Hola!
Dziś oficjalnie zaczęły się wakacje. Zdecydowanie zasłużyliśmy na nie, nie sądzicie?
To był trudny rok pełen łez, wysiłku, samobójczych myśli, ale i wielu uśmiechów i nowych planów.
Każdego dnia staraliśmy zmienić coś w sobie, może nawet tego nie widząc.
Może ktoś zdobył nowych przyjaciół, albo się zakochał... Może dla niektórych właśnie kończy się ważny etap.
Zamknęliśmy kilka ksiąg, teraz trzeba ukryć je w pamięci, ale zapisując same najlepsze chwile.
Właśnie dziś rozpoczyna się czas, w którym odpoczniemy, będziemy mogli się wyspać, siedzieć po nocach, spędzać całe dnie w piżamie, rozwijać swoje pasje, wyrysować nowe ścieżki na przyszły szkolny rok.
346 dni temu nie mogłam odpędzić łez, bo rozstawałam się z najlepszymi przyjaciółmi, już wtedy popełniłam parę błędów. Kto ich nie popełnia?
Aż ciężko uwierzyć, że ten czas zleciał tak szybko. Wykreowałam sobie nową osobę, nowe cele i plany. Wydaje mi się, że każdy z nas tak robi.
I tym wstępem, płynącym prosto z mojego uradowanego serca pragnę zaprosić was do przeczytania mojego nowego One Shotu. Jeśli mam być szczera, to za jego pisanie zabrałam się już w grudniu 2014. Ale... jakoś nie miałam pomysłu, więc przeleżał kilka miesięcy w wersjach roboczych. Tak naprawdę, kończyłam go dziś, zaraz po zakończeniu roku.
Pragnę zadedykować moją marną pracę dziewczynie, która bardzo pomogła mi w jej napisaniu. To genialna osóbka o głowie pełnej świetnych pomysłów.
Dziękuję, Hope.
Nie tylko Hope zasługuje na dedykacje, jest ktoś, kogo kocham mocno, kto pomaga mi zawsze a i tym razem tak się stało, dziękuję Lali... Nie umiem dobrać słów. Wybacz mi.
Tytuł: Nimfomanka
Para: Fedemila, ofc xD
Gatunek: Dramat psychologiczny
Ograniczenia wiekowe: M/ 18+
Siedzę w dużej sali o niebieskich ścianach i żółtej wykładzinie. Krzesła są ustawione na kształt koła. Obok widzę ludzi, których nie znam. Są i kobiety i mężczyźni. Każdy patrzy po sobie niepewnym wzrokiem. Zagryzam wargi. Boję się. Strach maszeruje przez moje zbezczeszczone ciało. Zalewa umysł, nie pozwala by trzeźwe myśli wnikały do jego głębi. Oddycham ciężko, nie umiem się uspokoić.
- Ludmiło, może teraz ty - słyszę spokojny kobiecy głos.
Dźwięk mojego imienia przyprawia mnie o dreszcze. Nienawidzę go, nienawidzę siebie, nienawidzę tego, kim się stałam. Mimo paniki i wszech obecnej niepewności, wstaję. Głośno przełykam ślinę, otwieram usta, by wymówić pierwsze słowa. Moje wargi wysychają, ręce drżą. Zamykam oczy. Mimo to, czuję na sobie spojrzenia pozostałych ludzi. Mam wrażenie, że zaraz upadnę. Brakuje mi siły. Jedną ręką podpieram się o krzesło. Zdaję sobie sprawę, że jest ze mną źle. Umieram, ciągle żyjąc.
- Ja - mówię po dłuższej chwili. - Ja jestem nimfomanką.
Nie czuję ulgi. Nie czuję nic. Moje życie nie zmieniło się dzięki temu wyznaniu. Ciągle niewidzialny bicz okalecza moje plecy, domagając się odpłaty za moje grzechy.
- Wolałabym być cholerną ćpunką, pijaczką albo nawet dziwką... choć do niej mi blisko - parskam, zażenowana.
Z każdym dniem rozumiem siebie coraz mniej. Cały czas zadaję sobie pytanie, po co ja tu w ogóle przyszłam?
- Nie chciałabyś być narkomankom - odzywa się chłopak siedzący kilka siedzeń dalej.
Patrzę mu prosto w oczy, chcąc dowiedzieć się, co ma na myśli. Studiuję dokładnie jego twarz i muszę przyznać, że jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Jego szczupła twarz jest pokryta rumieńcem, a czekoladowe oczy wpatrują się w moją osobę. Włosy, tak starannie ułożone, mają kolor brązowy. Na chudych ramionach ma jasnoniebieską bluzkę, kolorem prawie identyczną do dżinsów.
Wydymam spierzchnięte wargi. Sprawia mi to wielki ból, bo skóra pękała, tworząc nowe szparki, przez które sączy się krew.. Ale to nic. Ból urzeczywistnia, jest dobry.
- Tak? A skąd ty to możesz wiedzieć? - pytam, a mój głos ocieka jadem, goryczą i wściekłością.
Nienawidzę, gdy ktoś podważa moje zdanie a już na pewno nie taki laluś jak on.
- Czuję to - zwraca się do mnie spokojnie niczym anioł.
Dopiero teraz zwracam uwagę na to, jaki jego głos ma na mnie kojący wpływ. Mrużę oczy, nie podoba mi się ta sytuacja.
- To źle czujesz. Nie wtrącaj się do moich przekonań, bo dla mnie nie jesteś nikim i mam głęboko w nosie, co sądzisz i co ci si wydaje - krzyczę.
Mam po dziurki w nosie ludzi, którzy mówią mi co powinnam, co muszę i czego nie mogę. Każdy uważa się za mądrzejszego, lepszego ode mnie. Tyko, że ja mam poważny problem, ok? Nikt nie potrafi tego zrozumieć i postawić się na moim miejscu. Zamiast mnie wspierać, kroją moje serce na zimnym stole operacyjnym i już zakopują moją trumnę, mimo iż ja ciągle żyję.
Wychodzę, trzaskając drzwiami. Cholerna grupa wsparcia. Grupa idiotów...
Siadam na jednym z plastikowych krzeseł ustawionych przy ścianie, wzdłuż korytarza. Opieram głowę na dłoniach. Mam już wszystkiego dosyć, upadłam, a teraz brakuje mi sił, by się podnieść. Mój anioł stróż chyba gdzieś się zgubił, albo nie nadążył za mną, gdy biegłam przez labirynt uczuć, gdzie nawet ja sama jeszcze nie odnalazłam wyjścia. Łzy cisną mi się do oczu. Nie daję sobie rady, powoli sięgam dna...
- Przepraszam - słyszę nad sobą. Unoszę głowę i widzę tego samego człowieka, z którym przed chwilą się pokłóciłam.
Wyciąga w moją stronę dłoń z chusteczką. Biorę ją od niego i wycieram łzy.
- Nie chciałem cię zranić - mówi dalej, siadając obok. - Po prostu wiem jak to jest być narkomanem i wątpię, żeby ci się podobało. Tak w ogóle, to jestem Federico.
- Ludmiła - szepcę.
Zapada pomiędzy nami cisza. W półmroku, który panował dokoła, widziałam jego zatroskaną minę. Zagryzam dolną wargę. Staram się powstrzymać tę nie pohamowaną chęć pocałowania go.
Taka jest prawda, strasznie mnie pociąga, a ja nic nie mogę na to poradzić. Jestem na siebie wściekła. Wszystko przez to, że nie umiałam poradzić sobie z przeszłością.
- Widzę. że mnie chcesz - uśmiecha się w taki dziwny sposób, którego nie potrafię opisać. Jakby trochę ze współczuciem, a trochę zrozumieniem i w dodatku smutkiem... - przecież to nie twoja wina - kontynuuje. - To uzależnienie, choroba, nie panujesz nad tym, twój umysł nie pracuje prawidłowo, a ty nie będziesz mogła normalnie funkcjonować, dopóki nie dostarczysz organizmowi tego, czego on chce. W tej chwili Twoja dusza soi obok ciała, karci cię i ty czujesz żal oraz wyrzuty sumienia, ale chęć zaspokojenia potrzeb jest silniejsza.
Otwieram buzię ze zdziwienia. Nie potrafię pojąc, skąd On wie tak wiele, umie tak pięknie dobierać słowa i jak potrafi zrozumieć mnie, nawet nie znając.
- Fede, skąd ty... ? - zaczynam, jednak nie jest mi dane skończyć.
- Wiem jak to jest, Lu. Jestem uzależniony od narkotyków. Walczę z tym, każdego dnia biorę coraz mniej. Zdaję sobie sprawę z tego, jak się czujesz. Chcę ci pomóc - dotyka mojej dłoni.
- W jaki sposób? - łzy stają mi w oczach.
- Zagramy w grę... Tak długo jak ty będziesz powstrzymywać się od twoich uzależnień, tak długo i ja będę. Zaczniemy od jutra, dobrze?
- A dziś?
- A dziś... - powtarza po mnie, jak echo. - Dzisiaj spełnimy nasze wspólne fantazje i marzenia...
Nie rozumiem go, nie rozumiem, ale chyba nie chcę rozumieć.
Delikatnie muska skórę na moim nagim ciele. Czuję, jak ręce chłopaka dotykają mojego brzucha, a ciepłe wargi co chwila zmieniają miejsce. Cicho szepcę imię, co chwilę zaciskając pięści na jego gęstych włosach, już nie tak idealnie ułożonych.
- Federico - wypowiadam wprost do jego ust, gdy całuje mnie. Namiętność, pasja, pożądanie. Przekazuje mi te wszystkie emocje, zaplata swój język z moim, czuję bicie jego serca.
Mija krótka chwila, a stajemy się jednością. Wbijam ostre paznokcie w skórę na plecach Fede, syczę z bólu, jednak wiem, że ta chwila cierpienia jest warta rozkoszy, jaką odczuwam później.
Budzą mnie promienie słońca, grające w berka na mojej twarzy. Niechętnie otwieram oczy, ziewając przy tym. Spodziewam się znaleźć obok jakiegoś przystojnego faceta, jak prawie co noc. Nie mylę się, spostrzegam, że wtulam się z ciało nieziemsko pięknego mężczyzny. Uśmiecham się na wspomnienie wczorajszego dnia oraz nocy. W zwojach pamięci staram się odszukać jego imię.
Federico.
W mojej głowie odbija się echem jeden wyraz. Tak, jestem pewna, że właśnie tak się nazywa.
Fede... Jak to cudownie brzmi. Tak kojąco, tak pięknie.
- Federico - szepnęłam do siebie. Właściwie, to mogłabym nazwać tak księcia w jakiejś bajce o zagubionej księżniczce.
Przyglądam mu się uważnie, jego ślicznym kościom policzkowym i troszkę rozwalonej grzywce.
Moje serce przyspiesza, a ja nie umiem zrozumieć czemu. Nigdy przedtem nie czułam nic podobnego, to dziwne uczucie przeraża mnie, niepokoi, przyprawia o dreszcze całe kruche ciałko.
- Dzień dobry, Ludmiło - posyła mi uśmiech, otwierając swoje piękne oczy.
- Witaj, Fede - mówię lekko niepewnie, drżącym głosem. - Jak się spało?
- Dobrze - odgarnia mi włosy z czoła, a mnie przechodzi przyjemny dreszcz.
Nie mam bladego pojęcia co się ze mną dzieje. Nie podoba mi się to, ale wiem, że nie da się tego zmienić.
Leżymy chwilę wpatrując się w siebie. Widzę w jego oczach coś niesamowitego, zapiera mi dech, pragnę zatopić się w nich, utopić w źrenicach, płonąc pod jego dotykiem, upajać się wargami, językiem, który pieści moje usta, co jakiś czas przygryzane w zębach.
- Pocałuj mnie - szepcę, przejeżdżają opuszkami po jego nagim torsie.
Nie muszę powtarzać, już po krótkiej chwili przyciąga mnie do siebie. Nasze ciała są blisko siebie,
może nawet zbyt blisko, jedną ręką obejmuje mnie w talii. Bije od niego przyjemne ciepło, które owija mnie, otula niczym koc. Przez ułamek sekundy intensywnie wpatruje się w moje tęczówki, po czym z czymś nietypowym dla mnie łączy nasze wargi. Oddaję każdy z zachłannych pocałunków, splatam ze sobą nasze języki. Czuję, jak jego ręce znajdują się na mojej twarzy, policzku i we włosach. Aksamit ust Federico muskał mój czarny świat. Nie mam potrzeby, by być tu teraz, z nim, nie czuję wewnętrznej żądzy, wręcz przeciwnie, coś w środku mówi mi, że chcę jego bliskości, chcę jego, jego serca i duszy, czegoś, czego nigdy nikt nie był w stanie mi dać.
Miłości.
Odrywam się od jego spragnionego mnie umysłu. Oddycham ciężko, studiuję uważnie jego twarz. Jest jak anioł.
A co jeśli to się nie uda? Jeśli zakochamy się w sobie i coś pójdzie nie tak? Co jeżeli to cholernie irytujące uczucie, które w sobie mam doprowadzi do tragedii? Nie chcę, żeby to wszystko źle się skończyło.
Próbuję odpędzić nachalne myśli, więc znów całuję go. Oblizuję wargi chłopaka, słodkie, pełne goryczy, pełne, idealne...
Opadam z powrotem na materac. Miękki atłas styka się z moją skórą. Jest niczym w porównaniu do jego dotyku.
- Federico? - patrzę w sufit, jednak mam pewność, że on zerka na mnie. - Boję się - odwracam wzrok, kieruję go na Włocha.
- Czego?
- Że... - waham się. Może wcale nie powinnam mu nic mówić? - że mnie pokochasz.
Uśmiecha się lekko, po czym całuje mój policzek. Wstaje i ubiera się we wczorajsze ubrania.
- Ubierz się, słonko - szepce mi do ucha. - Zrobię nam śniadanie a potem gdzieś cię zabiorę.
- To jest to wspaniale miejsce? - pytam z kpiącym uśmiechem. - Przecież to zwykła stara szopa i łąka otoczona płotem....
- Cii - przykłada mi palec do ust i wskazuje na budynek w opłakanym stanie.
Marszczę brwi, spoglądam to na niego, to na szopę i dopiero po chwili dostrzegam wychodzące z niej dwa duże zwierzęcia, prowadzone przez nieznanego mężczyznę.
Przerażonym wzrokiem badam sytuację, to wszystko wydaje się być już zaplanowane. Federico unosi kąciki ust, zerka na mnie co jakiś czas. Jak zahipnotyzowany wpatruje się w białego i czarnego konia.
- N-nie wsiądę na to - wzdycham.
- Przestań, ze mną nic ci się nie stanie - łapie mnie za rękę, a moje kolana stają się jak z waty. - To nie to - śmieje się słodko. - To Smile i Tear.
Lęk przepełnia mnie całą. To zbyt dynamiczne przeżycie, jak na mój schorowany stan istnienia.
Wielkie zwierze podchodzi do mnie, a ja z piskiem odskakuję i wpadam na Federico. On obejmuje mnie od tyłu i przyciska do siebie. Słyszę jak bije jego serce. Podoba mi się ten rytm. Uspakaja mnie i pozwala opanować drżenie rąk.
- Nie bój się - słyszę jego przenikliwy, słodki głos. - Pojedziemy razem.
Bez najmniejszego problemu wskakuje na białą klacz. Wyciąga rękę w moim kierunku, a ja z zaufaniem chwytam ją. Drugi człowiek podsadza mnie.
Siedzę na koniu po raz pierwszy w życiu. Obejmuję mocno Federa w pasie. Boję się jak cholera, ale ufam mu. Trzyma lejce jedną ręką, drugą zaplata w uścisk moją dłoń.
Przyspieszamy z każdą sekundą. Ciepły powiew muska moją twarz, a słońce ogrzewa ciało. Zamykam oczy, widzę nowy, lepszy świat.
- Pieski szczekają na księżyc makowy - czytam szeptem, by nie zagłuszyć ciszy w bibliotece miejskiej, ale też by podbudować nastrój.
- I nigdy jeszcze tym makowym psom, że jest świat większy nie przyszło do głowy - recytuje z pamięci Federico. Bierze ode mnie dużą książkę z cytatami i otwiera na przypadkowej stronie. - Dziękuję ci - zaczyna, patrząc mi głęboko w oczy - że nie jest wszystko tylko białe albo czarne.
- Że niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają, że bronią błędów - kontynuuję jego wypowiedź, odnajdując jednocześnie odpowiedź na setkę nurtujących mnie pytań. - Tylko my chcemy być wciąż albo albo i jesteśmy na złość stale w kratkę - z uśmiechem biorę od niego księgę.
Nasze dłonie stykają się ze sobą, czuję uniesienie, wielką moc, mrugam energicznie. Biorę wdech i zmuszam się do ponownego sięgnięcia po cytatnik.
- Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale, bym przed tobą szedł wylewać żale - uśmiecham się blado, mój ulubiony wiersz jeszcze z czasów szkolnych. Zawsze wywołuje u mnie wielkie emocje, kieruje umysł wśród niespełnione marzenia.
- Idąc bez celu, nie pilnując drogi sam nie pojmuję jak w twe zajdę progi. I wchodząc sobie zadaje pytanie: Co mnie tu wiodło? Przyjaźń czy kochanie? - przybliża się do mnie.
- Kochanie - bełkoczę pod nosem. On jest moim kochaniem, on jest moim nowym światłem, cieniem mrokiem i dniem, nocą, gwiazdami, księżycem, słońcem... Na myśl przychodzi mi jeden z dobrze mi znanych utworów. Szybko odnajduję go na pożółkłych kartkach. - Człowiek jest bombol, szkło, lód, bajka, cień, proch siano...
- Sen, punkt, głos, dźwięk, kwiat - przerywa mi - nic, by go królem zwano - milczę, błądzę po jego twarzy, szukam sensu istnienia, pasji, czegoś, co da mi podpowiedź. - Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów, z których serce zachwyt piło.
- Prócz pierwiosnków i powojów. Między nami nic nie było - ponownie zbija mnie z tropu, wybranym utworem. Zagryzam wargi i przewracam kartkę. - Gdybym miał pięćdziesiąt trzy minuty czasu...?
- Poszedłbym w kierunku studni - szepcze.
Jego twarz niemalże styka się z moją, czuję miarowy oddech na swojej skórze.
- Rzęsami dotykam nieba - zerkam ukradkiem na otwartą przypadkowo książkę. - W źrenicach widać ciebie - nawet ja nie umiem przypomnieć sobie tej prozy. Podoba mi się, oddaje moją sytuację. Nie odzywa się przez chwilę, więc dokańczam. - Serce broni rytmu. Galopem przemierzamy bezkres światłoczułych doznań.
- Kocham cię - słyszę głuche echo.
Aksamit jego ust składa czułe, powściągliwe pociągnięcia, zęby haczą o różowawe wargi, krwawiące już tak wiele razy.
- Kocham cię - powtarzam po nim, chodź nie jest to tytuł, czy autor.
Nie są to puste słowa, litery układające się w zrozumiałe wyrazy, pzesyłają treść, to prawda, ale nie gubią się w labiryncie natłoku wszystkich czułych wyznań.
- Kocham cię słońcu. I przy blasku świec.
- Kocham cię w kapeluszu i w berecie - brnę dalej, przypominając sobię Rozmowę liryczną.
- W wielkim wietrze na szosie i na koncercie
- W bzach i brzozach, i w malinach, i w klonach
- I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona
- I gdy jajko rozbijasz ładnie
- Nawet wtedy, gdy ci łyżeczka spadnie.
Śmieję się cicho. Wtulam się w niego, Czy to nowy etap? Czy skręcam na drodze? Czy nie upadnę, biorą udział w wyścigu po radość?
-Jak można znaleźć się w stanie zupełnej euforii, zapomnienia, ukojenia... bez ćpania? - pytanie chłopaka wznosi się w górę, pod sam sufit, próbuję je uchwycić, ale wymyka mi się z rąk, wypełza otwartym oknem, szybuje wśród chmur i wreszcie stale się parne w próżni.
- Nie mam pojęcia - zamykam oczy.
- Wystarczy kochać, pragnąć, podziwiać - przysiada naprzeciw mnie na białym dywanie w salonie. Układa dłonie na moich chudych, kościstych kolanach. - Wystarczy mieć kogoś, dla kogo pragnie się żyć. Wystarczy mieć ciebie.
- Wyjdź za mnie, Ludmiło.
- Tak, biorę sobie ciebie za męża.
- Jestem w ciąży, Federico.
- Państwa dziecko nie żyje, bardzo nam przykro.
- Pani mąż miał wypadek, jest w poważnym stanie...
- Obudź się z tej cholernej śpiączki, Fede!!
- Boże, ty żyjesz!
- Zaczniemy życie od nowa, poznamy świat, skryty dotychczas pod płachtami ślepego uwielbienia.
...
Łapię go za nadgarstki. Moje zeszklone oczy patrzą na jego wystraszoną twarz. Starałam się dostrzec w jego tęczówkach to, co widziałam w dniu, w którym się poznaliśmy.. Ale.. od tamtego czasu coś się zmieniło, nie potrafię już rozpoznać kolorów.
- Zabij mnie - mówię, a ton mojego głosu może wskazywać na to, że przepełnia mnie spokój. Niestety, jest inaczej, od środka rozrywa mnie złość i żal. - No dalej, zabij mnie, na co czekasz? - pytam już niecierpliwie.
Nie otrzymuję odpowiedzi. Federico milczy, wpatrując się we mnie. Boli go ta sytuacja, ale sam jest jaj winien.
- Zabij mnie! - krzyczę. - Wstrzyknij mi śmiertelną dawkę tego dziadostwa, którym się faszerujesz.
Ciągle nie odzywa się do mnie. Strzykawka, którą trzyma w dłoni, wypada z niej.
- Nie mogę - szepce. - Nie mogę ci tego zrobić.
- Bo? - unoszę brwi w pytającym geście.
- Bo cię kocham.
- Gdybyś mnie naprawdę kochał, nie brałbyś znowu! Obiecałeś mi coś, ale najwidoczniej to wcale nie miało dla ciebie znaczenia. Nienawidzę cię za to co zrobiłeś i co robisz, ale moje serce nie może przestać rwać się ku tobie. I dlatego właśnie proszę cię, skończ moją męczarnię, bo nie mogę patrzeć na to, jak się wyniszczasz. Zabij mnie, jeśli chociaż troszkę dla ciebie znaczę.
- Ale...
- Nie ma ale, zabij mnie, albo zapomnij o mnie na zawsze. Możemy być razem w raju, albo żyć na ziemi osobno. Do ciebie należy wybór.
Widzę, że nie wie co robić. Wacha się. W końcu schyla się, bierze strzykawkę i ze łzami w oczach wbija mi igłę w żyłę.
Czuję lekki ból, potem przed oczami widzę dziwne rzecz, nie do opisania. Mam wrażenie, że moje wszystkie problemy zniknęły i już nic nie ma znaczeni. To tak jakbym była kimś zupełnie innym, nie sobą, kimś, kogo nic nie obchodzi. Mam wrażenie, że mogę latać. Ten stan trwał tylko kilka minut, a potem upadłam. I zaczyna robić się ciemno... obraz się rozmywa... nic więcej... tylko czerń...Potem. Była. Już. Tylko. Ciemność.
~
Życie jest krótkie
Kruche serca łatwo jest złamać
Dusze pragnące szczęścia unosi delikatny powiew.
Byłam tu rok.
Zraniłam w tym czasie bardzo wiele osób.
Ja na ich miejscu nie chciałabym siebie znać.
Jestem okropną osobą, która nie zasługuje na szczęście. Myślałam, że mogę je mieć, kiedy zjawiliście się Wy, kiedy wnieśliście promyk światła do mojego świata.
Myliłam się. To wszystko jest zbyt piękne, by mogło trwać.
Straciłam przyjaciół, tych internetowych i tych zwykłych.
Należą im się przeprosiny, więc przepraszam wszystkich tych, których zraniłam. Zwłaszcza Hope, LilDevil, Juliette Pasquarelli i Ole Pasquarelli.
Wiele razy próbowałam odejść, ale nie udawało się to.
Nie wiem czy i tym razem nie powrócę kiedyś. Kiedyś...
Na razie chcę zniknąć.
I chciałam by ten OS był czymś pięknym, pewnie spaprałam jak zawsze, ale mi samej, nawet trochę się podoba.
Jeśli chcecie, zostawcie po sobie ślad, będę tu zaglądać.
Dziękuję tym, którzy byli ze mną... Podziwiam Was.
Ps. Pisząc to, modliłam się, by ktoś był w stanie mnie powstanie mnie powstrzymać, żeby jakaś zbłąkana osóbka napisała do mnie, zrobiła coś, że sprawi, że odechce mi się zniknąć z życia, które tak kocham... kochałam...