~ Mamy jedno życie, jedną szansę... ~
*Ludmiła*
Obudziłam się. Rozejrzałam. I na chwilę moje serce stanęło. Leżałam, wtulona w Troya. I to w samej bieliźnie! O ja pier.... Nie! Nie, to nie może być prawda. Pamięć miałam dziurawą niczym ser szwajcarski. Boże, Boże, Boże... Wstałam i skierowałam się w stronę łazienki. Nie mojej zresztą. Po drodze pozbierałam własne ubrania. Wykonałam poranną rutynę, nie licząc mycia zębów, bo przecież nie miałam własnej szczoteczki. Poszłam do kuchni, gdzie usiadłam przy stole. Odchyliłam głowę, zamykając jednocześnie oczy. Próbowałam poukładać wszystko, powiązać koniec z końcem. Niestety, ostatnie co pamiętałam, to to, że byłam na jakiejś imprezie i chyba piłam jakiś alkohol. To pewnie on podziałała na mnie tak mocno, że straciłam świadomość własnych czynów i myśli.
Jaka ja głupia byłam!
Ciekawe co jeszcze zrobiłam. Pewnie niesamowicie się wygłupiłam. Ale to nie ważne.
Mam nadzieję, że ostatnia noc nie zmieni relacji pomiędzy mną, a moim przyjacielem. Nie chciałabym tego.
Chwila! Właśnie zdałam sobie z czegoś sprawę... Ja mu się ciągle podobam!
Objęłam głowę rękami. To tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. Obok Federico.
-Ludmiła? -usłyszałam nagle.
Odemknęłam powieki, po czym spojrzałam na blondyna stojącego w progu. Prawie się rozpłakałam.
*Violetta*
Leon i ja wybraliśmy się dzisiaj do ginekologa. Razem. Mój mąż okazał się bardzo niespokojny, bo co chwilę pytał się w recepcji, czy długo jeszcze mamy czekać. W końcu, żeby przestał chodzić w tą i z powrotem, usiadłam na jego kolanach. Zagroziłam nawet, że jeśli będzie niegrzeczny, to urodzą mu się chłopcy, czego nie chce. Choć oboje zgadzamy się w kwestii tego, że najważniejsze jest zdrowie dzieci, a nie ich płeć, to zdarza nam się o nią posprzeczać.
- Państwo Verdas - zawołał lekarz.
- No wreszcie -jęknął Leoś, na co ja zaśmiałam się.
Weszliśmy do gabinetu. Standardowo, zaczęliśmy od USG. Pierwsze pytanie jakie dziś zadał nam lekarz było wyczekiwane przeze mnie od dawna.
- Czy chcecie państwo znać płeć dzieci?
- Tak! - odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Chłopiec i dziewczynka - uśmiechnął się. - Poszli na kompromis.
Przyznam, że nie spodziewałam się tego. Ale wyszło chyba nawet lepiej. Znaczy... jeszcze nie wyszło.
Po wizycie u doktora postanowiliśmy odwiedzić naszych rodziców. Właściwie rodziców Leona. I tak mieszkamy pod jednym dachem z Angie.
Teściowie zareagowali na wiadomość bardzo pozytywnie. Są wspaniałymi ludźmi. Nie tylko dlatego, że cieszą się z wnuków. Ogólnie, uwielbiam ich.
Z mamą była to zupełnie inna historia. Weszliśmy, w czwórkę, do domu. W salonie wszyscy, Angeles, Olga i Ramallo, oglądali jakiś program.
- Hejo, mam nowinkę! - odezwałam się, ale nie usłyszeli, albo tylko udawali.
Stanęłam przed ekranem. Złożyłam ręce na piersi i czekałam.
- Co się stało, malutka? - podjęła się Olgita.
- E... właściwie to nic ważnego. Chciałam tylko coś powiedzieć, ale jeśli wolicie oglądać telewizję, to nie będę przeszkadzać - zrobiłam minę zbitego pieska.
- Już przeszkodziłaś, więc mów - blondynka złapała mnie za rękę.
- No dzięki - prychnęłam. - Dobra. Skoro chcecie wiedzieć... domowników nam przybędzie. Mamuś, musisz mnie nauczyć zmieniać pieluchy.
- Ojeju! - pisnęła. - Jesteś w ciąży?
- A i owszem - mąż objął mnie ramieniem.
Kocham tą moją pokręconą familię, która już za pięć miesięcy powiększy się.
*Ludmiła*
Chłopak usiadł naprzeciw mnie. Był równie zakłopotany. Błądził wzrokiem wszędzie, byleby nie patrzeć na mnie. Ja, przeciwnie, wpatrywałam się w niego. Przygryzłam nerwowo dolną wargę.
- Nie pamiętam co się stało - przyznałam, spuszczając głowę.
- Ja też nie - odpowiedział szeptem.
Zapadła cisza. Głucha, mocna cisza, której on nie mógł przerwać. Tchórz.
- Żałuję... - zaczęłam. - To nie powinno się zdarzyć. Lecz może mieć też pozytywne skutki - uśmiechnęłam się do siebie.
- Nie rozumiem - jęknął.
- Chciałam poprosić, abyś był ze mną w sądzie w czasie mojego rozwodu. Wina może być nawet po mojej stronie, ale... - niestety, nie dane było mi dokończyć.
- Co?! - Troy aż wstał z krzesła. Tak nagle, że przedmiot przewrócił się na ziemię z hukiem.
- Co co?
- Nie możesz się rozwieść z Federico! - zawołał.
- To by było na twoją korzyść - próbowałam być przebiegła, ale niestety nie udało mi się.
- Wiedzę, że zorientowałaś się, że mi na tobie zależy. I właśnie dlatego nie mogę do tego dopuścić. Chcę żebyś była szczęśliwa, a to może dać ci tylko Fede.
- Gadasz bzdury - stwierdziłam.
- Pamiętam jak cię poznałem - powiedział, ni z gruszki, ni z pietruszki. Przechyliłam głowę w bok. Byłam ciekawa, co miał na myśli. - Wtedy cierpiałaś przez rozłąkę z nim. To było ponad trzy lata temu. Fakt, teraz dużo się zmieniło, ale tak wielka miłość jaka was łączyła nie może wygasnąć. Opowiadałaś mi, zanim zaczęliśmy się ze sobą spotykać, jak bardzo się kochaliście. Mówiłaś, że nic was nie rozdzieli. Musicie spróbować jeszcze raz. Daj mu szansę, Ludmiła.
- No nie wiem... - pojawiły się wątpliwości. Tak, kocham Federa. Ale czy jeszcze można nas uratować? A jeśli on wybrał tę całą Biancę? Jeśli już o mnie zapomniał?
- Przysięgam, że kiedyś przez ciebie dostanę nerwicy - zaśmiał się. - To właśnie ty zawsze mi powtarzałaś, że trzeba walczyć. Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Dasz sobie radę. Odzyskasz radość z życie u jego boku.
- A ty? - zapytałam niepewnie.
- Najwyżej zostanę księdzem.
Tylko on potrafi śmiać się z dosłownie wszystkiego. Jak dobrze, że jest. Nie wiem co bym zrobiła...
- Wiesz, Lu, opowiadałaś mi, jak się poznaliście i jak wyznałaś mu miłość, ale nigdy nie mówiłaś w jaki sposób uświadomiłaś sobie, że dużo dla ciebie znaczy - potarł kark jedną ręką, a drugą wsadził w kieszeń spodni.
Zatopiłam się we wspaniałych wspomnieniach. Wtedy nie znałam zła tego świata. A może znałam, ale nie zdążyłam tak dobrze go posmakować? Nie ważne... W tamtym czasie było mi dobrze.
- A więc... to było kiedy kazałam mu zgłosić się na egzaminy do Studia, wiesz, tej szkoły muzycznej. Kiedy wziął gitarę, coś się stało, że nie mógł zaśpiewać. Poprosił komisję, by pozwolili mi wejść na salę. Stworzył tę piosenkę dla mnie, więc chciał, bym była blisko. Patrzyłam w te jego cholernie piękne oczy - łzy zaczęły zbierać mi się pod powiekami, kiedy o tym mówiłam - i wsłuchując się w kompozycję... zdałam sobie sprawę, że darzę go tym wspaniałym uczuciem. Na początku opierałam się. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że on, że ja, że my... Ale już w końcu uległem.
- Widzisz? - dotknął mojej dłoni.
- Co? - uniosłam wzrok, zdziwiona.
- Prawdziwa miłość zawsze zwycięży - posłał mi promienny uśmiech. - Pakuj walizki i leć do Buenos Aires.
- Dziękuję, Troy - rozpłakałam się na dobre, rzucając się chłopakowi na szyję.
*Naty*
Zjedliśmy przygotowaną przez Maxiego kolację. A może obiad? Zależy jak na to patrzeć. Zaczęło się już ściemniać. Mój chłopak zabrał mnie na spacer, plażą, wzdłuż ustawionych świeczek. Nie miałam pojęcia, co on kombinuje. Muszę jednak przyznać, podobało mi się to. Po pewnym czasie (dla mnie o wiele za krótkim) doszliśmy do miejsca, w którym z płatków róż usypane było wielkie serce.
- Jeju, kochanie, czym sobie na to zasłużyłam? - objęłam go. Ciepło bijące od jego ciała było czymś niesamowitym.
Położyliśmy się w sercu i razem oglądaliśmy gwiazdy, które już zdążyły pojawić się na niebie. Ułożyłam głowę na piersi Maxiego. Słuchałam, jak bije jego serce. Najpiękniejsza muzyka.
W pewnej chwili, on podniósł się. Wstał, a ja usiadłam. Uklęknął na jedno kolano. Zakryłam dłonią otwartą buzię.
- Jesteś najwspanialszą osobą na ziemi. Chciałem cię o to zapytać już dawno, ale jakoś nie miałem odwagi... - wyjął z kieszeni bluzy małe, bordowe pudełeczko. Uchylił jego wieko, a moim oczom ukazał się piękny pierścionek z cyrkonią, imitującą rubin, na środku. - Natalio Navarro, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Rzuciłam się mu na szyję.
- Oczywiście! - wykrzyknęłam, składając na ustach narzeczonego namiętny pocałunek.
*następnego dnia*
*Ludmiła*
Pierwsze, co zrobiłam po przylocie do BA, to przemieszczenie się z lotniska do domu Francescy. W czasie lotu dużo myślałam i wydaje mi się, że znalazłam najlepsze rozwiązanie dla Johna. Kocham mojego braciszka, ale nie dam rady się nim zająć. Mam nadzieję, że Fran mi pomoże. Na szczęście, Konstancja jest dobrą kobietą i bez problemu oddała mi małego, który przebywał u niej około miesiąca.
Zapukałam do drzwi i czekałam. W jednej ręce ściskałam dłoń chłopczyka, drugą, podtrzymywałam walizkę.
Po chwili, dziewczyna otworzyła mi. Myślałam, że gałki oczne wyjdą jej z orbit.
- Wejdź, Lu - powiedziała wreszcie.
Wykonałam polecenia. Zdjęłam buty, bagaż pozostawiłam w przedpokoju, a dziecko wzięłam za ręce. Zostałam zaproszona do salonu. Włoszka poczęstowała mnie kawą i ciasteczkami.
- Franiu, nie będę przeciągać - oznajmiłam. - Sprawa wygląda mniej więcej tak: moja matka odeszła, pozostawiając Johna. Twój ojciec także nie żyje. Któraś z nas musi się nim zaopiekować, bo inaczej trafi do domu dziecka. Nie chcę tego... ale też nie mogę się nim zająć.
- Lud, ja nie mogę mieć dzieci... - zaczęła, ale przerwałam jej.
- Proszę!
- Daj mi dokończyć - uśmiechnęła się. - Ja nie mogę mieć dzieci, bo... bo jestem bezpłodna. Dlatego z chęcią zaopiekuję się naszym bratem.
Poczułam wielką ulgę. Byłam szczęśliwa, że tak łatwo udało mi się rozwiązać problem.
- A nie będziesz miała problemów z Marco? - zapytałam.
- Mój kochany narzeczony nie ma tu nic do gadania - zaśmiała się.
Pocałowałam Johna w główkę, wstałam i skierowałam się w stronę drzwi. Zostawiłam przyjaciółce ubranka malucha i raz jeszcze podziękowałam. Teraz nie pozostało mi nic innego jak zatrzymać się u kogoś... Niebawem pogrzeb mamy, więc muszę się jeszcze przygotować, odświeżyć...
Nie chcę znów zawracać głowy biednej Natce. Tym razem postanowiłam zgłosić się po pomoc do Vilu.
Zadzwoniłam dzwonkiem i czekałam. Wkrótce, w progu pojawiła się szatynka. Albo mi się wydaje, albo jej się trochę przytyło... Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Luśka! Słońce! - zawołała, przytulając mnie. - Nie sądziłam, że tak szybko wrócisz.
- Jestem w mieście "tak szybko" ze względu na dwie sprawy. Pogrzeb mamy i rozwód z Federico.
Violetta pokiwała głową z dezaprobatą.
- Jasne, że pozwolę ci się u nas zatrzymać - odezwała się. Tylko, że ja nawet nie zdążyłam zapytać.
*Camila*
Od kiedy Sebastian był u mnie przedwczoraj, mój stan zdrowia bardzo się poprawił. Mogę już normalnie funkcjonować. Lekarze, mimo wszystko, wolą mieć mnie jeszcze na oku. Za niedługo mam dostać wypis. Moi wszyscy przyjaciele byli tu rano. Cieszę się, że mogłam się z nimi zobaczyć.
Seba natomiast, czuwa przy mnie dzień i noc. Jest naprawdę kochany.
Muszę w końcu zebrać się na odwagę i powiedzieć mu co czuję.
Siedziałam na łóżku. Czytałam książkę, którą dostałam od Fran. Drzwiczki otworzyły się, a do środka wszedł Sebuś. Odłożyłam lekturę na stolik. Przywitałam chłopaka uśmiechem. Podzieliłam się z nim dobrymi wiadomościami od pielęgniarek.
- A teraz muszę ci coś powiedzieć - zaryzykowałam. - Choć może szpitalny pokój, cały wykafelkowany na biały kolor, ze skromnymi mebelkami, na których skład wchodzi łóżko, stolik, krzesło i mała szafa, a oświetlenie jest tak ciemne, że trzeba iść spać wraz z zachodem słońca, nie jest na to najlepszym miejscem.
- Do rzeczy, Cami - uniósł kąciki ust.
- Pamiętasz jak mówiłeś o tym, co do mnie czujesz? - skinął głową. - Dobrze. Ja mam podobnie. Kocham cię.
Zamiast powiedzieć cokolwiek, mój towarzysz przybliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Po chwili musnął moje usta. Co z tego, że krótko? Bynajmniej sensownie.
*Federico*
Stała nad grobem swojej matki z kamienną twarzą. Chyba sama nie wiedziała, co ma czuć. Wydawało mi się nawet, że nie chce wiedzieć.
Kiedy tylko zakopali trumnę, odeszła z tłumu. Jako pierwsza. Nie widziała mnie, bo trzymałem się z boku. Poszedłem za dziewczyną. Kiedy oddaliliśmy się od ludzi na tyle, by ci nas nie widzieli, złapałem ją za ramię. Odwróciła się gwałtownie.
- Jezu, przestraszyłeś mnie - powiedziała, ale bez wyrzutu w głosie. To... chyba dobrze.
- Przepraszam, chciałem tylko porozmawiać - wytłumaczyłem.
Pokiwała głową, ale nie zadała standardowego pytania, "o czym?". Czekała aż zacznę.
Trochę się zdenerwowałem. Szczerze mówiąc, sądziłem, że odeśle mnie z kwitkiem, jak to robiła do tej pory. Nie spodziewałem się, że będzie chciała mnie wysłuchać.
- Napisałem piosenkę - wypaliłem.
- Urzekła mnie twoja historia - prychnęła. - Jeśli to tyle, to pozwól, że już pójdę.
Chciała odejść, czego mogłem się spodziewać. Jednak udało mi się ją zatrzymać.
- Dla ciebie - dodałem.
- Ehm... I?
Nie odpowiedziałam, zamiast tego, zacząłem śpiewać.
- Ja przez ciebie umieram,
Z miłości.
Ratuj moje serce,
Chodź ze mną.
A wtedy...
Ludmi zaczęła iść. Nie miałem zamiaru się poddać; poszedłem za nią.
- Tej nocy, pomyślałem, czy by nie pójść, Cię szukać,
Abyś była gotowa na dziesiątą;
O tym, żeby zaprosić cię na kolację,
I w te miejsca, w które nigdy cię nie zabierałem...
- Odej-jdź - poprosiła, drżącym głosem. - Muszę coś załatwić.
To nie był rozkaz, więc stanąłem i pozwoliłem, by poszła.
Nie ważne, że mi się nie udało. Jest coraz lepiej. Dam radę ją odzyskać.
*tydzień potem*
*Federico*
Wszedłem do dużego, eleganckiego budynku. Tak naprawdę nigdy nie powinienem się tu znaleźć. Gdybym tylko był mądrzejszy i bardziej spostrzegawczy... Ale nie! Bo ja jestem takim durniem, że nie potrafiłem zadbać o osobę, którą kocham. Jak ja mogłem być taki głupi?
Zostałem poproszony na salę, razem z Ludmiłą. Blondynka, dumnie, wysoko unosiła głowę. Czy ona tego chce? Przełknąłem ślinę. Bałem się, że stracę ją bezpowrotnie.
Zaczęły się te wszystkie beznadziejne sądowe formułki. Potem Lusia mówiła jak było. Nawet nie miałem pojęcia, że tak przeze mnie cierpiała.
Kiedy przyszedł czas na mnie nie miałem o czym mówić. Poddałem się.
- Wysoki sądzie, nie wiedziałem, że tak było. Byłem ślepym i głupim egoistą, ale to śmierć naszej małej córeczki do tego doprowadziła. Kocham moją żonę.
- I znów mówisz o Olivii - wtrąciła Lu.
- Bo to powód tego wszystkiego - zwróciłem się do niej. - Jej śmierć.
- Znów mnie obwiniasz - syknęła.
- Ale ja nie wiem o czym mówisz - uniosłem ręce w obronnym geście.
- Proszę o spokój! - odezwał się sędzia.
- Doskonale - dziewczyna zignorowała go. - Może o romansie z Biancą też nic nie wiesz. Bierz coś na pamięć.
-Ale jakim romansie?! Ludmiła, czy ty się dobrze czujesz?! - już nie wytrzymałem.
-Dosyć tego! - mężczyzna stuknął specjalnym młotkiem o blat. - Zarządzam dwadzieścia minut przerwy. Zdaje się, że muszą sobie państwo coś wyjaśnić.
Wyszedłem z pomieszczenia zaraz za moją Ludmiłką, którą przecież tak mocno kocham.
- Czemu mi to robisz? - zapytałem nie rozumiejąc już kompletnie nic.
- Co? Przecież ja nic nie robię - wzruszyła ramionami. - Widziałam was. Koniec bajki. A nawet mogłabym przymknąć oko, gdybyś przedtem nie ranił mnie tak boleśnie.
Złapałem złotowłosą za ramiona. Pociągnąłem na zewnątrz. Nie mogłem znieść tego przytłaczającego miejsca, w którym oboje przebywaliśmy na chwilę obecną.
- Ludmiła, wiem, że źle zrobiłem. Ale teraz chcę to naprawić. A wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Najgorsze jest to, że nie mogę być blisko ciebie, kiedy mnie potrzebujesz. Nie mogę pocieszyć. Nie mogę otrzeć łez. Nie mogę przytulić w nocy, kiedy masz złe sny. Nie mogę nic, a chcę wiele. Musisz tylko wyrazić swoją zgodę, a może być jak dawniej - patrzyłem w bursztynowe tęczówki mojej kochanej. Płomyk nadziei znów się zapalił...
*Ludmiła*
-Ale ja nie mogę z tobą być -wyszeptałam. Żal ścisnął moje serce. Miałam ochotę uciec jak najdalej. Zaszyć się gdzieś. Krzyczeć.
- Dlaczego? - złapał mnie za nadgarstek.
- Bo... bo ja cię zdradziłam - wyznałam patrząc mu w oczy. Słone łzy spływały po mich policzkach.
Kiedy już miałam szansę by znów żyć z człowiekiem, którego kocham, moje durne wyrzuty sumienia musiały się odezwać, odbierając mi ją. Teraz Włoch już na pewno nie będzie chciał ze mną być. Zostawi mnie. Odejdzie. A ja znów pogrążę się w smutku. Lepiej byłoby umrzeć.
- To moja wina - przyciągnął mnie do siebie. - Gdybym był lepszym mężem nie musiałabyś odchodzić. Co złe, działo się z mojej winy. Ludmiła, wiem. Ja wybaczę ci wszystko. Zawsze. Kocham cię najbardziej na świecie. Byłam głupim, niedorozwiniętym chamem. Zdaję sobie z tego sprawę, ale proszę, błagam cię, daj mi jeszcze jedną szansę. Pozwól mi na nowo się sobą zaopiekować. O niczym innym nie marzę, pragnę tylko znów poczuć smak twoich ust, czuły dotyk, zapach, unoszący się w powietrzu. Nie wiem co mam zrobić, byś zgodziła się iść ze mną jedną drogą. Nie jestem w stanie wyrazić jak bardzo żałuję. Teraz jedyne na co mnie stać, to powiedzenie: Kocham cię, przepraszam.
Stałam jak wryta, z roztwartą buzią, a małe kropelki spływały po mojej twarzy. Nie wiedziałam co zrobić.
- Federico... - załkałam.
- Musisz wiedzieć, że bez ciebie moje życie nie ma sensu, ale niezależnie od tego, jaka będzie twoja decyzja, uszanuję ją, bo tak powinienem się teraz zachować. Mimo wszystko, Lu, zawsze będziesz moją małą oazą, źródełkiem życia... inaczej nie umiem.
- Powiedz do mnie Lucia... - poprosiłam tak cicho, że mógł tylko domyślać się moich słów.
Nic nie widziałam, bo łzy zasłoniły mi obraz na świat. Były gęste, wielki i piekły niemiłosiernie.
- F-Fede, j-ja... - zebrałam się w sobie.
Jednak na nic zdały się próby powiedzenia czegokolwiek. Coś ugrzęzło mi w gardle...
Więc zamiast mówić, złożyłam na ustach męża delikatny, a jednocześnie pełen namiętności pocałunek.
- Kocham cię, pojebany durniu - wydusiłam z siebie.
- Ja śnię... - mruknął. - Nikt w tej chwili, na całym świecie, nie jest szczęśliwszy ode mnie. Kocham cię, Lucia, aniołku - przytulił mnie tak mocno, że myślałam, że się uduszę.
Mam teraz nadzieję, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze. Musi być. Jestem pewna, że po tym co przeszliśmy, nic nie zdoła stanąć pomiędzy nami. Nic ani nikt.
~
Teraz czas na ogłoszenie wyników konkursu!
Co prawda pracę przysłały m dwie osoby... Ale pomyślałam, że skoro one się napracowały, ja nie zrobię im tego i mimo wszystko wyłonię zwycięzcę.
Było trudno dokonać wyboru, ale w końcu jakoś komisja doszła do porozumienie...
Tak więc....
Wygrywa praca...
Bum...
Bum...
Bum...
Ptssss....
Wygrywa prolg
martina.stoessel209@interia.pl
PROSZĘ ABY ZWYCIĘZCA I MINI STOESSEL NAPISAŁY MI MAILA Z PRZYPOMNIENIEM O NAGRODACH!
Dziewczyny, obie byłyście świetne. Obu gratuluję.
~
Tiaaa. Rozdziałek...
Co myślicie?
Mi osobiście ciężko jest tu cokolwiek powiedzieć...
No cóż.
Fedemila ^^ Cieszycie się?
Miałam poczekać do następnego, ale... ale co mi tam :)
Dużo się tu dzieje. Akcja powoli się rozwiązuje... Czyżby?... Nie, to jeszcze nie koniec :D
~
Kocham Was, wiecie?
~
Spojler z 54:
- przeniesienie w czasie
- Fedemilciaaa <3
- Leon i Viola prowadzą zajęcia z dziećmi
- Cami wychodzi ze szpitala (tak, to miało być dzisiaj, ale mi nie wyszło)
- Może robimy jakiś ślub? Nawet mam pomysł. (Lagusia, będzie Twój Diego)
Następny rozdział będzie chyba do bólu nudny, ale za to ten za dwa tygodnie powinien Was zaskoczyć. Za rozdział ostatni tego opo. (który już est częściowo napisany) na pewno będziecie źli... Nie, nie, ja nic nie mówię.
Może wpadnę ca coś ciekawego...
~
Dzisiaj polecam bloga Alexandry Ludwig.
Dziewczyna pisze po mistrzowsku. Fedemila <333. Na blogu oprócz rozdziałów pojawiają się też zawodowe OS'y itp. Czytając ostatnią pracę (pojedynczą) rozpłakałam się. Natomiast całe opowiadanie wielorozdziałowe jest nie do pisania. Każna z postaci szuka własnej drogi, próbują spełniać marzenia, a miłość... miłość wisi w powietrzu :)
Serdecznie Was tam zapraszam.
Gdzie ja jestem? bo na pewno nie w swoim pokoju. Próbuje otworzyć oczy. Gdy to robię razi mnie biel pomieszczenia w którym przebywam. Płytko oddycham i wdycham powietrze pełne zapachu ... szpitala. To wyjaśnia dlaczego podłączona do jakiejś cholernej maszyny która wciąż pika, a moje uszy nie mogą tego wytrzymać. Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie ma w nim nikogo oprócz mnie. Zawsze będę sama, nawet gdybym umierała nikogo by przy mnie nie było. I za co to wszystko? Po moim policzku spływa niema łza i właśnie w tej chwili do sali wbiega moja mama.