wtorek, 29 marca 2016

OP/ Diemi/ True Story Again/ cz.1


 Tytuł: True story again.
Para: Diemila
Gatunek: Love Story
Ograniczenia wiekowe: K

Tak, wszystko mam.
Po raz setne sprawdzam swój plecak.
Trzy butelki wody mineralnej na samym dnie, na nich czarna bluza, złożona tak, by wyglądała na spód plecaka, dwie kanapki, jabłko, portfel pełen pieniędzy i z legitymacją, Jeszcze jedna butelka z wodą, poręczny aparat, notes z długopisem, telefon. W bocznej kieszonce kilka zakrętek. I bilet. Oczywiście, mam bilet.
- Do jutra. - Całuję mamę w policzek, po czym wybiegam z domu.
Nie spałam całą noc, ale nie czuję się zmęczona. Leżałam przez kilka godzin, więc jestem wypoczęta. Rano sprawdziłam wszystkie warunki pogodowe, przeliczyłam godziny, biorąc pod uwagę wszystkie możliwości, tak jak na przykład wypadek drogowy, ulewa, albo korek.
Najwcześniej dotrzemy na miejsce za 3 godziny, najpóźniej za pięć. Tak czy siak, będę w Rzymie kilka godzin wcześniej niż na sam koncert.
Czuję się, jakbym wypiła litry mocnego energetyka, albo może kawy. Uśmiecham się do siebie, jak głupia. Sama myśl o tym, że mój idol przebywa na włoskiej ziemi jest wielce ekscytujący.
- No lepiej nie mogłaś się ubrać? - pyta mnie tata, gdy wsiadam do samochodu.
Mam na sobie czarne legginsy, czarne adidasy, czarną bluzkę bez rękawów i czarną czapkę z daszkiem. Doskonale wiem o co mu chodzi.
- Nie wiem o czym mówisz. - Ostatecznie tylko wzruszam ramionami.
A on jedynie wzdycha. I ruszamy.
Mój strój nie jest przypadkowy. Mam genialny plan, nad którym pracowałam od kiedy tylko zamówiłam bilet. A bilet zamówiłam zaraz po tym, gdy pojawiła się taka możliwość. Dzięki temu, że nie poszłam do szkoły, mam miejsce w pierwszym rzędzie od sceny, zaraz po paniusiach, którym udało się dostać bilety m&g.
Jedziemy już dobre półtorej godziny, a ja zaczynam czuć się senna. Nas samochód lekko kołysze się na wybojach, a słońce wpada przez szybę i sprawia, że w środku panuje cudownie ciepła atmosfera.
Przymykam oczy i układam głowę na pasie.
Nawet nie wiem kiedy, usypiam.
Stoję przed dużą areną, w ciągnącej się kilometrami kolejce. Raz po raz zerkam na zegarek na prawej ręce. To dziwne, bo ja nie mam zegarka. Uspakajam się, widząc, że do koncertu zostało jeszcze dużo czasu. Opieram się o barierkę, oddzielającą  mnie od jednego z wejść. Kolejka wcale już nie posuwa się do przodu, a mnie trafia szlag.
- Ej, pssst - słyszę za sobą. 

Odwracam się, marszcząc brwi. Zaraz za barierką stoi chłopak, wyższy ode mnie o głowę i trochę, ubrany w szarą bluzę z kapturem, który akurat zasłania mu pół czoła. Na oczach ma ciemne okulary. Pod szyją zawiązał sobie szalik. Ani trochę nie dziwi mnie ten widok. Jest jakieś dwadzieścia pięć stopni, ale co z tego.
- Tobie też tak bardzo się tu nudzi? - pyta szeptem, tak, że ledwo go słyszę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - marudzę. - Jet mi gorąco, w tym tłumie nie da się oddychać, a kolejka stoi.
Kiwa głową, jakby na znak, że doskonale mnie rozumie.
- Pokażę ci szybszą drogę, jeśli chcesz. Musisz tylko przeskoczyć tą barierkę.
- Tak wolno?

Kwituje, skinięciem głowy. Więc to robię. Nigdzie nie widzę ochrony i nie czuję najmniejszego zagrożenia w obecności tego dziwnego mężczyzny. Przecież chyba powinnam się bać.
Prowadzi mnie do wejścia i nikt nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Wchodzimy przez szklane drzwi do długiego korytarza, a potem wchodzi przez kolejne, do pomieszczenia nie przypominającego mi nic co znam na co dzień. Pokój jest ogromny. Po prawej stronie jest wielki stół pełen kolorowych owoców i słodyczy. Po prawej jest dość spora scena, którą pokrywa trawa. Reszta podłogi jest wyłożona szarym linoleum. Okna wychodzą na arenę. Przez te okna, pokrywające całą jedną ścianę, widzę siedzenia od spodu i coraz więcej ludzkich nóg. Ktoś trzyma pod siedzeniem psa. Uśmiecham się na ten widok.
Odwracam się, a przede mną stoi Diego, we własnej osobie. Otwieram buzię ze zdziwienia, a on się uśmiecha. Wskakuje na scenę, łapie za mikrofon, zaczyna śpiewać. Jestem tak zszokowana, że nie potrafię wykrztusić z siebie słowa, ani zmusić się do najmniejszego ruchu. Nawet nie wiem, czy mrugam. Potrafię tylko oddychać, stojąc z rozdziawioną buzią na środku jego garderoby.

Podnoszę głowę, mrugając intensywnie. Patrzę przed siebie, bo na ułamek sekundy udaje mi się zapomnieć gdzie jestem i co właściwie tu robię. Potem wypuszczam z płuc cały hektolitr powietrza i opadam na siedzenie. Czuję dziwny rodzaj ulgi, gdy uświadamiam sobie, że to tylko sen.
- Coś się stało, Cami? - pyta tata.
Przecząco kiwam głową i kiedy już otwieram usta, by się odezwać, on wyprzedza mnie.
- Jesteśmy już w Rzymie - informuje. - Teraz tylko trzeba dotrzeć na jego drugi koniec, pod arenę.
Sięgam po swój telefon, tylko na chwilę, żeby sprawdzić wiadomości i twittera. Muszę oszczędzać baterię, powtarzam sobie.
Wrzucam telefon do plecaka dopiero gdy jesteśmy pod areną.
- Uważaj na siebie, Camila - mówi tato, kiedy zbieram się do wyjścia. - Nie rozmawiaj z nieznajomymi, nigdzie z nikim nie idź i nie zostawiaj swoich rzeczy samych.
- Tato, mam piętnaście lat! - przypominam mu. - Umiem o siebie zadbać. Zadzwonię, kiedy koncert się skończy. Baw się dobrze.
I zamykam za sobą drzwi.
Nie rozmawiać z nieznajomymi? Fandom to rodzina!
Nigdzie z nikim nie iść? Nie ma sprawy, sama sobie pójdę.
Nie zostawiać swoich rzeczy bez opieki? Może być problem...
Kolejka jest jeszcze niezbyt długa. Staję na jej końcu, rozglądając się wokół siebie. Zerkam na zegarek w telefonie i stwierdzam, że za jakieś pół godziny zaczną wpuszczać na arenę. |
- Hej. - Podchodzi do mnie jakaś uśmiechnięta dziewczyna, na oko w moim wieku. - Też jesteś tu sama?
- Tak - przytakuję, unosząc kąciki ust. - Spory plakat.
Jest na prawdę duży. Stoi na ziemi, a ona podpiera się o niego łokciem.
- No, cztery brystole na to poszły. - Wydaje się być dumna. - Jestem Francesca.
- Camila. Jesteś stąd? - Kiwa głową na tak. - Ja przyjechałam z okolic Padwy. Długo tak tu stoisz?
- Jakieś trzy godziny - mówi, zerkając na zegarek. - Wyglądasz na jakieś szesnaście lat, zgadłam?
- Piętnaście - poprawiam. - A ty?
- Jutro kończę piętnaście. - Teraz jej uśmiech jest jeszcze większy.
Rozmawiamy beztrosko, wymieniamy się userami na twitterze i zanim się orientuję, już jesteśmy w środku areny.
Miałam szczęście, bo osoba, która sprawdzała mi plecak ledwo do niego zerknęła.
W sklepiku kupuję ogromny plakat, tak na pamiątkę, nie ważne, że za kawałek papieru płacę pięćdziesiąt euro.  Po skorzystaniu z toalety razem w Francescą kierujemy się do swoich sektorów. I tyle ją widziałam.
Zajmuję swoje miejsce i zaczynam robić zdjęcia, zamieniam kilka zdań z dziewczynami obok, a potem postanawiam się przejść. Sporo osób tutaj ma czarne włosy, włączając w to Fran i Naty, którą przed chwilą poznałam, czego bardzo im zazdroszczę.
Kiedy wyłączają reklamy na banerach po obu bokach wielkiej sceny, zajmuję swoje miejsce.
Kiedy światła gasną, a na scenie błyskają neony, zaczynam trząść się z podekscytowania, a kiedy na scenie pojawia się Diego, łzy same płyną.
Chociaż cały koncert trwa dwie godziny, mi mija to zaskakująco szybko.
Przy ostatniej piosence pozwalają nam wstać ze swoich miejsc i podbiec do sceny, a właściwie do barierek. Nie wiem jak to robię, ale wychylam się tak bardzo, że prawie dotykam krawędzi estrady. Krzyczę, piszczę płaczę, a Diego pochyla się i dotyka mojej dłoni.
Cały świat się dla mnie zatrzymuje.
Kiedy światła ponownie gasną, tak, że nikt nie może niczego widzieć, podciągam się i przeskakuję przez drabinki. Biegnę jak najszybciej, jak najciszej, w kierunku banerów, by schować się za nie. Wszystko trwa tak krótko, a serce łopocze mi w piersi, jakby miało oszaleć.
Włosy związałam w ciasnego warkocza i schowałam pod bluzkę, żeby jak najmniej rzucały się w oczy. Zapomniałam założyć bluzy. Cały swój plecak zostawiłam na siedzeniu. Tylko telefon zaciskam w ręce, a przysięgam, nie wiem jakim cudem się tam znalazł.
Światła są już zapalone. Od szumu panującego na widowni boli mnie głowa. Biorę głęboki wdech i bezszelestnie przemieszczam się za scenę.
Pcham białe drzwi drżącą dłonią. Korytarz, który widzę, jest wąski i dość ciemny. Idę przed siebie, otwieram kolejne drzwi i wpadam na kogoś, zaraz za nimi.
W białym podkoszulku i dżinsach, z butelką wody w ręce, stoi Diego.
- O Boże - szepczę. - Nie wierzę.
Zaczynam płakać i powtarzać w kółko "nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę".
On patrzy na mnie z lekkim uśmiechem, pewnie bardziej zaskoczony niż wygląda. Bierze mnie w swoje ramiona, a ja oplatam go rękami w pod żebrami. Wtulam twarz w jego pierś.
- Kocham cię - mówię szczerze.
- A ja ciebie - odpowiada. I chociaż wiem, że powiedziałby to każdej fance, szczęście wypełnia mnie po brzegi.
- Jak się nazywasz? - pyta.
- Camila - szepczę, bo nie jestem w stanie powiedzieć nic głośniej.
Czuję się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Wiem, że jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi.

Dziś znowu się pakuję, sprawdzam po raz setny, czy mam wszystko.
Tym razem nie jadę ani na koncert, ani do Rzymu. Tym razem lecę z rodzicami na Sycylię, na zasłużone wakacje. Tydzień temu skończyłam liceum.
Minęły cztery lata od kiedy byłam na koncercie Diego i moja miłość do niego nie jest już tak ogromna jak wtedy, ale ciągle przepadam za jego muzyką i stylem bycia.
Teraz bardziej postrzegam tą różnicę wieku między nami. Ja mam dziewiętnaście lat, a on dwadzieścia sześć.
- Cami, zaraz jedziemy! - słyszę głos mamy.
Zbiegam po schodach, ciągnąc za sobą walizkę. Jestem gotowa na tydzień wakacji bez obowiązków, internetu i ogólnego kontaktu z rzeczywistością. Można powiedzieć, że cieszę się z tego.
Droga na lotnisko, odprawa i sam w sobie lot mijają nam spokojnie. Zdarzają się jakieś turbulencje, ale szczerze mówiąc, mam z tego frajdę, bo doskonale wiem, że nic nam się nie stanie.
Po wylądowaniu i odbierze naszego bagażu jedziemy busem do hotelu. Nasz apartament dzieli się na cztery pomieszczenia, dwie sypialnie, łazienkę i pokój dzienny.
Jestem na tyle dorosła i odpowiedzialna, że pozwalają mi samej przejść się po plaży. Jest już wieczór, więc nie ma upału.
Rozpuszczone włosy, żeby powiewały delikatnie na ciepłym wietrze. Jest cholernie przyjemnie.
Siadam na brzegu morza, zamykam oczy. Woda lekko obija się o moje kostki, a bryza sprawia, że mam wilgotną twarz. Ale ani trochę mi to nie przeszkadza.
- Camila? - odzywa się ktoś za mną. Doskonale znam ten głos, ale nie mogę sobie przypomnieć do kogo należy.
Odwracam się przez ramię. Moja szczęka nagle zwisa bezwładnie, oczy szeroko się otwierają, a serce przyspiesza gwałtownie.
- O Boże, poznałeś mnie. - Udaje mi się dobyć głosu, chociaż nie mam pojęcia jak.
- Trudno jest zapomnieć tak odważnej dziewczyny. No i te twoje włosy... wyróżniasz się dzięki nim.
Diego siada obok mnie i rysuje coś na piasku. Przyglądam mu się uważnie. Mam wrażenie, że to tylko sen, z którego zaraz się obudzę.
- Minęły cztery lata - odzywam się. - A ty pamiętasz jak mam na imię.
- Co w tym dziwnego? - Odwraca twarz ku mnie. Uśmiech rozpromienia mu twarz. Nie czeka na moją odpowiedź. - Co tu robisz?
- Przyjechałam na wakacje z rodziną. A ty? Nigdzie nie było napisane o tym, że udajesz się na Sycylię.
- Czyli ciągle jesteś moją fanką?
Mam ochotę uderzyć się w twarz.
- Tak - przyznaję. - Nie jestem sezonówką. Gardzę takimi ludźmi.
Potakuje ze zrozumieniem.
- Odpowiadając na twoje pytanie... Przyjechałem odpocząć. To męczy, bycie sławnym.
- Rozumiem.
Milczymy, wpatrzeni w wodę, w zachodzące słońce.
- Co robisz jutro?- pyta nagle Diego.
- Nie mam planów - odpowiadam szczerze.
- Zapisz mi adres hotelu. - Podaje mi dłoń i długopis. - Wpadnę po ciebie jutro o dziesiątej, co ty na to?
Przez chwilę naprawdę rozważam, czy to aby przypadkiem nie jest sen, a ja nie obudzę się w samolocie.
Zapisuję mu adres, a potem żegnamy się i każdy idzie w swoją stronę.
Mam szczęście, jestem farciarą.

~
Hejo.
Wiecie co dzisiaj mamy?
29 marca. Równy rok temu odbył się pierwszy koncert Violetta Live w Polsce.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem bardzo sentymentalnie związana z tą datą.
Równy rok temu był najpiękniejszy dzień mojego życia, nie, nie przesadzam.
Z tej okazji przychodzę do Was z pierwszą częścią One Parta, o tematyce koncertowej - no bo czemu nie ☺
Tak więc liczę na szczere opinie w komentarzach ♥
~
Może jakieś Wasz wspomnienia z koncertu? (nie koniecznie w Łodzi). Moje najpiękniejsze wspomnienie to chwila, w której Tini powiedziała do mnie "I love you" ♥ ☺
~
Kocham Was misiaki ♥

2 komentarze:

  1. Diemila, to Diego i Ludmial. Diego i Cami, to Diemi.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Skomentuj!