sobota, 29 listopada 2014

Andrzejki <3

Hej perełki!
Andrzejki to też święto no nie?
A więc mam dziiiwny pomysł...
Dziś wpadłam na fajny (czyt. bardzo głupi ) pomysł.Otóż pomyślałam, że w niedziele 29.03.2015 o 16.00 w Łodzi przy Atlas Arena moglibyśmy się spotkać. W sensie ja z Wami.
Piszcie co o tym myślicie. Podoba Wam się ten pomysł??
Piszcie komy ;)
Dzisiejszy rozdział niżej. Zapraszam do czytania.

Es Posible - LII


~Kiedy Ty chcesz tego jedynego, nagle wszyscy inni chcą Ciebie. *~


*Ludmiła* 
Myślałam, że opuszczenie Buenos Aires pomoże mi. Jednak bardzo się myliłam. Tu wcale nie poszerzam horyzontów. Wyobrażałam sobie, że w Hiszpanii uda mi się poukładać sprawy w głowie. że dam radę postawić wyraźne granice pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. W tej chwili żałuję. Tęsknię. Brakuje mi wszystkiego. Brak mi tamtych miejsc, moich przyjaciół i... I brakuje mi Federico. Tak, czuję pustkę w sercu. Pragnę znów zobaczyć tę metrową grzywkę, czekoladowe tęczówki, uśmiech i kości policzkowe. Najbardziej na świecie marzy mi się być blisko Federico. 
Może... właściwie ten wyjazd nie był bezwartościowy. Upewniłam się, że kocham Fede. A może i on kocha mnie... Nie, nie ważne. Klamka zapadła. Nie mogę już cofnąć tego, co zrobiłam. 
Ale z drugiej znów strony wydaje mi się ciągle, że tego małżeństwa już nie da się uratować. Tak bardzo mnie zranił, sprawił, że cierpiałam, zadał mi ból psychiczny, dużo gorszy od fizycznego. Przez niego to całe zło... No, nie koniecznie całe. Większość. Połowa. Jedna czwarta. Trochę. Niedużo. 
Kurde! Kocham Włocha, zależy mi na nim i już nie potrafię tak po prostu go winić, wiedząc jak jest naprawdę. 
Co z tego, że oboje zapomnieliśmy już czym jest prawdziwa miłość. Trzeba wyciągnąć stare księgi, odkurzyć pozwijane do dziś zwoje z tajemnicą, otworzyć szkatułki, w których znajduje się nic. 
Nic, bo miłość jest niczym. Nie możemy jej zobaczyć, dotkną czy powąchać. Wiemy że jest, tak jak nic. Tak jak czas i wszelkie wartości moralne. 
- Kocham go! - krzyknęłam, wciskając twarz w puchową poduszkę. Głos został stłumiony, lecz uczucie nie. 
Na szczęście, czy niestety? 

*Emma*
Nie mogłam uwierzyć, że Ludmiła jest w Barcelonie. Jest moją przyjaciółką, z którą niestety nie mam okazji często się spotkać. 
Wymyśliłam z Troyem coś zupełnie szalonego, a Eljotek zgodził nam się pomóc. 
Jeszcze nie widziałam się z Luśką, bo Tro mówił, że nie jest w dobrym stanie. Ponoć blondyna jest smutna przez Federico, przybita przez śmierć dziecka (o Boże, ja na jej miejscu chyba bym się zabiła!), zdołowana przez brak miłości. 
Według nas, powinna się rozerwać. Dlatego też mamy zamiar wyrwać ją dzisiaj z domu, na coroczną bibę. Moja dobra koleżanka jest bogata, więc zawsze na swoje urodziny robi party. 
Mam szczerą nadzieję, że Lud chociaż na tą chwilę zapomni o wszelkich problemach, da sobie pomóc. Zależy mi na dziewczynie, bo to właśnie dzięki niej mam teraz takie życie, jakie mam. To dzięki Lusi mam wspaniałego chłopaka, jakim jest Eljot, przyjaciół i to ona sprawiła, że poczułam się pewna siebie. 
Wyszłam z domu z torbą pełną wystrzałowych fatałaszków i mocnych kosmetyków. Niezmiernie cieszyłam się na dzień spędzony z Ludmi. Było jeszcze całkiem wcześnie, dlatego też byłam przygotowana, gdyby blondi spała. Konkretniej rzecz biorąc, to miałam klucze do jej domu, od chłopaka, który dla niej samej zerwał ze swoją girl friend. 
Nie powiem tego Ludce, ale Troy, ciągle jest w niej zadurzony. Kiedy Jessica zaczęła planować ich wspólną przyszłość, on uświadomił sobie, że "nie są dla siebie stworzeni". Dosadnie mówiąc, zerwał z nią. Trochę mi szkoda biednej Jessi. Troya też rozumiem. Nie wybieramy osoby, w której jesteśmy zakochani. On jest taki wspaniały, że postanowił nie rozwalać jej małżeństwa. Żal mi, że ono samo z siebie się rozpada. 
Weszłam do domu mojej bf. Położyłam torbę na sofie, a sobie poszłam zaparzyć herbatę. Usiadłam z nią przy stole. Nie musiałam długo czekać na lokatorkę. Już po chwili usłyszałam jej radosny pisk. 
- Emmaaaaaaaaaaaaaa! - jej głos wypełnił cały dom. 
Wybiegłam z pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Przytuliłam ją mocno, mocno. 
- Jeny, bardzo się zmieniłaś - uśmiechnęła się do mnie. 
- Naprawdę? - udałam zdziwioną. Doskonale wiedziałam, że tak się stało. 
- Tak. A co ty tu robisz? - zapytała, oddalając się ode mnie na kilka kroczków. 
- Przyszłam, żeby razem z tobą przygotować się na imprezę. 
- Ja nigdzie nie idę! - zaprotestowała. Spodziewałam się że tak będzie. - Jak wiesz, nie mam najlepszych wspomnień... - skrzywiła się z niesmakiem na wspomnienie wydarzenia sprzed lat. 
- Błagam cię! - jęknęłam. - To było dawno. Byłaś głupia, bo młoda, a tamte palant starszy, bezmózgi, po prostu idiota. Teraz bez problemy wyszłabyś z tej sytuacji. 
- Może masz rację - przyznała. - Przecież nic nie mam do stracenia... nawet dziewictwa - na jej słowa wybuchnęłam śmiechem, a ona zaraz do mnie dołączyła.

*Ludmiła*
Nie wiem jak Em udało się mnie przekonać. Nie przepadam za domówkami. Choć może w tym przypadku wypad z przyjaciółmi z Barcelony okaże się pożyteczny. 
Bądź co bądź, ja i ruda szybko się wyszykowałyśmy. Ubrałam się w legginsy, z materiału imitującego skórę, bluzkę kończącą się nad pępkiem w kwiecisty wzór, do tego wzięłam plecak, a na nogach miałam trampki na koturnach, natomiast moja towarzyszka założyła na siebie luźny top, krótkie spodenki, kozaki i złoty łańcuszek. Wyglądałyśmy naprawdę uroczo. Obie rozpuściłyśmy włosy, a następnie zrobiłyśmy lekki makijaż. 
Resztę czasu spędziłyśmy na beztroskich pogaduchach. 
Nawet nie zorientowałam się, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Była już szósta wieczór. 
- Wow - wyrwało się Eljotowi, kiedy otworzyłam. Zachichrałam się pod nosem, chwyciłam plecak i wyszłam, wraz z  Emmą. 
Tym razem jechaliśmy samochodem. Droga szybko mi minęła. Ostatnio wszystko wydaje mi się trwać krócej niż powinno. Liczę, że to tylko kwestia czasu, aż powrócę na odpowiednie tory życia. 
Wysiadłam z granatowego Forda mojego byłego chłopaka, a moim oczom ukazał się ogromny budynek. Miał chyba ze cztery piętra, a powierzchnia każdego z nich musiała mieś minimalnie sto metrów kwadratowych. 
Otworzyłam usta ze zdziwienia i zachwytu. 
- Pięknie, prawda? - podszedł do mnie właściciel auta. Nie mogąc odpowiedzieć, kiwnęłam tylko głową. 
Wprowadził mnie do środka. Atmosfera tam panująca niewiele różniła się od tej, z ostatniej imprezy na której byłam w tym mieście. Ciemne, kolorowe oświetlenie, ogłuszająca "muzyka" i dziwny zapach - potu, alkoholu i perfum. Zaduch. 
Westchnęłam. Żałowałam że jednak się tu pojawiłam. 
W sumie nie bawiłam się najgorzej. Potańczyłam, pośpiewałam. Było całkiem fajnie... do puki nie urwał mi się film. Nie pamiętam co się działo. Nie wiem co robiłam i z kim. 

*Violetta*
Leon ściągnął mnie do Studia. Nie rozumiem po co. Przecież doskonale wie, że kiedy tam jestem, zbiera mi się na płacz. To okropne, bo kiedy jestem w On Beat mam durne wrażenie, że coś odeszło ode mnie. Że jakaś cholernie ważna cząstka mnie pozostała w tej szkole. Że kawałek mojej duszy, wędruje po korytarzach budynku, nie chcąc go opuścić. A kiedy już tam jestem, ona wraca do mnie i ma żal, że zostawiam ją, że nie przychodzę co dzień, jak dawniej. 
I tym razem łzy cisnęły mi się pod powieki. Tu byłam gwiazdą, a teraz jestem nikim. Zbyt wysoko się ceniłam i zbyt wysoko oceniałam moją samowystarczalność. 
Podeszłam do mojego męża, siedzącego na pufie, w korytarzu. Wzięłam głęboki wdech. 
- Zanim zaczniesz - odezwałam się, siadając na jego kolanach - ja też muszę ci coś powiedzieć. 
- Słucham cię, moje słonko - objął mnie w biodrach. 
- Leoś ja... Pfffff... Dobra. Jestem w ciąży - oznajmiłam, zamykając oczy. Bałam się jego reakcji, ale jeszcze bardziej bałam się, że może mi przytrafić się to samo, co biednej Lusi. 
Brunet zetknął nasze czoła i nosy, po czym złożył na moich ustach delikatny pocałunek. 
- To świetnie, kochanie - wyszeptał. 
Byłam niesamowicie szczęśliwa. Objęłam szyję najwspanialszego chłopaka na świece. 
- To będą bliźniaki - dodałam. - Byłam u ginekologa. 
Podejrzewam, że Leon powiedziałby coś, ale przerwał nam Marotti. 
- Violetta, Leon? - odchrząknął. 
Momentalnie oderwaliśmy się od siebie. Odskoczyłam jak poparzona. Poprawiłam włosy, a wzrok wbiłam w podłogę. Pewnie nawet rumieniec wkradł się na moją twarz. Złapałam mojego ukochanego za rękę. A więc po to mnie tu pofatygował. 
- Słuchajcie, mam dla was propozycję - mężczyzna, jak zwykle ułożył ręce na bokach. 
- Słuchamy cię - oznajmiłam rozbawiona, sama nie wiem czemu. 
- No więc tak, chciałbym, żebyście: one - poprowadzili warsztaty dla naszych uczniów, two- wzięli udział w konkursie wokalnym. Co wy na to? 
- Super! - rozentuzjazmowałam się. Podobały mi się wymysły przedstawiciela U'Mixu. Zwłaszcza ten pierwszy. Od zawsze lubiłam pracować z mniej doświadczonymi. Przekazywać im swoją wiedzę i pomagać się rozwijać. 
- Skoro moja księżniczka się zgadza, to ja też - Loenek objął mnie ramieniem. 
Spojrzałam na niego z miłością. Uwielbiam kiedy jesteśmy tak blisko siebie. 

*Federico*
Moje życie już nie ma sensu. Wszelkie nadzieje, które do tej pory pokładałem w Ludci i w tym, że NAS jeszcze da się uratować, umarły. 
Dziś dostałem list. Wiadomość z sądu. Za dwa tygodnie odbędzie się rozprawa rozwodowa. 
Nie, nie wierzę w to. Nie, to nie może być prawda! Nie, nie i jeszcze raz nie!
Wiem, zrobiłam wiele złego, ale zrozumiałem to. Chcę się poprawić. 
Ludmiłka nie może ode mnie odejść!
Usiadłem na zimnej podłodze. Głowę oparłem o siedzenie sofy. Nie miałem nawet siły, by ułożyć grzywkę. Niemożliwe stało się możliwe. 
Czy mogę się poddać? NIE.
Czy chcę by Lu była szczęśliwa? TAK. 
Z kim będzie szczęśliwa? ZE MNĄ.
Co dla niej zrobię? WSZYSTKO. 
Dam radę ją odzyskać? TO MÓJ OBOWIĄZEK. MUSZĘ. 
Uwierzy, że ją kocham? OBY. 
Ile mam czasu? NIEWIELE. 
Jak sprawię, że uwierzy w moją miłość? ...
Czułem pustkę. Smutek. Żal. Brakowało mi starego życia. Niech ktoś cofnie, ten porąbany czas!  Nikt tego nie zrobi. Sam powinienem naprawić błędy, które popełniłem. JA jestem w obowiązku. Nie ktoś inny. JA. Tylko i wyłącznie JA.

*Maxi*
W ostatnich dniach Natalia była bardzo przejęta wyjazdem Ludmiły i sytuacją z Federico. Okay, ogarniam, że jest im ciężko. Ale serio nie rozumiem po jasną cholewkę wszyscy pchają się z buciorami w ich życie. Naty została poproszona przez Lu o pomoc więc się nie dziwię. No ale dajmy na to taka Camila. Lubię ją, tylko czasami zachowuje się okropnie. Ciągle gada o "Fedemili". Co to w ogóle za moda, na łączenie imion? 
- Maxi, kochanie, jak sądzisz, Ludmi dobrze się ma? - zapytała mnie czarnowłosa już po raz kolejny. Dziesiąty? Setny? Tysięczny? Nie wiem! Przy ośmiu setkach przestałem liczyć. 
- Już nie mogę! - krzyknąłem. - Nata, gadasz w kółko tylko o niej. Nie chcę już tego słuchać. Rozumiem, że się o nią martwisz, ale musisz zrozumieć, że ona wyjechała właśnie po to, żeby nie mieć kontaktów z nikim stąd. Nat, przestań o niej myśleć i choć gdzieś ze mną, 
- Chyba masz rację - przyznała. - Przepraszam, że ostatnio spędzamy mało czasu razem. - położyła mi głowę na ramieniu. - Gdzie mnie dziś zabierasz? 
- Powiedzmy, że już tam byłaś - wyszeptałem, całując dłoń dziewczyny. 
Złapałem Hiszpankę za rękę i pociągnąłem w stronę wyjścia. 
Wziąłem moją księżniczkę na plaże, gdzie za pomocą kumpli przygotowałem wcześniej romantyczną scenerię. Mniej więcej w połowie drogi od promenady do morza stał stolik i dwa krzesła. Dokoła porozstawiane zostały palące się świeczki. Czekała na nas kolacja. 
- Ojej, kochanie, jakie to wspaniałe! -zawołała moja wybranka, widząc wszystko. - Jaki ty jesteś niesamowity! 
- Kocham Cię bardzo, misiu - odpowiedziałem tylko, uśmiechając się. 
Nawet nie wiesz, Natalko, co dla Ciebie szykuję, kochanie.

*Camila* 
- Camila. 
- Camila. 
- Camila. 
Słyszałam tylko stłumione, ciche wołanie. Wiem tyle, że wszystko mnie bolało. Nie mogłam otworzyć oczu, chociaż  bardzo chciałam. Nie pamiętam zupełnie co się działo. 
- Camila, jeśli mnie słyszysz, porusz palcem - znów ktoś się odezwał. 
Wykonałam polecenia, choć wiele mnie to kosztowało. 
Czemu wymagają ode mnie czegoś tak ciężkiego do wykonania. 
- Pik. Pik. Pik. Pik. Pik. Pik. Pik. 
Co to było? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Z kim i dlaczego?
Wytężyłam słuch i skupiłam całą swoją uwagę na tym, by usłyszeć głosy w tle. 
- Z tego co widzę, jej stan jest stabilny, a wręcz poprawia się. Słyszy i rozumie. Niebawem otworzy oczy - mówił ten sam człowiek, który przed chwilą kazał mi wysilić się na ruch. 
- Zapewne - Sebastian! Poznałam go. - Jest silną dziewczyną. 
Potem ktoś dotknął mojej ręki. Głaskał ją. Dziwne, ale wiedziałam, że to Seba. Teraz już tylko on mógł wyjaśnić mi wszystko. Spięłam się w sobie. 
- Wyjaśnij mi... - jęknęłam. 
- Cami, o Boże, jak dobrze usłyszeć twój głos, kochanie! - zawołał. - Potrącił cię samochód. Byliśmy razem. Szliśmy drogą, a nagle jakiś wariat wypadł zza rogu... Tak mi przykro. 
Nie mogąc nic zrobić, nic powiedzieć czułam się okropnie. Powinnam mu teraz powiedzieć, ze to przecież nie jest jego wina! 
Zignorowałam wściekły ból w klatce piersiowej i wydusiłam z siebie kilka słów. 
- To nie przez ciebie. 
- Ciii, Cam, nie przemęczaj się. Musisz odpoczywać. Nie mów... Ja ci coś powiem. Jesteś to od tygodnia. Kiedy tylko zabrała cię karetka, ja obiecałem sobie, że kiedy tylko się obudzisz, powiem ci co czuję. Pamiętasz jak bardzo kiedyś byliśmy dla siebie ważni? Broadway to wszystko zniszczył... Ale najwidoczniej los nie chciał byś ty z nim była. Wydaje mi się, że to właśnie nam jest pisane. Kocham cię, rudzielcu. Kocham cię bardzo i nigdy nie przestałem. 

~
* cytat będzie zrozumiany dopiero po przeczytaniu następnego rozdziału. 
Cześć Słoneczka!
Co tam u Was?
Jedziecie na VL?? Jeśli tak, to piszcie do mnie, a może gdzieś się tam spotkamy ^^. Ja już mam bilet :D. Wybaczcie że o tym piszę, bo wiem że nie powinnam, ale tak bardzo się cieszę, że nie mogłam się z Wami tym nie podzielić.
Dobra, dobra, koniec tego.
ROZDZIAŁ. 
Moim skromnym zdaniem taki se o (tak, wiem, niepoprawnie napisane). Mógłby być lepszy. Nie najgorszy. Powtarzam - mógłby być lepszy. 
A Wy, jak sądzicie?
Szczeeerze, proszę, skarbki <333
Kurczaki, wstydzę się publikować taki niesprawdzany rozdział ;-; Obiecuję, że dzisiaj go sprawdzę. Nie tak jak w tamtym tygodniu.... ;-; Ale ja jestem nieobowiązkowa (a szkoła to zło - ale chyba o tym wiemy xD) Przepraszam. 
~
Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem. Postaram się zrobić to dzisiaj, ok? 
~
KOFFAM WAS NAJMOCNIEJ JAK TYLKO MOŻNA!
~
Spojler z 53. 
- Camila wychodzi ze szpitala
- Maxi i Naty... ^x^ 
- Ludmiła popełnia największy błąd w swoim życiu (zabijecie mnie xD) 
- Lu wraca do BA. 
- Troy pomaga Lu z Federico
- Federico i Lu spotykają się na pogrzebie. 
- Lu rozmawia z Fran. 
- Violetta i Leon idą do ginekologa. 
Wooow. Ciekawe czy uda mi się z wszystkich tych podpunktów wywiązać. 
~
 Dzisiaj polecam bloga wspaniałej Lagusi. 
Uwielbiam jej historię. Jest bardzo rzeczywista i zawiera tak wiele wspaniałości, że nie da się tego opisać. Nie sądzę, że są tam jacyś główni bohaterowie. Każdy jest tam równie ważny. Uwielbiam czytać blog Lagusi, bo jest w nim wiele humoru i dramaturgii za razem. Wydaje mi się, że każdy znajdzie coś dla siebie 
- Pójdziemy gdzieś dzisiaj? - zapytałam. Byle by się odczepił od tej... Co ona ma czego ja nie mam? Od kiedy fizyka kwantowa i składanie zdań jak dzieci puzzli jest takie pociągające dla chłopaków? Nie jest ani ładna ani jakaś fajna. Po angielsku też gadać umiem!
- Nie mogę, już się umówiłem.
- Spokojnie da sobie radę sama, nie przesadzaj. A mnie tak strasznie boli głowa, boję się, że zemdleję... - westchnęłam. Oberwałam ze szklanej butelki, a ta koza pociągnęła mnie za włosy! Niech mnie chociaż odprowadzi, on i ona to już przeszłość!

sobota, 22 listopada 2014

Es Posible - LI


~ Związek trwa tak długo, jak długo ludzie potrafią ze sobą rozmawiać. ~


*Ludmiła*
W ostatnich dniach odżyłam. Znów przytyłam kilka kilo i w końcu wyglądam jak człowiek. Moje włosy, po nadmiernym myciu znów nabrały blasku, skóra przybrała naturalną barwę, a oczy znów błyszczą się, odbijając piękno świata.
Wstałam rano, jak zwykle, witając nowy dzień z uśmiechem. Oparłam się o parapet. Słońce właśnie wschodziło. Wszystko było piękne. Czerwień, kaszmir i szmaragd... w tym momencie ziemia wydała się taka mała, a za razem, linia horyzontu była tak niesamowicie daleko.
Sama nie wiem, jak długo tak przesiedziałam, bo zupełnie oddałam się własnym przemyśleniom. Głowę zaprzątał mi Federico. Nie mogłam przestać zastanawia się nad sensem naszego małżeństwa. Doszłam do wniosku, że ono nie ma przyszłości. Co z tego, że tak bardzo za nim tęsknię i kocham go bez opamiętania. On nie czuje tego samego, a nawet jeśli, diametralnie się zmienił. Nie chcę cierpieć.
- Ludmi? - usłyszałam cichy szept, a po chwili poczułam dłoń swojej przyjaciółki na ramieniu.
- Co się stało, Naty? - zapytałam, nie odrywając czoła od szyby.
- Zdaje mi się, że powinnyśmy o czymś pogadać.
Uniosłam na nią wzrok, a i kąciki moich ust powędrowały ku górze.
- Lud, wiesz jak cię cenię i wielbię. Chcę twojego dobra. Dlatego twierdzę, że powinnaś dać sobie czas. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Nie wiem, czy rozumiem - zaśmiałam się. - Miśka, jest coś, o czym chcę ci powiedzieć.
Spojrzała na mnie pytająco. Wzięłam głęboki wdech.
- Wyjeżdżam. Zostawiam wszystko i odchodzę. To znaczy... no zabieram swoje rzeczy, ale porzucam dotychczasowe życie. Muszę sobie wszyściutko poukładać. Chcę odpocząć, pozbyć się wątpliwości.
Nie odezwała się. Przytuliła mnie mocno. Wiedziałam, że jest jej przykro. Przez długi czas nie będziemy się widzieć. Jednak jestem pewna, że zrozumiała.

*Naty*
- Czyli teraz się żegnamy? - zapytałam, ocierając łzę, spływającą po moim policzku.
- Natuś, nawet tak nie mów! Przecież mamy internet i telefony. Poza tym, odwiedzisz mnie w Hiszpanii. Już ja tego dopilnuję! - zaśmiała się Ludka.
Siedziałyśmy na kanapie, w salonie. Jej walizki stały już w przedpokoju.
- Mimo wszystko, ja będę za tobą niesamowicie tęsknić - wyznałam całkiem szczerze.
- Natka, proszę no! Nie chcę być teraz smu... - jej wypowiedź przerwał dzwonek do drzwi. Wstałam i podeszłam do nich, by otworzyć.
- Nie, powiedz, że nie ściągałaś tu wszystkich - jęknęła moja blond włosa przyjaciółka.
Kiedy tylko stanęłam w wejściu, do środka, jak huragan wpadli nasi znajomi; Vilu i Leon, Fran, Marco, Cami, Maxi, Diego, Seba, Sally i Andreas.
- Lu, nie ładnie tak! - zawołała Viola, grożąc jej palcem. - Znów chciałaś wyjechać bez pożegnania.
Widziałam wzruszenie w oczach obu dziewczyn.
Ludmile nie było zbyt wesoło i niechętnie opuszczała kraj, to można było bez problemu wyczuć. Jednak nie miałam zamiaru jej powstrzymywać. Prędzej czy później zorientuje się, że popełniła wielki błąd i wróci. Jestem tego pewna.
*30 minut później*
Ludmiła już wyszła. Było mi trudno powiedzieć jej "do widzenia". Przygnębiona, stałam w kuchni, oparta o blat i popijając kawę przyglądałam się Maxiemu, który na nowo ze mną zamieszkał. Nagle rozległo się pukanie. Na nikogo więcej nie czekałam... Faktycznie, chłopak, który ukazał się moim oczom, po otwarciu drzwi był ostatnią osobą, której bym się spodziewała.
- Cześć, przepraszam jeśli przeszkadzam - odezwał się Federico.
- W sumie, to nic nie szkodzi. Powiedz, co cię sprowadza? -zapytałam z grzeczności. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że chodzi o Ludmiłę. No sorry, ale teraz już na serio jest za późno.
-Lusia. Ona podobno jest u ciebie - wymamrotał.
Przyjrzałam mu się uważnie. Nie wyglądał dobrze. Nie jest tak nieodpowiedzialny jak jego jeszcze żona, jednak wyraźnie pogorszył się jego stan. Zarówno fizyczny, jak i pewnie psychiczny.
Przecież tak na prawdę, to nie ich wina, że tak cierpią.
- Obiecałam, że nic nie powiem - zawahałam się przez chwilę.
-Natalia, błagam! Ja muszę wiedzieć co jest z Ludmiłą. Muszę, rozumiesz?! - był tak zdesperowany, że nie zdziwiłabym się, gdyby padł przede mną na kolana, gdybym nie uległa, albo włamałby mi się do domu, gdybym zamknęła mu drzwi przed nosem.
- Ale ja obiecałam, że nic nie powiem - powtórzyłam, naciskając na to, że coś przyrzekłam. On też się deklarował i nie dotrzymał słowa...
- Naty, ja ją kocham. Martwię się. Proszę, powiedz mi - stał się taki szczery i przekonujący, że nie mogłam go spławić.
- No dobrze, ale jakby co, to ja nic nie mówiłam. Jej już tu nie ma - wyznałam, spuszczając głowę.
- CO?! To gdzie...
- Pewnie w drodze na lotnisko - nie miałam odwagi spojrzeć w oczy Włocha. Poczułam się po części winna, rozpadu ich związku. W końcu, to ja kazałam Ludce się od niego wynieść.
- Słucham?! - krzyknął. Sama nie wiem, czy był bardziej wystraszony, czy zszokowany.
- Wyjechała niecałe dwadzieścia minut temu. Jeśli się pospieszysz, jeszcze ją dogonisz - miałam szczerą nadzieję, że to mu się uda.
- Dziękuję, Nat - szepną na odchodnym.
- Powodzenia, Fede - już nawet mnie nie usłyszał.

*Federico*
Nie mogłem czekać. Każda minuta była dla mnie na wagę złota. Biegłem w stronę domu najszybciej jak tylko mogłem. Kiedy już się pod nim znalazłam wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk i wyjechałem na drogę. Nie obchodziły mnie żadne przepisy i ograniczenia prędkości. Musiałem być na lotnisku jak najszybciej. Ważyły się właśnie losy mojej wspólnej przyszłości z najważniejszą osobą na świecie.
Kiedy tylko dojechałem na lotnisko, zaparkowałem byle gdzie i pobiegłem w stronę hali. Był środek tygodnia, więc nie spodziewałem się tłumów. Łatwo dostrzegłem Ludkę wśród ludzi. Szła z dwiema dużymi walizkami od kasy.
- Ludmiła! Ludka! -krzyknąłem. Spojrzała w moją stronę i tylko przyspieszyła kroku. Podbiegłem do niej i złapałem za łokieć - Stój, skarbie, per favour.
- Odejdź - powiedziała ostro.
- Lucia, porozmawiajmy, kochanie - zbliżyłem się do dziewczyny i dopiero teraz zobaczyłem jak bardzo się zmieniła. Jak schudła, jak poblakła jej cera i włosy się przerzedziły... Jedyne, co dobrze zapamiętałem, to te jej niesamowite oczy. Mógłbym w nie patrzeć cały czas. Zakochałem się na nowo.
- Nie mów tak do mnie. Nie jestem ani Lucia, ani kochanie. Nie twoje - słowa, które wypowiedziała, zabolały, ale nie powiem, że na nie nie zasłużyłem, bo to byłoby kłamstwo.
- Porozmawiaj ze mną - nalegałem mimo wszystko. Musiałem ją odzyskać. Pragnąłem, by było znów jak dawniej.
- Teraz chcesz rozmawiać? Teraz? Chyba już trochę za późno - w oczach Lusi zalśniły łzy, zacisnęła usta w wąski klinek i wolno, delikatnie kiwała głową w lewo, w prawo, w lewo, w prawo...
Zapadła chwila ciszy, która dla mnie była równa miliardom lat świetlnych. Tak bardzo chciałbym ją teraz przytulić, pocałować, szepnąć do ucha, że ją kocham.
- Więc co teraz? - zapytałem w końcu, nie mogąc znieść dłużej jej milczenia.
- Nie wiem, Federico. Czuję się koszmarnie z myślą, że byłam dla ciebie tylko zabawką, którą po pewnym czasie odłożyłeś, bo ci się znudziła. To chyba najgorsze co może być - czuć się odrzuconym i niepotrzebnym. Może po pewnym czasie sobie o mnie przypomnisz, ale wiedz, że tak się nie robi. Nie zostawia się człowieka, który cię potrzebuje, człowieka, który poświęcił dla ciebie wszystko, a przede wszystkim człowieka, który cię kocha - mówiła. - Ja wyjeżdżam. Nie wiem kiedy wrócę i czy w ogóle... Potrzebuję czasu, żeby wszystko przemyśleć i ułożyć. Muszę pobyć sama. Chcę zacząć nowe życie, a tu mi się to nie uda. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i uszanujesz mój wybór.
- Będę czekać na ciebie wieki, jeśli trzeba będzie. Pamiętaj tylko, że bardzo cię kocham - lekko dotknąłem policzka blondynki.
- Dałeś mi  powody, bym o tym zapomniała. No nic, w takim razie, chyba...chyba pa - pożegnała się.
- Tak, pa kwiatuszku...
Chwyciła rączki swoich walizek, po czym ciągnąc je za sobą, ruszyła w stronę bramki.
Zawiodłem się na sobie. Mam nadzieję, że nie straciłem Ludmi na zawsze. Nie mógłbym tak żyć. Nie dałbym rady.
Powlokłem się w stronę parkingu i tym razem zważając na wszelkie znaki wróciłem do domu. Włączyłem telewizor. Zrobiłem sobie kanapkę i usiadłem na kanapie. Nie wiem co akurat leciało, bo byłem wpatrzony w pustą przestrzeń, w ścianę, płaszczyznę. Kilka minut potem poczułem, że nasz psiak ułożył mi głowę na kolanach. Zamknąłem oczy, oparłem się i sam nawet nie wiem kiedy, usnąłem.

*Ludmiła*
Cały lot przespałam. Boję się latać, dlatego też założyłam słuchawki na uczy i maseczkę na oczy. Pozwoliłam sobie na odpoczynek i przyznam, że dobrze mi to zrobiło. Obudziłam się przed samym lądowaniem. Za oknem było już ciemno. No tak, zapomniałam o zmianie stref czasowych. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał równo szesnastą. Przestawiłam go o cztery godziny do przodu i czekałam, aż samolot dotknie kołami ziemi.
Kiedy tylko wyszłam, zaczerpnęłam świeżego powietrza i otrzymałam odpowiednie informacje - konkretnie o problemach z przerzutem bagaży - wyciągnęłam telefon. Wykręciłam numer i w duchu modliłam się, by chłopak odebrał.
- Halo? - usłyszałam jego melodyjny głos.
- Hej, Troy. Nie przeszkadzam? - przywitałam się grzecznie, na wypadek, gdyby chował do mnie jakąś urazę.
- Nie, no co ty. Lu, nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że cię słyszę - ja również byłam szczęśliwa. Miałam nadzieję, że on pomoże mi odnaleźć drogę, z której gdzieś zboczyłam.
- Tak, bardzo dawno się nie kontaktowaliśmy - stwierdziłam, ponownie tylko po to, by utrzymać fason i nie wykroczyć z wytyczonego kiedyś, przez kogoś schematu.
- Co u ciebie? - zapytał luźno, całkiem jakbyśmy widzieli się wczoraj.
- Eh... za długa rozmowa jak na telefon - westchnęłam, równocześnie przeczesując włosy ręką. - Ale właściwie, będę mogła wszystko opowiedzieć ci kiedy się zobaczymy, a uwierz, jest o czym mówić.
- Kiedy to będzie...?
- Wydaje mi się, że niebawem. Słuchaj, dzwonię, bo mam prośbę. Tak, wiem, jestem egoistką - zaczęłam zmieniać temat naumyślnie, by mój przyjaciel przywrócił mnie do pionu. To był taki swego rodzaju, mały test. Kurcze, może faktycznie nie jestem zbyt miła.
- Przestań i mów o co chodzi - zaśmiał się. Zaliczył sprawdzian.
- Jestem w Hiszpanii. Właśnie wylądowałam i zanim dojadę do domu jeszcze trochę, bo jest jakiś problem z walizkami - wyjaśniłam. - Miałam zrobić ci niespodziankę i po prostu jutro wpaść w odwiedziny, ale pomyślałam, że jeśli miałbyś czas, mógłbyś pójść do mnie i zrobić mi kawę? Posiedzimy, pogadamy... Oczywiście jeśli chcesz - zaproponowałam. Bardzo chciałam zobaczyć Troya, bo przez te dwa lata, kiedy się nie widzieliśmy wiele się zdażyło, zapewne nie tylko w moim życiu. Jest osobą, której mogę zaufać i powierzyć sekret. Potrzebuję wsparcia, a blondyn może mi je zapewnić. Kocham go... ale jak brata. Takiego wspaniałego, starszego braciszka, który się mną opiekuje, dba o mnie i pilnuje.
- Jasne! Ludmi, super, że wreszcie spędzimy trochę czasu razem - ewidentne się rozentuzjazmował.
- Dzięki, słońce. To do zobaczenia - odezwałam się wesoło.
- Cześć.
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę, a telefon wcisnęłam do kieszeni dżinsów. Akurat na taśmie zjawiły się moje walizki, więc mogłam je spokojnie odebrać. Ciągnąc je, wyszłam z obszernego budynku. Taka nagła zmiana oświetlenia z mocnych halogenów na uliczne lampy nie robi dobrze moim oczom. Zachwiałam się, ale w ostatnim momencie odzyskałam równowagę. Powędrowałam w stronę wcześniej wynajętej taksówki. Już teraz tak niewiele dzieli mnie od domu. Od początku. Nowego początku. Hola Espania!

*Troy*
To niesamowite. Już myślałem, że nigdy nie zobaczę tej cudownej dziewczyny. Przypuszczałem, że nie chce już mnie znać. Najwidoczniej się myliłem. Myliłem się i to bardzo.
Ciekawe czy przejechała z Federico. Chciałbym go poznać. W końcu to mąż osoby, którą niegdyś kochałem. Jest moją dobrą przyjaciółką i nie widzę powodu, dla których miałbym unikać Fede. Przecież już nic mnie z nią nie łączy. Nawet jeśli nadal byłbym w niej zakochany, a nie mówię, że jestem, odpuściłbym sobie, bo najważniejsze jest jej szczęście.
Ogarnąłem się i wyszedłem. Kierowałem się w stronę domu blondyny. Po drodze myślałem o tym, jak moglibyśmy spędzić czas razem, wraz z Emmą i Eljotem.
Nawet nie spostrzegłem, kiedy dotarłem na miejsce. Wyciągnąłem klucz, który kiedyś dała mi Lud. Przekręciłem go w zamku, otworzyłem, a następnie wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi. Zapaliłem światło w salonie. Rozejrzałem się. Wszystko tak jak było. Beżowe ściany nadal miały swój oryginalny odcień, żyrandol zwisał z sufitu jak dawniej, kanapa stała na środku, naprzeciw telewizora. Ściany zdobiły dwa duże, płócienne obrazy, ukazujące plażę. Na mahońowych panelach leżał długi, ciemnobrązowy dywan. Obszedłem wszystkie pomieszczenia. Nic się nie zmieniło. Na końcu wszedłem do kuchni, by tak jak prosiła mnie Ludmiła, zaparzyć jej kawę. Spodziewałem się, że jest w którejś z szafek. Anastazja na pewno, wyprowadzając się, nie zabrała dużo. Przekroczyłem próg pomieszczenia i od razu w oczy rzuciła mi się kartka leżąca na stole. Przeczytałem szybko jej treść. Zrobiło mi się słabo, duszno i niezbyt przyjemnie. Wyjąłem komórkę, po czym wykręciłem numer właścicielki domu.
- Co jest, Troy? - usłyszałem głos Ludmi.
- Słuchaj myszka, znalazłem list. Jest on od twojej matki. Zdaje mi się, że powinnaś go przeczytać. Pisze w nim coś o samobójstwie...
- Jezu, nie wytrzymam z tą kobietą. Dobra, dzięki. Ja będę za kilka minut, bo jestem już w taksówce...
Rozłączyła się. Nie rozumiem jak ona mogła przyjąć tą wiadomość ze spokojem. Wiem, że nie miała najlepszych kontaktów a Anastazją, ale to jednak matka.

*Ludmiła*
Pojazd, którym jechałam, zatrzymał się. Ja wypadłam z niego jak huragan, pognałam w stronę willi, a kiedy już się w niej znalazłam, pobiegłam do pomieszczenia, w którym paliło się światło. Zobaczyłam chłopaka, który na mnie czekał, podpierającego ścianę. Niewiele myśląc rzuciłam się w jego ramiona. Ukryłam twarz w pobliżu szyi Hiszpana. Przez tą chwilę poczułam się tak dobrze.
- Nie masz nawet pojęcia jak się cieszę, że cię widzę - powiedział, głaszcząc mnie po plecach.
Oddaliłam się od niego na długość ramion. Spojrzałam w niebieskie oczy Troya. Znów poczułam się, jakbym latała. Czy można zakochać się dwa razy w tej samej osobie? Uśmiechnęłam się szczerze.
- Ja również jestem szczęśliwa - wyznałam.
Usiadłam przy stole, a mój towarzysz podał mi filiżankę, po brzegi wypełnioną kremowym płynem. Zamoczyłam w nim usta i upiłam kilka łyków.Wtedy dostałam również list o którym mi mówił.
Biegałam wzrokiem po kartce, starając się zrozumieć cokolwiek.
13.10.2014, Barcelona.
Szanowny znalazco!
Witam, nazywam się Anastazja Ferro. Mam dwoje dzieci. Czy mógłbyś/mogłabyś przekazać tę wiadomość mojej córce, Ludmile, zamieszkałej w Buenos Aires? 
Poszukuje mnie policja, bo uciekłam z więzienia. 
Musiałam to zrobić, by oddać mojego syna w dobre ręce, mojej przyjaciółki, Konstancji. 
Nie mogłam już tak dłużej żyć. 
Nie daje sobie rady, bo zjadają mnie wyrzuty sumienia. 
Prawie zabiłam niewinną osobę, a zdałam sobie z tego sprawę, dopiero gdy spotkałam się z moim mężem. 
Moja córka zrozumie o co chodzi. 
Anastazja, lub jeśli ktoś woli - Maria.
P.s. Moje zwłoki znajdziecie na strychu, w domu w BA. Nie pytajcie jak się tam znalazły... mam swoje sposoby. 
- Wiedziałam, że ją widziałam - zgniotłam kartkę w ręce. 
-Lu, o co w tym chodzi? - zapytał blondyn,  siadając naprzeciw mnie. 
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię, ale muszę najpierw wykonać telefon - wstałam i podążyłam w stronę wyjścia. - Boże, co ona miała z tym strychem?! - szepnęłam do siebie. 
Teraz wszystkie emocje zmieszały się ze sobą.  Strach, złość, żal, ale przede wszystkim niepokój. 
Usiadłam na kanapie. Przełknęłam ślinę. Słyszałam, jak szybciej bije moje serce. Nie chodziło o to, ze kilka dni temu moja mama się zabiła. Podejrzewałam, że prędzej czy później się to stanie. Była złą osobą, jednak wierzę, że zrozumiała, jak wielkie błędy popełniła. 
Zamknęłam oczy. Stresowałam się tym, że muszę zadzwonić do Federico. Nie chcę robić mu złudnych nadziei. Oby nie odebrał źle całej sytuacji. Nas już nie da się uratować. 
Wzięłam głęboki oddech. 
- Część - odezwałam się drżącym głosem, kiedy odebrał. 
- Słonko, co się... - zaczął, ale przerwałam mu. 
- Nie dzwonię mówić o tobie i o mnie. Fede, idź na strych - starałam się mówić bez emocji. 
- Po co? - zdziwił się Włoch. 
Rozpłakałam się. Nie mogłam z nim rozmawiać. Nie o tym. Pękłam i trudno było mi się pozbierać. Może jednak jej zgon trochę mnie zniszczył. Wszystko mnie zniszczyło. Już nie daję sobie rady w życiu. Świat wali mi się na głowę, a grunt osuwa pod nogami. W jednej chwili straciłam tak wiele ważnych dla mnie rzeczy. Rodzinę, miłość, przyjaciół... Nie mam już prawie nic. 
- Spokojnie aniołku, już dobrze, uspokój się - głos Włocha działał na mnie niesamowicie kojąco. 
Chciałam mu powiedzieć, że go kocham. Chciałam teraz wyznać, że jest dla mnie wszystkim. Chciałam... ale nie mogłam. 
- Mama się zabiła. Leży na strychu. Idź sprawdź, czy to prawda, co mi napisała... - poprosiłam powstrzymując drżenie głosu i rąk. 
Nastała chwila ciszy, podczas której wolno odliczałam od dziesięciu w dół, czekając na jakiekolwiek wiadomości. Chyba podświadomie łudziłam się, że to wszystko jest jednym wielkim snem, z którego zaraz się obudzę. 
- Przykro mi, słonko - odezwał się głos po drugiej stronie połączenia. 
- T-tak.. D-dziękuj-ję. Z-zadzwonisz na policję? - ze wszystkich sił starałam się nie rozryczeć. 
- Jasne. Pewnie oni poinformują cię o wszystkim. 
- Mhym - przytaknęłam. - Cześć, Fede - Kocham cię.
*godzinę później*
- Cała ta historia jest bardziej skomplikowana niż obsługa mojego laptopa po chińsku - podsumował Troy, gdy opowiedziałam mu co się wydarzyło. 
- Wcale nie - wymusiłam uśmiech. - Mój ojciec żyje, a człowiek którego zawsze uważałam za tatę jest mi zupełnie obcy. Moja matka to Maria, a nie Anastazja, choć tak na prawdę to ta sama osoba. Violetta jest moją siostrą, bo German to też jej ojciec, no i mam młodszego brata, ale tylko od strony mamy. Byłam w ciąży, ale moja córeczka umarła i od wtedy pomiędzy mną i Federem nie dzieje się najlepiej. Śmiem podejrzewać, że gdyby nie to, że zostałam otruta, co bardzo osłabiło mój organizm i prawie doprowadziło do śmierci, Olivia żyłaby. Nie wiem już kogo mam o co oskarżać. Może powinnam zwalić całą winę na siebie? W końcu to ja byłam nieodpowiedzialna, naiwna... 
- Nawet tak nie mów - przerwał mi chłopak. - Powiedz mi tylko co masz zamiar zrobić z Johnem? 
- Mam zamiar wrócić na pogrzeb matki i wtedy zabrać go ze sobą do Buenos Aires. 
- Czyli nie zabawisz u nas długo?
- Dwa, trzy tygodnie....

*Camila*
Ciekawe uczucie, znów poczuć się wolnym człowiekiem. Będąc z Broadem czułam się trochę jak na uwięzi. Ograniczał mnie i nie pozwalał mi się rozwijać.
Postanowiłam przejść się do Studia. Kiedy odchodziliśmy, Antonio zapraszał nas, kiedy tylko chcemy. Było już po lekcjach, więc większość sal powinna pozostać wolna.
Nie myliłam się. Weszłam do pomieszczenia połączonego z akwarium, bo stamtąd dobiegał dobrze znany mi głos. Oparłam się o framugę drzwi. Gdy chłopak stojący przy keyboardzie skończył grać, podeszłam do niego.
- Świetnie, Seba - ułożyłam dłoń na jego ramieniu.
- Dziękuję Cami - uśmiech wkradł się na jego twarz.
- Sebastian, mogę cię o coś zapytać? - uniósł wzrok, spojrzał na mnie pytająco. - Czemu skomponowałaś tak smutną piosenkę? Pomijając fakt, że ona świetnie opisuje moje odczucia... Czy coś się stało z Sally?
Nie możliwe, by słowa " Odejść daj mi już " i "między nami to co było się skończyło" nic nie znaczyły. Jeśli ta dziewczyna coś mu zrobiła, przysięgam, że nie ręczę za siebie.
- Zerwaliśmy - wyznał. - Uświadomiłem sobie, że to nie ona jest...- urwał nagle. - Czemu opisuje twoje uczucia? - zdziwił się.
- Zarwałam z Broadwayem. Zanim zapytasz czemu, powiem ci. Bierze narkotyki. Nie chcę być z kimś takim - objaśniłam.
Wiedziałam, jak zaświeciły mu się oczy. Czyżbym mu się podobała? Właściwie, kiedyś byliśmy dla siebie ważni.
Seba dotknął mojej dłoni, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz. Nie chcę się w nim zakochiwać. Nie chcę znów się z kimś wiązać.
- Camila, może zaśpiewasz coś ze mną? - poprosił.
Bez słowa usiadłam przy perkusji i zaczęłam uderzać w bębny w rytm "Hoy somos mas".

ROZDZIAŁ SPRAWDZĘ POTEM - teraz jest pewne dużo błędów i powtórzeń :C Przepraszam.
~
Hej Misie!
Tak, rozdział miał się w tym tygodniu nie pojawić, ale jednak jest. Nie mogłam go nie dodać. Mimo, że jest słaby, bo przeważają dialogi... Wybaczcie, ale jestem w na prawdę złej formie.
Taaak... No cóż, Perełeczki. Wyrażajcie swoje opinie<333
 ~
INFO!
Niedawno ogłoszony był konkurs. W związku z tym, że na razie dostałam tylko jedną pracę przesuwam termin nadsyłania zgłoszeń do 04.12.2014r. do godziny 22.55.
~
Spojler z 52:
- Ludmiła tęskni
- Troy i paczka pomagają Lu się rozerwać.
- Fede... no właśnie, Fede... czeka go smutna niespodzianka.
- Sebastian wyznaje Camili uczucia co do niej.
- Maxy zabiera gdzieś Naty.
- Viola  Leon dostają propozycję od Marottiego (tak, to miało być w tym rozdziale, ale...)
Jak widzicie przed Wami kolejny krótki, beznadziejny rozdział...
~
Kocham Was najmocniej, moje Skarbki ♥
~
Przepraszam, że ostatnio nie komentowałam Waszych blogów - nie miałam na to czasu. Teraz zasypali nas w szkole sprawdzianami. Ale czytałam.
Słuchajcie, ja do samych świąt będę musiała dużo wkuwać, dlatego też postanowiłam, że jeśli nie będę mogła skomentować, napiszę tylko "wspaniałe" "super" "świetne" czy coś takiego. To będzie znak, że czytałam. Nie gniewajcie się na mnie.
Przepraszam raz jeszcze.
~
Dziś polecę bloga wspaniałej dziewczyny - Pat ty.
Jej historia jest podzielona na sezony. Opowiada o losach moich ukochanych bohaterów - Fede i Lu. To oczywiście wątek główny, bo pojawiają się tam też inne pary. Autorka ma wspaniały talent, którym na szczęście zechciała się podzielić.
blog Pat ty [klik]
-A mogę chociaż wiedziec, kim jest twój wybranek? Leon? Maxi? Andreas?
-Nie... Znaczy, w sensie, nie mogę ci powiedziec, bo nie wiem, czy coś z tego będzie.
-Czyli nie masz pewności?
-Tomas, ja cię już nie kocham. Pogódź się z tym. Nie potrafiłeś wcześniej mnie pokochac, to mnie straciłes. Koniec kropka. Mam już kogoś innego, kogo kocham nad życie.
-A czy...
-Nie, to nie jesteś ty.
Zakończyłam tę bezsensowną rozmowę i zaczęłam spoglądac w okno.
Nie chcę go znac.
Liczyłam tylko na to, że jak najszybciej dotrę do Buenos Aires, żeby wszystko sobie wyjaśnic...

sobota, 15 listopada 2014

Es Posible - L


~ Postanowiłam dokonać w życiu paru zmian. Jeśli ostatnio trudno ci się ze mną skontaktować, może jesteś jedną z nich. ~

*Violetta*
Byłam bardzo zdenerwowana, ale i szczęśliwa. To wielki dzień, w którym w końcu poślubię mojego kochanego narzeczonego. Po raz setny zakręciłam się w mojej nieziemskiej sukni ślubnej, a kochane druhny, czyli Lu i Fran zaczęły mnie oklaskiwać.
- To takie niesamowite - szepnęłam.
- Chciałabym też tak mieć - westchnęła Fran, rzucając się na łóżko.
- Poczekaj, założę się, że lada chwila Marco ci się oświadczy - zapewniłam.
- Właściwie... -uśmiechnęła się czarnowłosa.
- Wyyyy... jesteście zaręczeni! - pisnęłam, po czym położyłam się obok przyjaciółki i przytuliłam ją mocno.
- Gratuluję - odezwała się Lu.
Nie mam bladego pojęcia, co może jej być, ale wydaje mi się, że dzieje się coś złego. Niby wygląda dosyć normalnie, to jasne, że po ciąży schudła...To pewnie przez śmierć dziecka jest taka przygaszona. Mam nadzieję, że mi nigdy nie przytrafi się nic podobnego.
Podniosłam się, otrzepałam strój, spojrzałam w lustro. Znów.
Znajdowałyśmy się w moim pokoju. Z tęsknotą spojrzałam w stronę wejścia.
- Brakuje ci go, prawda? - zapytała cicho blondynka.
- Chciałabym, żeby tu teraz był - powiedziałam, ocierając łzę, która spływała po policzku.
- Vilu, kochana, bądź dzielna - sama nie wiem która z dziewczyn to powiedziała, bo byłam już zbyt roztrzęsiona, by zwrócić na to uwagę. Słyszałam je, ale nie słuchałam.
Wiem. Zdaję sobie sprawę, że mój ojciec zrobił wiele złego, ale kocham go, mimo wszystkich błędów, które popełnił. Każdy czasami się gubi... Wierzę, że kiedy wyjdzie z więzienia, będę mogła, tak jak dawniej porozmawiać z nim, przytulić go...
Przełknęłam ślinę i bez słowa wyszłam, chwytając małą kopertówkę.
Wsiadłam do srebrnego jeepa mamy. Zajęłam miejsce z tyłu, po środku, ponieważ z przodu siedziała Olga.
Cała droga ciągnęła mi się bardzo. Znudzona, spoglądałam w przednią szybkę.
- Daleko jeszcze? - jęknęłam.
- Spokojnie, już prawie jesteśmy - zapewniła mnie Fran. - Ej, Angie - zwróciła się do niej - nie jesteś ciekawa jak będzie wyglądał Leosiek?
- Powiedzmy, że jestem wtajemniczona - zaśmiała się cicho w odpowiedzi.
- Mamo! A mi mówiłaś co innego - prychnąłem.
W końcu dojechaliśmy. Wolno wysiadłam z samochodu.
Stałam przed pięknym kościołem, na prowincji Buenos Aires. Rozejrzałam się wkoło. Słońce świeciło mocno, jak na wrzesień. Usłyszałam charakterystyczną melodię. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech i przekroczyłam próg budynku.
Setka par oczu, wlepiona we mnie. Wielki stres, a jednocześnie nieopisana radość, duma i sama nie wiem co jeszcze. Wiem, że drugi raz w życiu już się tak nie poczuję.
Po skończonej ceremonii udaliśmy się do restauracji w centrum miasta. Znów ta droga... 

*Ludmiła*
Tak cholernie trudno było mi udawać, że wszystko jest w porządku. Musiałam się śmiać, tańczyć, rozmawiać, całkiem jakby wszystko było dobrze.
Przed wejściem na salę chciałam złapać Federico za dłoń, ale odsunął się ode mnie. To było jak cios w samo serce. Miałam ochotę płakać, krzyczeć i rwać włosy z głowy.
Zacisnęłam pięści, po czym wyminęłam go. Szłam obok Violi. Wyglądała tak pięknie, bajkowo. Całkiem jak ja podczas wesela. Mojego wesela. Uniosłam kąciki ust, dotykając ramiona przyjaciółki.
W środku było bardzo uroczo i elegancko, a zarazem przytulnie i kameralnie. Na środku, wiadomo, był parkiet. Po jego lewej stronie ustawione zostały stoły i krzesła, a na nich rozłożono jedzenie. Przy każdym siedzeniu stała tabliczka z imieniem i nazwiskiem. Przeleciałam wzrokiem po nich, w poszukiwaniu mojego imienia. Okazało się, że siedzę obok Vilu i Fede.
Naprzeciw stołów wyznaczono miejsce dla zespołu. Idąc w prawo, dochodziło się do toalet. Ściany były w miodowym, ciepłym kolorze.
Ogólnie, to by było na tyle.
Usiadłam w wytyczonym dla mnie miejscu, zaraz po tym, gdy zrobiła to moja przyjaciółka. Potem trochę potańczyliśmy, pośpiewaliśmy, zjedliśmy przepyszny tort weselny, który swoją drogą był prześliczny. Cały biały, dwupiętrowy, ozdobiony różowymi koralikami, a na środku, ktoś napisał "Leon i Violetta na zawsze razem". Naprawdę, aż żal było kroić. Podejrzewam, że to dzieło Olgity. Od bardzo dawna tyle nie jadłam.
W pewnej chwili odeszłam na bok, bo zobaczyłam mojego męża z jakąś tajemniczą, czarnowłosą pięknością. Nie twierdzę od razu, że to zdrada, ale zrobiło mi się niesamowicie przykro. Przykucnęłam w korytarzyku. Patrzyłam przez duże okno na zachodzące słońce. Nawet nie zorientowałam się kiedy podeszła do mnie panna młoda.
- Skarbie, wszystko okej? - zapytała, jak zawsze troskliwie.
- Tak, tak Violu, tylko troszkę źle się poczułam... To nic wielkiego. Idź się bawić. W końcu to twój dzień - szepnęłam.
- Ludka, widzę, że coś się dzieje, wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć.
- No... nie wiem... Violetta, kim jest ta dziewczyna, z którą rozmawiał Federico? - nerwowo potarłam nos.
- Ach, więc o to chodzi! - zaśmiała się. - Jesteś zazdrosna! Nie przejmuj się, to tylko nauczycielka tańca ze Studia. Zaprosiłam ją, bo mama mnie o to prosiła. Nikt ważny. Choć - wystawiła rękę. Złapałam ją i podciągnęłam się.
Szatynka wzięła mnie pod ramię, pociągnęła w stronę sali.

*Camila*
Zauważyłam, że Broadway idzie w stronę toalety. Wstałam od stołu i poszłam za nim. Nie miałam skrupułów przed nakryciem go. Wiedziałam, że będzie palił. Kopnęłam drzwi do męskiej toalety. Wszystkie kabiny były zamknięte, więc usiadłam na blacie, przy umywalce i czekałam. Z każdego boksu powoli wychodzili mężczyźni. Dziwili się na mój widok, spoglądali z ukosa, ale mnie to nie obchodziło. W końcu tylko jedno pomieszczenie zostało zajęte. Uderzyłam w nie dłonią. Głuchy huk wypełnił całe pomieszczenie o łososiowych ścianach.
- Wiem, że tam jesteś - wysyczałam. - Otwórz!
Po chwili usłyszałam, że przekręca zamek. Wyszedł. Spojrzałam w jego oczy. Przekrwione, nieobecne.
- Ćpałeś! - krzyknęłam.
Nie odpowiedział mi. Zacisnęłam usta w wąski klinek. Łzy zaczęły zbierać się pod moimi powiekami.
- Jesteś śmieciem, debilem, niedojrzałym dzieciakiem! - pchnęłam go. - Wszystko skończone! Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj. Nawet na mnie nie patrz. Nienawidzę cię!
Wyszłam, pozostawiając go samego. Niech robi co chce. Już wcale mnie to nie obchodzi.
Usiadłam obok Fran. Bez słowa nałożyłam sobie na talerz kawałek ciasta ze stołu i w błyskawicznym tempie ja pochłonęłam.
- Brod? - zapytała, patrząc na mnie smutno.
Kiwnęłam głowa. Nie będę płakać. Nie przez niego. Nie jest tego wart. Nigdy nie był.
- Dasz sobie radę? - przyjaciółka potarła moją dłoń.
- Przez takiego kretyna nie będę marnować sobie życia. Mam go gdzieś - wycedziłam przez zęby.
Mam tylko nadzieję, że zostawi mnie w spokoju i nie będzie próbował mnie odzyskać. Tak będzie dla niego bezpieczniej. Nie radziłabym mu mi się narażać. 

*2 tygodnie później*

*Ludmiła*
Tak wiele pytań stawiam przed sobą ciągle.
Czy Federico jeszcze mnie kocha?
Czy o mnie myśli?
Czy wie, jak cierpię?
Czemu nic nie robi?
Czy może... mnie zdradza?
Znów zostawił mnie samą. Poszedł do pracy. A ja cały czas, od kiedy tylko przekroczył próg domu, płaczę. Z bezsilności, smutku, tęsknoty. Już nie mam siły. Na nic. A jednak dłużej już nie mogłam trwać w bezczynności. Wstałam i podeszłam do szafy, w której trzymam gitarę. Wyciągnęłam ją, próbowałam coś zagrać. Niestety nie bardzo mogłam. Nie potrafiłam wydobyć z instrumentu żadnego normalnego dźwięku. Zamknęłam oczy. Czy to się dzieje naprawdę?
Nigdy nie popierałam działania na własną rękę, ale nie mogłam poprosić nikogo o pomoc. Nie chciałam, by wiedzieli o naszych problemach.
Zebrałam się w sobie. Musiałam dowiedzieć się, czy Federico ma kogoś na boku. MUSIAŁAM.
Weszłam do garderoby. Przeglądałam półki, mierzyłam stroje, ale ciężko było mi znaleźć cokolwiek odpowiedniego. We wszystkim wyglądałam jak patyk. Benito ma rację, kiedy podczas comiesięcznych pokazów mówi, że wyglądam jak wieszak. Wtedy zawsze wysilam się na uśmiech i tłumaczę, że przeszłam na dietę, a w dodatku ćwiczę, co jest oczywiście nieprawdą. Zamiast diety jest głodówka, bo nie mogę przełknąć najmniejszego kęsa. Każdy kawałek staje mi w gardle. Najadam się łzami. Są wystarczająco dużą porcją pokarmu. Nieraz tylko, kiedy już naprawdę nie mogę wytrzymać, bo kiszki marsza mi grają, wpycham w siebie jabłko, albo jogurt... tylko po to, żeby nie umrzeć. Natomiast ćwiczenia, zastępują mi godziny siedzenia w pokoju i użalania się nad życiem.
W końcu, po jakimś czasie, udało mi się znaleźć ubrania, w których wyglądałam dosyć normalnie. Miałam na sobie jasne, zielone rurki, granatową bluzkę z długim rękawem, której materiał nie przylegał zbytnio do ciała. Do tego wybrałam zamszowe, zabudowane koturny w kolorze górnej części garderoby i czarną chustę, coś a'la komin. Pomalowałam się, tak, aby moja pergaminowa cera nabrała żywszych barw i żeby przykryć dołki pod oczami, wraz z sińcami.
Będąc już w przedsionku, spojrzałam na siebie krytycznie. Obiektywnie rzecz biorąc, nie wyglądałam źle. Przeciwnie, całkiem ładnie.
Zamknęłam za sobą drzwi i po raz pierwszy od kilku tygodni poczułam się wolna. Całkiem jak ptak wreszcie wypuszczony z klatki. Moje prywatne więzienie, w którym przebywam z własnej woli, choć za karę, mimo iż nie wiem, co złego zrobiłam, stało teraz puste.
Czułam, jak na moją twarz padają ciepłe promienie słońca, które mimo październikowej pory, grzało dość mocno. Nie mogłam nie przysiąść na jednej z ławek w parku.
Drzewa, tak jak dawniej, stały nieruchomo. Wcale się nie zmieniły. Tylko wspięły się w górę, jakby chciały sięgnąć gwiazd, które z każdą nocą, świecą jakby coraz jaśniej. I mimo, że ja już im się nie przypatruję, bo ponoć patrząc w nie, spoglądamy w przeszłość, o której mam ochotę zapomnieć, wiem, że one żyją dla ludzi, którzy jeszcze wierzą, którzy nie polegli na polu walki.
Pozwoliłam powieką opaść bezwładnie. Chciałam, by nogi same poniosły mnie do Studia. Najprawdopodobniej, po prostu bałam się. Nie byłam tam od blisko sześciu miesięcy. Nie wiem czego dotyczyły moje leki, ale jednego jestem pewna, czułam nierytmiczne bicie mojego serca. Otworzyłam oczy dopiero, kiedy usłyszałam znajome dźwięki. Uśmiech wkradł mi się na twarz. Kocham tą szkołę. A wolę kochać miejsca, niż ludzi, bo człowiek może zawieść, a Gdzieś można przyjść zawsze, kiedy tylko się chce. Budynek, plac, morze... nie będzie mieć żadnych pretensji. Nigdy. A nawet bliskie osoby mogą ranić.
Tak wiele zrobiłam dla On Beat i wiem, że nie żałuję. Tak bezpodstawnie poświęciłam dużo. Opłacało się.
Cudownie jest teraz widzieć uśmiechy na twarzach obecnych uczniów. Gdyby nie rzeczy, które wraz z przyjaciółmi zrobiliśmy, najpewniej teraz byłoby inaczej. Być może, nawet ktoś wynająłby placówkę...Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Po co jeszcze bardziej się dołować?
Weszłam do środka, rozglądając się przy tym uważnie. Wszystko pozostało dokładnie tak, jak to zapamiętałam. Podeszłam do swojej starej szafki. Teraz nie widniało na niej imię "Ludmiła". Może jednak coś się zmieniło? Pociągnęłam nosem. To smutne, że kiedy odchodzimy, zostajemy stopniowo zapominani.
- Em, przepraszam? - usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się gwałtownie. - Pomóc pani w czymś? - dziewczyna w wieku około szesnastu lat stała przede mną. Miała porcelanową cerę, z naturalnymi wypiekami. Pełne usta i kształtny nosek. Jej duże, prawie czarne oczy, którymi na mnie patrzyła, opasane były długimi, mocno wytuszowanymi rzęsami. Kasztanowe włosy sięgały jej jedynie do ramion. Miała na sobie białą, luźną sukienkę do kostek i bez rękawów, przepasaną tylko brązowym paskiem.
- Geia sou*,Tina - podeszła do niej koleżanka, zupełne przeciwieństwo. Ta miała ciemniejszą cerę, małe, niebieskie oczka, wąskie usta i prosty nos. Czarny warkocz obijał się o biodra dziewczyny. Ubrana była w obcisłe legginsy galaxy i czarny top. - Z kim rozmawiasz? - zapytała wesoło.
- Właściwie to nie wiem - zaśmiała się Tina.
- Jestem Ludmiła - wtrąciłam, by przerwać tą bezsensowną gadkę. - Czy wiecie może, gdzie mogę znaleźć Federico, nauczyciela tańca? - zapytałam.
- Nai, nai** - uśmiechnęła się czarnowłosa. - Wydaje mi się, że ma teraz lekcję z grupą, która ma tańczyć na bankiecie u dimarchaos***.
- Sabi, jesteśmy w Argentynie, pani nie rozumie greki - szturchnęła ją druga. - Ona chciała powiedzieć - tym razem zwróciła się do mnie - że nasz nauczyciel ma lekcje w sali tańca.
- On jest poly tromaktikós - pokiwała głową Sabina, po czym obie odeszły.
Nie jestem zbyt dobra w grackim, ale z tego co pamiętam z liceum, to 'poly tromaktikód' oznacza 'bardzo straszny'. Wątpię by był gorszy od Gregoria.

*Federico*
- Nie, dzieciaki, nie! - złapałem się za głowę i zacząłem masować skronie. Czy oni nic nie umieją zrobić porządnie? - Patryk, Laura, gdybym miał partnerkę, pokazałbym wam, jak to się robi.
- Federico, błagam, przestań ciągle nas krytykować i powiedz co jest do poprawy - wtrąciła Katrina, dziewczyna z Kolumbii.
- Ale tu absolutnie wszystko jest do poprawy! - syknąłem.
- Ja pierdziele - jęknął któryś chłopak z tyłu.
Z tymi ludźmi nie da się pracować. Nie mają za grosz talentu i umiejętności. Nie wiem jakim cudem dostali się do OB, ale musiała tu zajść jakaś kompletna pomyłka. Dajmy na to taka Talia. Jej stopy ciągle układają się w pointa, podczas gdy powinna naskakiwać na płaską stopę. Ludzie, to nie balet. To taniec towarzyski. Klasyka.
- Kiedy to jest takie skomplikowane - westchnęła Aniela.
- Oj, nie przestańcie - odezwał się ktoś. - Rumba wcale nie jest taka trudna.
Uniosłem głowę i zobaczyłem druga nauczycielka tańca, Bianca, stoi oparta o framugę drzwi. Jest śliczną Włoszką o nieskazitelnej cerze. Zawsze wiąże swoje brązowe włosy w eleganckiego koka. Nosi zazwyczaj czerwone koszulki bez rękawów i czarne spodnie. Ładnie, praktycznie i wygodnie.
- Federico, pokażmy młodzieży jak to się robi - uśmiechnęła się do mnie.
Włączyłem muzykę. Zatańczyliśmy na poziomie klasy A. Te dzieci nigdy nie osiągną tego co my.
Zakończyliśmy układ klasyczną pozą - ciała blisko siebie.
- Masz naprawdę piękne oczy - szepnąłem.
Kobieta zarumieniła się i tylko cmoknęła mnie w policzek, po czym odeszła.
- Dzień dobry - słyszałem jak wita się z kimś przy wyjściu.
- Teraz wy- rozkazałem.
Muszę przyznać, że szło im lepiej. Nie dużo, ale jednak. Mimo wszystko brak im doświadczenia. Nie powinni występować na tak ważnym przyjęciu. Zrobią z siebie pośmiewisko.
Po skończonych zajęciach, uczniowie wyszli, a ja zacząłem zbierać swoje rzeczy. Dźwięk mocno stawianych kroków nagle wypełnił pomieszczenie. Odwróciłem się. Przede mną stała Ludmiła. Miała kamienną twarz. Patrzyła w moje oczy, ale bez uczucia. Wyciągnęła dłoń i uderzyła mnie w policzek. Zamknąłem oczy. Wiedziałem, że płacze. Odbiegła. Jednak nie miałem siły za nią biec.

*Natalia*
Siedziałam w kuchni i przyglądałam się jak mój kochany chłopak kończy przygotowywanie obiadu. Jest wspaniały. Teraz mieszkamy razem, bo moi rodzice wyjechali na pół roku w ważnej służbowej sprawie.
- Wiesz jak bardzo cię kocham? - powiedział, a raczej zapytał, składając na moim policzku delikatny pocałunek.
- Nie... - zrobiłam maślane oczka. - Ale za to wiem, jak możesz mi to pokazać - uniosłam kąciki ust.
- Ja też wiem - zaśmiał się cicho, a następnie złączył nasze wargi w namiętnym pocałunku, który niestety przerwał dzwonek do drzwi.
Powlekłam się do wejścia. Kiedy otworzyłam, zobaczyłam zapłakaną Ludmiłę, z walizką w ręce. Bez słowa wpuściłam ją do środka i zaprosiłam do salonu.
- Maxi, mógłbyś nas zostawić? - poprosiłam, gestem głowy wskazując na przyjaciółkę.
Objęłam ją, potrzebowała tego. Jeszcze nie wiem co zrobił jej Federico, ale na pewno tego pożałuje.
Pod palcami, które przylegały do pleców blondynki, wyczułam jaj żebra.
Kiedy już się uspokoiła, odsunęłam ją na długość ramion.
- Ludmiła, ściągaj bluzkę - rozkazałam. Dziewczyna popatrzyła na mnie bardzo dziwnym wzrokiem. - O Jezu, nie! Nie o to chodziło! Proszę, Lu, chcę zobaczyć w jakim jesteś stanie.
Zrobiła to, o co prosiłam, a ja otworzyłam usta z przerażenia. Była wychudzona. Mojej przyjaciółce wystawały żebra i kości miednicowe, a jej obojczyki wyglądały, jakby ktoś naciągnął skórę na dwa patyki.
- Jest aż tak źle? - zapytała, spuszczając głowę.
Przytaknęłam. Kościotrup. Dlaczego nie powiedziała mi, że ma problemy? Przecież to oczywiste, że pomogłabym jej. Jest dla mnie jedną z najważniejszych osób w życiu.
^retrospekcja^
Sześcioletnia dziewczynka siedzi na krawężniku, przy placu zabaw i je lody. Właściwie wkłada do buzi jak największą ich porcję. 
- Czemu tego nie przełykasz? - podchodzi do niej blondyneczka w mniej więcej tym samym wieku. 
- Bo chcę zamrozić sobie mózg - mówi czarnowłosa. 
- Ale wtedy umrzesz - szepcze ze zgrozą Ludmi. 
- Wiem.
- Nie chcę, żebyś umierała! - krzyczy. 
Zapada niezręczna cisza, podczas której dziewczynki przyglądają się sobie badawczo. 
- Czemu chcesz umrzeć? - pyta dziecko. 
- Bo moja babcia wczoraj umarła. Chcę być z nią - tłumaczy Hiszpanka. Nie płacze, bo nie ma już czym. 
Nowa znajoma ciągnie ją w stronę huśtawek. 
- Jak umrzesz - mówi - to ja też umrę. 
Nati przechyla głowę, z zaciekawieniem patrzy na Ludmiłę. 
- Bo jak ty umrzesz dzisiaj, to ja umrę jutro. Ja umrę jutro, a moja mamusia pojutrze, dzień po niej mój tatuś... - pomimo swojego młodego wieku, jest bardzo mądra i wie jak dotrzeć do koleżanki. 
-Dobrze, rozumiem - wyrzuca lody do śmietnika. - Jestem Natalia.
- A ja Lud. 
Obie już wiedzą, że zostaną przyjaciółkami.
^koniec retrospekcji^
Wtedy te problemy wydawały się tak wielkie. Kto normalny, pomyślałby, że da się zabić mrożonym sorbetem owocowym? Ale jako małe dziewczynki nie miałyśmy tej świadomości. Tych światopoglądów. Najważniejsze rzeczy działy się wokół nas.
- Mogę się zatrzymać u ciebie przez jakiś czas? - spojrzała na mnie z bólem w oczach.
- Kochanie, to oczywiste. Przecież nie zostawiłabym cię! Nigdy. Ludmiła, nigdy. Zawsze możesz na mnie liczyć, rozumiesz? Kocham cię i muszę o ciebie dbać, w końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką - znów przytuliłam ją mocno. - I mam pomysł. Ja rozpakuję twoje rzeczy w jednym z wolnych pokoi, a ty, skarbie idź do domu, ale zanim Federico wróci ze Studia i zabierz resztę, pozostawiając mu wiadomość o swoim odejściu. Niech go to zaboli.
- Nie wiem, Nat, od kiedy jesteś taka mściwa - uśmiechnęła się krzywo.

*Ludmiła*
Zabrałam wszystko co ma dla mnie wartość, a przy okazji udało mi się podrzeć kilka zdjęć, na których jestem razem z Nim. Strzępki porozrzucałam po sypialni, wraz z Jego ubraniami. Wyciągnęłam pierwszą lepszą kartkę, która była pod ręką. Na kolanie szybko, od niechcenia napisałam list. W sumie, nawet nie wiem po co. 
Twoje marzenia spełniałam, jak żadna inna. Prawda? Byłam marionetką w Twoich rękach. 
Dobrze grałam. Grałam tą, którą chciałeś widzieć, tą którą chciałeś mieć.
A gdybyś tak mógł zobaczyć, co myślę. Jak tak naprawdę jestem. 
Szedłbyś za mną w ogień. Kiedyś.. Kiedyś? Nie. Nigdy. Zawsze byłam dla Ciebie tylko jedną z zabawek.
Milion Twoich czułych słów... Chciałeś być nie do podrobienia. Przez chwilę. Albo to może ja. Może to ja chciałam, byś był tym jedynym. 
Co dnia, budziłeś się obok mnie. Nieświadomie zaczarowana, traciłam, wzrok. Nie odróżniałam dobra od zła. Nigdy nie dopuszczałam myśli, że możesz kłamać. 
Nie wiesz, na kogo trafisz. Wiedziałam, jaki byłeś... jaki jesteś. Dziwne, że liczyłam, że możesz się zmienić. 
Powinnam bardziej uważać. Poczekać. Nie dać się temu choremu uczuciu.. Uczuciu? Właśnie. Jakiemu uczuciu? Przecież ja... Ja nigdy Cię nie kochałam. Teraz już wiem, że to było jedynie zauroczenia. Bo gdybym kiedykolwiek darzyła Cię czymś więcej... W tej chwili nie byłoby mi tak łatwo odejść. A przecież odchodzę.
Dałam Ci całą siebie, właściwie za nic. Teraz żałuję. Żałuję, że w ogóle Cię poznałam. 
Gdyby nie Ty... Mogłabym zakochać się w kimś innym. Nie zaszłabym w ciążę... I wiesz co? Żałuję. Żałuję, że Oliv była właśnie TWOJĄ córką. A mogłaby mieć lepszego ojca. Krótki czas, ale jednak. 
Pewnie nie byłabym mężatką w tak młodym wieku. I... i teraz już wiem, czemu nie chciałeś ślubu. 
Jest coś jeszcze, Federico. Gdyby nie Ty, najprawdopodobniej moja matka nie chciałaby mnie zabić. O, a może nawet nigdy nie wyjechałabym do Hiszpanii. Może, może, może... Ale przecież morze jest głębokie i szerokie... Całkiem tak jak moja nienawiść do Ciebie. 
Tak, nienawidzę Cię. Byłeś przyczyną mojego bólu. Mojego cierpienia. 
Dobrze, że w końcu to dostrzegłam. 
Kiedy już naprawdę było źle, odpuściłeś. Przestało być kolorowo, miło i fajnie, więc po co byłam? Niepotrzebna...
A teraz... A teraz do widzenia, Panie Pasquarelli. 
Do niewidzenia, żegnaj. 
~Ludmiła Paquarelli Ferro...Lili, ta osoba, którą chciałeś znać. Bo to właśnie ją pokochałeś, nie mnie.
Odłożyłam zapisaną kartkę na szklany stół. Zacisnęłam pięść na plastikowej rączce walizki.
Tak bardzo trudno było mi pisać te wszystkie bzdury wiadomość o moim odejściu.
Nie zdałam sobie nawet sprawy, że łzy kapią po moich policzkach, do puki nie odbiło się głuchym echem ich rozbicie się o posadzkę. Każda pojedyncza kropelka... kap...kap...kap...
Musisz być dzielna, Luciu. Nie, nie jestem Lucia. Nie mogę nią być. Tak nazywał mnie Federico. A on należy do przyszłości eszłości.
Zamknęłam za sobą duże drzwi. Zamknęłam kolejny już rozdział w moim życiu.

*Federico*
Wszedłem do domu i zapaliłem światło w salonie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to biała kartka leżąca na stoliku. Wziąłem ją do ręki. Bacznie studiowałem tekst. Z każdym kolejnym słowem od mojego serca odłamywał się drobny kawałek. Kiedy skończyłem czytać, już nic nie pozostało.
Dopiero wtedy zrozumiałem, jak wielki błąd popełniłem.
Usiadłem na kanapie i po prostu się rozpłakałem.
Uświadomiłem sobie, kim się stałem. Jak bardzo się zmieniłem. Upadłem na dno, niestety ciągnąc za sobą Ludmiłę. Teraz straciłem ją przez własną głupotę. Odeszła. Pewnie nigdy nie wybaczy mi tego, jak bardzo ją skrzywdziłem.
Nie dziwię jej się. Byłem podły. Nie miałem czasu i siły, by się nią zająć. A przecież przysięgałem, że będę przy niej zawsze. I wszystko, całe nasze szczęście, szlag trafił. Gdybym mógł to w jakikolwiek sposób naprawić...

*Cześć
** Tak, tak
*** burmistrza.
~
Hola perełki!
Jestem z siebie dumna, bo ten rozdział bardzo mi odpowiada. Jest dosyć dobrze napisany i długi :)
Pierwszy chyba raz moja praca podoba mi się niemalże w stu procentach.
Wiem, wszystko się wali. Ale nic nie poradzę, kiedy ja mam gorsze chwile moje postacie też mają. Wszystko co przeżywają ma jakieś powiązanie ze mną. No ale nie ważne. Przecież nikomu się nie chce wysłuchiwać o moim życiu...
Słoneczka, co sądzicie? Proszę o szczerość, bo ona bardzo się dla mnie liczy.
Każdy, nawet najdrobniejszy komentarz wywołuje na mojej twarzy uśmiech, więc bardzo proszę o pozostawianie po sobie śladu <3
 Kocham Was myszeczki. Bardzo Was kocham ♥
~
WAŻNE
W przyszłym tygodniu najprawdopodobniej nie pojawi się rozdział. Bardzo Was przepraszam, ale mam multum sprawdzianów, prac klasowych, kartkówek i do tego jeszcze projekt z plastyki. Nie sądzę, że uda mi się wyrobić na sobotę... Bardzo mi przykro :c
~
Spojler z 51:
- Federico próbuje odzyskać Ludmiłę.
- Lud podejmuje ważną decyzję.
- Natalia rozmawia z Federico
- Ktoś pomaga Cami zapomnieć o Broadwayu.
- Matka Ludmi zostaje znaleziona
- Violetta i Leon dostają propozycję od Marottiego.
W następnym rozdziale znów powinno się trochę dziać. Zobaczymy jak to wyjdzie... ;)
~
Dzisiaj polecę blog mojej kochanej Leilli.
Ma ona taki niesamowity talent, że naprawdę brak mi słów. Jest niesamowicie utalentowaną dziewczyną, która prowadzi genialnego bloga.
Zmotywujmy ją da działania ;3
blog Leilli [klik]

 Diego odwrócił się wiedząc, że chodzi o niego. Traktowała go jak zwierzątko, którym należało się chwalić każdemu napotkanemu człowiekowi.
Spojrzał zainteresowany na blondynkę, która stała naprzeciwko. Coś w niej było dla niego niezwykle znajome. Miał wrażenie, że już kiedyś ją widział.




wtorek, 11 listopada 2014

Miniaturka + mini konkurs



Mówiłam Wam już, że kocham każde Święta, prawda?
No a dzisiaj mamy święto ^^.
Tak więc przychodzę do Was z miniaturką, którą napisałam taaaak dawno, że sama nie pamiętam kiedy c;
Rodzaj: Miniaturka.
Gatunek: Romans
Para: Fedemila,
|
Lepiej byłoby, gdybyśmy nigdy się nie poznali.
Boję się spoglądać w przeszłość. Zranił mnie.
Serce, fizycznie się nie łamie, a jednak boli.
Strata. Utrata. Strata. Utrata...
Żal...
Odszedł. Nie powróci.
Nigdy nic dla Niego nie znaczyłam. Kiedy mówił, że mnie kocha, łgał. Kłamał w żywe oczy.
Tęsknię...
Nie powinnam, a jednak tęsknię.
Tak wiele czasu, mojego cennego czasu, mu oddałam. Świat jest podły. Życie jest niesprawiedliwe. Straszne. Miłość to zło.
A ja?
Ja już nie wiem... Jestem niczym. Każdy człowiek jest pustką w przestrzeni czasu. Mgłą, która, wraz ze wschodem słońca, znika.
Nie uważaj się za króla, bo wcale nim nie jesteś. Głupie uczucie może sprawić, że stracisz czujność. Uderzy w najmniej spodziewanym momencie. Dopiero kiedy wycierpisz, zrozumiesz kim jesteś.
---
Nie będę się załamywać. Nie zobaczy moich łez. Nie dam Mu tej satysfakcji. Będę silna.
To On, On pozna słodki smak mojego zwycięstwa.
Uśmiechnęłam się do siebie, uśmiechem pełnym ironii. Przepełnionym chytrym uniesieniem.
Carne skrzydła, jak u złego anioła, wyrosły u mych ramion.
Pragnęłam widzieć ból w Jego oczach. Ta nowa myśl napawała mnie nieznaną dotąd siłą, energią.
Ze względu na późną porę tego dnia, nie mogłam już nic zrobić. Objęłam poduszkę, która do tej pory spoczywała na moich kolanach. Przede mną ciężka walka ze samą sobą. Bitwa odczuć i mieszaych uczuć. Jednak czuję, że warto.
---
*następny dzień*
Pewnym siebie krokiem, stąpałam po betonowych dróżkach, wylanych w parku miejskim. Promienie słońca, które nie było jeszcze zbyt wysoko na niebie, muskały moją twarz i nagie ramiona. Było ciepło i przyjemnie. Ludzie, błąkali się, gdzieś, bocznymi alejkami. Nagle, śpiew ptaków zagłuszył dźwięk melodii wygrywanej na gitarze. Po chwili dostrzegłam chłopaka, siedzącego na ławce. Grał dobrze znaną mi melodię. Stałam chwilkę, nie mogąc skojarzyć faktów. Jednak po chwili dotarło do mnie, że to Federico.
Patrząc na niego, miałam wrażenie, że moje serce...że ono jest...jest z lodu.
Jednak, topi się. Topi się, gdy Go widzę.
Dlaczego?
Czemu?
Po co?!
W tej chwili zrozumiałam, że nie muszę nic robić. On już i tak cierpi.
Dobrze. Bardzo. Bardzo dobrze. Ma, na co sobie zasłużył.
Stracił mnie z własnej winy. Mógł myśleć. Trzeba było...
- Ludmiła! - ktoś wyrwał mnie z rozmyśleń.
Chyba zbyt długo mój wzrok spoczywał na Nim. Najprawdopodobniej dostrzegł mnie w półmroku, pośród drzew, wśród których zdążyłam się schować.
Odwróciłam się na wysokim obcasie czerwonych szpilek. Jednak zbyt późna była moja reakcja. Chłopak dogonił mnie. Złapał za nadgarstek, nie pozwalając odejść dalej niż na kilka kroków.
- Daj to sobie wytłumaczyć, Lu! - krzyknął smutnym szeptem.
- Dam, to ja ci z liścia, jeśli mnie w tej chwili nie puścisz - warknęłam, usiłując się wyrwać.
- Posłuchaj mnie, proszę cię - błagał.
- Nie! Nie! Zrozum, że nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich żałosnych wyjaśnień. Federico, dla mnie nie istniejesz - wysyczałam przez zaciśnięte zęby,
Odbiegłam. Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez. Przyznaję, nie jestem silna. Jestem słabym człowiekiem. Nietrwałą duszyczką. Tylko na pozór wytrzymała, a tak łatwo jest mnie zniszczyć. Jestem jak liść na wietrze. 
Chciałbym zapomnieć. Niestety, nie umiem. Bardzo się staram, ale nie potrafię porzucić wszystkich wspomnień. Może jednak powinnam dowiedzieć się, co Fede mam mi do powiedzenia?
Otarłam policzki dłońmi. Obróciłam się w stronę Włocha.
- Ej! - zawołałam, by zwrócić na siebie jego uwagę. Nie chciałam, by teraz odchodził.
Uniosłam głowę, dumnie, wysoko. Szłam ku Niemu.
- Dajesz. Masz pięć minut - prawą rękę ułożyłam na biodrze. Czekałam.
- Ludmi, ty to wszystko źle odebrałaś - założył mi włosy za uszy.
- Co? Co źle zrozumiałam? Chyba wiem co widziałam!
- Ciii - przerwał mi. - Violetta to moja kuzynka. Kocham ciebie i tylko ciebie. Spokojnie... Jesteś...Liczysz...Liczysz się dla mnie tylko ty. Wyłącznie ty - ściszył głos o pół tonu i spojrzał na mnie z nadzieją. - Wróć do mnie. Proszę. Potrzebuję cię.
Zapadła głucha cisza. Cisza i milczenie. Jak długo trwało? Nie wiem.
- Czemu płaczesz? - zapytał.
Uniosłam brew, zdziwiona. Opuszkami przejechałam po dolnej powiece. Faktycznie, była mokra.
- K- kocham cię - wydusiłam. Wpadłam w ramiona ukochanego i rozkleiłam się zupełnie. - Przepraszam. Byłam głupią idiotką. Przepraszam, przepraszam. Wybacz mi.
W odpowiedzi uniósł delikatnie mój podbródek. Patrzyłam centralnie w ciemnobrązowe tęczówki chłopaka. Czas dla mnie zwolnił.
- Kocham cię, głuptasie. Wszystko ci wybaczę - powiedział cicho.
Federico złączył nasze usta w pocałunku, który dla mnie był o wiele za krótki, by oddać to, jak wiele straciliśmy.
---
Powinnam być bardziej cierpliwa.
Powinnam być bardziej wyrozumiała.
Powinnam lepiej słuchać.
Powinnam lepiej rozumieć.
Powinnam...
Ale nigdy tak nie będzie.
Nie nauczę się tego, co powinnam umieć.
Bo to są nawyki.
Chociaż...
Jest coś...
Jest...
Jest miłość.
Miłość zmienia ludzi.
Miłość.
Cieszę się, że ją mam.
|
I co sądzicie o tej pracy? Według mnie jest nawet ok. Pomijając, że jest na serio bardzo mini, c;
A teraz przejdźmy do konkursu.
Będzie on nieco inny niż wszystkie... Nie na Os czy coś w tym stylu...
Informacje niżej :)

Zadanie.
Na pół roku bloga [klik] dodałam trailer nowego opowiadania.
Na mój adres e- mail weronika.a.d@wp.pl wyślij wymyślony przez siebie prolog do opowiadania "Mi Amor"
Najciekawszy i najbardziej pasujący prolog zostanie nagrodzony.
Praca musi liczyć sobie co najmniej 1 stronę w programie OpenOffice lub World.

Nagrody.
Główną nagrodą jest opublikowanie na blogu prologu + polecenie przeze mnie bloga (jeśli autor posiada) + specjalna dedykacja.
Przewiduję również nagrody pocieszenia :)

Czas Trwania.
11.11.2014 (od godziny 11.00) - 28.11.2014 (do godziny 23.59)

Konkurs zostanie odwołany jeśli nie zgłoszą się minimalnie 3 osoby!!

Liczę, że weźmiecie udział, bo przecież to nic nie kosztuje. Więc jeśli macie czas i chęci...
Nie musicie nawet mieć konkretnego pomysłu.
Będę brać pod uwagę głównie starania.
Żeby nie było, że kogoś faworyzuję, w ocenianiu pomoże mi moja przyjaciółka :)
Bardzo Was proszę :)
~
To tyle na dziś, kochani. (Zdradzę, że może w okolicach Gwiazdki będzie troszkę poważniejszy konkurs, z ciekawszymi nagrodami...ciii c; )
Bardzo Was kocham i rutynowo proszę o komentarze <33333
Szczere <3333
Buziaki i do następnego <333

sobota, 8 listopada 2014

Es Posible - XLIX


~ Ludzie nie płaczą, bo są słabi; płaczą, bo zbyt długo byli silni. ~

*Ludmiła*
Federico zabrał moje rzeczy i wyszedł. Ja po raz ostatni usiadłam na łóżku szpitalnym. Zasznurowałam wargi, by znów się nie rozpłakać. Życie jest okropne i niesprawiedliwe. Dlaczego ludzie, którzy chcę mieć dziecko nie mogą, a w innych rodzinach rodzą się niechciane dzieciaczki, które potem zostają oddawane lub niestety mordowane. 
Kochałabym Olivię. Opiekowałabym się nią. Tuliłabym do siebie i śpiewałabym kołysanki przed snem. Nie jest mi to dane. Nie, nie jest... 
Westchnęłam, pociągając nosem i udałam się w stronę wyjścia. Białe ściany i  ludzie biegający wte i wewte... czy to naprawdę musi być norma w moim życiu? 
Idąc długim korytarzem mijałam też pacjentów. Na początku były to kobiety w ciąży, głównie z mężami, potem dzieciaki, a następnie starsi. Mniej chorzy i bardziej. 
Ci wszyscy ludzie.... ciekawe, ile mam z nimi wspólnego. 
Pchnęłam szklane drzwi. Świerze powietrze, którego do tej pory mi brakowało, uderzyło we mnie ogromną falą. Światło słoneczne momentalnie ogrzało moje wymizerniałe ciało. Zamknęłam oczy. Jak dobrze znów być na zewnątrz. 
Podeszłam do Federa, który właśnie zamykał bagażnik naszego samochodu. 
- Będzie dobrze? - zapytał smutno. 
- Musi być - uśmiechnęłam się blado, choć sama nie do końca w to wierzyłam. 
Fede przytulił mnie mocno i pocałował. Spojrzał na mnie tęsknym wzrokiem. 
- Kocham cię, Lucia - szepnął. 
-Wiem skarbie, ja ciebie też - zapewniłam. 
Wsiadłam do pojazdu, zapięłam pasy. Czy mogę uznać kolejny rozdział w moim życiu za rozpoczęty?

*Federico* 
Zaparkowałem pod domem, ale jeszcze nie wychodziłem z samochodu. Wpatrywałem się w czerwony punkcik na tablicy rozdzielczej. Zbierałem się na odwagę, by w końcu się odezwać. Wiem, że to nie jest najlepszy moment. Nigdy nie będzie. Chciałbym mieć już wszystko za sobą. 
- Ludmiła - zwróciłem się do żony- muszę ci o czymś powiedzieć. 
- Słucham cię, Fede - położyła swoją dłoń na mojej. 
- Antonio zaproponował mi pracę w Studiu, jako nauczyciel tańca. 
- To świetnie, kochanie - ucieszyła się blondyna. 
Ucałowała mój policzek i wyszła z auta. 
Naprawdę nie wiem, jak może zachowywać się tak... tak normalnie. Jak może nadal mieć optymistyczne nastawienie do życia?  Jak ona sobie radzi?
Chciałbym być tak silny jak ona. Mogę jedynie pomarzyć. 
Wszedłem do domu, usiadłem przy stole w kuchni i zacząłem myśleć... O wszystkim i o niczym. Głównie o nowej pracy. Chciałem zająć czymś myśli. Najchętniej wyciąłbym się z własnego życia i patrzył jak przebiega obok, ale nie mogę tego zrobić. Nie zrobię, dla Lu. Ona mnie potrzebuje. Wiem, że gdyby nie miała mnie, załamałaby się zupełnie. Żyje dla mnie. Ja choć ten jeden raz jej się odwdzięczę, mimo, że chętnie podciąłbym sobie żyły. 
Przeczesałem włosy dłonią. Skąd wziął się ten pesymizm? Mam nadzieję, że nie będzie tak już zawsze. Oby nie było...

*Ludmiła*
Oczywiście, że nie odpowiada mi, by Federico szedł do pracy, ale co miałam powiedzieć? Nie chcę sprawić mu przykrości. Widzę, że już i tak jest wystarczająco przybity. Nie dziwię się. Ze mną wcale nie jest inaczej, ale staram się to ukryć. Będę udawać silną i dzielną, tak jak kiedyś. Postaram się, uda mi się. 
Dla mojego męża. 
Dla niego zrobiłabym wszystko, bo bardzo go kocham. Kocham go najbardziej na świecie. Oddałabym za niego życie. Jest teraz wszystkim co mam. 

*Około trzech miesięcy później*

*Violetta*
Chyba przyszedł czas na białą suknię i welon. Mój czas. Nasz czas. 
Siedziałam w swoim pokoju, ze słuchawkami na uszach. Słuchałam właśnie nowej piosenki, którą przesłała mi Francesca. Muszę przyznać, że jest świetna! 
Nagle poczułam, że ktoś obejmuje mnie w talii. Odchyliłam głowę do tyłu i zobaczyłam mojego narzeczonego. Uśmiechnęłam się do niego ciepło. 
- Co porabia moja królewna? - zapytał, dając mi buziaka. 
- Słucha - ściągnęłam słuchawki. - I myśli - dodałam po chwili wpatrywania się w jego piękne, zielonobrązowe oczy. 
- A można wiedzieć o czym? - przysunął się bliżej mnie. 
- O nas, misiu. Myślałam o naszym ślubie. 
Datę mieliśmy już ustaloną. Od dawna wszystko było przygotowane. Do wesele zostało tylko kilka dni, które ciągną mi się niemiłosiernie. 
Chciałabym, aby już, teraz, był ten wspaniały dzień. Chcę stać na kobiercu. Chcę wyszeptać "tak" i usłyszeć to samo, padające z ust Leona. Chcę już rzucić bukietem i tańczyć na weselu. 
- Czemu to tak długo trwa? - jęknęłam. 
Leoś tylko zaśmiał się. Wziął mnie na ręce i zaniósł do salonu. Kazał zamknąć oczy i czekać. Kiedy wrócił, w jednej ręce trzymał popcorn, a w drugiej film. 
- Co sobie obejrzymy? - spojrzałam na płytę. - Żartujesz! Kupiłeś mi "The Fault in Our Stars" ? Leo! - pisnęłam i rzuciłam się chłopakowi na szyję. 
- Wiem, że książkę czytałaś milion razy, a kiedy zobaczyłam w sklepie... pomyślałem, że może chcesz obejrzeć - uniósł kąciki ust. 
Rozsiedliśmy się wygodnie. Wtuliłam się mojego ukochanego. Pachniał tak słodko. Objął mnie ramieniem. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie jeszcze więcej podobnych do tej, uroczych chwil.

*Federico* 
Wszedłem do domu, po ciężkim dniu w Studiu. Naprawdę było ciężko. Te dzieciaki z pierwszych klas trzeba wszystkiego uczyć od podstaw. Ciekawe, czy my też kiedyś byliśmy tacy niepojętni. Pewnie tak, choć wydawało mi się zawsze, że dużo umiemy. W sumie, to nasza grupa była najlepsza. Nie mówię tego z pychy. Taka jest prawda. Mieliśmy talent. 
Ściągnąłem buty i wszedłem do salonu. Lucia siedziała na kanapie z kolanami podciągniętymi pod samą brodę. W zbyt dużym, rozwleczonym swetrze. Oglądała telewizor. A raczej tępo patrzyła w migający obraz. 
- Hej Ludmiła - przywitałem się z żoną. 
W odpowiedzi otrzymałem milczenie.
- Ludmi, cześć - powtórzyłem. 
Cisza. 
- Lusia...- usiadłem obok niej. 
- Nie nazywaj mnie tak - mruknęła pod nosem. 
- Nigdy ci to nie przeszkadzało - zauważyłem. 
Nie wiem, co się z nią dzieje, ale ostatnio jest jakaś inna. 
- Spadaj - warknęła, rzucając mi wściekłe spojrzenie.
- Co cię znowu ugryzło? - zapytałem. Chciałem w końcu dowiedzieć się, o co biega.
- Ty - fuknęła. 
- Ludmiła, o co chodzi? - zadałem kolejne pytanie, tym razem mocniej na nie naciskając. Nie dawałem za wygraną. 
- To wszystko przez tą twoją cholerną pracę! - krzyknęła. - Już wcale cię nie widuje. Nie spędzasz ze mną czasu. Mam problemy, a ty ich nawet nie dostrzegasz. Nie obchodzi cię, co się ze mną dzieje. Wcale się dla ciebie nie liczę.
- Przecież tak nie jest - zaprzeczyłem jej słowom. 
-Jest. Jest właśnie tak, a ja nie mam bladego pojęcia czemu... - objęła swoje, dopiero teraz zauważyłem jak chude, nóżki ramionami. 
- Chyba muszę ci się do czegoś przyznać - westchnąłem. - Od śmierci Olivki już nie potrafię normalnie funkcjonować. 
- Mówisz całkiem jakbym ja była temu winna - widziałem łzy w oczach blondynki. 
- Przestań, Lu, proszę - złapałem ją za rękę. 
- Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj! Idź sobie! Nie chcę cię widzieć! Idź do tego swojego gabineciku! Idź i nie pokazuj mi się na oczy! - wyrwała mi się, po czym z płaczem pobiegła na górę. 
Słyszałem trzaśnięcie drzwiami. Zamknęłam oczy. Wolno odliczyłem do trzech. Podniosłem się i ruszyłem w stronę schodów. Zapukałem do pokoju mojej ukochanej. Nic... 
- Ludka, otwórz, skarbie - błagałem. 
Bardzo martwiłem się o moje słoneczko. Przecież z pomieszczenie jest wejście do łazienki, garderoby i na strych. 
Próbowałem sam dostać się do środka, jednak na daremno.
- Chociaż pokaż mi w jakiś sposób, że żyjesz - osunąłem się po ścianie. 
Po chwili przez szparkę przy podłodze wysunęła się mała karteczka z napisem "SPIERDALAJ". 
Odetchnąłem z ulgą. Zszedłem na dół, do kuchni. Wątpiłem, by udało mi się udobruchać Lud jedzeniem... ale co szkodzi spróbować? 

*Ludmiła*
Już nie mam siły. Nie mam siły. Na nic. On nic nie rozumie. Nie rozumie, jak ja się czuję. Nie ma bladego pojęcia. Codziennie płaczę. Każdego dnia wylewam łzy. Nie jem, bo nie mogę. Nie sypiam, nie stać mnie na spokój. Nie dość, że straciłam dziecko, to teraz Federico odsuwa się ode mnie coraz bardziej. Wpadam w depresję. Nie radzę sobie. Nie ma we mnie życia. 
Ludzie myślą, że łatwo jest być...że łatwo jest żyć. Przecież się mylą! Dzisiaj prawie się pocięłam. ZNOWU. Jednak nie zrobiłam tego. Nie tym razem.  Nie mogłam. 
Przez jakiś czas starałam się być dzielna. Ale ile można? Nie potrafią śnić, marzyć. Nie mam nadziei. Nie umiem cieszyć się z drobiazgów. Nie wiem jak wygląda słońce. I z każdą chwilą utwierdzam się w przekonaniu, że moje życie nie ma najmniejszego sensu. Zupełnie tracę wiarę w lepszą przyszłość. Ja nie mam przyszłości. 
Poszedł. Słyszałem, jak schodzi ze schodów. 
Kiedyś, tak łatwo by nie odpuścił. Walczyłby o mnie. Nie pozwoliłby mi się załamać. Nie dałby mi siedzieć samej ze smutkami. 
Ale Federico się zmienił. Nie jest już tym człowiekiem, w którym się zakochałam. Nie poznaję go. 
Dawniej, walczył. Nawet kiedy ja się poddawałam, on pilnował bym nie upadła. Teraz... Teraz jest inaczej. Jest gorzej. 
Otarłam mokry policzek wierzchem dłoni. Poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Tak nie wygląda ta Ludmiła, którą zawsze chciałam być. Tak nie wygląda żaden człowiek. Położyłam się na podłodze. Zimno, które dawały mi kafelki, koiło moje zszargane nerwy. 
Czemu nie do się cofnąć czasu? Dlaczego nie może być tak jak dawniej?
Kiedyś byliśmy tak blisko... Bliżej niż teraz, nawet gdy daleko. 
Po chwili usłyszałam pukanie. Co ty razem? 
- Czego?! - krzyknęłam, z trudem powstrzymując głos przed drżeniem. 
- Zrobiłem ci naleśniki - usłyszałam smutny głos mojego męża. 
Słodko...szkoda tylko, że nie pomyślał, by ze mną porozmawiać. 
- Prowadzę głodówkę! - oznajmiłam, chyba tylko po to, by pocieszyć samą siebie. 
Umilkł. Tym razem to on się poddał. Odpuścił. Kiedyś by tak nie zrobił. 

*Camila*
Siedziałam w salonie, a raczej leżałam, na kanapie i pochłaniałam nowo nabytą powieść. Fajnie jest tak nie mieć nic na głowie. 
Książka była bardzo ciekawa, więc szybko mi się ją czytało. Wciągnęłam się w fabułę i ciężko było mi przerwać śledzenie tekstu, ale byłam do tego zmuszona, gdyż zadzwonił mój telefon. 
- Hollo? - odebrałam. 
- Ehm... Cami, słońce, nie wiem jak ci to powiedzieć... - po drugiej stronie usłyszałam głos ewidentnie roztrzęsionej Fran. 
- Prosto z mostu i na temat - westchnęłam, zniecierpliwiona. 
- Dobrze... Więc... Widziałam.jak.Broadway.ćpał.z.Anną - oznajmiła na jednym wdechu.
- Że z kim? - zdziwiłam się. Nie znam żadnej Anny. 
- Anna to kuzynka Marco...Camila, przepraszam, że ci o tym mówię, ale jako twoja przyjaciółka, czułam się w obowiązku... 
- Dobra, Francesca, spoko. Dziękuję ci. Słuchaj, ja już kończę, chyba rozumiesz, że muszę coś załatwić... - nie czekając na odpowiedź dziewczyny, rozłączyłam się. 
Rzuciłam komórkę na sofę, a potem sama opadłam na nią. Ukryłam twarz w dłoniach. Jak on mógł? 
Nienawidzę go! To koniec z nami. Nie będę spotykała się z jakimś cholernym narkomanem. 


~
Długość rozdziału jest naprawdę dobijająca ;-; 
 Nie wiem co się ze mną dzieje. Jestem coraz gorsza. 
Nie umiem już napisać nic sensownego. 
Proszę, wybaczcie mi to beznadziejne coś (nawet nie wiem jak to nazwać) powyżej. 
Jestem bardzo niezadowolona. Bardzo, bardzo. 
A Wy? Co sądzicie? Szczerze, proszę. 
~
Rutynowo, proszę o nawet najkrótsze komentarze <3 
~
Ważne! 
W przyszłym tygodniu, rozdział może pojawić się innego dnia, gdyż wraz z rodzicami wybieram się w sobotę do Krakowa (jest ktoś z Krakowa wśród Was? Może się przez przypadek spotkamy c: ) 
~
Spojler z 50 (*_* To już 50. rozdział *o*): 
- Ludmiła traci nadzieję. 
- Federico...hm... cóż... 
- Camila zrywa z Broadwayem. 
- Ślub Leonetty. 
- Ludmiła gada z Naty (najprawdopodobniej!) 
~
KOOOOOOCHAAAAM WAS ♥♥♥
~
Blog, który dzisiaj Wam polecę należy do wspaniałej dziewczyny. Do mojej kochanej LilDevil. 
Ona ma ogromny talent. Pisze niesamowicie. Była jedną z pierwszych bloggerek, którą poznałam. 
Historia tworzona przez Lili liczy sobie blisko 70 rozdziałów, a to nie koniec. Na blogu są również zamieszczane OS'y. 
Każda praca w wykonaniu Devilci jest arcydziełem nie do opisania. 
To niemożliwe, by ktoś miał kopię.
A może jednak?
- Możesz być pewna tego, że dowiem się, kto cię tak skrzywdził - zacisnęłam pięści.
W tej chwili nie czułam smutku, tylko nienawiść. Pragnęłam odwdzięczyć się osobie, która zniszczyła życie dwójce kochających się osób. Musi za to zapłacić.
Wstałam z miejsca, pozostawiając brunetkę samą i podeszłam do mojego chłopaka.
- Pomożesz mi? - szepnęłam.
- Mojej księżniczce zawsze - uśmiechnął się.
- Nie chcesz nawet wiedzieć, w czym? - uniosłam brew.
- Jeśli to nie łamie prawa, nie ma sprawy - mrugnął do mnie.