sobota, 25 kwietnia 2015

Mi Amor - 13.


~ "Kochanie, to nie jest dla ciebie dobre" ~


*Ludmiła*
Siedziałam na korytarzu Studia, niecierpliwie czekając, aż wreszcie wywieszą listę przyjętych kandydatów. Być może to dziwne, ale chciałam dostać się do tej szkoły. Sama nie wiedziałam czemu. To miejsce bardzo mi się podobało, nastawiało pozytywnie i czułam się tu dobrze. Mimo iż wiedziałam, że zbyt długo, niestety, się tu nie pouczę, chciałam chociaż troszkę. 
Znudzona, chodziłam po korytarzu w tą i z powrotem. Prawie nikogo poza mną nie można było spotkać w budynku, tylko kilka osób kręciło się gdzieniegdzie. Faktycznie, było bardzo wcześnie. 
Nagle poczułam, że ktoś obejmuje mnie w talii, od tyłu. Mocno się przestraszyłam, ale nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Odwróciłam delikatnie głowę, by zobaczyć, kto za mną stoi i oniemiałam. 
- F- Fede? - wyszeptałam. 
Uwolniłam się z jego objęć. Patrzyłam prosto w oczy Włocha, tak niezwykle piękne. Nie mogłam wydusić słowa. Czułam, że po policzkach spływają mi łzy. Nie rozumiałam, skąd się tu wziął, lecz pomimo wszystko byłam tak strasznie szczęśliwa. 
- Lud - przytulił mnie. - Muszę ci wszystko wyjaśnić. Ale tu nie jest bezpiecznie, ona ma w tym miejscu kamery, musimy się gdzieś zaszyć, tak, żeby nas nie widziała - mówił mi do ucha. 
Nie miałam pojęcia o kim mówi, a mimo to pociągnęłam go za rękę w stronę wyjścia. 
Przysiedliśmy na ławce, w parku, kilka ulic dalej.
- Zanim cokolwiek powiesz - zaczęłam, ciągle płacząc - musisz o czymś wiedzieć. Bo... bo ja cię kocham. 
Nie otrzymałam odpowiedzi, zamiast tego poczułam jego wargi na moich. Przymknęłam powieki... Tak aksamitne, tak cudowne... 
- Kocham cię najbardziej na świecie - złapał mnie za dłonie, gdy oderwaliśmy się od siebie. - Kochanie, to nie jest dla ciebie dobre. Ona tu jest, ona cię widzi. Nie wiem kim  jest, ale jej plan jest straszny, musisz uciekać, proszę. 
- Nigdzie nie ruszę się bez ciebie - pokręciłam głową. - Teraz, kiedy tu jesteś, nie możesz znowu zniknąć, zostawić mnie samą.
- Lusia, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Znajdę cię, gdziekolwiek będziesz - chłopak pogłaskał mój policzek. 
Moje serce rozrywało się na pół. Przeszywający ból zajął całe moje ciało. Usta drgały, a ręce zacisnęły się w pięści na jego koszulce. 
Nie mogłam znów go stracić, nie mogłam już spuścić go z oczu, nie mogłam pozwolić, by ponownie wszystko się rozpadło. 
- Nie rób mi tego - wychlipałam. 
- Muszę... Ludmiła, Ludmi, Ludka, Lud, Lu... 
Poderwałam się z miejsca. Ten sen był tak strasznie realny, tak bardzo realny, że aż niemożliwy... Rozejrzałam się wokoło. Siedziałam na jednej z puf w Studiu. Koczowałam tu od rana, ze zmęczenie musiałam usnąć.
Niewiele ludzi było wokół, odwróciłam głowę. Przy wejściu stał chłopak... Źle widziałam jego twarz, patrząc pod światło. Musiałam zmrużyć oczy, by dostrzec ten śliczny uśmiech i grzywkę, jak zawsze postawioną na żel.
- Fede?! - krzyknęłam, rzucając się ku niemu.

*Federico*
Blondynka wpadła mi w ramiona. Byłem niezwykle szczęśliwy, widząc ją, uśmiechniętą, czując jej zapach i mając ją w swoich objęciach.
- Ludmi - szepnąłem do niej. - Nie masz pojęcia jak się cieszę, że cię widzę.
- Tak bardzo się martwiłam - moczyła mi koszulkę swoimi słonymi łezkami.
Odsunąłem ją od siebie na długość ramion. Dłonią, starłem małe kropelki z jej policzków. Była taka kochana, bezbronna. Miałem ochotę pocałować ją, przytulić mocno i już nigdy, nigdy nie puścić.
- Uroczo wyglądasz, gdy śpisz - uśmiechnąłem się. - I przez sen wymawiałaś moje imię. Śniłem ci się?
Twarz złotowłosej spowił rumieniec. Słodko przygryzła wargę i przytaknęła, skinieniem głowy.
- Lusia, nie chcę cię stracić już nigdy więcej, kocham cię - ująłem jej twarz w dłonie.
Chciałem by wiedziała. Nawet jeśli Panienka X znów będzie czegoś ode mnie chciała, nie będę już tak niespokojny, wiedząc, że Lu wie, co do niej czuję.
- Na serio? - błądziła wzrokiem po mojej twarzy, jakby chciała znaleźć tam odpowiedź.
- Posłuchaj - wskazałem na moje serce - ono bije w rytmie twojego imienia.
- Federico, spełniasz moje największe marzenia.
Zbliżyłem jej twarz do swojej i pocałowałem ją bardzo, bardzo delikatnie. Potrzebowałem tego, potrzebowałem poczuć jej smak.
- Kochanie, grozi ci niebezpieczeństwo - odezwałem się nagle. - Ta kobieta, kimkolwiek jest, pewnie już na nas patrzy i planuje coś złego.
- Tu są jej kamery, prawda? - zapytała, rozglądając się.
Trochę zaskoczyła mnie tym stwierdzeniem. Zamrugałem kilka razy, po czym potwierdziłem jej tezę.
- Musisz być mega ostrożna, obiecaj mi to - założyłem kosmyk jej włosów za ucho. - Ja znów zniknę, jeśli nie odezwę się do jutra, znaczy, że ona... Jeszcze będziemy szczęśliwi, razem.
Ostatni raz musnąłem jej malinowe usta, po czym odszedłem. Nie spoglądałem za siebie, nie zniósłbym widoku Lucii tak smutnej i przygnębionej z mojego powodu. To trochę egoistyczne podejście do sprawy, jednak w ten sposób obojgu nam będzie lepiej.
Chciałem móc zaopiekować się nią, być przy niej cały czas, ale nie mogłem, nie teraz.
Poszedłem w stronę centrum. Powinienem wtopić się w tłum, pozostać niezauważonym.

*Gery*
Podbiegłam do Ludmiły, gdy tylko Federico oddalił się na bezpieczną odległość. Znam obojga od bardzo dawna, ale nie widzieliśmy się masę lat.
Byłam bardzo ciekawa, czy którekolwiek z nich mnie pozna. Choć szczerze w to wątpiłam, miałam taką nadzieję. Nie dość, że to zaoszczędziłoby mi mnóstwo czasu i zbędnej roboty dla NIEJ, może udałoby mi się znaleźć kogoś, z kim mogłabym nieraz spędzić czas.
- Ludmi? - złapałam ją za ramię.
Blondynka szybko odwróciła się w moją stronę. Na jej twarzy można było wyczytać przede wszystkim zmieszanie, ale i ból. Wiedziałam, że cierpi przez to, co się dzieje. Ona kocha Fede i to, że mogła go zobaczyć było jak miód na serce dla skalanej duszy.
Czułam się źle, robiąc jej taką krzywdę. Niestety zbyt późno dowiedziałam się o co w tym wszystkim chodzi, by móc zrobić krok w tył. Moje życie, albo jej smutek. Wybór był banalny. Przecież doskonale wiem, że oni oboje są dla szafowej bardzo ważni i pilnuje ich jak oczka w głowie. Nie wiem po co jest ta cała gra, nie mam pojęcia co ona chce w ten sposób osiągnąć. Tok myślenia tej kobiety jest dobijający.
- Przepraszam, czy my się znamy? - moje rozmyślenia przerwał głos Lud.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak jak przypuszczałam, nie miała bladego pojęcia kim jestem.
- Tak, znamy się. Jestem Gery, taka mała smarkula, co nigdy nie dawała ci spokoju, córka Angeli, z Hiszpanii, kojarzysz może?
- Geruś?! - szeroko otworzyła oczy. - Skąd ty tutaj?
- Przeprowadziłam się do tego miasta, gdy kilka lat temu mama znalazła tu miłość swojego życia - uniosłam kąciki ust.
- Serio? Angela jest gdzieś tutaj? Muszę się z nią koniecznie spotkać - rozweseliła się trochę. Robiło mi się jej żal, nie wiedziała co ją czeka.
- W przyszłym tygodniu wraca z wycieczki, na której była z okazji urodzin. Wiesz, taki prezent ode mnie i jej męża.
- Super - przytuliła mnie.
- Wybaczysz mi, jeśli pójdę? Muszę coś pilnie załatwić, ale mam nadzieję, że jeszcze uda nam się porozmawiać.
Zamachała głową, a ja zaczęłam odchodzić.
Wsadziłam dłonie do kieszeni moich zielonych rurek. Czułam się bezsilna wobec tej wielkiej, szarej eminencji. To potworne, co jedna osoba może zrobić, jak potrafi zniszczyć życie tysiącu innych.
Doszedł do mnie sygnał wiadomości, na który czekałam. Wyjęłam komórkę i szybko sprawdziłam maila od NIEJ.
F.P. znajduje się w Galerias Pacyfico. Czarne BMW z charakterystycznym wgnieceniem czeka za budynkiem.
Zagryzłam wargi. Nie rozumiałam, czemu muszę działać wbrew swojej woli, swoim przekonaniom i ideom.
Na początku było tak fajnie, obiecywali kasę za nic i totalny luz. Musiałam być zupełną idiotką, dając się nabrać na coś takiego.
Stanęłam przy głównym wejściu do galerii, a w jednej z aplikacji, którą dostałam jaką załącznik do swego rodzaju instrukcji działania, śledziłam uważnie każdy krok Włocha. Zbliżał się w moim kierunku.
Po jakichś piętnastu minutach, mogłam już dostrzec go na własne oczy.
Odeszłam kawałek, po to, by rozpędzić się i wbiegnąć w niego.
- Ojeju, przepraszam pana - udałam wystraszoną.
- Nic się nie stało, każdemu mogło się zdarzyć - posłał mi uśmiech. - Chwila... Gery?
- Feder? Ojej! Nie widziałam cię masę czasu! Co tam u ciebie?
- No... chyba ok - obojętnie wzruszył ramionami. - Cieszę się, że cię widzę.
- Chodź, może przejdziemy się i opowiesz mi co robiłeś przez te wszystkie lata?
Tak jakbym nie wiedziała, jakbym nic nie wiedziała. A prawda była inna, znałam niemal każdy szczegół jego życia.
Szliśmy wolno w stronę wyznaczonego miejsca, a gdy przechodziliśmy obok JEJ samochodu, dwóch ludzi w garniturach złapało chłopaka i wciągnęło go do środka.
- Przepraszam - powiedziałam bezgłośnie, tak jakby miało to coś zmienić.

*Ludmiła*
Pablo właśnie wieszał listę z nazwiskami nowych uczniów, kiedy zabrzęczał mój telefon. Odeszłam od zbiorowiska ludzi i stanęłam na boku, z dala od nich.
- Halo? -zapytałam, przykładając słuchawkę do ucha.
Zazwyczaj nie odbieram numerów zastrzeżonych, ale w tym wypadku musiałam. Tliła się we mnie nadzieja, że to Federico...
- Witaj ślicznotko - usłyszałam damski głos po drugiej stronie.
Moje całe ciało przeszedł niepokój, w tym momencie zdałam sobie sprawę, że osoba, która teraz do mnie mówiła, stała za tym wszystkim. Zapewne miała ze sobą Federa, a niedługo będzie mieć i mnie. Zaczęłam nerwowo skubać paznokcie, przełknęłam głośno ślinę.
- Czego ode mnie chcesz? - odezwałam się ściszonym głosem, by nie wzbudzić niczyjego zainteresowania.
- Ja? - zaśmiała się. - Dowiesz się w swoim czasie. Chcę ci tylko powiedzieć, że jest ze mną twój drogi kolega, Pasquarelli. Chcesz mu może coś powiedzieć?
- Zostaw go z spokoju, ty podła jędzo - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Miałam ochotę krzyczeć, płakać, drzeć się najgłośniej jak można, tak, żeby było mnie słychać w każdym najskrytszym zakątku świata, wiedziałam jednak, że nie mogę.
- Głowa do góry, piersi do przodu i uśmiech do kamery - powiedziała tonem, nie zmiennym od tego, którego używała chwilę wcześniej. Najwidoczniej specjalnie wyprowadzała mnie z równowagi. - Twój chłopak cię ogląda.
Moje serce znów zaczęło bić szybciej i nie wiedziałam tylko, przez co. Nazwanie Fede moim chłopakiem było naprawdę piękne i trochę podniosło mnie na duchu.
- Daj mi go do telefonu - wzięłam głęboki wdech. Chciałam utrzymać pozory opanowanej, wyciszonej, jednak gdy tylko usłyszałam jego głos w słuchawce, coś we mnie pękło.
Nie umiałam już dłużej trzymać się w ryzach, upadłam na samo dno, leżałam na bezkresnym ołtarzu cierpienia, modląc się tylko o miłość i zwykłe życie.
Łzy spływały potokiem po mojej bladej twarzy, miałam wrażenie, że zaraz stracę siłę, nawet na stanie. Przykucnęłam przy jednej ze ścian.
- Z- zro - robię wszy - szystko, żeby - śmy byli szczę - ęśliwi - wychlipałam w słuchawkę.
- Będziemy - usłyszałam tylko.
Potem tylko trzy głuche sygnały, huki piorunów rozrywających moje ciało.
Zupełnie opadłam z sił, pozwoliłam krwi wylać się z żył, sercu stanąć, a duszy ulotnić się daleko.

*Diego*
Tym razem w szkole pojawiłem się z niewielkim opóźnieniem. Na korytarzach było już zupełnie pusto i miałem właśnie wejść do klasy, gdy moją uwagę przykuła drobna, skulona postać pod jedną ze ścian. Podszedłem do istotki i dopiero gdy byłem bardzo blisko, dostrzegłem, że to ta śliczna blondynka zalewa się łzami. Lekko dotknąłem jej kolana, podkulonego pod brodę, a ona uniosła na mnie swoje smutne oczka.
- Ej, co się stało? - zapytałem troskliwie, przykucając obok niej.
- Mój... mój chłopak - łykała słone kropelki - on... - zagryzła wargi i ukryła twarz w dłoniach, zdawało mi się, że coś ugrzęzło jej w gardle i nie była w stanie nic powiedzieć.
- Spokojnie, już dobrze - objąłem ją, a po chwili wziąłem na ręce.
- Co ty robisz? - pisnęła cichutko, ale nie wyrywała się, a wręcz przeciwnie, oplotła moją szyję rękami.
Pod wpływem jej dotyku, poczułem jak po moim całym ciele przechodzą przyjemne dreszcze.
Niosłem ją przez pół miasta i wcale nie obchodziło mnie to, że ludzie patrzą na mnie dziwnie, że rzucają pytające spojrzenia. Uśmiechnięty, że mogę ją nieść, kierowałem się w stronę plaży i dopiero tam, położyłem ją na rozgrzanym piasku.
- Popatrz - zacząłem cicho - morze, bezkresna toń, głębia, ocean, niebo, nigdy nie kończący się wszechświat. Słońce, wysoko, daleko. Z tej perspektywy nasze problemy są tak niewielkie. A jednak wierzę, że spotkało cię coś strasznego. Spróbuj przez chwilę o tym nie myśleć, zmienić coś, przypomnieć sobie, jak wygląda szczęście, radość.
- Nie umiem. Jedyna osoba...Ja tak go kocham - wychrypiała
Jej niemal białą twarzyczkę pokrywał mocny rumieniec, a usta, malinowe od płaczu,drżały leciutko.
- Masz mnie, słonko. Pamiętaj o tym - pocałowałem ją delikatnie w czółko. - A teraz otrzyj każdą pojedynczą łzę i pozwól mi wreszcie cieszyć się twoją radością. - umieściłem palce w kącikach jej ust, po czym uniosłem je do góry. - Od razu lepiej - wyszczerzyłem rząd białych zębów w uśmiechu.
Lu spojrzała na mnie z irytacją, po czym wybuchnęła śmiechem. Własnie o to mi chodziło. Mógłbym zrobić wszystko, by widzieć radość na jej twarzy.

*Lena*
Podeszłam do listy nowych uczniów i uśmiechnęłam się z satysfakcją. Moja kuzynka, Gery dostała się do Studia. Jest świetną tancerką, będzie najlepsza wśród tych wszystkich pozostałych beztalenci.
Odwróciłam się z zamiarem wejścia do pokoju nauczycielskiego, gdy usłyszałam śmiech dochodzący ze strony głównego wejścia. Zwróciłam się w tamtą stronę, a moim oczom ukazał się Diego z jakąś dziewuchą.
-Zdaje się, że trwają lekcje, panie Hernandez - złożyłam ręce na piersi. - Marsz do klasy, albo będę musiał wyciągnąć wnioski z twojego postępowania.
Chłopak momentalnie zniknął z mojego pola widzenia.
- A ty co? - warknęłam do niej. - Jesteś uczennicą tej szkoły? Bo jeśli nie, to musisz wyjść.
- Ja nie wiem - niepewnie popatrzyła na mnie, a potem a kartki wiszące na tablicy ogłoszeń.
Przepuściłam ją, by mogła sprawdzić, czy dostała się do Studia i ku jej wielkiej uciesze, tak, dostała się.
- Nie ciesz się zbyt długo - mocno chwyciłam ją za łokieć. - Będę twoją nauczycielką, a to na zdrowie ci nie wyjdzie.

~
Misiaki, jak Wam poszły egzaminy? Kto pisał? Cały czas trzymałam kciuki ^^
Reszta gimnazjalistów miała trochę luzu, ehehehe :) Miałam czas napisać rozdział wcześniej, na spokojnie ^^
Szczerze mówiąc, to moim zdaniem ten rozdział jest znośny :)
Mamy trochę Fedemili ^^
Proszę, napiszcie swoje opinie :**
~
Spojlerek z 14. ^^
- Lu i Diego zbliżają się do siebie
- Ktoś podsłuchuje rozmowę Leny z Gery
- Ludmiła 'poznaje' Angie.
~
No, także ten... KOCHAM WAS!!
~
Chciałam podziękować Lilce za pomoc przy rozdziale <3
(mam nadzieję że nikt się nie obrazi, za to, że dziękuję ;-;)
~
Ok, jest godzina 03.06 w nocy, chyba idę spać :D

niedziela, 19 kwietnia 2015

Mi Amor - 12.

~ "Nikt JEJ nie widział"  ~
 


*Ludmiła*
Nie chcę się chwalić, ani nic, ale moje przesłuchanie do Studia wyszło świetnie, na pewno przejdę i stanę się uczennicą tej szkoły. Przerosłam samą siebie w tym, jak się zaprezentowałam.
- Byłaś świetna, kochana! - niespodziewanie podbiegła do mnie Nati i uściskała, chyba z całej siły, bo nie mogłam oddychać.
- Ej, udusisz mnie! - pisnęłam.
Dziewczyna puściła mnie i zaśmiała się uroczo. Jest świetną przyjaciółką.
- Lu, ja muszę iść na zajęcia z Pablo, ale poczekaj na mnie, to potem pójdziemy gdzieś razem, okay?
Pokiwałam ochoczo głową. Popatrzyłam jak znika za drzwiami do jednej z sali, a sama usiadłam na fotelu stojącym na korytarzu. Wyciągnęłam z torebki telefon i zaczęłam przeglądać internet.
- Hej - usłyszałam nagle nad sobą.
Uniosłam wzrok znad ekranu. Przede mną stał wysoki chłopak, niezbyt ładny, z tak malinowymi ustami, jakby je sobie pomalował szminką.
Ale, nie będę oceniać książki po okładce. Może być przecież miłą, fajną osobą.
- Cześć - uśmiechnęłam się wstając.
- Chciałem ci powiedzieć, że widziałem twój egzamin wstępny i byłaś świetna. Masz prawdziwy talent.
Zawstydziłam się trochę. Jeszcze nigdy, nikt nie mówił mi czegoś podobnego. Było mi bardzo miło, nawet trochę się zawstydziłam. Nerwowo skubałam końcówki włosów, wbijając wzrok w ziemię.
- Dziękuję - uniosłam kąciki ust. - A tak w ogóle, to jestem Ludmiła - podałam mu dłoń.
- Wiem..y...Więc, miło mi cię poznać - przejęzyczył się. - Clement.
Porozmawialiśmy trochę. Miło z nim spędziłam czas. Okazało się, że uczy się w tej szkole i choć nie ma jakiegoś super głosu, całkiem nieźle gra na różnych instrumentach.
Bardzo szybko minął mi czas z nim i nawet się nie spostrzegłam, gdy pojawiła się Nat.
- Clem, zostaw ją - warknęła w jego kierunku, kiedy do nas podeszła. - Ona nie da się nabrać na twoje beznadziejne sztuczki.
- Oj, Natuś - zrobił dziwną minę. - Przecież ja wiem, że tylko ty jesteś taka naiwna - prychnął i odszedł bez pożegnania. Niezbyt spodobało mi się to zachowanie, ale może nie jest bezpodstawne.
Razem z czarnowłosą wyszłyśmy ze szkoły, udając się na małe zakupy.
- O co chodzi z tym typem? - zapytałam ni z tego, ni z owego, gdy z dużymi torbami, siedziałyśmy w kawiarni, popijając kawę.
- Bo..on... - w oczach Natalii zalśniły łzy. - Nie mówiłam ci tego, bo ci nie ufałam, ale teraz ci ufam i nie chcę, żeby tobie też to zrobił... - mówiła cicho, słabym głosem. - On mnie.. - przełknęła ślinę - zgwałcił.
Zakrztusiłam się piciem, które piłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Wydał się taki miły i wesoły. Ufam Natce, nie okłamałaby mnie. To on jest takim podłym hipokrytom. aj
- Zgłosiłaś to na policję? - zapytałam, dotykając jej dłoni.
- Nie mogę. Nie pytaj mnie czemu, nie powiem ci, po prostu nie mogę - odwróciła wzrok.
Nie mówiąc nic, przytuliłam ją. Moje biedactwo.

*Clement*
Słodka, mała blondyna nie wie, że wiem o niej niemalże wszystko. Znam jej przeszłość i przyszłość, przewiduję jej każdy ruch. Może i jestem 'chłopakiem na posyłki', ale ja też mam z tego zyski.
Jestem wredny i egoistyczny, można powiedzieć też że bezwzględny. Ale nie ja jedyny. Są gorsi ode mnie, znam ich dobrze, to przez nich stałem się taki, jaki jestem. Teraz już mi to nie przeszkadza. Pracuję na nich, oni mi płacą. Wszystko to opiera się jedynie na kasie, zyskach. Materializm nieraz jest przerażający, i to, co ludzie są w stanie zrobić dla pieniędzy.
- Odpieprz się od niej - moje przemyślenia przerwał Diego, który trzymał mnie za koszulkę. - Nie próbuj zrobić jej krzywdy.
On też w tym siedział, byliśmy wspólnikami, przyjaciółmi. Ale w końcu zrezygnował, bo niby się zakochał. Jego dziewczyna musiała umrzeć, trochę mi jej szkoda, biedna, chorowała ciężko. Teraz niby prowadzi normalne życie, jak to nazywa, ale to tylko pozory, ONA ciągle ma go pod lupą.
Tak na prawdę nigdy, nikt JEJ nie widział. Wszyscy, którzy w tym są, wiedzą, że jest kobietą i nic więcej.
- Będę robić co mi się podoba - zaśmiałem się.
- Trzymaj się od niej z daleka, radzę ci, śmieciu - plunął mi w twarz.
Odszedł, pozostawiając mnie samego. To nie było potrzebne, teraz pożałuje, że ze mną zadarł, i on i ta cała Ludmiła.

*XXX*
Stukot moich wysokich szpilek roznosił się po całym budynku. Dostałam telefon od znajomego, z informacją, że nasza kochana Ludmiła jest już w Studiu On Beat.
Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem, który ułożyłam. Ona i jej wielka przygoda, Federico, który ciągle truje, by zostawić ją w spokoju, Violetka... Oni wszyscy będą cierpieć. Będą bardzo cierpieć. Latami pracowałam na to, co teraz osiągam i wiem, że ich zniszczę. Zapłacą mi za wszystko. Każdy z nich ma jakiś słaby punkt, w który należy uderzyć, by zmienić ich w proch.
Doszłam do końca długiego, ciemnego korytarza. Kluczykiem, który trzymam zawsze w tylnej kieszeni spodni, otworzyłam masywne drzwi. Zamknęłam je za sobą, po czym przeszłam przez jeszcze jedne, działające na skaner soczewki.
W pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo monitorów, dzięki którym mogłam obserwować każdy ruch Ferro. On Beat jest usiane moim tajnym sprzętem.
Usiadłam na krześle obrotowym i piłując paznokcie, obserwowałam blondynę. Wszystko co robiła. Każdy krok, każda wypowiedziana przez nią głoska.
Nie wiedziała, że ktoś nad nią jest, bo skąd miała wiedzieć. Zdążyłam już zauważyć ją przy czarnowłosej dziewczynie w kręconych włosach.
Zamoczyłam usta w kawie, gdy nagle przyszedł mi do głowy świetny pomysł, który mógłby już troszkę podjudzić tego naiwnego dzieciaczka, który sądzi, że nie wiem, co planuje. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że na dziś wieczór zaplanował sobie ucieczkę.
W każdym bądź razie, wzięłam ze sobą laptopa i przenośnym dyskiem kamer, po czym wyszłam, dokładnie zamykając za sobą przejście.
- Proszę pani - w pewnym momencie podeszła do mnie jakaś dziewczynka, której nie znałam. - Bo ja mam sprawę, bo tam...
- Zamknij się - syknęłam. - Nic mnie to nie obchodzi. Weź idź zjeść obiad, czy co tam chcesz.
Wyszłam z budynku, kierując się w miejsce, gdzie przetrzymywałam Federico.
- Fede, przyszłam! -zaśmiałam się. - Mam coś co cię może za in te re so wać...  - przesylabizowałam i podkreśliłam ostatnie słowo. Stanęłam za nim, by mnie nie widział i otworzyłam przed nim laptopa.
Kliknęłam w ikonkę z odpowiednim nagraniem i przyglądałam się jak ten zapchlony kundel, cierpi.
O to chodziło. Widziałam ból w jego oczach, widziałam tęsknotę wymalowaną na twarzy i strach o nią. Wszystkie te uczucia mieszały się, tworząc miłość i nienawiść. 

*Federico*
Ona wyszła, zostając mnie samego z zamkniętym laptopem i własnymi myślami. Nie trzasnęła drzwiami,  co niemało mnie zdziwiło. Zawsze wychodziła, impulsywnie zamykając. Tym razem zobaczyłem nawet, że drzwi są niedomknięte, pozostały lekko uchylone.
Byłem związany, a to jedyne powstrzymywało mnie od ucieczki. Wiedziałem, że muszę coś wymyślić. Wziąłem głęboki wdech, mój umysł pracował na najwyższych obrotach.
- Cholera, Federico, myśl - szepnąłem do siebie.
Przywołałem w wyobraźni obraz rozweselonej Lu, bo wiedziałem, że pierwszą rzeczą jaką zrobię, będzie odnalezienie jej. Panna X - jak nazywam tą wredną jędzę, która ma jej coś za złe - zrobiła wielki błąd pokazując mi nagranie ze Studia, na którym Clement rozmawia z moja księżniczką. Doskonale wiedziałem, gdzie jest i jak ją znaleźć.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie miałem pomysłu na rozerwanie tych grubych sznurów. Nie miałem nic ostrego, a byłem w jakimś przedszkolu. Jedyne co przychodziło mi do głowy, to kant  biurka, stojącego w rogu. Wolno i cicho przysunąłem się do niego, wtedy moim oczom ukazało się pudełeczko z długopisami, ołówkami, linijkami i... nożyczkami. Udało mi się chwycić jedne i starałem się przeciąć linę. Minęło dużo czasu, ale w końcu moje ręce stały się wolne. Szybko rozwiązałem nogi. Czułem się swobodnie, czułem się wolny i przepełniała mnie radość. Podbiegłem do drzwi, patrzyłem przez szparę. Słońce już zaszło, ale nie było jeszcze bardzo ciemno. Nie zwracałem uwagi na to, gdzie jestem, co mnie otacza. Szybko dostrzegłem wyjście do ulicy. Nie jest daleko, kilka metrów, może z dziesięć. Nikogo nie było wkoło. Zebrałem się w sobie i pobiegłem najszybciej jak potrafiłem. Minąłem wyjście, ale nie przestałem uciekać. Chciałem jak najszybciej stamtąd zniknąć, dowiedzieć się, jak daleko byłem od Buenos Aires.
Gdy nie miałem już siły, zwolniłem. Spojrzałem za siebie i odetchnąłem z ulgą, bo nikogo za mną nie było. Nieopodal widziałem niewielkie miasto.
Tam, zaszedłem do najbliższego sklepu.
- Przepraszam - odezwałem się do sprzedawcy. - Jakie to miasto?
- Jesteśmy w Toledo, kilkadziesiąt kilometrów od Montevideo.
- W Urugwaju? - wytrzeszczyłem oczy, a mężczyzna kiwa znacząco głową.
Wyszedłem szybko. Znam to miasto, doskonale je znam. Nie wiedziałem jak się tu znalazłem, po co tu jestem, ale za do doskonale znałem rozkład pociągów i umiałem trafić do BA. Poszedłem na pobliską stację kolejową i za pieniądze, które miałem w spodniach, a o dziwo mi ich nie zabrali, kupiłem bilet na najbliższy pociąg. Nie czekałem długo na nocny kurs.
Nad ranem byłem już w moim mieście. Od razu popędziłem do Studia, musiałem znaleźć Ludmiłę, po prostu musiałem. 

~
Hi! 
Cio tam? Jak tam? 
Czy w Waszych szkołach teraz jest tak tragicznie jak w mojej? : )
Przepraszam Was za to meeeeega opóźnienie, ale po pierwsze szkoła, po drugie... byłam tak wstrząśnięta odejściem mojego Rugge, że nie miałam siły nic pisać :< 
A co do rozdziału... 
Szczerze mówiąc, to nawet mi się podoba. Nie wiem... A Wam? 
~
Spojlerek? 
- Federico zostaje schwytany
- Ludmiła rozpoznaje Diego 
- Lud spotyka Gery i Len
~
Kocham Was mocno.
~
Mogę mieć prośbę? Wyperswadujcie mi jakość pomysł o odejściu stąd. 

sobota, 11 kwietnia 2015

Mi Amor - 11.

~ "Zostawiłam tą dwójkę w szafie" ~



*Maxi*
Nie mogłam wytrzymać samotności. Ciągłe sprzeczki z ojcem wcale nie pomagają mi odwyknięciu od brania, ale obiecałem to Ludmi, więc dotrzymam słowa.
Chodziłem po parku, z nudów. Już koło siódmej rano na dworze było bardzo ciepło. Tego lata jest goręcej niż zazwyczaj.
- Maxi! - zawołał ktoś za mną.
Odwróciłem się momentalnie i zobaczyłem Luśkę siedzącą na jednej z ławek. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie. Podszedłem i przysiadłem się. Wyglądała ślicznie w białej, przyległem do ciała bluzce na ramiączkach i dżinsowych szortach. Promienie słońca, przedostające się przez liście drzew oświetlały jej rumianą twarz.
- Cześć - przywitałem się.
- Cześć - powtórzyła jak echo. - Wiesz jak dobrze cię znam. Co się stało?
Potarłem kark. Ona zawsze wie, gdy jest ze mną coś nie tak, umie pocieszyć i wie co powiedzieć. Kocham ją, ale jako siostrę, najlepszą przyjaciółkę. Na początku mnie zauroczyła, ale gdy ją bliżej poznałem, mogę śmiało powiedzieć, że nie zbudowalibyśmy razem nic trwałego. Zbyt bardzo się różnimy.
- Ojciec znów się nachlał, stłukł matkę i wyszedł. Nienawidzę go - w moich oczach pojawiły się łzy. Nie lubię okazywać słabości, ale to wszystko mnie przerasta.
Dziewczyna przytuliła mnie. Uwielbiam jak to robi. Wiem, że w niej zawsze znajdę oparcie.
- Chciałbym mieć kogoś, kto mógłby mnie uratować, wyciągnąć z tego wszystkiego - zacząłem. - Nie bierz tego do siebie, ale potrzebuję dziewczyny, która pokocha mnie i będę mógł z nią, w przyszłości zbudować normalny dom, rodzinę...
- Rozumiem cię. Oboje chcemy tego samego, ale potrzebujemy innych osób. To zwariowane, ale prawdziwe. Zresztą życie jest zagmatwane - złapała mnie za rękę. - Wiem, że jesteśmy nierozłączni, ale na pewno nie jako para. Nigdy.
Uniosłem kąciki ust, ona tak dobrze mnie rozumie.

*Ludmiła*
Podczas tej rozmowy z Maxim wpadłam na idiotyczny, ale za razem genialny pomysł. Mieszanka wybuchowa. Zaprosiłam przyjaciela do siebie do domu na kawę, a kiedy już byliśmy w środku pożyczyłam od niego telefon i wybrałam numer Natalii. Ją również do siebie zaprosiłam. Nie musiałam czekać długo by czarnowłosa stanęła w moich drzwiach.
- Naty, to Maxi, Maxi, to jest Naty, poznajcie się, a ja zaraz wracam - uśmiechnięta, opuściłam salon i obserwowałam ich zza ściany.
Siedzieli tylko i patrzyli na siebie, nie mówiąc nawet słowa, co mocno mnie irytowało. Pasują do siebie idealnie, nawet z wyglądu. Tworzyliby świetną parę. Gdyby tylko chcieli, mogliby zakochać się w sobie po uszy, ale po co, skoro można siedzieć bezczynnie.
- Musicie mi pomóc - wparowałam do pokoju.
Nie czekałam nawet chwili, chwyciłam obojga za nadgarstki i pociągnęłam do garderoby.
- Dzisiaj wybieram się na ważne spotkanie i nie wiem w co się ubrać.
Popchnęłam ich w stronę dużej szafy. Natka potknęła się o nogi chłopaka, a on chciał ją złapać. Efekt był taki, że oboje wpadli do szafy, a ja szybko zamknęłam drzwi do niej na kluczyk.
Nie planowałam takiego rozwoju sprawy, ale on również mi odpowiadał. Może gdy będą tak blisko siebie, bez telefonów, które wcześniej obojgu pozabierałam, tak chociaż z nudów zaczną rozmawiać i się całować.
- Ludmiła, wypuść nas stąd - krzyczała Hiszpanka. - Chcemy wyjść!
- Wybaczcie, wychodzę na owo jakże ważne spotkanie - zaśmiałam się. - Do zobaczenia wieczorem. Pomachałabym wam, ale i tak tego nie zobaczycie...
Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Jeszcze chwilę posiedziałam w salonie, dopijając zaczęte late, a potem zaczęłam się zbierać. Miałam zamiar złożyć wizytę Camili.

*Naty*
- Ludmiła! Wypuść nas! - darłam się co chwilę.
Chciało mi się płakać z bezsilności. Zachowała się niezbyt przyjaźnie w stosunku do mnie. A gdybym tak na przykład miała coś ważnego do zrobienia, na przykład jakieś sprawdziany w Studiu...
- Ludmiła! Wypuść nas!
- Spokojnie, Nata - chłopak dotknął mojego ramienia. Ach, tak, zapomniałam, że nie byłam sama. - Znam Lud bardzo dobrze. Wiem po co i gdzie wyszła i wiem też, że szybko to ona nie wróci.
Westchnęłam i usiadłam na czymś miękkim, co najprawdopodobniej było jedwabną bluzeczką blondynki.
- To może poznalibyśmy się trochę lepiej? - zaproponowałam, odrzucając burzę loków z czoła.
- Jestem Maxi, ale to już wiesz - zaśmiał się. - Mam dwadzieścia lat i może cię to zdziwi, ale ciągle chodzę do szkoły.
- Natalia, ale nie lubię, gdy ktoś tak do mnie mówi. Jestem rok starsza i studiuję muzykę w Studiu On Beat. Em... a mogę się zapytać o jedną dziwną rzesz? - zaryzykowałam.
- Jasne.
- Co lubisz w dziewczynach? - zagryzłam wargi.
- Dla mnie ni liczy się wygląd, a wnętrze. Jeśli o to ci chodzi, to podobają mi się takie, które wiedzą czego chcą, ale za razem nie są natarczywe, a wręcz przeciwnie, delikatne, kochane. Chciałbym spotykać się z osobą wrażliwą, czułą, o którą mógłbym się troszczyć.... A ty? W jakich chłopakach gustujesz?
- Romantykach, takich jak ty - uśmiechnęłam się blado, choć wiedziałam, że tego nie widział.
Tak naprawdę w obecnej sytuacji ciemność, panująca wokół byłą pomocna, a nawet bardzo.
- Zrobisz coś dla mnie? - usłyszałam po chwili ciszy.
Jego głos sprawiał, że czułam jak motylki latają mi pod wątrobą.
- Tak - szepnęłam niemal niedosłyszalnie.
- Zamknij oczy.
Zrobiłam do o co mnie poprosił, a już po krótkiej chwili poczułam jego usta na swoich. Odwzajemniłam pocałunek, przeznaczony specjalnie dla mnie. Delikatnie rozchyliłam wargi, Maxi zresztą też.
Złączyliśmy się w długim, pełnym namiętności całusie.
Dla mnie ta chwila mogłaby trwać i trwać...


*Ludmiła*
Zostawiłam tą dwójkę w szafie. Zupełnie nie obchodziło mnie, co może się stać, bo doskonale wiedziałam, że wszystko skończy się dobrze, że poczują do siebie mięte.
W tamtej chwili miałam na głowie dużo ważniejsze sprawy. Chodziło mi konkretnie o Cami. Po rozmowie z przyjacielem, doszłam do wniosku, że to wcale nie ma sensu. Ta dziewczyna ani trochę mi nie pomaga, a wręcz przeciwnie, ogranicza.
Szłam do niej słonecznymi ulicami Buenos Aires, co chwilę spoglądając na niebo, na którym nie było widać ani jednej chmurki. Słońce grzało niemiłosiernie, a co gorsza już od bardzo wielu dni.
Wachlowałam się dłonią i ziewałam co chwilę, bo tej nocy nie spało mi się zbyt dobrze.
Nawet nie spostrzegłam się, kiedy byłam już pod drzwiami do szkoły, w której uczy Camila. Mocno pchnęłam ciężkie drzwi, po czym przestąpiłam próg. Momentalnie zaczęto rzucać w moim kierunku różne komentarze, typu "hej, lala, ładny tyłeczek". Padały jeszcze inne słowa, ale raczej wolę unikać ich w języku codziennym. Nie rozumiem tych ludzi. Czy jest coś dziwnego w tym, że na upał czterdzieści stopni, ubrałam krótkie spodenki i top?
Delikatnie zapukałam do drzwi klasy Cam. Gdy usłyszałam zdawkowe "proszę", weszłam do środka.
W duchu modliłam się o to, by była spokojna. Naprawdę nie lubię awantur.
- Hej - odezwałam się niepewnie, wchodząc do środka.
Ruda spojrzała na mnie z niekrytym zdziwieniem i wstała.
- Cześć - powiedziała  sucho.
- Słuchaj, chcę z tobą porozmawiać - oświadczyłam, biorąc głęboki wdech.
- No to dobrze, bo tak się składa, że ja z tobą też - Cami wskazała na miejsce przy biurku, a sama usiadła na jednej z ławek.
- Bo... no.. ja... to znaczy... - jąkałam się. Nerwy opanowały mnie całą, od stóp do głowy. - Może lepiej ty zacznij - westchnęłam, spuszczając głowę.
- Widzisz, Lu, że nie potrafimy się dogadać. Wiem, że obiecałam coś Leonowi, ale wydaje mi się, że nasza współpraca nic a nic nie daje. Wydaje mi się, że nasze drogi powinny się rozejść.
- Jak dobrze, że zrobiłaś to za mnie - odetchnęłam z wyraźną ulgą. - Miałam do powiedzenia to samo. W takim razie, skoro już teoretycznie nic nas nie łączy, to mogę iść - wstałam. - Żegnaj, Camila - odezwałam się wychodząc.
Było mi dużo lżej, wiedziałam, że taka zmiana i jej i mi dobrze zrobi. Cała sytuacja była przytłaczająca i męczyła nas obie.
Ze szkoły poszłam prosto do mojego mieszkania z zamiarem wypuszczenia przyjaciół. W wyobraźni stworzyłam nieskończenie wiele scenariuszy z nimi w rolach głównych. Po krótkim czasie, jednak doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej albo rozwalili mi szafę, albo się w sobie zakochali.
Zajęta tymi myślami, szybko doszłam do domu. Przekręciłam klucz w zamku i od razu skierowałam się w stronę garderoby.
- Za trzy sekundy otwieram - oznajmiłam głośno, prawie krzyknęłam, a w głowie szybko odliczyłam od jednego do trzech.
Rozsunęłam skrzydła do mojego małego królestwa, gdzie trzymam wszystkie t-shirty, a to co tam zobaczyłam spowodowało mój nagły napad śmiechu.
Maxi spał, siedząc oparty o jedną ze ścianek, Naty zresztą też, tuląc się do jego ramienia.
Wyglądali razem niezwykle uroczo. Tak bardzo, że musiałam zrobić im zdjęcie, oczywiście telefonem Natki i ustawiłam jej to na tapetę. Dopiero potem zaczęłam ich budzić, co wcale nie okazało się prostym zadaniem, ale jednak jakoś mi się udało.

*Naty*
Byłam mega wdzięczna Ludmile, choć na początku chciałam udusić ją gołymi rękami.
W każdym bądź razie, czułam, że muszę się jej jakoś odwdzięczyć, bo zrobiła dla mnie bardzo dużo dobrego. Dzięki niej mam nadzieję na lepszą przyszłość. U boku Maxiego... Oboje mamy problemy, ale wierzę, że razem uda się nam je pokonać. Ja będę pilnować jego, on mnie i wszystko będzie dobrze. Poza tym, on serio mi się podoba i w dodatku super całuje. Może to szansa na coś więcej...
Tak czy siak, postanowiłam, że zabiorę ją do Studia. Podczas naszego ostatniego spotkania w tamtym tygodniu, kiedy byłyśmy u niej, śpiewała i grała na gitarze. Ma niesamowity głos i byłam niemalże pewna, że zostanie przyjęta do On Beat.
- Ej, Lu - podeszłam do niej, gdy brunet już sobie poszedł. - Jakie masz plany na dzisiaj?
- Nie mam planów - wzruszyła ramionami, tępo wpatrując się w ścianę.
Przez ten czas, w którym jej z nami nie było, musiało stać się coś,  co tak zniszczyło jej dzisiejszy humor. Jeszcze rano była radosna, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Coś się stało? - charakterystycznie zmarszczyłam czoło, dotykając jej ramienia.
- Nie, nic - pokiwała głową.
 Wiedziałam, że kłamie, ale skoro nie chce mówić, nie będę naciskać.
- To... może wybrałabyś się dzisiaj ze mną do mojej szkoły. Trwają właśnie egzaminy wstępne i sądzę, że miałabyś spore szanse. Wystarczy, że zaśpiewasz, zagrasz i zatańczysz. A pewnie to wszystko umiesz, więc nie ma problemu, żebyś spróbowała - mówiłam jak najęta. - To co, idziemy?
- Tak, Nati, idziemy - powiedziała stanowczo, po czym ruszyła w stronę wyjścia.
Przez jakiś ułamek sekundy mogłam dostrzec na jej twarzy jakąś dziwną emocję, której nie potrafię do końca określić. Mogła to być pewność siebie z żalem, albo coś w tym stylu...
Podążyłam za blondynką, a kiedy już ją dogoniłam, chwyciłam za nadgarstek i pociągnęłam w stronę Studia.
Bardzo zależało mi na tym, by się tam dostała. Chciałam, żeby moja przyjaciółka była blisko mnie.
I z czysto hipotetycznego punktu widzenia, moje zachowanie może wydać się całkiem samolubne i egoistyczne, lecz przecież takie nie jest, bo mi na niej zależy.

*Diego*
Natalia wpadła do szkoły, ciągnąc za sobą jakąś inną dziewczynę. Jak zawsze zrobiła wokół wielkie zamieszanie. To nic nowego i nikt, poza osobami stojącymi w kolejce na przesłuchanie, nie zdziwił się, ani nie przejął jej wręcz buchającym temperamentem.
Ja, jak zazwyczaj stałem przy swojej szafce i patrzyłem na wszystkich. Po uważnym przyjrzeniu się osobie, z którą szła moja koleżanka, mogłem śmiało wywnioskować, że była to ta sama blondynka, na którą ostatnio wpadłem na ulicy.
Była śliczna i wydawała się mieć cudną osobowość. Chciałbym ją bliżej poznać, a los najwidoczniej się do mnie uśmiechnął, bo przywiódł ją wprost do mnie. Już miałem zamiar podejść, gdy zdałem sobie sprawę, że przyszła na przesłuchanie, a jeśli tak, to potem będzie o wiele prościej. Dzisiaj postanowiłem się jedynie poprzyglądać. Miałem przeczucie, że oczaruje wszystkich, powali na kolanach talentem. Widać było po niej, że się nie stresuje.
Pierwsze egzaminy wstępne w jakich wzięła udział, były ze śpiewu. Angie włączyła jej podkład do Alcancemos las estrallas.
Melodyjny głos blondyny wypełnił całe pomieszczenie, a ja opierając się o framugę drzwi, wsłuchiwałem się w jego czystość. Ton, w który uderzała był jak słodka harmonia.Tak jak sądziłem, jej wokal był niezwykły. Można byłoby wsłuchiwać się w niego długimi godzinami i chyba nigdy nie miałoby się dosyć.
Nie da się mieć dość anioła....
Potem powędrowała do sali z instrumentami, gdzie miała zagrać. Wybrała gitarę. Swoimi zwinnymi palcami szybko pociągała za struny. Mało kto potrafi wydobyć z basu takie dźwięki. Były jak miód na uszy...
Na koniec pozostało jeszcze zatańczyć... Wtedy już kompletnie mnie oczarowała. Jej zwinne, płynne ruchy, składały się w spójną całość, natomiast podczas wykonywania efektownych piruetów uśmiechała się uroczo, natomiast jej loki unosiły się w powietrze i opadały.
Za każdym razem, gdy moje spojrzenie lądowało na niej, czułem dziwne uczucie w środku, moje serce biło szybciej.
Od czasu zerwania z moją byłą dziewczyną nie czułem do nikogo nic podobnego... Nie wiem, czy można zakochać w kimś, kogo się praktycznie nie zna, ale jeśli tak, to ja właśnie to zrobiłem.

~
Po pierwsze przepraszam Was, że tak późno. Poprzedni tydzień i ten, który zacznie się w poniedziałek są dla mnie bardzo, bardzo ciężki. Trochę ciężko wytrzymać zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Wczoraj usnęłam przy pisaniu rozdziału i musiałam skończyć go dzisiaj. Mam nadzieję, że wybaczycie.
A no właśnie... rozdział... Hm... Szczerze mówiąc, to ciężko jest mi cokolwiek o nim powiedzieć. Nie sprawdzałam go nawet, zrobię to wieczorem, bo teraz muszę zrobić 14928478621701 rzeczy... 
A Wam się podoba? Co sądzicie? Tylko szczerze :*
~
Spojlerek ^^
- Luśka poznaje Clementa
- Federico widzi nagranie na którym jest Lu
- Fede próbuje uciec
~
KOCHAM WAS MOCNO ♥♥♥
~
Jak wiecie 29 marca odbył się koncert Violetta Live, na którym byłam wraz z przyjaciółką.
Obiecałam Wam przy poprzednim rozdziale, że wrzucę trochę zdjęć, ale niestety mój laptop się sypnął, nie działa, nie da się go w ogóle włączyć i teraz muszę tułać się po starym, archaicznym komputerze brata lub laptopie mamy... Zamiast zdjęć, krótko opowiem Wam jak było i wrzucę te foto, które mam na dodane na aska.
No....
Więc...
Było to tak...
Z domu wyjechałam dokładnie wpół do dziesiątej. Droga nie dłużyła mi się zbytnio, bo słuchałam piosenek z Violetty, rozmawiałam z Kariną i słuchałam żartów mojego taty, który nas wiózł.
W Łodzi byliśmy około godziny 13. Byłam mega podjrana, kazałam otwierać Karinie okno i mówiłam, że oddycham tym samym powietrzem, którym oddycha mój mąż :D Tylko tata się na mnie dziwnie patrzył, ale to już jakoś tak...  W każdym bądź razie najpierw skierowaliśmy się do Manofaktury, gdzie kupiłyśmy glownsticki. Akurat kręcili jakiś program i tak kulturalnie wepchnęłam się w kamery xD
Potem pojechaliśmy pod Atlas Arenę. W sumie byłyśmy tam już koło godziny 14, a nasz koncert zaczynał się o 19, ale co tam, YOLO i do przodu xD
Z pierwszej bramki zostałyśmy pokierowane na tą, którą, powinnyśmy wchodzić, czyli numer 16. Z kolei pan pilnujący owej bramki kazał nam się wrócić po potwierdzenie zgody rodzica, czyli jakiś świstek, którego w sumie nawet nie uzyskałyśmy... Po drodze z jednej bramki do drugiej mijałyśmy BARDZO duże drzwi, przez które było WSZYSTKO pięknie słychać. Więc nawet nie będąc jeszcze w Arenie słyszałam pięknie prawie całe Podemos w wykonaniu Leonetty i Luz, Camera y Accion śpiewane przez Ruggero.
W międzyczasie zorientowałam się, żę nie wzięłam z samochodu plakatu dla mojego męża (ofc, mówię o Ruggim ^^ ), więc mój tatuś był męczony telefonami ode mnie. Obiecał, że przywiezie.
Stałyśmy przy głównym wejściu, rozmawiając i jedząc Oreo. W pewnym momencie do ochroniarza podeszła jakaś kobieta z dzieckiem i zaczęła się wypytywać o bilety meet&greet. Ja dopiero po chwili skojarzyłam fakty i niemalże wykrzyczałam do niej "Przepraszam, mają państwo meet and greet?!". Ona popatrzyła na mnie jak na wariatkę, czemu się w sumie wcale nie dziwię, ale przyznała, że owszem, córka ma m&g. Wtedy ja zaczęłam, prawie na kolanach, błagać ów małą dziewczynkę, by przekazała Federico (bo gdy mówiłam Ruggero, nie rozumiała o kogo chodzi) list, który napisałam. Zgodziła się i poszła.
Byłam taka szczęśliwa... Karina wtedy stwierdziła, że się mnie boi :D
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę po czym opuściłyśmy teren Atlas Areny, bym mogła odebrać od taty plakat. Gdy już to zrobiłam poszłyśmy, a raczej pobiegłyśmy do naszej bramki, którą już zdążyli otworzyć, mimo, że było dopiero dziesięć po piątej. Ustawiłyśmy w niewielkiej kolejce. Z miejsca, w którym stałam widok był super, bo doskonale widziałam wejście do miejsca, gdzie wchodziło się na m&g, a obsada, wołana przez swoich fanów, wychodziła co chwilę i machała. Widziałam wtedy Fran (brata Tini), Mechi i jeszcze kilka innych osób.
Stojąc tak, poznałyśmy wraz z Kari jedną świetną dziewczynę, studentkę z Warszawy, Alicję i do końca koncertu trzymałyśmy się razem.
W końcu nadeszła oczekiwana godzina otwarcia wejść. Ludzie zaczęli wolno się przesuwać, a jako, że my we trzy byłyśmy na przodzie, szybko weszłyśmy do środka. I tym razem moje wrodzone szczęście dało o sobie znać ;). Przechodziłam, zeskanowali mi bilet i już miałam iść dalej, gdy Pani kontrolerka zwróciła się do mnie z prośbą, o pokazanie zawartości plecaka. Oczywiście chciałam już otwierać torbę, ale podeszły do mnie Karina i Alicja, a kontrolerka zajęła się następnymi osobami, więc udało mi się przejść do środka bez większych problemów, które być może bym miała, gdyby zajrzeli do wnętrza mojego plecaka. Miałam duuużo napojów, jedzenie i inne rzeczy, których nie można było wnosić, a zgrywanie głupa, że nie wiem o co chodzi, nic by nie dało, gdyż przed samym otwarciem mówiono o tym głośno...
Środek. Arena. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to sklepik z pamiątkami. Ceny były kosmiczne. Najdroższe, co można było kupić, to bodajże bluza za 150,- , a uwierzcie mi, taką samą możecie kupić na targu, bazarze, czy nawet w sklepie za jedną trzecią tej ceny. Ja osobiście zakupiłam niezwykle duży plakat po 20,-. Udałyśmy się do toalety, gdzie czekała na nas długa kolejka, ale w sumie szybko zeszło.
Musiałyśmy wrócić się przez prawie całą Arenę, do wejścia na nasze sektory, bo tak się złożyło, że choć każda z nas siedziała gdzie indziej (ja - płyta A2, Karina - trybuny S lub A, Alicja - Płyta B3), mogłyśmy wejść tym samym wejściem. Wtedy się rozstałyśmy. Do koncertu pozostała niecała godzina.
Byłam zła na siebie, bo nie umiałam poradzić sobie z plakatem, który miałam (składał się z czterech brystoli i ciężko było mi to utrzymać), ale akurat pisałam z przyjaciółką i ona poradziła mi, bym dała komuś do trzymania. Wtedy mnie olśniło. Podeszłam do jednego z ochroniarzy, który pokierował mnie do miejsca, gdzie zbierane były rzeczy dla obsady. Zaniosłam to wielkie pomarańczowe coś ;) , a potem zaczęłam rozdawać czerwone kartki.
W końcu, o godzinie 19. zaczęło  się shoooooooooooooooooooooooooooooow!
Najpierw widać było tylko ciemność, a wśród niej, na scenie, poruszające się świecidełka. Gdy zrobiło się jaśniej, można było dostrzec, że to nasi aktorzy w świecących strojach.
Przyznam, że nie pamiętam jakie piosenki leciały po kolei.
Wiem, że było bajecznie. Oni mówili tak wiele po polsku... I było coś, co mnie zaskoczyło, otóż, większość piosenek NIE BYŁO z playbacku. Przysięgam, że mogłabym wymienić na palcach u jednej ręki, te, które puszczane były z pb.
I niby miał być już koniec, obsada zeszłą za kulisy i na scenę wparowała Justyna Bojczuk, która kazała nam krzyczeć, by przywołać fioletowych aktorów. Oczywiście, wyszli. Wtedy ludzie zaczęli lgnąć do sceny. I naprawdę nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale byłam w pierwszym rzędzie, tuż pod sceną. Gdy Tinita śpiewała "Libre Soy" - ostatnią piosenkę - miałam ją na wyciągnięcie ręki. Gdyby nie facet, który miał ze dwa metry, mogłabym ją dotknąć.
Krzyczałam "Tini, Tini!", skakałam i wyciągałam do niej ręce, a ona była centralnie przede mną. I właśnie wtedy stało się coś, czego nigdy nie zapomnę. Martina położyła rękę na sercu, wyciągnęła ją w moją stronę i powiedziała "I love you". Stanęłam jak wryta, popatrzyłam na nią z niedowierzaniem i wykonałam gest który wskazywał na to, że pytam "mnie?". A ona kiwnęła głową, po czym poszła dalej.
Cała ekipa wyszła na scenę, Ruggi popatrzył na mnie dziwnie, gdy przebiegał po scenie, patrząc na ludzi. Podejrzewam, że zauważył bluzkę z jego twarzą, którą miałam na sobie ;)
Koncert dobiegł końca, więc ludzie powoli wychodzili.
Stałam jeszcze jakieś 20 minut pod drzwiami do pomieszczenia, w którym przebywali (od zewnątrz, co tam, że było strasznie zimno ;) ) i krzyczałam "Rugge", aż w końcu ktoś z Atlas, chyba ochrona, tak kulturalnie wyprosiła, ku uciesze mojej przyjaciółki.
Poszłyśmy do auta, a ja po wizycie na pobliskiej stacji paliw, w toalecie, usnęłam momentalnie. Obudziłam się, kiedy Karina już wychodziła z auta.
To dla mnie cały czas jest jak jakiś piękny, nierealny sen.
Na dole trochę zdjęć.
Buziaki :*



 

 

środa, 8 kwietnia 2015

Sto lat, Lali! +OS o Jortini/ Ruchi.


Cześć Wam!
Dzisiaj jest wyjątkowy dzień... Wiecie jaki? Urodziny obchodzi najwspanialsza osóbka na świecie, najlepsza przyjaciółka, jaką widział świat. Mówię oczywiście o Stefanie... em... to jest... LilDevil.
Wiem, że to teraz czyta i już chce mnie zabić, eh eh...
Kochanie, chciałabym złożyć Ci piękne życzenia, ale wątpię, żeby mi się udało. Kiedy to piszę, równocześnie na gg odpowiadam Ci emotinkami ;3
Wiesz... jak zawsze nie wiem od czego mam zacząć (już prawie napisałam 'kogo' zamiast 'czego' i pewnie powiedziałabyś, że od Rugge xoxo ;D ). No dobra, dobra, nie ważne, już nic...
No więc... jak już i Ty i ja pisałyśmy, znamy się ponad osiem miesięcy. Pamiętam jak się poznałyśmy... Ok, nie będę się rozczulać.
Chcę napisać życzenia, a nie jakiś poemat na temat naszej historii. Boże, jak to brzmi.
Ale do rzeczy...
Dzisiaj kończysz XX lat i już nie mogę dokuczać Ci tym, że jesteśmy w takim samym wieku. W tym wyjątkowym dla Ciebie dniu, chciałabym złożyć Ci życzenia, ale  no...
Więc, życzę Ci wszystkiego co najlepsze, bo zasługujesz tylko na takie rzeczy. Jesteś wspaniałą,najwspanialszą osobą, masz wielkie serduszko. Przez ten czas, w którym się znamy, już tyle razy mi pomagałaś, już tak wiele razy tylko dzięki tobie nie zrobiłam sobie krzywdy...
Dziś jest Twój dzień, więc proszę, ciesz się nim. Bądź szczęśliwa, nie tylko dzisiaj, ale całe życie.
Mam nadzieję, że Twoje wszystkie marzenia się spełnią, że pojedziesz na VL, że poznasz Jorge, że wyjdziesz za niego za mąż i że częściej będzie u Ciebie Rugge i że kiedyś się poznamy i że będziesz traktowana przez wszystkich jak prawdziwa queen.
Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć, że nigdy Cię nie zawiodę.
Kocham Cię najmocniej na świecie, kocham Cię bardzo i dziękuję za wszystko.
Wiem, że to marne życzenia, ale może zrekompensuje Ci je mój OS o Jurtini i Ruchi, który napisałam specjalnie z myślą o Tobie i jest on dla Ciebie. Moja best sister forever <3

Tytuł: Best Day.
Para: Jortini & Ruchi
Gaunek: Bliżej nieokreślony
Ograniczenia wiekowe:  T

*Tini*
Wtedy sądziłam, że cały świat zawalił mi się na głowę. Teraz jednak rozumiem, że w tamten dzień stałam się najszczęśliwszą osobą na świecie.  
Było to dwudziestego ósmego marca bieżącego roku. Ja i cała obsada byliśmy wtedy w Polsce, w Łodzi. Następnego dnia mieliśmy dać dwa koncerty w ramach trasy Violetta Live.
Siedziałam w pokoju, przez okno pozdrawiając fanów, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Posłałam Tinistas ostatniego całusa, po czym odeszłam. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i po drugiej stronie telefonu usłyszałam głos mojego taty.
- Tini, słoneczko, muszę ci o czymś powiedzieć - był śmiertelnie poważny. - Ale lepiej najpierw usiądź.
- Tatuś, proszę, powiedz to w końcu i nie strasz mnie - zaśmiałam się nerwowo.
- Bo widzisz kochanie... samolot, którym leciał Peter i Stephanie się rozbił. Mieli zamiar zrobić tobie i Jorge niespodziankę, ale...
Nie słuchałam dalej. Rozłączyłam się mimowolnie. Serce pękało mi na pół na myśl, że mój chłopak nie żyje. On... on...ja go nigdy więcej nie zobaczę, nie przytulę, nie powiem mu, że jest dla mnie ważny.
Nie myśląc nad niczym, wybiegłam z pokoju, który dzieliłam z Mechi, ale jej akurat nie było, bo wyszła na zakupy, i pobiegłam do apartamentu Jorge i Ruggero.
Nie pukałam, tylko weszłam. Cała zapłakana, rzuciłam się w ramiona mojego przyjaciela.
- Jorgi - załkałam - Peter i Stephie nie żyją.
- Steph nie żyje? A myślałem, że to coś poważnego... Nie, nic. Już cichutko Tinita, spokojnie - gładził mnie po włosach jedną ręką, a drugą obejmował. - Będzie dobrze, pamiętaj, że zawsze masz mnie.
Kiedy miałam go blisko jakoś wszystko stawało się prostsze... Płakałam jeszcze chwilkę, ale jemu udało się mnie uspokoić. Jak zawsze zresztą. Usiadłam na łóżku, starłam łzy z twarzy i dopiero wtedy zorientowałam się, że Blanco jest bez koszulki. Zagryzłam wargę, był niesamowicie przystojny.
- To co, Martina, zamówimy sobie obiad i zjemy go razem?
- A reszta? - zapytałam, pociągając nosem.
- Mechi i Samu wyszli na zakupy, Diego jest z Clarą w mieście, Cande robi coś przy komputerze, Facu i Alba są w pokoju i nie chcę wiedzie co tam robią, a Rugge śledzi Mechi, to znaczy, eeee...
Wbrew woli, wybuchnęłam śmiechem. Nie byłam do końca pewna, czy mówi prawdę, czy chce tylko mnie wkręcić i w ten sposób poprawić mi nastrój.
- Na serio? - zapytałam chichocząc.
- Ale nie mów nikomu - mrugnął do mnie
Zamówiliśmy do pokoju dużą pizzę i colę, a zanim przynieśli to z kuchni, zaczęliśmy gadać.
- Nie sądzisz, że Ruggi i Mercedes mają się do siebie? - zapytałam, wygodnie rozkładając się na materacu.
- No może... ale czemu rozmawiamy o nich? Porozmawiajmy o tobie i o mnie.
- W jakim sensie, Jorge? - zapytałam, unosząc się na łokciach.
- W każdym sensie - zabawnie poruszył brwiami, co znów wywołało mój uśmiech.
- Ale może bez podtekstów poproszę - śmiałam się cały czas, nie wiedząc nawet z czego.
Po jakimś czasie przyniesiono nasze zamówienie. Usiedliśmy do stolika, który stał przy jednej z beżowych ścian i zaczęliśmy jeść. W pewnym momencie chciałam wstać i zrobiłam to tak niefortunnie, że szklanka stojąca na blacie przewróciła się, a jej zawartość wylądowała na mojej jedwabnej, białej bluzeczce.
- No nie - z nerwów tupnęłam nogą. - Jorge, mogę szybko to zaprać? - chłopak kiwnął głową, więc ściągnęłam z siebie ubranie.
Szybko skierowałam się w stronę toalety, gdzie zamoczyłam materiał w wodzie w mydłem. Zostawiłam wszystko w misce i wróciłam do Meksykanina.
- Em, mogłabym prosić cię o jakiś  T-shirt czy coś... - zapytałam, czując się troszkę niezręcznie w samym staniku.
On bez słowa zerwał się z miejsca i już po chwili ubierałam się w jego koszulę. Nie zapięłam jej, bo i tak było bardzo gorąco, a poza tym Jorge już widział mnie w bikini, a moim zdaniem to prawie to samo...
- Ja już nie jestem głodna - ziewnęłam. - Ale za to śpiąca.
 - Da się temu zaradzić - szatyn niespodziewanie zaczął mnie łaskotać.
Wyłożyłam się na podłodze, zanosząc śmiechem.
- Jorge! Jorge, już! - krzyczałam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy do środka weszli nasi krzyczący przyjaciele.
- ...ale Ruggero, nie możesz mnie śledzić! - wołała Mechi.
- Przecież ja tylko kulturalnie obserwowałem cię zza krzaczka! - bronił się Włoch.
- Rugg! To jest... - odwróciła się w naszą stronę. - Czy my wam w czymś nie przeszkadzamy?
Wtedy zdałam sobie sprawę, jak to musi wyglądać. Ja w jego rozpiętej koszulce i on z gołym torsem nade mną. Na ziemi. Na moją twarz wstąpił rumieniec.
- To nie tak jak sobie myślicie... - zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć, bo Jorge zatkał mi buzię.
Wstał szybko i pomógł mi się podnieść.
- Daj spokój Tini, oni i tak nie uwierzą - mój przyjaciel wzruszył ramionami.
- Dobra... to, to ja już pójdę. Potem przyjdę po moją bluzkę i... - urwałam, bo zdałam sobie sprawę, że i tak już powiedziałam zbyt wiele. 

*Mechi*
 Pociągnęłam Martinę za rękę, do naszego pokoju. Musiałam z nią pogadać o sytuacji z Jorgito i o tym, jak bardzo denerwuje mnie Ruggero.
Usiadłam na miękkim dywanie, czekając aż Tiniśka zrobi to samo. Po chwili brunetka znalazła się już obok mnie.
- Opowiadaj. Co to było? - zapytałam z głupkowatym uśmieszkiem.
- Mechi! - krzyknęła. - Między nami nic nie zaszło. Oblałam się colą, dlatego dał mi swoje ubranie. Byłam przez to trochę zła, więc zaczął mnie łaskotać.
- Powiedzmy, że ci wierzę - westchnęłam. - Ale przyznaj, że chciałabyś, żeby Jorge posunął się trochę dalej...
- A ty, żeby Ruggero! - rzuciła we mnie poduszką, którą do tej pory tuliła.
- Nie przeczę - zaśmiałam się.
Martina nagle spoważniała, popatrzyła na mnie pytająco, z niedowierzaniem.
- Mówisz serio? - usłyszałam.
- Nooo... może... - poczułam, że się rumienię. - To świetny chłopak i w ogóle, ale jest z Candelarią, a ja nie chcę nic psuć. Co innego Ty i Blanco. Słyszałam już o wypadku i widzę, że nie ubolewasz za specjalnie. Twój ojciec do mnie dzwonił.
Ja, i pozostała część obsady zresztą też, już od dawna zauważaliśmy, że nasza Violetka i jej serialowy Leoś coś do siebie czują. No bo powiedzmy sobie szczerze. Aż tak dobrze nie da się grać. Teraz, kiedy nic nie stoi im na przeszkodzie mogą w końcu być ze sobą. Osobiście dopilnuję, by pięknie się między nimi ułożyło. I to jeszcze przed jutrzejszym koncertem.
- Mówię do ciebie! - Tinita krzyknęła mi wprost do ucha.
Miałam ochotę ją udusić. Gdyby wzrok mógł zabijać, już odbywałby się jej pogrzeb.
- Wiesz co, idę do Ruggiego. Nie skończyliśmy się kłócić... masz może coś, co mogłabym przekazać? - uniosłam brwi, patrząc na to, co miała na ramionach.
Szybko podała mi materiał i poszła się ubrać, a ja wyszłam.
Bez pukania weszłam do apartamentu chłopaków. Zamknęłam za sobą drzwi. Rozejrzałam się, ale nigdzie ich nie było.
- Ej, jest tu kto?! - zawołałam. - Jorgi, mam twoje wdzianko! Ruggero, mamy do pogadania!
Z łazienki wyszedł Włoch. Uśmiechnął się do mnie. Jego włosy były w całkowitym nieładzie, w dodatku kapała z nich woda.
- Trzymaj, idioto - wcisnęłam mu do ręki koszulę Meksykanina.
- Spoko Mechiś, on wyszedł do fanów. Tak szybko nie wróci - przytulił mnie. - Ja już nie mogę się tak ukrywać... Długo to jeszcze zajmie?
- Myślisz, że mi jest łatwo patrzeć na twoje zdjęcia z Cande? Musimy wytrzymać do zakończenia całej trasy... damy radę, kotku - ułożyłam ręce na jego wyrobionym torsie.
Rugg objął mnie w talii i przycisnął do siebie.
- Nie kuś - pogroziłam palcem. - Nie tu.
- A całusa dostanę? - zrobił smutną minkę, na co zaśmiałam się cicho.
Złączyłam nasze usta w pięknym, długim i jakże namiętnym pocałunku. 
- Skarbie, a teraz musisz mi pomóc - po oderwaniu się od siebie, oplotłam jego szyję rękami. - Trzeba Tinkę zeswatać z...
- Wiem - przerwał mi. - On jest na nią napalony, tak jak ja na ciebie, ale ona tego nie widzi.
- Palant - pstryknęłam chłopaka w nos. - Idź wysusz włosy, to pomyślimy, co zrobimy.
Usiadłam na łóżku, czekając aż doprowadzi swoją grzywkę do porządku.
W końcu nie wytrzymałam tej nudy i usnęłam. Błagam, ile można ukłać włosy?!
Obudził mnie dotyk czyichś ciepłych warg na mojej szyi. Otworzyłam zaspane oczy i zobaczyłam nad sobą Ruggero.
- Chyba ci mówiłam, że nie tutaj. Jeszcze złamiemy łóżko, tak jak w Niemczech. Wtedy dało się to jakoś zrzucić na innych, ale teraz nikt się nie upił.
- Drzwi zamknięte na klucz, zgaszone światło, będziemy ostrożni - nalegał.
- Przypomnij mi, za co ja cię kocham? - prychnęłam.
- Za mój wdzięk, urok osobisty, poczucie humoru, zabójczą osobowość, ładnie pachnę, mam boskie włosy i w ogóle wyglądam jak anioł...
- Okay, rozumiem. Ale potem pomyślimy o naszych przyjaciołach...

*Ruggero*
Minęły może ze dwie godziny,  gdy w końcu postanowiliśmy zrobić coś z Tini. Bez zapowiedzi wparowaliśmy do jej pokoju. Mercedes miała zająć ją czymś, puki ja nie zorganizuje Jorge, ale tak jak na złość nie mogłem go nigdzie znaleźć. Zapadł się pod ziemię, czy co?!
W końcu złapałem go przy bufecie. Nagle mu się jeść zachciało.
- Ej, Tini zemdlała, proszę pomóż mi - mówiłem szybko, udając przejętego.
- Że co? Gdzie? Jak? - widocznie się wystraszył.
- U siebie w pokoju jest - żwawo gestykulowałem, potem pociągnąłem kumpla za rękaw koszulki w stronę, z której przybiegłem.
Trochę zgubiliśmy się w hotelu i nie mogę powiedzieć, że nie zrobiłem tego specjalnie. W międzyczasie wysłałem esemesa do Mechity, z treścią informującą, że jesteśmy już w drodze.
Niedługo potem dotarliśmy na dach, gdzie umówiłem się z Mercedes. Miałem nadzieję, że wszystko wyjdzie, tak jak to moja blondyna zaplanowała. Jest niezwykle pomysłowa, muszę to przyznać.
Zakryłem oczy Jorge po czym wprowadziłem go na sam szczyt budynku. Nie było najcieplej, ale nie musiało być.
- Co ty robisz? - usłyszałem głos Martiny. Odwróciłem głowę i zobaczyłem ją razem z Mechiśką przy drugim wejściu.
- Tini? Nic ci nie jest? - zapytał mój przyjaciel.
- Nie? A miało mi się coś stać? - zaśmiała się nerwowo.
- Tak, miałaś spędzić przyjemny wieczór z tym tutaj - odezwałem się, jednocześnie odchodząc na bok.
Blanco i Stoessel mieli już otwarte oczy i z niedowierzaniem patrzyli na stolik stojący mniej więcej na środku powierzchni, a przy nim dwa krzesła i świece.
0Dobra, sprawa ma być jasna - odezwała się złotowłosa. - Tini, Joge na ciebie leci, Jorge, Tini na ciebie leci. Ok? Ok. To my idziemy - popchała mnie w stronę wejścia i zamknęła za nami drzwi.
Uwielbiam ją, kiedy jest taka stanowcza. Zresztą, zawsze ją uwielbiam. Powoli schodziliśmy po schodach, kiedy przytuliłem ją od tyłu i ułożyłem brodę na jej ramieniu.
- Kocham cię - zapewniłem.
- Wiem - uśmiechnęła się. - Ja ciebie też.

*Jorge*
- Ty... - potarłem kark. - Serio coś do mnie czujesz?
- A ty... do mnie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Chętnie zabiłbym bym tą dwójkę - zaśmiałem się - ale w tym momencie jestem im wdzięczny. Tak, kocham cię.
Nie wiedziałem co mam myśleć. Złapałem dłonie dziewczyny. Widziałem w jej oczach, że czuje do mnie to samo, co ja do niej. Dopiero teraz, gdy nie ograniczała mnie Steph, mogłem dostrzec, że zawsze tak na mnie patrzyła.
- Ja... ja ciebie też - wyszeptała, spuszczając wzrok.
Uniosłem podbródek dziewczyny po czym delikatnie ją pocałowałem.
- Teraz już zawsze będziemy razem - przytuliłem ją. Szczerze wierzyłem w to, co mówiłem.
- Tak, na zawsze - powtórzyła po mnie.
~
Mam nadzieję, że wybaczysz mi tak marną pracą. Zepsułam ten pomysł i koniec ani trochę nie wyszedł.
Przepraszam. I jeszcze raz - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

OS/ Fedemila/ Historia szczęśliwego zakończenia /




Tytuł: Historia szczęśliwego zakończenia
Para: Fedemila (ZNOWU XD ~Little Devil)
Gatunek: nowela
Ograniczenia wiekowe M (?)

*Ludmiła*
Siedziałam na łóżku w pokoju Violi i wpatrywałam się w nią, udając, że słucham tego, co do mnie mówi. Tak na prawdę myślałam intensywnie nad jedną ze swoich spraw. Zastanawiałam się, czy powinnam jej o tym powiedzieć...W końcu jest moją przyjaciółką. Ona chyba mi pomoże. Ale z drugiej strony, znam ją na tyle dobrze, że wiem jak zareaguje. Zaraz wyskoczy z jakimś głupim tekstem, a przecież Federico jest w pokoju obok i może ją usłyszeć, czego nie chcę.
- Lu, jesteś tam? - szatynka machnęła mi dłonią przed twarzom. Momentalnie powróciłam na ziemię i popatrzyłam na nią przepraszająco. - Mówię do ciebie już jakieś dwadzieścia minut. Co ci chodzi po głowie?
- Chyba jestem w ciąży - wypaliłam bez większych ogródek, nieświadoma tego, co właśnie wyznałam. Zakryłam usta ręką.
- Ty co jesteś?! - wykrzyknęła Viola, stając na równe nogi.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Po prostu czasami jest mi niedobrze, a okres spóźnia mi się jakieś trzy miesiące - ściszyłam głos, niepewnie spoglądając w stronę otwartych drzwi.
- Wtedy byłaś jeszcze z Federico - stwierdziła po chwili. Miałam ochotę załamać ręce. Świetna dedukcja, serio. - To znaczy, że wy... - spojrzała na mnie z głupkowatym uśmieszkiem.
- Nie, kurwa, wiatropylna jestem - syknęłam.
Dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście, a ja uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Czasami potrafi doprowadzić mnie do białej gorączki.

*Violetta*
- Luśka, to może zrobisz test? - zapytałam.
Nie potrafiłam przestać się uśmiechać. W wyobraźni widziałam ją i Federico... Nie, nie powinnam.To bardzo chore. Zamachałam głową, by odpędzić od siebie te niezbyt czyste myśli.
- Tylko, że nie wiem skąd go wezmę. Do apteki na pewno nie pójdę - westchnęła blondynka. Nie rozumiem jej. Przecież jest dorosła... a. Nie jest dorosła. Zapomniałam, że jest o rok młodsza. No, niby takim smarkulom też by sprzedali, ale zaraz pół Buenos Aires by o tym mówiło, bo przecież wielka gwiazda U'Mixu kupuje test ciążowy... Sensacja. Afera musi być.
Nagle coś mi się przypomniało. Bez słowa pociągnęłam blondynę za rękę, w stronę łazienki.
- Ej, co ty robisz? -warknęła, najwidoczniej zdenerwowana.
Nie odpowiedziałam, tylko wepchnęłam ją do pomieszczenia i zamknęłam za nami drzwi. Schyliłam się do szafki pod zlewem i wyjęłam z niej średnich rozmiarów, turkusowe pudełko. Otworzyłam i, po czym podałam dziewczynie jeden, nowy biały i plastikowy przedmiot.
Ona wzięła go ode mnie, a następnie zmierzyła od góry do dołu wzrokiem, jakby chciała mnie prześwietlić.
- Violka... Skąd ty to masz? - zapytała nie przestając na mnie patrzeć.
- Angie dała mi na osiemnaste urodziny. Stwierdziła, że mogą się przydać - obojętnie wyruszyłam ramionami.
Właściwie, to równie dobrze mogła dać mi paczkę prezerwatyw.
Nie rozumiem też czemu uważa, że ja mogłam przeżyć już swój pierwszy raz. Ja i Leon jeszcze że sobą nie staliśmy! To nonsens.
- Fajne ma o tobie zdanie - prychnęła moją przyjaciółka. - A teraz proszę, wyjdź, albo chociaż się odwróć, bo chcę zrobić ten cholerny test.
Według jej polecenia zwróciłam się w stronę ściany. Być może przewróciła oczami. Szukałam palcami w kolano i niecierpliwie czekałam na zezwolenie odwrotu.
- Vilu... - odezwała się ciecho. - Co znaczą dwie kreski?
- O ja pierdolę, Luśka. Jesteś w ciąży!
Rzuciłam się na jej szyję. Ucieszyłam się, jednak ona nie wyglądała na nazbyt szczęśliwą. Śmiem podejrzewać, że to dziecko będzie mojego kuzyna, a jak wszystkim wiadomo rozstali się. Pewnie się boi. Ja sama nie wiem jak mógłby zareagować. W sumie, to ją rozumiem.
Poszłyśmy do mojego pokoju. Moim zdaniem, mimo wszystko powinna mu powiedzieć.

*Federico*
Z pokoju Violetty dochodziły głośne, a jednak nie do końca zrozumiałe krzyki. Nie mogłem się na niczym skupić. Właściwie to nie do końca była wina tych hałasów. Ciągle myślałem o Ludmile. Bardzo mi jej brakuje. Kocham ją najbardziej na świecie, a przez jedną małą kłótnie straciłem ją na zawsze. Już nawet nie pamiętam o co nam poszło... Jestem kretynem. Nie walczyłem o nią. Przecież powinienem.
Podniosłem się z łóżka i smętnym krokiem poszedłem do pokoju szatynki. Drzwi były uchylone. Już miałem zamiar wchodzić do środka, gdy zobaczyłem burzę blond loków. Przystanąłem więc we framudze. Ona mnie nie widziała, była odwrócona tyłem. Viola natomiast leżała na łóżku wpatrując się w sufit.
- Posłuchaj, Violetta - zwróciła się do niej blondynka bardzo przekonywującym głosem - Federico NIE może dowiedzieć się że jestem z nim w ciąży!
- Słucham?! - krzyknąłem mimo woli. Lu odwróciła się w moją stronę, a Viola usiadła.
- Fede, ja ci to wyjaśnię - podeszła do mnie.
Widziałem w jej oczach łzy, a to bolało mnie najbardziej. Ciągle mocno ją kocham. Jesteśmy sobie przeznaczeni. Może ta ciąża będzie w stanie uratować to co straciliśmy. Jednak w tamtej chwili nie myślałem tak trzeźwo. Byłem zszokowany i wściekły, bo chciała to przede mną ukryć.
- Co mi chcesz wyjaśniać? - prychnąłem. - Przecież ja wiem jak to się stało - warknąłem, po czym obróciłem się na pięcie i szybkim krokiem wyszedłem. Potrzebowałem ochłonąć, pogadać z kimś, przemyśleć całą sprawę na spokojnie.

*Leon*
Federico napisał do mnie dość nietypowego esemesa. Właśnie szedłem otworzyć mu drzwi. W zaskakująco szybkim tempie tu dotarł. Wpuściłem przyjaciela do środka. Wpadł do mojego salonu jak burza, usiadł na kanapie i czekał aż do niego podejdę.
- Jestem taki wściekły - warknął.
- A może 'cześć Leon, Co u ciebie, stary?' Wiesz, u mnie super, fajnie, że pytasz - przysiadłem się do Włocha.
- Sorry - westchnął. - Właśnie dowiedziałem się, że Ludmiła jest ze mną w ciąży.
Zadławiłem się wodą, którą piłem. Nie dowierzałem w to, co słyszałem.
- Ludmiła? W ciąży? Z tobą? - pytałem wybałuszając oczy. Byłem w niemałym szoku.
- Cholera, jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? - syknął Fede. Widać było, że nie jest w najlepszym humorze. Zresztą nie dziwię się. Zarwali z Lu już dwa miesiące temu i teraz nagle dowiaduje się że będzie miał dziecko.
- Powiedziała ci o tym?
- Nie, podsłuchałem jej rozmowę z Violettą - przyznał.
- No nieźle... - szepnąłem.
Wstałem z kanapy i udałem się w stronę kuchni. Wyjąłem z lodówki dwa piwa i wróciłem do pokoju. Postawiłem jedną z puszek przed kumplem, ale on skrzywił się znacząco.
- Nie mam ochoty, kurwa, Leon - odezwał się. - Chociaż... Masz coś mocnego? - spojrzałem na niego niepewnie, co chyba zauważył. - Mogę zawsze zachlać się na śmierć.
- Jesteś idiotą, Federico. Zależy ci na Ludmile? Nie, nawet nie musisz odpowiadać, przecież wiem, że tak - on tylko kiwnął głową.
- Kocham ją. Kocham ją najbardziej na świecie. Wszystko bym oddał, żeby teraz móc z nią być. Jest dla mnie całym światem - mówił, jakby do siebie, zupełnie przybity.
W tej chwili wpadł mi do głowy genialny pomysł. Wstałem i odszedłem bez słowa. Wyjąłem z kieszeni komórkę i zadzwoniłem do Violi. Moja księżniczka odebrała już po dwóch sygnałach.
- Tak, Leo? - usłyszałem jej melodyjny głos, który trochę zagłuszał płacz jej przyjaciółki.
- Skarbie, przyszły tatuś do mnie przyszedł i podobnie jak Ludmiła nie jest zbyt szczęśliwy.
- Sugerujesz, że on chciałby do niej wrócić? Bo wiesz, Luśka... em, zacytuję ją. 'Pragnę go jak nigdy wcześniej'.
- Super. Spotkajmy się za piętnaście minut w parku niedaleko twojego domu. Przyprowadź blondynę.
Nie powiedziałem już nic więcej, tylko rozłączyłem się. Nie miałem zbyt wiele czasu, a jeszcze pozostała kwestia wyciągnięcia tego cielaka na zewnątrz.

*Federico*
Leon sądził chyba, że nie słyszałem jego rozmowy z Violą. Mógł odejść kawałek dalej niż za ścianę, ale nie mogę zbyt wiele od niego oczekiwać, przecież inteligencją nie błyszczy.
- Fedeee! - krzyknął, jakbym był głuchy. Verdas na prawdę nieraz działa mi na nerwy. - Wychodzimy.
- Spotkać się z twoją dziewczyną i Lud - dodałem. Chłopak zrobił minę typu poker face i spojrzał na mnie wzrokiem, który pytał skąd o tym wiem. - Nie jestem taki głupi jak ty, żeby się nie domyśleć - sprostowałem.
- Czasami serio zastanawiam się, za co cię lubię - uśmiechnął się, ruszając w stronę drzwi.
Uniosłem kąciki ust. Mimo, że czasem się droczymy, jesteśmy sobie naprawdę bliscy, Jak bracia. Dobrze jest mieć kogoś takiego, kto zawsze ci pomoże i zrozumie.
Gdy doszliśmy na umówione miejsce dziewczyny już na nas czekały. Moja maleńka siedziała na ławce. Patrzyła w ziemię, głowę miała spuszczoną, a mimo to widziałem wyraźnie, że płakała.
Pytanie tylko, czemu. Na tamtą chwilę miałem dwie możliwe opcje. Pierwsza - nie chce tego dziecka. Druga - chce mnie. Szczerz mówiąc, miałem nadzieję, że chodzi o to, że chciałaby być ze mną. Zależy mi na niej i...
- Nie stój tak debilu - przyjaciel popchnął mnie w stronę złotowłosej.
- Lusiu, możemy porozmawiać? - zapytałem, siadają obok niej.
Violetta dyskretnie oddaliła się wraz z Leonem i sądzili, że nie widać ich za tym drzewem... Pasują do siebie. Oboje bardzo sprytni.
Dziewczyna uniosła na mnie wzrok pełen smutku. Serce mi pękało kiedy patrzyłem na nią w takim stanie. Nie mogłem tego znieść. Chciałem powiedzieć coś, co przerwałoby jej cierpienie, ale nie umiałem znaleźć słów.
- Nie usunę dziecka, jeśli o to ci chodzi - odezwała się cicho. Spuchnięte, czerwone wargi drgały lekko. Miałem nieodpartą chęć zetknięcia ich z moimi, jednak powstrzymałem się. Nie miałem pewności, jak zareaguje.
- Ja chcę, żebyś urodziła - stwierdziłem. Musiałem być szczery. Również co do uczuć.  Nie zgodziłbym się na aborcję.
- Więc czego chcesz? - spytała cicho.
Ciebie.
Pocałować  Cię. 
Przytulić Cię. 
Powiedzieć kim jesteś dla mojego serca.  
- Twojego szczęścia - wyszeptałem, nie do końca pewny.
- Nigdy już nie będę szczęśliwa - uśmiechnęła się smutno.
Miałem ochotę płakać. Moje biedactwo, kruszynka, słoneczko... Nie pozwolę, żeby ta historia miała zły koniec. Nie nasza historia.
- Dlaczego?

*Ludmiła*
- Dlaczego? Ach, dlaczego? Federico, nie widzisz tego? - mówiłam ze łzami w oczach.
Potrzebowałam go, pragnęłam. Kochałam i nie potrafiłam tego zmienić. Był dla mnie kimś, kto potrafił wywołać uśmiech. Dawał mi radość, nadzieję, miłość. Życie bez niego nie ma sensu. Nie potrafiłam, nigdy, pogodzić się z naszym rozstaniem. Zawsze żyłam z marzeniami, w których do siebie wracaliśmy.
- Dlatego... - odważyłam się. Mam tylko jedną szansę. Nic mnie nie kosztuje próba. Może uda mi się znów poczuć jego usta na moich. A jeśli nie, nic nie tracę. - Dlatego, że mi cię brakuje. Dlatego, że jesteś ojcem mojego dziecka. Dlatego, że bez ciebie już świat nie jest kolorowy. Dlatego, że, niestety, nie potrafię o tobie zapomnieć i kurde, kocham cię jak głupia.
Nie dałam sobie rady, rozpłakałam się, wstałam i odbiegłam.
Niestety nigdy nie byłam zbyt szybka i Fede musiał mnie dogonić. Złapał za ramię, odwrócił do siebie. Przycisnął maksymalnie jak tylko można. Ujął moją twarz w dłonie. Przełknęłam ślinę.
- Nigdy, nigdy więcej cię nie zostawię - zapewnił. - Kocham cię.
Chciałam odpowiedzieć, jednak nie zdążyłam. Książę złączył nasze usta w niezwykle namiętnym pocałunku, tym samym przypieczętowując nasza miłość.
- Od teraz, do końca świata, liczysz się tylko ty - poczułam, wspaniały zapach jego perfum, bo objął mnie. - Jeśli urodzi się dziewczynka, nazwiemy ją Home, a jeśli chłopiec Suen, od suenos.
- Dobrze, kochanie - wydusiłam cichutko, wtulając się w tors Federico.

*Violetta*
- Leoś, czemu szczęśliwe zakończenia zazwyczaj mają smutną historię? - zapytałam, widząc pocałunek mojej przyjaciółki z kuzynem.
- Nie zawsze, perełko - mój miś objął mnie ramieniem. -Przecież ze mną nie jesteś smutna.
- Masz rację - cmoknęłam bruneta w policzek. -  A bo wiesz... muszę ci coś powiedzieć...Bo, ja też jestem w ciąży.
- Słucham?! - odskoczył ode mnie jak poparzony.
- Przecież żartuję - zaśmiałam się, przybliżając do niego.
Miłość zawsze zwycięży. Nawet jeśli przez radykalne sytuacje i skrajne emocję. Wiem, że każdy kiedyś znajdzie swoje szczęście.
~
Cześć Misiaki!
Wiecie czego nie ogarniam? Wytłumaczycie mi może czy Wielkanoc jest wesołym, czy smutnym świętem? Nie no dobra, nie musicie :)
Przychodzę dzisiaj do Was z OneShotem. Powiecie mi, czy Wam się chociaż troszkę podoba? Według mnie, jest okayo ^^
KOCHAM WAS BARDZO, BARDZO!!!
Mokrego poniedziałku :*  ;)

niedziela, 5 kwietnia 2015

Violetta - koniec drugiego sezonu moimi oczami





 Dzisiaj tak wyjątkowo, napiszę do Was przed pracą. No więc tak... całkiem niedawno na blogu Violetta2Polska odbył się konkurs, którego zadaniem było napisać jak wyobrażamy sobie konic drugiego sezonu.. to znaczy, jaki chcielibyśmy, żeby był. No i ja wzięłam udział w owym konkursie i tak jakoś się stało, że wygrałam, hyhy. No więc wstawiam tu moje zakończenie V2 i zapraszam do lektury ♥

*z punktu widzenia Violetty*

Czuję, że nie mogę nic zrobić. Chciałabym, naprawdę bardzo, móc powiedzieć co czuję. Niestety nie potrafię. Coś się zmieniło. Wydaje mi się, że już nic nie ma sensu. Nie dam sobie rady. Nie umiem się uśmiechnąć.

Ludmiła właśnie przeprosiła mnie za wszystko co mi zrobiła, a ja zamiast ją przytulić i powiedzieć jak bardzo cieszę się z tego, że chce się zmienić, tylko spoglądam na nią smutno.

- Tak, Ludmiła...- mówię cicho. Nie jestem w stanie wymówić nawet słowa więcej.

Czuję, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Niemoc i bezsilność to najgorsze uczucia, a właśnie one władają mną w tym momencie.

- Violu, co się dzieje? - pyta Federico. Widać, że się martwi. Wszyscy się o mnie martwią.

To okropne, że zamiast zacząć pracować nad przedstawieniem, skupiają całą swoją uwagę na mnie.

Muszę dać sobie radę sama. Muszę pokonać siebie, muszę przeskoczyć tą niewidzialną barierę dzielącą mnie od całego świata, w którym żyłam do tej pory.

- Ja... Ja nie wiem - wyznaję całkiem szczerze. - Boli mnie serce, bo... no właśnie. Nie mam pojęcia czemu - wzdycham - Przepraszam, pójdę już - chwytam swoją torbę z wieszaka i opuszczam salę.

Potrzebuję samotności. Powinnam przemyśleć wszystko od początku do końca.

Z impetem otwieram drzwi wejściowe; wchodzę do domu. Mam nadzieję, że nikogo nie zastanę, jednak jest ona złudna. W salonie siedzi tata, pochylony nad plikiem kartek. Unosi na mnie wzrok, lecz mijam go bez słowa. Gdy już znajduję się w swoim pokoju, kładę się na łóżko. Zamykam oczy. W myślach dokładnie ilustruje każdą sytuację, która miała miejsce do momentu, w którym uleciało ze mnie życie... Nie przypominam sobie nic szczególnego. Rozstałam się z Diego, co bardzo mocno no mnie wpłynęło, ale przy Leonie udało mi się jakoś wymazać z pamięci te złe wspomnienia. Ostatnio słabo dogaduję się z tatą, ale to chyba, też nie to. Angie wyjechała, jednak cały czas mam z nią kontakt. Każda z rzeczy, która mogłaby być powodem mojego złego samopoczucia została wykluczona.  Czy może mam depresję?

Czuję jak moje powieki stają się ciężkie i jak zaczynają opadać pomału. Oddycham głęboko. Przykrywam się miękkim kocem, który delikatnie muska skórę nagich ramion. Sama nie wiem, kiedy po prostu usypiam.



Śni mi się, że siedzę na kanapie, w salonie. W domu nie ma nikogo poza mną. Trzymam w ręku pamiętnik i opisuję w nim swoje uczucia, które zalegają na samym dnie mojego serca. Chcę mówić, to co czuję, bo to jest najlepszy moment. Niespodziewanie drzwi otwierają się, a do środka wchodzi kobieta. Jest ona uderzająco podobna do mojej mamy, ale starsza. 

- Dzień dobry - mówię, wstając. 

- Witaj - uśmiecha się do mnie nieprzewidywany gość. - Zastałam może Violettę? 

Znam jej głos. Doskonale go pamiętam. To właśnie ten ton słyszałam każdego wieczoru, kiedy zasypiałam w dzieciństwie. On śpiewał mi kołysanki i opowiadał bajki. Jednak, nie możliwe, by była to moja mama, przecież ona nie żyje... 

- To ja, w czym mogę pani pomóc? - pytam grzecznie, lecz z nutką niepewności w głosie. 

- Przyszłam ci pomóc, kochanie - uśmiecha się do mnie promiennie. 

Teraz już nie mam wątpliwości, że to właśnie jest moja mamusia. Z niedowierzaniem spoglądam na nią. Mam ochotę skakać ze szczęścia. 



-Wiele razy ci opowiadałam, ile masz możliwości, o magii, którą ma śpiew i o szukaniu samej siebie. Nie ważne co się wydarzy, tylko to, co z tym zrobisz. [...] Słyszałaś, jak mówiłam ci, że lepiej jest być niż mieć. Lepiej marzyć, kochać, upadać, wstawać i odradzać się.

 - Słucham? - jej wypowiedź mnie szokuje. Nie rozumiem, o co może chodzić. 

Chcę zadać jej kilka pytań, porozmawiać, dowiedzieć się gdzie była przez te wszystkie lata, ale ona podchodzi do mnie, mocno przytula i całuje w czoło. 

- Odpowiedź znajdziesz w swoim sercu, Violu - szepcze. 


Budzę się, przecierając oczy. Nie mogę uwierzyć, że znalazłam rozwiązanie problemu. Nie spodziewałam się że może być ono tak banalne. Energicznym ruchem zrzucam okrycie na podłogę. Zbiegam ze schodów do pokoju, gdzie już nie ma nikogo. Nie przejmuję się tym zbyt bardzo. Wybiegam na podwórko. Muszę w jak najszybszym tempie dotrzeć do Studia. Mijam kilka przecznic i znajduję się w szkole. Na korytarzach nie ma nikogo. Zdaję sobie sprawę, że najpewniej trwa właśnie lekcja. Niewiele myśląc, pewnym krokiem kieruję się w stronę auli.

- Słuchajcie, już wiem! - wołam, przekraczając jej próg. Uczniowie patrzą na mnie jak na wariatkę. Wydaje mi się, że nie wiedzą, czy mają zacząć się śmiać, czy może płakać.

Dostrzegam wściekłego Pablo przy drzwiach. Obok niego stoi też Antonio. Moją twarz oblewa rumieniec. Nie chcę by ktoś to dostrzegł, więc spuszczam głowę.

- Więc tak jak mówiłem - zabiera głos nasz dyrektor - show zostaje odwołane.

Unoszę na niego wzrok. Nie wierzę w to co słyszę. Zostały niecałe dwadzieścia cztery godziny do występu, a on informuje nas, że nic się nie odbędzie? Staram się przyswoić tę myśl. Jestem oszołomiona. Czuję się w obowiązku powiedzenia czegoś, jednak nie bardzo wiem jakie słowa byłyby odpowiednie. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Powinnam uwolnić głos, wykrzyczeć, co czuję.

- Nie możecie nam tego zrobić - mówię to, co ciśnie mi się na język nie zastanawiając się nawet nad sensem treści. - Cały rok ciężko pracowaliśmy. Teraz nie mamy żadnych piosenek, to prawda, ale dajcie nam jeszcze czas. Wszystko będzie gotowe, serio. Damy radę. Razem możemy wszystko. Musicie nam zaufać. Przecież to właśnie jest idea tego Studia. Nauczyliście nas, żeby walczyć do końca o to, co się kocha. Pablo, Antonio, wiem, że was zawiedliśmy. Spróbujcie nam wybaczyć i podarować drugą szansę, nie zawiedziecie się, obiecuję.

Mężczyźni patrzą na mnie, potem na siebie, a następnie znów na mnie. W oczach obu widzę jakąś iskierkę, która rozpala we mnie wiarę. Musi być dobrze. Ja to wiem.

- Dobrze. Macie trzy godziny - uśmiecha się starszy z nauczycieli.

Wychodzą, pozostawiając nas samych. Gdy tylko oddalają się na bezpieczną odległość moi przyjaciele zaczynają okazywać swoją radość. Piszczą, skaczą i tulą mnie. Mam wrażenie, że nic nie zburzy ten idealnej chwili.

-Violu, jak ty to robisz, że działasz cuda? - Francesca przytula mnie najprawdopodobniej najmocniej jak potrafi, po zaczynam tracić oddech.

- Uspokój się, bo ją udusisz - gani Włoszkę Camila.

Czarnowłosa ze śmiechem odsuwa się ode mnie. To cudowne móc patrzeć na to, jakie są szczęśliwe. I ja unoszę kąciki ust. Już otwieram buzię, by coś powiedzieć, ale podchodzi do mnie Leon i delikatnie całuje. Nie spodziewałam się tego. Jestem zaskoczona.

Gdy chłopak oddala swoją twarz od mojej, już nie pamiętam co miałam mówić. Uśmiecham się tylko jeszcze szerzej niż do tej pory. Jestem naprawdę szczęśliwa.

Podchodzę do fortepianu. Dłonią przejeżdżam po białych klawiszach. Mam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie, jednak ja nie mam odwagi się odwrócić. Przymykam powieki, a słowa same wychodzą ze mnie.

Piosenka, którą śpiewam jest niezwykła, ma w sobie coś, co jest w stanie przemówić do każdego. Jest właśnie tym, czego nam potrzeba. Mówi o nas, o naszym życiu, szczęściu i smutku, wzlotach i upadkach. Każe wierzyć, że mimo wszystko zawsze marzenia się spełniają.

Gdy skończę, rozlegają się gromkie brawa. Wierzchem dłoni ścieram małą kropelkę, która sunie po moim policzku. Nie umiem powstrzymać emocji.

-Kocham was - szepcę.

Ludmiła podaje mi dłoń, którą ja łapię. Widzę jak bardzo zaistniała sytuacja dziwi moich przyjaciół. Dostrzegam, że oczy Lu się szklą, usta dziewczyny zaczynają drgać, a mimo to uśmiech rozpromienia jej twarz. Chyba naprawdę się zmieniła.

- Dziękuję, Violetta - mówi ze ściśniętym gardłem.



*z punktu widzenia Ludmiły*

Boję się reakcji innych i tego, że pewnie mnie nie zaakceptują, nie uwierzą w moją diametralną zmianę. A przecież naprawdę chcę pozostawić przeszłość za sobą.

Szatynka staje naprzeciw mnie. Ludzie patrzą na nas tak, jakbyśmy przybyły z innej planety, co swoją drogą nie jest niemożliwe, gdyż istnieje teoria, że rasę ludzką 'stworzyli' kosmici... Cóż, nie ważne.

Viola ściska mnie jak prawdziwą przyjaciółkę. Czuję się dobrze. Całkiem tak, jakby ktoś zdjął ze mnie ogromny ciężar.

- Cieszę się, że teraz mogę Ci ufać - wyznaje mój dotychczasowy wróg.

Cofam się kilka kroków. Wpadam na kogoś, ale on łapie mnie. Spoglądam na tajemniczą osobę, która uchroniła mnie od upadku i mimowolnie przygryzam dolną wargę.

- Uważaj na siebie, Ludmi. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało - Federico ciągle trzyma mnie w swoich ramionach.

Moje serce wariuje. Pragnę jego bliskości, a za razem za bardzo obawiam się, że zrobię coś, co mogłoby go skrzywdzić, więc wolałabym odejść.

Kiwam głową. Próbuję wyswobodzić się z objęć Włocha i wyjść, jednak nie udaje mi się to. Całuje mnie on w policzek, chwyta za rękę i sam ciągnie w stronę wyjścia.

- Co się dzieje, Fede? - pytam, gdy już jesteśmy sami.

- Muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego - wzdycha.

Oboje siadamy na ławce przed Studiem. Nie rozumiem o co może mu chodzić. Zachowuje się dziwnie. Dziwniej niż zazwyczaj.

- Popatrz - wskazuje na budynek naszej szkoły. - To jest miejsce, w którym wyrządziłaś tak wiele krzywd. Raniłaś innych, a co gorsza sprawiało ci to przyjemność. Chciałaś być zawsze najlepsza i...

- Jeśli masz zamiar wytykać mi moje błędy, to daruj sobie - przerywam mu. - Już zrozumiałam, co robiłam źle.

Wstaję z zamiarem ponownego wejścia do Studia, jednak Federico łapie mnie za nadgarstek, przyciąga z powrotem do siebie. Co jak co, ale moje serca naprawdę mogłoby się trochę uspokoić.

- Nie, przepraszam. Nie to miałem zamiar powiedzieć - tłumaczy się. - Chodziło o to, że bardzo się zmieniłaś. Stałaś się lepsza, Ludmiła. Wiem, że to wszystko przez miłość. Bądźmy szczerzy, jesteś we mnie zakochana - śmieje się, a na moją twarz wstępuje rumieniec. Sama już nie wiem, czy mam ochotę go pocałować, czy może uderzyć. - Jesteś śliczna, taka zawstydzona - chłopak unosi mój podbródek, spogląda w oczy, a ja czuję, jak się rozpływam. - Kocham cię.

Nie jestem w stanie uwierzyć w to, co usłyszałam. Mimo wszystkiego co zrobiłam, on nadal jest w stanie darzyć mnie tym wspaniałym uczuciem.

- Ja... ja nie wiem co... - jąkam się.

- Więc nie mów nic - nie daje mi dokończyć, jakby czytał w moich myślach.

Wychyla się nieznacznie, muska swoimi wargami moje. Mam wrażenie, że świat staje, choć to teoretycznie niemożliwe, bo każde ciało niebieskie jest w ciągłym ruchu.

Od stóp po czubek głowy przepełnia mnie miłość. Jeszcze nigdy nie czułam się tak wspaniale. Wydaje mi się, że ta magiczna chwila trwa w nieskończoność. Już nigdy nie pozwolę by cokolwiek lub ktokolwiek zburzył to, na co właśnie zapracowałam.



*z punktu widzenia Francescy*

Świat zwariował. Ludmiła chce być dobra. Może faktycznie chce naprawić przeszłość... Przecież każdy zasługuje na drugą szansę.

- Fran, możemy porozmawiać? - z rozmyśleń wyrywa mnie głos Marco.

Gwałtownie odwracam głowę. Widzę go, stoi przede mną. Chciałabym móc w tej chwili rzucić mu się na szyję i powiedzieć jaki jest dla mnie ważny. Niestety nie mogę tego zrobić. Musi odpokutować swoje winy.

- Nie chcę mi się, Marco - syczę, kierując się w stronę przyjaciół. Zranił mnie. Nie sądzę, że nigdy mu nie wybaczę. Za bardzo go kocham, by pozwolić na całkowite wyeliminowanie tego uczucia, które dzielimy. Jednak najpierw, niech zobaczy jak to jest kochać kogoś i cierpieć.

- Proszę, Francesca. Daj mi się wytłumaczyć - chłopak łapie mnie za łokieć, nie pozwalając odejść. Pod wpływem jego dotyku, moje serce mięknie. Chciałabym być bardziej asertywna, ale nie umiem. Wiem, że oboje pragniemy do siebie wrócić.

- Dobrze, słucham - mruczę pod nosem. Mam nadzieję, że nie usłyszał w moim głosie tej nutki miłości.

- Kocham cię - mówi, równocześnie przybliżając się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Chcę się cofnąć, ale wtedy czuję, że za mną jest scena. - Chciałem przyjść na to spotkanie w parku, ale Beto zamknął mnie w reżyserce - kontynuuje. - Gdybym mógł, pędziłbym tam na złamanie karku, byle by wyznać ci jak wiele dla mnie znaczysz. Nie umiem żyć bez ciebie, kochanie.

Zagryzam wargi i czuję, jak pod powiekami zbierają mi się maleńkie łzy. Nie chcę by to spostrzegł. Teraz jest mi naprawdę przykro, że przedtem nie dawałam mu dojść do słowa.

- Ale to nie zmienia faktu, że mogłeś zadzwonić - wzruszam ramionami, bo staram się udawać obojętną. Niestety, choć może na szczęście, nie wychodzi mi to dobrze.

- Nie miałem przy sobie komórki - uśmiecha się do mnie promiennie. Pewnie już zauważył, że on też nie jest dla mnie byle kim.

Robi maleńki kroczek do przodu, z zamiarem złączenia naszych ust w pocałunku, ja jednak odpycham go.

- Nie powiedziałam, że ci wybaczam - stwierdzam, robiąc nadąsaną minę. Nie poddam się tak łatwo.

- Skoro moje argumenty nie działają, może co innego cię przekona - Marcuś bierze gitarę po czym zaczyna wygrywać na niej niesamowicie piękne akordy.



Czuję siłę w sercu, to nieskończona miłość. Poczuj światło w sobie, naśladuj mój rytm. To nie może się skończyć, a ja nie mogę przestać śpiewać. [...] Dziś wiem, że możemy dużo więcej, to moment, żeby krzyczeć: "Marzenia się spełniają!".  



Już dłużej nie potrafię powstrzymać wzruszenia. Napisał to cudo dla mnie, jest taki kochany... Nie czekając nawet chwili dłużej, rzucam się na szyję Meksykaninowi. On tuli mnie do siebie.

- Teraz już na zawsze będziemy razem - szepcze mi do ucha.

Ma zupełną rację.



*z punktu widzenia Maxiego*

-  Ta piosenka idealnie nadaje się do show - stwierdzam po usłyszeniu utworu Marco. - Słuchajcie, jeśli wkręcimy do repertuaru piosenkę Violi i tą, mamy już dwie, a pozostałe trzy możemy zebrać z tych, które już zostały napisane, ale nigdzie ich nie wystawiliśmy - mówię szybko.

- Na przykład Algo se encide? Albo Codigo amistad czy Si es por amor? - zagaduje Cami, która do tej pory przytula się do Broadwaya.

- Świetnie! No to na co jeszcze czekamy? Trzeba brać się do pracy, bo nie mamy zbyt wiele czasu - ponagla Natalka. Całuję ją w policzek. Jest taka mądra i zaradna...Kochana, piękna, błyskotliwa, wspaniałomyślna i...

- Maxi, tu ziemia - ktoś macha mi dłonią przed twarzą. Momentalnie powracam na ziemię.

Uśmiech sam wkrada się na moją twarz. Mam wspaniałą dziewczynę i przyjaciół. Niczego więcej nie potrzeba do szczęścia.

- A może zaśpiewamy Salta? - odzywa się nagle Andreas.

Nie sądziłem, że ten chłopak w ogóle może mieć dobre pomysły, a tu proszę, okazało się, że nawet on czasami używa mózgu.

- No, widzę, że rozruszałeś te neurony - nasz kolega z Brazylii klepie go w ramię.

Jestem szczęśliwy, mając ich wszystkich. Wiem, że to przedstawienie będzie niezapomniane. Każdy z nas, w tym roku odnalazł szczęście.

Włączam mojego laptopa, z zamiarem zmontowania podkładów do repertuaru występu. Reszta ma zająć się choreografią, a potem wszyscy razem mamy zamiar przećwiczyć piosenki.

Trudno jest mi uwierzyć w to, że robimy wszystko na ostatnią chwilę. Bilety kupiła masa ludzi i będzie oglądać nas na żywo pół świata. Jeżeli coś wyjdzie źle... Ale przecież nie może. Założę się, że damy sobie radę. Zawsze dawaliśmy, a już w nie takich sytuacjach nas stawiano.



*następny dzień*



*z punktu widzenia Leona*



Dzisiejszy dzień jest okropny. Każdy z nas chodzi na wpół przytomny, bo wczoraj ciężko pracowaliśmy do późnej nocy. Marotti oczywiście jest na nas wściekły, a Gregorio przemyca dla nas kawę. Niestety niewiele nam ona daje. Ja jeszcze jakoś się trzymam, ale nie mogę patrzeć na to, jak moje kochanie ledwo stoi na nogach.

Jestem zdenerwowany. Obawiam się, że w takim stanie nie damy rady wystąpić. Serce i się kraja myśl, jak przykro byłoby Vilu, gdyby tak się stało i prędko dochodzę do wniosku, że moja w tym głowa, żeby nie dopuścić do takiego rozwoju sytuacji.

Nie wiem co robić. Skoro piąty kubek espresso na nic się nie zdał, kofeina jest bezużyteczna w zaistniałych warunkach.

Delikatnie przekładam głowę Violetty z mojego ramienia na zagłówek kanapy, na której siedzimy wraz ze śpiącym Diego. Wychodzę z garderoby i kieruję się w stronę wyjścia. Mam wielką nadzieję, że ani Antonio, ani nikt inny mnie nie zobaczy.



Idę do najbliższego sklepiku i kupuję kilka butelek lodowatej wody. Współczuję moim przyjaciołom. Nie będzie to dla nich przyjemne doświadczenie i pewnie będą chcieli mnie zabić.

Wracam, skracając się. Niezauważony przemykam do pomieszczenia, w którym znajdowali się inni. Stawiam zakupy na jednym z wolnych stolików. Biorę do ręki moją tajną broń. Na pierwszy cel wybrałem sobie Federico. Zawsze chciałem zobaczyć, jak wygląda, kiedy ta jego grzywka nie jest tak idealnie ułożona.

Chłopak obrywa wodą, po czym w trybie natychmiastowym się budzi. Zaraz po nim, oblewam resztę tych śpiochów.

Tak jak podejrzewałem, wcale nie są zadowoleni z mojego pomysłu, który bądź co bądź okazał skuteczny.



*z punktu widzenia Violetty*



Sposób, w który się rozbudziłam nie przypadł mi do gustu. Przyznam, jestem zła na Leona. Zniszczył mi sceniczną fryzurę i makijaż. Zresztą nie tylko mi. Rozglądam się, a w oczy rzuca mi się Feder. Wygląda przezabawnie. Nie umiem się powstrzymać, wybucham niekontrolowanym śmiechem. Po kilku sekundach udaje się rozładować wywołane przez mojego chłopaka napięcie, bo przyjaciele dołączają do mnie.

-Co tu się dzieje? - do środka wchodzi Pablito. Widząc nas robi pobłażliwą minę. - Dzieci - zdaję sobie sprawę, że celowo użył właśnie tego słowa. - Macie pół godziny do wyjścia na scenę. A tak raczej nie chcecie się pokazać - unosi kąciki ust, po czym wychodzi , zamykając za sobą drzwi.

Patrzymy po sobie i jak na sygnał rzucamy się do toaletek ustawionych wzdłuż jednej że ścian. W sali unosi się nieprzyjemny zapach rozgrywanych lokówek. Marszczę nos. W tym samym czasie ktoś zasłania mi oczy.

- Przestań, Leoś - wzdycham. - Muszę się pomalować.

- Nie wiem po co - cmoka mnie w policzek - przecież jesteś piękna.

Patrzę na niego wzrokiem, który mógłby zabić.



Słyszę gwar dochodzący spod sceny. Ściskam dłoń Francescy. Przyjaciółka jest dla mnie wielkim wsparciem.

- Spokojnie Violetta, nie denerwuj się tak - próbuje mnie uspokoić.

Wiele razy występowałam na scenie, ale nigdy nie czułam takiej tremy.

Mam ochotę schować się gdzieś, zaszyć, nie wychodzić do końca show. Trzęsą mi się ręce. Boję się...

-Vilu? - do moich uszu dobiega głos taty.

Odwracam się na pięcie. Stoi na końcu długiego korytarza, wpatrzony we mnie. Nie zastanawiam się, idę w jego kierunku.

- Córeczko - odzywa się, gdy wpadam w jego ramiona - jesteś już taka dorosła. Jednak dla mnie zawsze pozostaniesz małą dziewczynką. Kocham cię bardzo.

To co mówi, trafia wprost do mojego serca. Rozluźniam się i czuję, że mogę więcej.

- Ja ciebie też.

Chcę mu jeszcze coś powiedzieć, ale nawet nie wiem kiedy i w jaki sposób, oboje znajdujemy się na scenie. On siedzi przy fortepianie, wygrywa melodie Mi mejor momento. Nie mam pojęcia skąd zna moją nową piosenkę.

Latam. Słowa wypływają ze mnie, unoszą w górę. Jestem lekka, mogę latać i przenosić góry.



Ostatni z utworów, największe emocje. Modlę się w duchu, by nie pomylić kroków w układzie, obawiam się, że zamienię słowa, przewrócę się, lub jakąkolwiek inną rzecz, po prostu zrobię źle. Ale kiedy już jesteśmy na estradzie, wszystko wychodzi idealnie.

Kończymy, tłum bije brawo, zza kulis Antonio unosi kciuki w górę.

Jestem niesamowicie szczęśliwa. Minął właśnie kolejny cudowny rok w Studiu. Był on pełen niezwykłych zdarzeń. Miłość. Muzyka. Pasja.
Odchylam głowę w górę i "puszczam oczko". Udało nam się.
 ~
Podobało się Wam? Co myślicie? A jak Wy wyobrażacie sobie zakończenie V2?? 
Moja perełki!
Dzisiaj mamy Wielkanoc, więc chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego!
Smacznego jajka, słodkiego baranka, bogatego zająca i oczywiście przyjemnej atmosfery przy stole wśród rodziny <3 
Kocham Was najmocniej, pamiętajcie!!