sobota, 27 lutego 2016
Es Posible 2 - XVIII
Rose prowadzi mnie długimi, ciemnymi i cholernie krętymi korytarzami. Aż dziwne, że jest w stanie bez trudu stwierdzić gdzie jesteśmy i zawiadomić mnie o tym, kiedy pytam czy daleko jeszcze.
Od długiego spaceru bolą mnie nogi.
Wlokę się za dziewczyną i myślę, że nie tak wyobrażałam sobie niebo.
Tutaj czas jest rzeczą względną, totalną abstrakcją, czymś nieosiągalnym. A mimo to, czuję, że idziemy długie godziny. Zdążyłyśmy już omówić cały plan działania, a jednak nadal pozostał jeden dość szczególny szczegół. Gdzie idziemy i po co.
- Idziesz? - woła za mną Rose. - Nie mamy wieczności.
Mam ochotę się zaśmiać, bo wiem, że właściwie to mamy. Nie odzywam się jednak, tylko przyspieszam kroku.
- Czemu to tak daleko? - pytam cicho, wcale nie spodziewając się odpowiedzi.
- Może dlatego, że podziemne wejście do najbardziej strzeżonego miejsca w niebie nie może być czymś oczywistym, łatwym i przyjemnym?
- Najbardziej strzeżone miejsce w niebie? - pytam z niekrytym lękiem, który miesza się z zaciekawieniem.
Przytakuje ledwo zauważalnym skinięciem głowy.
Po chwili staje, nie ostrzegając mnie o tym, więc wpadam na blondynkę. Wydaje mi się, że nawet tego nie zauważyła. Ze skupieniem wpatruje się w drzwi, prawie niewidoczne na tle ciemnej ściany. Przesuwa dłonią po klamce. Widzę jej twarz, wyzutą z emocji, napięte mięśnie i falującą pierś.
Przymyka oczy i już chce pchnąć skrzydło drzwi, kiedy nagle odwraca się do mnie, jakby o czymś sobie przypomniała.
- Masz tą durną czapkę? - pyta. - Bez niej nawet nie waż się przekroczyć progu. Jeśli ktoś zapyta cię kim jesteś nie odpowiadaj. Sprawdziłam dokładnie i teraz nie powinno tu nikogo być, więc jeśli jednak okaże się, że nie jesteśmy same, może być ciężko. Najlepiej trzymaj się blisko mnie. Nie wolno ci przechodzić przez żadne drzwi, nawet jeśli będzie ci się wydawać, że to te. - Wskazuje palcem na wrota za sobą. - Niebo też ma mroczne zakamarki.
Mówiąc to, przechodzi przez próg. Robię to samo co ona. Nie wierzę w to co widzę. A widzę dużo, ogromnie dużo, ogromnych, ogromnie zapierających mi dech, regałów. To biblioteka, chociaż nie do końca umiem w to uwierzyć.
- Tak, to biblioteka Boga - odzywa się Rose, jakby czytała mi w myślach. Liczy sobie ponad osiemset metrów kwadratowych i milion dwieście książek. My szukamy pięciu konkretnych.
- Czy są jakoś ułożone? Może alfabetycznie albo według daty? Może jest jakiś katalog? - wyrzucam z siebie serie pytań.
- Gdyby tak było, poradziłabym sobie sama. - Westchnienie. - Ale tak nie jest. Wielu z nas próbowało rozgryźć mechanizm układania tych książek, ale nikomu się nie udało. Wygląda na to, że są poustawiane przypadkowo, wepchnięte tam, gdzie akurat znalazło się miejsce.
Rose patrzy na książki z zachłannością, z zachwytem i czystym utęsknieniem, jakby wracała do miejsca, które kiedyś dużo dla niej znaczyło.
- Często tu bywasz?
Przenosi na mnie swoje przenikliwe spojrzenie. Uśmiecha się leniwie. Wyciąga do mnie rękę, a kiedy ją chwytam, ciągnie mnie w stronę jednej z alejek.
- Tutaj spędziłam całe wieki - szepcze, a w jej głosie słychać szacunek. Szacunek do tych starych, pożółkłych kartek. Przez tą niezwykłą atmosferę ich świętość jest niemal namacalna. - Zostałam sama po odejściu Federico i Natalii. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać, komu zwierzyć się ze swoich smutków, frustracji, ze swoich przemyśleń. Któregoś dnia, sama nie wiem jak, znalazłam się tutaj. Byłam zła, przygnębiona i potrzebowałam zająć się czymś na dłużej. To miejsce od razu mnie zaczarowało. Spędziłam godziny, czytając te książki, a potem szukając tych konkretnych. Tutaj jest wszystko, Lu, wszystko. Historia świata, każdego z aniołów. Historie ludzi i przeznaczenie znajdują się na innym poziomie, na który nie mogę cię zabrać.
Z przyjemnością wypisaną na twarzy przesuwa opuszkami po skórzanych okładkach dużych i grubych ksiąg.
Przyglądam się im, patrzę na złote litery wypisane ozdobnym pismem na ich grzbietach. Niczym misterne tatuaże zdobią ciężkie prozy żyć, nadając im dziwnej lekkości.
Czuję się oczarowane, zafascynowana.
- Dzisiaj skupimy się na poszukiwaniu książki Federico. Jeśli przez przypadek wpadnie ci ręce coś o tytule "Troy", "Elliot", "Denny" albo...po prostu daj mi znać.
Marszczę brwi. Jej zmieszanie wydaje się niepokojące, ale nie próbuję drążyć tematu. Wiem, że jeszcze tu wrócimy.
Kiwam głową, po czym odwracam się do regału. Przepatruję tytuły, staram się niczego nie ominąć. Rose znajduje się kilka metrów ode mnie i przeczesuje wyższe półki. Unosi się, delikatnie poruszając swoimi skrzydłami. Wygląda pięknie, tajemniczo i nic dziwnego, że Federico był w niej zakochany.
Słyszę dziwny dźwięk, dochodzący zza drewniano - papierowego muru i czuję nieodpartą potrzebę zbadania jego źródła. Coś skrzypi, jakby podłoga pod ciężarem ciała. Zerkam na Rose, ale ona wydaje się być całkiem skupiona na złotych literach.
Cicho wychylam się zza półek, wiedziona niewidzialną siłą.
Widzę postawnego chłopaka odwróconego do mnie tyłem. Kawałek karku wydostaje się spod jego białej koszuli. Ten kawałek skóry tak okropnie gryzie się z bielą. Jest w kolorze kawy z mlekiem, płynnie przechodzi w miodowe włosy, bardzo krótko przycięte. Mój umysł zasnuwa się mgłą. Nie potrafię przypomnieć sobie skąd go znam. Nie umiem zapanować nad własnymi ruchami. Przesuwam nogami po podłodze. Chłopak odwraca się, a przez ciasne szczeliny w tamach w moim umyśle przeciskają się wspomnienia. Troy. Wyciąga ręce w moją stronę z beztroskim uśmiechem na twarzy. Wydaje się taki pokorny, taki niegroźny, taki przyjacielski.
Czuję do niego okropną niechęć, ale nie wiem skąd się ona bierze. Niweluję ją. Brnę do Troja, niespiesznie, spokojnie i zgodnie. Właściwie, czuję się zmęczona. Tak bardzo zmęczona, że mam ochotę zatopić się w jego ramionach jak w miękkim materacu.
Już prawie mnie dotyka, gdy do mojej świadomości dobija się czyjś głos.
- Ludmiła, uciekaj! - powtarza.
Zatrzymuję się nagle. Mrugam. Czuję jak mój umysł przepełnia się lękiem i wraca mi pełna wiedza. Odwracam się nagle i biegnę, biegnę przed siebie. Dopadam do drzwi i ciągnę je. Nieważne gdzie się znajdę, byleby tylko oddalić się od chłopaka, od oprawcy.
Opieram się o ścianę, oddycham ciężko, coś piecze mnie pod powiekami. Czuję adrenalinę buzującą w żyłach i czuję łupanie w głowie.
Otwieram oczy, wciągam powietrze nosem i wstaję. Rozglądam się. To kolejna sala biblioteki.
Ta różni się znacznie od pomieszczenia za moimi plecami. Jest w niej tylko kilka regalików, nie wyższych ode mnie. Okładki tych książek emanują bladym światłem. Nie ma nic na ich czarnych grzbietach. Wyglądają jak nowe, ale doskonale wiem, że liczą sobie miliony lat.
Sięgam po pierwszą książkę z brzegu. Okładka jest pusta, zresztą nie tylko ona. Strony również wydają się niezapisane.
Biorę do ręki kolejne ciężkie tomiska, ale one również są puste. Całkiem puste. Ciągnę palcami po stronach, czuję wybrzuszenia na kartkach, całkiem jakby ich treść została napisana alfabetem braille'a. Przyglądam się księdze pod każdym możliwym kątem, ale nic się w niej nie zmienia. W filmach zawsze podsuwają takie tajemnicze książki pod płomień ognia, a wtedy nagle ujawnia się tekst. Taka możliwość wydaje mi się nagle absurdalne i niezwykle dziecinne.
Wiem, że natknęłam się na zagadkę, ale nie umiem znaleźć jej rozwiązania. Jeszcze nie.
- Ludmi? - Aż się wzdrygam. - Lu? - Na dźwięk własnego imienia przechodzą mnie ciarki. - Jesteś tu? Już jest bezpiecznie.
Niechętnie wstaję. Nie powinnam straszyć Rose. Odkładam książkę na miejsce, walcząc przy tym z chęcią zabrania jej ze sobą.
Przypomina mi się ostrzeżenie blondynki, jej słowa mówiące o tym, że mam nie przekraczać żadnego progu. Odczekują chwilę, a gdy jej głos zaczyna robić się mniej wyraźny, wychodzę z pomieszczenia. Cicho przemieszczam się w stronę regałów.
- Tutaj! - wołam. - Zgubiłam się między tymi półkami. Pomóż mi.
Podkulam nogi pod brodę. Wbijam wzrok w złote tytuły na najniższej półce. Coś miga, jakby chciało rzucić mi się w oczy. Zwężam powieki, by dostrzec co jest tam napisane. Sięgam ręką po książkę. Jest strasznie zakurzona. Jej okładka jęczy, protestując, gdy przewracam pierwszą stronę.
- O cholera - szepczę do siebie.
Nie wiem, czy chcę zacząć czytać. Nie wiem, czy chcę przenieść się do fabuły, do prozy. Pozostanie przy stronie tytułowej wydaje mi się wystarczające.
- Co tam masz?
Bez słowa podaję jej historię jej życia.
- Czy to chciałaś znaleźć? - pytam. - To piąta książka, którą chciałaś odszukać, prawda?
Przełyka ślinę. Widzę ruch w jej gardle. Mocno zaciska pięść na tej niezwykłej powieści. W jej torbie widzę kolejne lśniące symbole, więc domyślam się, że znalazła to, czego szukałyśmy.
- Chodźmy już stąd - odzywa się ochrypłym, słabym głosem. - Troy co prawda zniknął, ale i tak nie powinnyśmy być tu dłużej niż to konieczne. Na dzisiaj wystarczy, idziemy.
Podaje mi rękę, którą chwytam, by wstać.
Droga powrotna mija nam zaskakująco szybko, a towarzysząca cisza, nie przerwana nawet jednym słowem, zdaje się odpowiadać nam obu. Mamy sporo do przemyślenia i jeszcze więcej do omówienia. Ale nie w tej chwili. Obecnie potrzebujemy spokoju, by wszystko wyszło tak, jak tego chcemy.
~
Okayo, oficjalnie możecie mnie zamordować.
Rozdziału nie było pół wieku, wiem.
Przepraszam.
A, zanim zapomnę, przepraszam wszystkich, z którymi miałam ostatnio pisać i nie wyszło. Zwłaszcza Martę.
Chodzi o to, że mój internet jakoś niespecjalnie chciał ze mną współpracować. Łapał tylko chwilami i szybko się zawieszał.
No ale wreszcie jestem. Mam dla Was rozdział, który nawet jako tako mi odpowiada.
A co Wy o tym myślicie? Podoba się wam? Jakieś uwagi? Może przypuszczenia?
Ja uciekam pisać rozdział jeszcze na wattpada, bo tak też trochę mnie nie było, no więc ten...
Buziaki, kocham Was ♥
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak krótko, ale bardzo mi się spieszy.
Naprawę mega mi się podobał, zresztą jak każdy inny w Twoim wykonaniu❤❤
Czekam na next!
Usunął mi się kom. Fajnie... Poza tym akurat mi leci One Piece, więc szybko - złote litery kojarzą mi się z jednym, supermoce z diabelskich owoców byłby super (no wiesz - jesz sobie owoc i stajesz się człowiekiem z gumy, rozmnażasz rączki albo z renifera jesteś człowiekiem...)Rozdział mi się podobał, a przypuszczeń jednak brak
OdpowiedzUsuńCześć
OdpowiedzUsuńMoże dawno nie pisałam komętarza z braku czasu i czegoś nowego.
Nawet nie zdążyłam rozdział boski jak zawsze.
Ale teraz z innej beczki...tylko proszę nie odbierz tego w zły sposób.
Założyłam bloga i Bamonie (Bonnie i Damon) z pamiętników wampirów.Nwm dlaczego tu to piszę ale jakoś tak wyszło.
W każdym bądź razie było by mi miło gdybyś do mnie zajżała jest dopiero prolog ale przynajmnie nie będziesz musiała nadrabiać.
Bonnie-and-damon-love.blogspot.com
Wpadaj ♥♥♥
Zabieram się za ten komentarz i zabieram i się zebrać nie mogłam :/
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :* Uwag nie mam i sama dokońca nie wiem co o nim myślę, po prostu rozdział mi się podoba :p Przypuszczenia ? Jak chciałabym je mieć xd W ogóle ostatnio czuję się jakoś pusto i nie potrafię nic napisać, ani wysnuć przypuszczeń, których zazwyczaj mam mnóstwo (to trochę brzmi jak użalanie się nad sobą )....
Do następnego
Liv
Sorki kochanie że tak późno komentuje,e cóż sama wiesz jak to jest.
OdpowiedzUsuńA więc rozdzialik cudny i nie przejmuj się że go długo nie było ważne że jest !
Nie mogę już wytrzymać muszę czytać dalej
♡♡♡kofam♡♡♡