~ Błędy (...) też się dla mnie liczą. Nie wykreślam ich ani z życia, ani z pamięci. ~
*Ludmiła*
Wszystkie wyniki badań, które mi przeprowadzano wyszły pozytywnie. Nie rozumiem zatem, co się stało. Skoro jestem w pełni zdrowa, to po co i czemu przybywałam w szpitalu? Może to po prostu z przemęczenia? Zresztą to nie jest aż tak ważne. Priorytetem było ,że mogłam wreszcie wrócić do domu.
Fede włożył moje walizki na tylne siedzenia samochodu, a ja, zamiast usiąść na miejscu pasażera, stałam przed autem. Patrzyłam w niebo. Bezkresna głębia, błękitnego raju rozpościerała się nad moją głową. To takie piękne... I jeszcze śnieg, tak bardzo go lubię.
- Skarbie, jedziemy? - Feder delikatnie dotknął mojego ramienia.
- Och, tak - uśmiechnęłam się promiennie.
Świat jest niesamowity. Dziwne, że tak późno to dostrzegam. Przecież już kilkanaście lat żyję... A jego uroda zachwyca mnie dopiero teraz. Ciekawe, że przedtem nie potrafiłam rozróżnić kształtów, w które układają się chmury...
Nie byłam szczęśliwym dzieckiem. Nie po rzekomym wypadku taty. Mama zwariowała... Potem już nie czułam się kochana przez nikogo więcej ,niż przez rodzinę Violetty. Dlaczego tylko w ich towarzystwie czułam się swobodnie? Nawet, kiedy obok był zaborczy German...
Jak ja dawno u nich nie byłam. Pewnie odwiedzę Vilu któregoś dnia. W szkole nie wystarcza nam czasu nawet na dłuższą rozmowę.
*Francesca*
Od śmierci mojego taty minął prawie miesiąc. Policja ustaliła już, że było to samobójstwo. Z jednej strony w to wierzę. Nie miał wrogów, ani ludzi, którzy by go nienawidzili, czy mieli mu za złe... Tylko, nie mogę zrozumieć, czemu to zrobił. Przecież ze mną miał dobry kontakt. Mówiliśmy sobie wszystko... bynajmniej ja mu mówiłam.
Nie potrafiłam się niczym zająć. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: "dlaczego?". Poczułam, że muszę czymś zająć umysł. Ciągłe szukanie nieistniejącej odpowiedzi tylko mnie wyniszczało.
Zebrałam się w sobie. Było mi bardzo zimno. Dotknęłam kaloryfera. Lodowaty... Owinęłam się grubym swetrem i poszłam w stronę pokoju ojca, by choć trochę uporządkować jego, zawsze niedbale porozrzucane, rzeczy. Otworzyłam drzwi, a kiedy przestąpiłam próg, poczułam, że moje serce rozłamuje się na pół. Zacisnęłam usta w wąski klinek. Spojrzałam na biurko. Było a nim tyle papierów! Zaczęłam przekładać je, do teczek, bo dobrze wiedziałam co i jak się robi. Nie raz, nie dwa już pomagałam tacie przy pracy. Nagle w oczy rzuciła mi się żółta koperta. Pochwyciłam ją. Usiadłam na skórzanym, czarnym fotelu i kręcąc się na niem, obracałam papier w rękach. W końcu zdobyłam się a odwagę. Otworzyłam "list".
Franiu! Skarbeczku - pisał mój tata, poznałam to po piśmie, pisał do mnie. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi to, co zrobiłem. Jeśli to czytasz, to pewnie już nie żyję, a Anastazja jest już poza krajem... Córciu, pewnie zastanawiałaś się czemu się zabiłem. Wyjaśnię Ci to.
Otóż widzisz, kilka dni temu dostałem wiadomość od Anastazji, matki Twojej koleżanki z klasy, Ludmiły. Przecież dobrze wiem, że byłaś świadoma uczucia, które między Nią i mną było, dawno... Ale to nie istotne.
Niecałe dwa tygodnie temu, kiedy byłaś w szkole, Ona przyszła do mnie. Poprosiła o wyjątkowo mocy środek chemiczny. Oczywiście załatwiłem jej go, zaślepiony miłością. W moim sklepie z chemią domową nie było go, więc zamówiłem... Oj, Franiu! Jakiż ja wielki błąd popełniłem!
A w Wigilię rano... to znaczy, dzisiaj, przed chwilą, godziną, zadzwoniła do mnie.
Kochanie, powinienem Cię ostrzec, ale....ale nie mam do tego głowy. Poza tym, wybacz mi, ja ciągle kocham Anastazję i nie chcę, by trafiła ona do więzienia. Chce ona otruć Ludmiłę. Chce otruć swoją córkę. Nie znam przyczyn, takiego toku myślenia tej kobiety i jej dokładnych zamiarów.
Mam tylko szczerą nadzieję, że Lu wydostanie się z tego. Opowiadałaś, że jej organizm jest silny...
Słoneczko, tak bardzo Cię przepraszam. Nie powinienem... Ale dla mnie ten świat już stracił ostatki barw. Żyj. Żyj życiem, a nie patrz, jak ono przemija. Ciesz się chwilą, bo one tak niedługo trwają. Wykorzystuj to co masz. Bądź szczęśliwa, Franiu.
Bardzo Cię kocham, Tata.
Nie płakałam. Nie uroniłam ani jednej łzy. To nie było smutne pożegnanie...
Zacisnęłam kartkę w pięści i nie zwracając uwagi na nic, dosłownie na nic, na to jak wyglądam ja, moje włosy, na to co mam na sobie, na to, co ludzie o mnie pomyślą... Nie. Nie dbałam o to.
Po prostu wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi od mieszkania. W domu była babcia, która przyjechała by pomóc mi w tych trudnych chwilach, więc nawet nie brałam kluczy.
Energicznym krokiem ruszyłam do Studia. Teraz już nie myślałam o człowieku, którego tak kochałam. Zawiódł mnie. Brał udział w zamachu na cudze życie! Na życie mojej przyjaciółki. Byłam wściekła. Boże, mam nadzieję, że Lud i Oli są całe i zdrowe, nie widziałam nikogo od show... Boże!
*Federico*
Szedłem korytarzem szkoły, poszukując Ludmiły. Mieliśmy osobne lekcje. Ja z Gregoriem, a ona z Angie. Swoją drogą... Angie ostatnio bardzo dziwnie się zachowuje. Wydaje mi się jakaś przygaszona i taka smutna. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała ta Angeles, która tryskała energią i zarażała wszystkich swoim optymizmem. Jakby się tak dłużej zastanowić... to od pewnego czasu wcale nie widuję Vilu. A Leon unika nauczycielki śpiewu, a kiedy już ją spotka, obrzuca kobietę wściekłymi spojrzeniami. Coś jest źle...
Nagle podbiegła do mnie Fran. Jej też długo nie widziałem... Pchnęła mnie do pustej sali. Nie wyglądała najlepiej. Włosy Włoszki były jak siano, oczy przekrwione, a twarz poszarzała.
- Federico - mówiła jak zawsze, kiedy jest zdenerwowana. Jednak tym razem wyczułem w jej głosie coś jeszcze. Coś więcej... histerię? strach? - Ludmiła.... Ona... ona żyje?
- Tak - odpowiedziałem bezwiednie. Jednak po kilku niedługich sekundach coś do mnie dotarło. Skąd Francesca wiedziała, że z Lucią było źle? - A... czemu pytasz?
- Bo, widzisz Fede, ja wiem więcej niż ci się wydaje - westchnęła. Ale w tym westchnięciu nie było ani rozbawienia, ani ironii. Powiedziałbym, że nutka goryczy. Grozy.
- Nie rozumiem - wzruszyłem ramionami.
Wtedy czarnowłosa wcisnęła mi do ręki jakiś papier. Spojrzałem na nią podejrzliwie. Błądziłem wzrokiem po zestawieniu liter, a z każdą kolejną linijką, odnosiłem coraz to większe wrażenie, że faktycznie, Pani, którą zaprosiła Lu była podobna do jej matki. Wiedziałem, że kogoś mi przypomina! A te wszystkie groźby... Musiały być od niej.
- Trzeba powiadomić policję - zawyrokowała Fran, kiedy już oddałem jej zapisaną stronę.
- To nie takie proste - pokiwałem głową. - Ludmiła musiałaby zeznawać.
- No to w czym problem? - zapytała.
- Ona nie wiem, że została otruta - wydukałem. Było mi trudno przyznać się do tego, że skrywam ten fakt.
- Co?! Idioto! Jak mogłeś jej o tym nie powiedzieć?! - krzyknęła oburzona dziewczyna. Potarłem kark. Miała rację. Jestem idiotą.
- Bałem się!
- No to pech. Teraz musisz jej to jakoś uświadomić... - przyjęła groźny wraz twarzy, dając mi tym samym do zrozumienia, że mus, to mus.
- Co? Jak ja mam powiedzieć jej w twarz, że została otruta i to przez własną matkę?! - warknąłem w złości. Przecież ona nie ma prawa mówić mi, co mam robić.
- Najlepiej się odwróć - kiwnęła głową w stronę drzwi.
Przełknąłem ślinę. Wiedziałem już, że za mną stoi Lusia. Wolno przestępowałem z nogi na nogę, przenosząc ciężar ciała, w skutek czego, po chwili byłem zwrócony do wyjścia.
Ludmiła jedną ręką opierając się o framugę drzwi. Usta blondynki drżały nieznacznie, a jej oczy zeszkliły się. Brwi były zmarszczone. Głową natomiast kiwała z niedowierzaniem.
Pociągnęła nosem. Wraz z chwilą, kiedy po jej policzku spłynęła pierwsza łza, odwróciła się i odbiegła.
- No leć za nią, durniu! - wydarła się na mnie Fran.
Otrząsnąłem się i tak jak radziła, pobiegłem za moją żoną. Dogoniłem ją w parku. Złapałem za nadgarstek, ale wyrwała mi się.
- Okłamałeś mnie! - krzyknęła.
- Ludmi, proszę... - zacząłem w nadziei, że pozwoli mi dojść do słowa. Nie wiem czemu się łudziłem. Zbyt długo ją znam.
- Cicho! - warknęła. - Mogłeś mi powiedzieć! Cholera jasna, Federico! Wiesz jakie to mogło mieć skutki!? A co, jakby moja matka, dowiedziała się, że żyję i znów chciałaby mnie zabić? Czy ty w ogóle myślisz?!
- Myślę... nie wiem. Nie wiem, co wtedy myślałam. Po prostu się o ciebie bałem. Martwiłem - opuściłem głowę. - Przecież ja cię tak kocham! Jesteś dla mnie najważniejsza i nie chcę, by ci się działo coś złego. Rozumiesz?
Przez chwilę panowała między nami cisza, jak makiem zasiał.
- Przepraszam - wyszeptała wreszcie. - Nie powinnam się czepiać. Zdaję sobie sprawę, że to dla mojego dobra. Przecież zawsze robisz wszystko, żeby mnie uszczęśliwić - uśmiechnęła się.
*Violetta*
Od kilku dni wcale nie wychodzę z domu Leona. Boję się chodzić do Studia, bo tam jest Angie...mama. Do domu też nie wrócę. Rodzice mojego chłopaka nie mają nic przeciw temu, bym u nich przebywała. Bardzo dobrze się dogadujemy. Leosiowi też to chyba pasuje. Zwłaszcza, że śpię z nim w jednym łóżku. O, nie! Nie to miałam na myśli! My nigdy nie... Nie. Ja od czasów, w których byłam z Diego bardzo się zmieniłam.
Policzek jeszcze trochę mnie boli. Jest na nim siniak. Ale z każdym dniem jest lepiej. Kiedy ma się obok, osoby, które cię kochają, musi być lepiej. Tego wieczoru byłam sama z Leonem. Siedzieliśmy razem, u niego w pokoju. Mój ukochany starał się wymyślić słowa, do melodii, którą udało mu się skomponować.
Kiwałam się w rytm, wygrywany na keyboardzie. Wydawało mi się, że wiem, jaki tekst by pasował. Ale bałam się wrócić po niego do... do domu. Teraz samo to słowo, przyprawia mnie o dreszcze.
Jednak nie mogłam patrzeć, jak Loeń się męczy. Było dla mnie jasne, że nie da sobie rady sam.
- Słońce, odpuść - pogłaskałam go po ramieniu. - Jutro coś wymyślimy.
- Odkładanie wszystkiego na potem, to najgorsze, co można robić, Vilu - westchnął. - Ale chyba masz rację. Dzisiaj i tak nic nie wymyślimy. Idę spać... może tekst mi się przyśni. A ty? Kładziesz się już?
Pokiwałam głową na nie.
Miałam plan. Ryzykowałam wiele. Bałam się. Ale wewnątrz siebie, czułam, że kieruje mną coś więcej niż sama chęć niesienia pomocy,..
Kiedy już wszyscy zasnęli, wyślizgnęłam się niezauważona, tylnymi drzwiami.
Mroźne, styczniowe, ba, niemalże lutowe, powietrze otuliło moją twarz. Byłam ubrana ciepło, a mimo to, trzęsłam się, najprawdopodobniej nie z zimna. Za strachu.
Szłam ulicami, dokładnie przypatrując się wszystkiemu. Gdzieś, w głowie, jakiś cieniutki głosik, przemawiał do mnie. Nie idź tam, Violetto, nie idź - mówił. - To piekło.
Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej dotrzeć TAM.
*Ludmiła*
- Fede, nie mogę zasnąć - odwróciłam się na bok, twarzą do niego.
- Wiem. Mówisz to po raz sto dwudziesty trzeci - mruknął.
Przewróciłam oczami. Właściwie, byłam trochę samolubna, nie dając mu spać. Wstałam. Skierowałam się w stronę kuchni. Chciałam nalać sobie czegoś do picia, ale odpuściłam. Teraz już niczego nie mogłam być pewna. Usiadłam przy stole. Oparłam głowę na dłoniach. Poczułem się dziwnie pusta w środku. Początkowo nie wiedziałam co się dzieje, ale potem zdałam sobie strawę, że to, co jest mi w tej chwili potrzebne, mam tuż pod nosem.
Uśmiechnęłam się, mimo woli. Spojrzałam na zegarek. Było pięć po dwunastej. Młoda godzina. W dodatku jutro sobota.
Pewnym siebie krokiem ruszyłam na strych. Znalazłam to, czego szukałam, a może nawet i więcej.
Z dużym kartonowym pudłem, udałam się do mojego pokoju. Nie do sypialni,do pokoju.
- Witaj, codzienna gonitwo. Witaj, nauko. Witaj... Witaj Lili - szepnęłam.
~
Tak oto mamy rozdział 44.
Jeśli mam być szczera, to, wydaje mi się, że do najlepszych, to on nie należy. Nie dość, że krótki i tak mało w nim jest, to jeszcze bardzo chaotycznie to wszystko zapisałam.
Mam jednak coś na swoje usprawiedliwienie. Szkoła. Ona mnie wykańcza...
Ugh... ale cóż zrobić. Trzeba się uczuć ;-; I ściągi robić c; C'nie? xD
No dobrze, nie ważne...
~
Spojler z 45:
- Lili powraca (chyba...) *-*
- Violetta pojawia się w swoim domu (zdradzę Wam, że lepiej by było, gdyby tam nie szła...[Nie, nie {Lil}, nie zabiję jej) .
- Anastazja zostaje złapana przez policję; rodzinny sekret sprzed lat zostaje ujawniony.
- Francesca i Diego dogadują się; Fani Diecescy, Marcescy i Dielery mogą się cieszyć :D
~
"Pozdrawiam niepozdrowionych i pozdrowionych też pozdrawiam".
Kocham Was bardzo (i przepraszam, że musieliście czytać to na górze). ♥
~
Czytasz -> Komentujesz -> Motywujesz :*
Wszystkie wyniki badań, które mi przeprowadzano wyszły pozytywnie. Nie rozumiem zatem, co się stało. Skoro jestem w pełni zdrowa, to po co i czemu przybywałam w szpitalu? Może to po prostu z przemęczenia? Zresztą to nie jest aż tak ważne. Priorytetem było ,że mogłam wreszcie wrócić do domu.
Fede włożył moje walizki na tylne siedzenia samochodu, a ja, zamiast usiąść na miejscu pasażera, stałam przed autem. Patrzyłam w niebo. Bezkresna głębia, błękitnego raju rozpościerała się nad moją głową. To takie piękne... I jeszcze śnieg, tak bardzo go lubię.
- Skarbie, jedziemy? - Feder delikatnie dotknął mojego ramienia.
- Och, tak - uśmiechnęłam się promiennie.
Świat jest niesamowity. Dziwne, że tak późno to dostrzegam. Przecież już kilkanaście lat żyję... A jego uroda zachwyca mnie dopiero teraz. Ciekawe, że przedtem nie potrafiłam rozróżnić kształtów, w które układają się chmury...
Nie byłam szczęśliwym dzieckiem. Nie po rzekomym wypadku taty. Mama zwariowała... Potem już nie czułam się kochana przez nikogo więcej ,niż przez rodzinę Violetty. Dlaczego tylko w ich towarzystwie czułam się swobodnie? Nawet, kiedy obok był zaborczy German...
Jak ja dawno u nich nie byłam. Pewnie odwiedzę Vilu któregoś dnia. W szkole nie wystarcza nam czasu nawet na dłuższą rozmowę.
*Francesca*
Od śmierci mojego taty minął prawie miesiąc. Policja ustaliła już, że było to samobójstwo. Z jednej strony w to wierzę. Nie miał wrogów, ani ludzi, którzy by go nienawidzili, czy mieli mu za złe... Tylko, nie mogę zrozumieć, czemu to zrobił. Przecież ze mną miał dobry kontakt. Mówiliśmy sobie wszystko... bynajmniej ja mu mówiłam.
Nie potrafiłam się niczym zająć. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: "dlaczego?". Poczułam, że muszę czymś zająć umysł. Ciągłe szukanie nieistniejącej odpowiedzi tylko mnie wyniszczało.
Zebrałam się w sobie. Było mi bardzo zimno. Dotknęłam kaloryfera. Lodowaty... Owinęłam się grubym swetrem i poszłam w stronę pokoju ojca, by choć trochę uporządkować jego, zawsze niedbale porozrzucane, rzeczy. Otworzyłam drzwi, a kiedy przestąpiłam próg, poczułam, że moje serce rozłamuje się na pół. Zacisnęłam usta w wąski klinek. Spojrzałam na biurko. Było a nim tyle papierów! Zaczęłam przekładać je, do teczek, bo dobrze wiedziałam co i jak się robi. Nie raz, nie dwa już pomagałam tacie przy pracy. Nagle w oczy rzuciła mi się żółta koperta. Pochwyciłam ją. Usiadłam na skórzanym, czarnym fotelu i kręcąc się na niem, obracałam papier w rękach. W końcu zdobyłam się a odwagę. Otworzyłam "list".
Franiu! Skarbeczku - pisał mój tata, poznałam to po piśmie, pisał do mnie. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi to, co zrobiłem. Jeśli to czytasz, to pewnie już nie żyję, a Anastazja jest już poza krajem... Córciu, pewnie zastanawiałaś się czemu się zabiłem. Wyjaśnię Ci to.
Otóż widzisz, kilka dni temu dostałem wiadomość od Anastazji, matki Twojej koleżanki z klasy, Ludmiły. Przecież dobrze wiem, że byłaś świadoma uczucia, które między Nią i mną było, dawno... Ale to nie istotne.
Niecałe dwa tygodnie temu, kiedy byłaś w szkole, Ona przyszła do mnie. Poprosiła o wyjątkowo mocy środek chemiczny. Oczywiście załatwiłem jej go, zaślepiony miłością. W moim sklepie z chemią domową nie było go, więc zamówiłem... Oj, Franiu! Jakiż ja wielki błąd popełniłem!
A w Wigilię rano... to znaczy, dzisiaj, przed chwilą, godziną, zadzwoniła do mnie.
Kochanie, powinienem Cię ostrzec, ale....ale nie mam do tego głowy. Poza tym, wybacz mi, ja ciągle kocham Anastazję i nie chcę, by trafiła ona do więzienia. Chce ona otruć Ludmiłę. Chce otruć swoją córkę. Nie znam przyczyn, takiego toku myślenia tej kobiety i jej dokładnych zamiarów.
Mam tylko szczerą nadzieję, że Lu wydostanie się z tego. Opowiadałaś, że jej organizm jest silny...
Słoneczko, tak bardzo Cię przepraszam. Nie powinienem... Ale dla mnie ten świat już stracił ostatki barw. Żyj. Żyj życiem, a nie patrz, jak ono przemija. Ciesz się chwilą, bo one tak niedługo trwają. Wykorzystuj to co masz. Bądź szczęśliwa, Franiu.
Bardzo Cię kocham, Tata.
Nie płakałam. Nie uroniłam ani jednej łzy. To nie było smutne pożegnanie...
Zacisnęłam kartkę w pięści i nie zwracając uwagi na nic, dosłownie na nic, na to jak wyglądam ja, moje włosy, na to co mam na sobie, na to, co ludzie o mnie pomyślą... Nie. Nie dbałam o to.
Po prostu wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi od mieszkania. W domu była babcia, która przyjechała by pomóc mi w tych trudnych chwilach, więc nawet nie brałam kluczy.
Energicznym krokiem ruszyłam do Studia. Teraz już nie myślałam o człowieku, którego tak kochałam. Zawiódł mnie. Brał udział w zamachu na cudze życie! Na życie mojej przyjaciółki. Byłam wściekła. Boże, mam nadzieję, że Lud i Oli są całe i zdrowe, nie widziałam nikogo od show... Boże!
*Federico*
Szedłem korytarzem szkoły, poszukując Ludmiły. Mieliśmy osobne lekcje. Ja z Gregoriem, a ona z Angie. Swoją drogą... Angie ostatnio bardzo dziwnie się zachowuje. Wydaje mi się jakaś przygaszona i taka smutna. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała ta Angeles, która tryskała energią i zarażała wszystkich swoim optymizmem. Jakby się tak dłużej zastanowić... to od pewnego czasu wcale nie widuję Vilu. A Leon unika nauczycielki śpiewu, a kiedy już ją spotka, obrzuca kobietę wściekłymi spojrzeniami. Coś jest źle...
Nagle podbiegła do mnie Fran. Jej też długo nie widziałem... Pchnęła mnie do pustej sali. Nie wyglądała najlepiej. Włosy Włoszki były jak siano, oczy przekrwione, a twarz poszarzała.
- Federico - mówiła jak zawsze, kiedy jest zdenerwowana. Jednak tym razem wyczułem w jej głosie coś jeszcze. Coś więcej... histerię? strach? - Ludmiła.... Ona... ona żyje?
- Tak - odpowiedziałem bezwiednie. Jednak po kilku niedługich sekundach coś do mnie dotarło. Skąd Francesca wiedziała, że z Lucią było źle? - A... czemu pytasz?
- Bo, widzisz Fede, ja wiem więcej niż ci się wydaje - westchnęła. Ale w tym westchnięciu nie było ani rozbawienia, ani ironii. Powiedziałbym, że nutka goryczy. Grozy.
- Nie rozumiem - wzruszyłem ramionami.
Wtedy czarnowłosa wcisnęła mi do ręki jakiś papier. Spojrzałem na nią podejrzliwie. Błądziłem wzrokiem po zestawieniu liter, a z każdą kolejną linijką, odnosiłem coraz to większe wrażenie, że faktycznie, Pani, którą zaprosiła Lu była podobna do jej matki. Wiedziałem, że kogoś mi przypomina! A te wszystkie groźby... Musiały być od niej.
- Trzeba powiadomić policję - zawyrokowała Fran, kiedy już oddałem jej zapisaną stronę.
- To nie takie proste - pokiwałem głową. - Ludmiła musiałaby zeznawać.
- No to w czym problem? - zapytała.
- Ona nie wiem, że została otruta - wydukałem. Było mi trudno przyznać się do tego, że skrywam ten fakt.
- Co?! Idioto! Jak mogłeś jej o tym nie powiedzieć?! - krzyknęła oburzona dziewczyna. Potarłem kark. Miała rację. Jestem idiotą.
- Bałem się!
- No to pech. Teraz musisz jej to jakoś uświadomić... - przyjęła groźny wraz twarzy, dając mi tym samym do zrozumienia, że mus, to mus.
- Co? Jak ja mam powiedzieć jej w twarz, że została otruta i to przez własną matkę?! - warknąłem w złości. Przecież ona nie ma prawa mówić mi, co mam robić.
- Najlepiej się odwróć - kiwnęła głową w stronę drzwi.
Przełknąłem ślinę. Wiedziałem już, że za mną stoi Lusia. Wolno przestępowałem z nogi na nogę, przenosząc ciężar ciała, w skutek czego, po chwili byłem zwrócony do wyjścia.
Ludmiła jedną ręką opierając się o framugę drzwi. Usta blondynki drżały nieznacznie, a jej oczy zeszkliły się. Brwi były zmarszczone. Głową natomiast kiwała z niedowierzaniem.
Pociągnęła nosem. Wraz z chwilą, kiedy po jej policzku spłynęła pierwsza łza, odwróciła się i odbiegła.
- No leć za nią, durniu! - wydarła się na mnie Fran.
Otrząsnąłem się i tak jak radziła, pobiegłem za moją żoną. Dogoniłem ją w parku. Złapałem za nadgarstek, ale wyrwała mi się.
- Okłamałeś mnie! - krzyknęła.
- Ludmi, proszę... - zacząłem w nadziei, że pozwoli mi dojść do słowa. Nie wiem czemu się łudziłem. Zbyt długo ją znam.
- Cicho! - warknęła. - Mogłeś mi powiedzieć! Cholera jasna, Federico! Wiesz jakie to mogło mieć skutki!? A co, jakby moja matka, dowiedziała się, że żyję i znów chciałaby mnie zabić? Czy ty w ogóle myślisz?!
- Myślę... nie wiem. Nie wiem, co wtedy myślałam. Po prostu się o ciebie bałem. Martwiłem - opuściłem głowę. - Przecież ja cię tak kocham! Jesteś dla mnie najważniejsza i nie chcę, by ci się działo coś złego. Rozumiesz?
Przez chwilę panowała między nami cisza, jak makiem zasiał.
- Przepraszam - wyszeptała wreszcie. - Nie powinnam się czepiać. Zdaję sobie sprawę, że to dla mojego dobra. Przecież zawsze robisz wszystko, żeby mnie uszczęśliwić - uśmiechnęła się.
*Violetta*
Od kilku dni wcale nie wychodzę z domu Leona. Boję się chodzić do Studia, bo tam jest Angie...mama. Do domu też nie wrócę. Rodzice mojego chłopaka nie mają nic przeciw temu, bym u nich przebywała. Bardzo dobrze się dogadujemy. Leosiowi też to chyba pasuje. Zwłaszcza, że śpię z nim w jednym łóżku. O, nie! Nie to miałam na myśli! My nigdy nie... Nie. Ja od czasów, w których byłam z Diego bardzo się zmieniłam.
Policzek jeszcze trochę mnie boli. Jest na nim siniak. Ale z każdym dniem jest lepiej. Kiedy ma się obok, osoby, które cię kochają, musi być lepiej. Tego wieczoru byłam sama z Leonem. Siedzieliśmy razem, u niego w pokoju. Mój ukochany starał się wymyślić słowa, do melodii, którą udało mu się skomponować.
Kiwałam się w rytm, wygrywany na keyboardzie. Wydawało mi się, że wiem, jaki tekst by pasował. Ale bałam się wrócić po niego do... do domu. Teraz samo to słowo, przyprawia mnie o dreszcze.
Jednak nie mogłam patrzeć, jak Loeń się męczy. Było dla mnie jasne, że nie da sobie rady sam.
- Słońce, odpuść - pogłaskałam go po ramieniu. - Jutro coś wymyślimy.
- Odkładanie wszystkiego na potem, to najgorsze, co można robić, Vilu - westchnął. - Ale chyba masz rację. Dzisiaj i tak nic nie wymyślimy. Idę spać... może tekst mi się przyśni. A ty? Kładziesz się już?
Pokiwałam głową na nie.
Miałam plan. Ryzykowałam wiele. Bałam się. Ale wewnątrz siebie, czułam, że kieruje mną coś więcej niż sama chęć niesienia pomocy,..
Kiedy już wszyscy zasnęli, wyślizgnęłam się niezauważona, tylnymi drzwiami.
Mroźne, styczniowe, ba, niemalże lutowe, powietrze otuliło moją twarz. Byłam ubrana ciepło, a mimo to, trzęsłam się, najprawdopodobniej nie z zimna. Za strachu.
Szłam ulicami, dokładnie przypatrując się wszystkiemu. Gdzieś, w głowie, jakiś cieniutki głosik, przemawiał do mnie. Nie idź tam, Violetto, nie idź - mówił. - To piekło.
Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej dotrzeć TAM.
*Ludmiła*
- Fede, nie mogę zasnąć - odwróciłam się na bok, twarzą do niego.
- Wiem. Mówisz to po raz sto dwudziesty trzeci - mruknął.
Przewróciłam oczami. Właściwie, byłam trochę samolubna, nie dając mu spać. Wstałam. Skierowałam się w stronę kuchni. Chciałam nalać sobie czegoś do picia, ale odpuściłam. Teraz już niczego nie mogłam być pewna. Usiadłam przy stole. Oparłam głowę na dłoniach. Poczułem się dziwnie pusta w środku. Początkowo nie wiedziałam co się dzieje, ale potem zdałam sobie strawę, że to, co jest mi w tej chwili potrzebne, mam tuż pod nosem.
Uśmiechnęłam się, mimo woli. Spojrzałam na zegarek. Było pięć po dwunastej. Młoda godzina. W dodatku jutro sobota.
Pewnym siebie krokiem ruszyłam na strych. Znalazłam to, czego szukałam, a może nawet i więcej.
Z dużym kartonowym pudłem, udałam się do mojego pokoju. Nie do sypialni,do pokoju.
- Witaj, codzienna gonitwo. Witaj, nauko. Witaj... Witaj Lili - szepnęłam.
~
Tak oto mamy rozdział 44.
Jeśli mam być szczera, to, wydaje mi się, że do najlepszych, to on nie należy. Nie dość, że krótki i tak mało w nim jest, to jeszcze bardzo chaotycznie to wszystko zapisałam.
Mam jednak coś na swoje usprawiedliwienie. Szkoła. Ona mnie wykańcza...
Ugh... ale cóż zrobić. Trzeba się uczuć ;-; I ściągi robić c; C'nie? xD
No dobrze, nie ważne...
~
Spojler z 45:
- Lili powraca (chyba...) *-*
- Violetta pojawia się w swoim domu (zdradzę Wam, że lepiej by było, gdyby tam nie szła...[Nie, nie {Lil}, nie zabiję jej) .
- Anastazja zostaje złapana przez policję; rodzinny sekret sprzed lat zostaje ujawniony.
- Francesca i Diego dogadują się; Fani Diecescy, Marcescy i Dielery mogą się cieszyć :D
~
"Pozdrawiam niepozdrowionych i pozdrowionych też pozdrawiam".
Kocham Was bardzo (i przepraszam, że musieliście czytać to na górze). ♥
~
Czytasz -> Komentujesz -> Motywujesz :*
Jejku,Nie mogę nic wydusić xD to bylo piękne,jak zawsze xD przepraszam ale nie umiem pisać długich komentarzy :C do następnego <33
OdpowiedzUsuńPierwsza a :**
UsuńDziękuję Ci bardzo, kochanie <3
Usuń❤❤❤
UsuńZajmuję miejsce. MOJE BUAHAHAHAHA. ;-) kofam twoją opowieść. Pisz. Do 3 w nocy ale pisz.
OdpowiedzUsuńDielara <3 Zuy tatuś, zuy... Ja już myślałam że mój Dieguś ma z tym coś wspólnego. Szalona ja. Angie... Może ona też skońćzy pod sufitem, hem?
OdpowiedzUsuńDielara, si :) Bardzo zuy. WWoli kochankę od córeczki ;-;
UsuńHeh, Angie? Może... ale nic nie obiecuję :D
K.C.
Super
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńObserwuję cię -_-
OdpowiedzUsuńWiem C;
UsuńAle teraz już nie ;c
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKocham ach śliczności
OdpowiedzUsuńCudeńko :**
Anastazja otruła moją Lusię oj pożałuje c' nie :)
Własną córkę i jeszcze wmieszała w to ojca Fran skąd ona się wzięła,takie pomysły brać ...o.o....
Ciekawi mnie ten rodzinny sekret hmmm.....
Lilcia ma wrócić to mnie zszokowałaś dziewczyno
Vilu idzie do domu ajj nie wiem,ale wyczuwałam tu nutkę grozy ( no ale chyba Leoś ją uratuje )- moje nadzieję
Leoś i wzrok na Angie to mnie powaliłaś no nie mogę przestać się śmiać :)
No to chyba ma tyle kochammm <3333
Buziaki Mela. :**
Ps.Głupia szkoła siedzisz,słuchasz i nic z tego nie wynika:* tylko czas zabiera. Powodzenia w robieniu ściąg :D
Dziękuję <3
UsuńJasne, że pożałuje :)
Ja nie wiem xD
Lili nie wróci ;-; Niestety ;-;
Nie - Leon o niczym nie wiem /
Buziaczki skarbie :*
Kochanie nie komentowałam... Tak wiem jestem głupia... ,ale takie jest życie... Nie umiem już pisać nie potrafię po prostu... Twoje opowiadania są takie piękne głębokie i maja jakiś sens ,a moje ? M-A-S-A-K-R-A. Nie komentuje ,ale czytam nie mam weny na nic ani ochoty najchętniej bym uciekła w jakis inny wymiar..... Ludmiła czemu nie potrafię byc jak ona ? Nie żyć przeszłością ? Dojrzeć piękno ? ahh ile bym za to dała... Ale cóz jutro kolejny dzień kolejne rozczarowania ,kolejne płacze i błagania o smierć... Trudno czeba życ dalej.. albo umrzeć to tez jest rozwiązanie...Franceska jak ona się trzyma po smierci ojca ? Ja bym tak nie dala rady nie jestem osoba silną...Kocham Cię zawsze będę.. Czekam i czekam na kolejny rozdział...
OdpowiedzUsuńNa Tka
Nie jesteś, słonko!
UsuńSpokojnie... wszystko dobrze. Będzie lepiej :)
Ja Cb też <3 I nie przejmuj się tak. Nie bierz wszystkiego na serio
Dobra, aż mi wstyd się tu pojawiać.
OdpowiedzUsuńAle wrócę.
Nie jestem w stanie wrócić. Będę tu weekend i nawet jeżeli pojawią się nowe rozdziały, skomentuje ten u półrocznice bloga i wszystko :)
UsuńTakże...do piątku/soboty.
Jestem. W niedziele, ale jestem.
UsuńMimo, że nowszy post został już dodany, komentuje też ten rozdział, w końcu oiecałam :)
Przepraszam, że tak zalegam, ale w całym moim życiu, nigdy nie miałam tak dużo nauki...
Rozdział jest śliczny. Nie wiem co jeszcze mam powiedzieć. Moja kreatywność się wyczerpuje :D
Nie no, jestem tu już 5 minut i nic nie mogę wymyślić. Po prostu mnie zatkało i tyle :c
No, ale wróciłam <3 Teraz lecę do następnego rozdziału ^^
Matko !
OdpowiedzUsuńTo chyba jedyne słowo które jestem w stanie wykrztusić z siebie, po tym jak przeczytałam ten rozdział.
Jak ta matka mogła być tak zła?
Jak mogła zrobić to własnej córce ?
Co z nią do cholery jest nie tak ?
Fede taki troskliwy <3 uroczy, kochany i tak dalej i tak dalej <3
Fran zawsze czujna a ten list od jej ojca... Szkoda mi go !
Był tak zaślepiony miłością że aż postanowił się zabić.
Co do spojlerów to Aaaaaa :3
Lili wróci :3 będzie ciekawie :D
Tajemnica sprzed lat zostanie rozwiązana = jeszcze lepiej.
Matko ale się rozpisałam ;-;
Ale wiesz ja mogłabym tak nawijać i nawijać o twoim opowiadaniu :*
Buziaki Alex :*
Ona nie była... Ona jest ;D
UsuńHaha, wiem, kochana, wiem c:
K.C.<3