niedziela, 31 stycznia 2016

Es Posible 2- XVI


- Wydawało mi się, że to o wiele dalej - mówię, gdy wraz z Federico stoją pod ogromnymi drzwiami szklanego zamku.
Mam wrażenie, że jego ściany są z lodu, że słońce, które nadaje im różowo-pomarańczowego odcienia, zaraz je roztopi. Zaraz nic z nich nie będzie.
Nie widzę co dzieje się za drzwiami, bo mimo, że zamek jest ze szkła, nie można przejrzeć go na wylot.
- To normalne - odpowiada z uśmiechem, trzymając moją dłoń. - Tutaj czas nie jest ważny, a ty wcale się nie męczysz.
Kiwam głową ze zrozumieniem.
- Czy to zamek archaniołów? - pytam cicho, bojąc się, ze mogą mnie usłyszeć.
Przytakuje, wpatrzony w drzwi.
- Nie mogę zapukać,  popatrz. - Unosi rękę, zaciśniętą w pięść, ale przed samymi drzwiami zatrzymuje ją jakaś niewidzialna siła, bariera. - To blokada przeciw upadłym.
Rozumiem aluzję.
Delikatnie stukam w drzwi, mocno zaciskając drugą dłoń na dłoń Fede.
Serce łomocze mi w piersi, zagryzam wargi, nawet tego nieświadoma.
Wrota otwierają się powoli, a ja wchodzę do środka, ciągnąc za sobą chłopaka.
Nie wiem jakim cudem, ale oboje znajdujemy się w środku.
Rozglądam się, szukając czegoś, sama nie wiem czego.
Chyba właściwie nie tego się spodziewałam.
Otacza mnie zimna pustka, lodowate ściany, nie przepuszczając barw. Są grube, bladoniebieskie, nie widzę za nimi nieba. Po dwóch stronach ogromnego, kwadratowego pomieszczenia są schody. Pną się wysoko, wysoko, tak wysoko, że nie widzę ich szczytu.
Mimowolnie wtulam się w ciepłe ciało mojego Federico, dopiero wtedy czując się bezpiecznie.
- Poczekajmy - szepcze mi na ucho. - Zaraz się zjawią.
Nie myli się.
Nie mija dużo czasu, a na schodach zjawia się osiem postaci w długich, bladożółtych szatach, o pięknych, śnieżnobiałych skrzydłach, przeplatanych złotym błyskiem.
Ich głowy są dumnie uniesione w górę, a nad nimi lśnią aureolki.
Cztery kobiety i czterech mężczyzn stają przed nami w równym rzędzie.
Ich wzrok spoczywa na mnie, a następnie na Federico. Ich oczy powiększają się, ziejąc przerażeniem. Jednak ciągle stoją, niewzruszeni.
- Federico - szepcze pierwsza z brzegu kobieta. - Co cię do nas sprowadza?
- Interes - odpowiada beznamiętnie.
- Przedstawisz nam swoją towarzyszkę? - pyta jeden z mężczyzn, całkiem łysy.
Feder wywraca oczami, ewidentnie zirytowany.
- Proszę cię, nie udawaj, że nie wiesz kim jest. To Ludmiła, ta Ludmiła.
- Ta przez którą zdradził - mówi głos za nami.
Odwracam się w stronę drzwi i widzę kogoś, kogo najmniej bym się spodziewała.
Oparta o framugę, stoi Rose.
Jako anioł wygląda jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Sukienka, kończąca się tuż nad kolanem podkreśla jej szczupłą figurę, skrzydła nadają jej niewyjaśnionej mocy, wdzięku.
- Myślałem, że upadłaś - odzywa się do niej Fede, zaskoczony tak samo jak i ja.
- Możliwe - przytakuje. - Ale byłam na tyle odważna, by prosić o przebaczenie.
- Chyba głupia - prycha.
- Nazywaj to jak chcesz. Mnie nie kręci życie na ziemi.
- Federico, w jakiej sprawie do nas przybyłeś? - Mini kłótnie Ro i Federico przerywa anielica z bujną, rudą czupryną.
- W sprawie Troya, Elliota i Ludmiły - zaczyna, niepewnie zbliżając się do niej. - Nie żałuję, że spadłem, nie żałuję tego, bo mogę być przy osobie, którą kocham. Mogę ją chronić. Ale to co się dzieje... - wzdycha. - Przerasta już wszystkich, łącznie z wami. Troy i Elliot niedługo dostaną to, czego chcą, zniszczą ziemię, a potem to wszystko, co jest tutaj. Wiecie to, ale nie umiecie nijak na to wpłynąć. A ja mam plan.
- Słuchamy cię - mówi ruda, z nagłym zdeterminowaniem na twarzy.
Czyjaś szczupła dłoń spoczywa na moim ramieniu.
Odwracam głowę. Rose spogląda na mnie z delikatnym uśmiechem.
- Pogadamy? - pyta.
Zerkam na Federico, a on delikatnie kiwa głową.
Odchodzę z jego dawną dziewczyną do wejścia, zatrzymujemy się przed samym progiem.
Stąd nie słyszę słów chłopaka, ani archaniołów, ale nie przeszkadza mi to, bo wiem, że i tak wszystko mi opowie.
- Przepraszam - zaczyna Ro, słowem, którego nigdy nie spodziewałam się od niej usłyszeć.
- Słucham?
- Przepraszam cię, Lu. Nie dogadywałyśmy się najlepiej, robiłam ci pod górkę, nie potrafiłam zrozumieć, że robisz to wszystko z miłości.
- Ja też przepraszam - odzywam się. - Byłam w stosunku do ciebie niesprawiedliwa, zbyt agresywna. W głębi duszy bałam się, że przez ciebie stracę Federico.
Wyznaję, a jednocześnie czuję, jak ktoś ściąga ze mnie dwutonowy głaz.
- Niepotrzebnie. - Uśmiecha się przyjaźnie. - Ja i Fede zbyt bardzo się różnimy. Poza tym, on kocha ciebie. Chyba na początku faktycznie ciężko było mi to zrozumieć. To co, wybaczysz mi?
- Jeśli tylko ty wybaczysz mi.
- Nie ma o czym mówić. - Macha dłonią. - Fajna z ciebie dziewczyna. Dasz sobie radę, jestem pewna.
- Dzięki.
- Lu! - słyszę głos Federico. Odwracam się w jego stronę. Macha do mnie, żebym podeszła.
- Powodzenia - mówi Rose, pociera moje ramie, a potem znika za drzwiami.
Idę w stronę chłopaka, z sercem na dłoni.
Czuję się, jakby zaraz miały decydować się losy mojego dalszego życia, jakbym za moment miała stanąć przed sądem ostatecznym. Może tak faktycznie jest?
- Tak?
- Mam dla ciebie dobre wieści. - Feder uśmiecha się szeroko, ukazując białe ząbki. Unoszę brwi, w pytającym geście, po chyba nie mogę mówić. Wolę tego nie sprawdzać. - Zostaniesz nieśmiertelna.
Szeroko otwieram oczy. Nie wierzę w to, co słyszę. Delikatnie rozchylam usta. Sama nie wiem, czy jestem przerażona, czy szczęśliwa.
W każdym bądź razie wiem, że nie mam już nic do gadania. Mój kochany wybrał za mnie najprawdopodobniej najlepszą z możliwych opcji.
- Poczekacie w dawnym domu Federico. Rose po was przyjdzie, gdy wszystko będzie gotowe - oznajmia blondynka z długim warkoczem.
Drzwi ponownie się otwierają, zachęcając nas do wyjścia.
Na zewnątrz oddycham głęboko, przypatrują się rozległemu u stup zamku miastu i zastanawiam się, który z budynków niegdyś należał do Fede.
Niespodziewanie on bierze mnie na ręce i unosi ponad miastem. Spoglądam na przestrzeń za jego plecami. Odbiera mi mowę, bo po raz pierwszy widzę u niego skrzydła.
Piękne, lśniące, czarne skrzydła.
I po chwili stoję na własnych nogach. Czuję pod stopami miękkość chmury. Przede mną jest domek, niewielki, przykryty czerwonym dachem, o żółtych ścianach, brązowych okiennicach, nasuniętych na okna. Domyślam się, że tu kiedyś mieszkał.
Wchodzimy do środka. Chcę o coś zapytać, czegoś się dowiedzieć, ale nie jest mi to dane, ponieważ Federico przypiera mnie do ściany i zaczyna całować. Całuje moje usta, policzki, żuchwę, szyję, obojczyki, a potem znów usta. Całuje, całuje, całuje, a ja się roztapiam, paruję, krystalizuję, roztapiam, paruję krystalizuję...
~
Hello ♥
Dziś rozdział znowu w niedziele. Jednak dobrze, że w ogóle się pojawił. Zupełnie nie miałam na niego pomysłu, weny... Dopiero wczoraj wieczorem, gdy szłam spać, coś mnie naszło.
Tak więc jest.
Krótki, ale jest.
Liczę na wasze komentarze, perełki ♥
Kocham Was mocno ♥
Do czwartku! Buziaki ♥

sobota, 23 stycznia 2016

Es Posible 2 - XV

Chciałabym ten rozdział dedykować komuś, kto i tak już tu nie zagląda, komuś, kogo chciałabym nienawidzić, ale nie potrafię, bo chociaż ta osoba zraniła mnie jak cholera, ciągle pamiętam śmiech, który wywoływała.



- Jestem tchórzem - mówię. - Jestem cholernym, tchórzem.
Patrzą na mnie, zdziwieni, jakby widzieli mnie pierwszy raz w życiu.
Uśmiecham się słabo. Czy to aż takie dziwne, że pragnę zmian? Do tej pory nienawidziłam słowa "koniec". Dziś sądzę, że jest z jednym z najpiękniejszych wyrazów, jeśli tylko dobrze się go używa.
- Koniec - delektuję się każdą literką, każdą sylabą, dźwiękiem ich brzmienia - za długo chowałam się przed światem.
- Ludmiła, ale o czym ty... - Jako pierwsza odzywa się Naty. Jej oczy śmieją się w dziwny sposób.
- Mówię, że muszę porzucić swoją skorupkę, reszcie wyjść do ludzi, stawić czoła światu.
Nie ważne jak tego dokonam.
Nauczę się, nauczę się, wiem, że się nauczę. Będę umiała trzymać w pięściach najpiękniejsze chwile, walczyć o nie, o siebie, o przyszłość.
- Opowiedzcie mi wszystko dokładnie, proszę.
Zaciskam dłoń na nożu, odwracam się, czekam. Wolno kroję pomidora. Jestem spokojna, a przynajmniej tak sobie mówię. Jestem spokojna.
- Wszystko? To straszna prawda, Lu...
- Chcę ją znać, Natalia - ucinam.
Słyszę kroki, trzask drzwi. Ktoś wychodzi. Zagryzam wargi i obracam się w stronę przyjaciół.
- Gdzie Denny? - pytam, zaskoczona jego nieobecnością.
- Wyszedł zapalić.
- Ach, sądziłam, że... - urywam. Co właściwie myślałam?
Nie mogłam sądzić, że jest ideałem, nawet, jeśli na takiego wygląda, każdy ma wady.
I nagle uświadamiam sobie, że oboje mogą wiedzieć o czym myślę, więc spoglądam najpierw na przyjaciółkę, a następnie na Federico.
Do tej pory nie odzywał się nawet słowem. Wydaje mi się, że siedzi tak, posępnie przygarbiony i trawi wszystkie słowa, które wypowiadam.
- Ja i Federico rywalizowaliśmy o rolę twojego anioła stróża, jak wiesz. Wygrałam, a on nie mógł tego znieść, bo był w tobie zakochany - wzdycha ciężko czarnowłosa. - Nie miałam o tym pojęcia. Gdybym wiedziała...
- Nie obwiniaj się, Naty - szepcze chłopak. - Tak miało być.
- Jasne. - Kiwa głową, trochę zbyt wolno. - Przecież wiem... Znienawidziłeś mnie za to. - Uśmiecha się smutno.
To wyjaśnia, dlaczego oboje byli do siebie tak sceptycznie nastawieni. Pamiętam minę Naty, gdy po raz pierwszy powiedziałam jej o Federico. Pamiętam każdą jej reakcje, na momenty, w których czułam się przez niego zraniona. Pamiętam wszystko, wszystko, wszystko. Jej postanowienie, kiedy po śmierci Olivii Fede tak bardzo się ode mnie odsunął, znikał z mojego świata.
I nigdy nie zapomnę jej reakcji na wieść, że pamiętam poprzednie życie.
- Tak bardzo cię kochał, że postanowił zdradzić niebo - kontynuuje dziewczyna. - Widzisz, tam, na górze, panują inne zasady. Widzimy całe twoje życie, widzimy jego drogę, zanim jeszcze zmieni swój tor, zanim jeszcze my się na niej zjawimy. Oboje znaliśmy cię bardzo dobrze, ale on - wskazuje brodą na Federa - za bardzo kierował się uczuciami. Dlatego ja zjawiłam się w twoim życiu wcześniej. Wydalenie z nieba nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać.
- Zostawiłeś wszystko co miałeś, dla mnie? - pytam cichutko.
Unosi głowę, unosi oczy, unosi kąciki ust. Unosi moją duszę, aja spadam z ogromnej wysokości i rozlatuję się na maleńkie kawałeczki. Przełykam ślinę, znam odpowiedź, chociaż nic nie mówi.
- Federico zawsze mi mówił, że nie dam sobie rady. I wiesz co? Chyba miał racje. Zawsze to on cofał czas i nie pozwalał ci umrzeć. To zawsze on ratował cię przed Eliotem i Troyem, nie ja. A tym razem coś poszło nie tak i wszystko pamiętasz. A jeśli wszystko pamiętasz, grozi ci ogromne niebezpieczeństwo.
- Poczekaj - przerywam. - Wytłumacz mi, o co chodzi z Troyem i Eliotem. Nic nie rozumiem. Co do tego ma Denny? Dlaczego czułam, że umarłam, a żyję? Dlaczego  w i d z i a ł a m  siebie tak, jakbym kogoś zabiła?
- Tro i El to anioły - tłumaczy cierpliwie. - Archaniołowie. Zbuntowali się przeciwko niebu, ale są nieosiągalni, ponieważ są bardzo ważnymi osobami, tam, w górze. Nikt nawet nie ośmieli się udowodnić im winy, chociaż wszyscy doskonale wiedzą jak obaj żyją. Bratają się z piekłem, próbują zniszczyć całe dobro. Ty - wskazuje na mnie palcem - jesteś im potrzebna. Fede ma wielka moc, jako upadły, ale jego jego stanowisko przed upadkiem... Powiedzmy, że żadne z nas, stróży nie może się z nim równać. Nawet Rose. - Patrzy na mnie, jakby wyczekiwała odpowiedzi.
Więc odpowiadam.
- Rozumiem. To rozumiem. - Dla potwierdzenia swoich słów delikatnie kiwam głową. - A Rose? I wszystko inne o co pytałam?
- Rose to ktoś w rodzaju mojej kuzynki. Nie myśl sobie, że w niebie nie ma rodziny. - Śmieje się cicho. Wiem, że próbuje rozładować atmosferę, jednak... jednak nie wychodzi. - Oni - powie wskazuje na Federico - byli ze sobą. Dawno, dawno temu. Nie masz się czym przejmować, teraz już go nienawidzi.
Faktycznie, chociaż jedna dobra wiadomość wśród tego całego zamętu, chaosu, hałasu.
- Upadła, bo zrobiła coś głupiego. Ciebie akurat to nie dotyczy, spokojnie.
Kiwam głową, chyba zbyt energicznie. Kiwam, przytakuję, potwierdzam.
- A czułaś, że umarłaś... bo przez chwilę faktycznie nie żyłaś. - Przełyka ślinę, kupie swoje paznokcie, odwraca wzrok, mówi cicho, coraz ciszej, szeptem. - Mówiłam ci już, że moc twojego chłopaka jest ogromna... Zabiła cię. Ale dzięki Bogu, dzięki niej również powróciłaś do żywych. I to co widziałaś - ze świstem wypuszcza powietrze - to jedno z twoich żyć. Dzieje się w świecie równoległym do tego.
- Czy ja kogoś... -Trzęsą mi się wargi, dłonie, kolana, każdy mięsień. Nagle czuję na sobie ciężar czyjejś śmierci.
- Tak.
Nie pytam o nic więcej. Chwiejnym krokiem podchodzę do ściany, opieram się o nią. Zamykam oczy, jakbym chciała zamknąć się na świat, cały świat, całe istnienie.
Czuję dłoń przyjaciółki na ramieniu. Mówi coś półgłosem, ale nie umiem zrozumieć jej słów.
Znowu słyszę kroki i dźwięk zamykanych drzwi.
Rozsadza mi głowę.
Huragan wchłania moje cele, rujnuje mury postanowień.
Osuwam się, osuwam. Ześlizguję po ślizgawce w dół, na samo dno.
I, sama nie wiem jak, znajduję się w ciepłym uścisku chłopaka.
Kryształki łez dbają o to, by mój świat rozmywał się nieznośnie.
Ociera moje poliki kciukiem, uśmiecha się lekko, leciutko, słodko, tak bardzo słodko...
Jego bystre oczy przesiewają moje myśli, wiem to, czuję to. Wnika w mój umysł, a w tęczówkach błyska mu ból.
Jestem taka rozchwiana, niepewna, wiotka, giętka, przejrzysta, niemal przeźroczysta.
Ginę w słowach, w labiryncie własnych przekonań.
- Myślałam, że mogę być silna - drwię z siebie cicho, tak potwornie cicho, że nawet sama tego nie słyszę.
Przez chwilę zastanawiam się, czy te pięć słów zostało wypowiedziane, czy tylko odniosłam takie wrażenie. Może utknęły gdzie w krtani?
- Możesz być - szepcze czule wprost do mojego ucha. - Razem zmienimy świat, pomogę ci znaleźć życie, o jakim marzyłaś zawsze.
- Ja już sama gubię się w swoich pragnieniach.
- Nie prawda. - Patrzy patrzy patrzy, patrzy w moje oczy. - Doskonale wiesz, czego chcesz. - Bierze moją twarz w swoje ręce. Wertuje wszystko w moich źrenicach, tak uporczywie się w nie wpatrując. - Mam pomysł.
Podnosi mnie na ręce. Nie zastanawia mnie nic, nic, absolutnie nic nie chcę wiedzieć, o niczym myśleć. Od jutra zacznę  wojnę z życiem, nie o życie. Od jutra.
Zapłonę. Wezmę wszystko, nie dając nic.
- Federico, co ty do cholery...? - pyta Naty.
- Bądź spokojna. Wrócimy raczej późno, do zobaczenia - odpowiada Federico, tak spokojnie...
Tak spokojnie, że znów mam ochotę spać. Jego głos jest jak kołysanka, jak bajka na dobranoc.
- Gdzie mnie zabierasz? - pytam cichutko, nawet nie otwierając oczu. Otacza mnie magia, są kolory, widzę je i słyszę.
- Do siebie - mówi, po czym delikatnie przygryza płatek mojego ucha.
Sądzę, że zabierze mnie do swojego mieszkania, tam myślę, tak mi się wydaje.
Nawet nie mam pojęcia, jak bardzo się mylę.
Czuję szarpnięcie, podobne do tego w windzie.
Wiatr otula mi twarz, jest ciepły, chociaż mocy.
Czuję się najbezpieczniej na świecie w czułym, silnym uścisku osoby, którą kocham, która mnie kocha, z którą dzielę swój świat, marzenia, sny, pragnienia.
Po chwili wiem, że stoję na własnych nogach, nawet jeśli nic pod nimi nie ma. Odmykam powieki i brakuje mi tchu.
Staram się złapać kropelki tlenu, spić się nimi, ale zamiast tego, upajam się pejzażem nieba.
Nie wiem co powiedzieć, nawet nie wiem co mam myśleć.
Słońce chyli się ku chmurom, na których oboje się znajdujemy. Nadaje im tak bladoróżowego odcienie, tak świetlistego połysku.
W oddali widzę kryształowy zamek, mieniący się tysiącem barw. Skrzy się, błyszczy. Jest wysoki, tak ogromnie nieskończony. Ma trzy wieżyczki, a u jego stup rozpościera się miasteczko.
Błądzę zdezorientowanym wzrokiem, miotam nim na wszystkie strony. Chcę zapamiętać to wszystko, na wypadek, gdyby była to pierwsza i ostatnia wizyta w tym miejscu.
Coś ciągnie mnie za rękę, tak, że upadam. Ląduje miękko obok Federico.
Patrzę mu w oczy, zaglądam do jego duszy, smakuję jego myśli, chociaż wcale ich nie słyszę. Czuję je, tak autentycznie, jakby były dotykiem.
- Tu jest tak... - Brakuje mi słów, mam zbyt ubogi słownik.
- Wiem.
Uśmiecha się, śmieją się jego źrenice. Czuję się szczęśliwa, szczęśliwa, najszczęśliwsza.
- A czy ty...powinieneś tu być? - pytam lekko zaniepokojona. Upadł, wyrzucili go z tego miejsca.
- Nie.
Wciąż się uśmiecha, śmieje się, tak szczerze, tak pięknie.
- Ale nie martw się - mówi do mnie w myślach. - Odpoczniemy, załatwimy kilka spraw... a potem wrócimy. Obiecuję ci to. 
- Mam konkretne zamiary, co do twej osoby - odzywa się głośno.
Jego wzrok błyska szelmowsko, a ja już boję się pytać o cokolwiek.
~
Hello ♥
It's me XD
Tak, tak, to ja. Heh.. No i mamy kolejny rozdział. Chyba trochę się wyjaśniło, prawda? O Dennym celowo nikt nic nie wspomniał, spokojnie :)
Co myślicie, miśki? Jak się podoba?
Każdy komentarz mile widziany! ♥
Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam do zakładko "zapytaj bohatera" :)))
Kocham Was bardzo ♥
Do następnego <3

niedziela, 17 stycznia 2016

Es Posible 2 - XIV



Otwieram oczy.
Jestem pełna nowej energii.
Kiedy tak spałam i spałam i spałam, sama nie wiem jak długo, myślałam.
To było dziwne doświadczenie.
Mimo, że spałam, myślałam, panowałam nad tym i wiedziałam jakie słowa pojawiają się w mojej głowie.
Zrzucam z siebie kołdrę, miękką, mięciutką, tak bardzo, że mam ochotę zanurzyć w niej twarz.
- Naty? - wołam.
- Nie ma jej, jestem tylko ja - odpowiada mi znajomy głos.
Uśmiech momentalnie wkracza na moją twarz. Szczerzę ząbki, a fala ciepła wędruje po wszystkich komórkach mojego ciała.
- Fede - szepczę zachwycona.
Chłopak podchodzi do mnie i bierze mnie w ramiona, a ja topnieję. Chowam twarz w zagięciu jego szyi, oplatam rękami jego żebra. Bije od niego siła, moc, energia, dobro.
Moje serce wali mi w piersi, wali, bije, rwie się do ucieczki.
Nie odzywa się, a ja nie chcę zburzyć tej chwili.
Mam wiele pytań, ale będzie na to czas, nie teraz, nie teraz, nie teraz.
Cisza nam wystarczy, nie trzeba nic więcej, bo ona mówi najwięcej.
Podnosi mnie, siada na łóżku, a ja zaplatam nogi wokół jego bioder.
Opieram czoło na jego czole, ale zamykam oczy. Dyszę, dyszę, jeszcze raz dyszę i nie mogę tego zmienić. Staram się wyrównać oddech, ale nie mogę. Moje płuca się kurczą, ale po chwili przestaje mi to przeszkadzać. Ciągle dyszę ze szczęścia.
Czuję łzy wylewające się spod powiek.
Jestem tak cholernie szczęśliwa, że aż mi wstyd.
I niespodziewanie czuję na sobie żar. Na swoich obojczykach, ramionach, szyi. Na żuchwie, policzkach, aż wreszcie na ustach.
Płonę, gotuję się, umieram od ciepła.
Rozchylam wargi, a on całuje mnie tak leniwie, a łapczywie, tak namiętnie, a czule, z siłą i subtelnością.
Lekko łapie w zęby moją wargę, przesuwa po niej językiem, zostawia po sobie żywy ogień.
Układa dłonie a moich plecach, przyciska mnie do siebie jeszcze bardziej, a ja przenoszę dłonie w jego włosy, które mierzwię.
- Kocham cię tak bardzo - mówię między jednym, a drugim pocałunkiem.
I uświadamiam sobie ile co najmniej czasu musiało minąć od naszego ostatniego pocałunku.
Ta myśl przywodzi taką pustkę, ciemność, pustkę, samotność...że natychmiast muszę ją czymś wypełnić. Albo kimś. Raczej kimś.
- Wiecie, bardzo chętnie dałbym wam trochę czasu, zostawił wasze trójkę, ale niestety muszę zostać w mieszkaniu, a perspektywa Federico, Ludmiła i łóżko jakoś do mnie nie przemawia - odzywa się ktoś za mną. - Więc tak z łaski swojej zabierzcie dupy w troki i nie rańcie moich oczy.
- Daj im spokój, Denny. - Tym razem Natalia. Jestem pewna.
Momentalnie odrywam się od chłopaka, a on posyła mi spojrzenie, mówiące "liczyłem na coś więcej". Wywracam oczami i wstaję. Bez chwili zastanowienie rzucam się Natce na szyję i przytulam ją mocno.
- Oberwiesz za to, że nie powiedziałaś mi, że jesteś aniołem - szepczę jej na ucho, rozbawiona.
- Niezależnie od tego, co miałaś w planach na wieczór, spędzisz go ze mną - mówi Fede.
Taka opcja niezwykle mi się podoba.
- Nie przedstawicie mnie? - obrusza się chłopak oparty o ścianę.
Przyglądam mu się kątem oka, ciągle trzymając przyjaciółkę w objęciach.
Jest zabójczo przystojny, tak bardzo, ze kolana prawie się pode mną uginają.
Ma na sobie przetarte dżinsy i opiętą na ramionach koszulę khaki. Jego włosy w kolorze miodowego blondu opadają mu na czoło, zaczesane na prawo. Patrzy na nas dużymi oczami o tak jasnym odcieniu błękitu, że przypomina mi biały.
Uśmiecha się, więc widzę dołeczki  policzkach. Wydaje mi się, że ma wklęsły, lekko zadarty nos.
- Hello, Lu, ja jestem przystojniejszy! - woła do mnie mój chłopak.
Muszę powstrzymać śmiech. Nie interesuje mnie, że czyta moje myśli, nic mnie to nie obchodzi.
- I jeszcze cię to nie obchodzi?! Zniewaga! - prycha, rozbawiony.
Zaczynam się śmiać.
Śmieję się, śmieję, śmieję i nie potrafię przestać.
To takie cudowne, słyszeć ludzki głos po tak długim, dziwnym śnie.
- Jestem Ludmiła - mówię, już trochę opanowana.
- To akurat wiem. Denny.  - Chwyta moją dłoń i potrząsa nią energicznie. - A panienka mogłaby się ubrać. Bo wiesz, kusisz, a twój chłopak morduje mnie wzrokiem.
Zerkam na siebie i dopiero orientuję się, że mam na sobie tylko cieniutką bluzeczkę na ramiączkach i majtki.
Płonę rumieńcem, zawstydzona.
Szybko się wycofuję. Błagam Naty w myślach, żeby podała mi jakieś ubranie i mam wielką nadzieję, że mnie słyszy.
- Nie, nie słyszy - mówi Feder, a wszyscy spoglądają na niego.
Podchodzi do szafy i wyciąga z niej parę czarnych legginsów, biały T-shirt i komplet czystej bielizny.
- Może ci pomóc? - pyta z szelmowskim uśmiechem. -Może czujesz się słabo? Mogę iść z tobą i przypilnować...
- Poradzę sobie - ucinam, dusząc rozbawienie.
Zamykam się w łazience i wchodzę pod prysznic.
Ciepłe krople wody pieszczą moją skórę, grają na niej w berka.
Umyta, przebrana, czuję się taka świeża. Patrzę w duże lustro, poprawiając ubranie.
Schudłam, to na pewno. Twarz mam wypoczętą, gładką, rumianą.
Czuję się jak nowa, jakbym była białą kartką do zapełnienia od nowa.
Wiem, że muszę rozwiązać kilka spraw, wiem, że muszę sporo się dowiedzieć i dużo zrobić.
Obawiam się też, że mój czas jest ograniczony.
Biorę jeszcze jeden ogromny wdech i decyduję się wyjść z łazienki.
Towarzystwo spogląda na mnie. Widzę błysk w oku Federico i zaczynam trochę bać się jego myśli.
- Wyglądasz oszałamiająco - komplementuje, a ja po raz kolejny wywracam oczami.
- Koniec tego dobrego - oświadczam, kierując się w stronę lodówki.
Jestem głodna jak wilk. Wyjmuję z niej wszystko co popadnie i robiąc sobie skomplikowane, odżywcze śniadanie, obiad, albo kolację - nie bardzo wiem która jest godzina - kontynuuję.
- Dużo myślałam. Dość użalania się nad sobą. Dość bycia biedną, pokrzywdzoną dziewczynką. Dość słabościom. Dość. Muszę wziąć się w garść. Czas stawić czoła światu i pokazać wszystkim, że stać mnie na więcej. To co się stało dało mi do zrozumienia, że duszę się we własnym ciele i najwyższy czas to zmienić. A więc przyszedł czas na zmiany. Tylko najpierw... muszę wiedzieć wszystko, dokładnie.
Odkładam nóż i odwracam się, by spojrzeć na zebranych.
Ich miny są nie do zapomnienia.
Tylko szczerze mówiąc, nie bardzo wiem co tak bardzo ich zaskoczyło.
- Od dziś podejmuję własne decyzję. Walczę o swoje - dodaję jeszcze.

~
Hello
Rozdział spóźniony, przepraszam. Wczoraj fatalnie się czułam i szybko poszłam spać...
Co myślicie? Komentarze to motywacja, możecie zostawić jakiś ♥
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem i ponad 160000 wyświetleń ♥
Bardzo Was kocham ♥
Do następnego ♥

sobota, 9 stycznia 2016

Es Posible 2 - XIII



- Wytłumacz mi, wytłumacz mi wszystko jeszcze raz, od nowa. Proszę - powtarzałam, wpatrzona w bezdenną, nieograniczoną toń przede mną.
- Jestem aniołem - mówił tak cicho, tak cicho, że ledwo go słyszałam. - A właściwie byłem nim, zanim spadłem na ziemię. Upadłem.
- Ale dlaczego? - Przesiewałam piasek przez palce, kreśliłam w nim wzory i znaki zapytania, co chwilę nowe, tak jak te, które pojawiały się w moich myślach.
- Bo chciałem być blisko ciebie. Ja i Natalia walczyliśmy o rolę twojego anioła stróża, ale ona wygrała, a ja nie umiałem tego znieść, chciałem mieć cię blisko, od dawna, tak cholernie dawna. Musiałem zrobić coś, żeby móc być tutaj. Więc postanowiłem upaść. Zdradziłem inne anioły, a tego nie mogli mi wybaczyć.
Pokiwałam głową prawie niedostrzegalnie. Może powinnam czuć się winna, możliwe, ale wcale się tak nie czułam. To była wyłącznie jego decyzja, całkowicie ode mnie nie zależna.
- A to, że żyjemy tak wiele razy? - zapytałam, ukradkiem spoglądając na Federico.
Westchnął, a przez jego twarz przebrnął uśmiech, ciężki, ale szczery, smutny, a jednocześnie wesoły. Inny.
- Nie mogę cię stracić - mówił. - Nie mogę pozwolić ci odejść - mówił. - Za bardzo cię kocham - mówił.
Mówił, mówił, mówił, a ja z każdą chwilą rozumiałam coraz więcej.
- Dlatego jakimś cudem cofałeś czas? - spytałam niepewnie.
- Tak.
Cisza, która zapadła między nami trwała o trzy głębokie wdechy za długo.
Miałam niejasne przeczucie, że serce zaraz wyskoczy mi przez gardło, bo chyba właśnie tam utknęło.
- Opowiedz mi coś. Pokaż, jak było - poprosiłam cicho.
Popatrzył na mnie, a potem złapał moją dłoń. Patrzył mi w oczy tak intensywnie, że z trudem potrafiłam to wytrzymać. Zdawało mi się, że przenika moją dusze, moje serce, moje myśli. Wie o mnie wszystko i wystarczy, że spojrzy w moje źrenice i już nie będzie potrzebował żadnych słów.
Moje wnętrzności postanowiły zamienić się miejscami, niesione na skrzydłach motyli. Tysięcy kolorowych motyli.
- Ufasz mi?
- Ufam ci. - zapewniłam, chociaż już sama nie wiedziałam czy to prawda.
Wtedy wyciągnął z kieszeni scyzoryk i rozłożył go, ciągle trzymając moją rękę. Mimowolnie cofnęłam się kawałek, a mój oddech falował, pływał, przeciekał.
- Spokojnie, Lusiu, nie zrobię ci krzywdy.
Nie wiem co sprawiło, że mu uwierzyłam.
Wziął moją otwartą dłoń i najdelikatniej jak tylko umiał przeciął skórę pomiędzy moim kciukiem i palcem wskazującym, a potem zrobił to samo na swojej prawej ręce. Syknęłam cicho z bólu, który po części wyolbrzymiłam.
Zaplótł ze sobą nasze palce i kazał mi zamknąć oczy, być spokojną, obiecać, że nic nie zmieni tego, za kogo ko uważam. Wytłumaczył, że nie wie, co zobaczę. A kiedy już powiedziałam, że kocham go, kocham, kocham, tak bardzo kocham, jak głupia, jak szalona, kocham, poczułam szarpnięcie.
Zobaczyłam świat z góry, zobaczyłam siebie, teraz bledszą, w świetle księżyca, zobaczyłam Federico, z zatroskaną miną przyglądającego się mojej twarzy, niewzruszonej, z ciągle zamkniętymi oczami. Wzbiłam się wysoko, ponad chmury, ponad niebo, ponad życie, jakim teraz żyję.
I nagle spojrzałam na obce, chociaż znajome uliczki z perspektywy innej mnie.
Usłyszałam swoje myśli, myśli, które kiedyś należały do mnie, a teraz już tylko wypełniały świat pomiędzy światłem i cieniem.

Bez konkretnej przyczyny i zamiaru, stoję tutaj. Jakby to, że jestem, miało cofnąć czas, jakby miało wysuszyć łzy, jakby miało spleść nasze palce znów ze sobą.
Chcę, bardzo mocno chcę.
Wiem, że już nic nie zmienię.
Widzę swoje odbicie w tafli nakrapianej tryliardami kropli deszczu. Po drugiej stronie szyby manekin przygląda mi się uporczywie, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że jestem taka jak on.
NIE JESTEM.
Zgadzam się z nim. Ma rację.
Odchylam głowę, pozwalam, by chłodne odłamki szkła zamieniały moje emocje na nic nie wartą purpurę krwi.
I tak jestem tylko marionetką. 
Płonę żywym ogniem, czuję, jak roztapiają się moje palce, ramiona, jak uginają się pode mną kolana, niezdolne do utrzymania ciężaru mojego ciała.
Echo panoszy się w miejscu, w którym dusza porzuciła swój dom.
Jestem, ale mój anioł stróż zgubił się gdzieś po drodze. On nie potrafi znaleźć wyjścia z labiryntu, który stworzyłam w swojej głowie. 
Straciłam wszystko.
Najcenniejsze życzenia porwało tornado, pozostawiając po sobie suchą studnię. Już nie mogę spełnić w niej życzeń. 
MOGĘ, MOGĘ TO ZROBIĆ.
Rozpinam kurtkę, opinającą moją pierś. 
Kaftan bezpieczeństwa
Staram się przekonać samą siebie, że nie jestem niebezpieczna.
Ale przecież nie jestem niebezpieczna.
Co jeśli dziś wszystko się zmieni? 
Nie oszukuję się. 
Mogę żyć inaczej. 
Chcę żyć inaczej. 
Wreszcie zbieram w sobie całe pokłady energii, jakie posiadam. Czuję, że płyną do mnie na Tytanicu, a mimo to energicznie wyciągam po nie ręce. Gorączkowo, po omacku, szukam miejsca, w którym mogę pociągnąć za sznurek i wpakować je wszystkie do swojego organizmu.
OTWIERAM OCZY. 
Świat wydaje się...inny?
Obdarowałam go jednym z najpiękniejszych prezentów.
Oddałam ziemi swoje łzy, serce pochwycił wiatr, a myli rozpłynęły się w świetle.
Nawet nie oglądam się za siebie. Wiem, że zobaczę tego samego manekina, tego samego z tymi samymi pretensjami.
- Nie odwrócisz krzywego zwierciadła tak, by było proste. 
Czyjś cichy głos otumania wszystkie moje zmysły. Beton pod moimi stopami kołysze się, a ja czuję, że zaraz upadnę. 
- O czym mówisz? - Staram się, by mój głos brzmiał naturalnie, naturalnie, naturalnie.
Jego ciepłe gorące wrzące ramiona oplatają moją chłodną zimną lodowatą talię.
Topię się. 
Krzyczę. 
Nie chcę tego. 
- O tobie. 
O mnie? O mnie.
Nie muszę pytać, nawet jeśli nie jestem pewna. Słyszałam, a przynajmniej tak mi się wydaje. To wystarczy. Musi.
- Jesstemm niebezpieczna. 
Staram się upewnić się, że to właśnie ja to powiedziałam. Ze świstem ulatuje ze mnie powietrze. Czuję, czuję, czuję się jak wrak.
- Nie jesteś.
Wyszarpuję się z objęć chłopaka. Pochylam się, a dławiący kaszel rozrywa moje płuca i krtań. 
- Zabijam - krzyczę, gdy dobywał głos. 
- Nie chcesz tego - szepce. 
- SKĄD WIESZ?
Przekreślam wszystko jeszcze raz. 
Porządek przegrzał się i wybuchnął.
Nie ma mnie w kruchym istnieniu.
Przez chwile patrzy w moje oczy, a ja duszę się, duszę tlenem.
- Znam cie. 

Moja egzystencja rozpływa się w cieple ramion Federico. Nie miałam siły ustać na nogach, ten stan, coś w rodzaju podróży między czasem i przestrzenią, wyssał ze mnie całą energię.
- Czy ja kogoś zabiłam? - wyszeptałam tak cicho, że mój głos poniósł wiatr, a Fede nie miał prawa go usłyszeć.
Podniósł mnie, a świat wokół coraz bardziej wirował. Czułam się jak na szaleńczej karuzeli, której w żaden sposób nie da się zatrzymać, a ona pędzi coraz szybciej, tak, że mam ochotę zwymiotować.
To, co widzę jest za szklaną ścianą, nie słyszę niczego, tylko głuche echo, gdzieś w mojej głowie, wszystko, co mogłabym zobaczyć rozmywa się za mgłą. Nagle szyba oddzielająca mnie od rzeczywistości zostaje przestrzelona. Krwawi miliardem odłamków, z niewyobrażalnym hukiem zderza się z ziemią, a ja staję się całkowicie bezsilna.
- Pomóż mi - słyszę swój głos i mam wrażenie, że te słowa wypowiada ktoś zupełnie inny, bo ja przecież nie mam na tyle siły.
Bezwładnie spuszczam ramiona, które do tej pory starałam się utrzymać splecione na karku chłopaka. Pozwalam powiekom opaść spokojnie. Nie zastanawiam się nad ciepłymi kropelkami na moich policzkach. To pewnie łzy, chociaż nie moje. Wiedziałabym, gdyby były moje. Przestaję myśleć nad sensem oddychania, nie wiem o tym, jak nierytmicznie unosi się i opada moja klatka piersiowa.
Po prostu umieram.
A więc tak wygląda to uczucie? Nigdy go nie pamiętam. Nigdy. To przeszywające zimno, energia, która kumuluje się w opuszkach palców, kopie jak prąd, szczypie, ściska serce, ale ono ciągle walczy.
Rozrywająca gorycz, udręka, niemoc. Niemoc to dobre słowo.
Jest już głucho. Już całkiem ciemno. Już nic nie ma, tylko świat, którego nawet nie ośmielam się pragnąć, życie, którego już nie mogę dogonić, pustka, jakiej nie potrafię wypełnić.

Obudziłam się, wiedziałam, że się obudziłam, ale nie miałam na tyle siły, by unieść powieki, by zrobić cokolwiek. Zastanawiałam się, gdzie jestem, czy ciągle żyję?
Przed oczami przebiegło mi tyle scen, że moje serce prawie pękło, nawet jeśli nie było. Żal za wszystko, czego nie zrobiłam, chociaż mogłam, za wszystko, co zrobiłam źle, za to, co przeżyłam, czego się nie dowiedziałam. Żal za to wszystko przepełnił mi pierś. Ranił moje płuca, ostrymi brzytwami przecinał mi przełyk i kaleczył usta.
Stłumiony głos dostał się do moich uszu, rozbrzmiewał głucho, ale rozumiałam co mówi.
- Czyś ty oszalał?! Jesteś nienormalny! Zabiję cię, zabiję cię... Jak ty mogłeś wpaść na tak idiotyczny pomysł? Czy ty nie wiesz czym to grozi?
- Uspokój się, złość nic nie da. Zapewniam cię, że nie będziesz w stanie mnie zabić, ale to jest w tej chwili najmniej istotne. Zgoda, postąpiłem głupio, ale...
- Bardzo głupio. Ale masz rację, to nie czas na kłótnie. Musimy zastanowić się, kto...
- Może nam pomóc, tak, wiem. Znam tylko jedną taką osobę, a ty doskonale wiesz o kim mówię.
- Nie, proszę.
- Nie mamy innego wyjścia, Naty.
Naty? Naty tu jest? Cała, zdrowa i bezpieczna? Czyli jednak wciąż żyję? To pewnie Fede właśnie z nią rozmawia. Tak, to na pewno on, nie ma innej opcji.
- Jutro musimy udać się do Dennego. I czy tego chcesz, czy też nie, będziesz musiała z nim porozmawiać.
- Kim jest Denny? - po raz kolejny usłyszałam swój głos i nie wiedziałam jak doszło do tego, że byłam zdolna go uwolnić.
Ręce zaczęły trząść się na materacu, na którym leżałam. Nagle poczułam jego miękkość, ciepło koca, który mnie okrywał. Poduszka była jak woda, w której chciałam zanurzyć się na zawsze, tak miękka, tonęłam w niej, wcale nie prosząc o ratunek. Czułam się tak, jakbym unosiła się na pierzastym obłoku, stworzonym dla mnie, idealnym i doszłam do wniosku, że jeszcze nigdy, żadne łóżko nie było tak miękkie.
- Ludmiła? - Wszystkie moje myśli zagłuszył ich pisk.
Jednak na moich oczach wciąż spoczywały klapki, ktoś skleił moje rzęsy, zaszył powieki tak, bym nie mogła ich otworzyć.
Ledwo ruszałam ustami, chociaż czułam, jak z każdą następną sekundą wraca do mnie życie.
Czyjaś ciepła ręka spoczywała na moim ramieniu, a ja zaczęłam przypominać sobie wszystko, co się stało. Każdy najdrobniejszy szczegół.
Mój umysł był szarpany na wszystkie możliwe strony, ale przynajmniej serce powoli odnajdywało brakujące kawałki, które zgubiło po drodze do obecnej chwili.
WEŹ SIĘ W GARŚĆ, rozkazałam sobie, każdej niedomagającej komórce mojego lichego organizmu, wiotkim przekonaniom i zgubnym uczuciom.
- Nie mogę otworzyć oczu - szepnęłam.
Wiem, nie mam pojęcia skąd, że spojrzeli na siebie.
- Lu, skarbie, patrzysz na nas - odezwał się cicho męski głos.
I dopiero wtedy zrozumiałam, że faktycznie widzę wszystko wyraźnie, ale obraz przesypuje mi się przez palce, chociaż staram się zebrać go w całość, rozlatuje się w mojej głowie, bo chyba jeszcze nie do końca oprzytomniałam.
No i nie mam pojęcia co się dzieje.
A coś się dzieje.
I ja dowiem się co.
Ale nie w tej chwili.
Bo teraz
chcę
tylko
spać.
I znów zamknęłam oczy.
- Dobranoc - wymamrotałam.

~
Hello ♥
Ok, teraz czas na rozprawkę.
Mam ochotę trochę się rozpisać. Na temat rozdziału i tak ogólnie, więc jeśli nie chce się Wam tego czytać, zapraszam do następnego akapitu, chociaż byłoby miło, gdybyście przebrnęli :)
No więc. Ogólnie rzecz biorąc było to tak: zaraz po Nowym Roku, konkretnie 02.01 złapało mnie mocne przeziębienie, które za cholerę nie chce puścić, więc moje ferie przedłużyły się o tydzień. To jednak nie tak fajnie, serio, wolałabym być zdrowa i chodzić do szkoły, niż siedzieć w domu na antybiotykach. No ale nie w tym rzeczy. Jestem osobą, która prowadzi nocny tryb życia, więc którejś nocy postanowiłam wreszcie wejść na bloga Aci (pewnie znacie) i przeczytać jej cuda. A kiedy już to zrobiłam musiałam natychmiast wyłączyć laptop, bo inaczej pewnie usunęłabym wszystko, co mam na blogu. Następnego dnia jakoś się w sobie zebrałam i postanowiłam jedno: koniec z takim szmelcem. Nie wiedziałam jak marne są moje rozdziały, nie wiedziałam, że aż tak beznadziejnie piszę. Stwierdziłam, że czas bardziej się postarać.
Tyle właśnie chciałam powiedzieć. Ten rozdział jest zdecydowanie lepszy od poprzednich i mam zamiar ciągle się poprawiać. Chcę być oryginalna, mieć coś swojego, ale w dobrym stylu.
No i zmieniłam szablon. Znowu... Chyba to powtórzę, za jakiś czas.
A co Wy sądzicie o rozdziale? Tylko szczerze poproszę :)
Kocham Was mocno, do następnego ♥♥♥

niedziela, 3 stycznia 2016

Es Posible 2 - XII

*Ludmiła*
Pierwsze trzy dni w Hiszpanii spędziłyśmy na szukaniu Federico. Niestety, ślad po nim przepadł, zniknął, jak kamień w wodę.
- Nie sądzisz, że powinnyśmy chociaż trochę się rozerwać? - zapytała Natalia czwartego popołudnia.
Siedziałyśmy w salonie, w mieszkaniu jej cioci, która aktualnie była na urlopie, na Madagaskarze.
- Co masz na myśli?
- No nie wiem, może jakiś shopping? - zaproponowała, a mi ten pomysł niesamowicie przypadł do gustu.
- Super.
Nie czekając nawet chwili, podniosłam się z fotela. Zostawiłam książkę na stoliku i poszłam w stronę wyjścia. Tutejsza galeria jest duża, ale znam ją jak własną kieszeń. Rok poprzedniego życia przychodziłam tutaj wraz z Troyem, Elliotem i Emmą.
- Skarbie, ja pójdę to toalety. Zobaczymy się w H&M, dobrze? - zapytała moja przyjaciółka po dwóch godzinach zakupów.
Byłyśmy już obładowane torbami, ale najlepszy sklep zostawiłyśmy sobie na koniec.
Błądziłam między półkami z wyprzedażą przeglądając urocze T-shirty.
- Przepraszam, szuka czegoś pani?
Znajomy głos sprawił, że poczułam się sparaliżowana. Przełknęłam ślinę, wolno odwróciłam się w stronę chłopaka.
- Troy? - szepnęłam.
- Ludmiła, czy ty mnie pamiętasz? - Szeroko otworzył oczy.
- A ty mnie?
- Skomplikowane - westchnął. - Szukasz czegoś, złotko? Może chłopaka?
Zaśmiałam się, zawsze potrafił mnie rozśmieszyć. Jego błękitne oczy penetrowały moją twarz. Przygryzłam delikatnie dolną wargę.
- Nie, dziękuję, jestem tu z przyjaciółką. Ale powiedz, co tam u was?
- Wszystko po staremu. Może i ty i twoja przyjaciółka macie jakieś plany na dziś wieczór? - Obdarował mnie jednym z tych swoich promiennych uśmiechów, a mi zrobiło się cieplej.
- Nie, a co proponujesz?
- Szykuje się niezła impreza. I nie bój się, tym razem nie spuszczę cię z oka.
Wiedziałam o co mu chodzi. Dwa razy wybrałam się z nim na domówki i za każdym razem źle się to skończyło.
Za pierwszym razem jego kumpel prawie pozbawił mnie dziewictwa w toalecie, a następnym razem wylądowałam w łóżku właśnie z nim. A byłam mężatką!
- No wiesz... Jeśli będzie też Ell, to w sumie... - uśmiechnęłam się. - No dobra, zapisz mi adres. - Podałam mu długopis z torebki i wyciągnęłam dłoń.
Gdy tylko mnie dotknął, przez moje ciało przemknął w pół przyjemny dreszcz, a w drugiej połowie przepełniał mnie grozą.
Zapisał mi adres na ręce, a potem mrugną i zniknął pomiędzy wieszakami.
Chwilę potem pojawiła się Natalka.
- Idziemy dzisiaj na party. - Radośnie klasnęłam w dłonie.
- Co?
- No chodź, trzeba kupić fajne kiecki i wieczorem poważnie pobalujemy. - Ze śmiechem pociągnęłam ją w stronę regału z sukienkami.

W powietrzu unosił się duszący swąd dymu, muzyka dudniła mi w uszach, a zapach potu i wody perfumowanej. Nie mogłam dostrzec zbyt wiele przez migające, kolorowe światła.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała Nat.
Nie koniecznie.
- No jasne.
- Nie, wcale nie i wiesz, że oszukujesz sama siebie - odezwała się w moich myślach.
- Weź się zabaw, dziewczyno - zawołałam i pobiegłam w tłum.
Nienawidzę takich klimatów. Ale chyba ich potrzebuję, żeby chociaż na chwilę zapomnieć o rozpaczy, o utracie Federico, o nieudanych próbach odnalezienia go.
Kręciłam się wśród ludzi, starałam się wypatrzyć Troya lub Elliota w tłumie.
Co jakiś czas powracałam do misy z ponczem, bo gorąco było nie do zniesienia.
Jakiś czas potem zaczęło robić mi się słabo. Podła kiwała się na boki, pomieszczenie wirowało. Ciężko było mi chodzić, myślałam, że zwymiotuję. Oparłam się o ścianę, oddychałam ciężko. Żołądek związał mi się w pętelkę. Kaszlnęłam kilka razy, a wolną ręką złapałam się za głowę.
- Ludmiła - Troy stanął przy mnie.
Nie wyglądał przyjaźnie, nie chciał mi pomóc. Przeciwnie.
Nagle zrozumiałam, że chłopakiem, który mi się śnił, był on. Chciał zrobić mi krzywdę, a ja wiedziałam o tym podświadomie.
- Cudownie wyglądasz, tak bezbronna.
- Ufałam ci! - wydusiłam, krztusząc się przy tym.
- Twój błąd - zaśmiał się kąśliwie. - Wiesz, chętnie pocałowałbym cię, a potem skrócił o głowę.
Próbowałam zaprotestować, ale nie potrafiłam wydusić słowa. Przyparł mnie do ściany, a ja nie mogłam wykonać najmniejszego ruchu. Byłam całkowicie załamana, myślałam, że to koniec. Zamknęłam oczy, a łzy zaczęły spływać mi po twarzy.
- Odsuń się od niej - warknął ktoś.
- Bo co mi zrobisz, aniołku? - prychnął Troy.
Silne, szorstkie dłonie przestały stykać się z moim ciałem. Usłyszałam huk, ale przed oczami robiło mi się ciemno.
Upadłam na ziemię, dusząc się. Czołem dotknęłam podłogi, modląc się, by to jeszcze nie był koniec.
Coś poderwało mnie w górę. Ktoś chyba niósł mnie na rękach. Nie miałam siły, by ruszyć którąkolwiek z kończyn.
Nagłe zimne powietrze wypełniło moje płuca, zaczęłam się nim dławić. Zacisnęłam pięści na koszuli chłopaka, który mnie niósł. Dopiero co kilku długich sekundach udało mi się otworzyć oczy. Serce ciągle biło mi zbyt szybko, ale gdy zobaczyłam mojego wybawcę, tętno skoczyło mi jeszcze bardziej.
- Fe- Federico? - wyjąkałam.
Błądziłam wzrokiem po jego twarzy i nie potrafiłam uwierzyć, że stoi tu, przede mną, trzyma mnie w objęciach...
- Cześć księżniczko - szepnął. - Tęskniłaś?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiedziałam cicho.
Wpatrywałam się w jego oczy. Chłonęłam ich widok, tak bardzo pragnęłam tej chwili.
Przypomniał mi się sen, przypomniała mi się osoba, która mnie uratowała. Przypomniały mi się słowa Natalii...
- Musimy pogadać, kochanie - szepnęłam. - Przejdziemy się?
Postawił mnie na betonowych schodach i wziął za rękę. Tak wiele pytań, które chciałam zadać nagle rozsypały się mojej głowie.
Szliśmy spokojnym deptakiem, potem promenadą, aż wreszcie usiedliśmy na piasku. Szum morza działał na mnie uspokajająco, a gwiazdy świeciły tak jasno.
- Są jak twoje oczy - szepnął mi czułym szeptem, piszcząc nim moje ucho.
- To od ciebie były te róże? - zapytałam. - Czytałeś ten list.
Nie odpowiedział, nie musiał. I tak wiedziałam.
- Dlaczego zniknąłeś? Po co to wszystko? Czemu wyjechałeś do Hiszpanii? Przed czym chcesz mnie bronić? - pytałam, a żal coraz bardziej przepełniał mi serce.
- Lusia... - westchnął. - Najpierw obiecaj mi, że we mnie nie zwątpisz.
- Nie mogę. Federico, co ty ukrywasz?
- Dobrze...Troyowi bardzo zależy na twojej śmierci. To przed nim chcę cię ustrzec, dlatego tu jestem.
- Jakim cudem zjawiasz się zawsze, gdy potrzebuję pomocy? - wychrypiałam.
Rozbrzmiała między nami cisza. Patrzył gdzieś w dal, przed siebie, a ból rozgościł się na jego twarzy. Całe szczęście zniknęło z tych cudownych oczu.
Nie chciałam tego, nie chciałam. Raniłam osobę, na której zależało mi najbardziej na świecie.
- Jestem aniołem.
Zamrugałam kilkukrotnie. Co. Co? CO?!
- Jak to?! Jesteś aniołem i nic nie powiedziałeś?! - wykrzyknęłam, stając na równe nogi.
- Cicho, cicho. - Zakrył mi usta ręką. - Nie tak głośno. Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę.
- Co chcesz mi wytłumaczyć? - warknęłam. - Że okłamywałeś mnie przez tyle lat?
- Proszę cię, uspokój się - westchnął, obejmując mnie ramieniem. - Cichutko. Posłuchaj, dobrze?
Pokiwałam głową. Nie miałam innej opcji. Chciałam go wysłuchać, nawet jeśli złość wywracała mi wnętrzności.
Wszystko co do tej pory wiedziałam i w co wierzyłam nie miało już znaczenia.

~
Hello my friends ♥
Oto pierwszy rozdział w tym roku :3
Jak Wam się podoba?
Przypuszczam, że część z Was już dawno domyślała się prawdy.
No tak, Fede nie jest człowiekiem, jest aniołem. Pa dum ts...
To jednak nie koniec tajemnic. No i Natala została w jednym pomieszczeniu z Troyem... serio sądzicie, że to może się dobrze skończyć?
No nic, liczę na Wasze komentarze <3
Kocham Was bardo i do następnego ♥

sobota, 2 stycznia 2016

Podsumowanie roku 2015

Tak, wiem, spodziewaliście się rozdziału, którego nie ma już drugi tydzień. Będzie jutro, obiecuję. Dzisiaj przychodzę z postem, w którym chciałam podsumować cały rok 2015 i podziękować, trochę powspominać. No i trochę pospojleruję tytułami c:



Zacznijmy od statystyk.
Moim zdaniem są one nie najlepsze w porównaniu do tych z roku 2014.

Rok 2015 vs. 2014: 

Liczba postów: 71 (w roku 2014 - 162)
Liczba komentarzy:  858 ( w roku 2014 - 2367)
Liczba wyświetleń:  84325 ( w roku 2014 - 70926)

Pranę przy tym zauważyć, że w 2014 roku byłam tu 3 miesiące krócej, bo data założenia bloga to 02.04.2014.

Różnorodność postów w roku 2015:

Rozdziały: 45
Es Posible
- 5 (z epilogiem)
Mi Amor - 28 (z prologiem, epilogiem i zapowiedzią)
Es Posible 2- 12 (z prologiem)

OneShoty, OneParty, Miniaturki i Listy: 15

Inne posty: 11

Posty pozostawione w wersjach roboczych:  15:

1. Miłość ma inne prawa - Diemila
2. Black Blood - Fedemila
3. Cofajmy się do przodu - Leomila
4. Bad idea - Dieletta
5. Queen and King - Bromi
6. True story again - Fedemila
7. Gra - Marcesca
8. W domu dobrze, ale na dachu lepiej - Leonetta
9. Baile de Mascaras - Diegocesca
10. Backspace - Naxi
11. Kiedy spada jedna gwiazda, dusza odchodzi do nieba - Fedemila
12. I see you - Prolog
13. Palabras - Prologue
14. La historia completa - capitulo cero
15.  Never lost love - Prolog
(Tak, tak, mam już prologi 4 nowych opowiadań - tak szybko się mnie nie pozbędziecie :D)


DOBRZE, przejdźmy teraz do wspomnień.
Wiele się działo.
Blog był zawieszany, odwieszany... Raz nawet prawie go usunęłam. Wszystko przez sprawy prywatne, o których nie będę się rozpisywać, ale niestety log ucierpiał na tym i to dość znacznie.
Nie zamierzam więcej odwalać takich akcji, wiem już czym to pachnie, a moje życie prywatne nie może zostawiać piętna na treści.
W 2015 odbyły się koncerty Violetta Live, więc na zawsze zapamiętam ten rok jako najszczęśliwszy. Jeśli chciałoby się komuś grzebać w postach z przełomu marca/kwietnia, może znaleźć tam dokładny opis koncertu z dnia 29.03.
Organizowałam konkursy, opowiadałam Wam o moim życiu.
Wiele osób zniknęło wraz z końcem Violetty i tego właśnie nie umiem zrozumieć.
Mnie też było ciężko się z tym pogodzić, ale życie biegnie dalej. Jak widzicie, w moim sercu nasza telenowela ciągle żyje i kocham ją tak jak dawniej. Nie chcę się teraz o tym rozpisywać, to nie miejsce, ani czas.
Chcę po prostu powiedzieć, że ja tu zostanę, nawet jeśli nikt nie czytałby moich wypocin (tfu, tfu, lepiej, żeby ludzie czytali :3), ja tu będę. Bo mam pomysły, mam chęci, czasem brakuje mi czasu, czasem mam doła - jestem człowiekiem, to nic dziwnego.
Zawsze możecie na mnie liczyć. Piszcie, nawet jeśli nie odpowiem natychmiast, odpowiem.
Wiem, że zawiodłam wiele ludzi, a to boli, zawsze będzie. Przecież nie zrobiłam tego celowo.
Zakończyłam kilka przyjaźni, niektóre sprawy spełzły na niczym i jeszcze trzeba je rozwiązać.
Ale będąc tutaj, ciągle coś zyskuję.
Mam nadzieję, że 2016 będzie lepszym rokiem niż 2015. Dla mojego bloga. Dla Was też, oczywiście ♥
Miałam powspominać, a zaczęłam się rozczulać. Słucham właśnie stareńkich piosenek, jest za pięć pierwsza w nocy, tak naprawdę, gdy teraz to piszę mamy jeszcze 28 grudnia. (dane wyżej uzupełniłam wczoraj, żeby nie było :) ).
No i wiecie, przypominam sobie to wszystko, co miało miejsce  2015, chce mi się płakać. Spełniłam swoje marzenia, widziałam Rugge na żywo, Tini, Jorge, Diego, Samu, Mechi, Cande, Albę, Facu, Fran (brata Tini)...Widziałam ich. Tini mnie widziała - tak, ja ciągle o tym samym - i zwróciła na mnie uwagę. Aż ciężko mi uwierzyć, że minęło już 9 miesięcy od tego dnia. Ani się obejrzymy, a minie 9 lat. Tak patrzę na moje ściany, calutkie w plakatach, i myślę, że nie wyobrażam sobie życia bez nich, bez Was, bez tego, co zyskałam dzięki Violetcie. Pamiętam czasy, w których nie rozróżniałam piosenek, wszystkie wydawały mi się identyczne, kiedy myliłam imiona postaci... Ale pamiętam też dzień, w którym Violetta trafiła do mojego serca. Pamiętam pierwszą piosenkę, którą pokochałam ( "Algo suena mi" a potem "Voy por ti") i pamiętam, że pierwszą osobą, którą polubiłam, była Lu. Pamiętam wymyślanie historii, jak inaczej mogło się wszystko potoczyć, pamiętam też dzień, w którym po raz pierwszy w pisałam w wyszukiwarce "www.blogger.com" i pamiętam mój pierwszy nagłówek. To nie urodziny bloga, ale wzięło mnie na takie wspomnienia...
Cały czas zmierzam ku jednemu. -  Coś, co raz zajęło miejsce w sercu, musi w nim pozostać.  Mam to zapisane na ścianie, autentycznie ;). Pamiętajcie, że Juntos somos mas ♥ 

Miałam też dziękować. Więc dziękuję. Nie będę wypisywać żadnych imion. Osoby, które zachęcały mnie do działania, które które kocham, którym jestem wdzięczna, to Wy wszyscy. Czytelnicy. Ci, który byli, są lub dopiero będą.
Oczywiście są takie trzy dziewczyny, którym powinnam szczególnie podziękować, bo chociaż nieraz wyrywam sobie włosy z głowy martwiąc się o nie, albo wściekając, to właśnie one pomagają mi, unoszą, gdy moje skrzydła zapominają jak się lata. Julita, Laura, Karina, dziękuję.

To właściwie tyle na dziś z mojej strony.
Przy okazji zaproszę Was jeszcze na moje portale społecznościowe:

Twitter: @MiAmorFedemila
Instagram: @wercik_weronka_werus
GG: 51192567
Ask:  @Fedemilers 
Facebook (tu ciężko mnie złapać): [klik]


Na koniec, żeby nie było nudno, dorzucę kawałek mojego autorskiego opowiadania, nad którym ostatnio dość intensywnie pracuję, ale puki co, w internecie można znaleźć tylko kilka spojlerów.

Właśnie naciągnęłam na siebie szary podkoszulek, w którym chciałam ćwiczyć. Dziewczyny dzielące ze mną szatnie ciągle o czymś rozmawiały. Od szumu panującego wokół powoli zaczynała boleć mnie głowa. Jakby tego było mało od samego rana prześladowały mnie wczorajsze słowa Casa. Nie opuszczało mnie przeczucie, że ma jakiś plan.
Schyliłam się by zawiązać buty do biegania; dystans trzech kilometrów mieliśmy wpisany w grafik już od tygodnia. Nora miała farta, że rozchorowała się akurat dzień przed zaliczeniem. Nie wierzę w przypadki.
Nie zapominając o butelce wody wyszłam na bieżnię. Czekało mnie siedem i pół okrążenia. Robiło mi słabo na samo wyobrażenie gorąca, jakie zapewne ogarnie moje ciało już po pierwszych czterystu metrach. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kogoś konkretnego – Caspera. Nie chciałam przyznać się przed sobą, że coraz bardziej brakowało mi jego obecności. Stał pod siatką, oparty o nią plecami. Zdawał się wcale nie zwracać na mnie uwagi, więc odwróciłam się, starałam się odepchnąć od siebie niezrozumiałą chęć zbliżenia się do niego na niebezpieczną odległość. Ukradkiem zerkałam na chłopaka, nie umiałam odpędzić się od obrazu jego wyrzeźbionych mięśni, mocno zarysowanej szczęki i pełnych, idealnie równych ust.
Biegłam już piąte okrążenie, a mój oddech stawał się coraz mniej regularny, oddychałam coraz łapczywiej; nogi przestawały być posłuszne. Łupało mnie w kolanach, cisnęło w klatce piersiowej, a pot oblepiał każdy centymetr mojego ciała. Przykucnęłam z brzegu. Poddałam się, nie dałam sobie rady. Nienawidzę tego uczucia, bezsilność jest najgorszym co można odczuwać; to tak jakby przegrać z samym sobą.
[...]
- Gratuluję, Li. - Pochylił się, wspierając dłonie na lekko ugiętych kolanach. - Godna z ciebie przeciwniczka.
- I nawzajem. - Z uśmiechem usiadłam pod siatką okalającą bieżnię.
- Dwanaście minut i czternaście sekund – krzyknął wuefista. - Dostateczny. Oboje. Widzimy się po przerwie. - Dmuchnął w gwizdek, a potem zniknął z pola widzenia.
Casper podniósł mnie i postawił na nogach. Przyciskał moje ciało do siatki i z każdą chwilą patrzył mi w oczy coraz intensywnej. Zaplótł palce w siatkę tak, że nie miałam zbyt dużego pola manewru.
- Wspaniała ta twoja rozmowa – zaśmiałam się nerwowym chichotem.
Słaniałam się już nie tylko z wycieńczenia. Cas działał na mnie w specyficzny sposób i czy tego chciałam, czy też nie, podobało mi się wszystko co czułam przez niego. Albo do niego.
- Przestań, od początku wiedziałaś, że chcę cię pocałować. - Uśmiechną się, jakby nie miał żadnych wątpliwości.
 Jeżeli miałabym być szczera... nie mylił się. Przypuszczałam już wcześniej, że zmierza do jednego. Tak naprawdę nasza „rozmowa” nie mogła skierować się na inne tory niż te, którymi właśnie podąża.  Nie wiedziałam co mam powiedzieć, nie wiedziałam, czy on w ogóle czeka na moją odpowiedź. Kolana ugięły się pode mną i zetknęły z jego udami, w ustach poczułam słodki, nieprzyjemny smak, a powietrze między nami zrobiło się niezwykle gęste. Serce stanęło mi w gardle. 
- Posłuchaj, ja na serio n-nie... - Przełknęłam ślinę, przez którą nie byłam w stanie mówić, a przynajmniej tak sobie wmawiałam. Doskonale wiedziałam jaki był powód. Zwyczajnie: słowa zaprzeczały moim myślom. - Nie chcę się z tobą całować – wydusiłam półszeptem.

To już naprawdę koniec. Pamiętajcie, że bardzo Was kocham ♥
Ps. Każdy komentarz to miód na serce.

piątek, 1 stycznia 2016

One Shot/ Fedmila/ Nie najlepszy dzien



Para: Fedmila
Tytuł: Nie najlepszy dzień
Gatunek: romans, love story
Ograniczenia wiekowe: T/M
Uwaga: Początek OneShota pisany na faktach z życia autorki.

Spojrzeć w oczy śmierci?
Nie jest łatwo.
Przypomnieć sobie całe życie?
Możliwe.
Jak to jest?
Czujesz strach. Przede wszystkim to strach. Paraliżuje cię. Chcesz się ruszyć, ale nie możesz. Nie panujesz nad myślami i nie wiesz co robić.
I jak to było?
Okropnie...
Szłam ulicą, nie daleko rynku. Byłam z przyjaciółką. Śmiałyśmy się, jak zawsze. Nie zwracałyśmy uwagi na krzyki zza budynku przed nami. Dopiero kiedy minęłyśmy winkiel i jeszcze kawałek drogi zrozumiałam co się dzieje. Ulica biegła w dół. Ludzie pozamykali drzwi we wszystkich sklepach i kawiarenkach, nie byłoby w tym nic dziwnego, patrząc na późną godzinę. Bo przecież dla ludzi w naszym miasteczku godzina osiemnasta, w sobotę, podczas wakacji to bardzo późna pora. Z góry, w naszą stronę szły dwie kobiety. Obie pchały wózki, a ramię w ramię z nimi, biegła dwójka - może trójka - nie pamiętam dokładnie - dzieci. Maluchy płakały. Nie wiem już sama, czy w wózkach były inne istotki... One - blondynka i brunetka - szły szybko. Nie mogę przypomnieć sobie wyrazu ich twarzy. Spojrzałam na nie przelotnie, po czym mój wzrok utkwił w mężczyźnie, idącym w moją stronę. Był łysy, tyle wiem. Jego twarz... ciągle stoi mi przed oczami. Jednak nie umiem jej opisać, to zbyt trudne, bo nie pamiętam kształtu oczu, czy nosa, a sam wyraz i usta, które układały się w słowa, wywołujące u mnie paraliż. Zrobiłam kilka kroków przed siebie, po czym stanęłam. Wiem, że trwało to kilka sekund, ale dla mnie stało się wiecznością, bo nigdy już nie będę w stanie o tym zapomnieć. Odwróciłam się gwałtownie, ciągnąc przyjaciółkę za rękę. W mojej głowie błądziły tylko głuche myśli "Idź za tłumem, nie zostawaj sama."
Przyspieszyłam kroku, by dogonić innych ludzi. Do moich uszu dobiegały te okropne słowa. "Pozabijam was, zabiję wszystkich, chociażbym miał resztę życia siedzieć w pudle". Ciągle powtarzał to samo, mówił, jak zacięta płyta. Albo ja to tak odbierałam?
Był coraz bliżej, a ja, razem z 'tłumem' przeszłam przez ulicę. Pod nosem, do przyjaciółki powtarzałam ciągle tylko "do sklepu, szukaj czynnego sklepu, błagam cię". Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. I nagle to do mnie dotarło. On wcale nie chciał zabić nas, on szedł za tymi kobietami... Ostatnie słowa, które zapamiętałam, to "Proszę cię, przestań" wypowiedziane przez jedno z dzieci. Potem już tylko biegłam przed siebie, wołając przyjaciółkę. Nie wiedziałam co robić, nawet nie wiem jak - nogi same poprowadziły mnie do supermarketu. Jeszcze nigdy w życiu nie biegłam tak szybko. Kiedy się zatrzymałam, nie umiałam ustać na nogach. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie umiałam utrzymać w nich komórki. A najgorsze było to, że nie miałam pojęcia co robić. Nie mogłam zadzwonić do rodziców, nie mieli pojęcia o moim wyjściu, do siebie miałam jakieś dwanaście kilometrów, a do domu Fran....trzeba było przejść TAMTĘDY.
- Cami, spokojnie, już jesteśmy bezpieczne.
Francesca jak zawsze zachowała zimną krew, a mimo to, nadal trzęsłam się jak galareta.
- Potrzebuję czekolady - powiedziałam słabo, opierając się o jedną z półek.
- Zaraz kupimy. I lody i colę. Tak? Tylko spokojnie - powtarzała mi, prowadząc przez sklepowy labirynt.
- Wiesz... moja ciocia tu pracuje - wychrypiałam, gdy już bardziej doszłam do siebie i zaczęłam kojarzyć sklep, w którym byłyśmy. - Możemy zobaczyć czy nie ma jej na kasie.
Ale nie było. Zapłaciłyśmy za nasze zakupy i wyszłyśmy, bo ludzie zaczęli dziwnie na nas patrzeć.
- To co teraz? - zapytałam niepewnie. Zupełnie nie miało znaczenia to, że minęło dobre pół godziny, a facet, który napędził mi niezłego stracha, mógł już sobie iść. Nie miałam pewności.
- Nie wiem - westchnęła.
- A może zadzwonisz po tatę? - szepnęłam, coraz bardzie zrozpaczona faktem, że utknęłyśmy w martwym punkcie.
- Nie ma opcji. Siedzi w ogródku z mamą i sąsiadami. Nie przyjedzie po nas.
Wplotłam ręce we włosy w geście rozpaczy. Nie znałam dobrze tej dzielnicy, gdybyśmy były w części miasta, w którym ja mieszkam... Ba, tam nic takiego w ogóle by się nie stało.
- A nie ma tu innej drogi?
- Jest. Możemy iść ulicą Martwą pod kościół, a potem główną do mnie.
Pal licho, że to niezłe nadrabianie drogi. Za niedługo miało robić się ciemno, a ja byłam w dość krótkiej spódniczce i chyba musiałabym iść kanałami, żeby czuć się bezpiecznie.
- Ulica Martwa, no super. Martwa, Cmentarna, Kościelna... Kto to w ogóle wymyślił - bąknęłam pod nosem. - Nie ma opcji.
Chodziłyśmy w tę i wew tę, jednak ciągle trzymałyśmy się blisko wejścia do marketu.
- A gdybyś tak zadzwoniła do dziadka? - zaproponowała Fran.
Szczerze mówiąc, myślałam o tym już wcześniej, ale bałam się, że dziadek powie o wszystkim moim rodzicom, a oni dadzą mi zakaz na odwiedzanie Fran przez rok. Co najmniej.
- Chyba nie mamy innego wyjścia.
Zadzwoniłam do dziadka, ale na moje szczęście nie było go w domu.
(Uwaga. Od tego momentu akcja stanie się całkowitą fikcją. Wszystko co przeczytaliście powyżej zdarzyło się naprawdę).
- Co teraz, Fran? - jęknęłam.
Przyjaciółka nie odpowiedziała mi. Pewnie tak jak ja nie miała pojęcia co dalej.
- Hej, sorry, że przeszkadzamy - odezwał się jakiś głos za moimi plecami. - Ale wyglądacie na zagubione.
- Diego! - Francesca rzuciła się na szyję jednego z chłopaków. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. Powiedz, że przyjechaliście tu samochodem.
- Tak się składa, że zgadłaś. Ale poczekaj, jakoś nam się nie spieszy.
- Za to nam tak - wtrąciła się.
- Jestem Diego. - Brunet całkowicie zignorował jej słowa i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Camila. - Uśmiechnęłam się do niego. - A ty to...? - zwróciłam się do jego kolegi.
Diego niespecjalnie przypadł mi do gustu, ale chłopak, który stał za nim... Miał śliczne, duże oczy, włosy postawione na żel i zabójczy uśmiech.
- Federico, ślicznotko. - Pochwycił moją dłoń i musnął ją ustami.
Rumieniec wstąpił mi na twarz, a nerwowy chichot wyrwał się z krtani.
- Znalazł się romantyk - prychnął drugi,  wywracając oczami.
- Camila takich lubi - odezwała się moja przyjaciółka. - Fede, startuj do niej śmiało, wolna jest.
Myślałam, że uduszę ją gołymi rękami.
- Lepiej powiedzie co się takie wydarzyło, że tak bardzo ucieszył was nasz widok. - Diego postanowił zmienić temat. - Chodźcie. - Skinął głową w stronę srebrnego wana.
Opowiedziałam im wszystko, z każdym najmniejszym szczegółem.
Federico, siedzący ze mną z tyłu potarł poje ramie, by dodać mi otuchy.
- Już jesteś bezpieczna - zapewnił.
- Z rycerzem Federico zawsze - prychnął jego kumpel. - Zjecie coś?
- Chętnie. - Fran pokiwała głową jeszcze zanim zdążyłam się odezwać.
- To super, znam fajną całodobową pizzerię niedaleko. Dają też na wynos.

Zaparkował auto na parkingu i razem z Francescą poszedł złożyć zamówienie.
Ja i Federico siedzieliśmy chwilę w cichy, żadne z nas nie odważyło się odezwać nawet słowem.
- To... - zaczął po chwili. - Gdzie właściwie mieszkasz.
- Na obrzeżach. Wiesz gdzie jest Dolina? - Pokiwał głową. - Za stacją paliw jest osiedle domów jednorodzinnych.
- Serio? - Uniósł brwi.
- Tak, a co?
- Mieszkam tam. Znaczy, wiem, że to duże osiedle, ale to aż dziwne, że wcześniej się nie spotkaliśmy.
Przyznałam mu rację, po czym znów zapadła między nami kłopotliwa cisza.
- Trochę chłodno się robi. Diego chyba wyłączył ogrzewanie. - Tym razem ja podjęłam temat.
Fede bez słowa zdjął z siebie bluzę i zarzucił mi ją na ramiona. Uśmiechnęłam się, chociaż nie o to mi chodziło.
- Nie będziesz marzł, dziękuję. - Oddałam mu okrycie.
- To chodź, przysuń się, jak cię przytulę, będzie ci cieplej - uśmiechnął się.
Wtuliłam się w niego. Pachniał cudownie, jego skóra była jak aksamit, a przez materiał koszulki czułam pod palcami jego twarde mięśnie brzucha.
- Mam wrażenie, że skądś cię znam, jeśli mam być szczera - szepnęłam.
- Być może - przyznał. - Ty też wydajesz się znajoma. Może kiedyś gdzieś się minęliśmy.
Po raz kolejny cisza wypełniła przestrzeń. Tylko tym razem nie była ona tak nieprzyjemna. Przeciwnie. Całkiem miło się jej słuchało.
- O popatrz, mówiłem. - Głos Diego dobiegł moich uszu i jak poparzona oderwałam się od chłopaka.
- Wyłączyłeś ogrzewanie, myślałam, że zamarznę! - odezwałam się szybko, domyślając się o co mu chodziło.
- Zrobisz wszystko, żeby wygrać zakład. Oszust. - Fran uderzyła go w ramię.
- Założyliście się o nas?! - Do rozmowy włączył się Federico.
- No już, zluzujcie. Jedziemy jeść.

Pokój Diego był typowo chłopięcy. Ja i Fran siedziałyśmy na miękkim łóżku przykrytym niebieską pościelą, Fede rozłożył się w pufie wypełnionej drobnymi, styropianowymi kuleczkami, tak, że bez problemu zmieniała kształt, a sam lokator leżał na dywanie.
Od trzech godzin graliśmy w wyznania i dowiedziałam się o nich już naprawdę sporo. Sama musiałam odpowiedzieć na kilka niefajnych pytań, oczywiście zadanych przez przyjaciela Fran, Diego.
- Camila - zwrócił się do mnie po raz kolejny. - całowałaś się już?
Fakt, że mam szesnaście lat, w życiu się nie całowałam, ani nawet nie miałam chłopaka. chyba można uznać za nieco krępujący. Ale nie miałam wyboru. Umówiliśmy się, że będziemy grać szczerze, a żadna informacja nie wyjdzie poza drzwi tego pokoju.
- Nie - przyznałam.
- No nieźle. - gwizdnął złośliwie. - Mogę udzielić ci darmowej lekcji, jeśli chcesz.
- Spasuję - prychnęłam. - Ale może Fran skorzysta.
- Fuj! - Rzuciła we mnie poduszką. - Ja już się całowałam, głupku.
- Blefuje! - krzyknęłam.
Każde kłamstwo równało się wykonaniu jednego zadania wymyślonego przez kogoś innego. W tym wypadku powinnam to być ja, ale odstąpiłam tej przyjemności Hiszpanowi.
- Biedna Camila - zaśmiał się.
- Co? Czemu ja?
- Bo ona wcale nie ściemniała. - wyjaśnił, a ja z powątpiewaniem popatrzyłam na czarnowłosą. - Całowaliśmy się.
- Co?! I nic o tym nie wiem?!
- Tak jakoś wyszło. - Obojętnie wzruszyła ramionami.
Po raz kolejny w ciągu tej doby miałam ochotę skrócić ją o głowę. Nie dość, że wyszłam na idiotkę, to jeszcze niesłusznie oskarżyłam ją o blef, więc Diego teraz mnie musi wymierzyć zadanie, a ja nie mam już możliwości odmowy.
Chłopak uśmiechnął się chytrze. Spojrzał najpierw na mnie, potem na Federico, potem znów na mnie i już byłam pewna, że nie oznacza to nic dobrego.
Ukryłam twarz w dłoniach czekając na okrutny wyrok.
- Chyba kazanie wam się przelizać nie będzie zbyt okrutne?
- Będzie! - zareagowałam.
- Słońce, to jej pierwszy pocałunek, nie sądzisz, że... - zaczęła Fran, ale nie było jej dane skończyć.
- Nie.
- No jasne - jęknęłam. - Ale że tak przy was?
- Raczej. Inaczej moglibyście oszukiwać.
I moja nadzieja prysła jak bańka mydlana. Mogłam przedłużać w nieskończoność, ale na nic by się to zdało. Rodzice myślą, że śpię u Fran, więc nie mogłam nawet liczyć na niespodziewany telefon. Byłam skazana na pocałunek z Federico.
Wstałam z łóżka i strzepnęłam z bluzki nieistniejące paprochy.
- Nie przekona cię nawet fakt, że są między nami dwa lata różnicy i poznaliśmy się dzisiaj? - jęknęłam żałośnie, ale on tylko zaprzeczył.
- Ciesz się, że to tylko całus. Zawsze mogłem wymyślić coś lepszego.
Posłałam mu nienawistne spojrzenie.
- Powinnam być ci wdzięczna za ratunek, ale bardziej mam ochotę zepchnąć cię z balkonu - wymamrotałam.
- Nie przedłużaj. - Wywrócił oczami. - Chyba, że wolisz na kolana i..
- Nawet nie kończ - warknęłam. - Jeszcze raz, a przysięgam, że spełnię moją groźbę.
Uniósł ręce w obronnym geście. Wzięłam głęboki wdech, wypuściłam powietrze nosem i stanęłam twarzą twarz z Federico.
- Postaram się, żebyś miała dobre wspomnienie z pierwszego pocałunku - szepnął i mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie. - Nie zwracaj na nich uwagi. Wyobraź sobie, że jesteśmy w jakimś pięknym miejscu, na przykład w ogrodzie różanym, a ja jestem twoim wymarzonym chłopakiem. Gdy będziesz gotowa, zamknij oczy.
Pokiwałam głową. Fede jest kochany, stara się ułatwić mi tą chwilę, mało kto postąpiłby tak jak on.
Zbudowałam w głowie maleńki, idealny, romantyczny świat, tak jak kazał. Tylko jakoś nie umiałam zastąpić go nikim innym. Powoli zamknęłam powieki.
Poczułam jak silne ręce zacisnęły się na mojej talii, całym ciałem przywarłam do ciała Federa. Coś ciepłego przyległo do moich ust i dopiero po chwili zorientowałam się, że to jego usta. Przesuwały się wolniutko wzdłuż moich warg, pieszcząc je swoim dotykiem. Nieświadomie, leciutko otworzyłam buzię, a on wykorzystał ten moment. Uniesiona chwilą przerzuciłam ręce na jego szyję.
- Dlaczego ty nie robisz tego tak zmysłowo? - usłyszałam szept mojej przyjaciółki i uśmiechnęłam się, jednak ciągle trwałam w pocałunku.
- No dobra, już możecie dać sobie spokój - oznajmił Diego.
Zamiast oderwać się od chłopaka i nieśmiało wrócić na poprzednie miejsce, posunęłam się krok do przodu i delikatnie dotknęłam jego języka swoim. Nie musiałam tego powtarzać, by zrozumiał o co mi chodzi. Rozpętałam tym małą wojnę między nami.
Czułam, że przez chwilę unoszę się nad ziemią. Federico usiadł i posadził mnie sobie na kolanach. Przerzuciłam jedną nogę tak, że siedziałam na nim okrakiem. Powoli zaczęło brakować mi tlenu.
W końcu oderwałam się od niego, oddychając ciężko.
- Uczcie się chłopcy, to się nazywa pocałunek - zaśmiałam się, wachlując się ręką.
Poprawiłam włosy. Patrzyłam w jego oczy i nie umiałam się od nich oderwać.
- Hej, wiecie, że nie jesteście tu sami? - odezwał się Hiszpan.
- Zamknij się - wymamrotałam. - Tak jakby jesteśmy i to twoja wina.


Od tamtej nocy nie maiłam kontaktu ani z Diego, ani z Federico. To trochę bolało, bo tak jakby, chyba, coś poczułam do przyjaźniejszego z chłopaków.
Ale czego ja się mogłam spodziewać?
Pierwszego września przestąpiłam próg nowej szkoły. Ludzie ubrani w białe koszule,  tłoczyli się przy wejściu na salę gimnastyczną, gdzie miał odbyć się apel rozpoczynający nowy rok szkolny. Jakimś cudem udało mi się przepchać przez tłum i znaleźć się w środku, gdzie wcale nie było luźniej. Rozejrzałam się uważnie w poszukiwaniu Fran, ale nigdzie jej nie było. Zobaczyłam za to kogoś innego, kto zmierzał w moją stronę. Federico we własnej osobie. Myślałam, że padnę.. Wydawał się jeszcze większym przystojniakiem, a ja myślałam, że to niemożliwe.
- Cami? - odezwał się, gdy był już na tyle blisko, że mogłam go usłyszeć. - Pięknie wyglądasz.
- I vice versa.
- Dwa tygodnie, a ty już zdążyłaś zmienić fryzurę.
Miał rację, pofarbowałam włosy.
- Ym... no tak.
- Ładnie.
- Dziękuję.
I na tym nasz dialog dobiegł końca. Na chwilę.
- No dobra, nie będziemy gadać tak, jakbyśmy się nie znali. Cały czas o tobie myślę i to chyba jakieś cholerne przeznaczenie, że właśnie tu teraz jesteś. Cały czas czuję na ustach twój malinowy błyszczyk i nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym znowu go posmakować. - wyznał.
- Mam go teraz na ustach - podsunęłam nieśmiało, uśmiechając się delikatnie.
Tak, chciałam znów wzlecieć wysoko, niesiona jego cudownym pocałunkiem.
Tak, chciałam oddać mu dusze, serce i ciało.
Tak, chciałam posunąć się dalej, dużo dalej, niż wcześniej.
Tak, nawet jeśli nie powinnam.

Chłodne kafelki otulające ściany damskiej toalety stykały się z moimi nagimi plecami.
- Podsumowując - szepnęłam. - Znamy się około trzydziestu godzin, jestem od ciebie młodsza o dwa lata i chcę dać się wykorzystać.
- Nie wykorzystuję cię - mruknął, składając czuły pocałunek na mojej szyi.
Serce kołatało mi w piersi. Był pierwszy dzień szkoły, powinnam być teraz na apelu, a tym czasem byłam bliska utracie dziewictwa w szkolnej toalecie. Super.
Niestety, albo na szczęście, głos serca zagłuszał zdrowy rozsądek.

- Gdzie byłaś cały czas? - zapytała Francesca, zastępując mi drogę do wyjścia ze szkoły.
- Em... - Przełknęłam ślinę. - Byłam z Federico...
- Co? Co wyście robili? - Przyglądała mi się badawczo.
- Rozmawialiśmy.
- I?
- Całowaliśmy się.
- Tak?
- I przeleciał mnie w toalecie - szepnęłam.
- Co zrobił?!
- To co słyszałaś. A teraz przepraszam, chcę przejść.
Wyminęłam ją i ruszyłam przed siebie. Nie żałowałam absolutnie niczego.

I bardzo dobrze, że nie żałowałam, bo teraz jestem szczęśliwą mężatką z dwójką małych dzieci i nie ma osoby bardziej spełnionej niż ja, na całym świecie.
 A wszystko przez najgorszy dzień w moim życiu.
~
Hejo!
Dziś pierwszy dzień nowego roku. Mamy 2016 Miśki! Jakoś tak ciężko mi w to uwierzyć.
Tak jak pisałam wczoraj - 2015 był dla mnie cudownym rokiem i ciężko jest mi go żegnać.
W każdym bądź razie, przybywam z OneShotem.
Chciałabym, żebyście zostawili po sobie ślad. Tak na dobry początek :D
Bardzo Was kocham!
Do jutra!
~
Ps. Jeśli jesteście ciekawi jak w końcu skończył się tamten okropny dla mnie dzień: dziadek kazał mi zadzwonić do wujka, a ten przyjechał po nas i odwiózł do Kariny (link do jej bloga na dole), gdzie wypiłyśmy herbatki ( jak ja kocham herbatki). Pod wieczór przyjechał po mnie tata i wróciłam do domu, ale ciągle byłam roztrzęsiona. A kiedy jechałyśmy z wujkiem do Kari przejeżdżałyśmy obok komisariatu i tam właśnie był ten facet, siedział w wozie policyjnym z zakrwawioną głową. Do tej pory nienawidzę tamtej całej dzielnicy, brrr. Rodzicom i tak powiedziałam, gdy już porządnie ochłonęłam - żeby nie było ;)
Link do bloga Kariny - [klik]