbiję jej głowę o ścianę, byłam wściekła. Nie po to zmarnowałam pół dnia jeżdżąc po różnych cholernych pubach, żeby ją znaleźć i niczego się nie dowiedzieć.
- Nie wierzę ci. Mieliście kontakt po naszym pseudo rozstaniu, jestem tego pewna. Widzieliście się i powiedział ci co chce dalej robić - syczałam przez zaciśnięte zęby, mocno zaciskając pięści.
- Czy ty jesteś zazdrosna? - Uniosła brwi, ręce ułożyła na biodrach i wykrzywiła usta w lekko kpiącym uśmiechu.
- Tak, jestem zazdrosna jak cholera i nie mam zamiaru się z tym kryć. Od kiedy tylko pojawiłaś się w moim życiu, wszystko mi się sypie. Nie wiem co was łączy...ło. Co was łączyło. Ale postanowiłam odsunąć to od siebie, bo wiesz co? Tu się liczy coś więcej. Tu się liczy miłość i to, że martwię się o mojego chłopaka, a taka suka jak ty to jedyna osoba, która wie cokolwiek, a mimo to nie chce mi pomóc.
- Zostawił i mnie i ciebie, złotko. Wyjechał, nie ma go w kraju. I wyobraź sobie, że ja też nie jestem najszczęśliwsza z powodu trafienia tutaj. Federico ma coś do załatwienia i zwyczajnie nie chce narażać cię na niebezpieczeństwo, już ci to mówiłam, ale oczywiście nie chcesz mnie słuchać. - Albo mi tylko odniosłam takie wrażenie, ale jej głos łamał się.
- Rose, ja nie jestem bezpieczna bez Fede. Jeśli dalej będzie tak jak jest, prędzej czy później wyląduję u psychiatry albo popełnię samobójstwo - powiedziałam jak najbardziej poważnie. Przecież nic nie trzymało mnie na ziemi.
- A jak jest? - Popatrzyła mi w oczy przenikliwym wzrokiem.
- No... Bo on śni mi się. Każdej nocy. To wszystko jest tak realne, że gdy się budzę trudno jest mi uwierzyć, że to tylko senne marzenia... Tęsknię za nim. - Wiedziałam, że nie usłyszy ostatnich słów, które wypowiedziałam pół szeptem, muzyka mnie zagłuszała.
- Co za kretyn - warknęła, niby do siebie. - To nie ma sensu, ten debil spapra wszystko, jeśli dalej będzie tak robił. Ludmiła, nie pozwalaj mu na wchodzenie w swoje sny, tak jak mi nieraz nie pozwalasz na mówienie do ciebie w myślach.
- Przestań mówić mi co mam robić. Wiesz co, olśniło mnie. Pójdę do jego rodziców. Wcześniej bałam się, że uznają mnie za idiotkę, bo jako jego dziewczyna powinnam wiedzieć co robi i gdzie jest, ale chyba zaryzykuję...
- Nie możesz - przerwała mi, zanim zdążyłam dokończyć. Furia wzbierała we mnie. - Oni go nie pamiętają. To nie ich syn, Lu.
Blondynka nerwowo potarła skronie. Zamknęła na chwilę oczy, jakby zastanawiała się co może mi powiedzieć, a czego nie powinna. Zanim zdecydowała się na cokolwiek, rozejrzałam się w poszukiwaniu Naty. Stała przy drzwiach, którymi weszłyśmy, czekając na mnie.
- Dobrze, ale jeśli coś ci się stanie, pamiętaj, że sama tego chciałaś - ostrzegła. - Wyjechał do Hiszpanii, do Madrytu. Szybko nie wróci.
Poczułam gulę rosnącą mi w gardle. Czyli jednak Madryt jest mi pisany?
- Nic mi nie będzie. My...jesteśmy sobie przeznaczeni. - Próbowałam zapewnić bardziej siebie niż ją.
Mruknęła jeszcze tylko "Nie bądź taka pewna", a potem znów odwróciła się ode mnie, do baru.
Razem z Nat wróciłyśmy do samochodu, w mojej głowie roiło się od nadmiaru informacji. Madryt jest dużym miastem, jak ja mam go znaleźć?
W tej chwili tu był jeden z mniejszych problemów. Ważniejsza była kwestia dostania się do tego miasta. No i ciągle zastanawiały mnie słowa Rose o rodzicach Federico. Albo nie rodzicach. Dopiero po wyjściu z tego dusznego pomieszczenia przyswoiłam sobie ich znaczenie.
Czy to by znaczyło, że przez całe poprzednie życie byłam okłamywana? Właściwie chyba by mnie to nie dziwiło.

*Naty*
Odwiozłam Luśkę pod Studio. Martwię się o nią, wygląda bardziej jak cień niż jego właściciel. Wszystko przez Federico i tę jego porąbaną zabawę. Od początku, kiedy tylko zaczął, mówiłam mu razem z Rose, że nie powinien. Nie słuchał nas, gdy mówiłyśmy, że za którymś razem nie pójdzie tak, jak powinno. Zawsze wiedział najlepiej, a teraz proszę, narozrabiał i to niemało. Nie dość, że przez niego moja Lu cierpi, to jeszcze grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeśli tym razem Troyowi uda się ją odnaleźć, to Elliot otrzyma to, czego tak bardzo chce. Co z tego, że nie dam rady go zabić, kiedy go spotkam, mimo wszystko, będę próbować.
Już miałam wychodzić z samochodu, żeby poszukać Maxiego - tylko on potrafi mnie uspokoić - ale zabrzęczał mój telefon, a na ekranie zobaczyłam numer Ro. Znałam go na pamięć, a zapisanie jej w kontaktach było, na chwilę obecną, zbyt ryzykowne.
- Tak? - odebrałam niechętnie, rozmowy z nią w ostatnim czasie nie zaliczały się do najprzyjemniejszych.
- Po co ją przywiozłaś? - syknął głos po drugiej stronie.
- Nie mogę patrzeć na to, jak sama siebie niszczy, Rose. Ludmiła jest moją przyjaciółką, a Fede to miłość jej życia. Przeznaczenie może się wypchać, zrobię wszystko, żeby byli razem tak długo, jak tylko się da.
- Przeznaczenie? - prychnęła. - Czyli Denny to już totalna przeszłość? Nie wiem co to miejsce z wami wszystkimi robi, ale jesteście nie do poznania.
- Całe szczęście ty jesteś ciągle tą samą perfekcjonistką bez sumienia i uczuć - warknęłam.
- Zabawne. Gdybym nie miała uczuć nie powiedziałabym Ludmile gdzie jest Pasquarelli. I tak, on jest dla mnie przeszłością, bo zmienił się, niestety na gorsze.
Czułam jak od środka rozsadza mnie furia. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie jak rzucam telefonem o podłogę, a on, razem z głosem Ros, rozsypuje się w drobny mak. Od razu poczułam się lżej.
- Posłuchaj mnie uważnie, kochana. Wszystko się zmieniło, jakbyś jeszcze nie zdążyła się zorientować. Teraz już nie tylko Ludmiła jest w niebezpieczeństwie, ale my wszyscy. Elliot ma więcej siły niż kiedykolwiek wcześniej. Obie wiemy, że to sprawka Federico, ale każąc mu jechać do Hiszpanii wystawiłaś go na pewną śmierć. Nie mamy czasu, ale mamy Ludmi. Ty nie wiesz co robić, ale ja tak. Żeby nie palić się w piekle za wszystko co zrobiłaś, musisz mi pomóc. Wybór należy do ciebie. Czekam do jutra. A, jeszcze jedna uwaga. Odstaw balangi na potem. - Nie czekając na jej reakcję rozłączyłam się.
Oparłam głowę o kierownicę modląc się o spokój, którego powoli zaczynało mi brakować.
Rose zawsze była...taka. Ale zaczyna już przesadzać, wiem, że chce dobrze, ale tylko pogarsza sytuację. A ja myślałam, że nie może być gorzej niż w dniu, w którym Lu powiedziała mi, że pamięta swoje poprzednie życie.
Po chwili podniosłam się, nie mogłam przecież siedzieć bezczynnie, gdy cały świat tracił równowagę, a płachta czasoprzestrzeni nieco się podarła.
Wysłałam do Federico krótkiego SMS, z którego raczej nie mógł się cieszyć. "Mam dość Ro. Biorę sprawę w swoje ręce. Wracaj do BA." Już po chwili otrzymałam odpowiedź. "Nie licz na to. Elliot i Troy też popełniają błędy. Jeszcze trochę i uda mi się ich rozgryźć" - pisał. Jeśli miałabym być szczera, to nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Jeszcze tego brakuje, żeby Federico zechciał działać na własną rękę. "ZABIJĘ CIĘ, PRZYSIĘGAM" - napisałam do niego, po czym wyłączyłam telefon.
Nie mogłam się denerwować.
Mogłam działać. Ba, musiałam działać.

~
Dziś bardzo krótko z mojej strony. W sensie, że rozdział taki krótki jakiś. To wszystko przez Warszawę. Dziś (tj. sobota) jadę na wycieczkę szkolną do Warszawy i nie tylko chciałam położyć się wcześniej, ale też nie jestem w stanie myśleć o czymkolwiek innym.
No ale tak. Co myślicie o rozdziale 10.? Komentarze bardzo mile widziane :)
Ja Was bardzo bardzo kocham, pamiętajcie o tym.
Więc.. więc widzimy się za tydzień :) Do następnego, perełki <3

niedziela, 6 grudnia 2015

List/ Semi/ Oferta dla nieba


Tytuł: Oferta dla nieba
Para: Semi
Gatunek: Dramat
Ograniczenia wiekowe: T


Dzisiaj składam niebu ofertę.
Proszę, przywróć mi szczęście, przywróć mi uśmiech.
I miłość, dobrze?
Może zacznę od mojej historii, krwawej dla serca, grzesznej dla duszy.

Mrok i ciernie otaczały moje drobne ciałko i kruchą duszyczkę. Nie znałam smaku szczęścia i nigdy nie miała go poznać. Ale los najwidoczniej chciał inaczej, bo obdarzył mnie miłością, (nie)stety odwzajemnioną. Pokochałam szum drzew i szelest liści, pokochałam dźwięk fali odbijających się od szorstkich skał. Bo to wszystko mi Cię przypominało.
Słone łzy,męczące poduszkę oddawały cierpienie po stracie.
Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy zwrócił na mnie uwagę...


-Dlaczego płaczesz?
- Bo boli.
- Co cię boli?
- Serce i ręce.
- Czemu?
- Serce, bo umiera, a ręce bo je ciełam.
-Jak to?
- Tak. Zwyczajnie. Po prostu. Życie jest niesprawiedliwe, to dlatego.
- Kto ci to wmówił?
- Nauczyłam się.
- Kto cię tego nauczył?
- Najbliżsi, a jak nie oni, to los. Nienawidzę go.
- Czemu?
- Czemu tu jesteś?
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam. Jestem ciekawa.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Piekło jest na ziemi. Po śmierci jest tylko niebo.
- Skąd wiesz?
- Czuję to.
- I co jeszcze?
- Co jeszcze co?
- Co czujesz?
- Że nie chcę tak żyć. Nic nie mam... To smutne.
- Nieprawda. Masz to, co najpiękniejsze.
- Znaczy co?
- Rodzinę.
- Nie mam rodziny. Wszyscy się kłócą, nie słuchają, nie obchodzi ich co ja myślę, jestem dla nich jak kukiełka na sznurkach, którą mogą ruszać.
- Przyjaciół.
- Nie mam przyjaciół. Otaczają.mnie sami fałszywi ludzie, którym wcale na mnie nie zależy.
- Talent.
- Nie man talentu, śpiewam, wyrażając to co mam w sercu.
- Pasję.
- To nie pasja, to ucieczka od świata.
- Zdrowie.
- Nie mam zdrowia, jestem chora, nieuleczalnie. Nikt nie ma nawet pojęcia ile nocy przez to przepłakałam.
- Siebie.
- Nie. Nienawidzę siebie. Jestem brzydka, głupia, gruba, nie lubiana.
- Podróżujesz.
- No i? To tylko jeden uśmiech na tysiąc łez. Jeden promień słońca, na sto płatków śniegu, jeden dmuchawiec, na tryliard mleczy.
- Odnosisz sukcesy.
- Za cenę nieprzespanych nocy i przez ciężką pracę.
- Marzenia.
- Które nigdy się nie spełniają.
- Nie rozumiem.
-Czego?
- Zawsze się uśmiechasz. Jesteś taka radosna.
- To maska, ona kryje strach.  Gdy się uśmiechasz, nikt nie patrzy na cierpienie wypisane w oczach, gdy śmiejesz się głośno, nikt nie pomyśli, że w nocy możesz płakać, gdy robisz głupie rzeczy, nikt nie pomyśli, że w nocy gryziesz palce, by choć trochę uśmirzyć ból.
- Po co to wszystko?
- By sprawiać pozory. Nie chcę szumu wokół mojej osoby. Wolę kłamać ciągle, udając kogoś, kim wcale nie jestem, niż dać się poznać byle komu.
A teraz popatrz na mój lewy nadgarstek. Widzisz te trzy kreski? To z wczoraj.
- Po co to?
- Żeby zapomnieć.
- O czym tak bardzo chcesz nie pamiętać?
- O całym złu.
- Gdybyś nie znała zła nie poznałabyś ceny dobra.
- Dobra nie ma.
- Jest.
- Gdzie?
- W sercu.
- Czym jest?
- To miłość, to lekki powiew wiatru, który muska skórę, gwiazdka na ciemnym niebie, złote zborze na polu, albo druga osoba.
- Nie wierzę ci.
- To posłuchaj.
- Czego?
- Ciszy.
- I?
- Nie słyszysz?
- Ale co?
- Zamknij oczy i myśl sercem.
- Co to?
- Lepszy świat.
- On...istnieje?
- Tak. Musisz tylko uwierzyć.
- Nie umiem.
- Pokażę ci jak.
- I odejdziesz. Jak każdy.
- Ja nie.
- Wszyscy tak mówią.


Ludzie odchodzą, nikną nam z oczu, zamykają się w niewyraźnych przerysach, cieniach wspomnień. Jak słońce, wznoszą radość do serc, kiedy tylko zjawią się na horyzoncie, zagrzeją miejsce w ciepłym fotelu sympatii. Znikając, pozostawiają ciemność, rozproszoną tylko przez słabe przebłyski pamięci, jak księżyc, jak gwiazdy.

- Ja nie jestem jak wszyscy. Wierzysz mi?

Nie każde pytanie potrzebuje odpowiedzi, niektóre wcale jej nie oczekują. Znaki zapytania na końcu stwierdzeń są stawiane z czystej przyzwoitości. Rozum często się myli, to serce zna prawdę, dobrą odpowiedź.

-Tak bardzo boję się stracić to co teraz mam, że wolę otoczyć się samotnością, by potem nie cierpieć. Nie lubię ludzi, obawiam się braku akceptacji i zapomnienia. 

Każdy jest malarzem. Wszyscy malujemy własne duszę. Barwimy je kolorami naszych snów i marzeń, co dzień nadajemy jej nowy kształt, oblicze. Nie ma nic trudnego w nakładaniu na siebie nowych odcieni. Sztuką jest utrzymać je wszystkie.

Ja mu wierzyłam. I to było najgorsze co mogłam zrobić, bo by pokazać mi radość oddał swoje szczęście.

Umarł, bo chciał wywołać mój uśmiech.
Nie wiedział, że go kocham. Nikt nie wiedział. Ja też nie.
Sebastian dał mi najcenniejszy prezent, dał mi swoje serce, gdy moje poddało się w walce. Ono wiedziało, że zła nie da się pokonać.
Sebastian dał mi życie w otwartej ręce, a teraz ono wylewa mi się przez palce, bo nie umiem już zachować grama stabilności. Tonę w smutku, umieram w rozpaczy, szukam ratunku w szczękach rekinów.

Więc składam do nieba ofertę.
Cofnijcie czas i nie pozwólcie mu na poznanie nie. Albo mi na zezwolenie jego bólu.
Camila Torres.

~
Może nie idealnie dobrany temat na Mikołajki, no ale cóż...ciężko u mnie z czymś wesołym, przecież to jasne.
No więc co? Przychodzę do Was z tym.
Życzę Wam fajowych prezentów! Kocham Was bardzo <3
Tak w ogóle to najlepszym prezentem dla mnie byłyby Wasze komentarze ;)
Btw. Pochwalcie się co dostaliście :)