~ Sometime everybody must died. ~
*Ludmiła*
Dzisiaj jest ten wielki dzień. Dzień, w którym uratujemy Studio, a szkolne życie wróci do normy. Co prawda, nasz rocznik już nie załapie się na lekcje...ale przecież tu nie chodzi o nas. Nie robimy tego dla siebie. Dla innych. Dla nauczycieli i młodszych uczniów. Dla nowych pokoleń. Nawet dla jeszcze nie narodzonych. Wierzę, że On Beat będzie istnieć jeszcze przez lata.
Bilety zostały wykupione. Uzbieraliśmy całkiem pokaźną sumę. Według naszych obliczeń, wystarczy na wszystko. Marotti wybaczył Vilu i zgodził się na ponowne podjęcie współpracy. Mam wrażenie, że wszystko na nowo się układa.
Mimo, że garderoba, w której siedziałam wraz z przyjaciółkami była oddalona od sceny kilkadziesiąt metrów, doskonale słyszałam tłum, skandujący nasze imiona.
- Czy to nie przyjemne? - zapytałam, zamykając oczy.
Czy staliśmy się aż tak sławni? Chyba tak.
- Bardzo przyjemne - uśmiechnęła się Viola, która siedziała na taborecie i kiwała się w rytm okrzyków.
Oparłam się o toaletkę. Poczułam się trochę słabo, ale zaraz mi przeszło.
- Wszystko dobrze, Lu? Zrobiłaś się blada... - zagadnęła Camila.
- Tak, tak. Jest ok. To ze stresu - uspokoiłam. - Dziewczyny?
Spojrzały na mnie pytająco.
- Idziemy?
Nie odpowiedziały. Cała nasza szóstka podniosła się z miejsc. Złapałyśmy się za ręce. Wolno wyszłyśmy z pomieszczenia.
- Będzie się działo - szepnęła Francesca.
Po kolei wyszłyśmy na scenę. Z drugiej strony kulis, wyłonili się chłopcy. Podeszłam do mikrofonu. Momentalnie cała widownie ucichła. Uśmiechnęłam się porozumiewawczo do reszty znajomych. Potraktowali to jako znak, bo w mgnieniu oka znaleźli się obok mnie. Zanim z głośników popłynęła muzyka, rozejrzałam się po widowni. Widziałam pracowników Studia, uczniów, rodziców...w tym moją matkę. Chwila! Czy ona nie miała być w więzieniu? Najwidoczniej światło reflektora było tak moce, że źle widziałam...
Śpiewaliśmy dobrze znane utwory, ale i tak każdy bawił się świetnie.
*Diego*
Gdy skończyliśmy śpiewać, zeskoczyłem ze sceny. Próbowałem przepchać się pomiędzy ludźmi, bo przedtem zobaczyłem wśród nich Lerę.
Podszedłem do szatynki i złapałem ją za rękę, żeby mi nie uciekła. Mimo, że to ona ze mną zerwała, wiem, że miała mi za złe to, że pocałowałem Francescę. Nie ma pojęcia, że to była jedynie ukartowana zagrywka, żeby ją odzyskać.
- Zostaw mnie, Diego - powiedziała stanowczo.
Zaśmiałem się.
- Nie słyszałeś? Puść mnie! - powtórzyła, próbując mi się wyrwać.
Z marnym skutkiem.
- Laruś, wiem, że mnie kochasz.
- Nie - zaprzeczyła.
- Nie...Hm... no dobra... - udałem zrezygnowanego.
- Z Fran się nie udało, więc lecisz znów do mnie? Taki jesteś? - zapytała, smutno, wbijając wzrok w czubki butów.
Była na mnie zła. Postąpiłem źle, fakt. Jednak podziałało. Przecież tak miało być. Ona ma mocny charakter, trzeba przyznać. Od początku wiedziałem, że z nią nie pójdzie tak łatwo, jak z Marco.
- Kochanie, chciałbym ci przypomnieć, że to ty skończyłaś nasz związek.
Spuściła głowę, zawstydzona. Całkiem, jakby o tym zapomniała.
- To nie było tak... - szepnęła. - To Marco... on powiedział mi, że uganiasz się za Fran...
Znów zaśmiałem się, tym razem gorzko. Czy to naprawdę tak wyglądało?
- Kocham ciebie i tylko ciebie - ująłem jej twarz w dłonie. - Nigdy więcej nie dam ci powodów do zazdrości, obiecuję. Wybacz mi.
- Nienawidzę cię, ale nie potrafię bez ciebie żyć, głupku - wpadła w moje ramiona. Mam nadzieję, że teraz już wszystko się ułoży, a moja kochana dziewczyna będzie bardziej mi ufać. Kocham ją najmocniej na świecie.
*Federico*
Razem z Lu wyszliśmy z teatru. Nad nami rozciągało się piękne, granatowe niebo, usiane miliardem gwiazd. Księżyc w pełni oświetlał miasto na tyle, że wszystkie barwy można było spokojnie rozróżnić. Lekki wiaterek kołysał koronami drzew. Złapałem żonę za rękę. Wolno, w milczeniu, szliśmy przez park. Patrzyłem na profil Lud, gdy ona spoglądała w górę.
- Jesteś taka piękna - szepnąłem.
Na te słowa, Lucia zwróciła twarz w moją stronę i uśmiechnęła się szczerze.
- Kocham cię - dodałem jeszcze.
- Ja ciebie te..- nie dokończyła.
- Skarbie, co się dzieje? - zapytałem, zaniepokojony, ściskając jej dłoń.
- Fede. Zaczyna się... Olivia.... - mówiła, co chwilę zwijając się z bólu.
Szybko wyciągnąłem z kieszeni komórkę i zadzwoniłem po karetkę. Szybko przyjechali i już po chwili byliśmy na porodówce.
Byłem tak bardzo zdenerwowany i przejęty... Przecież właśnie miała narodzić się moja córeczka.
Nawet nie wiem, tak naprawdę, jak długo to wszystko trwało... Jestem pewien jednego, że kiedy już pielęgniarki zabrały Olivię, a Ludmiła, wycieńczone wszystkim, usnęła, mi również przymknęło się oko...
*Violetta*
Już chciałam zejść za kulisy, kiedy Leon złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się w jego stronę i posłałam promienny uśmiech.
- Violu - odezwał się.
Jestem ciekawa, czy zdawał sobie sprawę, że cały czas ma włączony mikrofon. Pewnie tak...
- Tak, kochanie? - zapytałam, świadoma, że słyszą mnie tłumy.
- Kocham cię - Leoś przytulił mnie do siebie.
Ludzie chyba wstrzymali oddechy, bo zapanowała cisza idealna. Kiedy mój chłopak złączył nasze usta w pocałunku, zaczęli bić brawo. Ale to nie wszystko.
Len złapał mnie za łokcie i odsunął na odległość ramion. Przechyliłam głowę, zaciekawiona całym zajściem. Znam go dobrze i wiem, że bez powodu nie zachowywał by się tak. Nie robiłby sielanki przy ludziach.
- Skarbie, co się dzieje? - wyszeptałam, zakrywając mikrofon, gdy odsunął się ode mnie.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Nie w takim sensie...
Chłopak nagle uklęknął na jedno kolano, z kieszeni spodni wyciągnął małe, czerwone pudełeczko. Odchylił jego wieczko, a moim oczom ukazał się śliczny pierścionek.
- Violetto, czy zgodzisz się za mnie wyjść? - zapytał, tak jak to się dzieje w filmach.
- Oczywiście, że tak! - pisnęłam, rzucając mu się w ramiona. Widowie pogwizdywali, na znak, że podoba im się moja odpowiedź. Mój narzeczony wsunął mi na palec pierścionek, po czym wziął na ręce i zeszliśmy ze sceny, jeszcze machając do przybyłych gości.
*Ludmiła*
Leżałam na łóżku szpitalnym. Ej, nie no, serio? Znowu...? Dobra, nie ważne. Mało istotne. Otworzyłam oczy. Po porodzie byłam tak bardzo zmęczona... Ale to już przeszło. Przewróciłam się na bok. Poczułam się dziwnie lekka. Całkiem jakby mnie ubyło. Bo w zasadzie, tak właśnie się stało.
Dopiero po chwili dostrzegłam, że na krześle siedzi Federico. Właściwie, to spał. Na siedząco, ale spał. Wyglądał bardzo uroczo. Chciałabym, żeby nasza córeczka miała jego urodę. Takie gęste włosy, długie rzęsy, śliczny nosek, pełne usta i takie cudowne, magnetyczne oczy. Przecież to w nich się zakochałam. To one mnie uwiodły...
Delikatnie dotknęłam dłoni mojego męża. Poruszył się lekko. Było ciemno, ale mimo to, ja widziałam anielski spokój, który malował się na jego twarzy.
Nagle, drzwi otworzyły się, gwałtownie. Wąska struga trupio-bladego, rażącego światła, wpadła do pomieszczenia.
Zamrugałam kilka razy, niespokojnie. Dlaczego ktoś wszedł do środka z takim impetem? Przecież jest noc.
- Panno Pasquarelli, śpi pani? - usłyszałam ,przyciszony o kilka tonów, głos lekarki.
- Nie - szepnęłam.
- Mam złe wieści - zaczęła, już głośniej.
Federico obudził się. Przetarł oczy i złapał mnie za dłoń.
- Jakie złe wieści? - zapytał, jeszcze zaspany.
- Państwa córka...Niestety nie była na tyle silna...Bardzo mi przykro.
Zabrakło mi tlenu. Nie mogłam oddychać. Czy ta kobieta, właśnie dała mi do zrozumienia, że moje dziecko nie żyje?
- To niemożliwe! - krzyknęłam, jednak byłam zbyt słaba, by się podnieść. - Nie możliwe!
Zaczęłam płakać, jak głupia. Nie wierzę. Nie chcę wierzyć. To nie prawda! Kurwa, nie prawda!
Ukryłam twarz w dłoniach. Dlaczego? Dlaczego wszystko sypie się zawsze właśnie mi? Czemu kiedy już myślę, że będzie dobrze, jest jeszcze gorzej niż było? Czemu tracę ludzi, których kocham?!
To wszystko mnie przerasta. Przecież ja jestem tylko człowiekiem. Niczym. Nietrwałym cieniem...Ale chyba i tak zbyt silnym. Gdybym mogła oddać swoje życie, za życie Olivki... Gdybym tylko mogła...
Sturlałam się z łóżka. Oparłam czoło o jego ramę. Łzy ciekły po moich policzkach strumieniami. Głuchym echem odbijały się od posadzki. Kap. Kap.Kap.
*Federico*
Cierpiała. Bardzo. A ja zachowałem się jak ostatni, skończony idiota, bo zostawiłem Lud, kiedy mnie potrzebowała. A przysięgałem, że tego nie zrobię.
Wyszedłem z sali. Nie mogłem tam wytrzymać. Potrzebowałem świeżego powietrza. Tlenu.
Miałem wrażenie, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę.
Olivcia nie mogła umrzeć. Po prostu nie mogła.
Usiadłem na ławce przed szpitalem. Lampa, która stała tu od zawsze i nigdy nie gasła, w pewnej chwili zamrugała i wyłączyła się. Zrozumiałem wtedy, że już nie cofnę czasu. Klamka zapadła. Nie mam córki. Nie mam dziecka.
Uderzyłem pięścią o kolano. Poczułem, że jakaś cząstka mnie ulotniła się i już nie powróci. Nigdy. Już nie będzie, tak jak było. Nie będę już taki sam, nie będę kochał tak samo, nie przypomnę sobie, jak było zanim ona odeszła. Nic już nie będzie jak dawniej.
~
Hooola! Dzisiaj rozdział wcześniej z okazji Świąt =D Ja kocham każde święta <3
Nie podoba mi się ten rozdział. Czemu? Po pierwsze - te video ;-; Po drugie - rozdział jest mega krótki. Po trzecie - jeszcze nigdy tak ciężko nie szło mi opisywanie śmierci. Nie pyknęło.
Ogółem - nie fajny.
A Wy, jak uważacie?
Komentujcie, perełki, bo nawet kropeczka naprawdę potrafi wywołać mój uśmiech.
P.s. Przepraszam za błędy, jeśli są, nie sprawdziłam rozdziału, ale zrobię to jakoś jutro c;
~
Słuchałam ostatnio w radiu audycji, której temat mnie zaciekawił. Otóż, wypowiadał się pewien pisarz, na temat kryminałów. Mówił między innymi o tym, że w takowych powieściach, najlepiej od razu ujawnić, kto dopuścił się przestępstwa. Potem długo nad tym myślałam...i zastanawiam się, czy kiedyś nie spróbuję tak zrobić. Co Wy na to?
~
Spojler 49:
- Bromi...hm...
- Fede znajduje pracę.
- Dobra wiadomość od Violetty.
Tak jak ostatnio miałam świetny nastrój, to teraz, po ilości spojlerów i jakości rozdziału, możecie domyślić się, że nie jestem w najlepszej formie...Szkoooła ;-;
~
Kocham Was bardzo i dziękuję, że jesteście ze mną. Mam najlepszych czytelników forever <333
~
EDIT: Dziś polecę Wam bloga mojej przyjaciółki, Wiktorii. Znam ją od ośmiu lat, ale dopiero kiedy założyła bloga, odkryłam jak wielki ma talent. Jej opowieść opowiada o trudnej miłości, która jednak trwa, mimo wszelkich przeszkód.
Blog Wiki [klik]
Dzisiaj jest ten wielki dzień. Dzień, w którym uratujemy Studio, a szkolne życie wróci do normy. Co prawda, nasz rocznik już nie załapie się na lekcje...ale przecież tu nie chodzi o nas. Nie robimy tego dla siebie. Dla innych. Dla nauczycieli i młodszych uczniów. Dla nowych pokoleń. Nawet dla jeszcze nie narodzonych. Wierzę, że On Beat będzie istnieć jeszcze przez lata.
Bilety zostały wykupione. Uzbieraliśmy całkiem pokaźną sumę. Według naszych obliczeń, wystarczy na wszystko. Marotti wybaczył Vilu i zgodził się na ponowne podjęcie współpracy. Mam wrażenie, że wszystko na nowo się układa.
Mimo, że garderoba, w której siedziałam wraz z przyjaciółkami była oddalona od sceny kilkadziesiąt metrów, doskonale słyszałam tłum, skandujący nasze imiona.
- Czy to nie przyjemne? - zapytałam, zamykając oczy.
Czy staliśmy się aż tak sławni? Chyba tak.
- Bardzo przyjemne - uśmiechnęła się Viola, która siedziała na taborecie i kiwała się w rytm okrzyków.
Oparłam się o toaletkę. Poczułam się trochę słabo, ale zaraz mi przeszło.
- Wszystko dobrze, Lu? Zrobiłaś się blada... - zagadnęła Camila.
- Tak, tak. Jest ok. To ze stresu - uspokoiłam. - Dziewczyny?
Spojrzały na mnie pytająco.
- Idziemy?
Nie odpowiedziały. Cała nasza szóstka podniosła się z miejsc. Złapałyśmy się za ręce. Wolno wyszłyśmy z pomieszczenia.
- Będzie się działo - szepnęła Francesca.
Po kolei wyszłyśmy na scenę. Z drugiej strony kulis, wyłonili się chłopcy. Podeszłam do mikrofonu. Momentalnie cała widownie ucichła. Uśmiechnęłam się porozumiewawczo do reszty znajomych. Potraktowali to jako znak, bo w mgnieniu oka znaleźli się obok mnie. Zanim z głośników popłynęła muzyka, rozejrzałam się po widowni. Widziałam pracowników Studia, uczniów, rodziców...w tym moją matkę. Chwila! Czy ona nie miała być w więzieniu? Najwidoczniej światło reflektora było tak moce, że źle widziałam...
Śpiewaliśmy dobrze znane utwory, ale i tak każdy bawił się świetnie.
*Diego*
Gdy skończyliśmy śpiewać, zeskoczyłem ze sceny. Próbowałem przepchać się pomiędzy ludźmi, bo przedtem zobaczyłem wśród nich Lerę.
Podszedłem do szatynki i złapałem ją za rękę, żeby mi nie uciekła. Mimo, że to ona ze mną zerwała, wiem, że miała mi za złe to, że pocałowałem Francescę. Nie ma pojęcia, że to była jedynie ukartowana zagrywka, żeby ją odzyskać.
- Zostaw mnie, Diego - powiedziała stanowczo.
Zaśmiałem się.
- Nie słyszałeś? Puść mnie! - powtórzyła, próbując mi się wyrwać.
Z marnym skutkiem.
- Laruś, wiem, że mnie kochasz.
- Nie - zaprzeczyła.
- Nie...Hm... no dobra... - udałem zrezygnowanego.
- Z Fran się nie udało, więc lecisz znów do mnie? Taki jesteś? - zapytała, smutno, wbijając wzrok w czubki butów.
Była na mnie zła. Postąpiłem źle, fakt. Jednak podziałało. Przecież tak miało być. Ona ma mocny charakter, trzeba przyznać. Od początku wiedziałem, że z nią nie pójdzie tak łatwo, jak z Marco.
- Kochanie, chciałbym ci przypomnieć, że to ty skończyłaś nasz związek.
Spuściła głowę, zawstydzona. Całkiem, jakby o tym zapomniała.
- To nie było tak... - szepnęła. - To Marco... on powiedział mi, że uganiasz się za Fran...
Znów zaśmiałem się, tym razem gorzko. Czy to naprawdę tak wyglądało?
- Kocham ciebie i tylko ciebie - ująłem jej twarz w dłonie. - Nigdy więcej nie dam ci powodów do zazdrości, obiecuję. Wybacz mi.
- Nienawidzę cię, ale nie potrafię bez ciebie żyć, głupku - wpadła w moje ramiona. Mam nadzieję, że teraz już wszystko się ułoży, a moja kochana dziewczyna będzie bardziej mi ufać. Kocham ją najmocniej na świecie.
*Federico*
Razem z Lu wyszliśmy z teatru. Nad nami rozciągało się piękne, granatowe niebo, usiane miliardem gwiazd. Księżyc w pełni oświetlał miasto na tyle, że wszystkie barwy można było spokojnie rozróżnić. Lekki wiaterek kołysał koronami drzew. Złapałem żonę za rękę. Wolno, w milczeniu, szliśmy przez park. Patrzyłem na profil Lud, gdy ona spoglądała w górę.
- Jesteś taka piękna - szepnąłem.
Na te słowa, Lucia zwróciła twarz w moją stronę i uśmiechnęła się szczerze.
- Kocham cię - dodałem jeszcze.
- Ja ciebie te..- nie dokończyła.
- Skarbie, co się dzieje? - zapytałem, zaniepokojony, ściskając jej dłoń.
- Fede. Zaczyna się... Olivia.... - mówiła, co chwilę zwijając się z bólu.
Szybko wyciągnąłem z kieszeni komórkę i zadzwoniłem po karetkę. Szybko przyjechali i już po chwili byliśmy na porodówce.
Byłem tak bardzo zdenerwowany i przejęty... Przecież właśnie miała narodzić się moja córeczka.
Nawet nie wiem, tak naprawdę, jak długo to wszystko trwało... Jestem pewien jednego, że kiedy już pielęgniarki zabrały Olivię, a Ludmiła, wycieńczone wszystkim, usnęła, mi również przymknęło się oko...
*Violetta*
Już chciałam zejść za kulisy, kiedy Leon złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się w jego stronę i posłałam promienny uśmiech.
- Violu - odezwał się.
Jestem ciekawa, czy zdawał sobie sprawę, że cały czas ma włączony mikrofon. Pewnie tak...
- Tak, kochanie? - zapytałam, świadoma, że słyszą mnie tłumy.
- Kocham cię - Leoś przytulił mnie do siebie.
Ludzie chyba wstrzymali oddechy, bo zapanowała cisza idealna. Kiedy mój chłopak złączył nasze usta w pocałunku, zaczęli bić brawo. Ale to nie wszystko.
Len złapał mnie za łokcie i odsunął na odległość ramion. Przechyliłam głowę, zaciekawiona całym zajściem. Znam go dobrze i wiem, że bez powodu nie zachowywał by się tak. Nie robiłby sielanki przy ludziach.
- Skarbie, co się dzieje? - wyszeptałam, zakrywając mikrofon, gdy odsunął się ode mnie.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Nie w takim sensie...
Chłopak nagle uklęknął na jedno kolano, z kieszeni spodni wyciągnął małe, czerwone pudełeczko. Odchylił jego wieczko, a moim oczom ukazał się śliczny pierścionek.
- Violetto, czy zgodzisz się za mnie wyjść? - zapytał, tak jak to się dzieje w filmach.
- Oczywiście, że tak! - pisnęłam, rzucając mu się w ramiona. Widowie pogwizdywali, na znak, że podoba im się moja odpowiedź. Mój narzeczony wsunął mi na palec pierścionek, po czym wziął na ręce i zeszliśmy ze sceny, jeszcze machając do przybyłych gości.
*Ludmiła*
Leżałam na łóżku szpitalnym. Ej, nie no, serio? Znowu...? Dobra, nie ważne. Mało istotne. Otworzyłam oczy. Po porodzie byłam tak bardzo zmęczona... Ale to już przeszło. Przewróciłam się na bok. Poczułam się dziwnie lekka. Całkiem jakby mnie ubyło. Bo w zasadzie, tak właśnie się stało.
Dopiero po chwili dostrzegłam, że na krześle siedzi Federico. Właściwie, to spał. Na siedząco, ale spał. Wyglądał bardzo uroczo. Chciałabym, żeby nasza córeczka miała jego urodę. Takie gęste włosy, długie rzęsy, śliczny nosek, pełne usta i takie cudowne, magnetyczne oczy. Przecież to w nich się zakochałam. To one mnie uwiodły...
Delikatnie dotknęłam dłoni mojego męża. Poruszył się lekko. Było ciemno, ale mimo to, ja widziałam anielski spokój, który malował się na jego twarzy.
Nagle, drzwi otworzyły się, gwałtownie. Wąska struga trupio-bladego, rażącego światła, wpadła do pomieszczenia.
Zamrugałam kilka razy, niespokojnie. Dlaczego ktoś wszedł do środka z takim impetem? Przecież jest noc.
- Panno Pasquarelli, śpi pani? - usłyszałam ,przyciszony o kilka tonów, głos lekarki.
- Nie - szepnęłam.
- Mam złe wieści - zaczęła, już głośniej.
Federico obudził się. Przetarł oczy i złapał mnie za dłoń.
- Jakie złe wieści? - zapytał, jeszcze zaspany.
- Państwa córka...Niestety nie była na tyle silna...Bardzo mi przykro.
Zabrakło mi tlenu. Nie mogłam oddychać. Czy ta kobieta, właśnie dała mi do zrozumienia, że moje dziecko nie żyje?
- To niemożliwe! - krzyknęłam, jednak byłam zbyt słaba, by się podnieść. - Nie możliwe!
Zaczęłam płakać, jak głupia. Nie wierzę. Nie chcę wierzyć. To nie prawda! Kurwa, nie prawda!
Ukryłam twarz w dłoniach. Dlaczego? Dlaczego wszystko sypie się zawsze właśnie mi? Czemu kiedy już myślę, że będzie dobrze, jest jeszcze gorzej niż było? Czemu tracę ludzi, których kocham?!
To wszystko mnie przerasta. Przecież ja jestem tylko człowiekiem. Niczym. Nietrwałym cieniem...Ale chyba i tak zbyt silnym. Gdybym mogła oddać swoje życie, za życie Olivki... Gdybym tylko mogła...
Sturlałam się z łóżka. Oparłam czoło o jego ramę. Łzy ciekły po moich policzkach strumieniami. Głuchym echem odbijały się od posadzki. Kap. Kap.Kap.
*Federico*
Cierpiała. Bardzo. A ja zachowałem się jak ostatni, skończony idiota, bo zostawiłem Lud, kiedy mnie potrzebowała. A przysięgałem, że tego nie zrobię.
Wyszedłem z sali. Nie mogłem tam wytrzymać. Potrzebowałem świeżego powietrza. Tlenu.
Miałem wrażenie, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę.
Olivcia nie mogła umrzeć. Po prostu nie mogła.
Usiadłem na ławce przed szpitalem. Lampa, która stała tu od zawsze i nigdy nie gasła, w pewnej chwili zamrugała i wyłączyła się. Zrozumiałem wtedy, że już nie cofnę czasu. Klamka zapadła. Nie mam córki. Nie mam dziecka.
Uderzyłem pięścią o kolano. Poczułem, że jakaś cząstka mnie ulotniła się i już nie powróci. Nigdy. Już nie będzie, tak jak było. Nie będę już taki sam, nie będę kochał tak samo, nie przypomnę sobie, jak było zanim ona odeszła. Nic już nie będzie jak dawniej.
~
Hooola! Dzisiaj rozdział wcześniej z okazji Świąt =D Ja kocham każde święta <3
Nie podoba mi się ten rozdział. Czemu? Po pierwsze - te video ;-; Po drugie - rozdział jest mega krótki. Po trzecie - jeszcze nigdy tak ciężko nie szło mi opisywanie śmierci. Nie pyknęło.
Ogółem - nie fajny.
A Wy, jak uważacie?
Komentujcie, perełki, bo nawet kropeczka naprawdę potrafi wywołać mój uśmiech.
P.s. Przepraszam za błędy, jeśli są, nie sprawdziłam rozdziału, ale zrobię to jakoś jutro c;
~
Słuchałam ostatnio w radiu audycji, której temat mnie zaciekawił. Otóż, wypowiadał się pewien pisarz, na temat kryminałów. Mówił między innymi o tym, że w takowych powieściach, najlepiej od razu ujawnić, kto dopuścił się przestępstwa. Potem długo nad tym myślałam...i zastanawiam się, czy kiedyś nie spróbuję tak zrobić. Co Wy na to?
~
Spojler 49:
- Bromi...hm...
- Fede znajduje pracę.
- Dobra wiadomość od Violetty.
Tak jak ostatnio miałam świetny nastrój, to teraz, po ilości spojlerów i jakości rozdziału, możecie domyślić się, że nie jestem w najlepszej formie...Szkoooła ;-;
~
Kocham Was bardzo i dziękuję, że jesteście ze mną. Mam najlepszych czytelników forever <333
~
EDIT: Dziś polecę Wam bloga mojej przyjaciółki, Wiktorii. Znam ją od ośmiu lat, ale dopiero kiedy założyła bloga, odkryłam jak wielki ma talent. Jej opowieść opowiada o trudnej miłości, która jednak trwa, mimo wszelkich przeszkód.
Blog Wiki [klik]
-Kocham cię.-mówi.
-Nie wiedziałam.-odpowiadam taki samym żartem jak on wcześniej. Nie mogę powiedzieć nic więcej, bo brunet całuje mnie w usta. Znów czuję jego zapach. Jest taki jak on, niepowtarzalny.
-Potrafisz grać na pianinie?-pytam i spoglądam w stronę starego zakurzonego instrumentu.
-Potrafisz grać na pianinie?-pytam i spoglądam w stronę starego zakurzonego instrumentu.